-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2024-03-31
2011-05
Tom drugi powoli odkrywa przed nami niektóre z tajemnic, które zaprezentowała nam część pierwsza. Nie będę nawet rozważała, która z nich jest lepsza, jako że stanowią spójną całość.
Co mogę powiedzieć? Zakon Krańca Świata to seria inna niż wszystkie, przypomina mi skrzyżowanie fantastyki z horrorem, prowadzi nas po najmroczniejszych odmętach wyobraźni - naszej i autorki.
Gdybym miała zdecydować się na sięgnięcie po tę powieść, to właśnie nie dla akcji czy dla bohaterów, ale dla tego nastroju niepokoju, czasami beznadziei, czasami przerażenia, które potrafi wzbudzić w czytelniku. Oczywiście, nie w każdym, ale ze mną jej się udało.
Z czystym sumieniem mogę polecić.
Tom drugi powoli odkrywa przed nami niektóre z tajemnic, które zaprezentowała nam część pierwsza. Nie będę nawet rozważała, która z nich jest lepsza, jako że stanowią spójną całość.
Co mogę powiedzieć? Zakon Krańca Świata to seria inna niż wszystkie, przypomina mi skrzyżowanie fantastyki z horrorem, prowadzi nas po najmroczniejszych odmętach wyobraźni - naszej i autorki....
2011-06-21
Bardzo ciekawe spojrzenie na tematykę postapokaliptyczną. W skrócie: koniec świata ludzkość ma już za sobą, ci zaś, co przetrwali, jakoś funkcjonują na gruzach poprzedniej cywilizacji. Niby znajome, a jednak... Kossakowska w swojej powieści zawarła wiele smaczków, które mnie osobiście wciągnęły: np. alternatywny świat Mistrzów Blasku, do którego grabieżcy przenoszą się przez proces, który mnie osobiście przypomina połączenie medytacji z projekcją astralną.
Polecam osobom, które lubią akcję, ale nie mają nic przeciwko szczypcie metafizyki i tajemnicy
Bardzo ciekawe spojrzenie na tematykę postapokaliptyczną. W skrócie: koniec świata ludzkość ma już za sobą, ci zaś, co przetrwali, jakoś funkcjonują na gruzach poprzedniej cywilizacji. Niby znajome, a jednak... Kossakowska w swojej powieści zawarła wiele smaczków, które mnie osobiście wciągnęły: np. alternatywny świat Mistrzów Blasku, do którego grabieżcy przenoszą się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-05
"Zatopione Miasta" są umiejscowione w tym samym uniwersum, co napisany wcześniej przez autora "Złomiarz". Obie książki zostały napisane dla grupy Young Adult, ale o ile "Złomiarza" poleciłabym osobom bardziej "young", o tyle przy "Miastach" zdecydowanie częściej wkraczamy już w obszary "adult". Tyle co do docelowej grupy odbiorców. Słowem wstępu dodam jeszcze, że do "Złomiarza" miałam sporo zastrzeżeń, ale widać, że autor dzięki krytyce rozwija swoje umiejętności - "Zatopione Miasta" są dużo lepsze zarówno fabularnie, jak i pod względem kreacji postaci.
Przede wszystkim, tym razem nie widzimy świata oczami jednej tylko postaci: punktów widzenia jest kilka, dzięki czemu ludzkość nie dzieli się na dobrych i złych; mamy możliwość przyjrzeć się kilku stronom "barykady". Bohaterowie rozwijają się w trakcie rozwoju akcji, a doświadczenia, które ich spotykają, zmieniają ich w różny sposób, i to nie zawsze na plus. Młodzi bohaterowie książki dojrzewają z upływem czasu, tracą nieco swojej niewinności i nabierają tężyzny psychicznej. W pewnym momencie to przestaje być książka o młodzieży dla młodzieży, a staje się być książką o doświadczeniach wojny, która dotyka wszystkich: i młodych, i starych.
