Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Warto niekiedy zboczyć z głównego traktu literackiej produkcji, pobłądzić trochę po manowcach, sprawdzić, co zaplątało się w krzakach. Na przykład w krzakach tarniny.
To bardzo dobra literatura, a przy tym swojska, pozbawiona zadęcia. Idealne panaceum (wszak autorka jest lekarką) na samonałożony przymus czytania gorączkowego. Jej niespieszny, hipnotyczny rytm przynosi ukojenie udręczonej głowie tudzież innym organom, o ile psychosomatyka zdążyła już zebrać obfite żniwo.
„Tarninę” porządkuje kategoria dwoistości, zasygnalizowana na początku przez ujawnione nagle podwójne życie Wandy i konsekwentnie zaprzęgnięta do kreowania atmosfery tajemnicy, wzbudzania poczucia, że za tym, co widzimy, kryje się coś więcej. Marta Kucharska sięga do tych tajemnych zakamarków kobiecej duszy, które funkcjonują w zlokalizowanej tuż obok innej rzeczywistości i które, ujawnione drzewiej, łacno mogłyby przywieść autorkę na stos.
To niestrudzone, niezmordowane wnikanie pod podszewkę pozorów i opór wobec pochopnych wyroków na ludzi czy na zjawiska redefiniują koncepcję czułej narracji, największą wartość przyznając postrzeganiu jednostkowemu, zindywidualizowanemu, z jego nieuchronnymi potknięciami i z jego niespodziewanymi cudami.

Warto niekiedy zboczyć z głównego traktu literackiej produkcji, pobłądzić trochę po manowcach, sprawdzić, co zaplątało się w krzakach. Na przykład w krzakach tarniny.
To bardzo dobra literatura, a przy tym swojska, pozbawiona zadęcia. Idealne panaceum (wszak autorka jest lekarką) na samonałożony przymus czytania gorączkowego. Jej niespieszny, hipnotyczny rytm przynosi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowita rzecz, fantastyczna rozprawa z biernością, ugruntowana być może austriackim poczuciem winy po II wojnie światowej. Studium szaleństwa, spisane językiem precyzyjnym i ironicznym, momentami zahaczające o groteskę, ale bardzo koherentne i konsekwentne w wydrwiwaniu tych wszystkich warstw społecznych i narodów, które zapragnął autor choć epizodycznie sportretować.

Niesamowita rzecz, fantastyczna rozprawa z biernością, ugruntowana być może austriackim poczuciem winy po II wojnie światowej. Studium szaleństwa, spisane językiem precyzyjnym i ironicznym, momentami zahaczające o groteskę, ale bardzo koherentne i konsekwentne w wydrwiwaniu tych wszystkich warstw społecznych i narodów, które zapragnął autor choć epizodycznie sportretować.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybym znał z wyprzedzeniem fabułę „Zimowego królestwa”, pewnie w ogóle zrezygnowałbym z lektury. Rozterki młodych dam zajmowały mnie dopóty, dopóki mogły mnie w jakiś sposób dotyczyć. Ale subtelność, z jaką młody Larkin tańczy między wielkimi tematami przy pomocy małych, cichych kroków, godna jest najwyższych pochwał, a język i empatia tego tańca pozostawiają niezatarte wrażenie.

Gdybym znał z wyprzedzeniem fabułę „Zimowego królestwa”, pewnie w ogóle zrezygnowałbym z lektury. Rozterki młodych dam zajmowały mnie dopóty, dopóki mogły mnie w jakiś sposób dotyczyć. Ale subtelność, z jaką młody Larkin tańczy między wielkimi tematami przy pomocy małych, cichych kroków, godna jest najwyższych pochwał, a język i empatia tego tańca pozostawiają niezatarte...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest powieść przygodowa. Przygodę przeżywają dwaj mężczyźni w średnim wieku. Choć właściwie to przygoda przeżywa ich. A raczej przeżuwa.
To jest powieść egzystencjalna. Mężczyźni w średnim wieku poznają w niej blaski i cienie egzystencji. W społeczeństwie, w wielkim mieście, w upodleniu. Choć właściwie blaski to nie bardzo poznają.
To jest powieść o kryzysie męskości. Obaj bohaterowie przeżywają ten kryzys bardzo intensywnie, towarzyszy im nieustanne napięcie. Nie jest to uniwersalne, ale jest teatralne. Bo panoptikum powieści ograniczone jest do kilku postaci, które wchodzą ze sobą w interakcje w różnych konfiguracjach. W tym sensie „PiT” mógłby być właściwie sztuką sceniczną. Tak naprawdę to studium psychiki, i to psychiki męskiej, z jej frustracjami, niepewnościami, edypowym bagażem.
I to jest jedyny problem z tą książką. Jest bardzo dobrze napisana, jest wypełniona świetnymi zdaniami, ale pozostawia po sobie posmak pewnej sztuczności, umowności. To jednak prozatorski debiut Bieruta, więc można mu sporo wybaczyć. A talent niewątpliwie facet ma.

