-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-04-15
2024-03-10
„Zamojszczyzna 1918–1959” Zygmunta Klukowskiego dobitnie pokazuje, że historia opowiedziana bez cenzury jest znacznie ciekawsza, niż przedstawiają ją podręczniki. To jedna z tych pozycji, która wymyka się ocenom, bo cóż znaczy 10/10 przy dziele, które powstawało latami i to w czasie, kiedy za niemal każde słowo można było stracić życie. Klukowski pisał i do pisania zachęcał innych. Uważał, że moment, w którym przyszło mu żyć, jest znaczący w dziejach ludzkości i wszystko, czego jest świadkiem, zasługuje na upamiętnienie, a to należy robić na bieżąco, gdyż każdy dzień zwłoki rozmydla przeżycia.
Myli się także ten, który ocenia zakres tematyczny książki jedynie po tytule bądź profesji autora. „Zamojszczyzna 1918–1959” to opowieść o wojnie, dzień po dniu, o ludziach, którzy nie chcieli walczyć, o tych, którzy ginęli bądź uciekali, o pasji do języka polskiego, o zmaganiu z własną moralnością, konsekwencjami podjętych decyzji i zdradami, które przyszły nieoczekiwanie.
To historia Ordynacji Zamojskiej i moment jej ostatecznego upadku, to wycinek z życia małych miasteczek, który można powielać na skalę całego kraju. To wspaniałe świadectwo wierności sobie i swoim przekonaniom, w chwili, kiedy człowieczeństwo głośno upada. Doktor Zygmunt Klukowski żył godnie tam, gdzie godność deptano „prowadzimy nędzny żywot zaszczutych zwierząt”.
Dzienniki obejmujące lata 1944-1945, ze względu na cenzurę, mogły być wydane dopiero w roku 1990. Serdeczne dzięki @osrodekkarta za to wspaniałe wznowienie, dla którego nie ma skali ocen.
IG @angelkubrick
„Zamojszczyzna 1918–1959” Zygmunta Klukowskiego dobitnie pokazuje, że historia opowiedziana bez cenzury jest znacznie ciekawsza, niż przedstawiają ją podręczniki. To jedna z tych pozycji, która wymyka się ocenom, bo cóż znaczy 10/10 przy dziele, które powstawało latami i to w czasie, kiedy za niemal każde słowo można było stracić życie. Klukowski pisał i do pisania zachęcał...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-04
Z dużą dozą ciekawości sięgnęłam po obozowe wspomnienia księdza Ludwika Walkowiaka, ponieważ o ile mnie pamięć nie myli, nie czytałam jeszcze relacji z obozu napisanej przez osobę duchowną. Prześladowania nie ominęły nawet tej grupy zawodowej. Hitler miał szczególną awersję do kapłanów, umyślił sobie bowiem, że mają oni znaczący wpływ na wzmacnianie hartu ducha w narodzie, który z taką namiętnością unicestwiał. Kiedy więc burzenie przydrożnych kapliczek i krzyży nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, bez żadnych skrupułów zabrał się za aresztowania każdego, kto tylko nosił sutannę. Setki księży znalazło się w obozie Dachau, w tym też ksiądz Walkowiak.
Dość szczegółowo opisuje obozową rutynę wypełnioną modlitwą, cierpieniem i ciężką pracą. W jego wspomnieniach przewijają się postacie, których zapomnieć nie sposób. W mojej głowie utkwił obraz kapłana, który na każdy cios odpowiadał dobrym gestem. Jest coś niezwykle poruszającego w obrazie człowieka, który swojego oprawcę głaszcze po dłoni. To było coś więcej niż biblijne nastawianie drugiego policzka. Niezwykle ciekawym przypadkiem była też historia pewnego poświęcenia. Młodziutka siostra zakonna ofiarowała swój najcenniejszy dar w intencji życia przyszłego księdza. Nie doszukuję się tu cudu, lecz siły umysłu. Stało się, jak postanowiła. Umysł, siła woli, siła myśli...
Piękne świadectwo Walkowiaka pokazuje jasno i wyraźnie, że nawet w takim piekle, jakim były obozy koncentracyjne, dało się być człowiekiem empatycznym, mimo bólu odczuwanego dzień i noc, mimo śmierci, która zbierała swoje największe żniwo XX wieku.
„Pozwól mi Pani być dobrym człowiekiem, bo tylko wówczas jestem, gdy jestem dobry”.
IG @angelkubrick
Z dużą dozą ciekawości sięgnęłam po obozowe wspomnienia księdza Ludwika Walkowiaka, ponieważ o ile mnie pamięć nie myli, nie czytałam jeszcze relacji z obozu napisanej przez osobę duchowną. Prześladowania nie ominęły nawet tej grupy zawodowej. Hitler miał szczególną awersję do kapłanów, umyślił sobie bowiem, że mają oni znaczący wpływ na wzmacnianie hartu ducha w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-17
Kto by pomyślał, że taki paskudny miesiąc, jakim bez wątpienia jest listopad, stanie się miesiącem przełomowym w wojnie, w której walczył cały świat. Już na samym jego początku brytyjska 8. Armia gen. Montgomery’ego, rozbiła wojska państw osi pod Alamajn, następnie 8 listopada w ramach operacji TORCH oddziały alianckie wylądowały w Maroku i Algierii, a 19 listopada zaczęła się bitwa o Stalingrad, która dała początek serii porażek Wehrmachtu. W końcu pojawiła się jakaś rysa! Z ciekawości zajrzałam do dzienników z Zamojszczyzny. Co działo się w tym czasie? Oprócz całkowitego zezwierzęcenia w stosunku do Żydów powoli zaczęto organizować opór, chłopi podnieśli głowy i wszystko inne, co mieli pod ręką. Ale wojna to nie tylko wielkie bitwy, to też wielkie historie każdego wciągniętego w tryby machiny wojennej.
Peter Englund, szwedzki pisarz, który doktoryzował się z historii, korzystając z licznych dzienników osobistych, przedstawił losy jednostki, które oprócz zmagania się z tymi wszystkimi problemami, jakie niesie ze sobą konflikt zbrojny, chcą żyć zwyczajnym życiem, i wyłapują jego skrawki wszędzie, gdzie tylko się da. Między śmiercią, rozgoryczeniem, alkoholem lanym strumieniami, przygodnym seksem, czytelnik zapozna się z drobiazgami, o których nawet by nie pomyślał, sięgając po tę książkę. Znajdziemy tu więc notatkę o tym, jak żołnierze amerykańscy rozpoznawali obecność żołnierzy japońskich i odwrotnie, dużą rolę odgrywał tu zmysł węchu, albo całkiem sporo o Hollywood i „Casablance”, dla mnie totalne zaskoczenie.
