-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2015-08-30
2014-12-29
Wspomnienia. Jedno słowo, które znaczy tak wiele. Jedno słowo, które niesie za sobą chwile szczęśliwe i gorzkie, takie, które chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć i takie, którymi w sercu pieczołowicie się opiekujemy, pragnąc by zostały z nami na zawsze. Czy zastanawialiśmy się kiedyś nad przeszłością, wspomnieniami innych? Może ten staruszek przechodzący powolutku na drugą stronę ulicy przeżył niegdyś coś niesamowitego? Może bronił naszego kraju przed wrogami, walczył w ramię w ramię z bohaterami? Może sam jest bohaterem? A ta kobieta w szarej sukience trzymająca za rękę małą dziewczynkę... Może ona też przeżyła coś niesamowitego? Wielką miłość. Zdradę. Walkę. Prześladowanie.
A ja właśnie skończyłam książkę. Niepozorną. Nie za grubą, nie za cienką. Ot, z pozoru zwyczajną, chociaż z przykuwającą uwagę okładką. Jednak to nie jest zwyczajna powieść. To owinięta gęstą mgłą wspomnień historia o przemijaniu dawnych potęg, końcu pewnej epoki i sile miłości. Miłości, która jest gotowa oddać życie. Miłości, która dąży do spełnienia, mimo wszystkich przeciwności. Historia, gdzie dawne czasy mieszają się ze współczesnością, budząc w nas smutek, wzruszenie, pewną nostalgię. Gdzie słowa jednocześnie tracą i zyskują na znaczeniu. Gdzie mamy ochotę płakać, ale jednocześnie nie możemy, jakby coś nas blokowało.
I wcale nie jest to jakieś tandetne romansidło z mdłymi bohaterami, łatwymi do przewidzenia rozwiązaniami fabularnymi ( chociaż jeden element jest wyjątkowo łatwy do rozstrzygnięcia ) i nierealnym, stuprocentowym happy endem. Nie, to powieść z ludzkimi, niepozbawionymi wad bohaterami. Z momentami zaskakującą akcją. Ze słodko - gorzkim zakończeniem. Z doskonałym odwzorowaniem epoki ostatnich carów i zmierzchu dynastii Romanowów w Rosji. Z pięknym opisem carskiej rodziny. Z cudownym wątkiem pierwszej miłości.
Nie mogę nazwać tej książki obiektywną - czasem zbyt wybiela cara Mikołaja II, zbyt krytykuje rewolucjonistów. Ale czy to musi być wada? W końcu nie mamy do czynienia z literaturą stricte naukową, która musi ściśle trzymać się faktów, lecz z powieścią obyczajowo - historyczną. A ja pozostaję oczarowana. Epoką ostatnich Romanowów, która niestety musiała doczekać się powszechnie znanego, tragicznego finału. Lekkim, ale jakże poetyckim i emocjonującym językiem. Nostalgią, melancholią, smutkiem i motywem przemijania, który po kryjomu, chociaż nie do końca dobrze się kryjąc przewija się w "W cieniu pałacu zimowego". Bohaterami, którzy zostali tak dobrze opisani. Zdecydowanie jedno z najmilszych odkryć tego roku. Jedna z lepszych książek, które mogłam przeczytać. Jedna z tych, które są w stanie złamać serca i pokruszyć naszą duszę na maleńkie kawałeczki.
Wspomnienia. Jedno słowo, które znaczy tak wiele. Jedno słowo, które niesie za sobą chwile szczęśliwe i gorzkie, takie, które chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć i takie, którymi w sercu pieczołowicie się opiekujemy, pragnąc by zostały z nami na zawsze. Czy zastanawialiśmy się kiedyś nad przeszłością, wspomnieniami innych? Może ten staruszek przechodzący powolutku na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-06-26
2014-04-08
2015-08-24
Czy czułeś się kiedykolwiek porzucony i niedoceniany nie tylko przez najbliższych, ale też przez cały ogromny świat? Miałeś wrażenie, że od momentu Twoich narodzin sprawy przybrały zdecydowanie gorszy obrót, a całe Twe życie to ciąg niefortunnych wypadków i przypadków? A może gdzieś z tyłu, w Twojej głowie pojawiła się myśl, że gdy się rodziłeś Bóg akurat mrugnął i całkowicie je przegapił? Jeśli tak, to właśnie znalazłeś idealną książkę dla siebie.
Ponoć nagłe decyzje bardzo często rządzą naszym życiem. Gdyby nie właśnie chwilowy impuls prawdopodobnie nigdy nie kupiłabym zebranych w jednym tomie pięćdziesięciu felietonów autorstwa Reginy Brett. Na szczęście jedno spojrzenie na stos przecenionych książek i wyłapanie wśród nich jadowicie niebieskiej okładki załatwiło sprawę. Teraz wiem, że nie powinnam tego żałować, bo to jedne z lepiej wydanych pieniędzy w moim życiu. Te krótkie teksty stały się swoistym balsamem na duszę moją i mojej siostry. Tego właśnie potrzebowałam - pocieszenia, dobrych rad i zapewnienia, że zawsze czuwają przy mnie Bóg i bliskie mi osoby.
Regina Brett to współczesna dziennikarka i pisarka. Urodziła się w 1956 roku w stanie Ohio. Publikuje felietony w dzienniku ,,Plain Dealer", uzyskała także dyplom licencjacki w zakresie dziennikarstwa oraz tytuł magistra religioznawstwa. Pisaniem felietonów zajmuje się od 1994 roku. Liczne z nich doczekały się wyróżnień i nagród. Podstawą prac Pani Brett są jej własne przeżycia oraz losy bliskich jej osób. Sama autorka wygrała wyniszczającą walkę z nowotworem piersi, udało jej się też wychować przedwcześnie narodzoną córkę. ,,Bóg nigdy nie mruga" to jej pierwsza książka.
,,To wybór,a nie przypadek, decyduje o twoim przeznaczeniu. Sam musisz zdecydować, ile jesteś wart, jaką odgrywasz rolę w świecie i w jaki sposób nadajesz mu sens.Nikt inny nie dysponuje tym, co ty-twoim zestawem talentów, pomysłów, zainteresowań. Jesteś oryginalnym egzemplarzem.Arcydziełem."
Każdy z nas niejednokrotnie czuł się samotny, opuszczony przez cały świat i pozbawiony jakiejkolwiek radości. Wydawało się nam okropne, że życie ciągle się toczy, mimo, że nasze coraz bardziej chwieje się w posadach, a my sami tracimy grunt pod nogami. Zazdrościliśmy nie tylko rodzeństwu, krewnym, naszej sympatii, ale nawet sąsiadom z domu za rogiem. Nie mogliśmy pogodzić się z naszymi problemami, podczas gdy inni mogli cieszyć się spokojnym i szczęśliwym życiem. Jednak tak naprawdę w życiu każdego z nas czasem zachodzi słońce i każdemu przytrafia się coś złego. Małe tragedie kształtują nas. Sprawiają, że stajemy się silniejsi. Dodają energii i zapału do dalszej pracy i rozwoju. To właśnie one budują nas, ludzi. A po każdej burzy wschodzi słońce. Otacza swoimi promieniami i przynosi szczęście oraz ciepło. Bóg zawsze przy nas jest i nigdy nie daje nam więcej niż jesteśmy w stanie znieść, a to co nas nie zabije wzmocni nas.
Nie spodziewałam się, że lektura ,,Bóg nigdy nie mruga" stanie się dla mnie źródłem tak dużej przyjemności. Przeciwnie, mimo wielu pozytywnych opinii biorąc książkę do ręki miałam zdecydowanie mieszane uczucia. Towarzyszyły mi obawy o to, czy polubię taką specyficzną formę literacką, jaką są felietony i czy rady oraz styl autorki przypadną mi do gustu. Okazało się, że wszystkie były bezpodstawne, bowiem w tym zbiorze Pani Brett ukazała swój dziennikarski kunszt: każda z lekcji jest raczej krótka, ale przekazuje nam wszystko to, czego potrzebujemy by znaleźć ukojenie chociaż na chwilę. Ta książka to naprawdę ogromny zastrzyk pozytywnej energii, wiary nie tylko w Boga, ale i w ludzi oraz nadziei, której nigdy nie powinniśmy tracić. Czyta się ją z dużym zaangażowaniem, czasem wywołuje w nas śmiech innym razem zdziwienie czy wzruszenie, ale ostatecznie nie pozostajemy jej obojętni. Co ważne, pisarka unika szablonowego podejścia do kwestii wiary i Kościoła. Pokazuje nam, że Bóg nie kocha nas tylko z powodu naszych zalet czy pomimo naszych wad, ale przede wszystkim dlatego, że jesteśmy sobą. Człowiekiem. Istotą stworzoną na Jego podobieństwo.
