Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Przed lekturą tej książki wiedziałem, że Elisabeth Kübler-Ross określiła pięć psychologicznych etapów, które przechodzi pacjent na wiadomość o nieuleczalnej chorobie i perspektywie rychłej śmierci: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja, akceptacja, dlatego spodziewałem się ciekawego wykładu związanego z tym tematem. Niestety książka zawiodła mnie na całej linii.

Nie wiem, jak były napisane inne książki pani Kübler-Ross, ale odniosłem wrażenie, że „Życiodajna śmierć” to opowieść oderwanej już od rzeczywistości starszej pani. Za chwilę wyjaśnię dlaczego.

Przede wszystkim jest to tekst dla osób głęboko wierzących w Boga, do których się nie zaliczam (zapewne część czytelników uzna teraz resztę tej recenzji za nieistotną, no cóż – trudno). Autorka, która była przecież uznanym psychiatrą, w omawianej książce zupełnie „odleciała” w kierunku pseudonauki, wierzeń i parapsychologii. Mało tego, uznaje wszystkie osoby, które nie zgadzają się z jej wizją, za niewystarczająco dojrzałe, a przez to niewarte uwagi. Oto kilka cytatów potwierdzających to podejście:

– [Autorka pisała w poprzednim akapicie o tym, co wg niej dzieje się po śmierci]: „Z drugiej strony ludziom, którzy w to nie wierzą, nie wystarczy nawet milion przykładów. Dalej będą twierdzić, że wszystko polega na nieodtlenieniu mózgu. Ale to nie odgrywa żadnej roli, bo kiedy będą umierać i tak się dowiedzą, jak jest. Chciałabym być przy tym, jak ci ludzie, którzy rzucali mi kłody pod nogi, kiedy mówiłam o stanach bliskich śmierci, będą sami przechodzić na »drugą stronę«. Chciałbym popatrzeć, jaką minę zrobią, a potem »pokazać im język«” (s. 80).

– „Ci, którzy chcą wierzyć – uwierzą. Ci, którzy chcą się dowiedzieć – dowiedzą się. Ci, którzy nie są gotowi przyjąć tego, co im się przekazuje do wiadomości, nawet gdyby zebrało się 150 tys. przypadków i tak zbiorą 150 tys. argumentów przeciw. Ale to już ich problem” (s. 91).

Czy tak powinien pisać uznany psychiatra? Przeczy to wszelkim normom uznawanym w nauce, a przede wszystkim zamyka drogę do jakiegokolwiek dialogu. To nie koniec, bo autorka ignoruje wiedzę naukową w kilku innych miejscach, pisząc zwyczajne bzdury, bo trudno nazwać to inaczej. Oto przykłady:

– „Po tak wielu latach przeżytych z umieraniem zdałam sobie sprawę, że choć egzystujemy miliony lat jako ludzkie istoty, nie doszliśmy do powszechnie uznawanej odpowiedzi dotyczącej pytania najważniejszego ze wszystkich – jaki jest cel życia i cel śmierci” (s. 95).

Badania naukowe wykazały, że człowiek rozumny (Homo sapiens), a jak sądzę ten gatunek autorka miała na myśli, wyewoluował około 200 tys. lat temu na terenie Afryki. Najnowsze badania wykopaliskowe zdają się sugerować, że mogło to być nawet 315 tys. lat temu. W każdym razie obu tym liczbom daleko do „milionów lat”.

– „[…] kiedy opuszczamy nasze fizyczne ciało, przechodzimy do wymiaru, w którym nie istnieje czas ani pojęcie miejsca. Dlatego też możemy »podróżować« z szybkością myśli – tam, dokąd chcemy” (s. 100–101).

„Prędkość myśli”, a więc impulsów nerwowych, jest dobrze zbadana przez naukowców. Najszybsze impulsy osiągają ok. 120 m/s (ok. 430 km/h), a więc wcale nie tak szybko, jeśli mielibyśmy z taką prędkością podróżować „tam, dokąd chcemy”.

– [Autorka opisuje swoje doświadczenia po wprowadzeniu w trans z deprywacją sensoryczną, choć ona oczywiście tego tak nie nazywa]. „Aby uniknąć problemów, zdecydowałam, że użyję prędkości szybszej od światła i przeniosę się tak daleko, jak nikt jeszcze nie dotarł podczas eksperymentów związanych z opuszczaniem ciała” (s. 116).

To bardzo ciekawe, że autorka z taką łatwością osiąga prędkość szybszą od światła, zwłaszcza że jest to niemożliwe. Cząstka rozpędzona do takiej prędkości zyskałaby nieskończoną energię, a to przeczy prawom fizyki. Kwestię tę wyjaśnił Albert Einstein.

Na koniec skandaliczna moim zdaniem myśl autorki na temat osób poważnie myślących o samobójstwie:
„Na moim ostatnim seminarium było 17 osób stojących o krok od samobójstwa. Seminarium stanowiło ich ostatnią deskę ratunku. […] Tych ludzi trzeba brać na serio, ale trzeba im też uświadomić , że to my sami jesteśmy całkowicie odpowiedzialni za nasze życie. Dlatego nie róbcie z siebie ofiar i nie traćcie czasu, lamentując nad sobą. To wy sami i wybory, których w życiu dokonywaliście, zaprowadziły was tam, gdzie teraz jesteście” (s. 148).

Mam nadzieję, że nikt z uczestników tego seminarium nie targnął się na swoje życie, bo po takich „radach” pani psychiatry mogli jedynie poczuć jeszcze większą chęć skończenia ze sobą.

Książka jest polecana osobom, które straciły kogoś bliskiego lub które dowiedziały się o ciężkiej chorobie własnej bądź członka rodziny. Być może osoby wierzące widzą ten tekst inaczej i potrafią z niego czerpać pozytywy. Osobiście będę ją jednak każdemu odradzał, bo w żadnym wypadku nie jest to poradnik psychologiczny, a raczej katecheza (i to słaba) napisana przez osobę, która sama nie do końca radziła sobie ze swoją sferą psychiczną, co zresztą można było wyczytać na kartach książki. Szkoda, bo autorka wniosła wiele dobrego do psychiatrii i tanatologii. Mogę jedynie żywić nadzieję, że inne (wcześniej napisane) książki Elisabeth Kübler-Ross są lepsze.

Przed lekturą tej książki wiedziałem, że Elisabeth Kübler-Ross określiła pięć psychologicznych etapów, które przechodzi pacjent na wiadomość o nieuleczalnej chorobie i perspektywie rychłej śmierci: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja, akceptacja, dlatego spodziewałem się ciekawego wykładu związanego z tym tematem. Niestety książka zawiodła mnie na całej linii....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bardzo ważna antywojenna książka!

Każdy, kto doszukuje się „pozytywnych stron” jakiejkolwiek wojny, powinien przeczytać to dzieło, by ochłonąć i zastanowić się nad swoją zapalczywością. Tekst Daltona Trumbo daje do myślenia, bezlitośnie rozprawia się z wałkowanymi od dekad sloganami nt. walki za demokrację/wolność/kraj/naród itp. Nie pozostawia złudzeń, co należy myśleć o wszelkiej maści politykach z egzaltacją opowiadających o obowiązku walki za najróżniejsze idee (przede wszystkim ich własne).

W pełni utożsamiam się z antywojennymi poglądami zawartymi w tej książce. Cieszę się, że wreszcie wydano ją po polsku. Jej fragmenty powinny być analizowane w szkołach jako wielka przestroga dla kolejnych pokoleń uwielbiających „zabawy w wojnę" (tak, wiem, że to utopia).

