Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Po moim pierwszym nieudanym spotkaniu z twórczością tej autorki,- "Zamieć śnieżna i woń migdałów" - zabrałam się za "Księżniczkę z lodu" oczekując czegoś ciekawego i trzymającego w napięciu. A tymczasem dostałam historyjkę
bardziej obyczajową niż kryminalną, przez większość książki bardzo irytującą i jeszcze napisaną dla mnie zbyt prosto. Sama intryga kryminalna niespecjalnie mnie wciągnęła, a zgromadzenie przedstawionych patologii w tej powieści też jest dla mnie odrzucające, jako żywo nie znoszę tematyki przemocy domowej i musi być ona opisana w taki sposób, żebym nie miała ochoty rzucać książką, tu niestety autorce się nie udało.
Plusem jest to, że książkę czyta się szybko, ale żebym była zaskoczona, wstrząśnięta czy nie mogła się oderwać od lektury, to nie powiem.
Cóż, pewnie kiedyś sięgnę po następne tomy, może tam będzie nieco lepiej i z większą przewagą kryminału.

Po moim pierwszym nieudanym spotkaniu z twórczością tej autorki,- "Zamieć śnieżna i woń migdałów" - zabrałam się za "Księżniczkę z lodu" oczekując czegoś ciekawego i trzymającego w napięciu. A tymczasem dostałam historyjkę
bardziej obyczajową niż kryminalną, przez większość książki bardzo irytującą i jeszcze napisaną dla mnie zbyt prosto. Sama intryga kryminalna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Fakt, że akcja książki toczy się w Argentynie w XIX wieku już na początku świadczył dla mnie na plus, więc jak tylko przeczytałam o "W krainie kolibrów", wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Sama powieść napisana jest dosyć przyjemnie, czyta się ją miło, może bez pierwszych 150 stron, które były dla mnie takie nijakie, nie powiem, że nic się nie działo, bo coś tam się działo, ale nie mogłam się wciągnąć w akcję.
Cała historia zaczyna się na statku, który płynie z Niemiec do Argentyny i na którym poznaje się trójka głównych bohaterów - Anna, Wiktoria i Julius. Wkrótce okaże się, że życie w wymarzonym Nowym Świecie wcale nie jest takie radosne, jak tego oczekiwali. Na kartach powieści śledzimy często dramatyczne losy bohaterów, przeżywamy z nimi zarówno te radosne, jak i smutne chwile.
Jeśli chodzi o postacie, to jestem absolutną fanką Juliusa, bo jako jedyny z tej trójki mnie nie irytował. Anna była w porządku, ale za to Wiktoria momentami zachowywała się jak rozkapryszone dziecko, na szczęście zmieniła się na lepsze. Bardzo polubiłam jeszcze córki obu pań, Estellę i Marlenę, obie dobrze się zapowiadają i jestem bardzo ciekawa, jak autorka pociągnie ich wątki w kolejnym tomie.
Z osób nielubianych, a raczej przerysowanych należy wymienić donię Ofelię i Pieta, nie wierzę jakoś w osoby, które nie posiadałyby żadnej pozytywnej cechy...
Fakt, że sporo wątków w książce jest przewidywalnych i z góry wiadomo, jak się skończą, trochę brakowało takiego elementu zaskoczenia.
Do rzeczy, które jeszcze przypadły mi do gusty należy wplatanie wydarzeń z historii Argentyny, opisy Buenos Aires i opisy zwyczajów Indian Mapucze.
Sama książka nieco przypomina wczesne powieści Santy Montefiore czy Any Veloso, chociaż tam bohaterki nie były tak irytujące.

Jako osoba obdarzona zmysłem filmowym ,widziałbym chętnie jakiś serial na podstawie tej powieści. W sumie ostatnio trafiałam na jakieś seriale niemieckie, więc może sprzedać pomysł jakieś wytwórni lub ewentualnie stacji telewizyjnej?
A samą książkę jak najbardziej polecam, przyjemna lektura.

Fakt, że akcja książki toczy się w Argentynie w XIX wieku już na początku świadczył dla mnie na plus, więc jak tylko przeczytałam o "W krainie kolibrów", wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Sama powieść napisana jest dosyć przyjemnie, czyta się ją miło, może bez pierwszych 150 stron, które były dla mnie takie nijakie, nie powiem, że nic się nie działo, bo coś tam się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cudowna książka. Gdyby nie to, że z zasady nie daję 10 (zresztą, jak zdefiniować arcydzieło w takim przypadku?), to pewnie bym dała. Pięknie przedstawione losy kobiet, dziewcząt i nawet jednej dziewczynki podczas Powstania, pokazanie walki i chęci normalnego życia, tej zwykłej Polski sprzed okupacji. W książce mamy opisanych 11 historii warszawskich kobiet, historii wzruszających, często wstrząsających, chwytających za gardło i zapadających w pamięć. Nie są to opowieści z pierwszej linii frontu, czy też w tym przypadku z barykad, są to opowieści osób pomagających w walce albo osób, które widziały rzeczy, których nikt nie powinien oglądać.
Samo podejście bohaterek co do decyzji o wybuchu Powstania jest różnorodne, bo wiadomo, że nie wszyscy byli za. Ja nie oceniam, dobre, nie dobre, bo nie żyłam w tamtych czasach, a skoro nie żyłam, to nie wiadomo jak bym się zachowała.
Jedno jest pewne, bohaterki chciały skrawka normalności, przeżywały typowe dylematy młodych, zakochanych dziewcząt, problemy młodych matek.
Książka jest napisana ładnym językiem, czasem dynamicznym, czasem takim sentymentalnym, piękne są te fragmenty, w których bohaterki wspominają Drugą Rzeczpospolitą i twierdzą, że to właśnie ona je "wychowała" i że na dobrą sprawę tamto pokolenie musiało postąpić tak a nie inaczej, nawet za cenę tych przerażających rzeczy, jakie miały miejsce.
Polecam lekturę tej książki każdemu, bez wielkiej polityki, ale za to z pięknymi ludzkimi losami. Dziewczyny na kartach tej książki naprawdę żyją.