Wydawało mi się, że te czterdzieści historii będzie ułożone jak książki na półce, w jakiś logiczny schemat, co w przypadku notatek osobistych byłoby wskazane, ale Englund zaszalał i olał schematy. Może to i dobrze. Te historie ją jak puzzle, które trzeba sobie ułożyć, i wymaga to nieco wysiłku. Duży plus za wybór zdjęć do tego tomu. Bardzo ciekawe sceny plus opisy!
Jako uzupełnienie polecam Wam „Okręt”, film z 1981 roku. Poczujecie klimat niemieckiej łodzi podwodnej, o której mowa również w książce, do tego wspaniała ścieżka dźwiękowa <3
IG @angelkubrick
Kto by pomyślał, że taki paskudny miesiąc, jakim bez wątpienia jest listopad, stanie się miesiącem przełomowym w wojnie, w której walczył cały świat. Już na samym jego początku brytyjska 8. Armia gen. Montgomery’ego, rozbiła wojska państw osi pod Alamajn, następnie 8 listopada w ramach operacji TORCH oddziały alianckie wylądowały w Maroku i Algierii, a 19 listopada zaczęła...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-02
Pan Siegelbaum ocalał z zagłady, ale czy żyje? Odkąd skończyła się wojna, co roku pokonuje tę samą trasę pociągiem, szukając tego, co utracił i tego, kogo zamierza zabić. Podróż zaczyna wczesną wiosną, kończy w środku zimy. Zatrzymuje się w tych samych miejscach, rozmawia z tymi samymi ludźmi, kocha się z tymi samymi kobietami. W pociągach jada w wagonach restauracyjnych, słuchając ulubionej muzyki, której dźwięki płyną tam tylko dlatego, że to on jest gościem. Niedawno skończył pięćdziesiąt pięć lat. Od czterdziestu tropi mordercę swoich rodziców.
Z roku na rok jego pamięć staje się ostrzejsza. Wypełnia go jak naczynie, z którego zaczyna się przelewać. Obrazy bombardowań coraz mocniej pulsują pod jego powiekami, przytłaczając go coraz bardziej. Rzeczy, które wynajduje na targach staroci, podsycają jego wspomnienia, które potem dławi potężna chęć zemsty, mylnie kojarzona ze sprawiedliwością. Jedyne ukojenie znajduje w ruchu, który wydaje się być dla niego formą medytacji. Stukot kół uspokaja, wprowadza w trans, zagłusza na moment chaos, który nigdy nie wyszedł z jego głowy.
Czy Erwin Siegelbaum znajdzie spokój ducha? Czy jego podróż się skończy? Czy wyrządzone zło nie podwaja objętości, jeśli formą zemsty jest kolejna śmierć? Bardzo piękna książka.
Pan Siegelbaum ocalał z zagłady, ale czy żyje? Odkąd skończyła się wojna, co roku pokonuje tę samą trasę pociągiem, szukając tego, co utracił i tego, kogo zamierza zabić. Podróż zaczyna wczesną wiosną, kończy w środku zimy. Zatrzymuje się w tych samych miejscach, rozmawia z tymi samymi ludźmi, kocha się z tymi samymi kobietami. W pociągach jada w wagonach restauracyjnych,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-04
„Już nie żyjesz. Historia bombardowania” mogłaby być bardzo dobrym reportażem, gdyby nie forma. Początkowo byłam zachwycona paragrafem, ale po paru „skokach” i przyswojeniu sobie treści zachwyt wyparował, jak ciała cywilów znajdujących się bezpośrednio w polu rażenia fali uderzeniowej „Little Boy`a”. Wydaje mi się, że ta książka powinna być też o wiele grubsza, gdyby tak bardziej uwypuklić zbrodnicze działania samych Niemiec, a nie tylko skupiać się na atakach skierowanych przeciwko nim.
Nie sposób nie wspomnieć o czasie wydania, do którego doszło niemal ćwierć wieku temu. W przypadku rozwoju technologicznego te dwie dekady są jak lata świetlne, a udoskonalanie śmiercionośnych maszyn wychodzi człowiekowi o niebo lepiej niż badania nad skutecznością leków na raka. Gdyby tak uwzględnić nowinki, śmiało rzec można, że samoloty z bombami są już passe, dziś królują drony, bo na dobrą sprawę można nimi bezproblemowo przemycić przez granicę niewielkie fiolki z bronią biologiczną i voilà, padamy jak muchy, bez hałasu, bez rozlewu krwi, bez wiedzy, co naprawdę nas zabija. Czy nie tak kończą się wielkie cywilizacje?
Książkę Lindqvista skończyłam za trzecim podejściem, kiedy po prostu zaczęłam czytać ją tak jak każdą inną, bez przeskakiwania pomiędzy stronami, to czynność rozpraszająca i w perspektywie czasu, denerwująca. Jakby jej nie czytał, treść jest bardzo ciekawa, ale jednocześnie potęguje taką dawkę smutku, że naprawdę ciężko się potem otrząsnąć. Ten wielokrotnie nagradzany, szwedzki dziennikarz, bardzo sprawnie władał piórem. Jego historie o ludzkim upadku czyta się z zapartym tchem, nie tylko ze względu na fakty, ale też szeroką analizę owej „chęci niszczenia” drugiego człowieka, począwszy od Biblii po książki science fiction. Fani tego gatunku znajdą tu imponujący zbiór tytułów (autor był doktorem historii literatury). Lektura szokująca, potrzebna i pouczająca.
IG @angelkubrick
„Już nie żyjesz. Historia bombardowania” mogłaby być bardzo dobrym reportażem, gdyby nie forma. Początkowo byłam zachwycona paragrafem, ale po paru „skokach” i przyswojeniu sobie treści zachwyt wyparował, jak ciała cywilów znajdujących się bezpośrednio w polu rażenia fali uderzeniowej „Little Boy`a”. Wydaje mi się, że ta książka powinna być też o wiele grubsza, gdyby tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-01
Werner Herzog to nie jest normalny reżyser :) Za każdym razem znacząco wykracza poza schematy i utarte szlaki. Fascynują go ekstremalne przypadki, którym z pieczołowitością się przygląda, przekładając je na język filmowy. Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszej książki „Zmierzchanie świata”, przepięknie wydanej nakładem @panstwowy.instytut.wydawniczy
Bezimienny narrator pierwszoosobowy, którego czytelnik od razu wiąże z Wernerem, reżyseruje w Tokio operę. W międzyczasie w akcie uznania, cesarz proponuje prywatną audiencję. Herzog oczywiście odmawia, bo zupełnie nie interesują go zdawkowe grzeczności. Cały ON! Szok współtowarzyszy trwa, a reżyser już prosi o spotkanie z pewnym niezwykłym żołnierzem Cesarskiej Armii Japońskiej.
