-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać304
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2024-04-06
2024-04-27
"Przestrzeni! Przestrzeni!" to ponura wizja świata pogrążonego w brudzie, smrodzie i głodzie, szarpanego ciężkimi warunkami atmosferycznymi, od duszących, lepkich upałów w lecie, poprzez strugi marznącego deszczu w listopadzie. Chociaż fanką Harrisona nie jestem (podpadł mi inną swoją powieścią), to trzeba przyznać, że piórem posługuje się on całkiem sprawnie, opisy są plastyczne, sugestywne, ale nie przesadzone, a bohaterów da się polubić i kibicować im, pomimo beznadziejności sytuacji. Jest też zachowany odpowiedni stosunek opisów i dialogów, nie ma więc wrażenia, ze książka jest przegadana, albo w drugą stronę - zbyt rozwlekła.
Nie jest to jednak powieść bez wad, do których zaliczyłabym:
1) sprowadzenie przyczyn zapaści do braku kontroli urodzeń jako głównego czynnika wystąpienia kryzysu, a zarazem we wprowadzeniu owej kontroli przedstawia się jedyny ratunek dla ludzkości - jest to wg mnie zbyt powierzchowne potraktowanie tematu. Długoterminowo może i by pomogło, ale przy takiej skali problemów, jakie przedstawia Harrison, potrzebne byłyby doraźne działania tu i teraz. Co da zmniejszenie ilości urodzeń, jeśli ludzie umierają na lewo i prawo z głodu, chorób, czy w zamieszkach?
2) pewne braki logiki, np. jedna z bohaterek jako metodę na przetrwanie stosuje znalezienie sobie bogatych sponsorów, ale jakoś magicznie nigdy nie zachodzi w ciążę (pomimo braku antykoncepcji i wielomiesięcznego takiego sposobu na życie). Wspomina co prawda metodę kalendarzyka, ale jest oczywistym, że jej faceci raczej nie lubili wymówek, i kiedy mieli ochotę na seks, to go dostawali. Plus wspomniany już w innych recenzjach rzekomy rozwój medycyny, którego w ogóle się w książce nie uświadczy, a np. na niedobory w żywieniu dostaje się kartkę żywnościową na... masło orzechowe.
Zakończenie jest też jakoś takie niesatysfakcjonujące - chociaż może takie miało właśnie być, nie z przytupem, a z powolnym, lecz nieuniknionym rozkładem cywilizacji?...
Podsumowując, warto powieść Harrisona przeczytać, ale nie bezkrytycznie. Za to warto wyciągnąć wlasne wnioski, dokąd zmierza świat, i co szkodzi mu najbardziej.
"Przestrzeni! Przestrzeni!" to ponura wizja świata pogrążonego w brudzie, smrodzie i głodzie, szarpanego ciężkimi warunkami atmosferycznymi, od duszących, lepkich upałów w lecie, poprzez strugi marznącego deszczu w listopadzie. Chociaż fanką Harrisona nie jestem (podpadł mi inną swoją powieścią), to trzeba przyznać, że piórem posługuje się on całkiem sprawnie, opisy są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05
2024-03-31
Kameralna, niespieszna opowieść o końcu świata opowiadana z perspektywy Australii. Dobrze się toto czytało, ale ostatecznie autor nie wysilił się na żadną próbę ocalenia ludzkości, tylko założył, że wszyscy grzecznie położą się w swoich łóżkach, ogródkach, czy gdziekolwiek im najwygodniej, i ze stoickim spokojem popełnią samobójstwa. Wizja cokolwiek nierealna, i zbyt uproszczona, chyba że Australijczycy takie właśnie mają podejście do życia - nie wiem. Na koniec nawet się wzruszyłam, ale ogólnie z wizją autora nie mogę się zgodzić.
Z jednej strony brakowało mi ukazania czarniejszej strony ludzkiej natury, zamieszek, kradzieży, napaści, masowego chaosu, ale też tej naszej nieugiętej natury i niepoddawania się przeciwnościom losom. Mając kilka miesięcy do oczekiwanej zagłady, czemu rząd nie próbował zbudować jakiegoś bunkra, w której część ludzkości mogłaby przetrwać te najgorszą dekadę czy dwie po wojnie atomowej, aż poziom napromieniowania zmniejszyłby się do akceptowalnego poziomu?