To jest powieść przygodowa. Przygodę przeżywają dwaj mężczyźni w średnim wieku. Choć właściwie to przygoda przeżywa ich. A raczej przeżuwa.
To jest powieść egzystencjalna. Mężczyźni w średnim wieku poznają w niej blaski i cienie egzystencji. W społeczeństwie, w wielkim mieście, w upodleniu. Choć właściwie blaski to nie bardzo poznają.
To jest powieść o kryzysie męskości....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Taka sobie wprawka do „Stu lat samotności”.
Pierwsze opowiadanie jest z pewnością jednym z najlepszych, jakie napisano o bezwarunkowej miłości macierzyńskiej, ale później poziom tego zbioru podlega wyraźnej fluktuacji, której skutecznie uchodzi jedynie wszechogarniający, ponury klimat.
Plusem jest brak wyraźnej konstrukcji opowiadań i brak morału; czytelnik zostaje wrzucony do świata przedstawionego, zanurzonego w tradycji i tonącego w beznadziei, i sam musi płynąć do brzegu, którego nie widać i którego być może nie ma.

Taka sobie wprawka do „Stu lat samotności”.
Pierwsze opowiadanie jest z pewnością jednym z najlepszych, jakie napisano o bezwarunkowej miłości macierzyńskiej, ale później poziom tego zbioru podlega wyraźnej fluktuacji, której skutecznie uchodzi jedynie wszechogarniający, ponury klimat.
Plusem jest brak wyraźnej konstrukcji opowiadań i brak morału; czytelnik zostaje wrzucony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właściwie w światowej literaturze nie powinno się już eksploatować niektórych wielkich tematów, ale nie wiem, na ile ta lekcja została odrobiona w literaturze ukraińskiej, a poza tym Babkina wplata je w swoje historie bardzo subtelnie. To książka poetycka, ale nie przepoetyzowana, natomiast mimo skromnych rozmiarów odrobinę przegadana.
Opowiada o tym, że trauma również jest dziedziczna, że instaluje się w zbiorowej świadomości i długo wykonuje swoją krecią robotę, zanim zmarszczki na powierzchni wody przestaną się w końcu rozchodzić. Paradoksalny epilog do zbioru Babkiny dopisała rzeczywistość: ledwie zdążyła ona ogłosić narodziny nowego, nieobciążonego pokolenia, historia zatoczyła koło i do wody wpadają kolejne ciała.

Właściwie w światowej literaturze nie powinno się już eksploatować niektórych wielkich tematów, ale nie wiem, na ile ta lekcja została odrobiona w literaturze ukraińskiej, a poza tym Babkina wplata je w swoje historie bardzo subtelnie. To książka poetycka, ale nie przepoetyzowana, natomiast mimo skromnych rozmiarów odrobinę przegadana.
Opowiada o tym, że trauma również jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Czekając na Godota” w wersji hardcore. Nie jestem zwolennikiem generalizacji, ale w węgierskim powietrzu musi być coś szczególnego, co pozwala tamtejszym prozaikom pisać takie odjechane i bogate w ukryte treści teksty. „Wizyta arcybiskupa” przynosi niesamowite obrazy i odwieczne pytania, portretując świat o żelaznej, lecz całkowicie nieprzeniknionej logice i ujawniając mechanizmy patologicznej władzy, niezmienne i niezależne od głoszonego przez nią absolutu.
Sugestywność i plastyczność tej prozy sprawiają, że chętnie ujrzałbym ją przeniesioną na płótno, to znaczy na wiele płócien, w które mógłbym wpatrywać się godzinami, byle nie bezpośrednio przed snem.

