-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
1999
2007
Bardzo dobre opracowanie, opisujące w rzeczowy i kompleksowy sposób działalność lubelskiego obozu koncentracyjnego, zwanego Majdankiem.
Na początku autor przedstawi powstanie obozu, jego organizację, komendę i system strzeżenia. Następnie zapoznamy się z sytuacją więźniów, ich pochodzeniem, powodami osadzenia w obozie, warunkami bytowymi i organizacją pracy. Dowiemy się jakie panowały w obozie warunki sanitarne i jak działo lecznictwo, o ile można tak nazwać szczątkową opiekę nad wyniszczonymi i chorymi więźniami. Autor nie pomija takich aspektów jak życie kulturalne i polityczne więźniów, ruch oporu i kontakty ze światem zewnętrznym. Dowiemy się jak działała w obozie machina masowej zagłady, jak wyglądały egzekucje, selekcje, dręczenie więźniów w każdy możliwy sposób.
Polecam lekturę zarówno książki "Majdanek. Obóz koncentracyjny w Lublinie" jak i "Oświęcim. Hitlerowski obóz masowej zagłady".
Bardzo dobre opracowanie, opisujące w rzeczowy i kompleksowy sposób działalność lubelskiego obozu koncentracyjnego, zwanego Majdankiem.
Na początku autor przedstawi powstanie obozu, jego organizację, komendę i system strzeżenia. Następnie zapoznamy się z sytuacją więźniów, ich pochodzeniem, powodami osadzenia w obozie, warunkami bytowymi i organizacją pracy. Dowiemy się...
2006
Tytułowy Dewajtis dębem był, dla totalnych mieszczuchów - drzewo to takie, ogromne, liściaste, jesienią żołędzie na ludziki z niego spadają (nie mylić z kasztanem, kasztany to te od matur). Tlen produkuje, a kiedyś to i zababonów trochę. Rósł on sobie na Żmudzi, gdzie wychowywał się również główny, niedendrologiczny bohater tej książki, Marek Czertwan. Chłopisko to było rosłe, ale zamknięte w sobie i małomówne. Nie przysporzy mu to przyjaciół, oj nie. Będzie się pan Marek z różnymi problemami borykał, a z jakimi, tego dowiecie się już z książki.
Maria Rodziewiczówna jest autorką jednych z pierwszych przeczytanych przeze mnie romansów. Wyszperane cichaczem z półki mamy pozwalały mi przenieść się w bajkowe i malownicze wiejskie zagrody i obejścia oraz piękne pańskie dwory. Miłość też tam oczywiście była, ale jak to już czasem w romansidle bywa, nie od razu szczęśliwa i nie tak zaraz od pierwszego wejrzenia.
"Dewajtis" to pierwsza książka autorki, którą przeczytałam i mam do niej wielki sentyment. Przeczytana ponownie po latach niewiele straciła na swym uroku, polecam każdej kobiecie szukającej odmiany od współczesnych historii miłosnych. Jeżeli dość archaiczny język Wam nie straszny, czytajcie niewiasty, bo warto poznać historię Marka, Ireny i starego dębu!
Tytułowy Dewajtis dębem był, dla totalnych mieszczuchów - drzewo to takie, ogromne, liściaste, jesienią żołędzie na ludziki z niego spadają (nie mylić z kasztanem, kasztany to te od matur). Tlen produkuje, a kiedyś to i zababonów trochę. Rósł on sobie na Żmudzi, gdzie wychowywał się również główny, niedendrologiczny bohater tej książki, Marek Czertwan. Chłopisko to było...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2009
Najlepsza książka o wilkołakach z jaką miałam dotąd styczność. Moje ulubione futrzaste bestyjki zostały świetnie wkomponowane we współczesne realia, nikt nie wyje do księżyca w pełni i nie biega po ciemnym lesie, ale i tak jest super.
Jak czytałam ją po raz pierwszy to momentami przechodziły mnie ciarki (a to nie często się zdarza, naprawdę), była tam taka jedna scena, moja ulubiona z resztą, z balkonem w roli głównej, strach się bać! Nadal chętnie do niej wracam, chociaż już straciła walory straszące, bo znam ją na wylot. Polecam wszystkim zainteresowanym tematem wilkołaków, bo książek o tych stworach za dużo nie ma.
Film na podstawie tej książki (Wolfen z 1981 roku) również polecam, bardzo ładne i niekomputerowe futrzaki im tam wyszły.
Najlepsza książka o wilkołakach z jaką miałam dotąd styczność. Moje ulubione futrzaste bestyjki zostały świetnie wkomponowane we współczesne realia, nikt nie wyje do księżyca w pełni i nie biega po ciemnym lesie, ale i tak jest super.
Jak czytałam ją po raz pierwszy to momentami przechodziły mnie ciarki (a to nie często się zdarza, naprawdę), była tam taka jedna scena,...
2006
Niestety, zakończenie całego cyklu było chyba najnudniejszą jego częścią. Od samego początku nie mogłam się wczytać. Ostatnia z przygód, z jaką miałam się zapoznać, okazała się najmniej zajmującą. Nawet tak samo sympatyczny jak głupiutki osioł Łamigłówek nie uratował sytuacji.
Bo pewnie wiecie, ale od ratowania sytuacji w tej serii jest pewien duży kot. Tak będzie również w ostatniej książce - na koniec pojawi się Aslan i cała plejada gwiazd z poprzednich części. Oprócz Zuzanny, bo ją niby interesują teraz tylko nylonowe pończochy, szminki i przyjęcia, więc Narnia nie jest już dla niej. Słyszałam o zarzutach, jakie niektórzy stawiają Lewisowi i mimo to starałam się nie być uprzedzona, ale jednak przez całą serię byłam wyczulona na stereotypowość, z jaką autor przedstawia postacie żeńskie. Wydaje mi się, że J.K. Rowling miała trochę racji mówiąc:
"There comes a point where Susan, who was the older girl, is lost to Narnia because she becomes interested in lipstick. She's become irreligious basically because she found sex. I have a big problem with that".