Bardzo ważna antywojenna książka!

Każdy, kto doszukuje się „pozytywnych stron” jakiejkolwiek wojny, powinien przeczytać to dzieło, by ochłonąć i zastanowić się nad swoją zapalczywością. Tekst Daltona Trumbo daje do myślenia, bezlitośnie rozprawia się z wałkowanymi od dekad sloganami nt. walki za demokrację/wolność/kraj/naród itp. Nie pozostawia złudzeń, co należy myśleć o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Stephen Hawking to bardzo ważna postać dla współczesnej nauki. Chyba każdy z nas słyszał, że żył w naszych czasach genialny naukowiec o tym nazwisku. Jego postać na różnych płaszczyznach przeniknęła nawet do popkultury. Hawking w swoich wywodach naukowych neguje istnienie „Genialnego Stwórcy” Wszechświata, co siłą rzeczy spotkało się z dużym sprzeciwem środowisk religijnych. I o tym między innymi jest ta książka.

Jeśli chodzi o początki Wszechświata, to prywatnie znacznie bliżej mi do rozumowania proponowanego przez Hawkinga, a także wielu innych naukowców, ale chcąc być obiektywnym w swoich ocenach, postanowiłem poznać również głos antagonistów. Pomyślałem, że książeczka profesora matematyki z Cambridge, która była reklamowana jako akademicki esej polemiczny, będzie tutaj idealnym wyborem. Pan Lennox zawiódł mnie jednak na całej linii, przede wszystkim swoim stylem, językiem i formą prowadzenia „dyskusji”. Sformułowania typu „wściekłe wycie naukowców-ateistów” nie przystoi naukowej bądź filozoficznej dyspucie. Ponadto autor podchodzi do Hawkinga jak do „studenciaka”, który zbyt wiele sobie wyobraża, i sugeruje, że Hawking nie ma pojęcia, o czym pisze, i nie rozumie ni w ząb prądów filozoficznych. Po szeregu ataków na teorie Hawkinga ostatecznie filozoficzna kontra Lennoxa sprowadza się do tego, że on wierzy, że Bóg istnieje i że czyni cuda, i tylko pyszni naukowcy-ateiści mogą próbować udowadniać, że jest inaczej, robiąc to na własną zgubę i wystawiając się na pośmiewisko. Jednym z argumentów za takim stwierdzeniem było wskazanie, że religię chrześcijańską wyznają na świecie „miliony, jeśli nie miliardy ludzi”… Przepraszam bardzo, ale serio?! Skoro tyle osób w to wierzy, to musi być prawda? Myślę, że miliony ludzi wierzą, że czarny kot przynosi pecha, ale czy faktycznie tak jest?

Miałem nadzieję, że proreligijni uczestnicy debaty naukowej i filozoficznej potrafią w lepszy sposób bronić swoich racji. Pan Lennox jest dla mnie pieniaczem, który wybił się ze swoją książką wyłącznie poprzez nazwisko Hawkinga na okładce.

Stephen Hawking to bardzo ważna postać dla współczesnej nauki. Chyba każdy z nas słyszał, że żył w naszych czasach genialny naukowiec o tym nazwisku. Jego postać na różnych płaszczyznach przeniknęła nawet do popkultury. Hawking w swoich wywodach naukowych neguje istnienie „Genialnego Stwórcy” Wszechświata, co siłą rzeczy spotkało się z dużym sprzeciwem środowisk...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Znakomita książka popularnonaukowa o motylach, którą można polecić zarówno osobom interesującym się przyrodą jako taką, jak i miłośnikom motyli.

Autor przedstawił wiele fascynujących ciekawostek z życia tych owadów: np. walkę ciem z echolokacją nietoperzy, życie podwodnych motyli, drapieżne gąsienice czy chemiczną mimikrę pozwalającą modraszkowatym żyć wewnątrz mrowisk. Wszystko to poprzedzone jest analizą ewolucyjną każdego z prezentowanych przystosowań. O wielu z nich nie słyszy się zbyt często, a są wyjątkowo interesujące. Otrzymujemy naprawdę bardzo ciekawą lekturę, a do tego napisaną w lekki i przystępny sposób.

Można jedynie nieco ubolewać nad edycją książki, bo czcionka faktycznie jest trochę zbyt mała i męcząca (nawet dla „młodych” oczu), a do tego dochodzi sporo błędów korektorskich. Gdyby nie to, książka byłaby jeszcze wyżej oceniona.

Znakomita książka popularnonaukowa o motylach, którą można polecić zarówno osobom interesującym się przyrodą jako taką, jak i miłośnikom motyli.

Autor przedstawił wiele fascynujących ciekawostek z życia tych owadów: np. walkę ciem z echolokacją nietoperzy, życie podwodnych motyli, drapieżne gąsienice czy chemiczną mimikrę pozwalającą modraszkowatym żyć wewnątrz mrowisk....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Drugi tom opowieści o TOPR-ze i drugi raz 10/10!

Treść książki skupia się na dwóch tragicznych wypadkach z 2019 roku, które wydarzyły się niemal w tym samym czasie. Mowa tu o gwałtownej burzy, która dopadła liczną grupę turystów na szczycie Giewontu, oraz o wypadku dwóch grotołazów w bardzo ciasnych korytarzach Jaskini Wielkiej Śnieżnej.

Jest to opowieść wstrząsająca z kilku powodów. Przede wszystkim szokuje niezwykła gwałtowność przyrody, która przełożyła się na tragedię wielu osób. To powinno dawać do myślenia wszystkim niedzielnym turystom w klapeczkach i szpilkach. Gdyby tylko tacy ludzie czytali książki…

Porusza również dramat doświadczonych eksploratorów jaskiń, którzy mieli dużego pecha, ale w pewnym stopniu chyba trochę zlekceważyli naturę, za co przyszło im zapłacić najwyższą cenę. Oba wypadki pokazują, jak kruchy może być człowiek w konfrontacji z potęgą przyrody.

Dla samych toprowców obie akcje ratownicze były pod wieloma względami precedensowe. Nigdy wcześniej nie musieli zmagać się z wypadkiem masowym na szycie góry, nigdy wcześniej nie musieli podejmować tak ogromnego wysiłku w tak ciasnych rejonach jaskiń, by dotrzeć do ofiar. Poradzili z tym sobie najlepiej jak potrafili, po raz kolejny udowadniając swoją klasę i wielkie poświęcenie dla ratowania innych.

Jednak w książce nie przeczytamy wyłącznie o „bohaterskich czynach”, które dla ratowników są po prostu obowiązkiem i służbą. Wiele miejsca poświęcono bowiem mediom, które na szeroką skalę uczestniczyły w obu historiach, relacjonując je na żywo przez wiele dni. Będzie to opis mediów agresywnych, bezczelnych i nieszanujących nikogo, byle tylko nagonić jak największą sensację. Nie bacząc na krzywdę, jaką wyrządzają rodzinom ofiar, a czasami także samym toprowcom. To było coś, co mną najbardziej wstrząsnęło. Z drugiej strony ratownicy w swym profesjonalizmie potrafią odciąć się od tych hien i olewać ich obleśne zagrywki. Gorzej z bliskimi ofiar…

Książka zupełnie inna niż pierwszy tom, ale równie wartościowa! Szczerze polecam!

Drugi tom opowieści o TOPR-ze i drugi raz 10/10!

Treść książki skupia się na dwóch tragicznych wypadkach z 2019 roku, które wydarzyły się niemal w tym samym czasie. Mowa tu o gwałtownej burzy, która dopadła liczną grupę turystów na szczycie Giewontu, oraz o wypadku dwóch grotołazów w bardzo ciasnych korytarzach Jaskini Wielkiej Śnieżnej.