Powieść nie jest też moralizatorska w sposób, jakim nieco trącił "Złomiarz". Tym razem autor nie próbuje nam już wmówić, że zabijanie jest złe (choć czasami nieuchronne). W "Zatopionych Miastach" raczej mamy okazję śledzić te trybiki okoliczności, które mogą wpłynąć na człowieka i obudzić w nim mordercę: czy to samoobrona, czy własne złe doświadczenia i pragnienie zemsty, czy wreszcie próba wkupienia się w dobre łaski osób silniejszych od siebie, zaskarbienia ich przychylności. Tym razem Bacigalupi nie ocenia, ale pyta: "dlaczego?". I to powieści wyszło zdecydowanie na dobre.
Plusem jest jeszcze sposób, w jaki autor wybrnął z dylematu: jak pokazać przemoc na wojnie. Jest ona wszechobecna, ale nie nadmierna; Bacigalupi nie osładza wojennej rzeczywistości, ale też nie epatuje niepotrzebną przemocą. Krwawe i brutalne sceny się zdarzają, ale zamiast opisania krwawej masakry i rozprutych flaków autor w takich momentach skupia się raczej na wewnętrznych przeżyciach postaci, które muszą oglądać horrory wojny, za co należą mu się wielkie brawa. Wszystko jest opisane z umiarem i w odpowiednich dawkach.
Słowo jeszcze na temat świata, w którym autor po raz kolejny umieścił swoją powieść. Jest to jedna z mocniejszych stron, jeśli nie najmocniejsza, całego uniwersum. Podtopione miasta, dżungla wdzierająca się na ulice i do budynków, biegające w dziczy wilkojoty (krzyżówki genetyczne wilków i kojotów), ludzkość, która już przestaje udawać, że panuje nad przyrodą, a raczej stara się przetrwać w nowej rzeczywistości, i niezbyt jej się to udaje. W gruncie rzeczy "Zatopione Miasta" kończą się słodko-gorzko. Świat nadal jest w wielkim g... i raczej nic nie zapowiada, żeby miało być inaczej. Nie ma żadnej akcji typu "Deus ex machina", która rozwiązałaby wszystkie bolączki świata, i bardzo dobrze zresztą. Bacigalupi nie pozostawia nam złudzeń na cudowne ozdrowienie rzeczywistości; niektóre jednostki przeżyją, ale więcej po prostu zginie, przemielona w trybikach wojny na sypki miał. A ci, co przeżyją, wyjdą z tej wojny z bagażem doświadczeń i bliznami, tymi widocznymi i tymi ukrytymi głębiej.
Długo się zastanawiałam nad oceną "Zatopionych Miast". Siedem gwiazdek to za mało, osiem nieco za dużo. Przydałoby się 7,5 ;) Co więc zdecydowało na podciągnięcie oceny do góry? Może plastyczny język autora, może postacie z krwi i kości, a może po prostu całokształt, który do mnie przemówił. Polecam sprawdzić, czy przemówi także do Was.
"Zatopione Miasta" są umiejscowione w tym samym uniwersum, co napisany wcześniej przez autora "Złomiarz". Obie książki zostały napisane dla grupy Young Adult, ale o ile "Złomiarza" poleciłabym osobom bardziej "young", o tyle przy "Miastach" zdecydowanie częściej wkraczamy już w obszary "adult". Tyle co do docelowej grupy odbiorców. Słowem wstępu dodam jeszcze, że do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-14
"Extensa" to moja pierwsza przygoda z prozą Dukaja i muszę przyznać, że bardzo udana.
Autor wrzuca nas w pewną rzeczywistość, niewiele tłumacząc czy wyjaśniając. Ale też i sami bohaterowie nie wszystko rozumieją; są niewielką garstką pozostałą z całej ludzkości i duża część wiedzy i nauki została utracona na zawsze. Ale pomimo post-apokaliptycznego sztafażu "Extensa" powieścią post-apo, jakich ostatnio wiele na rynku, na szczęście w żadnym wypadku nie jest i nie będzie.