Cóż, ja chyba też mam z tym problem.
"Opowieści z Narnii" nie zostaną moimi ulubionymi książkami, i chociaż nie żałuję czasu spędzonego z nimi, mimo wszystko jestem jednak troszeczkę rozczarowana. Spodziewałam się czegoś bardziej porywającego po tak znanej w świecie serii. Może byłam już zbyt stara, żeby ją docenić. Malowałam się już wtedy szminką! :)
Niestety, zakończenie całego cyklu było chyba najnudniejszą jego częścią. Od samego początku nie mogłam się wczytać. Ostatnia z przygód, z jaką miałam się zapoznać, okazała się najmniej zajmującą. Nawet tak samo sympatyczny jak głupiutki osioł Łamigłówek nie uratował sytuacji.
Bo pewnie wiecie, ale od ratowania sytuacji w tej serii jest pewien duży kot. Tak będzie również...
2013
Zacznę od tego, że nie przepadam zbytnio za żywymi trupami czy innymi tego typu paskudztwami w żadnej postaci, czy to w książce, czy w filmie. W prawdziwym życiu tym bardziej. Zdarza mi się oczywiście obejrzeć horror z zombie, ale to głównie jednorazowe przygody, czasami wracam do "Nocy żywych trupów" Romero, wiadomo - to już klasyka gatunku.
Książkowe historie o tej tematyce raczej z premedytacją omijam. "Komórka" typowym horrorem o zombie nie jest, ale pewnie z własnej woli bym po książkę nie sięgnęła, gdyby nie zadziałał jeden bardzo ważny czynnik - autor. Potraktowałam to jako eksperyment, bo byłam ciekawa co wyjdzie z mieszanki mało strawnego tematu i ulubionego autora.
Efekt końcowy jest jednak tylko średni, chociaż i tak lepszy niż się spodziewałam po wielu negatywnych opiniach. Można się było domyślić, że King wyciśnie coś jeszcze z tego popularnego motywu, podobnie jak w kilku innych przypadkach (nawiedzony hotel, indiański cmentarz, zagłada części populacji ludzkiej czy ghost story). Tym razem Król postawił na zmianę sposobu "infekcji" i uczynił swoje maszkary czymś więcej niż bezmózgimi maszynami do zabijania. Gdy dodamy do tego terroryzm i zagrożenie nowoczesnymi technologiami, wychodzi coś lepszego niż sieczka pełna powłóczących nogami, pragnących ludzkiego mięsa zombiaków.
Nie mogłam się jednak oprzeć wrażeniu, że "Komórka" to trochę popłuczyny po "Bastionie" i to w typowo bachmanowskim wydaniu. Krótko, krwawo i na temat. Ja jednak wolę długo i szczęśliwie. No dobra, szczęśliwie nie jest obowiązkowe.
Nie polecam rozpoczynania swojej przygody z twórczością Kinga od tej właśnie książki.
Zacznę od tego, że nie przepadam zbytnio za żywymi trupami czy innymi tego typu paskudztwami w żadnej postaci, czy to w książce, czy w filmie. W prawdziwym życiu tym bardziej. Zdarza mi się oczywiście obejrzeć horror z zombie, ale to głównie jednorazowe przygody, czasami wracam do "Nocy żywych trupów" Romero, wiadomo - to już klasyka gatunku.
Książkowe historie o tej...
2006
Byłam już dość wyrośniętym podrostkiem, kiedy po raz pierwszy przekroczyłam drzwi magicznej szafy, za którą ukrywała się Narnia. Najpierw był film, a że od najmłodszych lat zdradzam słabość do takich bajek, oczywiście sięgnęłam też po wersję papierową.
Magiczna kraina, w której od lat trwa niekończąca się zima, zaczyna czuć powiew wyczekiwanej wiosny. Straszna czarownica, której czary skuły Narnię lodem, najbardziej obawia się spełnienia przepowiedni o przybyciu dwóch Synów Adama i dwóch Córek Ewy. Gdy pewnego dnia wejście do Narnii otwiera się przed Łucją Pevensie, w magicznym świecie nastąpią wielkie zmiany. Łucja bowiem ma dwóch braci i starszą siostrę - to nie może być przypadek.
Bajka o walce dobra ze złem, o potędze dobrych uczuć i wartości poświęcenia - takie rzeczy są w cenie, jeżeli mówimy o literaturze dla najmłodszych. Chociaż może nie dla całkiem najmłodszych, bo nie da się ukryć, że niektóre momenty serii są dość brutalne jak na dzisiejsze standardy.
Byłam już dość wyrośniętym podrostkiem, kiedy po raz pierwszy przekroczyłam drzwi magicznej szafy, za którą ukrywała się Narnia. Najpierw był film, a że od najmłodszych lat zdradzam słabość do takich bajek, oczywiście sięgnęłam też po wersję papierową.
Magiczna kraina, w której od lat trwa niekończąca się zima, zaczyna czuć powiew wyczekiwanej wiosny. Straszna czarownica,...
2010
Michel Sapanet jest lekarzem ostatniego kontaktu oraz biegłym sądowym, od dwudziestu lat praktykującym i wykładającym medycynę sądową. Dodam, że z wykształcenia jest stomatologiem - jeszcze wszystko może być przede mną. W książce przedstawił swoją codzienność, bez żadnego ubarwiania i wygładzania oraz pasty mentolowej pod noskiem.