Jest to opowieść wstrząsająca z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Większość książek o Sonderkommando w obozie Auschwitz-Birkenau to wspomnienia więźniów, którzy pracowali przy obsłudze komór gazowych oraz krematoriów i zdołali przeżyć Zagładę, mimo że Niemcy starali się zacierać wszelkie ślady. Byli to świadkowie jednej z największych zbrodni w historii ludzkości. To dzięki ich relacjom, składanym zaraz po wojnie, a także publikowanym na przestrzeni kolejnych dekad od jej zakończenia, możemy dziś próbować wyobrazić sobie horror, jaki rozgrywał się w oświęcimskim piekle.

Autor książki, ceniony badacz historii KL Auschwitz-Birkenau, przeprowadził kwerendę dostępnych dokumentów dotyczących więźniów lub pracy Sonderkommando, zachowanych głównie w archiwach Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Bazując na analizie blisko stu dokumentów (w większości wcześniej niepublikowanych), badacz zdołał odtworzyć chronologiczny bieg zdarzeń dotyczących funkcjonowania komanda specjalnego – od jego powstania po rozwiązanie. Badania te pozwoliły spojrzeć na temat z innej perspektywy niż osobiste wspomnienia bezpośrednich uczestników wydarzeń, co zaowocowało obaleniem pewnego funkcjonującego w ogólnej świadomości mitu, jakoby Sonderkommando było w regularnych odstępach czasu likwidowane (zabijane), by „niewygodni” dla niemieckiej załogi świadkowie nie mogli przekazać światu prawdy o zagładzie na skalę przemysłową. Okazało się, że tego typu czystka odbyła się raz, zaś po raz drugi Sonderkommando utraciło większość obsady za sprawą buntu, który wybuchł na terenie krematorium IV w październiku 1944 roku. Trzeba jednak pamiętać, że wybuchł on między innymi z obawy przed możliwą likwidacją komanda, zatem zagrożenie tego typu działaniem było realne i pchnęło więźniów do desperackiej próby ratowania życia.

Książka jest monografią i analizą dokumentów źródłowych, podpartą jednak kilkoma wyimkami z osobistych wspomnień członków Sonderkommando. Jej dodatkową wartością jest obszerna bibliografia, która pozwala wyszukać kilka mniej znanych pozycji wspomnieniowych dotyczących więźniów obsługujących krematoria w niemieckim obozie Auschwitz-Birkenau. Pozycja godna polecenia!

Większość książek o Sonderkommando w obozie Auschwitz-Birkenau to wspomnienia więźniów, którzy pracowali przy obsłudze komór gazowych oraz krematoriów i zdołali przeżyć Zagładę, mimo że Niemcy starali się zacierać wszelkie ślady. Byli to świadkowie jednej z największych zbrodni w historii ludzkości. To dzięki ich relacjom, składanym zaraz po wojnie, a także publikowanym na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Made in Poland Stanisław Likiernik, Emil Marat, Michał Wójcik
Ocena 8,0
Made in Poland Stanisław Likiernik...

Na półkach: , , ,

Jedna z lepszych książek o powstaniu warszawskim, jakie czytałem w życiu. Stanisław Likiernik był żołnierzem Kedywu i uczestnikiem wielu akcji zbrojnych tego związku, a następnie powstańcem warszawskim.

Bohater książki w pierwszej jej części mówi wiele o akcjach dywersyjnych i wyrokach wykonywanych w ramach Kedywu. Później opowieść skupia się na powstaniu warszawskim. Na jego temat ma twardy i jednoznaczny pogląd: uważał je za szaleństwo. Winił wysokie dowództwo AK za skazanie miasta i jego mieszkańców na zagładę, zwłaszcza gen. Okulickiego i Bora-Komorowskiego, którzy podejmując decyzję o wybuchu powstania, trwali – zdaniem Likiernika – w jakimś amoku. Byli głusi na ostrzeżenia oficerów wywiadu i myśleli życzeniowo, licząc na przychylne ruchy Stalina. Cenę za te pomyłki zapłacili żołnierze, cywile i cała zrównana z ziemią stolica.

Stanisław Likiernik widzi powstanie inaczej niż większość jego uczestników. Tłumaczy to w bardzo sensowny sposób: on jako żołnierz Kedywu „wyżywał się” na okupancie już od ponad roku, był ciągle w akcji, zabijał Niemców. Jednakże gros szykujących się do zrywu przyszłych powstańców nie miało okazji zaznać prawdziwej akcji, dlatego rwali się, by wreszcie móc walczyć z okupantem… mimo że w wielu przypadkach nie mieli nawet broni.

Bohater oddaje hołd swoim kolegom i koleżankom z AK – towarzyszom broni, którym zawdzięczał życie. Jest z nich dumny, ale jednocześnie z wielką goryczą mówi o potwornych i nieodwracalnych stratach, jakie poniosło jego pokolenie – pokolenie Kolumbów, o którym zresztą przeczytamy w książce w różnych kontekstach.

Podsumowując, jest to bardzo wartościowa książka, która rzuca cień na dzisiejszą narrację wielu najrozmaitszych „znawców” powstania i ludzi, którzy bez cienia refleksji wiedzą, co o tym zrywie powinni myśleć nie tylko powstańcy, ale także wszyscy „prawdziwi" Polacy. Niech wspomnienia Stanisława Likiernika będą zatem kubłem zimnej wody dla zapalczywych „patriotów”.

Z drugiej strony dla osób podchodzących do powstania warszawskiego z pewnym historyczno-moralnym dystansem będzie to znakomita lektura. Nie znajdziemy tu patosu i bezrefleksyjnego myślenia o „63 dniach chwały”. Stanisław Likiernik ma do tych wydarzeń inne podejście, które zdecydowanie warto poznać. To prawdziwy bohater walk o niepodległą Polskę, który jednak wie, że wojna to straszne zło i wielkie marnotrawstwo. Gorąco polecam!

Jedna z lepszych książek o powstaniu warszawskim, jakie czytałem w życiu. Stanisław Likiernik był żołnierzem Kedywu i uczestnikiem wielu akcji zbrojnych tego związku, a następnie powstańcem warszawskim.

Bohater książki w pierwszej jej części mówi wiele o akcjach dywersyjnych i wyrokach wykonywanych w ramach Kedywu. Później opowieść skupia się na powstaniu warszawskim. Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O rety, jakież to było słabe! Pseudomotywacyjne dyrdymały pseudonaukowca Josepha Murphy'ego. Cała "potęga podświadomości" sprowadza się do tego, że jeśli czegoś bardzo chcemy, to wystarczy o tym intensywnie i pozytywnie myśleć, a na pewno nasze marzenia się ziszczą. Mało tego, nasza podświadomość wpłynie również na działania innych ludzi, bez względu na to, czy ich znamy, czy nie. Idąc tym tokiem myślenia, trzeba uznać, że Hitler czy Stalin musieli mieć niezwykle silne podświadomości. Tak mocno myśleli o swoich chorych planach, że im się w ogromnej mierze udały. No brawo, gratulacje! Co za stek bzdur...

Inny przykład: Nie chcesz już być chory na raka? Żaden problem! Wyobraź sobie, że już go nie masz i gotowe! Za trzy tygodnie będziesz zdrowy. Tylko koniecznie w to wierz, bo inaczej komórki rakowe się zorientują, że nie jesteś do końca przekonany co do wizji własnego zdrowia, i nie znikną.

