rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

To, że Charlotte Roche nie jest pisarką stało się dla mnie oczywiste już po przeczytaniu kilku pierwszych stron. Dla niej samej stało się to pewnie oczywiste dużo wcześniej stąd ta rzecz, którą spłodziła - nie skandalizując nie ma chyba tak naprawdę nic do powiedzenia i nie ma czego szukać na rynku
literackim!?

To, że Charlotte Roche nie jest pisarką stało się dla mnie oczywiste już po przeczytaniu kilku pierwszych stron. Dla niej samej stało się to pewnie oczywiste dużo wcześniej stąd ta rzecz, którą spłodziła - nie skandalizując nie ma chyba tak naprawdę nic do powiedzenia i nie ma czego szukać na rynku
literackim!?

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Panie, widzisz (czytasz!) i nie grzmisz!? Cóż za literacka szmira! Znowu dałem się urzec/"namówić" przez jakiegoś oszołomskiego recenzenta literackiego i przeczytałem czyli straciłem niepotrzebnie część mojego wolnego czasu! Kto to wydaje, ocenia i wreszcie kto to wycenia na 7, 8 i więcej!?

Panie, widzisz (czytasz!) i nie grzmisz!? Cóż za literacka szmira! Znowu dałem się urzec/"namówić" przez jakiegoś oszołomskiego recenzenta literackiego i przeczytałem czyli straciłem niepotrzebnie część mojego wolnego czasu! Kto to wydaje, ocenia i wreszcie kto to wycenia na 7, 8 i więcej!?

Pokaż mimo to

Okładka książki Co to jest teoria względności Lew D. Landau, Jurij Rumer
Ocena 6,0
Co to jest teo... Lew D. Landau, Juri...

Na półkach: , , ,

Książka a właściwie książeczka wydana została w serii "Nowości Nauki i Techniki" w roku 1964-tym. Przeczytawszy ją wczoraj po bez mała 50-ciu latach po raz drugi (zajęło mi to raptem kilkanaście minut) nie mogłem oprzeć się pokusie aby nie wynotować sobie następującego fragmentu: "Ograniczywszy się jednak wyłącznie do rozumowania, upodobnilibyśmy się do niektórych dawnych filozofów usiłujących wydobywać prawa przyrody z własnej głowy. Wynika wtedy nieuchronne niebezpieczeństwo, iż świat wytworzony w ten sposób przy wszystkich swych zaletach okaże się mało podobny do rzeczywistego." Po usunięciu "dawnych" mielibyśmy stan "fizykokwantowo-filozoficzny" z dnia dzisiejszego. Wszechświat, który jawił mi się gdy dziecięciem byłem jako coś nieskończonego a więc niewyobrażalnego, to znane mi dobrze Uniwersum, Kosmos to zdecydowanie za mało, czas na Wszechświat Bąbelkowy, Wieloświat etc., etc. I już nie trzeba wychodzić z domu, przykładać oka do teleskopów, liczyć, kalkulować a przede wszystkim opierać się na dowodach! Wystarczy memłać cokolwiek co im bardziej dzikie i niedorzeczne tym ciekawsze dla gawiedzi. Sytuacja przypomina po trochu kiosk z kolorową prasą za złotówkę bądź religijne bzdety. Jeżeli natomiast śmiałbyś powiedzieć głośno i otwarcie, że to co podyktował trzecią rzęsą lewego oka facet nie ruszający się z miejsca od lat to raczej woda na medialny młyn i summa summarum nic tak naprawdę odkrywczego to trafisz najkrótszą drogą na najbliższy rozpalony już dla ciebie stos.

Książka a właściwie książeczka wydana została w serii "Nowości Nauki i Techniki" w roku 1964-tym. Przeczytawszy ją wczoraj po bez mała 50-ciu latach po raz drugi (zajęło mi to raptem kilkanaście minut) nie mogłem oprzeć się pokusie aby nie wynotować sobie następującego fragmentu: "Ograniczywszy się jednak wyłącznie do rozumowania, upodobnilibyśmy się do niektórych dawnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z zasady nie przeklinam, nie używam również imion świętych w nadmiarze ale po przeczytaniu tej książki miałem ochotę użyć:
primo - słowa na "k" (patrz: akcent na zachwyt)
secundo - imienia na "j" i imienia na "m" (patrz: zachwyt, radość, czytelnicza ekstaza)
tertio - własnego ozora aby oblizać się z zadowolenia (patrz: Klaus Kinsky)
Książka jest niewątpliwym, literackim diamentem a Kim jako jej twórca jest pół- a może nawet całym/całkowitym bogiem. Poetyckość jego prozy wali na kolana a gdy już klęczysz, z pobliskiej chmury wysuwa się pałka bejsbolowa i wali cię w łeb. Coś niesamowitego! Pisarz jest doskonałym żonglerem słów i misternym budowniczym zdań do tego stopnia, że i ty sam zaczynasz nie tylko w czasie lektury ale i potem trochę inaczej patrzeć na świat i... niech już tak zostanie... na zawsze! Absolutny czytelniczy "muss".