Opowieść porucznika Hiroo Onody to historia człowieka zagubionego w czasie, nieuchwytnego ducha, który dekadami ukrywa się wtopiony w roślinność dżungli. Wśród filipińskich autochtonów sieje postrach, ale równocześnie jest obiektem cichej fascynacji. Wierny Armii z oddaniem wypełnia ostatni rozkaz swojego zwierzchnika. Bez względu na wszystko broni wyspy, zupełnie nie dopuszczając do siebie informacji, że jego kraj już dawno podpisał akt kapitulacji.
Imaginarium Onody ukonstytuowało swój własny czas, w którym sekundy nabierają rozciągłości miesięcy, a sen miesza się z jawą. Onoda mierzy się z wątpliwościami, które coraz częściej wdzierają się w jego rzeczywistość.
„Zmierzchanie świata” jest opowieścią prawdziwą, którą w wyrafinowany sposób zmiksowano z fikcją. Dżungla Herzoga pulsuje życiem, w przeciwieństwie do Onody, który trwa w niej, jak zapomniany przez boga i ludzi, głaz. Doświadczenie autora przebija się przez każde zdanie, którym oddaje niezwykłość tego miejsca. Z uwagą przygląda się efektom postępującego obłędu i wewnętrznego zagubienia, i jest to na tyle fascynujące, że trudno oderwać się od lektury. To historia każdego z nas, bo każdy ma jakiegoś wyimaginowanego wroga, z którym toczy swoją własną wojnę. Czy to dobra droga?
IG @angelkubrick
Werner Herzog to nie jest normalny reżyser :) Za każdym razem znacząco wykracza poza schematy i utarte szlaki. Fascynują go ekstremalne przypadki, którym z pieczołowitością się przygląda, przekładając je na język filmowy. Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszej książki „Zmierzchanie świata”, przepięknie wydanej nakładem @panstwowy.instytut.wydawniczy
Bezimienny...
2023-07-20
„Dni długie jak wieki” to książka, która uczy szacunku do życia, wdzięczności za każde dobro, jakie nas spotyka i ograniczonego zaufania do ludzi, bo nigdy nie wiadomo, jaka bestia skrywa się w człowieku, nawet tym, który przez lata mianuje się przyjacielem.
Marian Berland bardzo szybko zaczął spisywać swoje wspomnienia, dzięki czemu mamy możliwe najdokładniejsze świadectwo najbardziej haniebnej eksterminacji rodzaju ludzkiego. „Dni długie jak wieki” to wnikliwy obraz przeistaczania całych rodzin w dzikie, zaszczute stada zwierząt, skrywających się w najmroczniejszych dziurach jeszcze niedawno pięknej Warszawy. To wyrażenie śmierci na wszystkie możliwe sposoby. Najbardziej porażające są tu jednak poczynania Ukraińców, które szokują nawet żołnierzy niemieckich.
Od książki nie można się oderwać, a mimo to, pozostanie ona jedną z tych, które pochłaniałam fragmentami, przez co znacznie wydłużył mi się czas jej czytania. Wiele scen pozostanie już we mnie na zawsze. To pięknie zachowane świadectwo polecam każdemu, ponieważ pokazuje, jak łatwo można poddać się szaleństwu, a jednocześnie ile wysiłku trzeba włożyć w zachowanie życia i ludzkiej godności. Pamiętam wieczór, kiedy kładłam się spać w świeżo wypranej pościeli, pachnącej świeżością i słońcem, codzienność, a jednak cud. Zasnęłam wzruszona i wdzięczna. Zrozumie to każdy, kto pozna wspomnienia Berlanda. Szalenie ważna książka. Gorąco polecam!
IG @angelkubrick
„Dni długie jak wieki” to książka, która uczy szacunku do życia, wdzięczności za każde dobro, jakie nas spotyka i ograniczonego zaufania do ludzi, bo nigdy nie wiadomo, jaka bestia skrywa się w człowieku, nawet tym, który przez lata mianuje się przyjacielem.
Marian Berland bardzo szybko zaczął spisywać swoje wspomnienia, dzięki czemu mamy możliwe najdokładniejsze...
2023-07-05
Od kilku dni, zastanawiam się, co napisać o książce, bo to jeden z tych momentów, w których mam totalny miszmasz w głowie. Będzie krótko. „Dziadkowie” Martina Caparrósa nie przebiły książki Santiago H. Amigoreny „Getto jest we mnie”, choć spodziewałam się, że autor kultowego już „Głodu” wywoła u mnie więcej emocji, tymczasem przebrnęłam przez nieco chaotyczny tekst bez większych wzruszeń. Wynika to poniekąd z częściowej znajomości losów tytułowych dziadków obu panów i nawet meandrowanie Caparrósa między faktem a fikcją nie przyniosło tu oczekiwanych rezultatów. Autor w swojej książce snuje filozoficzne rozważania na temat egzystencji, pochodzenia, dziedziczenia i pamięci, okrągłe zdania, zazwyczaj w oddzielnych akapitach, mogą się podobać, tyle tylko, że to za mało, żeby uznać całość za dzieło wybitne. Wydaje mi się, że Caparrós tak długo myślał o swoich przodkach, że w końcu postanowił przełożyć myśli na papier, to samo uczynił Amigorena, tylko jego czytało się zdecydowanie lepiej. Jeżeli ktoś ma ochotę jeszcze raz przerobić narodziny antysemityzmu w Polsce i jego efekty końcowe, spokojnie może po tę książkę sięgnąć, choć nie są to wywody wyczerpujące temat.
IG @angelkubrick
Od kilku dni, zastanawiam się, co napisać o książce, bo to jeden z tych momentów, w których mam totalny miszmasz w głowie. Będzie krótko. „Dziadkowie” Martina Caparrósa nie przebiły książki Santiago H. Amigoreny „Getto jest we mnie”, choć spodziewałam się, że autor kultowego już „Głodu” wywoła u mnie więcej emocji, tymczasem przebrnęłam przez nieco chaotyczny tekst bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-08
Trzy linie czasowe, trzy kobiety skrywające swoje tajemnice i one, Góry Sowie, skalne cmentarzysko tysięcy jeńców wojennych poświęconych Olbrzymowi. Swoją opowieść Katarzyna Zyskowska zaczyna od przedstawienia dwóch głównych bohaterek, Marii współcześnie i Mareike z roku 1942.
