-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-04-17
Każda książka jest w jakimś sensie cegiełką w murze naszej percepcji, że tak napiszę w duchu pióra pani Maud :) „Kilometr zerowy. Droga do szczęścia”, czyli dzisiejsza premiera ZNAKU, wiele mnie nauczyła, choć wcale tego nie obiecywała. Była to dla mnie cenna lekcja uważności, o której za moment opowiem, tylko najpierw pokrótce zarysuję fabułę.
Na początku poznajemy Maëlle, maksymalnie zabieganą dyrektorkę finansową start-upu, która nie ma chwili, by zastanowić się nad własnym życiem, ponieważ w całości poświęca się firmie. Nagle na jej drodze staje przyjaciółka, z którą kiedyś były nierozłączne. Romane jest młodą Libanką, która właśnie otrzymała diagnozę lekarską, z której jednoznacznie wynika, że jej ciało pochłania choroba. Zdesperowana i uziemiona z powodu leczenia, prosi Maëlle o przysługę. Kiedy ta zjawia się u przyjaciółki, ma dwie godziny na podjęcie decyzji.
„Życie to nic innego jak seria wyborów”.
Na drugi dzień jest już w Katmandu, z misją odszukania tajemniczego manuskryptu, który nagle znika, a pani dyrektor jest zmuszona odbyć dużo dalszą podróż, która znacząco zmieni jej życie. Maëlle odkryje, że nie ma ludzi niezastąpionych, że komórka może milczeć i świat się nie zawala, że poza pracą istnieje życie, które dotąd umykało jej między palcami.
„Codziennie zrzucasz kolejne krępujące cię warstwy ochronne, ponieważ są zbyt ciężkie, by je tu nosić”.
„Kilometr zerowy. Droga do szczęścia” już od okładki krzyczy, że jest francuskim bestsellerem, czyli podoba się masom. Nie kryje się też, skąd czerpie inspiracje, że blisko mu do „Alchemika” czy „Jedz, módl się, kochaj”. Razem z bohaterką płyniemy przez okrągłe zdania i złote myśli, którymi raczy nas nepalski przewodnik — Shanti: „Nikt nie ma większego szczęścia niż ten, kto wierzy w swoje szczęście”.
Ta książka znajdzie „swoich ludzi”, mój egzemplarz został u kogoś, kto sam choruje i potrzebuje ciepłego plasterka książkowego, bo ONA TYM JEST, ja zaś pobrałam lekcję uważnego czytania między wierszami, bo nie każdy wybór jest szczęśliwy, ale „błądzenie jest niezbędnym elementem sukcesu” :)
Wszystkie cytaty pochodzą z książki. Dziękuję za uwagę :)
IG @angelkubrick
Każda książka jest w jakimś sensie cegiełką w murze naszej percepcji, że tak napiszę w duchu pióra pani Maud :) „Kilometr zerowy. Droga do szczęścia”, czyli dzisiejsza premiera ZNAKU, wiele mnie nauczyła, choć wcale tego nie obiecywała. Była to dla mnie cenna lekcja uważności, o której za moment opowiem, tylko najpierw pokrótce zarysuję fabułę.
Na początku poznajemy...
2023-05-08
Lubię literaturę podróżniczą, zwłaszcza tę, w której człowiek staje naprzeciw swoim słabościom i z mozołem, dzięki samozaparciu i ogromnemu nakładowi energii własnej, osiąga cel. „Skalny pielgrzym” jest zapisem takich właśnie zmagań, ale nie tylko. Rafał Fronia na dość specyficzny sposób wyrażania swoich „RYBKOmyśli” i dla tych, którzy jeszcze nie mieli styczności z jego książkami, może to być wielkim zaskoczeniem.
Książka dość potężnych rozmiarów, ponieważ mieści w sobie zapis dwóch wypraw. Pierwsza część to zdobycie indyjskiej góry Nanda Devi East, druga to wyprawa i zdobycie Broad Peak, samotne, za co szczególne słowa uznania. Autor, jako uważny obserwator świata, dość obrazowo opisuje każdy etap podróży, choć nie jest to opowieść wolna od uszczypliwości, bo co ma pomyśleć czytelnik, który nazywany jest tu kanapowcem, który w sumie to nie może sobie tak do końca wyobrazić tego, co widzą oczy autora, co czują inne zmysły, co odbiera każdym milimetrem swojego ciała. Pokora miesza się tu z megalomanią, surowość i prostota z przerysowaniem. Cenne fragmenty dotyczące wyprawy topią się w wodolejstwie. Na pochwałę na pewno zasługuje tu bogata oprawa fotograficzna, to bez wątpienia wartość dodana. Warto też skorzystać z kodów QR, gdzie życie codzienne alpinisty mamy na wyciągnięcie ręki. Na koniec jeden z moich „ulubionych” cytatów ;)
„Pstrągiem jest myśl pożądana, która ruchem ogona pokona wodospad i przerwie kręg czyhających jak hieny cierników, małych rybkomyśli, które kąsają zewsząd i wciąż spokojność nocy”.
IG @angelkubrick
Lubię literaturę podróżniczą, zwłaszcza tę, w której człowiek staje naprzeciw swoim słabościom i z mozołem, dzięki samozaparciu i ogromnemu nakładowi energii własnej, osiąga cel. „Skalny pielgrzym” jest zapisem takich właśnie zmagań, ale nie tylko. Rafał Fronia na dość specyficzny sposób wyrażania swoich „RYBKOmyśli” i dla tych, którzy jeszcze nie mieli styczności z jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-27
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe okazy zwierząt egzotycznych, oraz Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, które czekało na preparowane ptaki. Oprócz swojej pracy bacznym okiem śledził codzienne życie i zwyczaje brazylijskich Indian, co nie było łatwym zadaniem, ponieważ Koroadzi byli bardzo nieufni wobec europejskich przybyszów, mając ich za mierniczych, do których pałali jawną wrogością (Fiedler podróżował z leśnikiem Antonim Wiśniewskim).