„Czekając na Godota” w wersji hardcore. Nie jestem zwolennikiem generalizacji, ale w węgierskim powietrzu musi być coś szczególnego, co pozwala tamtejszym prozaikom pisać takie odjechane i bogate w ukryte treści teksty. „Wizyta arcybiskupa” przynosi niesamowite obrazy i odwieczne pytania, portretując świat o żelaznej, lecz całkowicie nieprzeniknionej logice i ujawniając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejne niepodziewane odkrycie, a takie smakują najlepiej. W tym zbiorze na tle rozmaitych europejskich zawieruch, w różnych epokach, rozgrywają się historie miłosne. Miłość jest zazwyczaj trudna, nie zawsze wiodąca, a Lernet-Holenia okazuje się mistrzem prozy precyzyjnej i wysmakowanej, który operuje słowem oszczędnie, lecz z imponującą lekkością. Robi z czytelnikiem, co zechce, stopniowo wciąga go w swój świat. Czy to na nizinach, czy wyżynach społecznych, czy w starożytności, czy w scenerii fin de siècle, uczucia muszą ustąpić przed walcem historii. Niejako mimochodem dokonuje przy tym demontażu mitu habsburskiego.
Każde opowiadanie formułuje się w zagadkę, nie trywialną wszakże, lecz egzystencjalną. Odpowiedzi, rzecz jasna, próżno szukać w tekście: niektórych czytelnik musi poszukiwać sam, inne w ogóle może nie istnieją. Tylko ostatni kawałek, najbardziej współczesny, razi odrobinę dydaktycznymi wstawkami, co wynika zapewne z braku dystansu, z osobistego zaangażowania autora o ciekawej i trudnej biografii. Tymczasem taka elegancka proza najlepiej pisze się na chłodno.

Kolejne niepodziewane odkrycie, a takie smakują najlepiej. W tym zbiorze na tle rozmaitych europejskich zawieruch, w różnych epokach, rozgrywają się historie miłosne. Miłość jest zazwyczaj trudna, nie zawsze wiodąca, a Lernet-Holenia okazuje się mistrzem prozy precyzyjnej i wysmakowanej, który operuje słowem oszczędnie, lecz z imponującą lekkością. Robi z czytelnikiem, co...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Czas ciekawy, czas niespokojny. Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel. Część II Leszek Kołakowski, Zbigniew Mentzel
Ocena 7,2
Czas ciekawy, ... Leszek Kołakowski,&...

Na półkach:

Drugi tom wywiadu przynosi głębsze zanurzenie w zagadkę człowieczeństwa, a do wspomnień dołączają pytania oraz odpowiedzi na tematy światopoglądowe, a nawet, o zgrozo, filozoficzne. W części biograficznej pojawiają się interesujące uwagi na temat niektórych wielkich postaci, np. Miłosza (choć pontyfikat Jana Pawła II widzi Kołakowski chyba przez zbyt różowe okulary), a także uderzający opis wyjazdu na Zachód i brutalnego zetknięcia z urojeniami tamtejszej lewicy, niepomnej na doniesienia ze Związku Radzieckiego i jego zwasalizowanych państw, zagubionej w oparach dobrobytu, odpornej na rozumowe argumenty.
Jest tu wiele zdań przepełnionych mądrością i rozsądkiem, dlatego warto wracać do tej książki i czytać ją na wyrywki, choć raczej do poduszki niż do kotleta. Kołakowski rozlegle mówi o tym, jak przerażający i groźni są ludzie rozporządzający niewzruszoną pewnością i jasnością, których świat ludzki przecież nie dopuszcza i nie zna. Niejako przygotowuje zresztą w ten sposób uzasadnienie własnej drogi.
„Czas ciekawy, czas niespokojny” stanowi bowiem ostatecznie fascynujące świadectwo przemiany światopoglądowej. Kołakowski, który startował jako ateista i głosił pogardę dla religii, u zmierzchu żywota mówi o transcendencji jako o jedynym możliwym do pomyślenia źródle poczucia sensu życia. I w sumie po tej lekturze, bardziej niż kwestia wałkowanego już do znudzenia ukąszenia heglowskiego, interesuje mnie odpowiedź na pytanie, czy każdy racjonalista w obliczu śmierci gotów jest do odwrotu ze swych pozycji. Ale może spłaszczam zagadnienie i jestem wobec starego mistrza niesprawiedliwy. W każdym razie czytać bezwzględnie warto.