"Jestem lekarzem sądowym. Prawdziwym. Nie takim koronerem z amerykańskich seriali, które z resztą namiętnie oglądam. Uwielbiam ich wszystkich, eleganckich specjalistów w muszkach, w salach sterylnych jak stacje kosmiczne, pochylonych nad wczorajszymi nieboszczykami, świeżymi jeszcze i pięknymi. (...) Chciałbym być na ich miejscu. Dlatego że moje trupy nie są takie ładne. Od dwudziestu lat, odkąd pracuję w podziemiach Szpitala Miejskiego w Poitiers, kroiłem ich całe setki i poznałem całą gamę trupów. Zgniłe, zeszkieletowane, zwęglone, zmiażdżone, czasami dostarczane w kawałkach. Kiepsko wyglądają ci moi klienci. Nie mieliby dobrej oglądalności. Ponadto zazwyczaj cuchną. Tak że paść można od samego odoru".
Książka składa się z ponad trzydziestu historii z pracy doktora Sapaneta, a każdą opowieść się pochłania, bo autor posługuję się lekkim językiem i przyprawił wszystko sporą dozą czarnego humoru i ironii (z moich wspomnień z czasów studenckich wynika, że większość patomorfologów i lekarzy sądowych radzi sobie w ten sposób ze swoją pracą). To wszystko sprawia, że książkę czyta świetnie, ja nie mogłam się od niej oderwać. Jest trochę opisów rozkładających się zwłok, więc wrażliwym nie polecam konsumpcji przy czytaniu, ale chyba każdy sięgając po książkę o takiej tematyce właśnie czegoś takiego się spodziewa. Przynajmniej ja się spodziewałam.
Nie jest to żadne naukowe opracowanie, więc od razu ostrzegam szukających dokładnych medycznych opisów autopsji - nie tędy droga. To jest książka przeznaczona raczej do celów rozrywkowych, ja się nieźle przy niej ubawiłam.
"Gałki oczne wyszły z orbit w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zielone. Nie oczy, gałki. Obie".
Michel Sapanet jest lekarzem ostatniego kontaktu oraz biegłym sądowym, od dwudziestu lat praktykującym i wykładającym medycynę sądową. Dodam, że z wykształcenia jest stomatologiem - jeszcze wszystko może być przede mną. W książce przedstawił swoją codzienność, bez żadnego ubarwiania i wygładzania oraz pasty mentolowej pod noskiem.
"Jestem lekarzem sądowym. Prawdziwym. Nie...
2012
Metallica.
Zespół obrośnięty legendą, od lat pod ostrzałem piór i obiektywów. A oni dalej potrafią skopać tyłki i to jest MOC.
Nie jestem pod wielkim wrażeniem książki Wall'a. Nie do końca podzielam jego opinię na temat zespołu, płyt czy konkretnych utworów. Oczywiście doceniam pracę, którą włożył w napisanie tej biografii, dlatego ocenia jest tak wysoka, ale pewne rzeczy są dla mnie niewybaczalne. To dlatego "Enter Night" długo była pierwszą i jedyną biografią Metalliki, z którą się zapoznałam. Dlaczego jedyną? Przecież uwielbiam Metallikę. Przyczyna jest prosta - mam uczulenie na... gadanie głupot. Biografia była dla mnie znośna do momentu, w którym dotrzemy do "Load", a później zaczyna się standardowo: jak oni mogli ściąć włosy, pomalować oczy, nagrać takie płyty, S&M to gówno, sprzedali się.
Pieprzyć to! Zrobili co chcieli i tyle. Jakby każdy artysta oglądał się wyłącznie na oczekiwania fanów, to nie byłby artystą tylko rzemieślnikiem. Wielcy panowie dziennikarze muzyczni dowalają się do wszystkiego siedząc przed swoimi komputerami, a ja chodzę na koncerty, na których nadal czuję to, co mnie do Metalliki przyciągnęło. A na S&M2 mam już bilety. I będę się dobrze bawić.
Metallica to nie tylko marka i wcale nie trzeba było "Some Kind of Monster", żeby zobaczyć tam zwykłych, może momentami zagubionych, ludzi.
"To zabawne - mówi David Ellefson - bo przy Some Kind of Monster ludzie mówią 'O, a oni mieli terapeutę'. A ja na to: a dajcie wy im, kurwa, spokój! [W Megadeth] mieliśmy ze czterech terapeutów! - śmieje się. Ja tam, kurwa, byłem, przechodziłem przez to, żyłem jak w tym filmie. Właściwie w tej jednej rzeczy dojebaliśmy Metallice. Dojebaliśmy im w terapiach grupowych!
Mówi Alexander Milas: Pamiętam, że gdy pierwszy raz go zobaczyłem, zrobiło się naprawdę emocjonalnie. Metallica w tym czasie stała się pinatą, dla mnie jako dziennikarza, ale też dla fanów, to zawsze była kwestia: ach, wszystko było dużo lepiej przed Black Album, wtedy się skończyło - wraz z Cliffem".
Z wiekiem coraz mniej mnie obchodzi takie pierdolenie, a zdanie tych malkontentów konsekwentnie mam w dupie. Płaczą jak Mustaine, że go wypieprzyli z Metalliki. Co by było gdyby. A kogo to, kurwa, obchodzi?
[WYBACZCIE nagromadzenie wulgaryzmów, ale to wina czytania tych wszystkich wywiadów]
\m/\m/
Metallica.
Zespół obrośnięty legendą, od lat pod ostrzałem piór i obiektywów. A oni dalej potrafią skopać tyłki i to jest MOC.
Nie jestem pod wielkim wrażeniem książki Wall'a. Nie do końca podzielam jego opinię na temat zespołu, płyt czy konkretnych utworów. Oczywiście doceniam pracę, którą włożył w napisanie tej biografii, dlatego ocenia jest tak wysoka, ale pewne...