Cudowna książka. Gdyby nie to, że z zasady nie daję 10 (zresztą, jak zdefiniować arcydzieło w takim przypadku?), to pewnie bym dała. Pięknie przedstawione losy kobiet, dziewcząt i nawet jednej dziewczynki podczas Powstania, pokazanie walki i chęci normalnego życia, tej zwykłej Polski sprzed okupacji. W książce mamy opisanych 11 historii warszawskich kobiet, historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wahałam się nieco z oceną tej książki i za chwilę napiszę, czemu. Polowałam na nią od jakiegoś czasu, ale jakoś dziwnym trafem nie mogłam jej uświadczyć w bibliotece. Ostatnio udało mi się ją wypożyczyć i byłam cała szcześliwa. Mój entuzjazm jednak szybko opadł. Czemu? Otóż na początku książka była jakaś taka nudnawa i bez akcji i na dodatek napisana zbyt prosto - dla mnie ten natłok zdań pojedynczych jest nie do przyjęcia, no ale co kto lubi. Potem zaczęło się nieco rozkręcać, ale do bohaterów musiałam się długo przekonywać. Można by było ich wszystkich, zwłaszcza Barbarę bardziej rozwinąć, bo tak to ani sympatii ani antypatii. Wątek Bernie/Barbara dosyć ładnie poprowadzony, przyznaję. Z kolei zachowanie Sandy'ego takie przewidywalne. W opisie czytamy, że to powieść szpiegowska, według mnie to tak nie do końca i niekoniecznie. Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach - w czasie wojny domowej i potem w latach powojennych w Madrycie. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, jest więcej niż pewne, że będziemy mieć powieść wychwalającą cnoty republikanów (istnieją też co prawda takie, które to tępią i gloryfikują zwolenników Franco. I możliwa jest trzecia opcja, rzadko spotykana, która jednak twierdzi, że nikt nie miał racji i tak naprawdę ucierpieli wszyscy). Zgadnijcie, za którą opcją jestem? :). Jest tu jeden wątek,który zawsze wywołuje u mnie ciekawe emocje - te biedne komunistyczne dzieci, które trafiały do sierocińców prowadzonych przez zakonnice i były tak wręcz na siłę uczone wiary... Tak, wiem, to niewątpliwie musiała być dla nich tragedia, no ale, tak to skrajnie jest pokazane, że ma się wrażenie jakiegoś fanatyzmu, a jak wiemy, fanatyzm w obojętnie jakim wydaniu, to nic dobrego.
Autor mógłby też bardziej rozwinąć wątek tego obozu pracy w Cuence, ciekawe, ale jednak za mało.
Najbardziej podobało mi się zdanie jednego bohatera, który stwierdził, że szkoda, że nie widać, że jedni i drudzy przez te walki tak naprawdę niszczą kraj. Zgadzam się z nim w całej rozciągłości.
Jak wiadomo insteresuję się tym okresem (czyt. wojną domową) dlatego chętnie czytam książki na ten temat. Tutaj miałam pewnien niedosyt, jeśli chodzi o coś na kształt powieści szpiegowskiej, to zdecydowanie polecam "Krawcową z Madrytu", która, raz - jest lepiej napisana, dwa - ma ciekawszy wątek miłosny, trzy - lepiej się ją czyta.
Tutaj niewątpliwie plus za opisanie warunkow życia zwykłych ludzi w czasach powojennych i za Fernandita i Caramelę. W zasadzie to chciałam dać 5 gwiazdek, ale niech będzie te 6 za moje zamiłowanie tematu. Do ideału jednak sporo brakuje, ale w ostatecznym rozrachunku czyta się całkiem przyjemnie, także chyba ta 6 zasłużona.
Nie polecam książki tylko osobom, które nie miały do czynienia z wątkiem wojny domowej w literaturze, w takim przypadku lepiej zacząć od czegoś innego. Najlepiej od Hemingwaya :).

Wahałam się nieco z oceną tej książki i za chwilę napiszę, czemu. Polowałam na nią od jakiegoś czasu, ale jakoś dziwnym trafem nie mogłam jej uświadczyć w bibliotece. Ostatnio udało mi się ją wypożyczyć i byłam cała szcześliwa. Mój entuzjazm jednak szybko opadł. Czemu? Otóż na początku książka była jakaś taka nudnawa i bez akcji i na dodatek napisana zbyt prosto - dla mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po tym swoim pierwszym nieudanym spotkaniu z P. Gregory, postanowiłam dać jej drugą szansę i przeczytałam "Żonę oficera", coś nietypowego dla niej, jeśli chodzi o okres historyczny, ale i tak podobało mi się bardzo.
Wszystko jest napisane z dbałością o szczegóły, bardzo ładnie i wyraziście, jeśli chodzi o styl. Para głównych bohaterów jest za to iście irytująca, zwłaszcza Stephen, bo Lily po pewnym czasie przestaje irytować i zaczynamy jej nawet współczuć. Jest taką osobą wnoszącą radość do starego skostniałego domu i jak to zwykle bywa z takimi osobami, jest nierozumiana przez to otoczenie, które koniecznie chce ją zmienić na własną modłę, żeby zachowywała się jak przystało na żonę szanowanego prawnika, a nie jak jakaś trzpiotka z teatru. Stephen też jest ciekawą postacią, z powojenną traumą i małżeństwo z Lily miało mu służyć do tego, żeby o tych rzeczach zapomnieć, a nie było to ani łatwe ani możliwe.
Moimi ulubionymi scenami są te w teatrze, zwłaszcza z udziałem Madge i Charliego, w ogóle sam Charlie, kompozytor i przyjaciel Lily, to moja ulubiona postać w tej powieści. Ciekawe są również fragmenty z udziałem Rory'ego, ojca Stephana. Sam Rory jest po wylewie i praktycznie nie ma z nim kontaktu, a jednak Lily zaprzyjaźnia się z nim i zdaje się, że oboje się rozumieją, ba, pod wpływem silnych emocji Rory zaczyna mówić. Jak się potem okaże, będzie miał spory wpływ na swojego syna.
I jest jeszcze jedna postać, jak się okaże, kluczowa dla fabuły, ale jej nie zdradzę. przeczytajcie.
Książka, mimo że wywoływała u mnie narastającą irytację, jest naprawdę godna polecania, zwłaszcza jak lubicie klimaty powojenne i skomplikowane relacje międzyludzkie. Jedynie końcowe rozdziały można było inaczej rozegrać, bo momentami przypominały meksykańską telenowelę. Poza tym wszystko jest bardzo dobre i w sumie takie gorzkie bym rzekła. Jednym słowem, ten pomysł z małżeństwem wcale nie pomógł Stephenowi zapomnieć o koszmarze wojny.

Po tym swoim pierwszym nieudanym spotkaniu z P. Gregory, postanowiłam dać jej drugą szansę i przeczytałam "Żonę oficera", coś nietypowego dla niej, jeśli chodzi o okres historyczny, ale i tak podobało mi się bardzo.
Wszystko jest napisane z dbałością o szczegóły, bardzo ładnie i wyraziście, jeśli chodzi o styl. Para głównych bohaterów jest za to iście irytująca, zwłaszcza...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Widzą wzrastającą ostatnio popularność autorów hiszpańskich, głównie tych debiutujących i fakt, że po ich książki przynajmniej w mojej bibliotece ustawiają się spore kolejki, byłam pozytywnie zaskoczona, że "Warsztat książek zakazanych" wyniosłam bez żadnego problemu, ot stał sobie spokojnie na bibliotecznej półce i chyba czekał na mnie.
Od momentu, w którym dowiedziałam się o książce, chciałam ją przeczytać, chociaż szczerze mówiąc powieści, których akcja dzieje się w średniowieczu jakoś nie są moją domeną i raczej rzadko po nie sięgam. Ale do tej lektury podeszłam z wielką ciekawością i się nie zawiodłam. Książka napisana ładnym stylem, z ciekawymi bohaterami. Na pierwszy plan wychodzi idealista Lorenz Block, wychowujący samotnie dorastającą córkę i jego próby stworzenia maszyny do drukowania książek, wynalazku, który pozwoli rozwinąć czytelnictwo na większą skalę. Akcja powieści toczy się w XV wiecznej Kolonii, mieście, gdzie zarówno władza kościelna i świecka jest skorumpowana i dąży do tego, by pomnażać swoje dobra kosztem ubożejących mieszkańców miasta. Mamy tu również postaci niejednoznaczne - prowadzącego podwójne teścia Lorenza Nicolasa, w warsztacie którego Lorenz pracuje i Olgę, kobietę, którą Nicolas wykorzystuje, żeby wykraść pomysł Lorezna. Na kartach powieści poczytamy również o życiu codziennym mieszkańców Kolonii tamtych lat, bardzo plastycznie odmalowanym, o zdradach i miłościach oraz o tym, że sprawiedliwość (nieważne, ludzka czy Boska) każdego prędzej czy później dosięgnie, chociaż przedtem niewinne osoby będą cierpiały.
Do moich ulubionych wątków należą te z tajnymi spotkaniami naukowców, bo czuć w nich początki prądów renesansowych, nowe świeże spojrzenie na życie i na otaczający świat. Lubię też fragmenty z Nicolasem i jego głuchym synem Alonsem, które pokazują, że Nicolas mimo licznych wad miał jednak swoje zalety i kochał syna. Bo i sam Alonso jest ciekawą postacią i ciekawie się potoczą jego losy oraz losy córki Lorenza, Eriki.
"Warsztat książek zakazanych" to jedna z takich powieści, które czytają się same. Jest tu wszystko, co w dobrej książce być powinno, także polecam bardzo serdecznie. Pochłania się to błyskawicznie i potem zostaje się z takim niedosytem - jak to? Już koniec?
Na szczęście jest to niedosyt pozytywny. ;)

