-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać1
-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant26
Biblioteczka
2022-12-26
2022-11-29
Czy planujecie sobie dzień? Osobiście zazwyczaj się staram, ale nie do końca jestem przekonana do tego, jak to robię. Zazwyczaj wpisuję mnóstwo zadań, często nieprzyjemnych, zapomnianych... Wyobrażacie sobie, jak szybko taki dzień staje się irytujący, smutny i rozczarowujący? Jeszcze przed śniadaniem! A przecież w ogóle nie o to chodzi. Planowanie jest ważne i wiele ułatwia, ale jak to zrobić, by miało sens? I było przyjemne? Stanowczo zacząć od poszukania dobrego sposobu, a nie mojego.
Jednak skąd u mnie dzisiaj ta tematyka? Jest podyktowana książką, która jakiś czas temu trafiła w moje ręce. I mam tutaj na myśli "Codziennik Małych Kobietek". Jak pewnie część z Was doskonale wie, jestem olbrzymią fanką Louisy May Alcott i jej powieści. Cykl "Małe Kobietki" jest mi w szczególności bliski, więc czułam pewien rodzaj radości, że mogę się w niego zagłębić jeszcze bardziej i to trochę w nietypowej formie.
Co do samego pomysłu mam dość mieszane odczucia, ponieważ właśnie przez sentyment do książek pisarki widzę tę jako coś fantastycznego. Niemniej mam też to przykre odczucie, że takie dodatki są jednak pewnym rodzajem zabiegu marketingowego, który ma na celu utrzymaniu popularności i dodatkowy zarobek. Mimo że ostatecznie dobrze oceniam "Codziennik Małych Kobietek" to nie potrafię oderwać się od wizji pieniędzy, które za tym idą. Co sądzicie?
Ale czym tak naprawdę jest ten "Codziennik Małych Kobietek"? Bo to dość nietypowe stwierdzenie. Znajdują się w nim przede wszystkim różne fragmenty książek związane z samymi bohaterkami, ale też okresami w ich życiu oraz okresami związanymi z danymi porami roku. Dzięki temu mogłam ponownie cofnąć się do momentu, gdy po raz pierwszy poznawałam cztery niesamowite siostry. Wspomnienia przywołują pewien rodzaj początkowej frustracji, która z czasem przemieniła się w oczarowanie. Nie mogę zapomnieć o tym niesamowitym cieple towarzyszącym mi podczas czytania powieści. Pojawia się we mnie nostalgia, ale też przypomnienie pewnych wartości reprezentowanych przez pisarkę, które i ja podzielam. Całość daje poczucie, że są elementy ważne w życiu i najważniejsze. Należy nie zapominać, które z nich są najważniejsze.
Same wydanie również robi piorunujące wrażenie. Od początku ceniłam te płócienne okładki. Dawały mi poczucie starej książki, a ja niezmiernie szanuję stare książki. Mają one w sobie duszę. Tym bardziej że "Codziennik Małych Kobietek" idealnie pasuje do pozostałych wydań. W środku książki znajdują się różne zachwycające ilustracje i małe dodatki. Widać tę niezwykłą dbałość o szczegóły. Miałam wrażenie, że aż szkoda w takiej książce pisać, a przecież tak jak dziennik i ona została przeznaczona do tego, by strony zostały zapełnione czyjąś duszą.
Mam pewne wcześniej wymienione wahania co do tej książki, ale mam też swój własny sentyment, więc ostatecznie cieszę się, że i ja posiadam ten dodatek. Jeśli jesteście fanami twórczości Louisy May Alcott, to pewnie i Wam przypadnie do gustu.
Czy planujecie sobie dzień? Osobiście zazwyczaj się staram, ale nie do końca jestem przekonana do tego, jak to robię. Zazwyczaj wpisuję mnóstwo zadań, często nieprzyjemnych, zapomnianych... Wyobrażacie sobie, jak szybko taki dzień staje się irytujący, smutny i rozczarowujący? Jeszcze przed śniadaniem! A przecież w ogóle nie o to chodzi. Planowanie jest ważne i wiele...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-04
Nasze działania pociągają za sobą konsekwencje, ale czasami mam wrażenie, że wiele wydarzeń tak naprawdę ma swój początek w czyimś pragnieniu. W kontekście dzisiejszej recenzji widzę to pragnienie jako chęć zemsty, sprawiedliwości, ale pragnienia mogą być najróżniejsze – pozytywne, negatywne, neutralne... Są jak ziarnka, z których mogą wyrosnąć kiełki, by później pojawiła się cała roślina. A czym będzie ta roślina? Idąc dalej tropem metaforycznym, właśnie konsekwencją. Więc zadajmy sobie pytanie: jaką? Piękną? Trującą?
Tutaj naszą konsekwencją jest ciało Stefana Koniecznego. Widok naprawdę obrzydliwy i zaskakujący. Tym bardziej że razem z czasem wychodzą na jaw i inne rzeczy. Takie choćby jak filmik, gdzie na nagraniu jest torturowana ofiara. I tutaj zaczyna się całość, czyli... Patostreamerzy. Ile tak naprawdę jest robione pod publikę? Ile dla pieniędzy? A ile z tego ma mieć jakieś konkretne przesłanie? Tym razem tę sprawę muszą rozwiązać policjanci.
Z twórczością Wojciecha Kulawskiego mam już styczność od paru dobrych lat – podkreślając dobrych. Każda z jego książek w jakiś unikatowy sposób zaskoczyła mnie. Oczywiście jedne bardziej przypadły mi do gustu, inne mniej. Jedne na dłużej zapamiętałam, inne tylko na chwilę. Niemniej każda z nich wywołała we mnie jakieś emocje i pozwoliła spędzić przyjemny wieczór z lekturą dającą rozrywkę, ale też wiele tematów do przemyśleń. Jak było tym razem? Niezawodnie.
Przede wszystkim styl autora jest już mi dobrze znany i jak najbardziej przeze mnie szanowany. Mam poczucie, że z każdą książką powracam do przyjaciela, na którego długo czekałam. Cały język wyróżnia się rozbudowaniem i wnikliwością w szczegóły, utrzymując przy tym lekkość. Nie muszę być maksymalnie skupiona, ponieważ przy czytaniu mam odpocząć. Ale zarazem wiem, że styl jest na tyle dopracowany, że powinnam zwracać uwagę na wiele szczegółów.
Tematycznie też jestem mocno usatysfakcjonowana, gdyż przede wszystkim o patostreamingu totalnie nie wiem nic, więc mogłam spojrzeć z takiej perspektywy fabularnej na ten temat. A ufam autorowi, że zrobił dobry research, zanim podjął się takiej tematyki. Dla mnie to nowa wiedza. Poza tym w książce jest zwrócona uwaga na cierpienie ludzi wywołane przez własnych rodziców. Ten wątek w szczególności mnie interesuje, ponieważ jak wiecie, duża część mojej pracy zawodowej na tym się opiera. Tutaj szło to w dość drastyczną stronę, ale myślę, że też miało wywołać szok. Tym bardziej że ciągnie się za tym pytanie, czy obiektywnie niemoralne czyny popełniane w imię dobra można usprawiedliwić?
Fabularnie było fantastycznie, gdyż od pierwszych stron wciągnęłam się i wiele fragmentów autentycznie zaskoczyło mnie. Sama zagadka kryminalna okazała się zbudowana wspaniale, ponieważ dało się zebrać strzępy informacji i samemu coś z nich stworzyć, idąc w dobrą stronę, ale na końcu zostałam całkowicie zaskoczona. Takie właśnie dla mnie powinny być kryminały. Oparte na dowodach, szczegółach, zagadkach, które czytelnik sam może rozwiązać, ale jest to na tyle trudne, że i tak większość osób zostaje zaskoczona rozwiązaniem.
Samych bohaterów jest naprawdę wiele i czuć ich oddziaływanie na emocje. Towarzyszyłam im i miałam nadzieję, że wiele spraw potoczy się po ich myśli. Są dopracowanie, jednak to oceniam z perspektywy wielu powieści autora. Nie jestem przekonana, czy określiłabym ich jako dopracowanym tylko w kontekście "Patostreamerów". Jednak mając większą gamę znajomości innych książek, jestem jak najbardziej w stanie dojrzeć ich wielowymiarowość i głębie. Choć bez bicia się przyznam, że cały czas mylę ich imiona i mam problem określić, kto jest kim.
"Patostreamerzy" dali mi kawał wspaniałej rozrywki, ale też w sposób nienatarczywy zmusili do bardzo konkretnych przemyśleń. Nie były to tylko czcze słowa, tylko takie, które mogą w rzeczywistości coś zmienić. Dlatego bardzo cenię tę książkę i autora. Otwiera drzwi na najróżniejsze doświadczenia.