Książka ukazała się na rynku w roku 1966. Wyobraźcie sobie, jak ten przedstawiony przez Arkadego świat oddziaływał na czytelników, kiedy w Polsce szarość i apatia wychylała się z każdej lodówki, o ile ją ktoś miał. Niestety raj miał też swoje mroczne oblicza. Przez kontynent przewalały się epidemie, gryzły muchy, których larwy rozwijały się pod skórą, a w tropikalnym lesie można było stanąć na żararakę, czasem niestety po raz ostatni w życiu. „Rio de Oro” czyta się jak najprawdziwszą przygodówkę. Zdania są zwięzłe, opisy trafne i czasem nawet dowcipne, dialogi ciekawe. Do sięgania po takie starocie gorąco zachęcam.
IG @angelkubrick
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-27
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe okazy zwierząt egzotycznych, oraz Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, które czekało na preparowane ptaki. Oprócz swojej pracy bacznym okiem śledził codzienne życie i zwyczaje brazylijskich Indian, co nie było łatwym zadaniem, ponieważ Koroadzi byli bardzo nieufni wobec europejskich przybyszów, mając ich za mierniczych, do których pałali jawną wrogością (Fiedler podróżował z leśnikiem Antonim Wiśniewskim).
Książka ukazała się na rynku w roku 1966. Wyobraźcie sobie, jak ten przedstawiony przez Arkadego świat oddziaływał na czytelników, kiedy w Polsce szarość i apatia wychylała się z każdej lodówki, o ile ją ktoś miał. Niestety raj miał też swoje mroczne oblicza. Przez kontynent przewalały się epidemie, gryzły muchy, których larwy rozwijały się pod skórą, a w tropikalnym lesie można było stanąć na żararakę, czasem niestety po raz ostatni w życiu. „Rio de Oro” czyta się jak najprawdziwszą przygodówkę. Zdania są zwięzłe, opisy trafne i czasem nawet dowcipne, dialogi ciekawe. Do sięgania po takie starocie gorąco zachęcam.
IG @angelkubrick
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-30
Chorowanie ma jedną, niepodważalną zaletę, można czytać w łóżku od rana do nocy, bez wyrzutów sumienia, i mimo cielesnego uwięzienia, spirytualnie odbywać odległe wycieczki, w moim przypadku po Brazylii w towarzystwie Arkadego Fiedlera, i Boliwii u boku Arkadego Radosława Fiedlera. Obie podróże pochłonęły mnie bez reszty. Na pierwszy ogień — syn.
Muszę przyznać, że trochę mi zeszło z lekturą „Do głębi intrygującego kraju”, gdyż w połowie tekstu wyjechałam i nie zabrałam jej ze sobą, ponieważ jest niesamowicie ciężka. Lubię dźwigać książki, ale bez przesady. Jej zaskakująca waga wynika z eleganckiego wydania, choć wiem, że nie wszyscy pokochają jej śnieżnobiałe, kredowe kartki. Bernardinum wykonało jednak porządną robotę, lubię twardą oprawę, szycie i kolorowe zdjęcia, tak powinny wyglądać książki podróżnicze. Tyle odnośnie wyglądu, a jak prezentuje się treść?
Wybornie, ale o tym przekonałam samą siebie gdzieś w połowie książki, uświadamiając sobie, z jak wysokiej półki jest to rzecz. Nie da się ukryć, że autor to erudyta i to się czuje, czytając. Jego opowieść snuje się powoli, wypełniając przestrzeń historiami o miejscach, ludziach, wydarzeniach, ich zwyczajach, wzlotach i porażkach, bowiem Boliwia nigdy nie miała łatwo, spójrzmy choćby na ilość prezydentów, momentami było gorąco, czasem krwawo. Hiszpańscy konkwistadorzy pozostawili po sobie trwały ślad w boliwijskiej spuściźnie Indiganes, i choć bardzo pragnęli zatrzeć ślad po rdzennych mieszkańcach Ameryki Południowej, coś jeszcze ocalało. O zachowanych skrawkach dawnych plemion opowiada Arkady Radosław. W przeciwieństwie do współczesnych globtroterów, jego relacja opiera się na tym co widzi, czego się dowiaduje po drodze i co udaje mu się zanotować. Słowo ważniejsze jest tu niż zdjęcie. Taką samą uwagę poświęca maraguettcie jak i Cerro Rico, górze, która pochłonęła osiem milionów istnień, wszystko w celach wzbogacenia imperium hiszpańskiego.
Aktualnie Boliwia powoli podnosi się z kolan. Przeżywa dynamiczny rozwój, nadrabiając lata stracone przez Hiszpanów. Na szczęście to ziemia, która skrywa w sobie bogactwo, za które można finansować budowę miast, ich rozwój i edukację młodych Boliwijczyków. Gdyby ktoś poszukiwał swojego miejsca na Ziemi, warto rozważyć pobyt w Cochabombie , podobno w tym właśnie miejscu wiosna trwa okrągły rok! Książki podróżnicze poszerzają horyzonty, i choć teraz przegrywają z filmikami na YT, dajcie im szansę, tej szczególnie.
IG @angelkubrick
Chorowanie ma jedną, niepodważalną zaletę, można czytać w łóżku od rana do nocy, bez wyrzutów sumienia, i mimo cielesnego uwięzienia, spirytualnie odbywać odległe wycieczki, w moim przypadku po Brazylii w towarzystwie Arkadego Fiedlera, i Boliwii u boku Arkadego Radosława Fiedlera. Obie podróże pochłonęły mnie bez reszty. Na pierwszy ogień — syn.
Muszę przyznać, że trochę...
2023-01-26
Jedno ważne pytanie do warszawiaków — czy mieszkając w stolicy, choć raz wybraliście się na spacer po Puszczy Kampinoskiej? Jeśli jakimś cudem Wasza odpowiedź jest negatywna, to w tym roku zmieńcie ten stan rzeczy. Zanim jednak wyruszycie na wycieczkę krajoznawczą, pozwolę sobie polecić książkę, dzięki której ten wyjątkowy obszar przyrody odkryje przed Wami swoje tajemnice, które skrzętnie zebrał i opisał pan Lechosław Herz, swoją drogą postać równie intrygująca, jak sama Puszcza.