2008
"Przez pierwsze 253 lata istnienia Inkwizycji czarownice palono w sposób nie skodyfikowany, panował w tej dziedzinie ogólny bałagan i chaos. Dopiero gdy Sprenger przekonał papieża Innocentego VIII o potrzebie uregulowania tych spraw i kiedy wspólnie z Kramerem wydali swe wielkie dzieło, kościół mógł przystąpić do polowania metodycznie i w sposób uporządkowany".
Jak dobrze, że ktoś pomyślał o uporządkowaniu problemu, jak można było tak chaotycznie palić te tłumy kobiet na stosach?! Skandal! Na pewno były one tym oburzone!
Zabrałam się za tę książkę kilka lat temu żeby sprawdzić, jakie miałabym szanse na stos kilka wieków temu. Myślę, że raczej spore, w co pewnie już nikt z Was nie wątpi. Z resztą nawet przy okazji lektury "Ginekologów" Thorwalda ponownie doszłam do podobnych wniosków.
Jaki jest legendarny MM? W obecnych czasach raczej śmieszy niż przeraża. Szczególnie na początku jest zabawnie, można się nie raz uśmiechnąć pod wąsem czytając zbiór takich głupot i zabobonów. Po chwili jednak przychodzi refleksja - przez takie właśnie uświęcone teorie spalono na stosie setki niewinnych kobiet. Bo zupa była za słona i krowa mniej mleka dała. O nieocenionej pomocy akuszerek, traktowanych z zasady jako złe (bo kobieta w bólu ma rodzić i koniec!) nie wspominając. Przecież jedna z drugą na pewno porywała noworodka i albo go zżerała, albo oddawała szatanowi. Piękny pokaz jak manipulować ciemnym ludem.
"Kobiety bardzo często fantazjują na temat obcowania z szatanem. Taki stan rzeczy jest wynikiem ich melancholijnego sposobu bycia (tak określił to Wilhelm) i po prostu bycia kobietą".
Po prostu bycia kobietą, przecież to takie oczywiste. Idę sobie trochę pofantazjować, trzeba nadrobić zaległości.
Szkoda tylko, że miałam przyjemność zapoznać się wyłącznie z fragmentami "Młotu na czarownice" w opracowaniu pani Elżbiety Paprockiej. Trochę mi było mało. Jednak warto się zapoznać nawet tylko z fragmentami, bo to jedna z najważniejszych książek dotyczących polowań na czarownice.
"Przez pierwsze 253 lata istnienia Inkwizycji czarownice palono w sposób nie skodyfikowany, panował w tej dziedzinie ogólny bałagan i chaos. Dopiero gdy Sprenger przekonał papieża Innocentego VIII o potrzebie uregulowania tych spraw i kiedy wspólnie z Kramerem wydali swe wielkie dzieło, kościół mógł przystąpić do polowania metodycznie i w sposób uporządkowany".
Jak dobrze,...
2013
"Dobrze wiedzieli, co czynią, ci wszyscy liberałowie i ci wszyscy zagorzali demokraci, gdy walczyli o wyrwanie kierunku nauczania z rąk Kościoła. Wiedzieli oni (i wiedzą) dobrze, iż odsuwali w ten sposób jedynego stróża prawdy od wpływu na młode pokolenia i że odsunąwszy Kościół, mogli już całkiem swobodnie przeinaczać i fałszować historię".
"Dzisiaj do umyślnych błędów historii, przybyły silne na umysłowość działające, celowe fałsze: powieści, teatru i kina; byle więcej niezdrowej sensacji, byle bardziej w oczach ogółu zohydzić Kościół katolicki".
Bo Kościół katolicki przepełniony jest wyłącznie uduchowionymi ludźmi, nie ma w nim ani odrobiny fałszu, obłudy czy hipokryzji, brzydzimy się tym! Obrońcy jedynej słusznej prawdy się znaleźli. Trochę samokrytyki, a nie stale ten irytujący samozachwyt, czy dla odmiany wieczne pokrzywdzenie. I nie jestem tutaj złośliwym ateistą - byłam człowiekiem bardzo wierzącym, przez lata regularnie uczęszczałam do kościoła. Ta instytucja, tak strasznie uskarżająca się na szykany i zohydzenie, w większości sama ukręciła sobie bat.
"Ale wśród setek przekręconych faktów historycznych, wśród tych całych bibliotek różnorodnych fałszów, są niektóre specjalnie ulubione tematy - gdzie już nie wiadomo co należy bardziej podziwiać: czy bezczelność "historyków", czy też naiwność publiczności, bezkrytycznie powtarzającej podawane jej brednie! W każdym razie stwierdzić należy pierwszorzędny spryt i przebiegłość kierującej tym wszystkim masonerii i jedynej prawdziwej międzynarodówki - żydowskiej.
Jednym z takich znakomitych tematów dla bezkrytycznych harców historycznych, zwróconych przeciwko Kościołowi, są zazwyczaj Wieki Średnie, a przede wszystkim Inkwizycja!"
Tak, powyższy cytat wzbudza we mnie nieskończone pokłady zaufania dla jego twórcy. Wielki spisek mający na celu zdyskredytowanie autorytetu KK, zaczynam łapać!
"Przede wszystkim więc epokę owych Wieków Średnich zupełnie nam mylnie przedstawiano. Te czasy, które dziś jeszcze u olbrzymiej większości ludzi uważanymi są za okres zastoju, nieładu i ciemnoty - to całkiem odwrotnie, przepyszna epoka ludzkości w swej wysokości ideałów, w swej harmonii społecznej i w swoim zjednoczeniu. Jest to epoka, w której cała cywilizowana ludzkość nosiła zaszczytne miano Chrześcijaństwa, gdy wszelka władza i czyn wszelki - tak zbiorowy jak i jednostki, stosował się do praw etyki i moralności: to epoka, w której ludzie szli przez całe życie w ramach Dekalogu, ku jedynemu celowi każdego człowieka, ku doskonałości i Bogu!"