Treść powieści podzieliłabym na trzy warstwy: pierwsza to warstwa obyczajowa, opowiadająca historie zwykłych ludzi, ich bolączki, tęsknoty, miłości i żale. Druga warstwa to czyste science fiction: o rozwoju nauki i techniki, o nieuchronnej ewolucji ludzkiego gatunku, o zmieniającym się wszechświecie. Wreszcie, trzecia warstwa to pytania natury filozoficznej. Co determinuje człowieczeństwo? Ciało, osobowość, umysł, czy wszystko na raz? I jeśli ciała zabraknie, czy powstała wówczas istota nadal może nazywać się człowiekiem?
W trakcie całej lektury oraz po jej zakończeniu nadal mamy w głowie więcej pytań niż odpowiedzi. I to chyba jest największy komplement, jakim mogę obdarzyć "Extensę" i na jaki ona w pełni zasługuje. Ode mnie 8/10.
"Extensa" to moja pierwsza przygoda z prozą Dukaja i muszę przyznać, że bardzo udana.
Autor wrzuca nas w pewną rzeczywistość, niewiele tłumacząc czy wyjaśniając. Ale też i sami bohaterowie nie wszystko rozumieją; są niewielką garstką pozostałą z całej ludzkości i duża część wiedzy i nauki została utracona na zawsze. Ale pomimo post-apokaliptycznego sztafażu...
2015-03-01
Problem ze "Złomiarzem" jest taki, że przez nazwisko autora czytelnik może oczekiwać fantastyki na najwyższym poziomie, a otrzymuje powieść przygodową osadzoną co prawda w świecie przyszłości, ale mimo wszystko jest to głównie przygodówka.
Ale po kolei. Początek książki ma niesamowity klimat. Opis wyciągania złomu z wraków starych okrętów przez głównego bohatera jest bardzo plastyczny i sugestywny. Ciemność, gorące i lepkie powietrze, klaustrofobiczne przestrzenie - wszystko to działa ogromnie na wyobraźnię. Miałam nawet skojarzenia z opisami głębin z "Rozgwiazdy" Wattsa. Kto czytał, ten wie, że jest to ogromna pochwała z mojej strony. Niestety wraz z rozwojem akcji to napięcie i klimat gdzieś znika.
Dalszy ciąg powieści to już typowa przygodówka: dziewczyna, którą trzeba ratować, ucieczka i (a jakże) pościg za głównymi bohaterami, a na końcu przewidywalny finał. Jest to w gruncie rzeczy bardzo linearna, prostolinijnie opowiedziana historia. Nie uświadczymy tutaj różnych punktów widzenia, dylematy moralne przedstawione w tej powieści sprowadzają się w skrócie do: zabijanie jest złe, ale czasami nie da się go uniknąć. Takie uproszczenia po prostu kłują po oczach.
Co ostatecznie ratuje książkę, dzięki czemu otrzymuje ona ode mnie miano "dobrej", czyli 6 gwiazdek? Świat przedstawiony. Morza pełne wraków statków, traktowane jako źródło metali, które w postaci złóż naturalnych już nie występują. Zatopione przez podnoszący się poziom morza miasta, a wśród nich Nowy Orlean, gdzie mieszkańcy brodzą w głębokiej po pas lub nawet pierś wodzie, brudnej, mulistej i skażonej ropą lub benzyną. Stopniałe lodowce, które zmusiły Innuitów (Eskimosów) do porzucenia trybu życia ich przodków i rozpoczęcie życia... piratów morskich.
Ciekawe? Pewnie, że tak. Mam nadzieję, że Bacigalupi napisze dużo więcej powieści osadzonych w tej rzeczywistości, ale może troszkę bardziej złożonych, wielowątkowych, nieuproszczonych. "Złomiarz" ostatecznie nie zdobył mojego serca, ale jeśli autor wyskrobie jeszcze inne powieści w tym uniwersum, na pewno po nie sięgnę. A teraz na półce czekają na mnie "Zatopione miasta". Jak tylko przeczytam, dam znać co i jak.