Z zasady nie przeklinam, nie używam również imion świętych w nadmiarze ale po przeczytaniu tej książki miałem ochotę użyć:
primo - słowa na "k" (patrz: akcent na zachwyt)
secundo - imienia na "j" i imienia na "m" (patrz: zachwyt, radość, czytelnicza ekstaza)
tertio - własnego ozora aby oblizać się z zadowolenia (patrz: Klaus Kinsky)
Książka jest niewątpliwym, literackim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przesłodzony stek bzdur. Naiwne dziwadło literackie z nierealnym miasteczkiem i równie dziwacznymi postaciami. Sam nie wiem dlaczego dałem 3!? Drugiej części nie przeczytam! Szkoda tylko, że autorka zmarła tak młodo (36).

Przesłodzony stek bzdur. Naiwne dziwadło literackie z nierealnym miasteczkiem i równie dziwacznymi postaciami. Sam nie wiem dlaczego dałem 3!? Drugiej części nie przeczytam! Szkoda tylko, że autorka zmarła tak młodo (36).

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Noooo, nie wiem... Lepiej pewnie byłoby gdyby pan Sally Perel już więcej niczego nie napisał. Poziom umiejętności literackich jest żenująco niski. W kilku fragmentach wyczuwałem jakby pewne niedopowiedzenia, nieprawdę, zmyślenia bądź próbę "wyprostowania" rzeczywistych wydarzeń. Podstawowym pytaniem, które nasuwało mi się w czasie lektury powieści było - jak daleko posunąłby się jeszcze jej główny bohater chcąc za wszelką cenę przeżyć? P.S. Pani Holland ulepiła z tego film, którego jeszcze nie oglądałem.

Noooo, nie wiem... Lepiej pewnie byłoby gdyby pan Sally Perel już więcej niczego nie napisał. Poziom umiejętności literackich jest żenująco niski. W kilku fragmentach wyczuwałem jakby pewne niedopowiedzenia, nieprawdę, zmyślenia bądź próbę "wyprostowania" rzeczywistych wydarzeń. Podstawowym pytaniem, które nasuwało mi się w czasie lektury powieści było - jak daleko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lepiej pewnie byłoby gdyby pani Gallmann dała sobie spokój z pisaniem jeszcze czegokolwiek. Rzygać mi się chciało od tego ubranego w kwiatki i zachody słońca kolonialnego bełkotu. Jak już ktoś słusznie zauważył w swojej recenzji książki – chwilami przypomina ona dziennik licealistki! Kreująca się na prawie że „afrykańską królową” i matkę Teresę tubylców Gallman nie potrafi ukryć swego prawdziwego protekcjonalnego stosunku do nich i pozy pani na włościach. Ona, jej mąż i syn bawili się przecież dobrze na swoim ranczo – polowania, wędkarstwo, przyjęcia – typowy afrykanerski high life. Sądzę, że dopiero gdy już została sama a ranczo zaczęło się „sypać” wpadł jej do głowy pomysł z ochroną zwierząt etc. bo przecież jakoś nie protestowała przedtem gdy jej mąż zabijał zwierzęta w tym również słonie (patrz zdjęcie: Paulo i upolowany słoń). Bardzo mało pisze o pracy – swojej i męża. Od czasu do czasu przeraża i zraża mnie „historyjką”, która zapewne dla niej jest czymś normalnym – jak chociażby fragment gdy któryś z tubylców (pracowników farmy!?) leży złożony chorobą na ziemi, w kurzu przed jej domem. Po nocy, na drugi dzień – stwierdza Gallmann – jeszcze tam leżał. Kilkakrotnie wspomina o podartych spodniach i butach tubylców – a trzeba było zamiast 1$ za dzień czy tydzień pracy płacić więcej ale wtedy wystąpiłoby się z „klubu” i cała reszta „elity” zwróciłaby się przeciwko niej. Nie dałem się chyba nabrać na mdły, afektowany i nieszczery chyba styl „pisarstwa” Kuki Gallmann i nie sięgnę po jej następną pozycję.