Kilka pierwszych rozdziałów jest jak początek kobierca, jeszcze nie ma czym się zachwycać, jeszcze nic jakoś szczególnie nie intryguje (pomijając epilog oczywiście, swoją drogą polecam przeczytać go po raz drugi po skończeniu książki, zobaczycie tę scenę całkiem inaczej, doświadczyłam tego, kiedy autorka czytała ją na swoim Instagramie). Kiedy jednak zawiąże się już solidnie początek historii, autorka wypuszcza nici osnowy, z wirtuozerią przeplatając je z nićmi wątku, tworząc sposobem łódzkich fabrykantów, obraz kobiet stających na drodze wydarzeń, których echo wybrzmiewać będzie jeszcze w kolejnych pokoleniach.
Okrucieństwo wojny weryfikuje postawy bohaterek, uwypukla podłe żądze, rewiduje poglądy, odsłania słabości. W najbardziej niespodziewanym momencie obliguje do podjęcia decyzji, które wpłyną na dalsze losy całych rodzin.
„Nocami krzyczą sarny” to opowieść, która wciąga, daje ogrom emocji i zaskakuje zakończeniem. To naprawdę ciekawie przedstawione studium własnej tożsamości, odkrywanej kawałek po kawałku, nawet wtedy, kiedy prawda wręcz poraża. Przede wszystkim chylę czoła za nadanie ludzkiej twarzy przesiedleńcom, bez względu na ich narodowość. Za tak samo odczuwany strach, niepewność i tęsknotę. Za zwyczajne, ludzkie niezrozumienie (choćby w kwestii językowej), które potęgowało nieporozumienia i bolesne następstwa. To się mogło udać tylko Zyskowskiej. Brawo!
#przedpremierowo
IG @angelkubrick
Trzy linie czasowe, trzy kobiety skrywające swoje tajemnice i one, Góry Sowie, skalne cmentarzysko tysięcy jeńców wojennych poświęconych Olbrzymowi. Swoją opowieść Katarzyna Zyskowska zaczyna od przedstawienia dwóch głównych bohaterek, Marii współcześnie i Mareike z roku 1942.
Kilka pierwszych rozdziałów jest jak początek kobierca, jeszcze nie ma czym się zachwycać,...
Nie mam słów, żeby opisać mój zachwyt nad książką Anne-Marie O'Connor „Złota dama. Gustaw Klimt i tajemnica wiedeńskiej Mona Lisy”, ale żeby nie było za słodko, najpierw cięgi. Po co na okładce wspominać Mona Lisę, kiedy to nie o niej książka? Dlaczego na tejże okładce nie pojawia się nazwisko Adeli Bloch-Bauer, skoro to ona jest kanwą powstania tej powieści?
Po skończonej lekturze zupełnie nie dziwi mnie fakt, że Znak zdecydował się na wznowienie tego tytułu. Ta książka jest DOSKONAŁA. Pióro autorki jest lekkie niczym wedlowskie Ptasie Mleczko a sposób przedstawiania i łączenia faktów jest tak nadzwyczajny, że nie sposób oderwać się od pochłaniania kolejnych rozdziałów. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na portalu Lubimyczytać „Złotą damę” znalazłam w kategorii ‚literatura piękna’. I tu był zonk, bo teraz TAK nie pisze się już nawet reportaży, ale o tym będzie oddzielny post, (i będzie też o przypisach)!
Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej autorka pochyla się nad historią Żydów, sięgając jeszcze do czasów rzymskich, bo jak się okazuje, oni też byli współzałożycielami rzymskiej Austrii, następnie błyskawicznie kreśli ich losy na osi czasu aż do panowania Habsburgów. Po wiekach poniżania i wypędzania nastąpił niesamowity przełom. To Habsburgowie zachęcali bogate rodziny Żydowskie do inwestowania w koleje i fabryki. Miało im to gwarantować pełną stabilizację na austriackiej ziemi, a czasem nawet tytuły szlacheckie. Miasto przyprawiało o zawrót głowy. Od 1860 do 1900 roku populacja Żydów w samym Wiedniu wzrosła od 6. tysięcy do 147. tysięcy. Żydowski crème de la crème, nie tylko z Europy, ale i świata. W tej niezwykłej belle époque poznają się Adela Bauer i Gustav Klimt. W czasie, kiedy arystokratyczni mężowie żądają od swoich arystokratycznych żon całkowitej obojętności w sprawach seksu, wciskając je w gorsety i suknie zapinane pod samą szyję, Klimt je rozbiera, rozumiejąc ich potrzebę zmysłowości i seksualnych pragnień. Kocha swobodę i naturalność, a kobiety kochają jego, nawet jeśli chodzi w worku z otworem na głowę, jest bardziej atrakcyjny niż arystokratyczna elita.
Pierwsza część książki kończy się śmiercią Adeli i Gustava. Druga część przedstawia losy miasta, wiedeńskich Żydów a przede wszystkim losy kobiet z obrazów Klimta. To najbardziej obszerna część książki, w której obserwujemy dewastację kultury w pełnym tego słowa znaczeniu. Momentami byłam wściekła, częściej zdziwiona, czasami wzruszona do łez. Totalny emocjonalny rollercoaster. Natomiast część trzecia to czasy współczesne i batalia o obraz Adeli. Wzruszeń tu mniej, ale ciekawość podtrzymana do samego końca.
Absolutnie nie da się streścić tej książki, ją po prostu trzeba przeczytać. Jakie tutaj pojawiają się persony, ileż tu nieoczywistych powiązań i znajomości, które wychodziły z czasem, łącząc się w całość. Ile cierpienia i siły miłości, ile rozczarowujących wyborów i pychy. Nie sposób tego opisać. Wspaniale wydana książka, gorąco zachęcam do tej niezwykłej podróży, jaką funduje czytelnikowi Anne-Marie O'Connor.
IG @angelkubrick
Nie mam słów, żeby opisać mój zachwyt nad książką Anne-Marie O'Connor „Złota dama. Gustaw Klimt i tajemnica wiedeńskiej Mona Lisy”, ale żeby nie było za słodko, najpierw cięgi. Po co na okładce wspominać Mona Lisę, kiedy to nie o niej książka? Dlaczego na tejże okładce nie pojawia się nazwisko Adeli Bloch-Bauer, skoro to ona jest kanwą powstania tej powieści?
Po skończonej...
2023-05-15
Jeżeli czytacie literaturę obozową i wciąż jeszcze macie dla niej miejsce w sercu, to zachęcam do sięgnięcia po tytuł, który nie mówi o obozach bezpośrednio, ale jest jakby brakującym ogniwem w całej tej bolesnej mozaice ludzkiego udręczenia.