Widzą wzrastającą ostatnio popularność autorów hiszpańskich, głównie tych debiutujących i fakt, że po ich książki przynajmniej w mojej bibliotece ustawiają się spore kolejki, byłam pozytywnie zaskoczona, że "Warsztat książek zakazanych" wyniosłam bez żadnego problemu, ot stał sobie spokojnie na bibliotecznej półce i chyba czekał na mnie.
Od momentu, w którym dowiedziałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pisanie recenzji zacznę od podziękowań - dziękuję swojemu bratu, który kupił mi tę książkę na Gwiazdkę i dzięki niemu nie musiałam czekać na nią w bibliotece. Właściwie to chciałam odłożyć czytanie książki do stycznia, ale ponieważ moja obsesja na punkcie Hiszpanii i wojny domowej jest zbyt silna, więc wzięłam się za lekturę zaraz po Świętach.
Bardzo sobie cenię książki poruszające problemy hiszpańskiej wojny domowej i zawsze ubolewam nad tym, że jest ich tak mało. Od razu przychodzą na myśl dzieła osób, które w wojnie brały udział - Orwella i Hemingwaya, ale jak chce się poczytać coś bardziej obyczajowego, to pojawia się problem. Na szczęście "Zapach gorzkich pomarańczy" jest taką powieścią, która te lukę niejako uzupełnia, ale nie jest to moja pierwsza obyczajowa książka o hiszpańskiej wojnie domowej, jaką przeczytałam.
Wydarzenia w powieści biegną dwutorowo i jak to często bywa, te z przeszłości są o wiele ciekawsze i trzymające w napięciu niż te z teraźniejszości. Mamy rok 2001, główna bohaterka Emma, która spodziewa się dziecka, postanawia spełnić ostatnie życzenie swojej matki i leci do Walencji, gdzie kupuje stary dom, który przetrwał wojenne naloty, ale teraz jest w rozsypce. Miejscowa ludność jest zaskoczona i przerażona tym, co zrobiła młoda kobieta, mówią jej, że w domu straszy, ale mimo to Emma postanawia tam zamieszkać, wynajmuje dwóch miłych robotników z Polski do pomocy w remoncie i otwiera kwiaciarnię, chociaż z zawodu jest perfumistką i marzy o własnej linii perfum z naturalnych składników. Zapachy w tej powieści odgrywają rolę bardzo znaczącą, a ja kocham książki, które działają na wszystkie zmysły i które są tak intensywne jak Zapach gorzkich pomarańczy. Emma zapoznaje Lucę i chyba zaczyna coś do niego czuć, ale pamiętajmy, że mamy rok 2001, wrzesień, a były narzeczony naszej bohaterki był w wieżach WTC właśnie w chwili zamachu.
Jak już wspomniałam wydarzenia z przeszłości są o wiele ciekawsze, rok 1936 i początek wojny domowej, wojny, która na wiele lat odmieni całą Hiszpanię. Na samym początku powieści mamy opis słynnego zdjęcia padającego żołnierza autorstwa Roberta Capy, zdjęcia, które chyba jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli tej wojny. Jest tu również jego niemiecka przyjaciółka Gerda, która przyjechała do Hiszpanii jako reporterka wojenna, ale widać, że chce walczyć po stronie republikanów. Lubię bardzo te fragmenty opisujące młodych chłopców z brygad międzynarodowych, którzy jakoś chcieli pomóc Hiszpanii i którzy ginęli w takich przerażających i smutnych okolicznościach - są to momenty bardzo wzruszające. Tutaj też poznajemy Charlesa, dziadka Emmy i jego siostrę Freyę, która przyjechała, żeby pracować jako sanitariuszka na froncie. Oboje szybko się przekonują, że wojna jest okrutna i brutalna i nie ma w sobie nic romantycznego.
Lata wojenne zawsze są trudne, ale tutaj są szczególnie ciężkie , bo to wojna domowa, która podzieliła całe rodziny, ludzie nie wiedzieli, komu mogą ufać, kto był ich przyjacielem, a kto wrogiem. Takim przykładem jest Rosa, przyjaciółka Freyi, jej ukochany Jordi, który potem prawdopodobnie ginie i jego brat Vicente, który chce sobie przywłaszczyć Rosę, jej małe dziecko i który wcale nie jest taki dobry, na jakiego wyglądał. Po prostu wyszedł jego prawdziwy charakter i to, że stał po stronie tych, z którymi i Rosa i Jordi tak usilnie walczyli. Bo historię piszą zwycięzcy...
Powieść pokazuje dramatyczne losy kobiet i dzieci podczas wojny, ucieczki z kraju w bezpieczniejsze miejsca, bezsens tego wszystkiego. Dobrze, że nie ogranicza się tylko do frontu i bitew, możemy się dowiedzieć, jak żyli zwykli ludzie, którzy nie zawsze opowiadali się po którejś ze stron i którzy po prostu chcieli normalnie żyć, a nie było im to dane.
Jednym z moich ulubionych fragmentów jest fragment, gdzie Rosa na rozkaz Vicente tańczy dla generała, ale sama przed tańcem mówi, że tańczy dla Hiszpanii. Jako wielka pasjonatka i tancerka (no dobrze, tancerka amatorka) flamenco, uwielbiam opisy tego tańca i szukam ich namiętnie, niestety nie znajduję... Kojarzę opis tańca Mercedes na tej słynnej szosie z Malagi do Alemerii z książki "Powrót" V. Hislop. Poza tym chyba posucha, a szkoda, naprawdę. W tańcu Rosy mamy ból i rozpacz i duende i emocje tak intensywne, że ma się wrażenie, że jest to coś pierwotnego. W ogóle ciężko jest opisać flamenco, a ja jako osoba tańcząca patrzę na to nieco inaczej, ale autorce się udało, brawo.
Bo w ogóle cała książka jest pełna emocji i tych pozytywnych, kiedy po prostu trzeba się uśmiechnąć - jak zabawy Charlesa z małą Liberty i tych negatywnych, gdzie ma się ochotę rzuć książką i przywołać bohaterów do porządku - jak opisy, w jaki sposób Vicente traktował Rosę oraz opisy tego, co się działo w hiszpańskich więzieniach po zakończeniu wojny domowej.
Sama książka dla mnie wygląda nieco jak skrzyżowanie wspomnianego przeze mnie "Powrotu" z "Zapomnianym ogrodem" K. Morton. Piękna, dobra, intensywna, z żywymi bohaterami, których po prostu trzeba lubić, albo nienawidzić. Nie ma tutaj osób obojętnych, takich, które zostały wstawione tylko dla dekoracji. Nawet nasi polscy robotnicy wnoszą sympatyczny akcent, a jak przeczytałam, że wracają do Sopotu, czyli są z mojego pomorskiego podwórka, to po prostu musiałam się uśmiechnąć.
Dramatyczne są losy Rosy i Frey i pewna tajemnica, która łączy je na zawsze, a którą Emma odkryje dopiero w Walencji, ale o tym nie napiszę, to musicie przeczytać sami.
Książkę polecam z całego serca zarówno osobom, które mają jakieś pojęcie o wojnie domowej, i tym, które wiedzą mało, ale chcą się czegoś dowiedzieć, oraz tym, które po prostu lubią dobrze napisane powieści, od których czytelnik nie może się oderwać i które odkłada z pewnym niedosytem.
Sama chciałam sobie przedłużyć czytanie i czerpać z niego przyjemność, niestety się nie udało - tzn przyjemność miałam ogromną, ale za szybko skończyłam czytać, pochłonęło mnie to ostatecznie.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to chyba fragment, w którym Rosa mówi Freyi, że jej rodzina pochodzi z Gitanów z Sacromonte. Chodzi o Cyganów, dodawanie polskich końcówek do nazw hiszpańskich jest dla mnie dziwne, ale może za bardzo się czepiam...
I jeszcze końcówka jest pełna zbędnego dramatyzmu, wątek Delilah, pseudo-przyjaciółki Emmy i tego, co wyczyniała podczas Las Fallas można było sobie podarować. Zakończenie powieści wcześniej wcale nie byłoby gorsze, ba byłoby lepsze, bo i tak wszystko się powyjaśniało wcześniej, więc wstawianie takich scenek rodem z telenoweli jakoś tutaj nie pasuje.
Ale mimo tych drobnych niedociągnięć książka jest cudowna, jedna z lepszych przeczytanych przeze mnie w tym roku i naprawdę szczerze ją polecam.