Lepiej pewnie byłoby gdyby pani Gallmann dała sobie spokój z pisaniem jeszcze czegokolwiek. Rzygać mi się chciało od tego ubranego w kwiatki i zachody słońca kolonialnego bełkotu. Jak już ktoś słusznie zauważył w swojej recenzji książki – chwilami przypomina ona dziennik licealistki! Kreująca się na prawie że „afrykańską królową” i matkę Teresę tubylców Gallman nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Gdyby pani Haley dała sobie spokój z pisaniem byłoby chyba dla nas wszystkich lepiej!

Gdyby pani Haley dała sobie spokój z pisaniem byłoby chyba dla nas wszystkich lepiej!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książkę wybrałem przez pomyłkę sądząc, że to powieść oparta na filmie "Żona astronauty" a na taki temat miałem akurat ochotę. Wcześnie stosunkowo zreflektowałem się, że to rzecz raczej dla nastolatków. Przeczytałem do końca ze względu na moją 14-letnią wnuczkę - będę miał o czym z nią dyskutować gdy przyjedzie na wakacje.

Książkę wybrałem przez pomyłkę sądząc, że to powieść oparta na filmie "Żona astronauty" a na taki temat miałem akurat ochotę. Wcześnie stosunkowo zreflektowałem się, że to rzecz raczej dla nastolatków. Przeczytałem do końca ze względu na moją 14-letnią wnuczkę - będę miał o czym z nią dyskutować gdy przyjedzie na wakacje.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To "ciotowatość" rządów Partii Pracy siedzącej przy korycie doprowadziła do powstania tak ekstremalnych zdarzeń. Seierstad dała nam na jednej szali "czarny charakter" - Breivika, na drugiej zaś świętoszkowatą młodzieżówkę Partii Pracy czyli szykującą się do "nicnierobienia", politycznie poprawną elitę, "dymaną" przez tak naprawdę śmiejących się z niej, kpiących, klnących i drwiących w żywe oczy, imigrantów. W ich ojczyznach nie byłoby tolerancji dla wszystkich tych patologicznych zachowań, których dopuszczają się w Norwegii, która przyjęła ich przecież z otwartymi ramionami i przymyka oczy na postępki swoich nowych obywateli próbując ukryć to w g... zwanym multikulti. Pytam się często sam siebie - jaką kulturę przyniósł facet, który pierwszą parę nowych butów dostał za darmo od państwa, w którym się znalazł, w życiu nie pracował, pierwszą gołą damską dupę zobaczył w wieku 25-ciu lat gwałcąc obywatelkę w/w państwa-dobrodzieja bo do tej pory TAM u siebie zabawiał się z własną dłonią bądź z okolicznymi zwierzętami hodowlanymi? Ach, umie jeszcze grać na pustej butelce od coli i walnąć w mordę Norwega, którego uważa za totalną ciotę bo ten mu przecież w swej poprawności politycznej i zniewieścieniu nie odda. O tym wszystkim jakoś takoś ; a mogłoby to budować przecież również jakąś bardziej obiektywną, drugą czy nawet trzecią płaszczyznę naszych ewoluujących, rozwijających się poglądów w miarę zagłębiania się w książkę; pani S. nie wspomniała. Rodzina imigrancka niewiele chyba różni się od pewnej znanej nam z innej księgi rodziny, która kiedyś zawędrowała do Betlejem, z małą różnicą - tam był chłopczyk, tu dziewczynki, tam był ojczym (?) tu ojciec, tamten był stolarzem, ten ma dwie lewe ręce. To czas - czas chaosu i imigranckich przepychanek w Norwegii i w Europie wypluł Breivika ze swoich trzewi ale przedtem wypluł też z jeszcze ciemniejszych miejsc „kulturę”, która przyszła nam powiedzieć, że kobiety pracujące to źle, noszące t-shirty, mini spódniczki i bikini to jeszcze gorzej, że książki pana X będą rozpałką w piekle i filmy pana Y też etc. etc. Jako ateistyczne bydlę żywiące się m.in. wieprzowiną, ze względu na mój relatywnie podeszły już wiek, nie doczekam się pewnie tego momentu, w którym usłyszę furkot pierwszych kamieni zmierzających w kierunku mojej głowy. A później…? A wy?