EDIT: czytałam, "Zatopione miasta" są o NIEBO lepsze, jak dla mnie 8/10. Jako że łączy je tylko świat, możecie spokojnie ominąć "Złomiarza" i od razu sięgnąć po "Zatopione miasta". Absolutnie fantastyczna lektura!
Problem ze "Złomiarzem" jest taki, że przez nazwisko autora czytelnik może oczekiwać fantastyki na najwyższym poziomie, a otrzymuje powieść przygodową osadzoną co prawda w świecie przyszłości, ale mimo wszystko jest to głównie przygodówka.
Ale po kolei. Początek książki ma niesamowity klimat. Opis wyciągania złomu z wraków starych okrętów przez głównego bohatera jest...
2016-04-08
Mam mieszane odczucia, jeśli chodzi o "Samotność Anioła Zagłady: Adam", bo z jednej strony to książka dobra, ale jednak nie ma tego "czegoś", co by pozwoliło dać więcej niż 6 gwiazdek.
Powieść Szmidta to postapokalipsa pełną gębą, gdzie prawie cała ludzkość ginie w wojnie atomowej, włącznie z roślinnością i zwierzętami. Główny bohater żywi się orzeszkami z puszki, suszonym mięsem i suplementami witaminowymi, a popija to wszelkiego rodzaju napojami alkoholowymi. Przemierza rozległe połacie ziemi, które w wyniku wojny przypominają bardziej krajobraz księżycowy, niż Amerykę, nie napotykając ani jednej żywej duszy - czyli post-apo jak się patrzy.
Z drugiej strony, jego podróż jest nieco monotonna - w pewnym momencie nawet walka z żywiołami i innymi przeciwnościami losu zaczyna czytelnika nużyć. Powieść na szczęście ponownie przyspiesza w ostatniej 1/4 książki, a zakończenie robi nam chrapkę na część następną, która jednak na dany moment nie została jeszcze wydana. Trzymam kciuki za autora, żeby dokończył tę historię, bo po okropnym cliffhangerze, jaki nam zaserwował w epilogu, po prostu nie godzi się inaczej!
Podsumowując, tom pierwszy "Adam" nie powalił na kolana, ale jego kontynuacja ma naprawdę spore pole do popisu.
Mam mieszane odczucia, jeśli chodzi o "Samotność Anioła Zagłady: Adam", bo z jednej strony to książka dobra, ale jednak nie ma tego "czegoś", co by pozwoliło dać więcej niż 6 gwiazdek.
Powieść Szmidta to postapokalipsa pełną gębą, gdzie prawie cała ludzkość ginie w wojnie atomowej, włącznie z roślinnością i zwierzętami. Główny bohater żywi się orzeszkami z puszki, suszonym...
2016-11-07
Literatura post-apo i tematyka zombie nie należą do moich ulubionych, ale od czasu do czasu po nie sięgam i traktuję jako odskocznię od moich ukochanych gatunków: hard sci-fi i space opery. Swego czasu sporo frajdy dały mi powieści post-apo pisane przez naszego rodzimego autora, Roberta J. Szmidta, byłam więc ciekawa, jak się w tej tematyce spisze się Justin Cronin.
Nie można odmówić autorowi "Przejścia" solidnego warsztatu i dojrzałego stylu; czuć, że nie jest to debiut, a sama treść jest przemyślana, nie zaś pisana na kolanie na fali popularności tego typu powieści. Bohaterowie z kolei są barwni, różnorodni, wielu z nich ma za sobą spory bagaż doświadczeń i przeszłość, która kładzie się cieniem na ich przyszłe decyzje.
Skoro więc jest tak dobrze, to skąd tak niska ocena? Dlatego, że autor całkowicie poległ na budowaniu napięcia i zainteresowania czytelnika. Pierwszą 1/3 książki czytałam z zapartym tchem, wręcz nie mogłam się oderwać. Ale później napięcie malało i malało, aż wreszcie - zbliżając się do końca 830 stronicowego tomiszcza - uświadomiłam sobie, że tak naprawdę przestały mnie obchodzić losy bohaterów, nie byłam już ciekawa, co się stanie dalej, w ogóle cała historia stała mi się kompletnie obojętna.