Pisanie recenzji zacznę od podziękowań - dziękuję swojemu bratu, który kupił mi tę książkę na Gwiazdkę i dzięki niemu nie musiałam czekać na nią w bibliotece. Właściwie to chciałam odłożyć czytanie książki do stycznia, ale ponieważ moja obsesja na punkcie Hiszpanii i wojny domowej jest zbyt silna, więc wzięłam się za lekturę zaraz po Świętach.
Bardzo sobie cenię książki...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Z innej bajki Jodi Picoult, Samantha van Leer
Ocena 6,6
Z innej bajki Jodi Picoult, Saman...

Na półkach: , ,

Ana ostatnio dorwała w bibliotece najnowszą powieść Picoult (napisaną do spółki z córką) "Z innej bajki" i po prostu wiedziała, że musi to wziąć. Zaczęła czytać i przepadła. Wiecie, lubię jej książki, powtarzałam to wielokrotnie, ta zróżnicowana tematyka i przygotowanie się do pisania, wszystko mnie wciąga i fascynuje. Z drugiej strony jestem taką ciekawą osóbką, która od czasu do czasu kocha czytać powieści dla młodzieży, a ponieważ teraz coraz ciężej jest znaleźć coś co by mnie nie irytowało, tzn coś bez wampirów, wilkołaków, upadłych aniołów i innego badziewia. Ta książka tego nie ma i chwała jej za to. Nawiązuje do klasycznych baśni, chociaż bohaterowie wcale nie są do końca tacy, jacy być powinni - książę nie jest odważny, jego największy wróg to tak naprawdę sympatyczny gość, syreny to wojujące feministki, a jego ukochana Serfina jakoś do niego nie pasuje. Sama książka jest pisana z trzech punktów widzenia, że tak to określę. Pierwszy to fragmenty baśni, drugi jest napisany z punktu widzenia księcia Oliviera, a trzeci dotyczy czytelniczki, Delilah, która kiedyś przez przypadek w bibliotece szkolnej znalazła książkę " Z innej bajki" i tak się wciągnęła, że zaczęła traktować książkę jak coś bardzo cennego.
Czy wyobrażaliście sobie kiedyś co się dzieje, kiedy zamykacie książkę? Czy bohaterowie żyją własnym życiem? Czy mogą coś zmienić w swoim świecie? Delilah przy którymś otwarciu baśni stwierdziła, że słyszy Oliviera i że może z nim rozmawiać, ba nawet zaczyna się w nim powoli zakochiwać. I ma wrażenie, że naprawdę go rozumie. Już samo to wydaje się dziwne i nie zrozumiałe dla jej mamy, która wysyła ją do psychiatry, a najlepsza przyjaciółka z wielkim trudem usiłuje ją zrozumieć, tylko zastanawia się, czemu Delilah nie poświęca jej tyle czasu co kiedyś...
Bardzo mi się podobały fragmenty z próbami wejścia Oliviera do naszego świata, próbami nieudanymi. Dopiero wizyta w domu autorki książki coś zmieni u tej pary. A czy zakończenie będzie szczęśliwe? Przeczytajcie, zobaczycie.
Książkę polecam osobom marzycielskim, które lubią się oderwać od rzeczywistości. Chociaż mimo tej baśniowości w sobie, ma też poważne wątki - niezrozumienie Delilah przez rówieśników, to, że mieszka sama z mamą, bo tata się wyprowadził do innej kobiety, problemy Oliviera w świecie książkowym.
Moja ocena 8/10. Wysoko, wiem, ale czytało mi się to naprawdę fenomenalnie, wszyscy bohaterowie są cudni, widać, że obie panie wykonały kawał dobrej roboty :).