To "ciotowatość" rządów Partii Pracy siedzącej przy korycie doprowadziła do powstania tak ekstremalnych zdarzeń. Seierstad dała nam na jednej szali "czarny charakter" - Breivika, na drugiej zaś świętoszkowatą młodzieżówkę Partii Pracy czyli szykującą się do "nicnierobienia", politycznie poprawną elitę, "dymaną" przez tak naprawdę śmiejących się z niej, kpiących, klnących i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W dalszym ciągu przeglądam ale musiałem wpisać, że przeczytałem aby dodać opinię. Bardzo dobra pozycja i chyba potrzebna na polskim rynku - estetycznie i przejrzyście wydana a dla takiego mola książkowego jakim jestem - rzecz, koło której obojętnie przejść nie mogłem ( i wcale nie musiałem płacić 99 zł - w czasie świątecznego pobytu w Polsce kupiłem rzecz za chyba 55 zł w którymś supermarkecie w jakimś centrum zakupowym). Zacząłem już jednak dziękować losowi, że rzucił mnie na ponad 20 lat do Niemiec a później na dalszych 15, aż do dziś, do Holandii ponieważ już dziś zamówiłem niedostępne w języku polskim m.in.:
Arto Paasilinna - Rok zająca, Nawal El Saadawi - Kobieta w punkcie zero, Richard Brautigan - Willard i jego trofea z kręgielni.
Zmierzam do tego, iż pewnie 20-30% książek, które znajdują się w w/w pozycji nie jest dostępna w języku polskim co może niektórych czytelników trochę zdenerwować.
Co jeszcze? Nie traktuję też pozycji jako "biblii czytelniczej" - mam swoje własne upodobania czytelnicze chociaż nieraz zdaję się na opinię innych.

W dalszym ciągu przeglądam ale musiałem wpisać, że przeczytałem aby dodać opinię. Bardzo dobra pozycja i chyba potrzebna na polskim rynku - estetycznie i przejrzyście wydana a dla takiego mola książkowego jakim jestem - rzecz, koło której obojętnie przejść nie mogłem ( i wcale nie musiałem płacić 99 zł - w czasie świątecznego pobytu w Polsce kupiłem rzecz za chyba 55 zł w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Napisana przeciętnie. Żeglarz mimo tego, iż zaimponował mi odwagą nie zdobył mego czytelniczego serca - nie odsłania w książce chyba wiele ze swego prawdziwego "ja", jest strasznym leniem i obibokiem (np. nie wyobraża sobie, że mógłby normalnie pracować). Z pięciuset dni rejsu ponad 50 procent spędził na lądzie (tu 2-3 tygodnie, tam parę miesięcy) śpiąc a to na jachciku a to waletując u ledwo co poznanych ludzi, narzekając przy tym na ciągły brak gotówki.

Napisana przeciętnie. Żeglarz mimo tego, iż zaimponował mi odwagą nie zdobył mego czytelniczego serca - nie odsłania w książce chyba wiele ze swego prawdziwego "ja", jest strasznym leniem i obibokiem (np. nie wyobraża sobie, że mógłby normalnie pracować). Z pięciuset dni rejsu ponad 50 procent spędził na lądzie (tu 2-3 tygodnie, tam parę miesięcy) śpiąc a to na jachciku a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mój Faworyt i totalny bestseller z lat mojego dzieciństwa. Jeszcze nieraz wspominam Plastusia i myślę o nim jak o żywej istocie! Zawsze będę kochał Plastusia!

Mój Faworyt i totalny bestseller z lat mojego dzieciństwa. Jeszcze nieraz wspominam Plastusia i myślę o nim jak o żywej istocie! Zawsze będę kochał Plastusia!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie sądziłem, przynajmniej do czasu przeczytania "Niezawinionych śmierci", że "naskoczę" kiedykolwiek na Williama Whartona. Gdybym był młodszy, użyłbym pewnie bardziej bezpośredniego określenia powieści, mówiąc krótko - knot. Nie jestem jednak młodszy, więc powiem, że jest to rzecz na wskroś nudna i jeśli miałem często wrażenie, iż pan Wharton stawał na głowie, by dojść do strony 253 (w wydaniu kieszonkowym - Rebis 2004), to nie wynikło ono z jakiegoś widzimisię, lecz ma swoje uzasadnienie i piękne podstawy w mojej czterdziestoletniej już miłości do literatury i ukochaniu KSIĄŻKI!