Nasze działania pociągają za sobą konsekwencje, ale czasami mam wrażenie, że wiele wydarzeń tak naprawdę ma swój początek w czyimś pragnieniu. W kontekście dzisiejszej recenzji widzę to pragnienie jako chęć zemsty, sprawiedliwości, ale pragnienia mogą być najróżniejsze – pozytywne, negatywne, neutralne... Są jak ziarnka, z których mogą wyrosnąć kiełki, by później pojawiła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-15
Do wszystkich dorosłych – czy pamiętacie, jak to było być nastolatkiem? Tak szczerze, bez ściemniania. Ja pamiętam, ale dla mnie to dość bliskie czasy. I nawet teraz patrząc już z odmiennej perspektywy, uważam, że to naprawdę ciężka sprawa. Niesie ze sobą wiele możliwości, wiele odkryć, wiele zafascynowania i wiele pozytywnych rzeczy. Ale zarazem dosłownie każda z tych rzeczy może się okazać czymś niezmiernie trudnym i wręcz negatywnym, a dochodzą jeszcze inne czynniki do tego. Takie chociaż jak samo dojrzewanie biologiczne, oczywiście mogą się też pojawić różne problemy pochodzące od zewnętrznych źródeł. Czy widzicie, ile to najróżniejszych wyzwań? Ciężko wyjść z tego bez szwanku, ale nie można przecież też zapominać, że to w dużej mierze ten okres kształtuje nas jako dorosłych. Wielokrotnie to są kluczowe czynniki. I przede wszystkim przy odpowiednim wsparciu można przejść przez ten okres w sposób konstruktywny, pełen ciepła, zrozumienia i miłości. Ale jak to dać takiemu młodemu człowiekowi?
Gdy zaczęłam pracę zawodową, miałam poważny problem, jak do tego podejść. W końcu miałam poczucie, co jest potrzebne takiej młodej osobie ze strony rodziców, opiekunów czy ogólnie dorosłych. Jednak miałam trudność w znalezieniu formy przekazu i tego złotego środka pomiędzy zrozumieniem, miłością, wolnością, a konsekwencją, bezpieczeństwem i zdrowymi granicami. Stąd pomysł, by zapoznać się z książką "Dogadać się z nastolatkiem. Dojrzałość i szacunek w relacji". Czy książka okazała się wartościowa? Po części jak najbardziej, ale niestety mam wiele uwag co do niej.
Lecz tradycyjnie na początku chciałabym się skupić na warsztacie rozumianym przeze mnie jako styl pisarski. Autorki postawiły na prostotę i naturalność, co mnie bardzo, ale to bardzo cieszy. Przede wszystkim szanuję to zrozumienie, że to nie ma być książka wyłącznie dla specjalistów, ale też ludzi mających inne umiejętności i wykształcenie niż psychologia lub dziedziny pokrewne. W końcu chodzi o to, by wytłumaczyć, dać wskazówki i nową perspektywę. Ma też w sobie rodzaj takiej dobitności i konkretów. Jest tak – możesz mieć inne zdanie, ale Twój nastolatek też może mieć inne zdanie i pamiętaj o tym. To cały czas jest niepodważalne, ale też nienarzucone w nachalny i moralizujący sposób. Poza tym warto wspomnieć, że ta pozycja jest napisana, jakby była rozmową, co pozwala szybko ją czytać i wczuć się w nią, więc pod względem stylistycznym wydaje mi się to genialnym pomysłem.
"Dogadać się z nastolatkiem" opiera się na porozumieniu bez przemocy, które wyjątkowo cenię. Choć mam też do niego pewne sławetne ale, jednak o tym za chwilkę. Porozumienie bez przemocy jest czymś według mnie, co otwiera naprawdę wiele ścieżek, lecz trzeba się tego nauczyć, ponieważ nie należy do naszej natury. Wymaga dobrej kontroli emocji oraz pokładów empatii, czyli wiele energii. Niemniej taka praca daje niezwykłe owoce, które dotyczą relacji międzyludzkich i też relacji z samym sobie. Naprawdę mnie to przekonuje.
Przechodząc teraz do tego wspomnianego ale, przykłady zaprezentowane w książce są po prostu sztuczne. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie rzeczywistości, gdzie to działało, by w dokładnie taki sposób. Sama koncepcja – jak najbardziej. Lecz chodzi mi o przedstawione dialogi. Działały na mnie jak płachta na byka. Tym bardziej że miałam poczucie, że to utarte frazesy, wręcz banały i to w dodatku oparte na stereotypach. Dla mnie to pod tym względem nieakceptowalne. Zdaję sobie sprawę, że to właśnie przykłady, które nie muszą być przełożone jeden do jednego. Są pewną inspiracją i myślę, że tutaj dają swoją wartość i ja z nich coś wyniosłam. Ale to moja własna interpretacja, moja własne refleksja.
Niekiedy mam też poczucie, że autorki zapomniały, że nastolatek to ktoś pomiędzy dzieckiem, a dorosłym. Czasami będzie miał/a zachowania naprawdę wyjątkowo dziecinne i to naturalne, ale też będzie w niektórych momentach potrafił zachować się dojrzale lub podjąć własne decyzje. Osobiście mam poczucie, że najważniejsze jest znalezienie tego złotego środka pomiędzy wsparciem dającym poczucie, że to nasze dziecko, a dawaniem możliwości własnych wyborów.
Wspomniane na końcu aspekty mocno mnie zirytowały i na pewno przeważyły szalę mojego niezadowolenia. Lecz to nie jest tak, że to nie jest wartościowa książka lub nic z niej nie wyniosłam. Wręcz przeciwnie – cała ta recenzja to rodzaj jakieś refleksji i nadanie pewnej ścieżki w mojej drodze zawodowej, w którą mocno wierzę. Dlatego dobrze, że miałam możliwość przeczytać książkę "Dogadać się z nastolatkiem", bo zmusiła mnie do myślenia i to cenię.
Do wszystkich dorosłych – czy pamiętacie, jak to było być nastolatkiem? Tak szczerze, bez ściemniania. Ja pamiętam, ale dla mnie to dość bliskie czasy. I nawet teraz patrząc już z odmiennej perspektywy, uważam, że to naprawdę ciężka sprawa. Niesie ze sobą wiele możliwości, wiele odkryć, wiele zafascynowania i wiele pozytywnych rzeczy. Ale zarazem dosłownie każda z tych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-12
Pragnienie powrotu do przeszłości może okazać się zgubne. W przeszłości kryje się niemoc, bezradność i trauma, jednak coś było jeszcze wcześniej i być może to właśnie wtedy były te szczęśliwe czasy. Czasy, gdy jeszcze wszystko przed nami, czasy, które prowadziły nas do przodu i czasy, które nieubłaganie zbliżały się do TEGO dnia. A co było wtedy? Myślę, że duża część z nas ma jakiś dzień, który z perspektywy czasu okazał się trudny, który sprawił, że życie przewróciło się do góry nogami i wszystko się zmieniło. Czy można sobie z tym poradzić? Czy decyzje podejmowane pod wpływem emocji mogą przynieść coś dobrego?
Szczepan jest psychologiem dziecięcym, jednak w swojej profesji ma dość niestandardowe metody, gdyż nie przyjmuje w gabinecie, ale przyjeżdża do pacjenta do domu na tydzień w ramach interwencji kryzysowej. Ma niezwykłą intuicję i już lata doświadczeń w tym zawodzie. Zauważa wiele i ma wiele propozycji, by coś zmienić. Choć już od dawna jego praca nie sprawia mu takiej satysfakcji, jakiej w swoim czasie pragnął. Teraz przyszedł czas na Zwierzyniec. Pozornie typowa historia, znane trudności i znana gama możliwości. Niemniej coś wypada spod kontroli, coś się kryje w tajemnicach. Co to jest?
Już dawno nie zdarzyło mi się czytać żadnego kryminału. Nigdy nie byłam fanką, lecz w ostatnich czasach to tym bardziej nie miałam zbytnio styczności z tym gatunkiem literackim. Mój wybór na "Wodnika" padł wyłącznie ze względu na zawód głównego bohatera. Byłam niezmiernie ciekawa, jak zostanie ujęty psycholog dziecięcy w takiej mrocznej opowieści. Zastanawiałam się też nad tym rzetelnością informacji. Sama jestem terapeutą środowiskowym, który udziela pomocy w domach pacjentów, więc po trochu mam wyobrażenie. A że jeżdżąc do moich pacjentów, spędzam dużo czasu za kółkiem, audiobook wydawał się tym bardziej doskonałym wyborem. I tak było w rzeczywistości. A należy też podkreślić, że dotychczas nie miałam przyjemności spotkać się z choćby podobnym motywem.
Sam styl zachęcał mnie do słuchania. Sprawiał, że nie musiałam samodzielnie pilnować swojego skupienia, a ono samo pojawiało się i utrzymywało przez godziny drogi. Jest to dla mnie o tyle istotna zaleta, że często w podroży odpoczywam, więc książki, które wymagają ode mnie pilnowania się, dodatkowo mnie męczą, a nie dają upragniony oddech. Tutaj główną rolę odegrała płynność językowa. Autor przechodził z wątku na wątek. Zostawiał dużo niedopowiedzeń, lecz nie było wątpliwości, że do zabieg przemyślany i odpowiadający za zaintrygowanie dalszym ciągiem fabuły.
Natomiast sama fabuła wielokrotnie mnie zaskoczyła. Na każdym kroku czyhało jakieś nieprzewidziane wydarzenie. Wybrzmiewała w tym pasja, która pchnęła do dalszego zapoznawania się z historią. Czułam, że tajemnic jest coraz więcej i sama nie miałam pomysłu na ich przebieg i rozstrzygnięcie. Pragnęłam słuchać dalej, by tylko dowiedzieć się, w jaki sposób to wszystko się łączy i ostatecznie kończy. A wielowymiarowość i podwójna linia fabularna tylko podsycały tę ciekawość. Jako jedyną wadę traktuję brak rozwinięcia wielu wątków. Wielopoziomowość poruszała dużą liczbę tematów i tylko główne z nich ostatecznie są pociągnięte. Jest zakomunikowanie istnienia reszty, ale też pozostają w sferze cienia. Wydłużenie tej książki byłoby jak najbardziej słuszne w mojej opinii.