„Getto jest we mnie” argentyńsko-francuskiego pisarza, Santiago H. Amigoreny pokazuje, jak mechanizm śmierci zbiera swoje żniwo nawet po skończeniu wojny, bo wojna to nie tylko miejsce, w którym toczą się walki, wojna to pomór, który infekuje głowy kolejnych pokoleń, co doskonale widzimy na przykładzie dziadków Amigoreny, a także Martina Caparrosa, bo obaj panowie są ze sobą spokrewnieni, obaj też napisali o swoich przodkach, dziś jednak skupiam się na opowieści Santiago.
Wincenty Rosenberg to polski Żyd, który w 1928 roku wyemigrował do Argentyny. Wcześniej walczył u boku Piłsudskiego, jednak mimo stopnia oficerskiego, nie kontynuuje kariery wojskowej. Nie kończy też prawa, na które wysłała go matka. Wincenty dusi się w antysemickim sosie. Robi więc najprostszą rzecz, jaka przychodzi mu go głowy. Ucieka na inny kontynent. Ucieka trochę od pogardy, którą otrzymuje zamiast podzięki za wyzwolenie kraju, trochę od matki, której marzenie o synu prawniku nie będzie spełnione, a trochę gna go tam ciekawość i pragnienie całkowitej wolności. Na statku, który przybija do argentyńskiego portu, poznaje dwójkę przyjaciół, którzy będą mu towarzyszyć w dalszej drodze. Buenos Aires tętni życiem. Rozwija się. Tu poznaje swoją przyszłą żonę, Rositę. Tutaj rodzą się jego dzieci, dwie córki i syn. Zawodowo działa w branży meblowej. Na pierwszy rzut oka wszystko jest dobrze, ale raj nie trwa wiecznie. W Europie wrze.
Wybucha wojna, wybucha też niepokój Vincente, który stopniowo narasta. Czasem z Polski przypływa do niego list, w którym matka opisuje aktualną sytuację w kraju. Nagonki na Żydów, budowanie muru, zamknięcie w getcie, nędzę, głód, trupy na ulicach, które nikogo nie wzruszają. Vincente śledzi nagłówki gazet. W pewnym momencie nie jest w stanie przyjąć więcej tragicznych informacji. Stopniowo się zmienia, a zmiany te bardzo mocno oddziałują na rodzinę. Żona nie widzi już w nim człowieka, którego poślubiła. Dzieci nie rozumieją zachowań ojca. On sam czuje się dla siebie obcy. Mentalne mury getta stały się dla niego grobem.
„Getto jest we mnie” to opis degradacji umysłu zakleszczonego w wyobrażonym cierpieniu matki i rodzeństwa. Pokłosie zbrodni bez imienia. Zagraniczne gazety z okresu wojny bardzo długo domniemywały, co może dziać się w Polsce. Posługiwano się ogólnikami, określeniami „podobno”, „być może” kogoś tam mordują, ale jak jest naprawdę... Tragedia ujawniała się powoli, przyczyniając się do szaleństwa ludzi oddalonych od Polski nawet o tysiące kilometrów. Trauma zżerała tych, co przeżyli i kolejne pokolenie. Wspaniale opisał to Amigorena a ja gorąco zachęcam do poznania tej historii.
IG @angelkubrick
Jeżeli czytacie literaturę obozową i wciąż jeszcze macie dla niej miejsce w sercu, to zachęcam do sięgnięcia po tytuł, który nie mówi o obozach bezpośrednio, ale jest jakby brakującym ogniwem w całej tej bolesnej mozaice ludzkiego udręczenia.
„Getto jest we mnie” argentyńsko-francuskiego pisarza, Santiago H. Amigoreny pokazuje, jak mechanizm śmierci zbiera swoje żniwo...
2023-04-10
Wojna nie zna litości. W czasie wojny zły wilk karmiony przemocą, przejmuje kontrolę nad światem. Mam jednak wrażenie, że najgorsze rzeczy dzieją się tuż przed końcem wojny, kiedy Ci, co przeżyli, szykują odwet. Ich wilk jest wulkanem gniewu, żalu i zemsty. Czesi w 1945 uwolnili całą sforę czarnych wilków.
„Pociągi pod specjalnym nadzorem” Bohumila Hrabala to właśnie historia z 1945. Przez małą, czeską stację mkną pociągi. Sprzęt, poturbowani żołnierze, ledwo żywe zwierzęta. Pomiędzy przejazdami tych trumien na kółkach toczy się życie. Powiedziałabym nawet, że momentami całkiem figlarne, o czym niech świadczą pieczątki odbite pod spódniczką młodej dzierlatki, tudzież rozdarta obcasami cerata kanapy zawiadowcy ruchu. Ten zaś z umiłowaniem dogląda swoich gołębi, pozostając zupełnie obojętnym na nieme błagania niemieckich obywateli.
„Wszyscy ci Niemcy mieli bardzo długie ręce, teraz sięgały im niemal aż do kolan, i wciąż jeszcze ani jeden z nich się nie odezwał, nie mrugnął oczyma, jakby przerażenie poobcinało im powieki. Ja jednak nie litowałem się nad nimi, ja, który kiedyś płakałem nad każdym koźlęciem, któremu poderżnięto gardło, i nad wszystkim, co znalazło się w nieszczęściu, ja się nad tymi Niemcami nie litowałem”.
I kiedy w tle słychać naloty na Drezno, kiedy w rowach nogi martwych koni niczym kolumny strzelają w niebo, Miłosz Pipka dwoi się i troi, by w momencie uniesienia nie więdnąć jak lilia. Wiele o Hrabalu można by mówić, a i tak koniec końców, potrafi postawić taką kropkę nad i, że w sekundzie uchodzi z człowieka cała para. I to jest mistrzostwo.
IG @angelkubrick
Wojna nie zna litości. W czasie wojny zły wilk karmiony przemocą, przejmuje kontrolę nad światem. Mam jednak wrażenie, że najgorsze rzeczy dzieją się tuż przed końcem wojny, kiedy Ci, co przeżyli, szykują odwet. Ich wilk jest wulkanem gniewu, żalu i zemsty. Czesi w 1945 uwolnili całą sforę czarnych wilków.
„Pociągi pod specjalnym nadzorem” Bohumila Hrabala to właśnie...