,,Nieważne, co ci się przytrafia, ważne,jak to wykorzystasz.Życie przypomina grę w pokera.Nie masz wpływu na to, jakie dostaniesz karty- ale tylko od Ciebie zależy, jak rozegrasz partię."
,,Pięćdziesiąt lekcji na trudniejsze chwile w życiu" to jednocześnie zebrana w formie krótkich i ciekawych felietonów nauka o tym, jak można zmienić swoje życie i dążyć do osiągnięcia szczęścia ciała i umysłu. Dzięki ciepłemu i emocjonalnemu ukazaniu czytelnikom przeżyć osobistych oraz historii bliskich sobie osób Reginie Brett udało się stworzyć zbiór krótkich historii, które w prosty sposób mogą zmienić nasze spojrzenie na świat, poprawić samopoczucie czy skłonić do działania na rzecz siebie i innych. Nie unika trudniejszych tematów, ale porusza je w sposób delikatny i subtelny, co sprawia, że w sercu czytającego rodzi się nadzieja, że nawet nowotwór nie jest jednoznaczny z nieodwołalnym wyrokiem śmierci, a i ta może być dobra i spokojna, jeśli przeżyjemy nasze życie w dobry sposób. Za serce ujęło mnie pióro Pani Brett - język jest prosty, a książka napisana niezwykle lekko i przystępnie. Chociaż z reguły wybieram bardziej wymagające warsztatowo lektury, to tutaj jestem zdania, że doskonały przekaz, poczucie humoru i ciepło w ,,Bóg nigdy nie mruga" nie potrzebują skomplikowanego, przesyconego licznymi metaforami oraz innymi środkami stylistycznymi języka. Osobiście jestem w pełni usatysfakcjonowana warsztatem pisarki i czekam na jeszcze więcej jej prac. Lekcje i felietony w jej wykonaniu są dla mnie naprawdę fantastyczne!
,,Jeśli o nic nie prosisz, niczego nie dostaniesz. Więc proś. Czasem usłyszysz "tak", czasem "nie". Ale jeśli nawet nie zapytasz, odpowiedź zawsze brzmi "nie". Sam jej sobie udzieliłeś."
Zdaję sobie sprawę, że ta książka może w Was wzbudzić mieszane uczucia. Niektórzy będą się wzdrygać przed pojawiającym się nie tylko w tytule Bogiem, innym może przeszkadzać forma, którą zastosowała autorka. Zapewniam jednak, że to doskonały antydepresant, balsam na zmęczoną duszę i dająca do myślenia ciepła lektura, która w prosty i zrozumiały dla każdego sposób przekazuje nam wiele cennych prawd i rad oraz uczy, by zawsze mieć nadzieję i wierzyć w siebie oraz innych. Skończyłam tę książkę w niecałe dwa dni (a byłam dosyć mocno zabiegana) - to już o czymś świadczy. Jeśli czujesz, że właśnie przechodzisz ciężkie chwile, sięgnij po ,,Bóg nigdy nie mruga"! Jestem pewna, że znajdziesz w niej ukojenie.
Recenzja ukazała się również na blogu: http://wsrodblibliotecznychzakamarkow.blogspot.com/
Czy czułeś się kiedykolwiek porzucony i niedoceniany nie tylko przez najbliższych, ale też przez cały ogromny świat? Miałeś wrażenie, że od momentu Twoich narodzin sprawy przybrały zdecydowanie gorszy obrót, a całe Twe życie to ciąg niefortunnych wypadków i przypadków? A może gdzieś z tyłu, w Twojej głowie pojawiła się myśl, że gdy się rodziłeś Bóg akurat mrugnął i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-10
2012-03-11
2013-01-21
2012-12-22
2012-09-05
2013-09-04
2015-08-05
2015-07-03
Jednym z bardzo przeze mnie lubianych gatunków literackich jest fantastyka. Chętnie sięgam po pozycje, które mogą mnie przenieść w niesamowite światy pełne cudów, niezwykłych stworzeń; w miejsca, w których czeka mnie wiele przygód i zabawy. Moim ukochanym pisarzem fantastycznym od kilku lat jest John Ronald Reuel Tolkien, autor niezapomnianego i epickiego ,,Władcy Pierścieni" oraz baśniowego i emanującego ciepłem ,,Hobbita". Później spotkałam się z Ursulą K. Le Guin i jej ,,Czarnoksiężnikiem z archipelagu" oraz ,,Grą o tron" Martina. Niedawno natomiast miałam przyjemność poznać jedną z powieści znanego pisarza Neila Gaimana. Przedstawiam wam ,,Nigdziebądź".
Życie płata nam różne figle, mówimy często. Tak samo mógłby powiedzieć także Richard Mayhew. Wcześniej pracował w dużej korporacji, mieszkał w Londynie i posiadał piękną i inteligentną narzeczoną - Jessicę. Jednym słowem: prawie że sielanka. Pewnego dnia jednak wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu: na ulicy znajduje zakrwawioną i ranną dziewczynę o dziwacznym imieniu - Drzwi, Jessica zrywa z nim zaręczyny, a na domiar złego odtąd na każdym kroku czyhają na niego dwaj żądni krwi i bardzo niebezpieczni mężczyźni - panowie Croup i Vandemar. Jednocześnie nasz bohater dowiaduje się o istnieniu tajemniczego miasta, Pod Londynu, znajdującego się w podziemiach i kanałach Londynu Nad. Właśnie tam trafi dwójka naszych bohaterów, ścigana przez dwóch morderców i wspierana przez tajemniczą Łowczynię oraz przebiegłego Markiza de Carabas. Czy Richardowi uda się powrócić do Londynu Nad i odzyskać swoje dawne życie? Czy Drzwi pozna w końcu sekret swojego rodu i przyczynę ich tragicznej śmierci? Ja będę już milczała...
Neil Gaiman to bestsellerowy pisarz, który od dawna zdobywa uznanie czytelników na całym świecie. Znany jest głównie z doskonałych powieści fantastycznych takich jak skierowani głównie do dorosłych ,,Amerykańscy bogowie", ,,Chłopaki Anansiego", ,,Ocean na końcu drogi" oraz właśnie ,,Nigdziebądź". Oprócz tego jest też autorem powieści dla dzieci i młodzieży: ,,Koraliny" i ,,Gwiezdnego pyłu"; komiksów fantasy oraz różnych opowiadań. Wiele z jego utworów zostało zekranizowanych.
Moje pierwsze spotkanie z prozą pana Gaimana okazało się nadzwyczaj udane. Autor sprawnie tworzy i kształtuje na naszych oczach zaskakującą intrygę. Intrygę, której rozwiązanie może skutecznie spędzić nam sen z powiek i sprawić, że będziemy bezustannie się zastanawiać nad tym, kto tak naprawdę jest sprzymierzeńcem dwójki naszych głównych bohaterów, a kto przeciwnie, chce przeszkodzić im w dowiedzeniu się prawdy. Odpowiedź na to pytanie poznamy dopiero pod koniec książki, a sam finał powieści jest naprawdę nieprzewidywalny i co tu dużo mówić, potrafi wbić czytelnika w fotel. Co prawda autorowi nie udało się uniknąć kilku schematów wykorzystanych już w różnych historiach, takich jak nakreślenie sylwetki niezwykle silnej, sprawnej i odważnej kobiety, która będzie ochraniała Richarda i Drzwi, ale poza tym lektura ,,Nigdziebądź" może dać czytelnikowi dużo radości i co jakiś czas go zaskakiwać.