Tematycznie poprzeczka również była wysoka. Poruszono wiele trudnych tematów i dawano przestrzeń na głębokie przemyślenia oraz być może odwołania do własnych sytuacji życiowych. Dominowało cierpienie, w tle wybrzmiewała śmierć własnego dziecka, a co za tym szło główne skrzypce grała miłość matczyna. Łatwo się domyślić, że to wybuchowa i wbrew pozorom nieoczywista mieszanka. Kto jak kto, ale duża część matek ma olbrzymie pokłady miłości dla swojego potomstwa. Mówi się, że wręcz legendarne. Ale każdy popełnia różne błędy. Nawet matki.
Jako audiobook "Wodnik" okazał się dosłownie superprodukcją, gdyż zachwycał wspaniale dobranym dubbingiem. Miałam wrażenie, że aktorzy ożywili postacie i pozwolili im prowadzić samodzielnie całą historię. To wszystko fenomenalnie współgrało z tłem, gdzie dało się usłyszeć ciche dźwięki i niekiedy muzykę. Wspólnie dawało mi to poczucie przeniesienia do innego świata.
Cieszę się, że zdecydowałam się na przesłuchanie "Wodnika", gdyż potrzebowałam tego typu kryminału. Co do samej pracy psychologa mam wątpliwości, lecz w kontekście całej opowieści wymyka się to zasadom i czasami nawet etyce. Nie przeszkadzało mi to, a wbrew pozorom dawało kolejny temat do przemyśleń.
Pragnienie powrotu do przeszłości może okazać się zgubne. W przeszłości kryje się niemoc, bezradność i trauma, jednak coś było jeszcze wcześniej i być może to właśnie wtedy były te szczęśliwe czasy. Czasy, gdy jeszcze wszystko przed nami, czasy, które prowadziły nas do przodu i czasy, które nieubłaganie zbliżały się do TEGO dnia. A co było wtedy? Myślę, że duża część z nas...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W relacjach międzyludzkich tak wiele się dzieje, że czasami łatwo się w tym pogubić. Żaden człowiek nie jest oczywistą istotą, która zachowuje się w sposób stuprocentowo przewidywalny. Zbiór doświadczeń, predyspozycji, możliwości i czynników środowiskowych sprawia, że przeżywamy różne emocje, działamy w różny sposób i postrzegamy rzeczywistość przez najróżniejsze pryzmaty. Zazwyczaj całkiem nieźle sobie radzimy w kontaktach społecznych, lecz czasami dochodzi do sytuacji bardziej skomplikowanych. Niektórzy z nas nie mają też wrodzonych umiejętności rozpoznawania emocji u siebie, u innych i nie potrafią spojrzeć na świat oczami drugiej osoby. Jak pomóc odnaleźć się takiej osobie w świecie społecznym, tak by i ona miała swoje miejsce wśród ludzi?
Pewnego dnia stała się rzecz niesamowita! Rzecz, która była mało prawdopodobna, a jednak się wydarzyła. Na planecie Ziemi wylądował statek kosmiczny, a w nim... Robot! Rozumiecie? Prawdziwy robot! Okazało się, że ma na imię NORO-1 i jest sympatycznie nastawiony do mieszkańców Ziemi. Ale czy na pewno? Czy Artur, który go znalazł, również tak uważa? By tego się dowiedzieć, musicie się zapoznać z książką "NORO-1. Bajka o relacjach i emocjach dla dzieci w spektrum autyzmu oraz ich najbliższych".
Niezmiernie się cieszę, że miałam możliwość zapoznać się z tą książką. W swojej edukacji oraz pracy zawodowej właśnie czegoś takiego potrzebowałam. Jestem fanką prostych rozwiązań, a gdy mam na myśli proste rozwiązania, to uważam, że takimi jest przede wszystkim szeroko rozumiana zabawa. A już na pewno sprawdza się to w przypadku dzieci. Ponieważ pracuję w poradni autystycznej, czuję potrzebę, by dać z siebie jak najwięcej, by jak najwięcej nauczyć te dzieci. Jednak są rzeczy, których nie da się przejść, są obszary, w których trzeba być subtelnym i są obszary, które wymagają systematycznej i długotrwałej pracy. Stąd wydawało mi się, że bajka "NORO-1" może dać nam wiele zabawy, przyjemności, ale też pogłębiać relacje społeczne u moich małych pacjentów w sposób niezbyt dla nich trudny. Czy tak było? Jak najbardziej!
Jednak zacznę od samego stylu autorki. Tutaj tak naprawdę nie ma wiele, co mówić, ponieważ jest typowo bajkowy. Lecz pisarka dbała o tym, by był konkretny i prosty. Nie mógł być przesadnie barwny lub odwołujący się do zbyt nierealnych rzeczy. Musiał znaleźć złoty środek między wspomnianą prostotą, a dobrą zabawą i według mnie to właśnie zrobił. W treści znajduje się wiele metafor, różnych powiedzeń oraz pojęć abstrakcyjnych. Momentami czuć w tym sztuczność i nienaturalność dialogów, ale ma to też swój głębszy sens. Dzieci ze spektrum autyzmu często biorą słowa wyjątkowo dosłownie, co wydaje się logiczne. W rzeczywistości nasz język jest o wiele bardziej skomplikowany i w olbrzymiej mierze bazujemy na jakiś mało logicznych wyrażeniach. Jeśli nie mamy trudności w sferze metaforycznej, to nawet nie zauważamy, jak często wymawiamy jakieś frazesy nie mające pokrycia w dosłowności. Dlatego ta książka jest świetnym kompendium takich powiedzeń, a że dokładnie tłumaczy wiele z nich, to poszerza horyzonty naszych dzieci.
Cała bajka wyróżnia się spójnością i ukazuje całą gamę różnorodnych ludzkich zachowań oraz emocji. Wskazuje, co jest ich przyczyną, jakie sytuacje mogą wywoływać dane emocje i jak sobie z nimi poradzić, zarazem rozumiejąc, że to naturalne, że się pojawiają. Jest to prosta ścieżka przez skomplikowane połączenia międzyludzkie. Wszystko ubarwiają wspaniałe ilustracje, które też są podpowiedzią, co dzieje się obecnie w historii. Według mnie może to pobudzać wyobraźnię i dawać możliwość lepszego zrozumienia. Natomiast na końcu każdego rozdziały znajdują się pytania do przeczytanej treści i podpowiedzi możliwych ćwiczeń również w oparciu o wcześniejszą treść. Ten aspekt spodobał mi się, bo też dla mnie jako psychologa jest jakąś inspiracją, jak uchwycić informacje pochodzące z tej bajki. Mogę sprawdzić, czy dziecko zrozumiało te treści oraz wyniosło coś konkretnego z nich.
W tej chwili korzystam już z tej bajki w mojej pracy. Co prawda dosłownie na ten czas zdecydowałam się wykorzystać bajkę w pracy z dziećmi z trudnościami w kontaktach społecznych, jednak nie będących w spektrum autyzmu. W przyszłości na pewno będę rozszerzać grono czytelników. I teraz mogę powiedzieć, że bajka autentycznie wywołuje zaintrygowanie u dzieci i z uwagą jej słuchają, a następnie omawiają ze mną, co się wydarzyło.
Takie książki jak "NORO-1" według mnie są fantastycznym rozwiązaniem dla każdego dziecka – niezależnie od jego trudności. Dzieci dobrze się bawią, słuchając bajki, a przy okazji poznają nowe powiedzenia i dostają przykłady możliwych sposobów radzenia sobie z emocjami.
W relacjach międzyludzkich tak wiele się dzieje, że czasami łatwo się w tym pogubić. Żaden człowiek nie jest oczywistą istotą, która zachowuje się w sposób stuprocentowo przewidywalny. Zbiór doświadczeń, predyspozycji, możliwości i czynników środowiskowych sprawia, że przeżywamy różne emocje, działamy w różny sposób i postrzegamy rzeczywistość przez najróżniejsze pryzmaty....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
To jak radzimy sobie w kontaktach społecznych, bardzo intensywnie oddziałuje na nasze życie. Wiadomo, że każdy z nas ma różne potrzeby, każdy z nas inaczej patrzy na niektóre rzeczy i każdy z nas inaczej będzie odnajdywać się wśród ludzi. Niemniej jako właśnie ludzie jesteśmy istotami społecznymi, żyjemy w grupach i musimy lepiej lub gorzej się w nich odnaleźć. To jak radzimy sobie z własnymi emocjami oraz jaką wrażliwość mamy na postrzeganie danych sytuacji przez innych ludzi, może się okazać kluczem do własnego sukcesu. Jednak jak sobie z tym poradzić?
Cieszę się niezmiernie, że powstała książka z myślą o dzieciach, która pozwala zrozumieć pojęcie empatii, a co najważniejsze daje szereg zadań pozwalających odnaleźć empatię w samych sobie i innych. Mam wrażenie, że w biegu łatwo zapomnieć, że dziecko niektórych zachowań musi zostać nauczone. Część z nas szybko odkryła empatię i naturalnie przyswoiła sobie jej działanie, lecz każdy z nas powinien ćwiczyć współodczuwanie, a niektóre dzieci niestety nie radzą sobie z tym, dlatego warto im pomóc.