Po przeczytaniu tych słów powinnam się natychmiast teleportować do średniowiecza. Toż to idealne czasy były, wszyscy byli dla siebie mili, przyjaźnie nastawieni, nikt nie kłamał, nie mordował, wszyscy prowadzili idealne życie przepełnione dobrem. Masz coś do powiedzenia? Nie ma dyskusji, świetnie w średniowieczu było i koniec! Jak tylko ktoś spróbuje coś złego na temat średniowiecza powiedzieć to Żyd i mason, tylko spróbujcie, a powiem mamie!
Ojej, wszyscy fałszują historię, tylko KK zna jedną i słuszną wersję, przecież to takie oczywiste. Nie kupuję tej teorii spiskowej. W tym momencie, dla dobrego stanu mojego układu nerwowego, powinnam raczej zakończyć czytanie tej książki, ale byłam twarda.
Zresztą i teraz KK chciałby narzucić swoje jedyne słuszne teorie, aż ich łapki świerzbią. Najpierw całkowity zakaz aborcji, później całkowity zakaz antykoncepcji i oczywiście zakaz znieczuleń w trakcie porodu, przecież baby są z natury grzeszne i muszą cierpieć. Huuurraaaa, powrócimy pędem do tego cudownego średniowiecza. Zatrzymajcie tę kolejkę, ja wysiadam. A resztą, co mi tam. Praca dentysty w średniowieczu musiała być cudowna, ząbek kowalskimi kleszczykami pyk bez znieczulenia. O tak!
"Na próżno gdzie indziej szukać źródeł tej zawziętej, niewytłumaczalnej, anormalnej wprost nienawiści, którą widzimy wszędzie, gdy mowa o Inkwizycji Hiszpańskiej. Trybunał skutecznie uraził - wszechpotężne żydostwo!"
A to uważam już za bezczelne. Nigdy nie zrozumiem jak można w ogóle próbować bronić inkwizycji jako instytucji. Moim zdaniem inkwizycja była zła i jak już wcześniej napisałam - nie chodzi mi tylko o sądzenie niewinnych ludzi. Jak można chwalić instytucję, która w tak drastyczny sposób ograniczała wolność jednostki? Chyba tylko wtedy, gdy samemu marzy się o podobnych uprawnieniach. Nie jestem żydówką, a nie mam zamiaru dobrego słowa powiedzieć na jej temat. Może jestem masonem? Ewentualnie kryptomasonożydówką.
"Najczęściej się jednak zdarzało, że oskarżony zaprzeczał, upierał się przy swym błędzie i wtedy rozpoczynała się walka o duszę tego człowieka. Oskarżony, wbrew temu, co dziś powszechnie twierdzą, nie był pozbawionym obrony i chociaż w pierwszych czasach trudno było znaleźć adwokatów, bo żaden ówczesny prawnik nie chciał bronić jawnych przestępców i uniewinniać zbrodnię [...]".
Brawo. Ten cytat pięknie pokazuje na czym polega obrona inkwizycji, przez ten biedny szykanowany KK - szczególnie moje ulubione dwa fragmenty: "oskarżony zaprzeczał, upierał się przy swym błędzie i wtedy rozpoczynała się walka o duszę tego człowieka" = oskarżony zawsze był w błędzie i trzeba go było zmusić do zmiany zdania żeby ocalić jego duszę, plus "żaden ówczesny prawnik nie chciał bronić jawnych przestępców i uniewinniać zbrodnię" = nie ma nawet cienia wątpliwości, że wszyscy "heretycy" byli winni. Koniec i kropka. Byli winni i zostali ukarani, nie rozumiecie takich oczywistości?
Na zakończenie tej opinii dodam tylko, że jednego jestem pewna - gdyby w obecnych czasach powstała nowa inkwizycja, zostałabym heretykiem recydywistą ;) Inkwizycja zaś mogłaby wyprowadzić mnie z błędu i ocalić moją duszę, lekko tylko wysmażoną w płomieniach, aż się łezka w oku kręci, że nie ma już Świętego Oficjum!
Poza tym, wbrew temu co obiecuje tytuł, sprawa Inkwizycji hiszpańskiej to tylko ułamek treści. Nieładnie. Reszta to historia KK, dywagacje na temat wolności i woli - jak sprzeciwiasz się ograniczeniom jesteś złym człowiekiem i takie tam, nie będę się już nad tym "dziełem" pastwić.
P.S. Nie chciałam być złośliwa, ale autor zaczął pierwszy. Jeżeli to jest według niego obiektywne przedstawienie faktów, to aż się boję, jak mogłoby wyglądać przedstawienie stronnicze.
"Dobrze wiedzieli, co czynią, ci wszyscy liberałowie i ci wszyscy zagorzali demokraci, gdy walczyli o wyrwanie kierunku nauczania z rąk Kościoła. Wiedzieli oni (i wiedzą) dobrze, iż odsuwali w ten sposób jedynego stróża prawdy od wpływu na młode pokolenia i że odsunąwszy Kościół, mogli już całkiem swobodnie przeinaczać i fałszować historię".
"Dzisiaj do umyślnych błędów...
2008
"Należy także zaznaczyć, że kota uważa się za zwierzę, które "pochłania duchy", i dlatego niekiedy złe duchy pojawiają się w postaci kota".