Ana ostatnio dorwała w bibliotece najnowszą powieść Picoult (napisaną do spółki z córką) "Z innej bajki" i po prostu wiedziała, że musi to wziąć. Zaczęła czytać i przepadła. Wiecie, lubię jej książki, powtarzałam to wielokrotnie, ta zróżnicowana tematyka i przygotowanie się do pisania, wszystko mnie wciąga i fascynuje. Z drugiej strony jestem taką ciekawą osóbką, która od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zamknij oczy. Wyobraź sobie paryski Montmartre w listopadowy wieczór, światła latarni odbijają się w mokrym od deszczu bruku, na ulicy nie ma prawie nikogo, widać tylko jedną kobietę. Idzie pewnym krokiem, wyprostowana, ubrana w kolorową spódnicę, jej wysokie obcasy stukają o kamienie. Przystaje przed budynkiem wciśniętym w rzędy innych, małym i niepozornym, ale ona wie, że w środku kryje się coś niezwykłego.
Zamknij oczy i wyobraź sobie małą kuchnię, gdzie w miedzianych garnkach topi się czekolada, poczuj zapach cynamonu i wanilii, zatrzymaj się, daj się ponieść magii. W kuchni są trzy osoby, starsza dziewczynka pomaga matce robić czekoladki, a młodsza bawi się na podłodze. Jeśli się postarasz, w nogach tej starszej zobaczysz cień królika. I nie wiesz, czy istnieje naprawdę czy to tylko twoja wyobraźnia.
Istnieją książki, które należy czytać w pewnych określonych porach roku i „Rubinowe czółenka” zdecydowanie do nich należą. To powieść wręcz idealna na okres przedświąteczny, pełna czarów, ciepła i zapachu roztopionej czekolady, wywołująca na twarzy uśmiech. Daj się zaczarować i przenieść się w krainę baśni. Tylko pamiętaj, że i w baśniach czai się niebezpieczeństwo.
„Rubinowe czółenka” to kontynuacja głośnej „Czekolady”. Od wydarzeń z poprzedniej powieści minęły cztery lata, Vianne, Anouk i jej przyrodnia siostra Rosette mieszkają w Paryżu pod przybranym nazwiskiem. Sąsiedzi nie wiedzą, skąd przybyły. I nie wiedzą, że muszą uciekać przed Życzliwymi i przed Człowiekiem w czerni. Różnią się od innych, nawet w tej artystycznej części Paryża jaką jest Montmartre. Ukrywają się, cały czas bojąc się, żeby nie zdmuchnął ich wiatr. Usiłują ułożyć sobie życie na nowo, wtopić się w tłum i zapomnieć o magii. Vianne nawet kogoś poznaje, ale jeszcze nie wie, że to osoba zbyt konwencjonalna i przewidywalna, nie wie, że to nie będzie mężczyzna dla niej.
Pewnego dnia do drzwi chocolaterie puka tajemnicza kobieta. Otwiera jej Anouk i mówi, że dziś nieczynne z powodu żałoby. I tutaj też pierwszy raz uśmierca swoją matkę, a nieznajoma tylko uśmiecha się tajemniczo.
Zamknij oczy i wyobraź sobie, co czuje Vianne, która wie, że córka dorasta i się od niej oddala. Czy Vianne pamięta swoją prawdziwą matkę, przecież nigdy o niej nie wspomina. Sami sobie wybieramy rodzinę. Co może czuć ta kobieta, która wie, że tu ciężko będzie przekonać ludzi do swoich czarów i do swoich czekoladek, bo przecież Paryżanie są tacy nieufni? Ona jeszcze tego nie wie, ale ta, która do nich przyszła pomoże im wyjść na prostą.
Osobą, dzięki której w życiu Vianne i Anouk dokonają się pewne zmiany jest Zozie de'l Alba, kobieta żyjąca pod przybranym nazwiskiem, bardzo przypominająca dawną Vianne. Nie wiedzą, kim naprawdę jest, ani skąd przybyła, ale powoli zdobywa ich zaufanie. Bo to dzięki niej do chocalaterie zaczyna przychodzić więcej klientów, dzięki niej odnawiają wnętrze lokalu, teraz jest tu kolorowo i przytulnie. Vianne jeszcze nie wie, że z jedną starszą klientką sklepu łączy ją więcej niż mogłoby się wydawać. Zozie staje się sojuszniczką Anouk, która dzięki niej zaczyna wierzyć w siebie i przestaje zwracać uwagę na swoje klasowe koleżanki, które mają ją za odmieńca. Dziewczynka jest zepchnięta na margines życia klasowego, dopiero przyjaźń z Jeanem Loupem sprawia, że czuje się nieco pewniej. Ale czy to na pewno zasługa tego chłopca? A może to dzięki Zozie Anouk zaczyna być bardziej pewna siebie?
„Rubinowe czółenka” to książka rozpisana na głosy trzech kobiet, Vianne, Anouk i Rocher, każdy rozdział jest pisany z perspektywy jednej z nich, wspominania każdej z nich przeplatają się z teraźniejszością. To powieść bardzo kobieca, o ucieczce przed przeszłością, o ciągłej obawie, żeby nie zostać zdmuchniętą przez wiatr. Ale istnieją różne wiatry, jeden przynosi zmiany. I może to z nim do ich życia weszła Zozie?
Zamknij oczy i wyobraź sobie drewniany domek dla lalek na wystawie sklepowej. Właśnie zaczął się adwent i jest to swojego rodzaju kalendarz adwentowy, każdego dnia otwierają się inne drzwi i można w nich zobaczyć coraz to inne rzeczy, wszystkie figurki są wykonane z czekolady, a śnieg to cukier puder. Pamiętaj, że taka atmosfera nie może trwać wiecznie. Vianne zaczyna się denerwować,bo Thierry, z którym się zaręczyła, niedługo przeprowadza się do nowego domu, a ona ma zamieszkać razem z nim, ale nie chce, zwłaszcza teraz, kiedy wie, że Roux, którego kiedyś kochała, wrócił. Czy na stałe? Czy znowu odejdzie? Ale to przecież ona przed nim uciekała.
Anouk w pewnych chwilach była mądrzejsza od matki i to właśnie ona spotykała się z Roux na paryskim cmentarzu. I to ona pierwsza domyśliła się, kto jest prawdziwym ojcem jej siostry, małe Rosette, którą uważały za niezwykłą dziewczynkę, mimo że nie mówiła i nie zachowywała się jak zwykła czterolatka, Rosette, której Thierry nie potrafił zaakceptować i którą chciał oddać na leczenie do najlepszych francuskich specjalistów.
„Rubinowe czółenka” to powieść nie tylko o ucieczce przed przeszłością, to również powieść o sile miłości, o tym, że pewne rzeczy i pewne osoby trzeba kochać takimi jakie są i nie można ich zmieniać. Bo Rosette rozumiała o wiele więcej niż wydawało się Thierremu.
Zamknij oczy i wyobraź sobie mroźne zimowe popołudnie, z nieba sypie śnieg, a mieszkanki chocolaterie przygotowują się do przyjęcia wigilijnego. Wszyscy goście mają przyjść przebrani, ale jakie jest zdziwienie Vianne kiedy widzi Zozie przebraną za nią samą. Czy teraz już wie, kim tak naprawdę jest ta kobieta, która przyszła do nich miesiąc wcześniej? I jaka będzie reakcja wszystkich, kiedy dowiedzą się o pewnych rzeczach, o tym, że przeszłość wróciła i że nie można przed nią uciec?
„Rubinowe czółenka” to już któraś z kolei przeczytana przeze mnie powieść Harris. I w każdej jest aż gęsto od magii. W „Czekoladzie” czary miały pomóc otarciu się ludzi i zwierzaniu ze swoich problemów, tutaj magia momentami bywa niebezpieczna. Zozie w książce opowiada Anouk kilka baśni, które nie kończą się szczęśliwie, ale które mają w sobie dużo prawdy. Atmosfera tutaj jest o wiele bardziej melancholijna. Lubię fragmenty, w których Zozie wspomina swój pobyt w Meksyku, była tam z matką jaka mała dziewczynka i to tam zaczęła interesować się magią, ale nie wiedziała, że eksperymenty mogą być niebezpieczne.
Kocham książki, od których nie mogę się oderwać, pisane baśniowym stylem, książki, które wciągają od pierwszej strony. Magiczne, ale momentami okrutne i niepokojące. Takie, których nie można odłożyć póki się ich nie skończy. I powieści Joanne Harris bez wątpienia do nich należą. Może wolałbym czerpać więcej przyjemności z lektury i sztucznie sobie przedłużać czytanie, ale z drugiej strony wiem, że nie będę mogła skupić się na niczym innym, jeśli nie będę wiedziała, jak historia się skończy.
Zamknij oczy i przenieś się z Vianne, Roux i dziewczynkami nad Sekwanę, jest Boże Narodzenie, a on wiedział, że musi sprawić im jakiś prezent. Na przycumowane łodzie spadają płatki śniegu. Wsiadają do jednej z nich - pływającej chocolaterie, bo przecież baśnie powinny kończyć się szczęśliwie.
Zamknij oczy. Gdzie podziała się Zozie? Odeszła razem z wiatrem, jeszcze nie wiesz, gdzie się znajdzie. Nie wiesz, że ty też możesz ją spotkać.