"Empatia. 48 ćwiczeń, które nauczą dziecko wyrażać swoje emocje, rozumieć innych oraz dbać o relacje" jest napisana niezmiernie prostym językiem. Przede wszystkim wybrzmiewa z niego wyrozumiałość, ale też swoista płynność dająca poczucie, że nie jest to jakiś nudny podręcznik, ale książka pozwalająca inaczej spojrzeć na świat, a przy tym przynieść dużo zabawy. Czego chcieć więcej od pozycji literackiej, której celem jest uczenie dzieci? W końcu mało które dziecko jest gotowe siedzieć i wykonywać nużące ćwiczenia. Potrzebują odpowiedniej motywacji, a atrakcyjność i zrozumiałość ćwiczeń może być kluczem do rozwijania umiejętności współodczuwania.
W książce znajdują się najróżniejsze ćwiczenia, które są całą gamą możliwości pokazania dziecku, jak ważne są relacje międzyludzkie, ale też trzymanie własnych granic, rozpoznawanie emocji swoich i innych ludzi oraz dostrzeganie perspektywy innych. Czytając te ćwiczenia, nie miałam wątpliwości, że wspaniale obrazują pojęcie empatii. W tej chwili już wykorzystałam wiele ćwiczeń w formie podstawowej, ale wiele z nich było też dla mnie niezwykłą inspiracją, by stworzyć coś własnego i przystosowanego do możliwości moich pacjentów. Mam poczucie zmiany własnej perspektywy. A doświadczenie z tymi konkretnymi ćwiczeniami pokazuje mi, że dzieci naprawdę się z nich odnajdują. Wykonują je z chęcią, są zaintrygowane, ale też daje mi to doskonałe pole manewru w rozmowie. Przy okazji moje doświadczenie z tą książką pokazuje, że jest to też praca nad moją relacją z moim małym pacjentem. Wychodzą wtedy różne tematy i różne tajemnice, więc dostaję furtkę pozwalającą dowiedzieć się o niektórych istotnych sprawach, które wcześniej albo zostały przemilczane przez dziecko, albo nie padło odpowiednie pytanie z mojej strony.
Ta pozycja literacka okazała się skonstruowana w bardzo przemyślany i otwarty sposób, co daje pole do wspaniałej pracy terapeutycznej. Jest oparciem i inspiracją. Dla osób, które nie mają wyksztalcenia psychologicznego czy pedagogiczne, może okazać się fantastyczną podpowiedzią, na co zwracać uwagę w relacji z dzieckiem i jak prowadzić małego człowieka, by dostrzegało potrzeby własne i innych i odnajdywało pomiędzy tym złoty środek. Książkę jak najbardziej gorąco polecam każdemu, kto ma bliską relację z dzieckiem.
To jak radzimy sobie w kontaktach społecznych, bardzo intensywnie oddziałuje na nasze życie. Wiadomo, że każdy z nas ma różne potrzeby, każdy z nas inaczej patrzy na niektóre rzeczy i każdy z nas inaczej będzie odnajdywać się wśród ludzi. Niemniej jako właśnie ludzie jesteśmy istotami społecznymi, żyjemy w grupach i musimy lepiej lub gorzej się w nich odnaleźć. To jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-27
2022-12-18
2022-09-02
Od dawien dawna trwa dyskusja, co sprawia, że jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Geny? Środowisko? Mieszanka genów i środowiska? Sprawa na tę chwilę nie została wyjaśniona. Badania wskazują, że wiele aspektów jest zależnych od naszej genetyki, ale również wskazują, że poprzez modelowanie i warunkowanie można tworzyć określony zestaw zachowań. Następnie nie można zapomnieć, że odpowiednia praca nad swoją psychiką i umysłem oraz wpływ różnych doświadczeń kształtuje nas. Jaki jest ostatecznie efekt? Czy da się go przewidzieć? Czy zastanawiając się dziesięć lat temu, kim będziemy teraz, potrafiliśmy to przewidzieć?
Historia Rezkina robi się coraz bardziej zaskakująca. Obecnie wraz z uchodźcami z Ashai tworzy nowe królestwo, które ma dać im bezpieczeństwo oraz w przyszłości możliwość powrotu do swojej ojczyzny. Rezkin z każdym dniem musi się mierzyć z trudnymi i często brutalnymi decyzjami dotyczącymi jego, jego przyjaciół oraz ludzi, za których jest odpowiedzialny. Lecz realną trudnością nie jest wojna, ale kontakty społeczne. Perfekcyjne wyszkolenie wojownika pozwala mu odgrywać wiele ról, lecz pozostają one tylko nauczonymi rolami, a nie prawdziwymi emocjami i głębokim relacjami. Ale czy na pewno tak jest? Czy Rezkin jest bezdusznym wojownikiem? Czy jednak gdzieś tlą się w nim emocje?
"Kroniki Mroku" są moim jednym z ulubionych cyklów. Poprzednie tomy przyniosły mi niezapomnianą rozrywkę, nowych książkowych przyjaciół oraz wiele refleksji. Dlatego z taką pasją czekałam na możliwość przeczytania "Królestw i chaosu". Co tym razem spotka Rezkina? I jak to będzie w nowym świecie? Pytań było wiele, ale Kel Kade już dawno udowodniła, że utrzymuje poziom i kształci swój warsztat.
Styl autorki sprawia, że od razu czuję nostalgię. Dla mnie nie jest już to tylko jakaś kolejna powieść fantasy, lecz książka, do której powracam jak do dobrego przyjaciela. A charakterystyczny dla pisarki język daje poczucia otulenie ciepłą kołderką i bezpieczeństwa. Zarazem wywołuje szeroki uśmiech na moich ustach. Kel Kade dopracowuje każdy opis. Tutaj nie ma znaczenia czy to opis krajobrazu, analiza postaci czy jej charakterystyka. Już dawno nie ma u niej miejsca na niedopracowanie. Nasuwa mi to obraz malarza, który z pasją oddaje się każdemu fragmentowi, by stworzyć doskonalą całość. Dzięki temu opisy oddziałują intensywnie na wyobraźnie. Natomiast dialogi charakteryzują się naturalnością w stosunku do danego kontekstu.
Sama fabuła jest niezmiernie skomplikowana, ale też nie ma wątpliwości, że przemyślana na wielu płaszczyznach. Czym dalej czytałam, tym więcej elementów składa się w sensowną całość i da się zauważyć, że pisarka już w poprzednich tomach na nie wskazywała. To nie są spontanicznie wprowadzone pomysły do fabuły, a dobrze przemyślany plan na serię. Widać, że w każdym tomie następują konkretne zmiany i autorka nie boi się ich. Zna swoje możliwości i pozwala sobie na to, by robić krok dalej i nie bazować wyłącznie na znanych motywach. To byłoby krótkoterminowe, a tymczasem granice powieści rozrastają się i dają poczucie, że istnieją jeszcze dalej – dopiero ich poznanie przed nami. Historia wielokrotnie mnie zaskoczyła, choć przyznam, że niektóre zagrywki są naprawdę fantastyczne, ale niektóre są dość tanie i tu mam na myśli niektóre aspekty wątków romantycznych.
Mam poczucie, że Kade bierze pod uwagę opinie swoich czytelników i mocno z nich czerpie, by udoskonalić powieść, dać czytelnikom to, czego oczekują, ale zarazem zaskoczyć ich. Przejawia się to w kreacji bohaterów, którzy są niezwykle misternie dopracowani. Każdy z nich ma swój unikatowy zestaw cech, każdy swoją własną historię i własną przyszłość. Niekoniecznie musimy ją znać, ale da się odczuć, że ona istnieje i wpływa na całą fabułę, niekiedy tworząc efekt motyla. Natomiast Rezkin po wszystkich subtelnych zmianach na tę chwilę ukształtował już swój własnych charakter. Myślę, że to jeszcze nie koniec zmian u niego, ale te będą już na poziomie naturalnego zmieniania się wraz z upływem czasu. Uwielbiam jego postać, ponieważ darzę go wielką sympatią, szacunek, ale ma też wiele wad nadających mu ludzkiego oblicza, na co tak długo czekałam.
Tematycznie jest poruszone wiele wątków, które dają możliwość refleksji. Niemniej jednak od pierwszych stron tej serii dominuje pytanie o to, czy geny, czy środowisko mają większe znaczenie. Rezkin został poddany okrutnemu szkoleniu, które przeszedł wyłącznie dzięki swoim własnym, wrodzonym zdolnościom. Mimo to większość z tych cech nigdy by nie doszła do głosu, gdyby nie został wychowany w określony sposób. Pytanie, jakie cechy nigdy nie yujawnił swojego istnienia przez właśnie to wychowanie.
Jak sami widzicie, pozostaję wierna swoją ukochanej serii i nadal mnie zachwyca. Dotychczas najbardziej cenię drugi tom, ale każdy z nich jest unikatowy i też spójny w odbiorze. Gdy zaczynałam czytać "Królestwa i chaos" byłam przekonana, że to finałowy tom. Teraz wiem, że to dopiero zapowiedź głównego wątku, więc nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie na nią czas.