Ogólnie, książka dobra, nie żałuję czasu spędzonej przy niej, ale wracać do niej też nie będę.
Kameralna, niespieszna opowieść o końcu świata opowiadana z perspektywy Australii. Dobrze się toto czytało, ale ostatecznie autor nie wysilił się na żadną próbę ocalenia ludzkości, tylko założył, że wszyscy grzecznie położą się w swoich łóżkach, ogródkach, czy gdziekolwiek im najwygodniej, i ze stoickim spokojem popełnią samobójstwa. Wizja cokolwiek nierealna, i zbyt...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-07
Nie jestem zwolenniczką doszukiwania się w fantastyce alegorii na czasy współczesne autorowi - nie uważam, żeby Sauron z Władcy Pierścieni był odpowiednikiem Hitlera etc. - a jednak po zakończeniu lektury "Roju Hellstroma" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że opowiada on o zderzeniu zachodniej, a w szczególności amerykańskiej kultury, z wizją komunistycznego kolektywu.
Od razu zaznaczę, że Herbert unika tak powszechnego w amerykańskiej kulturze patosu, bohaterstwa, czy wybielania swojego kraju. W jego powieści jego krajanami żądzą dość płytkie, prozaiczne powody, jak choćby chciwość czy pragnienie awansu. Nie było mi łatwo kibicować bohaterom wykreowanym przez Herberta, i wcale nie było takie oczywiste, że to Amerykanie są tymi "good guys" w opisywanym konflikcie.
Dla kontrastu ta druga strona, a więc społeczeństwo stworzone na wzór roju pszczół czy kopca mrówek, jest ukazane - przynajmniej z początku - jako miejsce, gdzie każdy człowiek żyje dla dobra społeczności i jest z tego powodu szczęśliwy. Rój Hellstroma jest też opisywany jako wyższy poziom ewolucji, który umożliwi ludzkości przetrwanie nadchodzących kryzysów i kataklizmów. Dopiero wraz z biegiem powieści poznajemy ciemne strony tego "idealnego" społeczeństwa i nieuchronnie zaczynamy sobie zadawać pytanie, czy cel rzeczywiście uświęca środki?...
Nie oczekujcie jednakże gotowego rozwiązania na te dylematy, bo Herbert zakończeniem powieści nie serwuje nam żadnych ostatecznych odpowiedzi. Jak w prawdziwej polityce, gdy dwa imperia są zbyt duże, żeby się nawzajem zniszczyć, następuje impas na kształt zimnej wojny - stąd skojarzenie z konfliktem USA-ZSRR jest jeszcze intensywniejsze.
Oczywiście, możecie całkowicie odmiennie interpretować tę powieść, i zamiast treści politycznych odczytywać tylko jej fantastyczno-naukową warstwę. Z tej perspektywy z książki Hellstroma też można wiele wyciągnąć, zaś dzięki temu, że technika Roju jest w niej opisana dość ogólnikowo, nie mamy poczucia, że trąci myszką.
Uprzedzam jednak, że jeśli oczekujecie od niej wielowątkowej fabuły rodem z "Diuny", to srogo się zawiedziecie. W moim odczuciu jednak "Rój Hellstroma" nigdy nie miał ani ambicji, ani zamiaru być drugą "Diuną", i broni się doskonale jako powieść skoncentrowana na jednej, ale za to bardzo konkretnej idei.
Nie jestem zwolenniczką doszukiwania się w fantastyce alegorii na czasy współczesne autorowi - nie uważam, żeby Sauron z Władcy Pierścieni był odpowiednikiem Hitlera etc. - a jednak po zakończeniu lektury "Roju Hellstroma" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że opowiada on o zderzeniu zachodniej, a w szczególności amerykańskiej kultury, z wizją komunistycznego kolektywu.
Od...
2016-02-29
"Koniec dzieciństwa" to powieść prawdziwie wizjonerska, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że została wydana w latach 50-tych XX wieku. Wizjonerska, bowiem autor ma niesamowity talent spoglądania w przyszłość i odgadywania przyszłych wydarzeń.