Chcesz mieć pieniędzy jak lodu? Codziennie przed snem odprężaj się i powtarzaj: Chcę mieć pieniędzy jak lodu. Resztę zrobi podświadomość. Nie musisz mieć żadnych umiejętności, wykształcenia, doświadczenia, zasobów, kontaktów. Nic z tych rzeczy nie będzie potrzebne. Po prostu myśl o tym długo i pozytywnie, a będzie ci dane.

I tak w każdej dziedzinie życia. Masakra... Szkoda więcej pisać, bo to i tak za duży komentarz jak na takie dno.

Ostrzegam: książka obraża inteligencję czytelnika!

O rety, jakież to było słabe! Pseudomotywacyjne dyrdymały pseudonaukowca Josepha Murphy'ego. Cała "potęga podświadomości" sprowadza się do tego, że jeśli czegoś bardzo chcemy, to wystarczy o tym intensywnie i pozytywnie myśleć, a na pewno nasze marzenia się ziszczą. Mało tego, nasza podświadomość wpłynie również na działania innych ludzi, bez względu na to, czy ich znamy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wietnam, pierwsza połowa 1968 r.

Amerykańską bazę w Khe Sanh i posterunki na okolicznych wzgórzach obsadzało ok. 6000 marines. Garnizon został otoczony przez ok. 30 000 żołnierzy Północnego Wietnamu. Rozpoczęło się krwawe oblężenie bazy, które trwało blisko pięć miesięcy. Wietnamczycy przeprowadzili kilka szturmów na pozycje Amerykanów, a niektóre z nich były bardzo skuteczne i zadały liczne straty marines.

Baza była także pod stałym ostrzałem artyleryjskim, moździerzowym i rakietowym wroga. Do tego dochodziła działalność snajperów. Marines nie pozostało nic innego, jak wkopywać się coraz głębiej w czerwoną wietnamską ziemię i umacniać swoje pozycje w każdy możliwy sposób.

Khe Sanh mogło być zaopatrywane wyłącznie drogą powietrzną, co ze względu na celny ogień Wietnamczyków było zadaniem niezwykle niebezpiecznym. Była to także jedyna droga, by ewakuować rannych lub przywieźć na miejsce kolejnych żołnierzy. Podczas lotów zaopatrzeniowych i ewakuacyjnych stracono wiele śmigłowców i samolotów transportowych.

Mimo to Amerykanie niepodzielnie panowali w powietrzu, co przekładało się na zakrojoną na szeroką skalę serię nalotów bombowych (w tym strategicznych bombowców B-52) i szturmowych na wrogie pozycje. Wielokrotnie decydowało to o życiu lub śmierci oblężonych marines. Bez wsparcia lotniczego baza z pewnością by upadła. Często jednak lotnictwo było uziemione przez trudne warunki atmosferyczne.

W książce Gregga Jonesa z bliska poznajemy żołnierzy broniących Khe Sanh. Schemat ich prezentacji jest zawsze podobny: informacja o tym, skąd pochodzą, czym się zajmowali przed Wietnamem, dlaczego zgłosili się do marines, a potem opowieść o ich walce i życiu w oblężonej bazie, bardzo często także o tym, jak w niej zginęli.

Narracja pozwala nam stanąć ramię w ramię z amerykańskimi marines, poznać warunki, w jakich funkcjonowali w Khe Sanh, a także zobaczyć z bliska ich śmierć. Poznamy również wielu cichych bohaterów tej bitwy, którzy wykonując swoje zadania najlepiej, jak potrafili, często ratowali życie swoje i kolegów.

Autor oprócz bezpośrednich relacji przedstawia też szerszy kontekst wydarzeń, niejednokrotnie opisując np. spotkania prezydenta Johnsona z doradcami wojskowymi w Białym Domu. Khe Sanh przez długie tygodnie było tematem numer jeden podczas tych zebrań.

Rzetelność książki została oparta nie tylko na relacjach bezpośrednich uczestników wydarzeń, ale przede wszystkim na setkach oficjalnych dokumentów, które Jones żmudnie analizował i konfrontował z faktami. Trzeba jednak zauważyć, że jest to analiza tylko z perspektywy amerykańskiej.

Wietnam, pierwsza połowa 1968 r.

Amerykańską bazę w Khe Sanh i posterunki na okolicznych wzgórzach obsadzało ok. 6000 marines. Garnizon został otoczony przez ok. 30 000 żołnierzy Północnego Wietnamu. Rozpoczęło się krwawe oblężenie bazy, które trwało blisko pięć miesięcy. Wietnamczycy przeprowadzili kilka szturmów na pozycje Amerykanów, a niektóre z nich były bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wszechświat i astronomia to tematy, które zawsze mnie interesowały. Od pewnego czasu szukałem książki, w której ktoś przedstawi ciekawą wizję tego, jak może wyglądać podbój kosmosu za 100–200 lat. Tak trafiłem na Proximę Stephena Baxtera (w końcu tytuł jest oznaczony jako książka roku LC2018 w kategorii sci-fi).

Niestety, książka mnie zawiodła. Najgorsze były według mnie dialogi i sama konstrukcja poszczególnych bohaterów. Ich postacie były miałkie, a przy tym głównie agresywne. Biorąc pod uwagę kolonizację planet w innych układach słonecznych, liczyłem na jakąś próbę analizy psychologicznej ludzkich zachowań. Tu moim zdaniem wypadło to bardo blado.

Osobiście musiałem brnąć przez tę książkę, mimo że miałem naprawdę optymistyczne do niej nastawienie. Cóż, trzeba szukać dalej :)

Na koniec muszę jednak oddać sprawiedliwość, że niektóre aspekty technologii przyszłości przedstawiono w ciekawy sposób. Widać, że autor starał się wykorzystywać dostępną dziś wiedzę i rozwinąć pewne wizje współczesnych naukowców. Za to na pewno należy się plus.

Wszechświat i astronomia to tematy, które zawsze mnie interesowały. Od pewnego czasu szukałem książki, w której ktoś przedstawi ciekawą wizję tego, jak może wyglądać podbój kosmosu za 100–200 lat. Tak trafiłem na Proximę Stephena Baxtera (w końcu tytuł jest oznaczony jako książka roku LC2018 w kategorii sci-fi).

Niestety, książka mnie zawiodła. Najgorsze były według mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fanów Tatuażysty z Auschwitz od razu ostrzegam, że w mojej recenzji nie padnie ani jedno dobre słowo na temat tej książki. Z wielu powodów jestem zagorzałym antyfanem tego tytułu, a książkę przeczytałem tylko po to, by móc ją uczciwie krytykować, bez obaw, że ktoś powie: „Skoro nie czytałeś, to się nie wypowiadaj”.

Moje negatywne nastawienie wynika z tego, że od lat interesuję się literaturą obozową (vide moja półka o takiej właśnie nazwie) i zawsze z zainteresowaniem śledzę nowości wydawnicze z tego kręgu. Tatuażysta z Auschwitz zrobił nieprawdopodobną karierę na świecie i w Polsce, co jest według mnie największym negatywem tej książki. Gdyby publikacja przeszła bez większego echa, nie byłoby o co kruszyć kopii. Ale była to niestety jedna z lepiej promowanych książek w 2018 roku, przez co zatruła błędnym obrazem obozów koncentracyjnych rzeszę czytelników.

Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau oficjalnie skrytykowało niemal każdy aspekt dotyczący wątków historycznych, przedstawiając tę pozycję wręcz jako szkodliwą. Trudno się z tym stanowiskiem nie zgodzić, bo obraz Oświęcimia zawarty w tekście jest wyjątkowo zniekształcony i nieprawdziwy. Gdyby autorka nie pisała w posłowiu, że wspomnienia Lalego Sokołowa i historia szły ze sobą w parze, być może byłbym mniej krytyczny. Ale jeśli ktoś nie potrafi przyznać, że wszystko opiera na daleko idącej fikcji literackiej oraz osobistej i bardzo nieudolnej interpretacji horroru Auschwitz, to nie zasługuje na pochwałę, lecz na potępienie.

Na temat błędów merytorycznych obszernie wypowiedziała się dr Wanda Witek-Malicka z Centrum Badań Muzeum Auschwitz (numer magazynu „Memoria” z artykułem na ten temat do pobrania tutaj: https://newsstand.joomag.com/en/memoria-pl-nr-14-11-2018/0945485001543222422), zatem nie będę dublował pracy fachowców, ale nawet z punktu widzenia osoby żywo zainteresowanej tematem obozów można zauważyć wiele rażących nadużyć i zakłamań.

Główny bohater książki – Lale Eisenberg – dość przypadkowo zostaje w obozie tatuażystą, który musi tatuować ofiary przywiezione z kolejnymi transportami. Po krótkim czasie staje się prominentem, ale zakres jego możliwości bywa nieraz większy niż SS-manów, którzy zresztą liczą się z jego zdaniem i wręcz pytają go o rady. Lale swobodnie przemieszcza się po całym obozie, równie swobodnie nawiązuje kontakty z pracownikami cywilnymi, dociera do więźniarek pracujących w „Kanadzie”, na szeroką skalę szmugluje pieniądze, diamenty i brylanty, za które kupuje wszystko, czego dusza zapragnie: kiełbasę, czekoladę, leki. Wszystko to zakrawa na kpinę, bo owszem, tego typu handel funkcjonował i istniał w Auschwitz od samego początku, ale był prowadzony w głębokiej konspiracji i z wielkim narażeniem życia obu stron, a nie na zasadzie: „Dzień dobry, jestem Lale. Chciałem się zapoznać i spytać co tu robicie? Czy możecie mi dać trochę czekolady? Dam wam za to kilka brylantów”. Oczywiście SS-mani się tymi kontaktami absolutnie nie interesowali! A już zupełną bzdurą był fragment, gdy Lale wspomina, że więźniarki z pobliskiej fabryki amunicji przemyciły pod paznokciami materiały wybuchowe na potrzeby członków Sonderkommando, którzy planowali bunt w krematorium! Ciekawe, czy autorka choć przez chwilę zastanowiła się nad tym, co pisze? Wystarczyło spojrzeć na własne paznokcie i pomyśleć, ile materiału wybuchowego i w jaki sposób można pod nimi zmieścić? Owszem, to prawda, że więźniarki z położonej w pewnej odległości od Oświęcimia filialnej fabryki amunicji dostarczyły materiały wybuchowe więźniom Sonderkommando, ale była to zakrojona na szeroką skalę i bardzo ryzykowana akcja konspiracyjna, za którą zresztą zapłaciły życiem po stłumieniu buntu w krematorium nr IV.

Tego typu przykładów jest w książce mnóstwo. Wątek miłosny mnie mało obchodził, ale naprawdę czytałem już lepsze wspomnienia na temat tego, jak ludzie zakochiwali się w sobie nawet w tak strasznym miejscu jak Auschwitz. Wystarczy wspomnieć historię miłości, jaka złączyła Malę Zimetbaum i Edwarda Galińskiego. Parze udało się zbiec z Oświęcimia i ukrywać przez jakiś czas na wolności. Zostali jednak ponownie schwytani i straceni. Ich historię ze szczegółami opisał Wiesław Kielar w swej wstrząsającej książce Anus Mundi.

Okej, rozumiem, że autorka tłumaczyła, że nie miała na celu tworzyć książki zaliczającej się do literatury faktu i że zajęła się opisaniem historii Lale Sokołowa, a nie historii Holokaustu. Ale jak wielu spośród setek tysięcy czytelników tej książki zada sobie trud, by sięgnąć po inne – rzetelne! – publikacje na temat Auschwitz? A ilu z nieświadomych czytelników przyjmie, że tak właśnie było w Oświęcimiu? Czyli nie tak źle, jak można wyczytać na kartach książki! Międzynarodowy sukces Tatuażysty może być przyczyną wielu problemów w kontekście prawidłowego zrozumienia, czym był niemiecki obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau.

W mojej opinii rozmywanie horroru obozów koncentracyjnych tego typu publikacjami (i bronienie ich „fikcją literacką”) jest wbijaniem kolejnego gwoździa do trumny wszystkich ofiar, jakie pochłonęło to piekło. Obozy koncentracyjne nie powinny być polem pod literackie „popisy”, a już na pewno nie tak słabej jakości. Ale przecież wszystko jest na sprzedaż! Pamiętajmy tylko, że historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać, gdy jest odpowiednio długo zniekształcana i rozcieńczana.

Fanów Tatuażysty z Auschwitz od razu ostrzegam, że w mojej recenzji nie padnie ani jedno dobre słowo na temat tej książki. Z wielu powodów jestem zagorzałym antyfanem tego tytułu, a książkę przeczytałem tylko po to, by móc ją uczciwie krytykować, bez obaw, że ktoś powie: „Skoro nie czytałeś, to się nie wypowiadaj”.

Moje negatywne nastawienie wynika z tego, że od lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka zasłużyłaby zapewne na lepszą ocenę, ale niestety jest kiepsko zredagowana i przetłumaczona. Na przykład pistolet maszynowy Sten jest konsekwentnie nazywany „karabinem maszynowym”. Trudno sobie wyobrazić skrytobójcę, który ukrywa wielki kaem pod płaszczem i idzie „na robotę”… Ponadto w tekście jest sporo powtórzeń, niekonsekwencji i chaosu, przez co książka dużo traci.

Ktoś, kto interesuje się tym tematem, może traktować tę pozycję jako zbiór ciekawostek mogących zainspirować do dokładniejszego zapoznania się z konkretną osobą lub wydarzeniem. Cena na okładce to 49,90 zł… Ja kupiłem swój egzemplarz na wyprzedaży za 8,99 zł. I to jest uczciwa zapłata za ten tytuł.

Książka zasłużyłaby zapewne na lepszą ocenę, ale niestety jest kiepsko zredagowana i przetłumaczona. Na przykład pistolet maszynowy Sten jest konsekwentnie nazywany „karabinem maszynowym”. Trudno sobie wyobrazić skrytobójcę, który ukrywa wielki kaem pod płaszczem i idzie „na robotę”… Ponadto w tekście jest sporo powtórzeń, niekonsekwencji i chaosu, przez co książka dużo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kryptonim Bravo Two Zero to dla osób interesujących się siłami specjalnymi totalny klasyk. Wiele razy słyszałem, że książka jest doskonała, dlatego postanowiłem to sprawdzić. Nie zawiodłem się, jest znakomita!

Andy McNab był dowódcą ośmioosobowego oddziału SAS-u, który został wysłany w głąb Iraku w trakcie operacji Pustynna Burza. Mieli do wykonania trudne i skomplikowane zadanie związane z destabilizacją irakijskich systemów rakietowych. Początkowo wszystko szło dobrze, ale za sprawą kilku przypadkowych zdarzeń oddział został wykryty i osaczony. Komandosi musieli walczyć o życie i wyrwanie się z matni. Nie wszystkim się to udało. Oprócz wrogich żołnierzy walczyła przeciwko nim również pogoda… śnieżyca na pustyni – pierwsza od 30 lat.