Żadnych zarzutów nie mogę za to mieć, jeśli chodzi o świat przedstawiony w powieści. Londyn Pod jest bowiem miastem niezwykłym, fascynującym i bardzo tajemniczym. To właśnie tam mrok walczy ze światłem, a zło z dobrem. Nie jest to miejsce cudowne, czy utopijne - przeciwnie, na kartach książki wielokrotnie będziemy świadkami szerzącego się tam bezprawia i okrutnych zbrodni. Z drugiej strony sama idea pod miast, znajdujących się w podziemiach i kanałach miast powszechnie znanych jak Londyn czy Paryż bardzo mnie ujęła i przekonała do zainteresowania się tą lekturą. Wydaje mi się, że Londyn Pod jest spojrzeniem w krzywym zwierciadle na prawdziwy Londyn, pewne wskazanie na jego wady i mające tam miejsce od kilkuset lat niesprawiedliwości. A czytelników spragnionych fantastycznych stworzeń zapewniam: W ,,Nigdziebądź" znalazło się miejsce także dla nich, dlatego w czasie lektury napotkamy naprawdę niebezpieczną, ogromną bestię.
Bohaterowie to kolejny mocny punkt tej powieści. Tym co najbardziej mnie w nich ujęło jest ich normalność. Są bardzo prawdziwi w swoich zachowaniach, a autorowi udało się uniknąć stworzenia postaci mdłych i zbytnio wyidealizowanych. Nasz główny bohater, Richard jest zwykłym człowiekiem, młodym mężczyzną, który wcale nie oszałamia swoją urodą, nie zaskakuje romantycznością i wcale nie jest doskonałym i potężnym wojownikiem. Przeciwnie, miewa swoje słabsze chwile, czasem zdarzy mu się stchórzyć, często się boi. Wszystko to jest jednak zrozumiałe, biorąc pod uwagę sytuację, w której się znalazł. W końcu utknięcie w niebezpiecznym świecie i bycie ściganym przez dwoje paskudnych facetów to nie przelewki. Richard wzbudził we mnie sympatię i mimo wszystko w kluczowych momentach potrafił wykazać się odwagą i przytomnością umysłu. Drzwi też nie jest zwyczajną pięknością, seksowną kobietą, za którą ugania się kilku mężczyzn. Jest młodziutka, drobnej budowy i raczej niepozorna, jednakże wiele razy potrafi zaskoczyć swoją siłą charakteru i stanowczością. Bohaterowie drugoplanowi są również sprawnie wykreowani i nie ustępują pod względem barwności duetowi głównych protagonistów. A jeśli chodzi o pana Croupa i Vandemara to naprawdę przerażająca, a jednocześnie zabawna dwójka, których dialogi z jednej strony mogą przyprawić czytelnika o pewien niesmak, a z drugiej sprowokować do wybuchnięcia śmiechem. Widać, że Neil Gaiman ma doświadczenie w pisaniu powieści i potrafi stworzyć interesujące i wiarygodne sylwetki postaci.
Autor ma dosyć lekkie pióro, co oznacza, że książkę czyta się bardzo sprawnie i dosyć szybko. Język jest stosunkowo prosty, ale nie znaczy to, że banalny. W czasie przewracania kolejnych stron natrafimy na zgrabne metafory i porównania oraz szereg innych ciekawych zabiegów językowych. Nie zabraknie też humoru, zarówno tego budowanego za pomocą zabawnych i komicznych sytuacji, jak i tego słownego. Opisy są obrazowe i łatwo oddziałują na wyobraźnię, co dodatkowo ułatwia lekturę i czyni ją jeszcze przyjemniejszą. Dialogi wypadają naturalnie, czasem są zabawne, innym razem poważne, ale nie rażą sztucznością. Zwłaszcza te w wykonaniu duetu Croup&Vandemar wypadają naprawdę rewelacyjnie. Z drugiej strony czasem brakowało mi dłuższych partii opisowych, większego zgłębienia się w myśli i uczucia bohaterów, ale zdaję sobie sprawę, że dla większości osób nie będzie to wada, a przeciwnie zaleta.
,,Nigdziebądź" to nie tylko moje pierwsze spotkanie z twórczością Gaimana, ale co warto uzasadnić pierwsza jego powieść. Jego debiut wypadł naprawdę świetnie, dlatego nie waham się przed sięgnięciem po kolejne jego dzieła. Bez wątpienia jest to pisarz utalentowany, z bardzo bogatą wyobraźnią i naprawdę solidnym warsztatem. Nawet tych kilka wymienionych przeze mnie wad nie przekreśla tej powieści, bo są one naprawdę mało znaczące. Jeśli jeszcze nie sięgnęliście po książki tego pana, to naprawdę je wam polecam. ,,Nigdziebądź" to doskonałe źródło nieskrępowanej rozrywki i balsam dla naszej wyobraźni
Jednym z bardzo przeze mnie lubianych gatunków literackich jest fantastyka. Chętnie sięgam po pozycje, które mogą mnie przenieść w niesamowite światy pełne cudów, niezwykłych stworzeń; w miejsca, w których czeka mnie wiele przygód i zabawy. Moim ukochanym pisarzem fantastycznym od kilku lat jest John Ronald Reuel Tolkien, autor niezapomnianego i epickiego ,,Władcy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-08
Gdybym zadała teraz pytanie czym dla was jest miłość i z czym wam się kojarzy z pewnością usłyszałabym kilka pięknych określeń. Tak, zdecydowanie miłość jest dla nas czymś pięknym, cennym, niezwykłym - wartością, której należy bronić przed niegodziwością tego świata. Czy jednak kiedykolwiek zastanawialiśmy się nad innymi rodzajami miłości? Nad miłością, która niszczy, pozbawia zmysłów, prowadzi do choroby i szaleństwa. Nad miłością, po której pozostaje tylko wiatr jęczący głucho nad wrzosowiskami. Pewnie nie...
Powieść Emily Bronte została okrzyknięta arcydziełem i mianem jednej z najbardziej brutalnych i okrutnych historii jakie powstały. Miał to zarazem być moje pierwsze spotkanie z prozą słynnych sióstr. I okazało się być więcej niż tylko udanym.
Ale od początku... Przenieśmy się do małej angielskiej mieściny na przełomie XVIII i XIX wieku. Znajduje się tam piękna posiadłość - Wichrowe Wzgórza. Pewnego dnia pan tych włości, a jednocześnie ojciec Cathy i Hindleya przywozi ze sobą ubogiego cygańskiego chłopca - Heathcliffa. Chłopiec dorasta i coraz bardziej zżywa się z przybraną siostrzyczką. Coś jednak staje na przeszkodzie ich wspólnej przeszłości. Po latach Heathcliff powraca, by zemścić się na tych, od których doznał krzywd. A jego zemsta obejmie także przyszłe pokolenia...
Zacznę od tego, że narracja w "Wichrowych Wzgórzach" jest naprawdę pomysłowa. Całą historię słyszymy od starej pani Dean - służącej i świadka tragicznych wydarzeń. Dzięki temu powieść wydaje się być bardziej przesiąknięta emocjami, bardziej prawdziwa, a lodowaty wiatr od wrzosowisk jeszcze bardziej przenika chłodem nasze plecy. Bo "Wichrowe Wzgórza" nie są zwyczajnym romansem - opowiadają o tym jak różne oblicza może przybrać miłość, o tym jak niespełniona namiętność może niszczyć wszystko i wszystkich dookoła. O tym, że miłość od nienawiści dzieli tylko krok...
"Przewodnią myślą mego życia jest on. Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po porostu nic wspólnego."
Bohaterów nie sposób łatwo ocenić. Nie są pozbawieni wad, nie są jednoznacznie źli lub dobrzy, pomimo tego, że czasem mogą nam się wydać potworami z najciemniejszych piekielnych czeluści. Heathcliff jest jedną z najbardziej chyba złożonych postaci w literaturze - czasem czułam do niego nienawiść, czasem współczucie; z pewnością jednak nie polubiłam go. Cathy też nie pozbawiona była wad. Kapryśna, bystra, złośliwa - wszystkie jej cechy tworzyły istną mieszankę wybuchową. Za jedyne pozytywne postacie mogę uznać panią Dean i Edgara Lintona. Doceniam jednak wkład związany z wykreowaniem tak pełnokrwistych, niezwykłych, mrocznych bohaterów.