„Puszcza. Opowieści kampinoskie” to książka, która potrzebuje odpowiedniego nastawienia. Jej gawędziarski styl daje poczucie relaksu, jednocześnie szpikując czytelnika całą masą informacji i ciekawostek. Kampinoski Park Narodowy wymaga niespieszności i uwagi, bowiem niemal każde drzewo, krzew czy wzniesienie kryje w sobie część przeszłości, która nie chce być zapomniana.
Prawdziwa gratka dla miłośników języka polskiego, autor nie stroni od podawania źródłosłowia, choćby narty, czym były w XV w.? Nie zgadniecie bez zaglądania do Internetu, podobnie jak nie zwrócilibyście uwagi na pęk zboża zostawiony po żniwach, ozdobiony kwiatami, a to żywy zabytek etnograficzny Mazowsza, znany od wieków Słowianom. Puszcza to również historia najnowsza, to wrzesień 1939 roku, to okupacja, powstanie i niezliczone egzekucje. To ciała pochłonięte przez puszczańską ziemię i dusze szumiące w liściach drzew. Wciąż jeszcze żywe ślady ludzkiej głupoty i potęgi Natury, dąb Obrońca (wieś Ślady) coś o tym wie.
Lechosław Herz zna tu każdy zakątek, osobiście wytyczał puszczańskie szlaki turystyczne, a także współtworzył mapy, przywracając miejscom ich dawne nazwy, choćby Ćwiekowej Górze, która niesie ze sobą opowieść o mazowieckim Janosiku. Przecudna też była historia o cenzurze, nie wiedziałam, że aż takie hocki-klocki na mapach się odprawiało, jak dobrze, że mamy już to za sobą.
W styczniowe wieczory z ogromną przyjemnością zagłębiałam się w niezwykłe zakamarki Puszczy z nadzieją, że może w tym roku uda mi się przejść choć jednym jej szlakiem. Takie marzenie. Czytajcie, warto.
IG @angelkubrick
Jedno ważne pytanie do warszawiaków — czy mieszkając w stolicy, choć raz wybraliście się na spacer po Puszczy Kampinoskiej? Jeśli jakimś cudem Wasza odpowiedź jest negatywna, to w tym roku zmieńcie ten stan rzeczy. Zanim jednak wyruszycie na wycieczkę krajoznawczą, pozwolę sobie polecić książkę, dzięki której ten wyjątkowy obszar przyrody odkryje przed Wami swoje tajemnice,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-12
Los dzieci nierozerwalnie związany jest z losem rodziców, a Syberią straszono ludzi już od początku XVI wieku, kiedy więc w lutym 1940 roku zaczęto deportacje obywateli polskich, tysiące dzieci zaczęło wędrówkę swojego życia, której najważniejszym celem było przeżycie. Zesłańcom nigdy nie mówiono, dokąd jadą. Trafiali na syberyjskie posiołki, w których królował głód, mróz, wszy i pluskwy. Kiedy wszystkim wydawało się, że umrą na tej nieprzyjaznej ziemi, pojawia się generał Anders z misją utworzenia Wojska Polskiego, ale on nie poprzestaje tylko na rekrutacji żołnierzy. Postanawia wywieźć z Rosji tyle Polaków, ile się da, wliczając w to dzieci, co staje się możliwe dzięki ogłoszeniu amnestii.
Podróż bydlęcymi wagonami przy -50℃ i minimalnej ilości pożywienia dziesiątkuje kolejnych zesłanych, mimo to pozostali wciąż wierzą w cud. Przez azjatyckie stepy, Iran, Indie, Afrykę, Nową Zelandię czy Meksyk, docierają do nowego domu tymczasowego. Częścią dzieci opiekuje się Hanka Ordonówna, którą NKWD wraz z mężem również zesłało w głąb Rosji. Łagry nieodwracalnie odbijają się na zdrowiu aktorki. Wojciech Lada bardzo ciekawie opisał losy dzieci, a one same, już jako dorośli, z dużym wzruszeniem wspominały czasy zesłania, bo wbrew pozorom, część z nich, mimo tęsknoty, w nowym domu czuła się bezpiecznie. Na szczególną uwagę zasługują historie afrykańskie. To właśnie tam, specjalnie dla nich, ukazywała się lokalna wersja „Płomyczka”. Przy całej tej dziecięcej tragedii, jaką bez wątpienia jest tułaczka, najbardziej zaskakują reakcje w kraju. Jakie? O tym już przeczytacie w książce „Mali tułacze”. Dzięki niej dowiedziałam się o panu Stanisławie Lula z Przemyśla, który był jednym z dzieci Andersa.
IG @angelkubrick
Los dzieci nierozerwalnie związany jest z losem rodziców, a Syberią straszono ludzi już od początku XVI wieku, kiedy więc w lutym 1940 roku zaczęto deportacje obywateli polskich, tysiące dzieci zaczęło wędrówkę swojego życia, której najważniejszym celem było przeżycie. Zesłańcom nigdy nie mówiono, dokąd jadą. Trafiali na syberyjskie posiołki, w których królował głód, mróz,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-02
Wiele razy zastanawiałam się nad zakupem książek BUSEM PRZEZ ŚWIAT, ale trochę bałam się rozczarowania. Kiedy jednak zobaczyłam jedną z nich leżącą w kołobrzeskiej bibliotece, nie mogłam sobie odmówić zajrzenia do jej wnętrza. Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Książka jest ładnie wydana, na dobrej jakości papierze i ma mnóstwo kolorowych zdjęć. Ujęcia z The Wave zapierają dech w piersi, nawet nie mogę sobie wyobrazić emocji, jakie towarzyszą zobaczeniu Fali na żywo. Sporo jest tu takich miejsc, o których w zwykłych przewodnikach nie usłyszycie. Karol i Ola w podróży nie uznają pośpiechu, co przekłada się na niezwykłość miejscówek, w jakie kieruje ich los, bo oprócz z góry założonego planu chętnie jadą w miejsca, które polecają im spotkani po drodze ludzie. Fajna jest ta spontaniczność.