Od dawien dawna trwa dyskusja, co sprawia, że jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Geny? Środowisko? Mieszanka genów i środowiska? Sprawa na tę chwilę nie została wyjaśniona. Badania wskazują, że wiele aspektów jest zależnych od naszej genetyki, ale również wskazują, że poprzez modelowanie i warunkowanie można tworzyć określony zestaw zachowań. Następnie nie można zapomnieć, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-09
Kiedy dobro jest naprawdę dobrem, a zło naprawdę złem? Kto to to ocenia i jakimi zasadami się kieruje? Czy mniejsze zło istnieje? Czy poświęcenie jest dobrem, czy może dbanie o swoje własne życie jest lepszym moralnie wyborem? Mogę kreować takie pytania bez końca, lecz to nic nie zmieni – nadal w większości zostaną bez odpowiedzi, a przynajmniej bez odpowiedzi obiektywnej, bo za tę subiektywną odpowiadamy wyłącznie my sami. I jestem głęboko przekonana, że większość z nas miało już trudność mierzenia się z nimi. Pozostaje mi tylko nadzieja, że Wasze decyzje okazały się dla Was dobre i nie pozostawiły wyrzutów sumienia.
Cała moja refleksja bierze się z historii El, która została postawiona w bardzo dosłowny sposób przed najróżniejszymi, trudnymi wyborami. Udało się jej przetrwać i teraz rozpoczyna ostatni rok w szkole Scholomance. Wydawałoby się to ostatnimi krokami do mety, ostatnim finałem, lecz w rzeczywistości wszystko wskazuje na to, że El będzie musiała się zmierzyć z problemami o wiele gorszymi niż dotychczas, a jej życie w tej szkole, delikatnie mówiąc, jest zagrożone. Ewidentnie cyborgi wraz ze szkołą uparły się na nią i nie wróżą jej przetrwania do końca. Czy tak właśnie będzie? Czy nastolatka jest w stanie pokonać zło i dokonać dobrych moralnie decyzji?
W tym przypadku – zresztą jak prawie w każdym – będę dobitnie szczera. Chciałam przeczytać tę książkę tylko i wyłącznie ze względu na fantastyczną okładkę i motyw szkoły magii. Te dwa aspekty były na tyle przekonywujące, że dały mi motywację do czytania i przy okazji sprawiły, że nie przeszkadzało mi nieprzeczytanie pierwszego tomu. Zresztą to jest już wręcz moją osobistą tradycją. Niestety materializm wychodzi i powieść okazała się dla mnie wielką porażką. Dlaczego?
Moje zamiłowanie do magicznych szkół jest dość przewidywalne, ponieważ wywodzi się z "Harry'ego Pottera". Tak jak wiele lat temu zostałam oczarowana Hogwartem, tak od tamtego czasu ponownie szukam tego oczarowania. Nigdy nie udało mi się powtórzyć mojego własnego, emocjonalnego fenomenu szkolnego, niemniej ten motyw w wykonaniu różnych pisarzy naprawdę potrafi zaskakiwać. Jest powtarzalny, konwencjonalny, ale co jakiś czas znajdzie się autor, który nadal potrafi coś z niego wyciągnąć. W przypadku "Scholomance" tak właśnie jest – czego jak czego, ale niesztampowego pomysłu na uniwersum i samą szkołę nie mogę odmówić Naomi Novik. Potrafiła na znanym gruncie stworzyć coś nowego. Ale musi być ale. A tym razem tym ale jest niedopracowanie. Sam pomysł dla mnie nie wystarczy, trzeba go stworzyć od fundamentów i to stabilnych fundamentów. Nawet książki z gatunku fantastyki mają swoje zasady. W pewien sposób gatunek bazuje na łamaniu ich, ale są szkielety nienaruszalne, a tutaj pisarka całkowicie je pominęła, przez co w ogóle nie utrzymała spójności.
A odnosząc się do stylu pisarskiego, to jak na książkę z literatury młodzieżowej i fantasy wydaje się naprawdę ciężki, co mnie zdziwiło, ale w moim przypadku to jak najbardziej pozytywne zdziwienie. Doceniam rozbudowane zdania, poważne i pełne niuansów. Dla mnie to pewnego rodzaju sztuka na najwyższym poziomie. Niemniej w "Ostatnim Absolwencie" było niezwykle wiele neologizmów i fakt, że nie czytałam pierwszego tomu mocno uderzał w całą fabułę. Nie do końca wiedziałam, o czym autorka pisze i jakie to ma znaczenie dla bohaterki, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie rozumiałam tych słów. Choć to nadaje też charakterystycznej atmosfery całości, więc wywołuje we mnie mieszane odczucia.
Natomiast fabuła jest wyjątkowo nierównomierna. Już dawno nie widziałam, tak odrębnego prowadzenia historii. Były momenty, gdzie przepadałam i czytało mi się fantastycznie. Ale były też takie, gdzie przeczytać dwadzieścia stron było prawie niemożliwe dla mnie. Po prostu się nudziłam, a co za tym idzie, męczyłam. Tym bardziej że wcześniej wspomniany brak spójności niszczył prawie wszystko, co dla mnie istotne w powieści. Gdy czytałam, odczuwałam, że wiele aspektów jest zbyt wydumanych, zbyt przemyślanych, a w rezultacie niezrozumiałych. Mimo że nie czytałam pierwszego tomu, to po przeczytaniu drugiego mam poczucie, że to niedopracowanie jest kardynalnym błędem pisarki i wręcz nienaprawialnym.
"Ostatni Absolwent" porusza temat głęboko zakorzenionej moralności i zmian, które się dokonują, gdy standardowy świat zostaje zaburzony, a ludzie stają przed wyborem: życie swoje i swojej rodziny, czy życie innych. Wynik zazwyczaj jest przewidywalny i niemożliwy do zmiany. Cały czas gdzieś w tle wybrzmiewa pytanie, czy możemy robić coś naprawdę złego w imię większego dobra? Czy to jest usprawiedliwione i czy po takiej sytuacji można jeszcze kiedykolwiek usnąć bez wyrzutów sumienia?
Kolejnym negatywnym aspektem powieści jest... również niedopracowanie, ale tym razem w aspekcie bohaterów. Przede wszystkim irytowali mnie i opierali się na jednej głównej cesze. Byli pozbawieni głębi i po prostu człowieczeństwa. Nie mam tutaj na myśli tematu moralności, tylko odnoszę się do cech osobowości, które tworzą z nas ludzi. Postępowania samej El nie mogłam zrozumieć, więc brakowało mi jakieś analizy jej postaci. To nie jest kwestia, że pochwalałam jej czyny lub wręcz przeciwnie, tylko nie dostałam szans, by zobaczyć, jaką właśnie drogę przechodzi.
Jak sami czytacie, dla mnie mimo kilku ciekawych zalet, powieść jest niegodna polecenia i na pewno nie powrócę też do pierwszego tomu. Tak podkreślane przeze mnie niedopracowanie połyka prawie wszystkie aspekty książki, więc jest dla mnie niewybaczalne.
Kiedy dobro jest naprawdę dobrem, a zło naprawdę złem? Kto to to ocenia i jakimi zasadami się kieruje? Czy mniejsze zło istnieje? Czy poświęcenie jest dobrem, czy może dbanie o swoje własne życie jest lepszym moralnie wyborem? Mogę kreować takie pytania bez końca, lecz to nic nie zmieni – nadal w większości zostaną bez odpowiedzi, a przynajmniej bez odpowiedzi obiektywnej,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-05
Dzieci to niezwykłe istoty. Mali ludzie, którzy dopiero zaczynają swoje życie, którzy zaczynają zdobywać nowe umiejętności, rozwijać własne zdolności i uczyć się życia społecznego. Odkąd pamiętam, miałam poczucie, że dzieci są niezmiernie ważne. W momencie gdy chcemy zmienić świat, sprawić, by były lepszym miejscem, to kluczem są dzieci. Wystarczy dać im miłość, pozwolić odpowiednio się rozwijać i doceniać ich istnienie. Mam poczucie, że jest to zarazem coś tak bardzo naturalnego i też niezmiernie trudnego. Jak dać dzieciom to, co pozwoli im przeżywać jak najszczęśliwsze życie?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie w sposób jednoznaczny. Moje przemyślenia są dość idealistyczne, co w żaden sposób nie oznacza, że pewnych elementów nie mogę wprowadzić w swojej pracy. W końcu mogę jako psycholog dziecięcy dać dzieciom wsparcie, zrozumienie i pomóc rozwijać najróżniejsze umiejętności, od społecznych zaczynając, po niektóre rodzaje wykształcenia. Tylko nadal wybrzmiewa to pytanie – jak?. Z pomocą przychodzą mi "Nowe scenariusze zajęć dla nauczycieli, pedagogów i rodziców" Agnieszki Kazdroń. Tytuł książki brzmi profesjonalnie, a przy tym dość sztywno, ale dzięki temu konkretnie. Niezmiernie się cieszę, że miałam szansę zapoznać się z tą pozycją literacką, ponieważ odebrałam ją wyjątkowo pozytywnie i zmotywowała mnie do wielu zmian. Ale zaczynając od początku...
Podkreślę tutaj samą wagę pomysłu na taki zbiór. Wiem, że w kręgach pedagogicznych ze względu na duże pokłady wiedzy zdobytej przez specjalistów, ale też tej, którą według podstaw programowych trzeba przekazać, jest dość popularne zbieranie istotnych rzeczy w jednym miejscu. W tej chwili widzę, jaką to ma wagę. Pomysły mają to do siebie, że są ulotne. Jestem w stanie przywołać mnóstwo sytuacji, gdy wymyśliłam coś ciekawego według mnie, a później to przepadło lub przypomniało mi się w niewczas. Tymczasem właśnie takie kompendium, taki zbiór daje szansę mieć wszystko w jednym miejscu, by móc w odpowiednim czasie sprawdzić sobie różne aspekty, sięgnąć po jakieś konkretne narzędzie lub wykorzystać jako inspirację. Dla mnie to jest też o tyle istotne, że mam dość krótkie doświadczenie w pracy zawodowej i czasami zapominam o oczywistościach. Właśnie te scenariusze uświadomiły mi to i dały szansę, by lepiej pod względem uporządkowania zaplanować pewne zajęcia.