Do mnie najbardziej przemówiły jego komentarze nt. telewizji - że ludzie będą się "odmóżdżać" oglądając seriale. Zważywszy na fakt, że książkę napisano ponad pół wieku temu... Szacunek, panie Clarke, za to rozumienie ludzkich zachowań i charakterów.
Podsumowując, "Koniec dzieciństwa" to kolejny klasyk tego autora, obok "Odysei kosmicznej" i "Odysei czasu", którą każdy fan sci-fi znać powinien. Jest to książka cienka, a tak naładowana ideami, pomysłami, że głowa mała! Polecam.
"Koniec dzieciństwa" to powieść prawdziwie wizjonerska, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że została wydana w latach 50-tych XX wieku. Wizjonerska, bowiem autor ma niesamowity talent spoglądania w przyszłość i odgadywania przyszłych wydarzeń.
Do mnie najbardziej przemówiły jego komentarze nt. telewizji - że ludzie będą się "odmóżdżać" oglądając seriale. Zważywszy na fakt, że...
2019-03-28
Powieść "Gdzie dawniej śpiewał ptak" pomimo tego, że została napisana w latach 70-tych XX wieku, cały czas tchnie świeżością, a tematy przez nią poruszane są jak najbardziej aktualne. To ogromna zaleta dla książki: nie zestarzeć się pomimo upływu czasu. W dobie popularności literatury post-apo warto zaś sobie uświadomić, że to nie jest wcale nowa konwencja, a raczej tematyka na nowo odkryta i spopularyzowana.
W obliczu bezpłodności, groźby głodu oraz przewidywanej zagłady ludzkości grupa obywateli postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i rozpoczyna eksperyment klonowania (najpierw zwierząt, potem także ludzi). Klony okazują się jednak inne, niż ich ludzkie odpowiedniki, i społeczność dzieli się na dwie frakcje: "starych" ludzi oraz klony. Wiadomo zaś że tam, gdzie są różnice i podziały, tam rodzi się brak zrozumienia, lęk i wzajemna wrogość. Pytanie więc, czy ludzkości zagrażają bardziej zmiany klimatu, czy własna skłonność do autodestrukcji?
Autorka serwuje nam świat przyszłości pełen chorób i kataklizmów, jednak nie epatuje nadmiernie przemocą czy cierpieniem, raczej pozwala czytelnikowi dopowiedzieć sobie szczegóły. Ja oceniam to jako zaletę; nie trzeba mnie bombardować opisami nieszczęść, żebym była je w stanie sobie wyobrazić. Mimo to współczesny czytelnik przyzwyczajony do krwawych i bezkompromisowych opisów współczesnej literatury post-apo może czuć się zawiedziony.
Także bohaterowie powieści są barwni, ciekawi, niejednoznaczni. I o ile każda z postaci jest w jakiś sposób przedstawiona w różnych odcieniach szarości (zamiast dzielić się na dobrych i złych), o tyle społeczności ludzi i klonów są już jasno przedstawione w wyraźnej opozycji. Ludzie: kreatywni, pomysłowi, wyznający kult jednostki, nie bojący się samotności. Klony zaś są ukazani jako reprezentanci kolektywu, ich społeczność jest niczym jeden organizm, a groźba izolacji czy wykluczenia z grupy jest najgorszą możliwą karą.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest to celowe nawiązanie do konfliktu USA i ZSRR z czasów zimnej wojny; walka kapitalizmu z komunizmem, przeciwstawienie interesów jednostki interesom ogółu. Autorka jednoznacznie opowiada się za indywidualizmem, co jest dla mnie minusem; wolałabym sama wyciągnąć odpowiednie wnioski. Albo z kolei poszukać złotego środka, gdzie jednostka i ogół nie stoją w opozycji, gdzie jedno z drugim można pogodzić. Człowiek ma bowiem podwójną naturę: jest jednocześnie zwierzęciem stadnym i samotnikiem zarazem. Wybór między jednym a drugim nie jest dla mnie żadnym wyborem, bo ogranicza nasze możliwości działania.