Drugi tom wywiadu przynosi głębsze zanurzenie w zagadkę człowieczeństwa, a do wspomnień dołączają pytania oraz odpowiedzi na tematy światopoglądowe, a nawet, o zgrozo, filozoficzne. W części biograficznej pojawiają się interesujące uwagi na temat niektórych wielkich postaci, np. Miłosza (choć pontyfikat Jana Pawła II widzi Kołakowski chyba przez zbyt różowe okulary), a...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Czas ciekawy, czas niespokojny. Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel. Część I Leszek Kołakowski, Zbigniew Mentzel
Ocena 7,2
Czas ciekawy, ... Leszek Kołakowski,&...

Na półkach:

Wywiad rzeka nie jest moją ulubioną formą obcowania z twórcą: choć w dialogu wykuwają się niekiedy ciekawe myśli, rzadko zdarza się, by przy spotkaniu dwóch ludzi, co najmniej jeden nie usiłował błyszczeć. Na szczęście tej rozmowy w ogóle nie sposób rozpatrywać w tak prostych, jednoznacznych kategoriach. Okresowo następuje w niej swoiste odwrócenie ról – wobec mglistej pamięci Kołakowskiego to Mentzel, wsparty dokumentami, udziela na własne pytania odpowiedzi, które Kołakowskiemu pozostaje potwierdzić lub najwyżej zlekceważyć.
Najmniej interesującą wydała mi się część traktująca o dzieciństwie, z którego Kołakowski mało już pamięta, co nie dziwi, wziąwszy pod uwagę, jak dawno temu się to dzieciństwo rozegrało. Ale też miejscami zdaje się mu służyć niepamięć jako wygodna wymówka do przemilczenia spraw bolesnych, choć zdarza mu się i mówić na tematy, w odniesieniu do których deklarował milczenie, co rodzi podejrzenie o niezbyt inwazyjną redakcję wywiadu albo też odwrotnie – o świadome nadanie mu w jego trakcie bardziej dzikiej formy.
Czas wygładził w każdym razie kontury sądów Kołakowskiego. Uderza jego próba możliwie uczciwego oddania tamtych czasów, wypowiedzenia zdań, które nie będą krzywdzące, uwzględnienia okoliczności łagodzących i złożoności sytuacji, w jakich znaleźli się poszczególni ludzie. Ta skłonność do wyważonych sądów, do wybaczania błędów przy jednoczesnym braku pobłażania dla nikczemności, jawi się dziś, ledwie 15 lat po wydaniu książki, niczym opowieść o zamierzchłych, na poły legendarnych czasach

Wywiad rzeka nie jest moją ulubioną formą obcowania z twórcą: choć w dialogu wykuwają się niekiedy ciekawe myśli, rzadko zdarza się, by przy spotkaniu dwóch ludzi, co najmniej jeden nie usiłował błyszczeć. Na szczęście tej rozmowy w ogóle nie sposób rozpatrywać w tak prostych, jednoznacznych kategoriach. Okresowo następuje w niej swoiste odwrócenie ról – wobec mglistej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy sztuka powinna mieć granice? Zapewne tak, zdaje się sugerować Bolaño, tyle że, dodaje mimochodem, wówczas można od razu zwijać ten kram, ogłosić koniec kultury i pogrążyć się w zaklętym kręgu konsumpcji, na przemian absorbując i wydalając, a właściwie nawet nie na przemian, tylko jednocześnie i bez wyraźnego rozeznania, co jest czym.
Czy sztuka jest amoralna? To pytanie od razu przywodzi na myśl słynny esej Susan Sontag o Leni Riefenstahl. Tyle że Bolaño nie daje na nie odpowiedzi. Więcej, gmatwa kwestię do granic możliwości, tworząc ciągi zdarzeń, motywacji i rozumowań na wzór labiryntów o stopniu złożoności przekreślającym szansę na znalezienie wyjścia.
Owszem, wszyscy jego bohaterowie w jakiś sposób przewinili, flirtując z niecną władzą, wyznając odrażające poglądy lub dopuszczając się haniebnych czynów, ale wszyscy są przecież dziećmi słowa i wszyscy bez wyjątku są głęboko nieszczęśliwi, co z jednej strony każe sobie życzyć, żeby na tym świecie było do podziału znacznie więcej szczęścia, a z drugiej jednak nie bardzo, skoro powszechne szczęście przekreśli wszelką literaturę.