Czytając "Wichrowe Wzgórza" czułam się jak liść targany przez lodowaty, wiejący z wrzosowisk północny wiatr. Naprawdę błądziłam po wrzosowiskach, a moje usta wołały tylko jedno imię : "Heathcliff". Język Emily jest wspaniały. Barwny, niemalże poetycki, ale też zaskakująco realny, potrafiący ukazać ogromne okrucieństwo, ogromny ból i ogromne zło. Opisy są bogate, ale nie nudzą. Chciałabym kiedyś móc tak pisać.
"Nie mogę żyć bez mego życia! Nie mogę żyć bez mojej duszy!"
"Wichrowe Wzgórza" to książka niezwykła. Rzadko która lektura wywarła na mnie tak ogromny wpływ jak powieść Emily Bronte, Warto po nią sięgnąć. Może i wy wkrótce będziecie się przechadzać po sennych wrzosowiskach szukając demonicznej miłości, która ciągle żyje, mimo, że umarła wiele lat temu...
Gdybym zadała teraz pytanie czym dla was jest miłość i z czym wam się kojarzy z pewnością usłyszałabym kilka pięknych określeń. Tak, zdecydowanie miłość jest dla nas czymś pięknym, cennym, niezwykłym - wartością, której należy bronić przed niegodziwością tego świata. Czy jednak kiedykolwiek zastanawialiśmy się nad innymi rodzajami miłości? Nad miłością, która niszczy,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-17
,,Gra o tron" to książka, która męczyła mnie już od kilku miesięcy i wręcz wołała i błagała o przeczytanie. Tak, to pozycja, o której trudno było nie słyszeć, zwłaszcza, że większość moich klasowych znajomych albo przesiaduje długie godziny oglądając cieszący się ogromną popularnością serial albo czyta kolejne tomy "Pieśni lodu i ognia". Nie ukrywam więc, że imiona wielu postaci były mi znane zanim w ogóle wzięłam się za lekturę, podobnie jak niektóre aspekty i wątki fabularne (w końcu spoilerów się nie uniknie). Ale może skończę już ten wyraźnie przydługawy wstęp i napiszę kilka słów o tym, czy uważam, że fenomen "Gry o tron" jest w pełni zasłużony, czy może jest to po prostu zwyczajne czytadło.
Akcja toczy się w fantastycznym świecie - krainie Westeros, zwanym również Siedmioma Królestwami. Po wielu latach wojny i niepokojów na ziemiach królestwa nastał względny spokój. Od kilkunastu latach ludzie żyją w dostatku, a po wieloletniej zimie nadeszło długie lato. Na Żelaznym Tronie zasiada król Robert Baratheon wraz ze swoją rodziną: żoną Cersei i dziećmi. Północnymi obszarami Westeros włada natomiast ród Starków, z Eddardem Starkiem, zwanym również Nedem na czele. Pewnego dnia umiera jednak namiestnik królewski i wieloletni przyjaciel zarówno Roberta jak i Neda Starka - Jon Arryn. Mimo, że wszystko wskazuje na śmierć w naturalnych okolicznościach, to w kraju rodzą się różne plotki i pogłoski, łącznie z podejrzeniami, że ktoś maczał w tym palce. Okazuje się, że tuż przed swoją śmiercią Jon Arryn zajmował się swoim małym, prywatnym śledztwem, od którego mogła zależeć dalsza przyszłość Siedmiu Królestw. Kto zabił królewskiego namiestnika? Jaka tajemnica wiąże się z rodziną królewską? Jakie mroczne sekrety kryje ród Lannisterów? W kraju sytuacja staje się coraz bardziej napięta, a w tle słyszy się głosy o nadciągającej zimie. Rozpoczyna się tytułowa gra o tron.
Autor "Pieśni lodu i ognia" już od pierwszych stron pierwszego tomu cyklu nie bawi się z czytelnikiem ukrywając przed nim prawdziwy charakter książki. Wręcz przeciwnie, od początku czytający styka się z mrocznym światem, przemocą, krwawymi walkami i tajemniczymi istotami spoza Muru, odgradzającego Westeros od niebezpieczeństw. Wielokrotnie słyszałam o brutalności tej serii i mogę powiedzieć tyle, że te opinie są w pełni prawdziwe. Z jednej strony może to być traktowane jako duża wada, ale moim zdaniem sprawia, że książka staje się bardziej realistyczna i barwna. Poza tym, czytałam ostatnimi czasy wiele spokojnych pozycji i oczekiwałam właśnie takiego "mocnego uderzenia". Odnoszę również wrażenie, że cały świat przedstawiony u Martina nawiązuje bezpośrednio do średniowiecza - epoki, jak wiadomo niespokojnej, burzliwej i pełnej okrucieństwa. Jeśli lubicie takie klimaty, z pewnością będziecie usatysfakcjonowani. Smaczku lekturze dodają także liczne wątki związane z polityką, co więcej są one naprawdę dobrze rozpisane i realne. Muszę jednak przyznać, że w kilku momentach cała historia stawała się trochę zbyt szczegółowa, przez co trudno było się skupić na jej głównym sensie i przekazie.
Ciekawym zabiegiem na jaki zdecydował się Martin jest wieloosobowa narracja. Książka jest podzielona na rozdziały, z czego każdy jest z puntu widzenia innej, całkowicie niezależnej postaci. Samych bohaterów jest naprawdę wielu, ale dzięki temu, że zostali wyjątkowo zgrabnie i starannie wykreowani już po kilkudziesięciu stronach zapadają nam w pamięć. Z pewnością każdy z czytelników znajdzie sobie postać lub postacie, z którymi najbardziej się utożsami. Nie przywiązujcie się jednakże lepiej do żadnego z mieszkańców Westeros, ponieważ śmierć, morderstwa i gwałty są w tamtym świecie praktycznie na porządku dziennym. Mnie do gustu najbardziej przypadli Jon Snow, Arya i Robb Starkowie oraz Tyrion Lannister. Pierwszy jest młodym, ale mimo wszystko dojrzałym chłopcem. Utalentowany i bystry, nie może jednak liczyć na całkowite uznanie, ponieważ jest bękartem. Arya jest jeszcze dzieckiem, ale w przeciwieństwie do swojej siostry jest bardzo waleczna, pewna siebie i wojownicza, słowem jest osobą naprawdę charakterną. Jeśli chodzi o kolejnego z młodych Starków, zapałałam do niego sympatią głównie za sprawą serialu, gdyż aktor go grający jest naprawdę przystojny. Ale w końcu nie chodzi tylko o wygląd i na uznanie dla Robba zasługuje jego lojalność, twardy charakter i odwaga. A Tyrion? To typowy nieco cyniczny bohater, który mimo przynależności do rodu Lannisterów jest od nich znacznie bardziej ludzki i przez liczne swoje wady po prostu wzbudza sympatię czytelnika. Żadna z postaci nie jest czarna albo biała, przeciwnie każda z nich ma swoje grzeszki, wady i zalety, które poznajemy na kolejnych kartach tego, co tu dużo mówić, potężnego tomiszcza.
,,Gra o tron" należy do tego rodzaju pozycji, które mimo grubości czytamy dosyć szybko. Język jest prosty i barwny, opisy, mimo, że średniej długości nie są monotonne i prawie w ogóle nie nudzą, a dialogi wypadają niezwykle naturalnie. Niestety, w książce pojawia się wiele wulgaryzmów, które mimo, że wpasowują się w klimat i charakter utworu, to w niektórych momentach nieco mi przeszkadzały. Chociaż ,,Grę o tron" czyta się z łatwością, to sama przez mnogość wątków i szczegółów często przerywałam lekturę, by wrócić do niej ponownie po paru godzinach. Do jej pełnego odbioru potrzebne jest duże skupienie i zaangażowanie, ale naprawdę warto, bo świat stworzony przez Martina jest naprawdę fascynujący. Rzeczą, która nie zachwyca jest niestety tłumaczenie, które w kilku momentach sprawia, że zdania czy zwroty stają się nieco nienaturalne i sztuczne. Możliwe, że jest to kwestia wydania, bo sama czytałam to najstarsze z niezbyt urodziwą okładką.