Z doświadczenia wiem, że taki kot to potrafi pochłonąć wiele rzeczy, tony karmy suchej i mokrej, kurczaka, tuńczyka, ogórka... może i złe duchy również. Od wieków ciągnie się ten krzywdzący zabobon, nie wiem co się wszyscy tak czepili tych biednych stworzeń.
A tak już najzupełniej poważnie to najpierw przytoczę cytat ojca Candido Amantiniego:
"Niewielu jest uczonych, którzy myślą poważnie o możliwości wpływania i działania sił obcych, inteligentnych i bezcielesnych, jako o przyczynie pewnych zjawisk.
Niewielka jest również liczba lekarzy, którzy stając wobec przypadków chorób z zadziwiającymi objawami i niewytłumaczalnymi klinicznie skutkami, sądzą spokojnie, że mają do czynienia z pacjentami tego drugiego rodzaju"
Coś jest w tym, co powiedział Amantini, a przytoczyłam w w/w cytacie - chociaż jestem tylko dentystą to bliżej byłoby mi do poszukiwania racjonalnych wyjaśnień niż przypisywania objawów opętaniu przez demona.
W książkach o egzorcyzmach nie szukam prawd wiary, raczej czytam je z ciekawości. Ciężko jest mi bowiem bezwarunkowo akceptować głoszone przez np. Orygenesa teorie dotyczące demonów jeżeli wiem, że ten sam człowiek wysnuł świetny pomysł, żeby w każdym przypadku trudnego porodu bez zastanowienia poświęcać matkę, bo kobieta jest z natury grzeszna, a dziecko musi przyjść na świat, żeby mogło być ochrzczone.
Rzucanie uroku wzrokiem, gusła, czarna magia, złowieszcze napoje "z domieszką: krwi menstruacyjnej", mordercze kukiełki i lalki... to wszystko znajdziecie w tej książce, przez co jest z jednej strony podobna do Młota na czarownice, ale z drugiej dotyczy zjawisk nam współczesnych - egzorcyzmy nie są przecież przeżytkiem w stylu inkwizycji. Kto wie, co będzie za kilka wieków, może ta książka wyląduje na półce obok Malleus Maleficarum? Tego już się niestety nie dowiemy.
Ciężko jest ocenić książkę, która moim zdaniem skierowana jest raczej do ludzi głęboko wierzących. Inaczej jej czytanie jest dość specyficzne, gdyż nie przewiduje ona miejsca na wątpliwości, które oczywiście u mnie się pojawiły. Jeżeli chodzi o opis samych egzorcyzmów to sporo się z niej można dowiedzieć. Za to daję 5 gwiazdek.
"Należy także zaznaczyć, że kota uważa się za zwierzę, które "pochłania duchy", i dlatego niekiedy złe duchy pojawiają się w postaci kota".
Z doświadczenia wiem, że taki kot to potrafi pochłonąć wiele rzeczy, tony karmy suchej i mokrej, kurczaka, tuńczyka, ogórka... może i złe duchy również. Od wieków ciągnie się ten krzywdzący zabobon, nie wiem co się wszyscy tak czepili...
2004
"Chciałabym przedstawić jakoś tę książkę. Więc może tak: to jest opowieść o miłości. I o niczym więcej".
Tak o "Kapryśnej piątkowej sobocie" pisała sama autorka. Czy to jest książka o miłości? Pewnie tak, chociaż ja preferuję inny typ historii miłosnych, więc nie do końca podzielam zdanie pani Krystyny. Dla mnie była to przyjemna książka z tajemnicą z młodości w tle, aż przy samym końcu nastąpiła, zupełnie przeze mnie nie zrozumiała, pseudomęska bitka kończąca się na oddziale chirurgii szczękowej. Odniosłam też wrażenie, może nie do końca zgodne z rzeczywistością, że postępek ten uzyskał aprobatę bohaterów tej książki, co dla mnie jest zupełnie niezrozumiałe. Nie ma nic bardziej odpychającego niż prymitywna agresja. Tak właśnie autorka zepsuła mi całkiem pozytywne wrażenia z czytania tej książki. Wiem, rozczulam się nad sobą, ale właśnie tak było.
"Chciałabym przedstawić jakoś tę książkę. Więc może tak: to jest opowieść o miłości. I o niczym więcej".
Tak o "Kapryśnej piątkowej sobocie" pisała sama autorka. Czy to jest książka o miłości? Pewnie tak, chociaż ja preferuję inny typ historii miłosnych, więc nie do końca podzielam zdanie pani Krystyny. Dla mnie była to przyjemna książka z tajemnicą z młodości w tle, aż...
2004
Czasami zastanawiam się, czy byłabym w stanie funkcjonować w tak dużej społeczności (nie tylko rodzinnej), jaką zaprezentowała nam pani Siesicka. Od dłuższego czasu mieszkam w większych ośrodkach i taka małomiasteczkowa mentalność zupełnie mnie nie dotyka, nie prowadzę również zbyt ożywionego życia rodzinnego. Z jednej strony ta bliskość, która łączy bohaterów np. "Gorzkich słodkich pocałunków", jest kusząca, ale z drugiej - ja bym się chyba wykończyła będąc ogniwem tak dużej całości.
Wracając do samej historii - nie mam jej nic do zarzucenia, może poza zbyt małą objętością, ale to przecież książka dla młodzieży, a młodzież ma, zazwyczaj, obniżoną odporność na tomiszcza. Mam też coraz silniejsze odczucie, że pani Siesicka w dość specyficzny sposób kreśliła swoje żeńskie bohaterki, a sposób ten nie do końca uważam za trafiony. Po prostu - większość tych kobiet i dziewczyn jest odrobinę za mocno odchylonych od normy emocjonalnej. Albo po prostu zbyt mało stykam się z ludźmi, żeby mieć szersze pole do obserwacji i jestem zwyczajnie nieuświadomiona.