O Drodze 66 powstawały piosenki, filmy a sam Steinbeck nazwał ją Drogą Matką. Główna arteria Ameryki łączyła osiem stanów i aż trzy strefy czasowe. Droga gęsta od ludzkich historii, droga, która zmienia losy ludzi do dziś, mimo że niektóre jej fragmenty już dawno porosły trawą lub przestały istnieć. Co ważne, powoli znikają też ludzie, którzy pamięć o tej historycznej trasie przez stany utrzymują przy życiu. Kiedy oni zgasną, zgaśnie też część historii tego miejsca.
Książka jest literalnym zapisem busowych filmów, rozdziały są krótkie, treść typowo pamiętnikowa, momentami osobista, na pewno przyjemna w odbiorze dla tych, którzy pojawili się na drodze Karola i Oli. Jeśli ktoś wybiera się w podobną podróż, to ta pozycja jest wręcz obowiązkowa. Cieszą też nawiązania do filmów, z przyjemnością obejrzałam wczoraj „Bagdad Café” z roku 1987, niby komedia, a naprawdę mocny, feministyczny manifest. Klimat Drogi 66 oddany mistrzowsko. Lektura na jedno posiedzenie, chętnie widziałabym więcej ich książek w bibliotece.
IG @angelkubrick
Wiele razy zastanawiałam się nad zakupem książek BUSEM PRZEZ ŚWIAT, ale trochę bałam się rozczarowania. Kiedy jednak zobaczyłam jedną z nich leżącą w kołobrzeskiej bibliotece, nie mogłam sobie odmówić zajrzenia do jej wnętrza. Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Książka jest ładnie wydana, na dobrej jakości papierze i ma mnóstwo kolorowych zdjęć. Ujęcia z The Wave zapierają...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-15
Przed nami ostatnie dwa tygodnie wakacji, a ja znowu nurkuję na sucho w kolejnym Slow przewodniku, planując jesienne podróże weekendowe, gdyż mam głęboką nadzieję, że obecna kontuzja już mi na to pozwoli. Po raz kolejny miałam dużą przyjemność w trakcie czytania o miastach i miasteczkach Dolnego Śląska, które z taką łatwością przedstawia autor tej książki, Peter Zralek, a co najważniejsze, wciąż dowiaduję się nowych dla mnie rzeczy, choćby tej, że przegapiłam ręczne zapalanie 98. latarni we wrocławskim Ostrowie Tumskim (Dobrusia, jak to się stanęło?! :)
Wrocław rozpoczyna tę podróż, a ściślej mówiąc, rozpoczynają ją krasnale artysty Tomasza Moczka, który pozwala wejść do swojego atelier, by poznać całą ich historię. Z lotu ptaka można zobaczyć też Sępolno, które zadziwia zarówno symetrią, jak i stanem zadrzewieniem (oby jak najdłużej!). To jedyne w swoim rodzaju, na skalę europejską, osiedle zamieszkiwało wiele sław, w tym Marek Hłasko. Piękny chłopiec z pięknej okolicy :) Z innych miast mocno zaciekawiła mnie Legnica z jej Małą Moskwą, a także Głogów, który w trakcie oblężenia wojsk rosyjskich, stracił aż 95% zabudowy. Co ciekawe, pozostałe ruiny rozebrano do ostatniej cegły, które potem budowały nową Warszawę. Biednemu to zawsze... Hitem jest dla mnie Lubiąż i jego gigantyczny wręcz klasztor cystersów, który mam marzenie odwiedzić, póki jeszcze widoczne są ślady jego dawnej świetności. W głowie się nie mieści, że tak wspaniały obiekt niszczeje, z drugiej jednak strony rozumiem ciężar decyzji, może więc dobrze, że dusze tych, którzy oddali tam życie, będą miały święty spokój. Autor, oprócz ciekawych miejscówek, zamieścił też informacje o tym, gdzie dobrze zjeść i gdzie odpocząć. Informacje uzupełniają piękne, kolorowe zdjęcia. Nic tylko ruszyć się z domu w ten świat :)
IG @angelkubrick
Przed nami ostatnie dwa tygodnie wakacji, a ja znowu nurkuję na sucho w kolejnym Slow przewodniku, planując jesienne podróże weekendowe, gdyż mam głęboką nadzieję, że obecna kontuzja już mi na to pozwoli. Po raz kolejny miałam dużą przyjemność w trakcie czytania o miastach i miasteczkach Dolnego Śląska, które z taką łatwością przedstawia autor tej książki, Peter Zralek, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-01
Znam ludzi, którzy na planowanie wycieczki poświęcają więcej czasu niż trwa sama wycieczka, ale rozumiem, że sprawia im to przyjemność, bo inaczej nie uwierzę, że siedzieliby po nocach z nosem w kompie i setką otwartych okienek z atrakcjami, mapami i przejazdami komunikacją publiczną ;) Dla tych, którzy nie mają na to czasu albo którym planowanie kojarzy się z karą za grzechy, polecam gotowca. Monika Stolarska i Paweł Gaik zrobili wszystko za Was. Pojechali, sprawdzili, posmakowali, pospacerowali, porobili foty, a wszystkie najlepsze miejscówki umieścili w publikacji „Odetchnij od miasta. Góry”, jak się okazuje, to już piąty tom z tej podróżniczej serii.
Jedyne co trzeba zrobić, to podjąć decyzję, w jakie góry się udać, bo od tego zależy ekwipunek, który wypadałoby ze sobą zabrać. Autorzy podpowiadają nawet i to (aż dziw bierze, że nie ma tu checklisty). Na szlaku może przydarzyć się wszystko, dobrze jest mieć nie tylko ubranie, posiłek czy apteczkę, ale też ubezpieczenie. Od siebie gorąco polecam wyrobienie sobie legitymacji PTTK, płaci się około 60 PLN rocznie a dodatkowe ubezpieczenie w podróży bezcenne. Wiem co mówię, skorzystałam z niego dwa razy.
Mniej uczęszczane szlaki, wyjątkowe miejsca noclegowe, jedzeniowe oazy rozpusty, ciekawostki okolicznościowe i znane postacie opowiadające o naturze, wszystko to znajdziecie w publikacji „Odetchnij od miasta. Góry”. Wakacje już za kilkanaście dni ;) To gdzie jedziecie?