Podsumowując, lektura powieści Kate Willhelm z jednej strony była dla mnie intelektualną ucztą i wzbudziła we mnie sporo refleksji; z drugiej strony morał sugerowany przez autorkę nie do końca do mnie trafił, wydał mi się pójściem na skróty. Zamiast bowiem wgłębić się w przedstawione przez siebie dylematy, pani Williams zaledwie się po nich prześlizgnęła. Mimo to, uważam powieść "Gdzie dawniej śpiewał ptak" za bardzo udany tytuł i polecam go wszystkim, którzy lubią sci-fi z wątkami socjologicznymi.
Powieść "Gdzie dawniej śpiewał ptak" pomimo tego, że została napisana w latach 70-tych XX wieku, cały czas tchnie świeżością, a tematy przez nią poruszane są jak najbardziej aktualne. To ogromna zaleta dla książki: nie zestarzeć się pomimo upływu czasu. W dobie popularności literatury post-apo warto zaś sobie uświadomić, że to nie jest wcale nowa konwencja, a raczej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-29
Z Danielem Keyesem spotkałam się już przy okazji lektury "Człowieka o 24 twarzach" (ang. The Minds of Billy Milligan"), który jest kryminalnym reportażem na temat przestępcy będącego jednym z najcięższych przypadków rozszczepienia osobowości. "Kwiaty dla Algernona" chronologicznie były wydane 20 lat wcześniej niż historia Milligana, byłam więc ciekawa, czy odczuję fakt, iż powieść ta ma już prawie 60 lat. Teraz mogę już spokojnie powiedzieć, że "Kwiaty dla Algernona" nie zestarzały się wcale a wcale.
Ale po kolei: powieść Keyesa opowiada fikcyjną historię Charliego Gordona, trzydziestoparoletniego mężczyzny o ilorazie inteligencji wynoszącym niecało 70 IQ, a więc o lekkim upośledzeniu umysłowym. Jako pierwszy człowiek zostaje on zakwalifikowany do eksperymentu mającego na celu akcelerację poziomu inteligencji, co wydaje się naturalnym krokiem w badaniach gdy dotychczasowe eksperymenty na zwierzętach (tutaj mowa o tytułowej myszy - Algernonie) zakończyły się sukcesem. Tymczasem po początkowej euforii przychodzi czas na skutki uboczne...
Dziwi mnie, że "Kwiaty dla Algernona" zostały zakwalifikowane jako powieść science fiction. Poza samym eksperymentem, którego szczegółów i tak dokładnie nie poznajemy, jest to powieść psychologiczna z dużym naciskiem na miejsce osób upośledzonych w naszej rzeczywistości. Lekarz prowadzący szpital dla umysłowo chorych zapytany co się dzieje, jeśli któryś z jego podopiecznych ucieknie z ośrodka, odpowiada "Po tygodniu spędzonym poza ośrodkiem zazwyczaj wracają. Orientują się, że nie ma tam dla nich miejsca. Świat ich nie potrzebuje". I taka jest smutna prawda, że osoba nie potrafiąca nadążyć za tempem i wymogami naszych czasów jest skazana na wykluczenie społeczne - i oprócz osób upośledzonych może to także dotyczyć osób starszych czy zniedołężniałych.
Drugim, równie ważnym wątkiem w powieści Keyesa jest analiza wartości inteligencji. Przed eksperymentem Charlie jest często obiektem kpin i psikusów, ale jest dobroduszny, w dodatku chce pracować i uczyć się, na ile pozwalają jego ograniczone możliwości, więc znajdują się osoby chętne otoczyć go opieką. Po nagłym skoku inteligencji ten sam Charlie traci poprzednią spontaniczność, pogodę ducha i dobrotliwość, a staje się egocentryczny i oziębły w kontaktach z innymi, co z kolei powoduje, że ludzie odwracają się od niego. Autor stawia tutaj - wydawałoby się banalną - tezę, iż inteligencja umysłowa nie jest żadną wartością, jeśli nie idą z nią w parze głębokie i wartościowe relacje z innymi ludźmi. A mówiąc prościej: inteligencja bez miłości staje się bezwartościowa.
Za udźwignięcie tak trudnej tematyki, oraz za moc refleksji zamieszczonych w tej jednej, średnio grubej książce, należą się zmarłemu już Danielowi Keyesowi ogromne, pełne szacunku brawa. Dobra robota, chciałoby się rzec. Oby więcej takich powieści ukazywało się na naszym rynku, ja zaś nie mam wątpliwości, że "Kwiaty dla Algernona" znajdą czytelników i przez kolejne 60 lat.