Nie mogę powiedzieć, że "Przejście" to kiepska powieść, jestem w stanie zrozumieć nawet jej licznych fanów, bo na początku lektury byłam przekonana, że będę zaliczać się do ich grona. Po prostu w trakcie czytania coś się popsuło, jak w małżeństwie, które po pewnym czasie bierze rozwód z powodu różnicy charakterów. Ja po "Przejście" więcej już nie sięgnę, ale każdy powinien sobie wyrobić swoje własne zdanie, dlatego ani nie polecam, ani nie odradzam.
Literatura post-apo i tematyka zombie nie należą do moich ulubionych, ale od czasu do czasu po nie sięgam i traktuję jako odskocznię od moich ukochanych gatunków: hard sci-fi i space opery. Swego czasu sporo frajdy dały mi powieści post-apo pisane przez naszego rodzimego autora, Roberta J. Szmidta, byłam więc ciekawa, jak się w tej tematyce spisze się Justin Cronin.
Nie...
2018-04-22
2018-06-15
Czy "Dopóki nie zgasną gwiazdy" to powieść dla młodzieży? Według mnie zdecydowanie nie. Owszem, głównego bohatera poznajemy w momencie, gdy wchodzi w świat dorosłości, ale to nie bohater czyni książkę młodzieżową lub nie. Powieści young adult kojarzą mi się głównie z rozterkami wieku dojrzewania, pierwszymi miłostkami itd., niezależnie od settingu danej książki, czy jest to fantasy czy post-apo. Tymczasem powieść Piotra Patykiewicza to głównie walka o przetrwanie w świecie, w którym ostatnie resztki ludzkości chronią się wysoko w górach, i przegrywają. "Dopóki nie zgasną gwiazdy" to książka o surowym, ciężkim klimacie, gdzie ludzkość umiera na naszych oczach, a cywilizacja jest mitem, w który mało kto wierzy. W powieści nie brakuje postaci okaleczonych, ślepych, czy takich, którzy stracili kończyny, a śmierć postaci drugo- czy trzecioplanowych jest na porządku dziennym.
Podsumowując, powieść Piotra Patykiewicza to rasowa fantastyka, post apokalipsa pełną gębą, a młody wiek głównego bohatera w niczym nie przeszkadza, żeby traktować tę pozycję na poważnie. Polecam!
Czy "Dopóki nie zgasną gwiazdy" to powieść dla młodzieży? Według mnie zdecydowanie nie. Owszem, głównego bohatera poznajemy w momencie, gdy wchodzi w świat dorosłości, ale to nie bohater czyni książkę młodzieżową lub nie. Powieści young adult kojarzą mi się głównie z rozterkami wieku dojrzewania, pierwszymi miłostkami itd., niezależnie od settingu danej książki, czy jest to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-01
Już dawno tak źle mi się nie czytało tak dobrej książki. Sprzeczność? Niekoniecznie. Obiektywnie jestem w stanie docenić nową powieść Bacigalupiego (którego nota bene bardzo lubię jako autora). Styl jak zwykle stoi na wysokim poziomie, kreacja świata tak samo. Tylko skoro jest tak dobrze, to czemu tak bardzo się męczyłam z "Wodnym Nożem"? Może dlatego, że aż epatuje beznadziejnością i pesymizmem. Bacigalupi chyba tak bardzo chciał napisać przekonywującą dystopię, że poza realizmem ta powieść nie oferuje nic więcej. Ani razu się przy lekturze "Wodnego Noża" nie zamyśliłam, nie wzruszyłam, nie miałam żadnej refleksji. Niedawno czytałam post-apokalipsę naszego polskiego autora Piotra Patykiewicza, i w tym zestawieniu Polak wygrywa i to ze sporą przewagą. Jeśli miałabym wybierać, która książka zostanie u mnie na półce, będzie to "Dopóki nie zgasną gwiazdy", a "Wodny Nóż" znajdzie sobie innego właściciela - może komuś spodoba się bardziej, niż mnie.