IG @angelkubrick
Znam ludzi, którzy na planowanie wycieczki poświęcają więcej czasu niż trwa sama wycieczka, ale rozumiem, że sprawia im to przyjemność, bo inaczej nie uwierzę, że siedzieliby po nocach z nosem w kompie i setką otwartych okienek z atrakcjami, mapami i przejazdami komunikacją publiczną ;) Dla tych, którzy nie mają na to czasu albo którym planowanie kojarzy się z karą za...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-22
Wczoraj w moim mieście odbył się I Dzień Bieszczadzki „Przystanek Przemyśl”, który jest przedsmakiem festiwalu w Cisnej — „Natchnieni Bieszczadem ”, w tym roku już po raz XIV. Ciśnie mi się na usta pytanie, dlaczego tak późno, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Gdyby jednak komuś wybitnie nie odpowiadał kiermaszowy klimat tego przedsięwzięcia, polecam zaopatrzyć się w najnowszy „Slow Przewodnik. Bieszczady”, dobre buty, wygodne ubranie oraz masę pozytywnej energii, i samemu na nowo odkryć ten wyjątkowy skrawek naszego kraju.
Kiedy już mówimy o muzyce, nie sposób nie wspomnieć o jednym z pierwszych polskich zespołów punkrockowych. KSU i ich Wolna Republika Bieszczad dziś z niejednego słuchacza wyciska łzy wzruszenia, wystarczy otworzyć YT i poczytać komentarze pod akustyczną wersją „Moich Bieszczad”. Teksty Macieja Augustyna mają vibe, jakich nie mają współczesne polskie utwory. Natomiast dzięki Staremu Dobremu Małżeństwu po zielonych połoninach fruwają bieszczadzkie anioły, które uwidaczniają się czasem w malarstwie lub rzeźbie, stanowiąc oryginalną pamiątkę z wakacji.
Cudne, nieodkryte przez nikogo manowce przyciągały do siebie niejednego włóczęgę, który na tych ziemiach zyskiwał nową tożsamość. Jednym z ciekawszych bieszczadzkich zakapiorów był Juliusz Wasik, Król Włóczęgów, który żył na brzegu solińskiego jeziora w domu zbudowanym wyłącznie z materiału wyrzuconego na brzeg. Tu też ukojenie znalazł perkusista zespołu Dżem, Michał „Gier” Giercuszkiewicz, który przed śmiercią zdążył wydać jeszcze solowy album.
Jadąc w góry, warto na dłużej zatrzymać się w Sanoku, gdzie w Muzeum Historycznym znajduje się największa na świecie galeria Zdzisława Beksińskiego (to zbiór około 600 prac autora). Malarz nietuzinkowy, którego tragiczny los można obejrzeć w filmie „Ostatnia rodzina ”. Autor książki opowiada o popularnych miejscach, ale też wskazuje alternatywy, tak się dzieje przy okazji opowieści o zaporze solińskiej, i mniej odwiedzanej zaporze wodnej w Myczkowicach. Dużo jest tu też historii o ludziach, których już nie ma, ale o tym przeczytajcie sami.
IG @angelkubrick
Wczoraj w moim mieście odbył się I Dzień Bieszczadzki „Przystanek Przemyśl”, który jest przedsmakiem festiwalu w Cisnej — „Natchnieni Bieszczadem ”, w tym roku już po raz XIV. Ciśnie mi się na usta pytanie, dlaczego tak późno, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Gdyby jednak komuś wybitnie nie odpowiadał kiermaszowy klimat tego przedsięwzięcia, polecam zaopatrzyć się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-17
Co roku Wyspy Owcze pojawiają się w telewizorach niemal na całym świecie za sprawą rzezi, dla której wytłumaczeniem jest głęboko zakorzeniona tradycja. Zabarwiona krwią grindwali woda szokuje, a to przyciąga rzesze widzów. Urszula Chylaszek, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, przybliża czytelnikowi znacznie więcej na temat tego wulkanicznego archipelagu, położonego na Oceanie Atlantyckim, między Wielką Brytanią, Islandią a Norwegią. To autonomiczne terytorium Danii zamieszkują potomkowie norweskich wikingów, a ponieważ tworzą dość hermetyczną społeczność, ciężko tu wprowadzać jakiekolwiek zmiany obyczajowe, nie jest to jednak niemożliwe. Autorka dociera ludzi, którzy opowiadają swoją historię, przy okazji kreśląc historię zmian społeczeństwa na przestrzeni wieków.
Tak zamknięta społeczność tworzy przestrzeń do nadużyć, co też uwypuklają postacie pojawiające się w trakcie tworzenia reportażu. Farerowie są dość specyficzni, z jednej strony cenią sobie łączność z naturą, preferują nieśpieszność, godzą się na to, co przynosi los, z drugiej strony tolerują ostracyzm społeczny, domową agresję i naruszanie cielesności drugiego człowieka, w tym dzieci. Przykładowo bardzo ciężko jest tam skazać pedofila, ponieważ słowo przeciwko słowu nie wystarcza, potrzebny jest dowód, a najlepiej świadek (tu sprawcy wybuchają gromkim śmiechem).
Pocieszające jest to, że mimo absolutnie skostniałego parlamentu, w roku 2006 następują zmiany, które rok po roku poluźniają konserwatywny gorset Wysp. Bardzo ciekawy reportaż, który pokazuje, że zmiany są możliwe, tylko trzeba o nie walczyć, w dużej mierze w parlamencie, a nie pod nim. Polecam.
IG @angelkubrick
Co roku Wyspy Owcze pojawiają się w telewizorach niemal na całym świecie za sprawą rzezi, dla której wytłumaczeniem jest głęboko zakorzeniona tradycja. Zabarwiona krwią grindwali woda szokuje, a to przyciąga rzesze widzów. Urszula Chylaszek, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, przybliża czytelnikowi znacznie więcej na temat tego wulkanicznego archipelagu, położonego na...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-09
Podróżując po drogach województwa podkarpackiego, można natknąć się na stare stodoły, z desek których spoglądają tajemnicze, ledwo widoczne, blade postacie. Moje pierwsze spotkanie z nimi zostawiło mieszankę emocji. Lekkie przerażenie buzowało z dużą dawką ciekawości i fascynacji. Zastanawiałam się, kim są te osoby i co robią w tym konkretnym miejscu, a przede wszystkim, kto jest ich autorem.