O czymże rzecz?

Kate, pierwszy narrator w powieści i córka pisarza, wraca z kilkuletnim synem Willsem, po rozwodzie z pierwszym mężem, do Europy. Stosunkowo szybko znajduje pracę w szkole niedaleko Monachium, gdzie zaczyna uczyć dziatwę z klas pierwszych. Stosunkowo szybko też poznaje nauczyciela matematyki - Berta. Tu rzecz zaczyna przypominać znaną nam już historię Tarzana i Jane, chociaż momentami wydaje mi się również, że Bert jest drwalem (!?).

Po późniejszym przejęciu narracji przez pisarza powieść zaczyna przypominać - a to petycję do władz stanowych o zaprzestanie wypalania ściernisk, a to przepychanki ubezpieczeniowo-sądowe i robi się naprawdę N.U.D.N.O. Od czasu do czasu autor wspomina też o pieniądzach, co nie wpływa bynajmniej na poprawę mojego czytelniczego samopoczucia i morale, a fotografiami zmiażdżonych i spalonych zwłok "morduje" mnie bezlitośnie bo niestety takie memento jakoś nie przemawia mi do przekonania!

Lwią część mojej, składającej się z około siedmiu tysięcy książek, biblioteki domowej stanowią książki, które przyniosły mi niewątpliwą, ogromną satysfakcję czytelniczo-intelektualno-uczuciową. Przykro mi, że mój stosunek do "Niezawinionych śmierci" nie będzie tak czuły, jak do właśnie wspomnianej - lwiej części moich zbiorów.

Nie sądziłem, przynajmniej do czasu przeczytania "Niezawinionych śmierci", że "naskoczę" kiedykolwiek na Williama Whartona. Gdybym był młodszy, użyłbym pewnie bardziej bezpośredniego określenia powieści, mówiąc krótko - knot. Nie jestem jednak młodszy, więc powiem, że jest to rzecz na wskroś nudna i jeśli miałem często wrażenie, iż pan Wharton stawał na głowie, by dojść do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czytając nie czułem, niestety, afrykańskiego słońca na skórze. Rzecz wydała mi się nijaka, stworzona ad hoc i nie zawierająca w sobie "tego czegoś". Postawiłem na przesympatycznego skądinąd autora i z niechęcią przyznać muszę, że się zawiodłem. Takie sobie czytadło.

Czytając nie czułem, niestety, afrykańskiego słońca na skórze. Rzecz wydała mi się nijaka, stworzona ad hoc i nie zawierająca w sobie "tego czegoś". Postawiłem na przesympatycznego skądinąd autora i z niechęcią przyznać muszę, że się zawiodłem. Takie sobie czytadło.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czytałem w tłumaczeniu niemieckim bo udało mi się przypadkiem nabyć książkę na wyprzedaży w Holandii (0,60 EU). Przychylam się do prawie 60-ciu negatywnych wypowiedzi czytelników niemieckich na amazon.de - bezczelny babsztyl łże ile wlezie - miesza kultury Indian północnoamerykańskich z kulturą Aborygenów, fałszuje do tego stopnia fakty, że wzbudza falę protestów nie tylko wśród rdzennych mieszkańców Australii. Jakaś telepatia, jakieś tajemne, sekretne miejsca, przyroda nie z tego krańca świata, jakieś dziwne przesłania. Wybranką jest naturalnie autorka i aż dziw, że na końcu powieści Aborygeni nie posadzili jej na jakimś "tronopodobnej" skale i nie obwołali jej królową!? Pobożne życzenia autorki i "fantasy" zamiast rzetelnych wiadomości aż kapią z powieści do tego stopnia, że po przeczytaniu odczułem ulgę, że to już koniec.
Ciekawe strony dotyczące części powyższych zarzutów to chociażby:
1. http://www.west.com.au/reviews/morgan/
2. https://en.wikipedia.org/wiki/Marlo_Morgan