2023-03-15
Mala Szorer, po mężu Kacenberg, przeżyła Holokaust. Swoje wspomnienia spisała po pięćdziesięciu latach od zakończenia II Wojny Światowej, mając lat 68. Tak powstała książka „Kot Mali. Wspomnienia dziewczynki, która przetrwała Zagładę”, która swoją treścią zaskoczy niejednego czytelnika. Sama autorka w krótkim wstępie do wspomnień zaznacza, że jej historia może wydawać się zmyślona i jest w tym trochę prawdy, podobnie jak prawdą jest, że jest to historia prawdziwa, choć już nie taka, jak mogłaby być, spisana zaraz po zakończeniu wojny.
Philippe Lejeune, profesor Uniwersytetu Paris-Nord, specjalista od pisarstwa autobiograficznego uważa, że autor nie jest w stanie jeden do jednego oddać swoich myśli, jakie towarzyszyły mu w momencie ich przeżywania, dlatego też Kacenberg tak mocno zabezpiecza się na początku swojej opowieści, podskórnie przeczuwając, że odbiorca nie będzie w stanie uwierzyć jej słowom. I ma rację.
Kiedy wybucha wojna Mala nie jest już naiwnym dzieckiem. Traci rodzinę, brat ginie na jej oczach. Ma 12 lat i błyskawicznie wchodzi w dorosłe życie, odarta z sentymentów, pozbawiona złudzeń, wymyśla sobie nową siebie, silną, butną, zimną i wyrachowaną. Może sobie na to pozwolić, bo jej wygląd nie zdradza jej przynależności. Kłamstwa pozwalają przetrwać. Niestety czasem giną przez nią ludzie, i choć wielokrotnie stara się być dobrym człowiekiem, choćby pomagając w zdobywaniu jedzenia, to częściej pokazuje swoje drugie oblicze, to, przez które nie da się jej ani lubić, ani współczuć. To chyba pierwsza książka, w której wzruszają mnie wszyscy, prócz głównej bohaterki. Czuję się przez to przedziwnie, ale tak po prostu jest. Szczerość została przygaszona resentymentem do Niemców, Ukraińców i Polaków a mała Mala przeżyła pod peleryną superbohatera. Jak mawiał Władysław Bartoszewski — warto być przyzwoitym. Ile pokory i przyzwoitości było w Mali? Sami się przekonajcie, czytając...
IG @angelkubrick
Mala Szorer, po mężu Kacenberg, przeżyła Holokaust. Swoje wspomnienia spisała po pięćdziesięciu latach od zakończenia II Wojny Światowej, mając lat 68. Tak powstała książka „Kot Mali. Wspomnienia dziewczynki, która przetrwała Zagładę”, która swoją treścią zaskoczy niejednego czytelnika. Sama autorka w krótkim wstępie do wspomnień zaznacza, że jej historia może wydawać się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-12
Los dzieci nierozerwalnie związany jest z losem rodziców, a Syberią straszono ludzi już od początku XVI wieku, kiedy więc w lutym 1940 roku zaczęto deportacje obywateli polskich, tysiące dzieci zaczęło wędrówkę swojego życia, której najważniejszym celem było przeżycie. Zesłańcom nigdy nie mówiono, dokąd jadą. Trafiali na syberyjskie posiołki, w których królował głód, mróz, wszy i pluskwy. Kiedy wszystkim wydawało się, że umrą na tej nieprzyjaznej ziemi, pojawia się generał Anders z misją utworzenia Wojska Polskiego, ale on nie poprzestaje tylko na rekrutacji żołnierzy. Postanawia wywieźć z Rosji tyle Polaków, ile się da, wliczając w to dzieci, co staje się możliwe dzięki ogłoszeniu amnestii.
Podróż bydlęcymi wagonami przy -50℃ i minimalnej ilości pożywienia dziesiątkuje kolejnych zesłanych, mimo to pozostali wciąż wierzą w cud. Przez azjatyckie stepy, Iran, Indie, Afrykę, Nową Zelandię czy Meksyk, docierają do nowego domu tymczasowego. Częścią dzieci opiekuje się Hanka Ordonówna, którą NKWD wraz z mężem również zesłało w głąb Rosji. Łagry nieodwracalnie odbijają się na zdrowiu aktorki. Wojciech Lada bardzo ciekawie opisał losy dzieci, a one same, już jako dorośli, z dużym wzruszeniem wspominały czasy zesłania, bo wbrew pozorom, część z nich, mimo tęsknoty, w nowym domu czuła się bezpiecznie. Na szczególną uwagę zasługują historie afrykańskie. To właśnie tam, specjalnie dla nich, ukazywała się lokalna wersja „Płomyczka”. Przy całej tej dziecięcej tragedii, jaką bez wątpienia jest tułaczka, najbardziej zaskakują reakcje w kraju. Jakie? O tym już przeczytacie w książce „Mali tułacze”. Dzięki niej dowiedziałam się o panu Stanisławie Lula z Przemyśla, który był jednym z dzieci Andersa.
IG @angelkubrick
Los dzieci nierozerwalnie związany jest z losem rodziców, a Syberią straszono ludzi już od początku XVI wieku, kiedy więc w lutym 1940 roku zaczęto deportacje obywateli polskich, tysiące dzieci zaczęło wędrówkę swojego życia, której najważniejszym celem było przeżycie. Zesłańcom nigdy nie mówiono, dokąd jadą. Trafiali na syberyjskie posiołki, w których królował głód, mróz,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-11
Od przyszłego poniedziałku w Przemyślu ferie zimowe. Przy tej okazji zachęcam do odwiedzenia Przemyskiej Biblioteki Publicznej na ulicy Grodzkiej i zapisanie dziecka/ci na literackie bingo, które trwa do końca stycznia. To świetna okazja do pobuszowania w dziale dziecięcym, bo ten jest tu naprawdę imponujący. Jednym z tematów jest książka, której akcja rozgrywa się w czasie II Wojny Światowej, temat trudny, ale ważny, zwłaszcza teraz, kiedy wojna jest tuż za naszą granicą. Muzeum Powstania Warszawskiego wraz z wydawnictwem Literatura wydało serię podejmującą temat wojny, na podstawie prawdziwych historii dzieci, których dzieciństwo naznaczyło zaklęcie na literę „w”.
My zaczęliśmy od „Asiuni” Joanny Papuzińskiej, autorki, ale i głównej bohaterki tej opowieści. Traumatyczne opuszczenie domu rodzinnego, utrata jednego z rodziców, przeprowadzka do zupełnie obcych ludzi, brak pożywienia, brak poczucia bezpieczeństwa, front, to wszystko widziane oczami dziecka i przekazane najwierniej, jak tylko się dało. Wzruszająca jest to historia do czytania razem z dzieckiem, by w razie pytań lub wątpliwości móc natychmiast śpieszyć z wyjaśnieniem. Wartością dodaną są tu absolutnie wspaniałe ilustracje Macieja Szymanowicza. Bardzo gorąco zachęcam do lektury wraz z dzieciakami.