Już dawno tak źle mi się nie czytało tak dobrej książki. Sprzeczność? Niekoniecznie. Obiektywnie jestem w stanie docenić nową powieść Bacigalupiego (którego nota bene bardzo lubię jako autora). Styl jak zwykle stoi na wysokim poziomie, kreacja świata tak samo. Tylko skoro jest tak dobrze, to czemu tak bardzo się męczyłam z "Wodnym Nożem"? Może dlatego, że aż epatuje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-06
2019-06-23
2020-07-12
Literatura post-apo w ostatnich latach przeżywa prawdziwe odrodzenie, jednak na pewno nie jest to "wymysł" XXI wieku. "Łabędzi śpiew" Roberta McCammona pierwotnie został wydany w 1987 roku, nie dziwi więc, że jego głównym tematem jest wojna atomowa między Amerykanami a Sowietami. Jednakże, ignorując podłoże geopolityczne powieści, które zdążyło się już nieco zdezaktualizować, "Łabędzi śpiew" nadal pozostaje świetną powieścią post-apo z elementami fantastyki.
Mówiąc o fantastyce, mam na myśli fakt, iż niektóre postacie czy przedmioty mają nadprzyrodzone moce, a trzecia wojna światowa jest ukoronowaniem konfliktu między dobrem a złem, w której ludzie są po trosze pionkami, które łatwo pchnąć w jedną lub drugą stronę owego konfliktu. Jeśli ktoś ma więc ochotę na całkowicie realistyczną post-apokalipsę, może sobie "Łabędzi śpiew" odpuścić. Jednak jeśli nie stronicie od szeroko pojętej fantastyki, powieść Roberta McCammona mogę wam szczerze polecić.
Literatura post-apo w ostatnich latach przeżywa prawdziwe odrodzenie, jednak na pewno nie jest to "wymysł" XXI wieku. "Łabędzi śpiew" Roberta McCammona pierwotnie został wydany w 1987 roku, nie dziwi więc, że jego głównym tematem jest wojna atomowa między Amerykanami a Sowietami. Jednakże, ignorując podłoże geopolityczne powieści, które zdążyło się już nieco...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-26
2021-08-16
2021-08-23
2021-08-30
Kameralna, niespieszna opowieść o końcu świata opowiadana z perspektywy Australii. Dobrze się toto czytało, ale ostatecznie autor nie wysilił się na żadną próbę ocalenia ludzkości, tylko założył, że wszyscy grzecznie położą się w swoich łóżkach, ogródkach, czy gdziekolwiek im najwygodniej, i ze stoickim spokojem popełnią samobójstwa. Wizja cokolwiek nierealna, i zbyt uproszczona, chyba że Australijczycy takie właśnie mają podejście do życia - nie wiem. Na koniec nawet się wzruszyłam, ale ogólnie z wizją autora nie mogę się zgodzić.
Z jednej strony brakowało mi ukazania czarniejszej strony ludzkiej natury, zamieszek, kradzieży, napaści, masowego chaosu, ale też tej naszej nieugiętej natury i niepoddawania się przeciwnościom losom. Mając kilka miesięcy do oczekiwanej zagłady, czemu rząd nie próbował zbudować jakiegoś bunkra, w której część ludzkości mogłaby przetrwać te najgorszą dekadę czy dwie po wojnie atomowej, aż poziom napromieniowania zmniejszyłby się do akceptowalnego poziomu?
Ogólnie, książka dobra, nie żałuję czasu spędzonej przy niej, ale wracać do niej też nie będę.
Kameralna, niespieszna opowieść o końcu świata opowiadana z perspektywy Australii. Dobrze się toto czytało, ale ostatecznie autor nie wysilił się na żadną próbę ocalenia ludzkości, tylko założył, że wszyscy grzecznie położą się w swoich łóżkach, ogródkach, czy gdziekolwiek im najwygodniej, i ze stoickim spokojem popełnią samobójstwa. Wizja cokolwiek nierealna, i zbyt...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to