Poza tym nie można przejść obojętnie przy układzie całej książki. Jest bardzo przejrzysta, a wszystkie zabawy, pomysły i scenariusze są ułożone według schematu, gdzie da się sprawnie poruszać w kategoriach wiekowych, potrzebnych materiałów, czasu, który trzeba poświęcić na zabawę oraz umiejętności, które są zdobywane podczas takich zajęć. Dla mnie to naprawdę istotny aspekt, gdyż szybko odnajduję się w książce i mogę metaforycznie czerpać z niej całymi garściami. Należy też podkreślić, że każda taka zabawa jest dokładnie opisana. Dlatego od początku wiadomo, czemu ona ma służyć i jak może przebiegać. Autorka też często podaje wiele opcji i alternatyw tej zabawy, co dodatkowo poszerza perspektywy, ale mam poczucie, że również inspiruje do własnych modyfikacji oraz zdobywania nowej wiedzy i pogłębiania już tej zdobytej. W moim odczuciu są to wspaniałe zalety.
Wychwalam ten zbiór zabaw pod niebiosa i tutaj robię to z ręką na sercu. Jednak to nie te wszystkie wcześniej wymienione zalety tak bardzo mnie przekonują do tej książki. Tutaj główną rolę odgrywa empatia autorki. Gdy czytałam wstęp, a następnie dokładne opisy zajęć, czułam, że pisarka ma w sobie pokłady zrozumienia. Zrozumienia zarówno dla dorosłych, którzy mają prowadzić zajęcia, ale też dla małych ludzi, którzy często z taką pasją się w nie angażują. Wyczuwa się wrażliwość na potrzeby dziecka oraz czystą pasję.
W tej chwili parę przedstawionych zabaw mam już za sobą. Moi pacjenci z chęcią do nich przystąpili i w moich oczach bawili się bardzo dobrze oraz mam nadzieję, że zdobyli nowe doświadczenia i nową wiedzę. Mam jeszcze dużo planów związanych z "Nowymi scenariuszami zajęć dla nauczycieli, pedagogów i rodziców", więc jest to pozycja, która nie zostanie odłożona na półce, ale autentycznie będzie mi towarzyszyć w mojej pracy.
Dzieci to niezwykłe istoty. Mali ludzie, którzy dopiero zaczynają swoje życie, którzy zaczynają zdobywać nowe umiejętności, rozwijać własne zdolności i uczyć się życia społecznego. Odkąd pamiętam, miałam poczucie, że dzieci są niezmiernie ważne. W momencie gdy chcemy zmienić świat, sprawić, by były lepszym miejscem, to kluczem są dzieci. Wystarczy dać im miłość, pozwolić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-06
2022-12-05
Mam poczucie, że w naszym życiu jest tak niesamowicie wiele rzeczy, spraw czy aspektów, o których nie mamy najmniejszego pojęcia, a w rzeczywistości mogą okazać się bardzo ważne i byłoby cudownie mieć choć troszkę wiedzy w danym temacie. Oczywiście jako ludzie nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć i zdobyć niekończące się pokłady wiedzy. Niemniej wydaje mi się, że nic nie stoi przeszkodzie, by próbować wiedzieć jak najwięcej i przede wszystkim korzystać z tej wiedzy, gdy przyjdzie na to czas. Takie refleksje pojawiły się w kontekście afazji, o której jeszcze dwa lata temu kompletnie nic nie wiedziałam – włącznie z tym, że nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Teraz już wiem i w swojej pracy zawodowej staram się pomóc osobom posiadającym to zaburzenie mózgu.
Czym jest afazja? Jest to uszkodzenie mózgu, które objawia się przede wszystkim w trudnościach w mowie. Ze względu właśnie na pracę zawodową szukałam czegoś, co pozwoli mi pogłębić zdobytą na studiach wiedzę, ale też da jakąś podpowiedź praktyczną. Między innymi w taki sposób dowiedziałam się o istnieniu pozycji literackiej "Terapia afazji. Ćwiczenie aktualizacji wyrazów". Byłam przekonana, że jest to książka, która dołoży cegiełkę do mojego doświadczenia oraz da też konkretne wskazówki i ćwiczenia. Tak właśnie się stało, a ja w tej chwili systematycznie korzystam z tej książki i doceniam jej treść oraz zawartość.
Książka zaczyna się od wprowadzenia teoretycznego, co jest według mnie potrzebne i wręcz konieczne. Niesamowicie mi się podoba, że to wprowadzenie jest niezwykle krótkie. Autor tutaj nie owijał w bawełnę, nie wprowadzał zbędnych opisów. Po prostu w sposób konkretny i skondensowany przedstawił podstawy. Z założenia jest to książka dla specjalistów, więc myślę, że jest to wspaniałe i szybkie powtórzenie tego, co już duża część osób korzystających z ćwiczeń doskonale wie. Po co przedłużać? A jeśli książka trafi w ręce laika, to myślę, że też bez większych problemów przedstawi koncepcję. Tym bardziej że język jest też wyważony. Dość trudny, ale nadal wydaje się dla większości osób zrozumiały – przynajmniej w mojej opinii.
Następnie po wprowadzeniu oraz słowniku znajdują się ćwiczenia podzielone według wcześniej opisanych kategorii. Ćwiczenia wydawały mi się od początku ciekawe. Tak jak wspomniałam – jeszcze dwa lata temu nie wiedziałam o istnieniu czegoś takiego jak afazja. Dlatego też miałam dość ubogie wyobrażenie, jak powinny wyglądać takie zadania. Możemy w nich znaleźć przysłowia, różne opowieści i różne aspekty odnoszące się do typowych, codziennych czynności, czyli w skrócie to co najważniejsze.
Same ćwiczenia są powtarzalne. W każdej kategorii są takie same tylko dostosowane do właśnie kategorii. Początkowo wydawało mi się to dziwne, ale z czasem zrozumiałam, że to ma sens. Zbiera rożne zadania tak, by terapeuta czy inna osoba mogła mieć wszystko w jednym miejscu, ale zarazem żeby to było spójne i powtarzalne, co zapewni systematyczność i jeśli zajdzie taka potrzeba możliwość dopasowania, choć układ nie jest przypadkowy. Ten argument jak najbardziej mnie przekonuje. Tym bardziej że osobiście pracuję z dziećmi z afazją i tam pojawiają się różne trudności wynikające nie z zaburzenia, ale z wieku. Poza tym wiele ćwiczeń fantastycznie sprawdza się również w innych przypadkach. Niektórzy z moich młodych pacjentów mają problemy z pamięcią roboczą, inni z koncentracją. Wbrew tytułowi książki zadania i w takich przypadkach sprawdzają się wspaniale.
Cieszę się, że miałam możliwość zapoznać się z tą pozycją, ponieważ jest kolejnym krokiem do zdobywania coraz to większej wiedzy i też ćwiczenia mojej elastyczności, która w pracy zawodowej jest konieczna. Co do samej afazji to tak jak wspomniałam, pracuję z dziećmi, więc ciężko mi ocenić wiele aspektów, niemniej bawimy się naprawdę dobrze z tą książką i widzę pewne postępy.
Mam poczucie, że w naszym życiu jest tak niesamowicie wiele rzeczy, spraw czy aspektów, o których nie mamy najmniejszego pojęcia, a w rzeczywistości mogą okazać się bardzo ważne i byłoby cudownie mieć choć troszkę wiedzy w danym temacie. Oczywiście jako ludzie nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć i zdobyć niekończące się pokłady wiedzy. Niemniej wydaje mi się, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdy zaczęłam swoją pracę, to pojawiło się w mojej głowie pytanie – co ja mam robić z tymi dziećmi? Brzmi może troszkę zabawnie, patrząc w kontekście, że dopiero co pięć lat uczyłam się psychologii, niemniej okazało się to wyjątkowo istotne i praktyczne pytanie. Okazało się, że mam za sobą mnóstwo podręczników, literatury naukowej, znam dobrze wiele teorii, lecz nie do końcu mam umiejętność wprowadzanie tego w życie. A przecież chodzi o to, żeby dzieci zyskały coś, nauczyły się czegoś i przy tym dobrze bawiły. W pierwszych dniach było to dla mnie nie lada wyzwaniem.
Miałam dużą potrzebę, by dać z siebie wszystko właśnie w najbardziej efektowny sposób. By stworzyć własny warsztat potrzeba czasu i doświadczenia. Oczywiście zaczęłam poszukiwać materiałów, zaczęłam tworzyć własne i ogólnie zaczęłam iść jakąś własną wizją. Nadal to robię i uważam za jak najbardziej właściwe, ale wiele rzeczy rozbija się o wspomniany czas. Między innymi dlatego z taką radością przyjęłam pozycję "Trening umiejętności emocjonalnych i społecznych dzieci. Karty terapeutyczne i karty pracy". Już sama przydługa nazwa brzmi jak wybawienie. Czy tak właśnie było?