Czy sztuka powinna mieć granice? Zapewne tak, zdaje się sugerować Bolaño, tyle że, dodaje mimochodem, wówczas można od razu zwijać ten kram, ogłosić koniec kultury i pogrążyć się w zaklętym kręgu konsumpcji, na przemian absorbując i wydalając, a właściwie nawet nie na przemian, tylko jednocześnie i bez wyraźnego rozeznania, co jest czym.
Czy sztuka jest amoralna? To pytanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najpierw pomyślałem, że jest to diabelnie inteligentna parodia twórczości Dana Browna. Później odkryłem, że tenże miał się urodzić dopiero dwa lata po publikacji „Przemian”. A zatem jest to parodia przez antycypację, co jedynie wzmaga mój podziw dla Mathewsa.
Ta biblia apokryfów wypełniona jest po brzegi grami słownymi, które uzmysławiają, jak niedoskonałym narzędziem jest język i jak potężna jest szara strefa, która wypełnia przestrzeń pomiędzy poszczególnymi słowami.
A najważniejsza nauka i tak przychodzi poniewczasie. Dopiero posłowie autorstwa Tomasza Mirkowicza unaocznia, jaki trud interpretacyjny musi podjąć czytelnik, by okazać się godnym przeciwnikiem dla Mathewsa i dopisać znaczenia do tych obszarów szarej strefy, które ten uznał za stosowne podkreślić (na szaro) w tej małej książeczce.
Ta staje się zaś niniejszym książeczką, którą trzeba czytać nie tylko niezwykle uważnie, ale i wielokrotnie.

Najpierw pomyślałem, że jest to diabelnie inteligentna parodia twórczości Dana Browna. Później odkryłem, że tenże miał się urodzić dopiero dwa lata po publikacji „Przemian”. A zatem jest to parodia przez antycypację, co jedynie wzmaga mój podziw dla Mathewsa.
Ta biblia apokryfów wypełniona jest po brzegi grami słownymi, które uzmysławiają, jak niedoskonałym narzędziem jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Okrutnie wywracając na nice rozmaite konwencje literackie, podważa Gombrowicz przyjęte formy społecznego bytowania. Bohaterowie usiłują walczyć z ustalonym porządkiem, z presją otoczenia, jedynej metody upatrując w odwróceniu znaków, co przynosi im ograniczone powodzenie jednostkowe, ale daje znakomity efekt literacki, mocno osadzony w absurdzie i nadal świeży pomimo blisko stuletniej metryki.
„Bakakaj” to dowód, że Gombrowicz już za młodu zaczął wypracowywać swój absolutnie osobny styl, charakteryzujący się niebywałą żywotnością, ale i nadzwyczajną nośnością. Lektura tego zbioru może skutkować wykolejeniem toku myślenia z utartych torów i przypomnieć, że na wszystko dookoła warto patrzeć krytycznie.

Okrutnie wywracając na nice rozmaite konwencje literackie, podważa Gombrowicz przyjęte formy społecznego bytowania. Bohaterowie usiłują walczyć z ustalonym porządkiem, z presją otoczenia, jedynej metody upatrując w odwróceniu znaków, co przynosi im ograniczone powodzenie jednostkowe, ale daje znakomity efekt literacki, mocno osadzony w absurdzie i nadal świeży pomimo blisko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyśmienita rozprawa o tym, jak nas ta wykrzywiona narodowa gęba ostatecznie upupia.
Jest przy lekturze kupa śmiechu, ale to śmiech przez łzy, bo nasza mania wielkości jest wprost proporcjonalna do naszej małości i nieustannie tę małość powiększa, symetrycznie pomniejszając ostatnie okruchy wielkości.
A tymczasem niektóre zjawiska, które dla Gombrowicza były jeszcze przerysowanym artystycznie absurdem, weszły mimochodem do naszego codziennego repertuaru. Tylko scena, na której się go gra, z każdym dniem mocniej zalatuje prowincją.