Zamknij oczy. Wyobraź sobie paryski Montmartre w listopadowy wieczór, światła latarni odbijają się w mokrym od deszczu bruku, na ulicy nie ma prawie nikogo, widać tylko jedną kobietę. Idzie pewnym krokiem, wyprostowana, ubrana w kolorową spódnicę, jej wysokie obcasy stukają o kamienie. Przystaje przed budynkiem wciśniętym w rzędy innych, małym i niepozornym, ale ona wie,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trzy filiżanki herbaty Greg Mortenson, David Oliver Relin
Ocena 7,4
Trzy filiżanki... Greg Mortenson, Dav...

Na półkach: , ,

Miałam ochotę na coś innego niż powieścidło. Miałam ochotę na właśnie taką literaturę faktu, a opis książki jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że to trzeba przeczytać. I jak zaczęłam, przepadłam, Grega za wiele rzeczy można podziwiać, za jego odwagę, determinację w dążeniu do celu, za to, że potrafi jednoczyć ludzi, którzy są wrogami, za to, że nie chce walczyć za pomocą siły, ale za pomocą sposobu. Fakt, że duże znaczenie dla jego podejście miało to, że w dzieciństwie chodził do międzynarodowej szkoły. Inne widzenie świata, takie szersze. Podobało mi się to, że zauważył, że nie powinno się tym Pakistańczykom i Afgańczykom narzucać zachodniego stylu życia i myślenia, i to, że to właśnie my powinniśmy się od nich nauczyć życia w wolniejszym tempie, bez tego szaleństwa.
Czyta się bardzo dobrze, wciąga, a opisy tamtych krajów, do których nikt nam teraz wizy nie wyda, stają przed oczami jak żywe. I jednocześnie robi się jakoś smutno, bo przecież te państwa miałyby tyle do zaoferowania, gdyby nie te wojny i brak stabilności w regionie.
A Greg powinien być wzorem dla innych, ile można dokonać, nie mając wiele, ale mając świadomość, że przez zapewnienie możliwości nauki tamtym dzieciom osiągnie się więcej niż przez miliardy wydawane na wojny. Dla mnie taki człowiek zasługuje na pokojowego Nobla, nie wiem czy tego dożyjemy.
Na youtubie można posłuchać wywiadów z nim. I jest nawet piosenka śpiewana przez jego córkę. Piękne, to, piękne.

http://www.youtube.com/watch?v=TYxbmissCg8

Clip w takim ciepłym klimacie, podobnie jak książka.

Oby więcej takich (książek) :)

Miałam ochotę na coś innego niż powieścidło. Miałam ochotę na właśnie taką literaturę faktu, a opis książki jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że to trzeba przeczytać. I jak zaczęłam, przepadłam, Grega za wiele rzeczy można podziwiać, za jego odwagę, determinację w dążeniu do celu, za to, że potrafi jednoczyć ludzi, którzy są wrogami, za to, że nie chce walczyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na szczęście dla Andrei książka ma dobre zakończenie, bo myślę, że gdyby było inaczej, dziewczyna niewątpliwie prędzej czy później popadłaby w obłęd.

Książkę przeczytałam, chociaż nie była to łatwa lektura. Nie chodzi o to, że źle się ją czytało, nie, wszystko było płynne i przejrzyste, szczere i naładowane emocjami. I przez nagromadzenie tych emocji momentami atmosfera była duszna i przytłaczająca. Nowe mieszkanie Andrei z wystrojem jak z sennego koszmaru i krewni, z których każdy coś ukrywał i każdy był fałszywy. Mam takie wrażenie, że Andrea była jedyną szczerą osobą w tym towarzystwie, szczerą i naiwną, nie pasowała do nich. I dlatego wybrała towarzystwo Eny, Ena to chyba moja druga ulubiona postać w tej powieści, szczera, silna, wyzwolona, odważna, niby przeciwieństwo Andrei, ale udało im się zaprzyjaźnić.

Mój ulubiony fragment to wędrówka Andrei po Barrio Chino, kocham tą przytłaczająca atmosferę i napięcie, tak jakby za chwilę miało się stać coś strasznego. I rozmowa Andrei z matką Eny, trochę rozciągnięta, ale za to szczera, kolejna kobieta, która wyznała wszystko jak na spowiedzi. I kolejne tajemnice z przeszłości.

I jest to kolejna powieść hiszpańska, której akcja toczy się w Barcelonie, ale innej, przerażającej, mieście, które przypomina piekło. Lata 40, po wojnie domowej, kilka nawiązań do niej w książce było. I tamte podziały wojenne ciążyły nad bohaterami.

Od czasu napisania mojej magisterki jestem entuzjastką (jak to brzmi!) hiszpańskiej wojny domowej, więc teraz staram się czytać książki w jakiś sposób do niej nawiązujące. Wiem, że to nie jest książka o wojnie, bo akcja toczy się już po, ale echa pozostały. I miejsce akcji, Barcelona, bastion republikanów, mimo że krewni Andrei opowiadali się za Franco, a u ciotki Angustias dewocja była aż za nadto widoczna. W ogóle ta Angustias była ciekawą postacią, robiło mi się zimno, kiedy czytałam fragmenty z jej udziałem.

Styl jest ładny, szczery, chociaż niektóre metafory lekko mnie przerażały. Za to bardzo spodobała mi się końcówka, szkoda że jest otwarta, bo aż chciałoby się wiedzieć, co dalej działo się z Andreą. Ale miejmy nadzieję, że było tylko lepiej.

Na szczęście dla Andrei książka ma dobre zakończenie, bo myślę, że gdyby było inaczej, dziewczyna niewątpliwie prędzej czy później popadłaby w obłęd.

Książkę przeczytałam, chociaż nie była to łatwa lektura. Nie chodzi o to, że źle się ją czytało, nie, wszystko było płynne i przejrzyste, szczere i naładowane emocjami. I przez nagromadzenie tych emocji momentami atmosfera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po lekturze "Mauricia..." muszę powiedzieć, że ta książka zdecydowanie różni się od wesołej twórczości Mendozy. Zresztą, napisali na okładce, że wpisuje sie w poważniejszy nurt. Dla mnie sam główny bohater był nieco bezbarwny, nie mogłam poczuć do niego ani sympatii, ani antypatii, widać, tak miało być. Za to inne postacie - zwłaszcza Clodilde i Porritos - dwie kobiety, między którymi Mauricio musiał dokonać wyboru, polubiłam od razu. Obie różnie, ale ciekawe na swój sposób.
Co jeszcze polubiłam w tej książce? Na pewno kontekst polityczny - mam zboczenie zawodowe, moja magisterka też obejmowała pofrankistowską Hiszpanię. No właśnie, kraj, który wyszedł z dyktatury i ludzie, którzy musieli się przestawić na nowy system, przyzwyczaić się do czegoś, czego nigdy nie znali. I była to chyba moja pierwsza książka, której akcja działa się w tamtym właśnie okresie, przeważnie czytałam albo powieści o wojnie domowej, albo o dyktaturze, może jest ich więcej. I na miejsce akcji chyba nieprzypadkowo wybrano Barcelonę - znowu. Ja rozumiem, że Barcelona była bastionem republiki, że ludzie nawet po śmierci dyktatora chcieli przeprowadzać rewolucję, ale im dłużej czytam te hiszpańskie książki, tym bardziej pogłębia się moje wrażenie, że nie ma ciekawszych miast, żeby je przedstawić. Czy nie za bardzo się czepiam?
Barcelona z powieści Mendozy to miasto dosyć smutne. Jednak sama książka ma dobre zakończenie, mimo kresu pewnej epoki, jest jakaś nadzieja. Aż zamarzyło mi się, żeby była jakaś kontynuacja, zwłaszcza ze względu na te igrzyska olimpijskie z 1992 r. Ale tak też jest dobrze. Książka jest napisana przystępnym językiem, szybko się czyta, ale momentami skłania do refleksji. Zwłaszcza mnie, zboczoną zawodowo osóbkę .
I marzę o większej ilości książek opowiadających o tym okresie, których akcja toczyłaby się też w innych hiszpańskich miastach.