Myślę, że jak najbardziej tak. Dostałam materiały, które w spójny i uporządkowany sposób pomogły mi prowadzić moje zajęcia. Dzięki temu sama nabrałam pewnego rodzaju harmonii i wiedziałam od czego wyjść. Przy tym z czasem zobaczyłam, jak dobrze mi się pracuje z tymi kartami pracy i jak pobudzają również moją wyobraźnię i inwencję twórczą. W końcu jest to pewien szkielet pozwalający krok po kroku przechodzić przez emocje, a następnie różne aktywności społeczne, ale też nic konkretnie nie narzuca. Tego potrzebowałam.
Kolorowe karty pozwalają w sposób przyjemny i barwny rozmawiać o emocjach, o ich przeżywaniu oraz o radzeniu sobie z nimi. Właśnie ta barwność wydaje mi się idealnie dobrana, gdyż nie jest zbyt wiele kolorów, które w nadmiarze zapewne rozpraszałyby dzieci, ale jego występowanie intryguje. Moje miesięczne doświadczenie z tymi kartami sprawiło, że dostrzegłam, z jakim zaciekawieniem dzieci same zerkają, co to jest, czytają, a te młodsze proszą o przeczytanie. Natomiast czarno-białe karty pracy spisują się o tyle wspaniale, że razem możemy dojść do pewnych pomysłów, poszukać pewnych rozwiązań i młode osoby w zależności od wieku mogą różnego rodzaju chmurki, balony czy drabiny dopasować do własnej wizji i możliwości.
W "Treningu umiejętności emocjonalnych i społecznych dzieci" każda emocja jest dokładnie przedstawiona. Mam poczucie, że razem z dzieckiem mogę się nią zaopiekować, a następnie stworzyć coś własnego, by jeszcze następnie mieć możliwość przypomnienia sobie zdobytej wiedzy i tego, do czego dziecko w ramach twórczej pracy doszło. Położono tutaj nacisk na dokładność, wieloperspektywiczność oraz systematyczność.
Kart jest naprawdę wiele i o różnym poziomie, więc dopasowuję je do wieku dzieci. W tej chwili widzę, że tempo pracy moich pacjentów jest naprawdę bardzo różnorodne, ale zarazem podkreślę ponownie, że widzę tutaj olbrzymią zaletę systematyczności i pewnego rodzaju powtarzalności.
Cieszę się, że w moje ręce trafiła to pomoc terapeutyczna, gdyż dała mi duże możliwości pracy z dziećmi, ale też mam poczucie, że jest pewną ścieżką dająca mi możliwość zdobycie kolejnego doświadczenia, jak takie materiały powinny wyglądać i na co zwrócić uwagę, gdy pracuję z tak młodymi ludźmi. Dlatego gorąco polecam wszystkim osobom zaangażowanym w trening emocji u dzieci i osobom, które dopiero tak jak ja uczą się pewnych rzeczy.
Gdy zaczęłam swoją pracę, to pojawiło się w mojej głowie pytanie – co ja mam robić z tymi dziećmi? Brzmi może troszkę zabawnie, patrząc w kontekście, że dopiero co pięć lat uczyłam się psychologii, niemniej okazało się to wyjątkowo istotne i praktyczne pytanie. Okazało się, że mam za sobą mnóstwo podręczników, literatury naukowej, znam dobrze wiele teorii, lecz nie do końcu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-28
2022-11-23
Znacie to powiedzenie, że żeby kogoś szczerze kochać, trzeba kochać samego siebie? W końcu szacunek, zrozumienie i akceptacja samego siebie pozwala ujrzeć świat w innych perspektywach i niepotrzebne zmartwienia oraz trudności nie ograniczają nas ani nie marnują naszej energii. To duży krok do tego, by czuć się lepiej, ale być też w stanie dawać siebie innym. Jak mam być szczera, to przez większość życia nie przekonywało mnie to. Dopiero od niedawna zaczęłam patrzeć na to troszkę z innej strony. Studiowanie psychologii oraz moje własne doświadczenia uświadomiły mi wiele rzeczy. Może w tej chwili pod wcześniejszymi stwierdzeniami nie podpiszę się całym sercem, ale na pewno w dużej mierze się zgadzam. A te wszystkie przemyślenia pojawiły się w konsekwencji przeczytania książki "Samowspółczucie".
Ogólnie ten przydługi wstęp jest po to, by uczciwie Was ostrzec, że całość jest odbierana przez sceptyka, bo właśnie w kontekście samowspółczucia, praktyk uważności czy różnych technik relaksacyjnych, nim właśnie jestem. Co w żaden sposób nie przeszkadza mi próbować zrozumieć ten fenomen, wyciągnąć coś dla siebie i mam nadzieję, że być może dać coś też moim bliskim, moim znajomym i moim pacjentom. Bo mam poczucie, że w tym coś musi być naprawdę. Czy książka "Samowspółczucie" pomogła mi w tym? Oj to była ciężka droga.
Jednak by zejść z tego tonu, chciałabym najpierw nawiązać do stylu pisarskiego autorów. Określiłabym go jednym słowem – przyjemny. Ma w sobie ciepło, zrozumienie, że nie każdy wszystko rozumie, co osobiście mocno cenię. Tak jak w każdej z moich recenzji dotyczących psychologii i tu podkreślę, że to ma być książka dla ludzi, a nie specjalistów. To ci, którzy jeszcze nie wiedzą, jeszcze nie rozumieją lub jeszcze się nie nauczyli, mają się właśnie nauczyć. W przypadku tej lektury ten aspekt jak najbardziej jest poprawnie rozwiązany. Jednakże słowa autorów są też mocno zachęcające i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie były nadmiernie zachęcające, co akurat mnie intensywnie zniechęcało do słuchania ich. Podczas czytania miałam takie poczucie buntu, że jeśli próbujecie mnie zmusić, to ja za żadne skarby nie dam się Wam. A przecież chodziło o to, żeby właśnie mnie przekonać. Lecz gdy przymkniemy na to oko, jest znacznie lepiej.
Gdy zaczęłam czytać, miałam wrażenie, że cała ta książka to jakieś science fiction. I przytaczane przez pisarzy źródła oraz badania w żaden sposób nie pomagały zniwelować tego efektu. Na szczęście z czasem miałam coraz bardziej otwarty umysł, a przynajmniej takie miałam odczucie, i niektóre sprawy zaczęłam postrzegać troszkę inaczej. Przede wszystkim gdzieś koło połowy wyzbyłam się tego kpienia z przytaczanych treści. Wynikało to między innym z przykładów podawanych przez książkę osób, które miały trwałe przekonania na pewne sprawy i nagle doznawały cudownej przemiany. Wydawała mi się to nierealne i jakkolwiek wiem, że u niektórych osób jest to jak najbardziej prawdziwe, to brakowało mi ukazania tego procesu. Na koniec lektury miałam już dość odmienne spojrzenie, gdyż zdarzało mi się zaznaczać różne fragmenty treści oraz snuć własne refleksje podyktowane przeczytanym tekstem. Ćwiczenia w książce również przywoływały u mnie mieszane odczucia, ale niektóre z nich są naprawdę ciekawe i przede wszystkim przydatne.
Po przeczytaniu "Samowspółczucia" mam refleksję, że to pozycja literacka dla osób, które chcą zostać bardzo przekonane albo już są i chcą utrwalić pewne sprawy. Tymczasem dla takich sceptyków jak ja to trudna sprawa, niemniej coś we mnie pękło i wiele aspektów w ostatecznym rozrachunku przekonało mnie, co odbieram pozytywnie. Ogólnie w żaden sposób nie żałuję, że zapoznałam się z "Samowspółczuciem", ponieważ to dla mnie ciekawe doświadczenie oraz zdobycie nowej wiedzy i nowej perspektywy. Z tego względu mimo mojego narzekania sądzę, że może warto spróbować, nawet jeśli nie należy się do wymienionych przed chwilą grup.
Znacie to powiedzenie, że żeby kogoś szczerze kochać, trzeba kochać samego siebie? W końcu szacunek, zrozumienie i akceptacja samego siebie pozwala ujrzeć świat w innych perspektywach i niepotrzebne zmartwienia oraz trudności nie ograniczają nas ani nie marnują naszej energii. To duży krok do tego, by czuć się lepiej, ale być też w stanie dawać siebie innym. Jak mam być...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-01
Jak sięgam teraz pamięcią do tyłu, to mam taką refleksję, że o zaburzeniu obsesyjno-kompulsyjnym jako społeczeństwo wiemy mało. Zanim poszłam na studia, to nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle istnieje. Owszem, kojarzyłam, że istnieje jakieś zaburzenie, które karze ludziom bardzo często myć ręce, jednak ten opis przecież jest jakimś wyrywkiem, olbrzymim uproszczeniem. Dopiero właśnie na studiach dokładnie zapoznałam się z nim i miałam możliwość spotkać osoby, które zmagają się z taką trudnością. Obecnie gdy jestem w pracy, staram się jak najlepiej potrafię, pomóc ludziom radzić sobie z obsesjami i kompulsjami, lecz one rządzą się własnymi zasadami. Jak złamać te zasady i pozwolić ludziom lepiej funkcjonować?
To pytanie spędzało mi sen z powiek. Jak każdy w moim fachu znam podstawowe zasady, jednak miałam poczucie, że nie do końca umiem wykorzystać tę wiedzę. I tutaj jak jakiś znak, został wydany poradnik z ćwiczeniami dokładnie wchodzący w moją trudność zawodową – "Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne u nastolatków". Byłam niezmiernie ciekawa tej pozycji, ale też czułam olbrzymią potrzebę, by się z nią zapoznać. W końcu potrzebowałam jakiegoś potwierdzenia lub zwrócenia w dobrą stronę. Czy otrzymałam coś takiego?