Czytałem w tłumaczeniu niemieckim bo udało mi się przypadkiem nabyć książkę na wyprzedaży w Holandii (0,60 EU). Przychylam się do prawie 60-ciu negatywnych wypowiedzi czytelników niemieckich na amazon.de - bezczelny babsztyl łże ile wlezie - miesza kultury Indian północnoamerykańskich z kulturą Aborygenów, fałszuje do tego stopnia fakty, że wzbudza falę protestów nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie jest pani Richter, niewątpliwie, orłem pisarskim. Coś tam sobie duma ale i tak wydawało mi się w czasie lektury książki, że:
primo - nie odkrywa się tak zupełnie, nie jest szczera w stosunku do czytelnika
secundo - nie potrafi wyrwać się z zaklętego kręgu czasopism brukowych - czy to z lenistwa czy też braku dziennikarskiego polotu. Pracowała przecież długo z Dieterem!
tertio - temu "pisarstwu" brak po prostu "jaj"
Niewiele dowiedziałem się o tej prawdziwej Nowej Zelandii ponieważ część informacji podanych przez autorkę pozostawała tylko w sferze suchych, szczątkowych danych, które nie zostały rozwinięte i tak naprawdę nie zaspokoiły ciekawości czytelnika. Przykłady? Chociażby pchły piaskowe. Ok, wiemy, że są ale co dalej!? Kąsają, włażą pod paznokcie, wracają w odzieży z nami do domu? Tatuaże rytualne, urzędy, sklepy, ceny, życie ulicy - potraktowane powierzchownie i bez głębi jak i cała reszta książki. Może brak tej głębi spowodował, że dość negatywnie - przeciętna - ustosunkowałem się do książki!?

Nie jest pani Richter, niewątpliwie, orłem pisarskim. Coś tam sobie duma ale i tak wydawało mi się w czasie lektury książki, że:
primo - nie odkrywa się tak zupełnie, nie jest szczera w stosunku do czytelnika
secundo - nie potrafi wyrwać się z zaklętego kręgu czasopism brukowych - czy to z lenistwa czy też braku dziennikarskiego polotu. Pracowała przecież długo z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Balsam dla duszy 2 Jack Canfield, Mark Victor Hansen
Ocena 7,1
Balsam dla dus... Jack Canfield, Mark...

Na półkach: , ,

Kompletne tabloidalno-przesłodzone kretyństwo dla naiwnych maluczkich. Totalna, globalna strata czasu. Strata czasu!

Kompletne tabloidalno-przesłodzone kretyństwo dla naiwnych maluczkich. Totalna, globalna strata czasu. Strata czasu!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przesłodzony stek bzdur. Naiwne dziwadło literackie z nierealnym miasteczkiem i równie dziwacznymi postaciami. Sam nie wiem dlaczego oceniłem na "może być"!? Drugiej części nie przeczytam! Szkoda tylko, że autorka zmarła tak młodo (36).

Przesłodzony stek bzdur. Naiwne dziwadło literackie z nierealnym miasteczkiem i równie dziwacznymi postaciami. Sam nie wiem dlaczego oceniłem na "może być"!? Drugiej części nie przeczytam! Szkoda tylko, że autorka zmarła tak młodo (36).

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jedna z gorszych pozycji, którą w ostatnim czasie czytałem. Mansfield biadoli, marudzi, do pracy zabiera się niechętnie, jest nieobowiązkowa i niezdyscyplinowana, natomiast najchętniej wyleguje się w łóżku, zatrudnia zawsze kogoś do posług - sprzątania, zakupów etc. Nie zapominajmy, że do końca życia ojciec wypłacał jej roczną pensję w wysokości 100 funtów. Robotnik w fabryce w tych czasach zarabiał około 1-go funta tygodniowo czyli około 50-ciu funtów rocznie. Część "dziennika" - luźne zapiski pisarki sprawiają wrażenie wymuszonych i sztucznych - najczęściej w fazach gdy Mansfield obiecuje sobie napisać dziennie tyle a tyle bądź poświęcić tyle a tyle czasu na codzienne pisanie.
Jako ciekawostkę chciałbym dodać, że była pierwszą pisarką wydającą w Wielkiej Brytanii, która swoim wydawcom i publicystom dyktowała warunki kontraktów.

Jedna z gorszych pozycji, którą w ostatnim czasie czytałem. Mansfield biadoli, marudzi, do pracy zabiera się niechętnie, jest nieobowiązkowa i niezdyscyplinowana, natomiast najchętniej wyleguje się w łóżku, zatrudnia zawsze kogoś do posług - sprzątania, zakupów etc. Nie zapominajmy, że do końca życia ojciec wypłacał jej roczną pensję w wysokości 100 funtów. Robotnik w...

więcej Pokaż mimo to