Po lekturze "Mauricia..." muszę powiedzieć, że ta książka zdecydowanie różni się od wesołej twórczości Mendozy. Zresztą, napisali na okładce, że wpisuje sie w poważniejszy nurt. Dla mnie sam główny bohater był nieco bezbarwny, nie mogłam poczuć do niego ani sympatii, ani antypatii, widać, tak miało być. Za to inne postacie - zwłaszcza Clodilde i Porritos - dwie kobiety,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam ma bzika na punkcie wszystkiego, co hiszpańskie, więc jak parę miesięcy temu zobaczyłam w księgarni książkę "Powrót" pani Hislop i przeczytałam opis na okładce, wiedziałam, że muszę się za to zabrać. Potem ochota mi przeszła, bo wyczytałam jakieś nieprzychylne recenzje w internecie, ale powiedziałam sobie, co tam, mam własne zdanie.I tak oto wyniosłam to z biblioteki. I przepadłam. Czytałam wcześniej inne książki o wojnie domowej, ale tutaj było inaczej. Bardziej skupiamy się na tragedii pojedynczych ludzi, których ta wojna dotknęła, atmosfera jest ponura, nie można nikomu ufać, przyjaciele stają się wrogami, a rodzinie Ramirezów należy tylko współczuć, ale nie była jedyną, którą wtedy takie tragedie dosięgały. Dwóch synów w więzieniu, jeden zamordowany, a córka po opuszczeniu rodzinnej Grenady wędrowała po całej Hiszpanii, później znalazła się jako uchodźca w Anglii i już nie wróciła do kraju. Nie ona jedna.
Sam początek książki jest taki niezbyt i nie mówię tu o pierwszej stronie, tylko o tym, co dalej. Ot mamy 2001 rok i dwie koleżanki, które postanowiły odwiedzić Grenadę, bo jedna z nich ma urodziny. Mamy tu narzekania na swojego męża Soni, która jest jedną z głównych bohaterek, opisy jej życia w Londynie, lekcje salsy. I pierwszy opis flamenco, do którego nie byłam zbyt przekonana, bo tę muzykę trzeba poczuć i usłyszeć, a tu w tym wystepie dla turystów nie poczułam nic. Niestety. Sonia podczas swoich wędrówek po mieście trafia do pewnej kawiarni i zaciekawiona fotografiami wiszącymi na ścianie, zaczyna rozmowę ze starym kelnerem.
I tutaj przenosimy się do tej lepszej części książki, lata 30 - te, II Republika i rodzina Ramirezów prowadząca kawiarnię El Barril. Wszyscy sympatyczni na swój sposób, ale najbardziej Mercedes, którą poznajemy jako 12 latkę zafascynowaną tańcem flamenco. W ogóle książka na tym etapie jest bardzo andaluzyjska, flamenco, corrida, którą interesował się jej starszy brat, słońce i taka radość, która za jakiś czas ma się skończyć. Później Mercedes poznaje Javiera, cygana, dla którego tańczy i w którym się zakochuje, ale wojna ich rozdzieliła. I w czasie wojny opuszcza miasto i udaje się do Malagi, z której inni uciekają. Wie, że nie może tam zostać i idzie razem z nimi. I to są jedne ze smutniejszych fragmentów tej książki, ci ludzie, którzy musieli opuścić swoje domy i którzy w każdym innymi mieście (o ile tam doszli) czuli się obco.
Matka Merche została w domu sama po tym, jak synowie trafili do więzień i później mąż też został zatrzymany. Tragedia rodziny republikańskiej, w którą Sonia nie mogła uwierzyć. A Mercedes dotarła do Bilbao i tam zaopiekowała się grupą dzieci, z którą popłynęła do Anglii.
I tak mogłoby się zakończyć, ale jest dalszy ciąg i powrót do współczesności. Ten powrót wiele tu wyjaśnia, choć zakończenie może się wydać nieco telenowelowate. Mi się podobało, bo wyjaśnia się związek Sonii z Mercedes.
Książka smutna, jak wszystkie książki opowiadające o tamtych latach, ale jest w niej pełno ciepła i miłości i choć może sam styl nie jest zbyt wybitny, to czyta się do dobrze. Taka dobra powieść. Dla mnie nawet więcej niż dobra, jestem maniaczką wojny domowej. I momentami nawet fragmenty mojej magisterki stawały mi przed oczami. Ale lubię swoją magisterkę ;) .
Czyli jestem na tak i polecam.

Mam ma bzika na punkcie wszystkiego, co hiszpańskie, więc jak parę miesięcy temu zobaczyłam w księgarni książkę "Powrót" pani Hislop i przeczytałam opis na okładce, wiedziałam, że muszę się za to zabrać. Potem ochota mi przeszła, bo wyczytałam jakieś nieprzychylne recenzje w internecie, ale powiedziałam sobie, co tam, mam własne zdanie.I tak oto wyniosłam to z biblioteki....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka może nie ma drugiego czy trzeciego dna, ale wspaniale się ją czyta, wciąga. Spodobał mi się styl pisarza, prawdę mówiąc już stęskniłam się za takim pisaniem, pełnym szczegółów, soczystym, ale mającym w sobie jakiś staroświecki urok. Nawet polubiłam główną bohaterkę mimo jej wyidealizowana i pewnego odrealnienia. Nie miała dziewczyna szczęścia w życiu, a po prostu chciała żyć normalnie z Angelem, ale przeszłość ją prześladowała. Bohaterowie są wyraziści, można do nich poczuć sympatię albo antypatię, ale na pewno nie można przejść wobec nich obojętnie.
No i te opisy, angielska prowincja, tło obyczajowe. Wszystko opisane ze smakiem i tak, że nie można się oderwać.
I myślę nad tym, do czego musiała posunąć się biedna Tessa, żeby w końcu choć przez chwilę być szczęśliwą i zapomnieć, o tym co było.
Mam kilka ulubionych scenek, zwłaszcza tę z lunatykowaniem Angela, jest tam pełno napięcia, ale też jakiejś słodyczy. Pięknie.
To było moje pierwsze spotkanie z Hardym i oby nie ostatnie

Książka może nie ma drugiego czy trzeciego dna, ale wspaniale się ją czyta, wciąga. Spodobał mi się styl pisarza, prawdę mówiąc już stęskniłam się za takim pisaniem, pełnym szczegółów, soczystym, ale mającym w sobie jakiś staroświecki urok. Nawet polubiłam główną bohaterkę mimo jej wyidealizowana i pewnego odrealnienia. Nie miała dziewczyna szczęścia w życiu, a po prostu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wyniosłam to z biblioteki przez przypadek, bo nie miałam jej na swojej liście, mimo że lubię książki o Dalekim Wschodzie. I dobrze się stało, że ją przeczytałam, chociaż moje uczucia są nieco mieszane. Zacznijmy od pozytywów, przede wszystkim spodobał mi się sam pomysł, opisanie losów Yoshiko od dzieciństwa, które spędzała w Chinach, przez młodość w Japonii, która stała się jej drugą ojczyzną. Sama próba opisania losów osoby, która uważana była za złą do szpiku kości też jest dobra, zwłaszcza że Yoshiko nie można uznać za bohaterkę jednoznaczną. Okoliczności sprawiły, że stała się taka jaka stała, pod koniec było czuć, że żałuje niektórych swoich wyborów, ale wie, że już niczego nie zmieni i nie cofnie czasu. Historia pisana z punktu jej widzenia, co nieco zawęża horyzonty, ale pozwala się wgłębić w jej tok myślenia i jej decyzje.
Na minus niestety zaliczam przeerotyzowanie w tej książce, momentami miałam wrażenie, że punktem kulminacyjnym każdego rozdziału jest to, jak dziewczyna zaciąga kogoś do łóżka albo jak ją zaciągają, trochę niewyżyta była. Nie żebym miała coś przeciw takim scenom, ale tu było ich za dużo. I jeszcze przydałoby się więcej takich opisów dekadenckich, palarnie opium, ach :) .