Malarzem czasu i autorem „ Cichego Memoriału” jest Arkadiusz Andrejkow, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Sanoku oraz Uniwersytetu Rzeszowskiego na Wydziale Sztuki. Artyści próbują różnych dróg, poszukując własnego stylu. W tym przypadku sztuka wielkoformatowa, której korzenie sięgają street artu, jest czymś więcej. Pozwolicie, że zacytuję.
„ Stare stodoły i domy umierały stojąc. Teraz nosząc na sobie obrazy przeszłości, umrą podwójnie. I tak naprawdę nie będzie wiadomo, co zrobić z tymi zamalowanymi deskami, które są jak dawne portrety trumienne...” Andrzej Potocki
Tak oto wyjaśnia się, kim są duchy z rozpadających się stodół, które moczone deszczem i prażone w ostrym słońcu, nabierają faktury, która jeszcze mocniej podkreśla rysy ludzi, zwierząt czy przedmiotów. Mieszkańcy, których już nie ma, powrócili dzięki zdolnym dłoniom artysty, który wykrada z czasu minionego ujęcia przeszłości. W albumie znajduje się ponad sto prac i historii danego zdjęcia. Ujęcia z bliska i daleka, czasami z góry, wszystko po to, by jak najlepiej pokazać przestrzeń i deskal. Przepięknie wydany album, który warto mieć, jeśli bliska jest Wam sztuka bądź miejsce.
IG @angelkubrick
Podróżując po drogach województwa podkarpackiego, można natknąć się na stare stodoły, z desek których spoglądają tajemnicze, ledwo widoczne, blade postacie. Moje pierwsze spotkanie z nimi zostawiło mieszankę emocji. Lekkie przerażenie buzowało z dużą dawką ciekawości i fascynacji. Zastanawiałam się, kim są te osoby i co robią w tym konkretnym miejscu, a przede wszystkim,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-30
„Pusty las ” to jedna z tych książek, po którą chciałam sięgnąć, czytając przewodnik po Beskidzie Niskim. Monika Sznajderman stworzyła ją z miłości i szacunku do miejsca, w którym dane było jej żyć. Jakoś nie dziwi mnie specjalnie ta publikacja, mieszkając w domu, w którym mieszkali kiedyś inni ludzie, których boleśnie doświadczyła historia, opowieść pisze się sama.
„Pusty las ” to odkrywanie tożsamości każdego kawałka łemkowskiej ziemi, wypełnianie pustki, jaką pozostawili po sobie ludzie, próba wyłonienia z przeszłości krajobrazów, rzeczy, sensów słów i heideggerowskich refleksji nad istotą języka. Autorka funduje czytelnikowi historię w pigułce, od czasów Galicji pod rządami austriackiej monarchii po powojenny obraz zagłady ostatnich autochtonów (mowa o Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie). Przerażający jest ten obraz Polski, która chce być tylko polska, przeraża osierocony krajobraz i rzeczy należące do ludzi, których w jednym momencie wyrwano z ich życia. Na „Pusty las ” składa się wiele źródeł, których wykaz znajduje się na końcu książki. Pozycje, które pogłębią tematy, które poruszyła autorka. Jestem pewna, że z tej układanki każdy znajdzie pasujący do siebie puzzel.
IG @angelkubrick
„Pusty las ” to jedna z tych książek, po którą chciałam sięgnąć, czytając przewodnik po Beskidzie Niskim. Monika Sznajderman stworzyła ją z miłości i szacunku do miejsca, w którym dane było jej żyć. Jakoś nie dziwi mnie specjalnie ta publikacja, mieszkając w domu, w którym mieszkali kiedyś inni ludzie, których boleśnie doświadczyła historia, opowieść pisze się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-25
W poniedziałkowe przedpołudnie chciałabym zwrócić Waszą uwagę na książkę, która otwiera wiele drzwi, przede wszystkim te, za którymi ukryty jest głęboki relaks.
Dziś swoją premierę mają cztery Slow przewodniki. W tym tygodniu pokażę Wam dwa, Beskid Niski i Bieszczady, czyli te góry, które wielbię najbardziej. Czy kupując nową książkę, patrzycie na jej wymiary? Mnie nie często się to zdarza, więc czasem wynika pewne zaskoczenie, jak w tym przypadku. To nie są książki, które zabierzemy ze sobą do plecaka (w którym każdy gram ma znaczenie), chyba że mamy mięśnie ze stali, które się nie męczą. Slow przewodniki, jak na przewodniki, są po prostu zbyt duże, za to idealne do przeglądania w domowych pieleszach, w których najlepiej rozplanowuje się każdy etap górskiej wyprawy.
Katarzyna Zaparaniuk w sposób niezwykle interesujący przedstawia nam swój ukochany Beskid Niski, gdzie sama prowadzi ekologiczną winnicę. Zaczyna od królewskiego miasta Grybowa a kończy na Rymanowie-Zdroju. Historia Beskidu to opowieść O LUDZIACH, którzy tu żyli i miejscowościach, których już nie ma. Na marginesie dodam, że ten przewodnik wymusił na mnie wyprawę do bibliotek przemyskich, gdzie między innymi znalazłam „Pusty las” Moniki Sznajderman, który jest kontynuacją opowieści o Beskidzie, a na wyklejce jest mapka, która pozwala lepiej zwizualizować sobie szlak, jakim prowadzi nas Katarzyna Zaparaniuk. Wracając do przewodnika. Tu też znajdziemy ciekawie przedstawione mapki, które bardzo ułatwią niejedną wyprawę. Historia Łemków przeplata się ze współczesnością. Zadziwiające jest to, jak wiele ludzi z miasta przeniosło swoje życie w te regiony, i jak wiele z nich próbuje zachować PAMIĘĆ o poprzednich mieszkańcach. Zachwycam się doborem fotografii, których jest tu niezliczona ilość. Mnogość inspiracji nie tylko do wspólnych wycieczek, przyprawia o zawrót głowy. Mocno zachęcam do przejrzenia tego wydania w księgarniach stacjonarnych, zakochacie się :)
IG @angelkubrick
W poniedziałkowe przedpołudnie chciałabym zwrócić Waszą uwagę na książkę, która otwiera wiele drzwi, przede wszystkim te, za którymi ukryty jest głęboki relaks.