IG @angelkubrick
Od przyszłego poniedziałku w Przemyślu ferie zimowe. Przy tej okazji zachęcam do odwiedzenia Przemyskiej Biblioteki Publicznej na ulicy Grodzkiej i zapisanie dziecka/ci na literackie bingo, które trwa do końca stycznia. To świetna okazja do pobuszowania w dziale dziecięcym, bo ten jest tu naprawdę imponujący. Jednym z tematów jest książka, której akcja rozgrywa się w...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-21
Kiedy czyta się „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” trudno nie zainteresować się jedną z oprawczyń tego lagru. Po jednej stronie barykady stoją ci, dla których wspomnienia z nią związane przywołują ból i rozpacz, po drugiej zaś ci, którym objawiła się jako anioł, i to w miejscu, o którym zapomniał nawet Bóg. Ona sama, stojąc przed sądem, wyrzeka się niemal każdego złego uczynku, i każdej spowodowanej śmierci. To ona jest ofiarą.
Jak to naprawdę było z tą Eugenią Pol vel Genowefą Pohl? Nie da się ukryć, że dzięki swojej bezczelności, żyła dłużej niż inni kaci z łódzkiego obozu, w myśl zasady Młodych Wilków, kiedy kradniesz i złapią Cię za rękę, mów, że to nie Twoja ręka. I to działało, od końca wojny do roku 1970.
W międzyczasie Polowa imała się różnych zajęć, ale najdłużej zatrzymała ją praca w żłobku Zakładów Przemysłu Bawełnianego (dawna fabryka Adolfa Horaka). Przez piętnaście lat zajmowała się maluszkami w wieku od trzech miesięcy do trzech lat. Ktoś, kto miesiącami znęcał się w sposób szczególny nad bezbronnymi istnieniami, bezpodstawnie bił, kopał, poniżał, obnażał, znęcał się w niewyobrażalny sposób na drugim człowiekiem, po wojnie wciąż obcuje z dziećmi... To przekracza moje pojmowanie świata...
„Kat polskich dzieci. Opowieść o Eugenii Pol” to książka szokująca, o ile wcześniej nie czytaliście „Małego Oświęcimia”. Jest tu dużo powtarzających się wątków, co oczywiście jest nieuniknione, ale jest też kilka nowych faktów, dla których śmiało można po tę książkę sięgnąć. Ciekawa jest też rozmowa autora z lekarzem psychiatrą, który stara się wyjaśnić mechanizmy działania Eugenii, i w ogóle ludzi, którzy nagle dostali władzę nad innymi ludźmi. Więzienny eksperyment Philipa Zimbardo pokazał, że szczególne warunki potrafią zmienić człowieka o 180° i tak też stało się w łódzkim obozie dla polskich dzieci. Szokujące, czytajcie.
IG @angelkubrick
Kiedy czyta się „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” trudno nie zainteresować się jedną z oprawczyń tego lagru. Po jednej stronie barykady stoją ci, dla których wspomnienia z nią związane przywołują ból i rozpacz, po drugiej zaś ci, którym objawiła się jako anioł, i to w miejscu, o którym zapomniał nawet Bóg. Ona sama, stojąc przed sądem, wyrzeka się niemal każdego złego...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-18
Zdarza Wam się czasem sięgać po lektury non fiction wydane zaraz po zdarzeniach opisanych w książce?
Dla mnie ciekawym doświadczeniem było spotkanie z tytułem „Dzwony Nagasaki” autorstwa Takashi Nagai (na okładce jego chrześcijańskie imię Paul). Ten japoński lekarz był jednym z nielicznych, którym udało się przeżyć wybuch bomby atomowej, zrzuconej na dzielnicę Urakami 9 sierpnia 1945 roku. Bombę zrzucono nad katedrą Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Budynek praktycznie zmiotło z powierzchni ziemi, w gruzach jednak ocalała górna część figury Maryi. Cudem ocaleli również ci, którzy byli oddaleni od epicentrum wybuchu, w tym Nagai, który znajdował się w budynku szpitalnego uniwersytetu (części betonowej, budynki drewniane również uległy całkowitej destrukcji).
Obraz przedstawiony przez lekarza to istne piekło na ziemi. Porozrywane ciała, spalone szczątki, szkielety przyprószone prochem, spopielona ziemia i ogień, który dodatkowo trawił to, czego nie zniszczyła fala uderzeniowa. Mimo całego okropieństwa język, którym posługuje się lekarz, jest piękny, nie szokuje tak, jak reportaże pisane współcześnie, mimo to słowa niosą ogrom emocji, które rezonują w człowieku na długo po skończeniu lektury.
Godna podziwu jest niemal natychmiastowa mobilizacja lekarzy i pielęgniarek do niesienia pomocy, w warunkach, w których praktycznie wszystko było zniszczone. „Dzwony Nagasaki” to również obraz samotnego ojca, który pomimo choroby (Nagai zajmował się radiologią) musi stawić czoła rodzicielstwu. To podnoszenie się z kolan całego miasta, powolna odbudowa i zmagania z chorobą popromienną. Jak wygląda świat po wielkim wybuchu? Książka warta uwagi, czytajcie.
IG @angelkubrick
Zdarza Wam się czasem sięgać po lektury non fiction wydane zaraz po zdarzeniach opisanych w książce?
Dla mnie ciekawym doświadczeniem było spotkanie z tytułem „Dzwony Nagasaki” autorstwa Takashi Nagai (na okładce jego chrześcijańskie imię Paul). Ten japoński lekarz był jednym z nielicznych, którym udało się przeżyć wybuch bomby atomowej, zrzuconej na dzielnicę Urakami 9...
2022-09-28
„W krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung - mord na Żydach” to kolejne świadectwo zbrodni hitlerowskich Niemiec, śmiem twierdzić, że jedno z ważniejszych, a w Polsce jedyne takie.
Filip Müller był jeden z kilkudziesięciu członków Sonderkommando, specjalnej grupy „operacyjnej” powstałej w obozie Auschwitz, mającej za zadanie „oczyszczanie” miejsca zbrodni. Sonderkommando w czasie swojej działalności liczyło dwa tysiące dwustu więźniów, z czego około setki udało się przeżyć, natomiast Müller był jedną z pięciu osób, które pracowały w obozie głównym. Świadek eksterminacji setek tysięcy niewinnym ludzi, przeżył, jak sam przyznaje, dzięki szczęśliwym przypadkom, ale też dzięki sile tych, dla których to życie już się kończyło (fragment, kiedy młode kobiety wypychają Müllera z komory gazowej, jest czymś tak poruszającym, że nie sposób się potem zebrać).