,,Pieśń lodu i ognia" nie bez powodu cieszy się tak dużą popularnością, i nie bez powodu na jej podstawie powstaje tak dobry serial. Już jej pierwszy tom pokazuje umiejętności i potencjał autora, przedstawiając nam niezwykle barwną, brutalną i fascynującą historię walki o władzę, zagrywek politycznych i licznych mrocznych sekretów. Jeśli tylko nie jesteście przewrażliwieni na punkcie przemocy w literaturze naprawdę polecam wam lekturę. Miłośnikom fantastyki na pewno się spodoba, chociaż zakładam, że prawie wszyscy znają tę historię zarówno z książek jak i serialu. Słowem: sięgajcie i czytajcie! WINTER IS COMING
,,Gra o tron" to książka, która męczyła mnie już od kilku miesięcy i wręcz wołała i błagała o przeczytanie. Tak, to pozycja, o której trudno było nie słyszeć, zwłaszcza, że większość moich klasowych znajomych albo przesiaduje długie godziny oglądając cieszący się ogromną popularnością serial albo czyta kolejne tomy "Pieśni lodu i ognia". Nie ukrywam więc, że imiona wielu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-23
Wspominałam już kiedyś, że uwielbiam Johna Greena? Pewnie tak, ale żeby nie zabrzmiało to tak dziwacznie mam na myśli miłość do jego książek, a nie do samej sylwetki pisarza, która swoją drogą, na pewno jest bardzo ciekawa. "Papierowe miasta" to trzecia książka Greena, po którą miałam okazję sięgnąć. Wcześniej były "Gwiazd naszych wina" i "19xKatherine" - pozycje nieprzeciętne, zostawiające po sobie jakieś wspomnienia, które owiewają mnie ciepłym podmuchem, gdy tylko o nich pomyślę.
Quentin Jacobsen jest zwyczajnym nastolatkiem, uczęszczającym do równie zwyczajnej amerykańskiej szkoły z zupełnie zwyczajnymi przyjaciółmi, z których jeden założył internetową skarbnicę wiedzy i danych i którego rodzice kolekcjonują czarnych Mikołajów, a drugi uwielbia określać przedstawicielki płci pięknej królisiami. Jest też sąsiadem Margo Roth Spiegelman - dziewczyny będącej szkolną gwiazdą i obiektem pożądania większości uczniów płci męskiej. Dawniej Q i Margo przeżyli razem coś niesamowitego, ale potem ich kontakt się urwał, chociaż chłopak skrycie podziwiał dawną przyjaciółkę. Co jednak gdy Margo pewnej nocy zakrada się do jego pokoju i namawia do wspólnej nocnej podróży, a następnego dnia znika. I pozostawia za sobą wskazówki. Czy Q i jego przyjaciele podążą ich śladami i czy poznają prawdziwą twarz Margo Roth Spiegelman?
Czy nie czuliśmy się nigdy ludźmi otoczonymi przez innych, a jednak samotnymi? Czy nie czuliśmy nigdy swego rodzaju pustki, mimo tego, że tuż obok nas byli inni? Fani, koledzy, koleżanki, rodzice, przyjaciele... Ludzie, którzy powinni nas znać i rozumieć, a tak naprawdę widzieli tylko naszą maskę - twarz zakładaną w towarzystwie innych, która ukrywała nasze prawdziwe ja. I dlatego ludzie popularni, mający tysiące lajków pod zdjęciami na portalach społecznościowych budzą czasem moje współczucie - dla mnie to oni często są samotni, niczym pozostawieni w papierowym świecie, z milionami papierowych miast i miliardami papierowych twarzy...
"Papierowe miasta" to naprawdę dobra książka. Z dopracowanymi, dziwnymi, ale też bardzo sympatycznymi bohaterami, z którymi bez trudu można się utożsamiać, bo są zwyczajnymi nastolatkami nie pozbawionymi licznych wad. Z ciekawym i interesująco przedstawionym pomysłem na fabułę. Zgrabnie rozwijającą się akcją, która nie pozwala na oderwanie się od lektury i zaprzestanie odwracania kolejnych kartek. Lekkim i barwnym językiem, który porywa i ułatwia czytanie. I jest to jedna z książek wartościowych, niosących ze sobą jakieś przesłanie. W końcu jest to, przynajmniej dla mnie, pozycja opowiadająca o samotności, która z pozoru jest nieistotna i wcale nas nie dotyka, a jednak krąży nad nami niczym ciemny drapieżny ptak, gotów zaatakować. Bo w pewnym momencie dostrzegamy, że świat jest zrobiony z papieru. Ludzie niestety także. I przypominają mi się fragmenty piosenki "Długość dźwięku samotności" zespołu Myslovitz: " (...) Tak zawsze genialny, idealny muszę być i muszę chcieć super luz i już setki bzdur i już to nie ja (...)" i " (...) Noc, a nocą gdy nie śpię wychodzę choć nie chcę spojrzeć na chemiczny świat, pachnący szarością, z papieru miłością (...) ". "Papierowe miasta" polecam przede wszystkim młodzieży, ale zachęcam do lektury także osoby nieco starsze, bo ich treść jest ciągle ważna i aktualna.
Wspominałam już kiedyś, że uwielbiam Johna Greena? Pewnie tak, ale żeby nie zabrzmiało to tak dziwacznie mam na myśli miłość do jego książek, a nie do samej sylwetki pisarza, która swoją drogą, na pewno jest bardzo ciekawa. "Papierowe miasta" to trzecia książka Greena, po którą miałam okazję sięgnąć. Wcześniej były "Gwiazd naszych wina" i "19xKatherine" - pozycje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-03
To już drugie moje spotkanie z twórczością irlandzkiego pisarza Johna Boyne'a. Poprzednie wrażenie było niezwykle pozytywne, tak więc z chęcią sięgnęłam po kolejną, tym razem znacznie bardziej znaną pozycję - "Chłopca w pasiastej piżamie". Na fali emocji po lekturze obejrzałam również ekranizację, która, o dziwo, nie zawiodła moich oczekiwań. Ale od początku...
Lata 40. XX wieku. Bruno to dziewięcioletni chłopczyk mieszkający z rodzicami, siostrą, którą nazywa także Beznadziejnym Przypadkiem i dziadkami w pięknym i zamożnym domu w Berlinie. Nie może narzekać na samotność, bo w codziennych zabawach towarzyszy mu trójka przyjaciół, niedostatek czy brak ciepła, którego jako najmłodsze dziecko otrzymuje pod dostatek. Pewnego dnia jednak sielanka kończy się, a Bruno wraz z mamusią, tatusiem i Gretel muszą przenieść się do nowego domu, znajdującego się gdzieś na terenie Polski. Chłopiec nie zdaje sobie sprawy, że nowe miejsce zamieszkania jest związane z pracą jego ojca, który jest wysoko sytuowanym żołnierzem Furii, a sam ponury dom zupełnie nie przypada mu do gustu. Do czasu, gdy wybierze się na krótką przechadzkę, ujrzy ogromne druciane ogrodzenie i zobaczy jego. Chłopca w pasiastej piżamie. Po prostu Szmula.