Dziś swoją premierę mają cztery Slow przewodniki. W tym tygodniu pokażę Wam dwa, Beskid Niski i Bieszczady, czyli te góry, które wielbię najbardziej. Czy kupując nową książkę, patrzycie na jej wymiary? Mnie nie...
2022-03-09
Islandia, mimo swej niewielkiej powierzchni, wciąż kusi i uwodzi turystów, trzeba przyznać, że robi to dobrze, bo w roku 2017 odwiedziło ją aż 2,2 miliona zagranicznych gości. Ci sami ludzie w sieci udostępniają potem nostalgiczne, choć surowe kadry uchwyconych chwil, napędzając tym samym turystyczną koniunkturę. Autorzy książki "Szepty kamieni", Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak, pokazali ten sam kawałek ziemi w zupełnie innym świetle. Przede wszystkim spędzili tam więcej czasu, niż przeciętny turysta. Daje to większe możliwości zagłębienia się w historię poszczególnych regionów, i odromantyzowania tego kraju, bo choć szlaki interioru bez cienia wątpliwości są wyjątkowe, nie stanowią jego istoty. "Szepty kamieni" to opuszczone miejsca kiedyś tętniące życiem, oraz ludzie, którzy o tym opowiadają, wszystko to osnute muzyką. Ta garść niebanalnych historii nie tylko pozwoli Wam się oderwać od aktualnych problemów, ale też realnie pomoże potrzebującym. Autorzy zdecydowali, że cały dochód ze wznowienia przeznaczą na wsparcie Ukrainy. Książkę można kupić TYLKO na stronie @wydawnictwootwarte
Islandia, mimo swej niewielkiej powierzchni, wciąż kusi i uwodzi turystów, trzeba przyznać, że robi to dobrze, bo w roku 2017 odwiedziło ją aż 2,2 miliona zagranicznych gości. Ci sami ludzie w sieci udostępniają potem nostalgiczne, choć surowe kadry uchwyconych chwil, napędzając tym samym turystyczną koniunkturę. Autorzy książki "Szepty kamieni", Berenika Lenard i Piotr...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-24
”Osobiście jadłem raz w Przemyślu najosobliwszy sznycel cielęcy mego życia. Był to sznycel nadziewany i w istocie znalazłem w nim... gwóźdź, mocno zardzewiały, stalówkę, tudzież kępkę włosów. Kiedym podsunął corpore delicti restauratorowi pod nos, ten odparł wielce obojętnie: „Nie wiem, czemu się pan tak unosisz. Czyżbym zachęcał pana, abyś jadł stare żelastwo? Jedz pan mięso!”
Karl Emil Franzos, Aus Halb-Asien [Z pół-Azji]
Z takich oto fragmentów składa się po części książka "Po Galicji. O Chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach. Imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie, czyli wyprawa w świat, którego nie ma" i choć to wybitnie czarny humor, nie ma go tu wiele. Jest za to cesarsko-królewski rozmach zmieszany z biedą, brudem i układzikami, które były, są i będą. To raczej gorzka podróż, choć podszyta sentymentalizmem. Nie ukrywam, że mnie najbardziej interesował Przemyśl. W rozdziałach jemu poświęconych natykam się na Helene Rosenbach, która w swojej publikacji opisuje dość dokładnie centrum miasta, stromy rynek obsadzony drzewami (przypominam, że właśnie wycinają ostatnie, po przecież drzewa na rynku są teraz nie w modzie) i okolice podzamcza. Spacery w zieleni, tak, to świat, który powoli zamiera... Sama postać Helene jest niezwykle ciekawa. W 1884 roku opuszcza Przemyśl i wyrusza do Wiednia, gdzie zostaje uczennicą, a potem asystentką samego Zygmunta Freuda. W książce znajdziemy też coś o autorze "Sklepów cynamonowych" czy też o Ignacym Łukasiewiczu, który jest jednym z patronów roku 2022. A to tylko czubek góry lodowej osobowości, jakie goszczą na kartach tej pozycji.
Myślę, że każdy, kogo choć trochę interesują tereny dawnej Galicji znajdzie tutaj coś dla siebie. Etniczna i kulturowa różnorodność tego regionu jest niebywała i warta odkrycia na nowo.
IG @angelkubrick
”Osobiście jadłem raz w Przemyślu najosobliwszy sznycel cielęcy mego życia. Był to sznycel nadziewany i w istocie znalazłem w nim... gwóźdź, mocno zardzewiały, stalówkę, tudzież kępkę włosów. Kiedym podsunął corpore delicti restauratorowi pod nos, ten odparł wielce obojętnie: „Nie wiem, czemu się pan tak unosisz. Czyżbym zachęcał pana, abyś jadł stare żelastwo? Jedz pan...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-18
Ile warci są ludzie?
"A ludzie — proszę to podkreślić kilka razy — są tyle warci, jak wielka jest pustka, co po nich pozostaje".
I to jest piękna, najczystsza na świecie, prawda. To zdanie wypowiada jedna z bohaterek "Soroczki" Angeliki Kuźniak, do której materiały autorka zbierała skrupulatnie przez piętnaście lat, każdemu z rozmówcy dając tyle czasu, ile go potrzebował. Nie ma się czemu dziwić, dziś o śmierci się nie mówi. Nie ma jej w planach u ludzi współcześnie żyjących. Nie ma nawet czasu o niej pomyśleć, kiedy głowę zaprzątają setki innych bodźców. Tymczasem są takie osoby, które do dnia, w którym ich ciało odda niebu ostatni oddech, przygotowują się na tyle, na ile mogą. Gdzieś tam w szafach wiszą ubrania, w których wyruszą w ostatnią podróż. Panie w ulubionych spódnicach i bluzkach, które wbrew pozorom, nie zawsze mają kolor czarny, oraz panowie w eleganckich garniturach, czasem w tych, w których szli do ślubu, bo chcą mieć ze sobą coś, co mieli w dniu poślubienia ukochanej (omg, miłość jednak istnieje).