Brytyjczycy podjęli morderczy marsz ku granicy z Syrią, pozostawiając za sobą kilkudziesięciu zabitych przeciwników. W końcu zostali jednak pojmani i dopiero teraz zaczęła się prawdziwa gehenna. Byli brutalnie katowani i przesłuchiwani, a to jak długo Andy McNab i jego towarzysze zdołali to wytrzymać, świadczy o niesamowitej woli przetrwania i wytrzymałości ludzkiego organizmu. Fakt, byli to twardzi, doskonale wyszkoleni i charakterni ludzie, ale intensywność bicia i skala obrażeń jest trudna do wyobrażenia. Mimo to przeżyli.

Cała opowieść robi niesamowite wrażenie, nawet jeśli tego typu literatura nie jest nam obca. Naprawdę warto sięgnąć po tę pozycję!

Kryptonim Bravo Two Zero to dla osób interesujących się siłami specjalnymi totalny klasyk. Wiele razy słyszałem, że książka jest doskonała, dlatego postanowiłem to sprawdzić. Nie zawiodłem się, jest znakomita!

Andy McNab był dowódcą ośmioosobowego oddziału SAS-u, który został wysłany w głąb Iraku w trakcie operacji Pustynna Burza. Mieli do wykonania trudne i skomplikowane...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W książce zebrano relacje z rekordowych rajdów lotniczych podjętych przez naszych przedwojennych pilotów. Część z nich jest dobrze znana, np. przelot Warszawa – Tokio – Warszawa Bolesława Orlińskiego czy lot przez Atlantyk Stanisława Skarżyńskiego. Są jednak również próby mniej znane, np. lot do Australii Stanisława Karpińskiego czy rajd afrykański wspomnianego już Skarżyńskiego. Opisano także nieudaną próbę atlantycką Ludwika Idzikowskiego i Kazimierza Kubali.

Teksty piszą sami uczestnicy wydarzeń, dzięki czemu poznajemy wszelkie perypetie z pierwszej ręki. Biorąc pod uwagę pod pewnymi względami wciąż pionierski okres lotnictwa oraz lekkość ówczesnych konstrukcji lotniczych, trzeba stwierdzić, że piloci wykazywali się wielką odwagą, podejmując się tych lotów. Robili to dla „sławy polskich skrzydeł” oraz dla typowej dla lotników chęci sprawdzenia się i dokonania czegoś niezwykłego.

Mnogość przygód – przede wszystkim spowodowanych pogodą – oraz różnorodnych awarii sprzętu mogłyby posłużyć jako kanwa dobrego filmu przygodowego w stylu Indiany Jonesa. Ciekawe są również opisy wszelkiego rodzaju lotnisk i lądowisk w Afryce i Azji, a także egzotyczność spotykanych tam ludzi.

Pewnym minusem są obszerne i niemal stale pojawiające się opisy przyrody widzianej z kabiny samolotu. Wszyscy lotnicy poświęcili im sporo miejsca w swoich relacjach, co czasami może nużyć. Trzeba jednak dodać, że autorzy piszą przyjemnym i łatwym w odbiorze stylem. Byli to ludzie dobrze wykształceni, władającymi różnymi językami obcymi i obyci w świecie, zatem jakość ich tekstów nie powinna dziwić.

Fani przedwojennego lotnictwa polskiego z pewnością mogą się dowiedzieć z książki czegoś nowego o mniej znanych rajdach lotniczych podejmowanych przez naszych pilotów. Z kolei dla kogoś, kto nie wie za wiele o tych próbach, będzie to idealna pozycja na start.

Książkę można kupić za kilka złotych na allegro bądź w antykwariatach. Swoją kupiłem za 9 zł z przesyłką! Choćby dlatego warto ją mieć na lotniczej półce ;)

W książce zebrano relacje z rekordowych rajdów lotniczych podjętych przez naszych przedwojennych pilotów. Część z nich jest dobrze znana, np. przelot Warszawa – Tokio – Warszawa Bolesława Orlińskiego czy lot przez Atlantyk Stanisława Skarżyńskiego. Są jednak również próby mniej znane, np. lot do Australii Stanisława Karpińskiego czy rajd afrykański wspomnianego już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Serią o Hannibalu Lecterze autor wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Po trzynastu latach Thomas Harris wrócił z nową powieścią i musiał wiedzieć, że książka będzie przez fanów porównywana do poprzednich jego dzieł. Nie chodzi tu o bezpośrednie porównanie do Hannibala i pozostałych bohaterów wspomnianej historii, ale do klimatu i psychologicznej grozy, jaką tamte książki budziły.

Niestety, ale w moim odczuciu Cari Mora jest zupełnie przeciętnym thrillerem. Historia jest naciągana, przewija się wielu bohaterów, którzy właściwie nic nie wnoszą do całej fabuły, a sama rozgrywka między głównymi postaciami jest dość miałka. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że książka powstała na siłę, tylko po to, by szybko i dobrze zarobić, bazując wyłącznie na tym, że fani Harrisa, wyposzczeni przez 13 lat, kupią ją bez chwili zastanowienia. Tak, wiem, że każda książka jest pisana po to, by autor na niej zarobił, ale zawsze przyjemniej płacić za coś dobrej jakości. Tu mamy do czynienia z czymś wyjątkowo przeciętnym.

W książce pojawiają się wątki związane z Pablo Escobarem i wstawki w języku hiszpańskim. Wydaje się, że trafiły tam tylko dlatego, że to teraz „modny” temat, bo duża grupa ludzi interesuje się Escobarem za sprawą świetnego serialu. Wszystko to pozostawia po lekturze kiepskie wrażenie.

Mimo to jako fan dotychczasowej twórczości autora mam nadzieję, że będzie to książka „rozgrzewkowa”, pozwalająca „rozprostować kości” po długim letargu. Czego sobie i wszystkim fanom Lectera i Harrisa (albo na odwrót) życzę!

Serią o Hannibalu Lecterze autor wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Po trzynastu latach Thomas Harris wrócił z nową powieścią i musiał wiedzieć, że książka będzie przez fanów porównywana do poprzednich jego dzieł. Nie chodzi tu o bezpośrednie porównanie do Hannibala i pozostałych bohaterów wspomnianej historii, ale do klimatu i psychologicznej grozy, jaką tamte książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie mam zbyt wiele wspólnego z górami. Kilka razy wbiegłem na Kasprowy Wierch, raz wszedłem na Giewont. I tyle. Wiedziałem jednak, że istnieje TOPR i że jest to światowa elita ratownictwa górskiego. Chciałem poznać ją od wewnątrz i dlatego sięgnąłem po tę pozycję. Nie zawiodłem się, bo książka jest wyśmienita!

Świetne wyszkolenie ratowników, ich determinacja, by zawsze i w każdych warunkach nieść pomoc, bycie wiernym przysiędze – wszystko to wzbudza szczery i zasłużony podziw. Choć sami nie znoszą tego określenia, to my, zwykłe cepry, możemy śmiało mówić o nich jako o bohaterach.

W pełni zasłużone 10 na 10!

Wiem już na pewno, na kogo przeznaczę 1% podatku ;)

Nie mam zbyt wiele wspólnego z górami. Kilka razy wbiegłem na Kasprowy Wierch, raz wszedłem na Giewont. I tyle. Wiedziałem jednak, że istnieje TOPR i że jest to światowa elita ratownictwa górskiego. Chciałem poznać ją od wewnątrz i dlatego sięgnąłem po tę pozycję. Nie zawiodłem się, bo książka jest wyśmienita!