Wyniosłam to z biblioteki przez przypadek, bo nie miałam jej na swojej liście, mimo że lubię książki o Dalekim Wschodzie. I dobrze się stało, że ją przeczytałam, chociaż moje uczucia są nieco mieszane. Zacznijmy od pozytywów, przede wszystkim spodobał mi się sam pomysł, opisanie losów Yoshiko od dzieciństwa, które spędzała w Chinach, przez młodość w Japonii, która stała się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku" wyniosłam z biblioteki 13 listopada ( w urodziny Romy, o czym wtedy nie wiedziałam) zeszłego roku . Na książkę miałam ochotę od dawna, a jak przeczytałam, maznęłam takie cuś na innym forum. I tu będzie przeklejka, (opinia z 27 listopada 2009 r)

Wczoraj skończyłam czytać i pomyślałam - dlaczego to koniec? Chętnie poczytałabym dalej, mam niedosyt, ale nie taki, że czegoś mi brakowało. To raczej niedosyt spowodowany dobrą lekturą, ciepłą, ale pełną smutku.
Początek jest taki sielankowy, ale już na następnej stronie pojawiają się wspomnienia z getta. Zawsze przeżywam takie rzeczy przy lekturze, bo to niesprawiedliwość i tak być nie powinno. No, niestety, mój idealizm można wsadzić do szafy. Chyba pierwsza moja książka, która opisywała te wydarzenia z punktu widzenia małej dziewczynki, dziewczynki, która za wcześnie stała się dojrzała. I potem ukrywanie się z mamą u obcych ludzi i strach, że może się coś stać, wszystko bardzo sugestywne. Czułam się tak, jakbym im towarzyszyła albo jakbym oglądała stary film z ich udziałem. Smutne wspomnienia.
I później czasy powojenne, bieda, zabawy z kuzynem Romanem - wyobraziłam go sobie jako chłopca, musiał być z niego łobuz Smile. I chyba już wtedy dzieci poczuły, co chcą robić w życiu, bo wtedy zaczęło się zainteresowanie Romana filmem, a Romy sztuką, tworzeniem scenografii do przedstawień.
Kocham tę część z krakowską bohemą, może nigdy nie przebywałam w takim środowisku, ale często o tym marzyłam, to musiało być piękne. Coś jak Montmartre w Paryżu. I atmosfera tamtych lat, dodawanie kolorów rzeczywistości, szukanie czegoś pogodnego w życiu i chyba też niejaki opór przeciw władzy.
Później mamy opisane studia Romy, jej pierwsze nieudane małżeństwo i w końcu emigrację, na której też wiele rzeczy się dzieje, życie w obcym kraju w biedzie, w kraju, którego języka się nienawidziło... I przeprowadzki. I świadomość, że tam nigdy nie będzie tak, jakby się chciało żeby było.
Roma przez całe życie starała się zepchnąć te najwcześniejsze wspomnienia głęboko i jeszcze nie mogła przywyknąć do nowej rzeczywistości, więc może stąd jej ucieczka przed światem i lekomania? Na szczęście udało jej się to pokonać, a walkę ze wspomnieniami odbyła po obejrzeniu Listy Schindlera. Ja sama film oglądałam dość późno jak na ten film, ale pamiętam, że mimo tego, iż cały był czarno-biały, postać dziewczynki w czerwonym płaszczyku była pokazana w kolorze. Takie jakby wyróżnienie dla tego dziecka, dla Romy.
I też chciałabym mieć ją na własność, piękna była, co tu dużo gadać.
Ale chętnie sięgnę po inne książki Romy, na pewno przypadną mi do gustu.

"Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku" wyniosłam z biblioteki 13 listopada ( w urodziny Romy, o czym wtedy nie wiedziałam) zeszłego roku . Na książkę miałam ochotę od dawna, a jak przeczytałam, maznęłam takie cuś na innym forum. I tu będzie przeklejka, (opinia z 27 listopada 2009 r)

Wczoraj skończyłam czytać i pomyślałam - dlaczego to koniec? Chętnie poczytałabym dalej, mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeczytałam już jakiś czas temu i również byłam zachwycona. Pomijając te kontrowersje, ale i kontrowersje muszą być, inaczej byłoby mdło. Język w książce jest fenomenalny, momentami aż miałam ochotę czytać na głos. A sama historia wciąga, opis Kolumbii jako piekła na ziemi tłem dla dość specyficznego (choć jak na nasze czasy chyba już nie) romansu. Bohaterowie wyraziści, wartka akcja, tylko szkoda, że książeczka taka cieniutka. Zaczyta się człowiek, a tu już koniec.
Na pewno sięgnę po coś jeszcze tego autora :) .

Przeczytałam już jakiś czas temu i również byłam zachwycona. Pomijając te kontrowersje, ale i kontrowersje muszą być, inaczej byłoby mdło. Język w książce jest fenomenalny, momentami aż miałam ochotę czytać na głos. A sama historia wciąga, opis Kolumbii jako piekła na ziemi tłem dla dość specyficznego (choć jak na nasze czasy chyba już nie) romansu. Bohaterowie wyraziści,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moim błędem było to, że najpierw obejrzałam film. Czasami nie ma to wpływu na czytanie książki, po prostu wiem, co się stanie i tyle. A tutaj to zakończenie, niespodziewane, ale ja wiedziałam jak się skończy, więc byłam na to przygotowana.
Książka napisana prostym językiem, z perspektywy dziewięcioletniego chłopca, który jeszcze jest niewinny i naiwny i dziwi się, że jedni ludzie żyją normalnie, a inni za kolczastym ogrodzeniem. I my wiemy, dlaczego oni chodzili w pasiastych piżamach, Bruno tego nie wiedział. Wstrząsające jest to, że czytelnik ma tę świadomość, której nie miał ten chłopiec, że prawdziwa praca ojca była przed nim ukrywana i że wierzył, że po drugiej stronie może być lepiej niż po jego stronie, gdzie nie było ludzi w pasiastych piżamach. I ten główny wątek, przyjaźń Bruna ze Szmulem, niby niemożliwa, ale taka wzruszająca, byli ze sobą do końca, mimo że Bruno długo pewnych rzeczy nie dostrzegał i nie rozumiał, a kiedy być może zrozumiał, było już za późno...
Smutna książka przez swoją prostotę i tę świadomość, że my wiemy. A on nie wiedział.

Moim błędem było to, że najpierw obejrzałam film. Czasami nie ma to wpływu na czytanie książki, po prostu wiem, co się stanie i tyle. A tutaj to zakończenie, niespodziewane, ale ja wiedziałam jak się skończy, więc byłam na to przygotowana.
Książka napisana prostym językiem, z perspektywy dziewięcioletniego chłopca, który jeszcze jest niewinny i naiwny i dziwi się, że jedni...

więcej Pokaż mimo to