Tutaj bez zawahania odpowiem, że tak, ale powrócę jeszcze do refleksji na temat świadomości społeczeństwa. Nie ma wątpliwości, że istnieje coś takiego jak zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne i że niektórzy ludzie zmagają się z nim. Dlatego uważam za niezmiernie ważne, by istniało coś, co pogłębi świadomość społeczeństwa, ale też pomoże poszukać jakieś drogi właśnie pomocy osobom zmagającym się z określonymi trudnościami. A książka, poradnik to zawsze jakiś wyznacznik, jakaś ścieżka naprzód.
Sama pozycja jest napisana język prostym, przystępnym i pozwalającym na zrozumienie treści niezależnie od wykształcenia. To nie jest pozycja z cyklu naukowych monologów. To książka, która dąży do zrozumienia, dąży do pomocy. Autor zwraca się bezpośrednio do czytelnika, ponieważ doskonale wie, kogo ma przed sobą i wie, jak dużo wsparcia i zrozumienia ten ktoś potrzebuje. W jakiś unikatowy sposób złapało mnie to za serce i dało też refleksję, że niekiedy właśnie takie wsparcie może dać największą pomoc. Tym bardziej że bezpośrednie zwracanie się do osoby czytającej to rodzaj bliskości, poczucie odbywania prawdziwej rozmowy, ale też zaufanie sobie nawzajem.
Natomiast odwołując się już bezpośrednio do treści, to ma ona wiele istotnych elementów. Dowiedziałam się naprawdę dużo, dostałam to upragnione potwierdzenie w pewnych aspektach i pogłębienie wiedzy, co niezmiernie cenię. Jednak nie dowiedziałam się też wszystkiego, co pragnęłam. Tutaj już wchodzi w grę subiektywne spojrzenie i jednak moja ścieżka wiedzy, która w swoim czasie była już mocno ugruntowana, a przynajmniej taką mam nadzieję. Niemniej myślę, że dla laika, dla takiego rodzica czy takiej młodej osoby to niezwykle efektywny i potrzebny wyznacznik. Tymczasem dla mnie to baza ćwiczeń, które mogę wykorzystać w swojej praktyce i dostosować w zależności od potrzeb.
Sama wiedza jest przekazywana w sposób uporządkowany i spójny. Autor zadbał o to, by informacje nie były bezsensownie wrzucane, lecz łączyły się odpowiednio. I też skupił się na tym, by było to w odbiorze luźne, ale też konkretne. Nie ma potrzeby lać przysłowiowej wody na nie wiadomo ile stron, gdy można na lekko ponad stu zawrzeć to, co najistotniejsze. Po przeczytaniu książki mam wrażenie, że można ją podzielić na dwie części: na tę, która pokazuje jak można walczyć z zaburzeniem i na tę część uświadamiającą, jak olbrzymie znaczenie ma również akceptacja niektórych aspektów.
Wydanie całej książki też jest godne uwagi, gdyż dzieli rozdziały na ramkę wprowadzającą, która przedstawia istotę problemy w zwięzły sposób, podstawowe informacje, ćwiczenia, ćwiczenia dodatkowe oraz podsumowanie. Jest to konkretne i pozwalające utrwalić zdobytą wiedzę. A poza tym książka posiada niesamowite ilustracje. W sposób prześmiewczy obrazują różne aspekty zaburzenia, co pozwala spojrzeć z tej zabawnej strony na zaburzenie, jednak w żaden sposób nie ujmując mu wagi.
Jak sięgam teraz pamięcią do tyłu, to mam taką refleksję, że o zaburzeniu obsesyjno-kompulsyjnym jako społeczeństwo wiemy mało. Zanim poszłam na studia, to nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle istnieje. Owszem, kojarzyłam, że istnieje jakieś zaburzenie, które karze ludziom bardzo często myć ręce, jednak ten opis przecież jest jakimś wyrywkiem, olbrzymim uproszczeniem....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zastanawialiście się nad tym, jakie są cechy dobrego przywódcy? I nie mówię o takim zastanawianiu się w ramach czczej rozmowy, czy wypracowania szkolnego. Jednak mam na myśli takie szczere odpowiedzenie samemu sobie, czego tak naprawdę oczekujemy od liderów, których wybieramy lub jakim liderem chcemy być. W końcu najróżniejsze rodzaje przewodnictwa czy nawet władzy niosą ze sobą mnóstwo trudnych decyzji, czasami trzeba ważyć dobro i zło. Czy pozwalamy na ważenia zła? Czy to jest już przekroczenie granicy moralności?
Przed Beniaminem i jego przyjaciółmi kolejne wyzwania. Dopiero co została zamknięta Szczelina, dopiero co roje demonów zostały pokonane. Tymczasem prawie od razu należy ruszyć dalej i szukać rozwiązania problemów. W końcu demony są realnym zagrożeniem, szkoda tylko że władcy i politycy tego nie widzą. Czy Beniaminowi uda się uratować świat? Czy jest jakieś konkretne rozwiązanie tych problemów?
"Beniamin Ashwood" jest dla mnie wyjątkowo sentymentalną książką. Prawie każdy tom niósł ze sobą ciepło oraz wiele refleksji. W momencie gdy piszę tę recenzję, mam za sobą już wszystkie tomy o Benku i przyznam, że troszkę zlały mi się w jedność. Dla mnie to jest już jedna, bardzo konkretna opowieść. Jednak tom czwarty wyjątkowo mnie zachwycił i zapadł w pamięć.
Styl autora jest mi już dobrze znany i tak naprawdę od pierwszych zdań jestem w stanie wciągnąć się w fabułę. Nie potrzebuję tego czasu na adaptację do nowej historii, co zazwyczaj mi się zdarza. Dla mnie to jedna linia wytyczająca opowieść trudną, pełną nadziei, ciepła i przede wszystkim moralności. Wyróżnia się charakterystycznym rysem dla Cobble i to właśnie szanuję u pisarzy. Przez całość jest wyczuwalna płynność i to poszukiwanie złotego środka pomiędzy prostotą a rozbudowaniem stylistycznym. I autor doskonale sobie radzi z wyważeniem tego.
Samą fabułę jest mi niezwykle ciężko podsumować, gdyż tak jak wcześniej mówiłam, nie dzielę już historii na tomy. Jednak myślę, że właśnie to też jest rodzajem wyznacznika wspomnianej płynności. W końcu to rodzaj przedstawienia życia ludzkiego. Trudno oczekiwać, że zostanie ona równo pocięta. Wiadomo że występują jakieś etapy, okresy, lecz wszystko ze wszystkim się łączy. Choć w "Pustym horyzoncie" nie ma niewidomo jak wielkich przełomów, które poruszają całą opowieścią. Niemniej przedstawione są wydarzenia, które pozornie są mało istotne, a to one odpowiadają za dalszą fabułę i za to jak jako czytelnik odnosimy się do bohaterów, kim oni dla nas pozostaną. To właśnie sprawia, że czwarty tom jest wyjątkowo ciekawy i właśnie w nieoczywisty sposób przełomowy. Tym bardziej że jestem pod olbrzymim wrażeniem rozciągłości granic i wielkości całego uniwersum. Da się odczuć, że nie istnieje wyłącznie jedna mała wioska, czy jakieś mityczne miasto, ale mimo tego że akcja rozgrywa się w danym miejscu, istnieją inne miasta i tam coś się dzieje.
"Beniamin Ashwood" wypada też ciekawie pod względem tematycznym. Przedstawia topos rycerski, który intensywnie podkreśla, że życie, gdzie główną wartością są zasady moralne, ma sens i prowadzi wielokrotnie do trudnych decyzji, ale daje spokój ducha i rozlicza rachunek na poczet szczęścia. Zarazem zwraca uwagę, że tak naprawdę każdy ma swoje własne walki i to sam musi wybrać, co jest dla niego priorytetem, do których walk może przystąpić.
Natomiast kreacja bohaterów jest naprawdę dobra. Jest ich wielu i większość z nich okazuje się postacią wielowymiarową, postacią pełną cech i posiadającą własną historię życia. Tym bardziej że niezależnie od tego, co właśnie robi Beniamin i gdzie jest, to inni bohaterowie istnieją i wiodą swoje życie. Nie znikają, by się pojawić, gdy tylko będą potrzebni Benkowi – oni gdzieś tam są. Mam wrażenie, że o tym zabiegu literackim wielu pisarzy zapomina. To jest opowieść o Beniaminie Ashwoodzie, ale nie jest on centrum wszechświata, poza nim inni też istnieją.
Czwarty tom cyklu o "Beniaminie Ashwoodzie" wypada naprawdę dobrze, więc czytelnicy, którzy jeszcze nie mieli przyjemności zapoznać się z nim, bez zastanowienia mogą to zrobić. Po to by historia mogła trwać dalej.
Zastanawialiście się nad tym, jakie są cechy dobrego przywódcy? I nie mówię o takim zastanawianiu się w ramach czczej rozmowy, czy wypracowania szkolnego. Jednak mam na myśli takie szczere odpowiedzenie samemu sobie, czego tak naprawdę oczekujemy od liderów, których wybieramy lub jakim liderem chcemy być. W końcu najróżniejsze rodzaje przewodnictwa czy nawet władzy niosą ze...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to