John Boyne przenosi nas w smutne wojenne lata, które śledzimy oczami małego, nieświadomego okrucieństwa czy zbrodni chłopca. Bruno podziwia swojego ojca, nie zdaje sobie sprawy, że człowiek, z którym dzieli masę wspólnych wspomnień i który z nim mieszka także przykłada rękę do zagłady tysięcy osób. I może właśnie to tak porusza czytelnika. Ta nieświadomość i niewinność głównego bohatera, podkreślana często przez lekko infantylny, prosty język, którym posługuje się autor. Bo Bruno to bardzo sympatyczny i wesoły chłopczyk, który marzy o zostaniu poszukiwaczem przygód i odkrywcą. Który nie wie co dzieje się za drucianym ogrodzeniem... Który szuka prawdziwego przyjaciela i znajduje go właśnie w osobie Szmula. Obserwowanie przyjaźni rodzącej się między chłopcami, z których jeden jest synem niemieckiego oficera, a drugi synem żydowskiego zegarmistrza to element historii, który mimo, że z pozoru zwyczajny, naprawdę mocno chwyta za serce. W końcu Bruno i Szmul to osoby z dwóch innych światów, które nie powinny w ogóle ze sobą rozmawiać. Wraz z przewracaniem kolejnych kartek dostrzegamy też inne aspekty życia rodziny niemieckiego oficera: liczne spotkania, chłód i bezwzględne posłuszeństwo. Widzimy też jak ojciec rodziny stopniowo traci kontakt ze swoimi dziećmi, zaczyna żyć tylko i wyłącznie swoją służbą, oddala się od innych i staje się coraz bardziej bezwzględny. Porusza też ukazanie okrucieństwa względem żydów, które przeżywamy razem z małymi dziećmi. Dziećmi, które miały nieszczęście dorastać właśnie w tamtych niewesołych czasach.
"Chłopiec w pasiastej piżamie" to powieść z pozoru prosta i banalna, ale za fasadą dziecięcej naiwności oraz lekkiego i nieco infantylnego języka odkryłam smutną prawdę i poznałam piękno przyjaźni między dwiema bardzo młodymi osóbkami. Książeczkę czyta się bardzo szybko, ale w pamięci pozostaje na bardzo długo. A zakończenie nadal mnie porusza i nadal wywołuje we mnie smutek. Nie, to wcale nie jest historia dla dzieci. To pozycja dla osób dojrzałych, które wiedzą co to okrucieństwo i zdają sobie sprawę, jak wiele krwi, ofiar i straconych przyjaźni pociągnęła ze sobą II wojna światowa.
To już drugie moje spotkanie z twórczością irlandzkiego pisarza Johna Boyne'a. Poprzednie wrażenie było niezwykle pozytywne, tak więc z chęcią sięgnęłam po kolejną, tym razem znacznie bardziej znaną pozycję - "Chłopca w pasiastej piżamie". Na fali emocji po lekturze obejrzałam również ekranizację, która, o dziwo, nie zawiodła moich oczekiwań. Ale od początku...
Lata 40. XX...
2015-06-30
Pierwszy sierpień to dla nas, Polaków dzień szczególny. Każdego roku zatrzymujemy się na minutę i w ciszy, w milczeniu wspominamy tych, którzy tego dnia w 1944 roku chwycili za broń i ruszyli do walki o wolną Warszawę, o dobro przyszłych pokoleń i o wolną Polskę, w której dzisiaj możemy żyć. A na 71. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego warto by stworzyć wpis poświęcony książce, która o tym temacie traktuje. A są to ,,Dziewczyny z powstania" Anny Herbich.
,,Dziewczyny z powstania" to kolejna pozycja wydana w ramach serii wydawniczej "Prawdziwe historie" wydawnictwa Znak. Podobnie jak ,,Dziewczyny wojenne" skupia się na kobietach, dziewczynach, a czasem wręcz małych dziewczynkach, które znalazły w sobie dość siły i odwagi, by rzucić się do walki. Mimo ran, głodu, nieustającego pragnienia, problemów z utrzymaniem i zachowaniem higieny nie poddały się, lecz wciąż trwały u boku mężczyzn. Niestety, jak słusznie i gorzko zauważa autorka "(...)w historii pisanej przez mężczyzn i dla mężczyzn nie poświęcono ich przeżyciom tyle miejsca, na ile zasługiwały(...)". Dla mnie jako zapełnienia owej luki ,,Dziewczyny z powstania" sprawdzają się fenomenalnie.
Anna Herbich to młoda, urodzona w 1986 roku dziennikarka publikująca w tygodniku ,,Do rzeczy" i jednocześnie rodowita mieszkanka Warszawy. Jej babcia przeżyła powstanie, a jej wspomnienia stały się podstawą do stworzenia jednej z opisanych historii. Historii prawdziwych, bez patosu, bez wygładzania prawdy. I tak śledzimy relacje i wspomnienia jedenastu kobiet i dziewcząt: Sławki*, sanitariuszki z Ochoty; Haliny, która przeżyła powstanie heroicznie walcząc o życie swoje i świeżo narodzonego dziecka; Reny*, której życie uratował Niemiec; Zosi, która tuż po upadku powstania została aresztowana i poddana okrutnym przesłuchaniom; Blizny*, która na odsiecz walczącej Warszawie przybyła aż z Kresów; Anny, młodej dziewczyny pochodzącej ze szlacheckiej rodziny i walczącej w AK; Marzenki*, która najpierw w wyniku wojennej zawieruchy straciła rodziców, a później mimo swojego pochodzenia trafiła do konspiracji; Jadwigi, która w momencie wybuchu Powstania Warszawskiego miała zaledwie osiem lat i razem z matką cudem udało im się przeżyć jedną z publicznych egzekucji i piekło Woli; Teresy, która jako sanitariuszka przeżyła przejście przez kanały; Dory*, która na chłopaka, z którym miała pójść do kina czekała aż do okupacji i pracy w konspiracji; Ireny, która w czasie powstania musiała walczyć o przeżycie z maleńkim dzieckiem na rękach. Każda z nich różni się charakterem, pochodzeniem, a nawet wiekiem, ale łączy je jedno, najważniejsze kryterium - przeżyły, podczas gdy tysiące osób zginęło. Z każdą przewracaną stroną coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, z tego jak pełne cierpienia i bólu było powstanie, jak ciężkie panowały wtedy warunki, jak trudno było wtedy być wiernym swoim ideałom. Mimo to bohaterki historii szły do walki: w sukienkach, z zaplecionym ciasno warkoczem, z uśmiechem na twarzy i czerwono-białą opaską na ramionach. Te kobiety znalazły w sobie odwagę do walki z okupantem, do ogromnego poświęcenia, często połączonego także z utratą życia. Pomagały jak mogły jako sanitariuszki, łączniczki, dostarczycielki żywności i pitnej wody, a nawet kucharki. W powstaniu każdego dnia traciły kogoś ważnego - rodziców, braci, siostry czy narzeczonych. Były świadkami najokropniejszych zbrodni, lejącej się strumieniami posoki, ale mimo to dalej trwały, dalej walczyły. Po co? Może dla przyszłego pokolenia, dla życia w wolnej Polsce, dla szczęścia i swobody, za którą tak tęskniły...
,,Najlepsi nasi ludzie, najlepsi Polacy zginęli w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie ich zabrakło, a ich miejsce zajęły szumowiny, karierowicze. To już nie jest to samo państwo i to już nie jest ten sam naród. Stary, wspaniały świat, w którym zostałam wychowana i którego byłam i chyba do dzisiaj jestem częścią, został unicestwiony. Wiele jeszcze czasu upłynie, nim to wszystko odrobimy."
W ,,Dziewczynach z powstania" wyraźnie odczuwa się wpływ, jaki wywarły rozmówczynie pani Herbich na całokształt lektury. Autorka ,,Dziewczyn z powstania" dała swoim rozmówczyniom wolną rękę, w skutek czego każde zdanie brzmi prawdziwie i na żadnej stronie nie napotkamy ani odrobiny fałszu. Każdej z nich udało się zawrzeć w swej powieści coś innego, pokazać choć po trosze swój charakter, pochodzenie. Dzięki temu każdą relację czytało się z wypiekami na twarzy, bez żadnych przestojów i trudności - ja osobiście szybko utożsamiałam się z bohaterkami i przedstawianymi przez nie wydarzeniami, a samą książkę przeczytałam uważnie, ale jednocześnie dosyć szybko. Język jest przystępny dla każdego, nieskomplikowany, ale spełnia swoje zadanie - wzbudza w czytelniku emocje i doskonale obrazuje powstańcze sceny i wydarzenia. Bywa brutalnie, wstrząsająco, ale w końcu Powstanie Warszawskie to sześćdziesiąt trzy dni walk, głodu i nadziei. Nadziei na lepszy los, nadziei na zwycięstwo, nadziei o wolność.
,,Gdy Niemiec przesłuchuje, to człowiek myśli - wróg. Ale gdy przesłuchuje rodak, mówiący po polsku - to nie da się opisać tego, jak to bardzo boli."