Czasami zastanawiam się, czy byłabym w stanie funkcjonować w tak dużej społeczności (nie tylko rodzinnej), jaką zaprezentowała nam pani Siesicka. Od dłuższego czasu mieszkam w większych ośrodkach i taka małomiasteczkowa mentalność zupełnie mnie nie dotyka, nie prowadzę również zbyt ożywionego życia rodzinnego. Z jednej strony ta bliskość, która łączy bohaterów np....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2004
Zacznę od tego, że wolałabym przeczytać kontynuację "Jeziora osobliwości" niż "Zapałki", ale darowanemu książkowi się w strony nie zagląda. A nie, czekaj...
"Pejzaż sentymentalny" to książka zwykła. Czy to stanowi jej wadę czy zaletę to już sprawa indywidualna. Historia planu Tiny nie porywa, a sama dziewczyna mnie irytowała (nawet po wyjaśnieniu sprawy), chociaż może taką właśnie dostała rolę. Niestety, istnieje również opcja, że nie powinnam ponownie zabierać się za czytanie książek z młodości. Kilka dodatkowych lat na karku wyleczyło mnie skutecznie z zachwytu nad światem. Kiedyś "Pejzaż" podobał mi się bardziej, teraz nie widzę w nim zbyt dużo rzeczy wartych uwagi.
Zacznę od tego, że wolałabym przeczytać kontynuację "Jeziora osobliwości" niż "Zapałki", ale darowanemu książkowi się w strony nie zagląda. A nie, czekaj...
"Pejzaż sentymentalny" to książka zwykła. Czy to stanowi jej wadę czy zaletę to już sprawa indywidualna. Historia planu Tiny nie porywa, a sama dziewczyna mnie irytowała (nawet po wyjaśnieniu sprawy), chociaż może taką...
2014
Car Piotr wielkim był i to nie tylko wzrostem, chociaż ja zbyt dużego sentymentu do niego nie żywię. Iwan Groźny, to był dopiero władca!
Książka Władysława Serczyka w dość szczegółowy sposób przybliży Wam postać Piotra, a życie tego monarchy do nudnych nie należało. Zaczęło się od burzliwego wstępu, jakim był przewrót pałacowy i objęcie rządów przez Zofię, siostrę Piotra. Odsunięty od władzy młody car najwięcej czasu spędzał urządzając sobie zabawy w wojsko, co oczywiście w późniejszych latach zaprocentowało. No może pomijając pewien epizod ucieczki w samej bieliźnie - jeżeli chcecie wiedzieć coś więcej, zapraszam do przeczytania książki.
Piotr był żądny wiedzy, postępowy (chcesz mieć brodę jak twój przodek - płać podatek) i ciekawy świata - jako pierwszy car wybrał się w podróż zagraniczną. W wojnie północnej udało mu się odnieść sukces, przełomowa bitwa pod Połtawą to jedno z największych zwycięstw oręża rosyjskiego. Za jego panowania wprowadzono wiele reform w kraju. Pewnie dlatego okrzyknięto go Ojcem Ojczyzny, Piotrem Wielkim, Imperatorem Wszechrosyjskim. Wiadomo - mamy dobry rząd, wybitnych fachowców, gospodarka idzie do przodu, a ludziom żyje się coraz lepiej.
Jeżeli kogoś interesuje postać Piotra, to ta książka powinna sprawdzić się jako źródło wiedzy pierwszego kontaktu.
Car Piotr wielkim był i to nie tylko wzrostem, chociaż ja zbyt dużego sentymentu do niego nie żywię. Iwan Groźny, to był dopiero władca!
Książka Władysława Serczyka w dość szczegółowy sposób przybliży Wam postać Piotra, a życie tego monarchy do nudnych nie należało. Zaczęło się od burzliwego wstępu, jakim był przewrót pałacowy i objęcie rządów przez Zofię, siostrę Piotra....
2004
Impreza w domu neurotycznej ciotuni.
Ciotka Felicja to bezdzietny postrach swoich siostrzenic, myślę że i ja skończę podobnie, już obecnie regularnie bywam złośliwa dla moich siostrzeńców. Matczyna miłość wiele wybaczy, sokole oko ciotki wszystko wyłapie.
Pod płaszczykiem wspomnień i współczesnego zamieszania ukrywa się poważna historia. Wszystko całkiem dobrze połączone, nie nachalnie umoralniające. Gniew i zawzięta nienawiść nigdy nie wróżą nic dobrego, a mogą się przydarzyć nawet najmilszym ludziom pod słońcem.
Impreza w domu neurotycznej ciotuni.
Ciotka Felicja to bezdzietny postrach swoich siostrzenic, myślę że i ja skończę podobnie, już obecnie regularnie bywam złośliwa dla moich siostrzeńców. Matczyna miłość wiele wybaczy, sokole oko ciotki wszystko wyłapie.
Pod płaszczykiem wspomnień i współczesnego zamieszania ukrywa się poważna historia. Wszystko całkiem dobrze...
2003
"Zagrałam sama ze sobą, bo dotknęłam spraw, które od zawsze były mi obce i od których świadomie odchodziłam".
Podobnie jak autorka książki, nie miałam nigdy zbyt wiele styczności z grami RPG, ale mimo to mam wrażenie, że temat został potraktowany zbyt pobieżnie i może nie do końca tak, jak powinien. Pierwsze co przychodzi mi do głowy kiedy myślę o książce "Dziewczyna Mistrza Gry" to słowo dziwna. Trochę niezrozumiała, miejscami nawet odpychająca. W ogólnym rozrachunku, po poznaniu zakończenia, trochę nadrabia, ale mimo wszystko nie mogę uznać tej lektury za udaną.