Świetne wyszkolenie ratowników, ich determinacja, by zawsze i w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Choć polskojęzycznych książek o wojnie w Wietnamie nie brakuje, to temat oblężenia Khe Sanh nie doczekał się zbyt wielu obszernych publikacji. Dlatego czasem niezbędne jest sięgnięcie do tytułów zagranicznych.

W amerykańskiej bazie w Khe Sanh i na okolicznych wzgórzach broniło się ok. 6000 marines, którzy zostali otoczeni przez ok. 20 000 żołnierzy Północnego Wietnamu. Oblężenie trwało blisko pięć miesięcy, w trakcie których przeprowadzono kilka szturmów na pozycje Amerykanów, niektóre z nich były bardzo skuteczne i zadały liczne straty marines.

Baza była pod stałym ostrzałem artyleryjskim, moździerzowym i rakietowym. Amerykanie mogli zaopatrywać Khe Sanh wyłącznie drogą powietrzną, co ze względu na celny ogień Wietnamczyków było zadaniem niezwykle niebezpiecznym. Była to także jedyna droga, by ewakuować rannych. Podczas tych lotów stracono wiele śmigłowców i samolotów transportowych.

Amerykanie niepodzielnie panowali w powietrzu, co przekładało się na zakrojoną na szeroką skalę serię nalotów bombowych (w tym strategicznych bombowców B-52) i szturmowych na wrogie pozycje. Wielokrotnie decydowało to o życiu lub śmierci oblężonych marines. Bez wsparcia lotniczego baza z pewnością by upadła. Często jednak samoloty były uziemione przez trudne warunki atmosferyczne.

W książce Gregga Jonesa z bliska poznajemy żołnierzy broniących Khe Sanh. Schemat ich prezentacji jest zawsze podobny: informacja o tym skąd pochodzą, czym się zajmowali przed Wietnamem, dlaczego zgłosili się do marines, a potem opowieść o ich walce i życiu w oblężonej bazie, a bardzo często także o tym, jak w niej zginęli.

Narracja pozwala nam stanąć ramię w ramię z żołnierzami, poznać warunki, w jakich funkcjonowali, a także zobaczyć z bliska ich śmierć...

Autor oprócz bezpośrednich relacji przedstawia też szerszy kontekst wydarzeń, niejednokrotnie opisując spotkania prezydenta Johnsona z doradcami wojskowymi w Białym Domu. Khe Sanh przez długie tygodnie było tematem numer jeden podczas tych zebrań.

Książka jest napisana w języku angielskim, ale może kiedyś znajdzie się wydawnictwo chętne, by przetłumaczyć ten tytuł i wydać go na naszym rynku. Pozycja z pewnością jest tego warta.

Choć polskojęzycznych książek o wojnie w Wietnamie nie brakuje, to temat oblężenia Khe Sanh nie doczekał się zbyt wielu obszernych publikacji. Dlatego czasem niezbędne jest sięgnięcie do tytułów zagranicznych.

W amerykańskiej bazie w Khe Sanh i na okolicznych wzgórzach broniło się ok. 6000 marines, którzy zostali otoczeni przez ok. 20 000 żołnierzy Północnego Wietnamu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdyby nie dopisek na okładce brzmiący „Ptaki z pogranicza światów – symbol mądrości i tajemnych mocy”, pewnie nie sięgnąłbym po tę książkę. Sowy od zawsze interesowały mnie właśnie ze względu na ich funkcjonowanie na pograniczu dwóch światów – dnia i nocy. Interesuje mnie również ich dwojakie postrzeganie przez ludzi, którzy z jednej strony widzą w sowach symbol mądrości, z drugiej zaś łączą ich obecność z zapowiedzią śmierci kogoś z domowników. Najwięcej tego typu historii znajdziemy oczywiście w podaniach ludowych, ale również w ogólnej świadomości sowy są ptakami symbolicznymi.

W książce niestety nie ma praktycznie ani jednego zdania, które mówiłoby o tej symbolice. Autorka opisuje swoje spotkania z różnymi gatunkami sów żyjących przede wszystkim na terenie Stanów Zjednoczonych, w tym dość rzadkich, ale w żaden sposób nie prezentuje tych zwierząt w kontekście „tajemnych mocy”, z jakimi są kojarzone. Owszem, można zrozumieć emocje towarzyszące spotkaniu z rzadkim i nieuchwytnym ptakiem. Można zrozumieć radość autorki, gdy mogła pomóc niektórym sowom przetrwać trudne okresy w ich życiu. Można poczuć entuzjazm, jaki wykazuje badaczka podczas tych interakcji. Wszystko to jest jednak dość dalekie od samych sów! Można odnieść wrażenie, że książka jest w głównej mierze o samej autorce, która na dodatek nie oszczędza nam takich szczegółów, że zmarzła na quadzie podczas wyprawy „na sowy” albo że wychowuje samotnie córkę, tak jak jedna z sów! Uważam, że takie wtrącenia są zupełnie niepotrzebne w tego typu książce. Dokończyłem ją, licząc, że może chociaż dowiem się czegoś o samym życiu konkretnych gatunków sów. Okazało się jednak, że niewiele wartościowych informacji dało się z tej książki wynieść. Mało tego, część z nich była wręcz bezwartościowa (np. „wyjaśnienie” bezszelestnego lotu sów).

Wystarczyło dopisać na okładce „Moje bliskie spotkania z nieuchwytnymi ptakami”, lub coś w tym stylu, a nie „czarować” sugestiami o wyjaśnianiu symboliki sów w kulturze. Myślę, że był to typowy „chwyt marketingowy”, być może wprowadzony przez wydawcę, a nie przez autorkę. Nie zmienia to jednak faktu, że było to zwykłe wprowadzenie w błąd. Za to również obniżyłem swoją ocenę.

Gdyby nie dopisek na okładce brzmiący „Ptaki z pogranicza światów – symbol mądrości i tajemnych mocy”, pewnie nie sięgnąłbym po tę książkę. Sowy od zawsze interesowały mnie właśnie ze względu na ich funkcjonowanie na pograniczu dwóch światów – dnia i nocy. Interesuje mnie również ich dwojakie postrzeganie przez ludzi, którzy z jednej strony widzą w sowach symbol mądrości, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z pewnością nie jest to książka łatwa. Z kilku względów:
Po pierwsze, poruszony temat jest bardzo trudny, ponieważ wydarzenia opisane w książce mogą burzyć pewien utarty i rozpowszechniony w narodowej świadomości obraz Żołnierzy Wyklętych.
Po drugie, właśnie z tego powodu autor i jego książka spotykają się z agresywną krytyką i zarzutami ze strony dwóch wzajemnie negujących się grup: „narodowych patriotów”, którzy każdą, nawet najmniejszą wzmiankę o zbrodniach żołnierzy powojennego podziemia traktują jako bezpośredni atak na Polskę i cały naród, oraz głuchych na wszelkie argumenty osób promujących gdzie się da wizję Polaka-antysemity i mordercy. Przedstawiciele obu grup pragną zdewaluować pracę autora zawartą w tej książce. Przedstawiciele obu grup krzyczą oczywiście najgłośniej, co wcale nie znaczy, że mają rację.
Po trzecie, dla osób, które nie utożsamiają się z żadną z tych skrajnych grup, treści zawarte w książce mogą być wstrząsające, zwłaszcza jeśli ktoś spotkał się z tym tematem po raz pierwszy.