Czytanie ,,Dziewczyn z powstania" było dla mnie niezwykłym przeżyciem. Nie była to lektura łatwa, głównie z powodu podejmowanego przez nią tematu. Ale czy nie powinniśmy, jako Polacy sięgać nie tylko po pozycje kończące się szczęśliwie i sztampowo, ale też po te, które opisują naszą przeszłość, jedne z najtrudniejszych dni w historii naszej Ojczyzny? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi... A Wam, drodzy czytelnicy powiem tylko tyle: pamiętajcie o powstańcach, którzy siedemdziesiąt jeden lat temu o godzinie 17:00 wyszli przed swoje domy, by walczyć o nas i naszą przyszłość. Pamiętajcie o nich i zatrzymajcie się chociaż na chwilę, a jeśli znajdziecie czas sięgnijcie także po ,,Dziewczyny z powstania".
Ad.1 Wszystkie wyrazy oznaczone gwiazdką są konspiracyjnymi pseudonimami bohaterek utworu.
Pierwszy sierpień to dla nas, Polaków dzień szczególny. Każdego roku zatrzymujemy się na minutę i w ciszy, w milczeniu wspominamy tych, którzy tego dnia w 1944 roku chwycili za broń i ruszyli do walki o wolną Warszawę, o dobro przyszłych pokoleń i o wolną Polskę, w której dzisiaj możemy żyć. A na 71. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego warto by stworzyć wpis poświęcony...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-14
Czegoż ja się nie nasłuchałam o słynnej książce Jane Austen. A to, że to typowy romans dla egzaltowanych panien, a to, że to doskonałe ukazanie epoki wiktoriańskiej, a jeszcze kiedy indziej, że to znakomita przenośnia dotycząca ludzkich zachowań. A teraz, w parę dni po przeczytaniu osławionej "Dumy i uprzedzenia" skłaniam się po troszku do wszystkich tych trzech opinii...
Bo nie można odmówić Austen tego, że wykreowała wyjątkowo zgrabny, zabawny i leciutki romans, który sprawi, że niemal każda czytelniczka zapragnie poznania pana Darcy'ego. Czyż nie ma czegoś piękniejszego od miłości, która bierze swój początek z obustronnych chłodnych stosunków, stopniowo zbliżając dwie strony do siebie? A jeśli całą taką lekką historię wzbogacimy o pełnokrwistych bohaterów, z których każdy będzie inny i interesujący to mamy już przepis na literaturę dla panien jak się patrzy. Ale przecież taka pozycja nie przeszłaby wtedy do kanonu literackiego, do tak zwanej klasyki... Widocznie w tej historii musi być coś więcej, coś, co tylko czeka na odkrycie.
"Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony."
I powiem nieskromnie, że myślę, że udało mi się dostrzec ową głębię, która sprawiła, że "Duma i uprzedzenie" jest jedną z najbardziej szanowanych dzieł na świecie. Nie jest łatwo wyrazić zachwyt po przeczytaniu książki, w której tak łatwo można się zanurzyć w innej epoce - epoce balów, proszonych kolacji, miłosnych listów i spacerów z przystojnym dżentelmenem u boku. Z każdą stroną coraz głębiej wsiąkałam do XIX - wiecznej Anglii, z każdą stroną coraz bardziej traciłam kontakt ze światem wewnętrznym , by w końcu poczuć się jak panienka z dobrego domu, ucząca się śpiewu, rysunku i rozglądająca się za uprzejmym, i najlepiej bogatym kawalerem. Z każdym rozdziałem bardziej przywiązywałam się do inteligentnej i roztropnej Elizabeth, miłej i dobrej Jane oraz do dumnego i ( z pozoru! ) odpychającego Darcy'ego. Byłam niezmiernie zła na głupiutką i żywotną matkę dziewcząt - panią Bennett, nabijałam się z gadulstwa i zarozumialstwa pana Collinsa, podziwiałam uprzejmość i ogładę Bingley'a. I w pewnym momencie zauważyłam to, co pod przykrywką lekkiej miłosnej historii chciała nam przekazać autorka - to, że nie powinniśmy oceniać po pozorach, że nie wszystko złoto, co się świeci i że nie ma ludzi bez wad czy całkowicie pozbawionych zalet. Jednocześnie Austen ukazała nam kulisy epoki, w której żyła ze wszystkimi jej wadami i zaletami oraz postawy ludzi w tamtych czasach, które uosabiają wykreowane przez nią postacie. Każdy człowiek jest inny i możemy to bez specjalnego wysiłku dostrzec w tej lekturze.
Całość została przyprawiona zgrabnym i lekko ironicznym, zabawnym językiem. O dziwo, opisy nie są nużące czy specjalnie długie, a konkretne i proste. I właśnie one dodają smaku całej tej historii, zdumiewająco prostej, a jednocześnie wartościowej i wciąż aktualnej. W końcu nie od dziś oceniamy coś lub kogoś po pozorach, nie bacząc na jego wnętrze i prawdziwe uczucia, a może właśnie ta historia nas tego oduczy... Ja nadal pozostaję pod dużym wrażeniem "Dumy i uprzedzenia" i czuję, że potrwa ono jeszcze dłużej. A wam polecam z całego serca sięgnięcie po tę książkę, może i wam uda się dostrzec jej niezwykłość. A ja dalej będę się zastanawiała, kto tak naprawdę był dumny, a kto uprzedzony...
Czegoż ja się nie nasłuchałam o słynnej książce Jane Austen. A to, że to typowy romans dla egzaltowanych panien, a to, że to doskonałe ukazanie epoki wiktoriańskiej, a jeszcze kiedy indziej, że to znakomita przenośnia dotycząca ludzkich zachowań. A teraz, w parę dni po przeczytaniu osławionej "Dumy i uprzedzenia" skłaniam się po troszku do wszystkich tych trzech...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-23
Są książki, które mają dla nas ogromne znaczenie, które wywarły na nas wielki wpływ, o których nie potrafimy zapomnieć, a każde słowo o nich przywoła w naszych myślach obraz gorączkowego przewracania kolejnych kartek, napięcia na twarzy i trzęsących się ze zdenerwowania dłoni. Tak, są takie książki. W swoim życiu spotkałam ich już kilka. Mogę z zadowoleniem stwierdzić, że taką książką dla mnie jest też "Przeminęło z wiatrem" autorstwa Margaret Mitchell.
Scarlett, coś ty ze mną zrobiła? Dlaczego złamałaś moje serce, tak jak złamałaś je tak wielu mężczyznom? Dlaczego pędziłaś za tym, co nieosiągalne, pozwalając by to co najpiękniejsze i warte twoich uczuć przeminęło nieodwracalnie z wiatrem? Dlaczego czasem byłaś dla mnie jak siostra, zanurzona jak ja we własnym egoizmie i niespełnionych żądzach i ambicjach, by później zmienić się w osobę, która wzbudzała we mnie tylko i wyłącznie nienawiść? Dlaczego? Tego niestety nie wiem i chyba nikt na to pytanie mi nie odpowie...
A ty Retcie? Czemu podążałeś za czymś, co jest jak lekki listek, który i tak uleci hen, daleko, razem z wiatrem? Czemu zmarnowałeś swoje życie dla czegoś tak zaślepionego, tak niegodnego twego serca? Dlaczego nie porzuciłeś swoich wysiłków, widząc, że nie przynoszą żadnych rezultatów? Może dlatego, że ona była jedyną osobą, którą tak kochałeś, w której znalazłeś sobie bratnią duszę. A może po prostu kiedyś miłość była inna i kochało się szczerze, prawdziwie i wiernie? Znowu pogrążę się we własnej głupocie i ciemnocie i odpowiem, że nie wiem, nie jestem pewna.
Ale mimo to, mimo tego, że wszystko przemija z wiatrem ja będę tęskniła. Za dawnymi czasami. Za setkami dżentelmenów. Za sennymi popołudniami na plantacji. Za śmiechem pracujących w pocie czoła Murzynów. Za barbakojami pełnymi paradujących w dumnych sukniach panien. Nawet za Jankesami czy za marudną Zuelą.