Z Danielem Keyesem spotkałam się już przy okazji lektury "Człowieka o 24 twarzach" (ang. The Minds of Billy Milligan"), który jest kryminalnym reportażem na temat przestępcy będącego jednym z najcięższych przypadków rozszczepienia osobowości. "Kwiaty dla Algernona" chronologicznie były wydane 20 lat wcześniej niż historia Milligana, byłam więc ciekawa, czy odczuję fakt, iż...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-14
"Wieczna Wojna" to powieść z lat 70-tych XX wieku, i trochę tę anachroniczność czuć, bowiem jak zauważył Marek Oramus w posłowiu, wojny przyszłości raczej nie będą toczyć ludzie, tylko maszyny i komputery, którymi może i będą sterować ludzie, ale na pewno żołnierskie "mięso armatnie" nie będzie naszą kluczową bronią przeciwko obcym rasom.
Pomimo tego, "Wieczną Wojnę" czyta się błyskawicznie, autor ukazuje bezsens toczenia wojny, w której szanse przeżycia przeciętnego żołnierza są bliskie zeru. W dodatku, biorąc pod uwagę ogromne odległości oraz różnice czasowe podczas przemieszczania się w przestrzeni kosmicznej, ma się świadomość toczenia wojny, która od dziesiątek lat może być już zakończona.
Podsumowując, "Wieczna Wojna" to dobry przykład militarnej sci-fi, w której zarówno część militarna, jak i fantastyczna są dobrze przemyślane i wyważone.
"Wieczna Wojna" to powieść z lat 70-tych XX wieku, i trochę tę anachroniczność czuć, bowiem jak zauważył Marek Oramus w posłowiu, wojny przyszłości raczej nie będą toczyć ludzie, tylko maszyny i komputery, którymi może i będą sterować ludzie, ale na pewno żołnierskie "mięso armatnie" nie będzie naszą kluczową bronią przeciwko obcym rasom.
Pomimo tego, "Wieczną Wojnę" czyta...
W swojej powieści stawia Sturgeon kluczowe pytania o dalsze etapy ewolucji człowieka, a w szczególności o ten moment w rozwoju, w którym powstanie nowy gatunek istoty postludzkiej, który będzie tak odrębny i bardziej rozwinięty od homo sapiens, jak homo sapiens się różnił od neandertalczyka. W wizji Sturgeona takim kamieniem milowym rozwoju ludzkiej rasy jest możliwość połączenia ze sobą jaźni kilku osób, w imię zasady, że całość jest czymś więcej niż tylko sumą pojedynczych jej części.
Oprócz pytania o kierunek ewolucji człowieka Sturgeon stawia tezę, że nieodłączną częścią ewolucji powinien być też ciągły rozwój moralności i etyki, które to miałyby na uwadze zarówno dobro jednostki w społeczeństwie, jak i dobro społeczeństwa jako całości. Skoro więc ludzkość podlega ciągłym zmianom, moralność i etyka muszą iść z tymi zmianami w parze, w przeciwnym razie może się okazać, że jest to bardziej regres niż progres.
Można się z poglądami Sturgeona zgodzić lub nie, można wychwalać lub krytykować jego pomysł na post-człowieka, ale sam fakt zadawania tych jakże fundamentalnych pytań i próba szukania dla nich rozwiązania są według mnie ważniejsze od samych odpowiedzi. A książkę polecam przeczytać każdemu, kto nie stroni od filozofii (i po części także socjologii) w fantastyce naukowej. Jeśli zaś szukacie lektury niezobowiązującej, lekkiej i przyjemnej, to "Więcej niż człowiek" może niekoniecznie trafić w wasze gusta i oczekiwania.
W swojej powieści stawia Sturgeon kluczowe pytania o dalsze etapy ewolucji człowieka, a w szczególności o ten moment w rozwoju, w którym powstanie nowy gatunek istoty postludzkiej, który będzie tak odrębny i bardziej rozwinięty od homo sapiens, jak homo sapiens się różnił od neandertalczyka. W wizji Sturgeona takim kamieniem milowym rozwoju ludzkiej rasy jest możliwość...
więcej Pokaż mimo to