Dzieje Żołnierzy Wyklętych wielokrotnie dają powody do dumy i wzbudzają słuszny respekt. Trzeba jednak pamiętać również o ich niechlubnych czynach. O wielu z nich wiedziałem wcześniej, ale książka Piotra Zychowicza przybliża je bardziej szczegółowo i pozwala poznać szerszy kontekst wydarzeń.
Trzeba znać, upamiętniać i szanować niezwykły wysiłek żołnierzy podziemia w walce o wolną ojczyznę, którą m.in. dzięki ich ofierze otrzymaliśmy i którą możemy się dziś cieszyć. Nie można jednak zapominać, że wojna jest straszna i wyzwala w ludziach najmroczniejsze instynkty. Dziś nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie napięcia, w jakim funkcjonowali osaczeni ze wszystkich stron partyzanci po 1944 roku. Wszędzie czaiła się zdrada, obławy, aresztowania, tortury, śmierć. Wszyscy obawiali się wszystkich, a walka była bezpardonowa i brutalna. Metody nacisku na konkretne grupy również. Dlatego Ukraińcy z UPA palili polskie wsie i mordowali ich mieszkańców w odwecie za akcje polskich partyzantów. Polscy żołnierze podziemia odpowiadali tym samym, mordując i paląc wsie zamieszkane przez Ukraińców. Podobnie sprawa wyglądała z Żydami, którzy w większości przypadków uwierzyli w komunistyczną władzę i po wojnie objęli wiele funkcji w UB i wojsku. To tak zrodziła się „żydokomuna”. Dla partyzanta każdy Żyd był czerwonym szpiclem i ubekiem. Dla funkcyjnych Żydów każdy polski żołnierz był bandytą. Dochodziło zatem do brutalnych rozpraw. Ponownie jednak największą cenę za te konflikty płacili cywile. Nie dało się już zatrzymać spirali nienawiści.
Zamordowanie bezbronnych kobiet i dzieci to zbrodnia wojenna w każdym konflikcie. Inna sprawa, że zbrodnie tego typu nauczyliśmy się akceptować. „No cóż, wojna to piekło. Po co to rozgrzebywać”. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli narodowy bohater walczący o wolność Polski do ostatniej kropli krwi zabije niewinne dziecko, pozostawia to „skazę na jego pancerzu”. A jeśli ktoś mówi, że „należało im się”, wznosząc przy tym „patriotyczne” okrzyki, jest po prostu ograniczony. Dla świętego spokoju ofiar powinniśmy o takich rzeczach wiedzieć i umieć się do nich przyznać, ludzie wierzący powinni pomodlić się za ich dusze, a my jako pokolenie żyjące w wolnej Polsce po 70 latach od tych wydarzeń powinniśmy pamiętać, do jak strasznych czynów doprowadzają uprzedzenia, nienawiść i żądza zemsty, by ofiara niewinnych ludzi nie poszła na marne.

Żołnierze Wyklęci zapisali bohaterską kartę naszej historii. Słusznie traktujemy ich jako niepodległościowych bohaterów. Do zbrojnej walki z komuną ruszyło ok. 120 tysięcy żołnierzy, mimo że wojna już się skończyła i pochłonęła tak wiele ofiar. Podjęcie walki z nowym reżimem w takich warunkach to czyn godny podziwu. Nie mam co do tego wątpliwości. Pamiętajmy jednak, że byli to ludzie, a nie maszyny. I jak wszyscy popełniali błędy, często tragiczne w skutkach. Na wojnie nic nie jest albo czarne, albo białe. Wszystko płynie w szeroko pojętych odcieniach szarości. Każda skrajność jest niebezpieczna. Jeśli to zrozumiemy, łatwiej będzie zrozumieć etos Żołnierzy Wyklętych. Nie gloryfikujmy ubrani w narodowe barwy dokonywanych rzezi, nie opluwajmy się wzajemnie przy dźwiękach hymnu, starajmy się raczej żyć i pracować tak, by nikt nigdy nie musiał palić domu swojego sąsiada… Bądźmy silni, doskonalmy się, dbajmy o dobro ojczyzny. Czytajmy, uczmy się, bądźmy świadomi naszej historii – bez wybiórczości. Nie zakłamujmy własnych dziejów, tak jak przez wiele lat robiła to komuna.

Z chlubnej karty zapisanej przez Żołnierzy Wyklętych z całą pewnością możemy być dumni, ale jeśli bezkrytycznie wykreślimy z ich epopei wydarzenia haniebne i niegodne, będziemy tylko pieniaczami, a nie świadomymi swojej trudnej historii patriotami.

Z pewnością nie jest to książka łatwa. Z kilku względów:
Po pierwsze, poruszony temat jest bardzo trudny, ponieważ wydarzenia opisane w książce mogą burzyć pewien utarty i rozpowszechniony w narodowej świadomości obraz Żołnierzy Wyklętych.
Po drugie, właśnie z tego powodu autor i jego książka spotykają się z agresywną krytyką i zarzutami ze strony dwóch wzajemnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie będę ukrywał – po książkę Johna Kenta sięgnąłem głównie ze względu na tytuł… Bellona zasłużyła jednak na mocne słowa krytyki, bo był to klasyczny „bait”, który mogę jeszcze zrozumieć w przypadku portali informacyjnych, gdzie liczą się kliknięcia, ale tutaj była to wg mnie niezbyt ładna zagrywka, choć zapewne bardzo skuteczna. I choć czuję się trochę prymitywnie oszukany przez wydawnictwo, to jednak nie żałuję, że przeczytałem tę pozycję.

Postać Kenta znałem dość dobrze już wcześniej, ale sądziłem, że książka skupi się głównie na okresie jego służby w 303. Dywizjonie Myśliwskim oraz 1. Polskim Skrzydle Lotniczym. Liczyłem na jakieś nowe, zakulisowe historie z życia jednostki. Niestety właściwie ich nie ma. Służba w polskich jednostkach to tylko średnio obszerny fragment całości, niewnoszący niczego nowego na temat działań Polaków w czasie bitwy o Anglię i po jej zakończeniu. Tytuł książki mógłby na upartego nadać się dla jednego rozdziału.

Warto jednak poznać historię samego Kenta, który był świetnym lotnikiem już przed wojną, gdy latał jako pilot doświadczalny w RAF. Jego kariera jako pilota myśliwskiego również przyniosła mu szereg sukcesów (13 zestrzeleń) oraz odznaczeń (brytyjskich i polskich). Po wojnie nadal aktywnie latał i wrócił do roli pilota testowego. Wylaszował się na około 200 typach maszyn: jedno- i wielosilnikowych, z napędem tłokowym i odrzutowym. Latał też na śmigłowcach. Zajmował wiele dowódczych stanowisk. Stale awansował, był również wykładowcą. Wszystkie aspekty swojej lotniczej kariery dokładnie opisuje we wspomnieniach. Na koniec przeczytamy również o jego późniejszych losach, już po odejściu z lotnictwa. Schyłek jego życia nie był usłany różami. Uciekł w alkohol, z którym nie umiał już sobie poradzić…

Myślę, że nie każdy miłośnik polskich skrzydeł wiedział tak wiele o „Kentowskim”. Dlatego książka mimo wszystko jest godna polecenia, jeśli już odpuścimy sobie sprawę jej tytułu. Z pewnością pozwala lepiej poznać kanadyjskiego muszkietera z Dywizjonu Kościuszkowskiego.

Nie będę ukrywał – po książkę Johna Kenta sięgnąłem głównie ze względu na tytuł… Bellona zasłużyła jednak na mocne słowa krytyki, bo był to klasyczny „bait”, który mogę jeszcze zrozumieć w przypadku portali informacyjnych, gdzie liczą się kliknięcia, ale tutaj była to wg mnie niezbyt ładna zagrywka, choć zapewne bardzo skuteczna. I choć czuję się trochę prymitywnie oszukany...

więcej Pokaż mimo to