Chociaż motywem "Soroczki" jest odzież, to jednak przy okazji rozmów z autorką, rozmówcy wspominają dawne czasy, w tym okres wojny i powojnia, życia i zwyczajów polskiej wsi, w której śmierć była czymś wyjątkowym, a jej święto (choć absolutnie nieradosne) trwało aż trzy dni i jak każde, wymagało pewnych rytuałów. Mnie najbardziej poruszył rozdział "Tej, która patrzy". Dla mnie to była najsmutniejsza historia, taka, która porusza serce i uczy — nie oceniaj! Nawet jak cię kusi — nie oceniaj!
Warta przeczytania.
IG @angelkubrick
Ile warci są ludzie?
"A ludzie — proszę to podkreślić kilka razy — są tyle warci, jak wielka jest pustka, co po nich pozostaje".
I to jest piękna, najczystsza na świecie, prawda. To zdanie wypowiada jedna z bohaterek "Soroczki" Angeliki Kuźniak, do której materiały autorka zbierała skrupulatnie przez piętnaście lat, każdemu z rozmówcy dając tyle czasu, ile go potrzebował....
2022-01-04
Na dwudziestolecie wydawnictwa Fabryka Słów fani Andrzeja Pilipiuka dostali nadzwyczajny prezent, grube tomiszcze z odpowiedziami na wszystkie pytania dotyczące twórczości autora, ale nie tylko. W tomie "Po drugiej stronie książki" znajdziemy wspomnienia z dzieciństwa, okresu szkolnego i życia studenckiego. Tu autor nie bierze jeńców. "Funkcjonowałem w rzeczywistości szkolnej, która była dla mnie opresyjna, nie dawała mi szansy, ale też nie stawiała przede mną zadań będących interesującym wyzwaniem". Pilipiuk śmiało potwierdza to, co znakomita część nas nie umiała określić, szkoła zawsze zabiera część naszej osobowości, zamiast podsycać płomień ciekawości świata, tłamsi go jak zamkowe gasidło, i nie zapowiada się, że będzie lepiej.
Miłośnicy cyklu "Oko jelenia", historii Jakuba Wędrowycza, plugawego degenerata, bimbrownika i egzorcysty, doktora Skórzewskiego czy Roberta Storma dowiedzą się, jak narodziły się te postacie i co było przyczynkiem do napisania konkretnych opowiadań. Wywiad snuje się jak gawęda, a wiadomo, że to sprzyja skakaniu po tematach. Nie mogło obyć się bez wątków historycznych i osobistych wtrętów światopoglądowych, choć chapeau bas dla prowadzących rozmowę, kiedy coś szło już na bardzo niebezpieczne tory, kolejne pytanie szybko kierowało w rewiry książkowe ;D Szacun za chęci ocalenia jednego z budynków rodziny Wawelbergów, szkoda, że polska fantastyczna sitwa nie zdobyła się na odwagę i wspólny wysiłek :(
Ta książka to dowód na to, że wielkie marzenia poparte systematyczną pracą się spełniają, odwagi w nowym roku :)
IG @angelkubrick
Na dwudziestolecie wydawnictwa Fabryka Słów fani Andrzeja Pilipiuka dostali nadzwyczajny prezent, grube tomiszcze z odpowiedziami na wszystkie pytania dotyczące twórczości autora, ale nie tylko. W tomie "Po drugiej stronie książki" znajdziemy wspomnienia z dzieciństwa, okresu szkolnego i życia studenckiego. Tu autor nie bierze jeńców. "Funkcjonowałem w rzeczywistości...
więcej mniej Pokaż mimo to
Małymi krokami zbliża się długi weekend majowy. Jak co roku, spora grupa ludzi zorganizuje sobie sprytny urlop i trzy dni wolnego zamieni się w tydzień. Może pojawić się tylko jeden mały problem. Pies. Z doświadczenia powiem, że nie jest łatwo. Nieraz prosiliśmy rodzinę lub znajomych o opiekę nad Dżambrem, bo trudno było zabrać się w drogę z owczarkiem belgijskim. Przepisy są przeróżne. Najwięcej nieporozumień dotyczyło kagańca, w Polsce zwraca się na to uwagę bardzo często, natomiast na Słowacji kazali nam „to” zdjąć z kufy. Oliwia w swojej książce „Wędrówki z psem. 87 psiolubnych miejsc w Polsce” wspomina o totalnej dezinformacji. Nie ma nic gorszego, niż sprawdzenie w Internecie, czy w dane miejsce można wejść z psem, a na miejscu okazuje się, że o wejściu można zapomnieć. Myślę, że to nie był odosobniony przypadek. Dlatego powstał jedyny w swoim rodzaju przewodnik, a w nim aż 87 miejscówek, do których z czworonogami można wejść bez żadnego przypału, na legalu.
Szlaki, zamki, trasy wzdłuż jezior i rzek, a nawet w miejsce, gdzie można zobaczyć zachowany mur berliński, od gór po morze, gdzie Was nogi i łapy poniosą. Sam konkret. Lokalizacja, dojazd, parking, orientacyjny czas zwiedzania, koszty, dodatkowe informacje, a także atrakcje w pobliżu. Często załączone są mapki z trasami. Dodatkowo psiolubne noclegi. Naprawdę solidnie wykonana robota, zarówno autorów (zdjęcia Łukasz Maksymowicz), jak i wydawcy. Bonę i Colę, oraz ich właścicieli znajdziecie na profilu @wedrowkizpsem
Jeszcze przed długim weekendem polecam zajrzeć do księgarń, bo to książka pełna inspiracji, nawet dla tych, którzy podróżują samotnie :) Polecam!
IG @angelkubrick
Małymi krokami zbliża się długi weekend majowy. Jak co roku, spora grupa ludzi zorganizuje sobie sprytny urlop i trzy dni wolnego zamieni się w tydzień. Może pojawić się tylko jeden mały problem. Pies. Z doświadczenia powiem, że nie jest łatwo. Nieraz prosiliśmy rodzinę lub znajomych o opiekę nad Dżambrem, bo trudno było zabrać się w drogę z owczarkiem belgijskim. Przepisy...
więcej Pokaż mimo to