"Zagrałam sama ze sobą, bo dotknęłam spraw, które od zawsze były mi obce i od których świadomie odchodziłam".
Podobnie jak autorka książki, nie miałam nigdy zbyt wiele styczności z grami RPG, ale mimo to mam wrażenie, że temat został potraktowany zbyt pobieżnie i może nie do końca tak, jak powinien. Pierwsze co przychodzi mi do głowy kiedy myślę o książce "Dziewczyna...
2003
Opowieści rodzinne pani Krystyny Siesickiej nigdy nie należały do moich ulubionych książek. Nie wytworzył się ten szczególny sentyment, jakim się niekiedy darzy książki z młodości, nie bacząc na ich wartość artystyczną lub merytoryczną. "Wachlarze", jak poprzednie dwie książki z tego cyklu, raczej do mnie nie trafiają, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że historia z ostatniej części obeszła mnie najmniej. Jakieś dziwne zamieszanie z Tamarą, prywatna korespondencja, jedynie piesek był miłym urozmaiceniem, a i tak nie skradł mojego serca, bo jestem w stu procentach kociarą.
Brzydko mówiąc - takie sobie.
Opowieści rodzinne pani Krystyny Siesickiej nigdy nie należały do moich ulubionych książek. Nie wytworzył się ten szczególny sentyment, jakim się niekiedy darzy książki z młodości, nie bacząc na ich wartość artystyczną lub merytoryczną. "Wachlarze", jak poprzednie dwie książki z tego cyklu, raczej do mnie nie trafiają, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że historia z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2007
To nie jest cud literatury, w stylu tych przepełnionych kwiecistymi opisami, od których zęby mogą rozboleć. To książka przesiąknięta duchem wolności, który objawił się na oddziale psychiatrycznym jako McMurphy, dobrowolnie zresztą skazujący się na pobyt w tym przybytku. Arogancki drań postanowił zmienić wyrok na wakacje z czubkami, nie przewidział jednak, że swego terytorium strzeże smoczyca zwana Siostrą Oddziałową.
Autor wprowadził nas w uporządkowany świat siostry Ratched kierującej swoim oddziałem twardą ręką. Pod pozorami anielskiej cierpliwości kryje się bezduszny robot, który nie cofnie się przed niczym, żeby utrzymać ład i porządek. Najważniejsze jest przecież ścisłe przestrzeganie planu dnia, nic ani nikt nie ma prawa go zakłócać.
Mnie aż zatrzęsło kiedy Siostra Oddziałowa rozpoczęła popis swoich umiejętności manipulacji. Wredne babsko owinęło sobie pacjentów wokół palca z wylakierowanym paznokciem. Każdego dnia zabierała im resztki indywidualności i człowieczeństwa. Czy udało im się odzyskać władzę nad swoim życiem? Przekonajcie się! McMurphy rozpoczął wojnę, której potyczki śledziłam z ogromnym zainteresowaniem, zastanawiając się kto tym razem będzie górą, on czy siostra Ratched.
Gadać o metaforach współczesnego świata nie będę, to nie lekcje języka polskiego. Całość podobała mi się, podobnie jak jej ekranizacja, z moim ulubionym Nicholsonem w roli głównej. Film ma trochę za mało mocy, jaką dysponuje książka, ale i tak jest jednym z moich ulubionych.
To nie jest cud literatury, w stylu tych przepełnionych kwiecistymi opisami, od których zęby mogą rozboleć. To książka przesiąknięta duchem wolności, który objawił się na oddziale psychiatrycznym jako McMurphy, dobrowolnie zresztą skazujący się na pobyt w tym przybytku. Arogancki drań postanowił zmienić wyrok na wakacje z czubkami, nie przewidział jednak, że swego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dzielny Szczur Wodny, szalony pan Ropuch, spokojny pan Kret oraz kilka innych zwierząt. Moi znajomi z dzieciństwa, z którymi przeżyłam wiele sympatycznych przygód w ich wesołym świecie. Uczyli mnie jak ważna jest przyjaźń i ile wysiłku czasem trzeba, żeby pomóc przyjacielowi w potrzebie.
Najbardziej zapadły mi w pamięć przygody Ropucha, który uwielbiał szybką jazdę samochodem, często powodował kraksy, a pewnego dnia postanowił pokazać się światu w wydaniu praczki. Najbardziej irytująca, ale też najciekawsza postać, której mimo wszystkich wad trudno nie polubić, nawet razem z jej dziwactwami.
Będąc dzieckiem pewnie nie byłam w stanie docenić wielu jej zalet, ale nawet po powtórnym przeczytaniu po latach, na pierwszy plan wysuwają się u mnie zwykłe, dziecięce uczucia i wspomnienia. Nie żadne wzniosłe interpretacje, walory językowe i tym podobne. Wiem, że jest to książka wymieniana w liście 100 książek, które warto przeczytać według BBC, pewnie tęższe głowy ode mnie o tym zadecydowały, doceniając jej wszystkie niewymienione przeze mnie zalety. Myślę jednak, że nie będziecie zawiedzeni, nawet jeżeli przeczytacie te sympatyczne opowieści będąc już ciut starszymi niż dzieciaki.
Dzielny Szczur Wodny, szalony pan Ropuch, spokojny pan Kret oraz kilka innych zwierząt. Moi znajomi z dzieciństwa, z którymi przeżyłam wiele sympatycznych przygód w ich wesołym świecie. Uczyli mnie jak ważna jest przyjaźń i ile wysiłku czasem trzeba, żeby pomóc przyjacielowi w potrzebie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNajbardziej zapadły mi w pamięć przygody Ropucha, który uwielbiał szybką jazdę...