Relacja słowackiego Żyda jest niezwykle szczegółowa i zaczynając czytać, trzeba się nastawić na masę detali, niespotykaną w innych książkach tego typu. Z początku może to nieco przytłaczać, ale warto się przemóc, bo po kilkunastu stronach kartki przewracają się same. Ogrom bólu i cierpienia nie do pojęcia. To, z jakimi emocjami mierzy się człowiek, który jest świadkiem spalania ciał swoich najbliższych, wie tylko on sam. To, co jest niezmienne, to niewiara w to, co się dzieje. Nikt nie jest w stanie przetłumaczyć sobie, jak to możliwe, żeby w środku Europy, w XX wielu działy się takie rzeczy. Świat widzi. Świat milczy.
Jest w tym wszystkim też ziarno sprawiedliwości, kaci, choć nie wszyscy, zostali osądzeni. To ogromna zasługa tych, którym udało się przetrwać. Książkę polecam ogromnie, zwłaszcza tym, których interesuje ta tematyka. Nie będziecie zawiedzeni.
IG @angelkubrick
„W krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung - mord na Żydach” to kolejne świadectwo zbrodni hitlerowskich Niemiec, śmiem twierdzić, że jedno z ważniejszych, a w Polsce jedyne takie.
Filip Müller był jeden z kilkudziesięciu członków Sonderkommando, specjalnej grupy „operacyjnej” powstałej w obozie Auschwitz, mającej za zadanie „oczyszczanie” miejsca zbrodni. Sonderkommando...
To był obóz w obozie, świat miał o nim nie wiedzieć, a wszystko, co świadczyło o jego istnieniu, miało zostać zniszczone. O tym, jak wielkiej wagi był (i jest) to wstyd dla Niemiec niech świadczy fakt, jak jeszcze wiele lat po wojnie zacierano ślady, niszcząc ostatnie, cudem uchowane, dokumenty, wyłudzając je uprzednio od ocalałych pod pretekstem "zachowania w pamięci tego miejsca".
Nie będę ukrywać, że „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” czyta się z przyjemnością, jednak w tym wypadku nie o nią chodzi. Głównym powodem, dla którego powstała ta książka, jest upublicznienie wszystkich tych okropności, jakie tylko może wymyślić człowiek przeciw bliźniemu. Najmocniejszą stroną są tu wspomnienia osób, które do łódzkiego lagru trafiły jako dzieci, bo to dla nich właśnie to miejsce powstało. Miało być zesłaniem dla synów i córek witaszkowców oraz tych wszystkich rzekomych „dziecięcych bandytów”, którymi spływały teraz nie tylko łódzkie ulice. Wojna jest okrutną matką sierot, jak się jednak okazuje, osamotnienie i strata rodziców była dopiero pierwszym kręgiem piekła. Upostaciowione zło pochłaniało kolejne bezbronne ofiary, nikt nie miał nadziei na cud, ten jednak nastąpił, ale o tym już w książce, do której gorąco zachęcam. Pamięć o tym miejscu musi trwać.
IG @angelkubrick
To był obóz w obozie, świat miał o nim nie wiedzieć, a wszystko, co świadczyło o jego istnieniu, miało zostać zniszczone. O tym, jak wielkiej wagi był (i jest) to wstyd dla Niemiec niech świadczy fakt, jak jeszcze wiele lat po wojnie zacierano ślady, niszcząc ostatnie, cudem uchowane, dokumenty, wyłudzając je uprzednio od ocalałych pod pretekstem "zachowania w pamięci tego...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Egzekutor” to tego typu książka, która zaraz po wydaniu zagotowała Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, czego wyrazem były publikacje w prasie i listy kierowane do wydawcy. Ośrodek Karta przy każdym wznowieniu dodawał je do książki, tworząc osobny rozdział, który doskonale pokazuje, jak bardzo podzielonym narodem jesteśmy i jak trudno przyznajemy się do historycznego skundlenia. O tym, że wojna to ból, cierpienie i chwalebne poświęcenie się ojczyźnie wiemy ze szkolnych lektur, taki obraz nam wtłoczono do głowy. Pokazywanie drugiej strony medalu było passé. Dlaczego, ja się pytam, skoro to właśnie ta druga strona medalu razi mocniej?
Stefan Dąmbski miał szesnaście lat, jak wstąpił do Armii Krajowej. Było mu to na rękę, nie musiał chodzić do szkoły ani pracować fizycznie. Szkolił się w głębi rzeszowskich lasów i szybko awansował. Dywersyjne życie było dla niego stworzone. Na pierwsze likwidacje zgłosił się na ochotnika. Lubił patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy. Otwarcie przyznawał, że po „akcjach” wracało się „na gazie”, a samogon pity był bez zakąsek. Wolne chwile spędzał w ramionach młodych dziewczyn, które były w tym samym wieku, co Dąmbski. Rzadko kiedy pozwalał sobie na chwilę człowieczeństwa. Wspominał również o tym, jakie kary cielesne dotykały kobiet, które obcowały z Niemcami (25 kijów na gołą d oraz golenie głów, a następnie smarowanie tarem, który powodował wypadanie włosów i łyse placki).
O oburzających zachowaniach żołnierzy AK pisał w swoich dziennikach również Zygmunt Klukowski, opisując nawet konkretne osoby, które zdołała zidentyfikować jego współpracownica. Odnotował również nagminne nadużywanie alkoholu, którym jakimś cudem zawsze był gdzieś pod ręką. Tymczasem w listach pisanych współcześnie pan Mieczysław Skotnicki (w imieniu ŚZŻAK) kategorycznie zaprzecza masowym strzyżeniom dziewcząt romansujących z Niemcami, określając to mianem bzdury, zaś samogonu nie pijał nikt, bo pito bimber lub księżycówkę (zamienne nazwy bimbru, generalnie czegoś, co się robiło po piwnicach czy strychach). Gdzie leży prawda? :)
Słowem, bardzo ciekawa pozycja, do której trzeba zajrzeć.
IG @angelkubrick
„Egzekutor” to tego typu książka, która zaraz po wydaniu zagotowała Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, czego wyrazem były publikacje w prasie i listy kierowane do wydawcy. Ośrodek Karta przy każdym wznowieniu dodawał je do książki, tworząc osobny rozdział, który doskonale pokazuje, jak bardzo podzielonym narodem jesteśmy i jak trudno przyznajemy się do historycznego...
więcej Pokaż mimo to