Żałuję, że muszę już odejść. Zamykam ostatnie strony pięknej historii. Historii Południa, które w ciągu kilku lat przeminęło z wiatrem, Odkładam książkę na półkę i uświadamiam sobie, że we mnie też coś przeminęło. Może znajdę skrawki swej duszy gdzieś w pogrążonej w walkach Atlancie, a może w Tarze wśród pnących się w górę krzaczków bawełny. Ciekawe, czy kiedyś do mnie wróci. Nie, nie będę dzisiaj o tym myśleć. Pomyślę o tym jutro... A Wam powiem tylko tyle - PRZECZYTAJCIE!
Są książki, które mają dla nas ogromne znaczenie, które wywarły na nas wielki wpływ, o których nie potrafimy zapomnieć, a każde słowo o nich przywoła w naszych myślach obraz gorączkowego przewracania kolejnych kartek, napięcia na twarzy i trzęsących się ze zdenerwowania dłoni. Tak, są takie książki. W swoim życiu spotkałam ich już kilka. Mogę z zadowoleniem stwierdzić, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nasze życie bardzo często wydaje nam się nudne, monotonne i zupełnie pozbawione jakiejkolwiek niezwykłości. Egzystujemy z dnia na dzień, pogrążeni całkowicie w swoich problemach i coraz bardziej toniemy w rutynie dnia codziennego. Budzimy się rano, a naszą pierwszą myślą jest często: ,,Moje życie jest takie nudne, dlaczego nie może być bardziej interesujące?". Zapominamy jednak o tym, że każde życie, obojętnie jak szare i nieciekawe z pozoru, może stać się podstawą powieści. I to jednej z tych najcenniejszych - opowiadających o naszej codziennej rzeczywistości i małych dramatach oraz radościach dnia codziennego.
Ostatnio coraz rzadziej sięgam po powieści młodzieżowe, chociaż teoretycznie powinnam należeć do docelowej grupy odbiorców tego gatunku. Z drugiej strony czasem zdarzają się naprawdę miłe niespodzianki i lekka, zabawna i jednocześnie wartościowa pozycja z tego nurtu wciąż potrafi zawojować moje serce. Jedną z nich jest ,,Wszystko, tylko nie mięta" autorstwa Ewy Nowak - lektura może nie zachwycająca czy do głębi poruszająca, ale dająca wiele do myślenia. Spotkałam się z nią zachęcona przez Małą Pisareczkę z bloga Znajdź wymarzoną książkę i naprawdę Jej za to dziękuję, bo dzięki temu spędziłam przy czytaniu kilka miłych godzin :)
Rodzina Gwidoszów zarówno na pierwszy, jak i drugi rzut oka nie różni się specjalnie od większości polskich rodzin z początku XX wieku. Mama, tata, trójka dzieci. Najstarszy Kuba to przystojny, błyskotliwy i rozchwytywany przez dziewczyny maturzysta, który stara się znaleźć ,,tę jedyną". Malwina to szesnastolatka o wielu kompleksach i ogromnych ambicjach, a najmłodsza Marynia to słodkie i bystre dziewczątko dopiero poznające świat. Dom Gwidoszów jest przepełniony ciepłem i miłością, chociaż nie brakuje też sprzeczek czy codziennych problemów, jakie łączą się z wychowywaniem dorastających dzieci. Jeśli jesteście ciekawi, jak radzą sobie z nimi główni bohaterowie, to już teraz zapraszam do lektury ,,Wszystko, tylko nie mięta".
,,Człowiek musi cierpieć, bo inaczej nigdy nie nauczy się doceniać szczęścia. Radość i cierpienie to dwie połówki tego samego jabłka."
Powieść Ewy Nowak oczarowała mnie już od pierwszych stron. Była to zasługa wiernego i trafnego odwzorowania życia polskiego nastolatka: problemów, z którymi musi się zmagać; pierwszych miłości i zauroczeń czy też kompleksów. Jednocześnie książka nie sprawia trudności w czytaniu i nie przytłacza ciężkim klimatem - w jasny, prosty i barwny sposób pokazuje czytelnikowi rzeczywistość, w której żyją bohaterowie. Widoczna jest też wiedza psychologiczna pisarki - potrafi w sposób nieszablonowy, prosty, ale zarazem obrazowy ukazać czytelnikowi wagę takich problemów, jak anoreksja czy nietolerancja. W czasie lektury znajdziemy czas zarówno na chwilę refleksji, jak i na wybuchnięcie śmiechem. Pani Ewa bardzo przekonująco kreśli przed nami perypetie rodzeństwa i ich bliskich, co sprawia, że książki praktycznie nie da się odłożyć bez przeczytania jej w całości.
Równie zgrabnie wykreowani zostali bohaterowie. Kuba Gwidosz to jeden z tych chłopaków, o którym skrycie może marzyć każda z nas. Przystojny, czarujący i do tego dobrze wychowany, chociaż i on ma swoje ciemne strony - stara się do siebie przekonać każdą dziewczynę i zdarza mu się wrzucać wszystkie do jednego worka. Malwina to ładna i zdolna szesnastolatka, która zmaga się z wieloma kompleksami. Uważa, że jest za gruba, niewystarczającą zgrabna i powinna schudnąć, co doprowadza ją do naprawdę złego stanu psychicznego i fizycznego. Marynia jest tak słodka, zabawna i bystra, że nie sposób jej nie pokochać, a mama i tata to na tyle nietuzinkowe postacie, że jeszcze długo pozostaną w naszej pamięci. Barwni bohaterowie to ogromny plus całej historii, co sprawia, że ich życie śledzimy z rosnącym zainteresowaniem i nie jesteśmy w stanie oderwać się od lektury.
,,- Mamik, ja już wiem, co to jest fotosynteza - pochwaliła się Marysia, wyciągając bierkę za trzy punkty.
- No, cóż takiego? - zamruczała mama nieco niewyraźnie, miała bowiem zajęte usta.- To jest takie coś, że rośliny robią tlen. One to robią z wody i słońca.-O, dużo wiesz. A dlaczego one to robią? - Asia machinalnie włączyła się do bierek, wyciągając bezpieczną, za jeden punkt.- Nie zagniesz mnie - pochwaliła się Marynia nowym powiedzonkiem. - One to robią, bo mają taką barwinkę. Bo są zielone.- Chlorofil - podpowiedziała mama. - A zwierzęta? Też to umieją?- A nie, bo one nie są zielone - wyjaśniła Marynia.- A żaba? - chytrze zapytała mama.- A, żaba. To muszę się zastanowić. Twoja kolej."
Pani Ewa posługuje się prostym i bardzo lekkim językiem. O dziwo, wcale mi on nie przeszkadzał i barwny styl autorki jeszcze bardziej przekonał mnie do lektury. Dialogi są błyskotliwe, naturalne i często bardzo zabawne, a opisy nie nużą i nie przytłaczają swoją długością. Książka jest skierowana dla nastolatków i doskonale sprawdza się w takiej roli - czyta się ją szybko i bez żadnych trudności, a jednocześnie coś pozostaje w naszych głowach nawet po zakończeniu lektury.
,,Wszystko tylko nie mięta" nie jest książką, która mnie bezwarunkowo zachwyciła i czytałam w swoim życiu dużo lepszych pozycji, ale uważam, że to jedna z tych historii, które może nie zachwycają formą czy oryginalnością, ale bronią się realizmem opisywanych wydarzeń, barwnymi sylwetkami bohaterów oraz problemami, które poruszają. W prosty i nienachalny sposób pokazuje nam wyzwania, z jakimi wiąże się dorastanie oraz jak sobie z nimi radzić. Dla młodzieży i osób młodych duchem pozycja zdecydowanie obowiązkowa!
Nasze życie bardzo często wydaje nam się nudne, monotonne i zupełnie pozbawione jakiejkolwiek niezwykłości. Egzystujemy z dnia na dzień, pogrążeni całkowicie w swoich problemach i coraz bardziej toniemy w rutynie dnia codziennego. Budzimy się rano, a naszą pierwszą myślą jest często: ,,Moje życie jest takie nudne, dlaczego nie może być bardziej interesujące?"....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to