Wyśmienita rozprawa o tym, jak nas ta wykrzywiona narodowa gęba ostatecznie upupia.
Jest przy lekturze kupa śmiechu, ale to śmiech przez łzy, bo nasza mania wielkości jest wprost proporcjonalna do naszej małości i nieustannie tę małość powiększa, symetrycznie pomniejszając ostatnie okruchy wielkości.
A tymczasem niektóre zjawiska, które dla Gombrowicza były jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lem lubi kpić. Tym razem bierze na tapet ludzkie przekonanie o powszechnym panowaniu rozumu oraz ludzki pęd do bezwzględnego wyjaśnienia i skwantyfikowania każdego zjawiska. W myśl tej wykładni tajemnice duszy można sprowadzić do konsekwentnej pracy neuronów. Ale choć protagoniści tej krótkiej powieści ostatecznie rozwiązują zawiłą kryminalną intrygę, czynią to jedynie na użytek czytelnika, zadaniem literatury nie jest bowiem ścisłe odwzorowanie rzeczywistości, tylko wzruszenie przekonania o jej jednoznacznej naturze. Tymczasem w prawdziwym świecie (o ile ten istnieje) przypadkowi nadal zdarza się górować nad regułą, a człowiek pozostaje zagadką nie tylko dla drugiego człowieka, ale i dla samego siebie.

Lem lubi kpić. Tym razem bierze na tapet ludzkie przekonanie o powszechnym panowaniu rozumu oraz ludzki pęd do bezwzględnego wyjaśnienia i skwantyfikowania każdego zjawiska. W myśl tej wykładni tajemnice duszy można sprowadzić do konsekwentnej pracy neuronów. Ale choć protagoniści tej krótkiej powieści ostatecznie rozwiązują zawiłą kryminalną intrygę, czynią to jedynie na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niespodziewanie objawił mi się w autorze prekursor Bertranda Russella w antyczołobitnym podejściu do dorobku filozofów. Podręczniki czynią wprawdzie z Lukiana sofistę i cynika, ale choć istotnie przyznaje on obu szkołom pierwszeństwo, potrafi z nich kpić nie gorzej niż ich śmiertelni przeciwnicy. Największym spośród jego mistrzów jest bowiem Rozum, najgorszym zaś wrogiem – Zabobon, rozpanoszony osiemnaście stuleci temu ponad wszelką miarę.
Nie dość jednak na tym, bo Lukian plagiatuje postmodernizm przez antycypację, obficie czerpiąc ze źródełka ironii, swobodnie żonglując tonami i konwencjami, cytując wielkich i zestawiając ich z maluczkimi, tworząc bardzo nieoczywiste kombinacje. Te krótkie w większości teksty aż kipią od inwencji, bezczelności i fantastycznego poczucia humoru.
A jednak lektura tej wesołej książki pozostawia w nastroju nadspodziewanie smutnym, i to nie tylko dlatego, że mimo upływu wielkich mas wody zabobon nadal trzyma się nieźle. Przede wszystkim każe się bowiem zastanowić, czy dziewięćdziesiąt kilka procent ludzi piszących tyle lat po Lukianie – i piszących od niego znacznie gorzej – przed pewną życiową decyzją zadało sobie trud, żeby zapoznać się z istniejącą tradycją piśmienniczą. Oraz spojrzeć w lustro.

Niespodziewanie objawił mi się w autorze prekursor Bertranda Russella w antyczołobitnym podejściu do dorobku filozofów. Podręczniki czynią wprawdzie z Lukiana sofistę i cynika, ale choć istotnie przyznaje on obu szkołom pierwszeństwo, potrafi z nich kpić nie gorzej niż ich śmiertelni przeciwnicy. Największym spośród jego mistrzów jest bowiem Rozum, najgorszym zaś wrogiem –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czołowy orędownik postępu chłoszcze feudalizm i klerykalizm wraz z ich spuścizną, na którą składa się cały system wynaturzeń i nadużyć. Niekwestionowane osobiste zaangażowanie Woltera tępi nieco ostrze jego ironii, a przeznaczenie tych publikowanych zazwyczaj jako osobne broszury tekstów dla szerokich mas wymusza ich irytującą dosłowność; czyta się to jednak bez przykrości, bo trzeba podziwiać człowieka, który wyprzedził rozumem swą epokę, nawet jeśli nie na tyle, by zdobyć się na jednoznaczne potępienie niewolnictwa. Rozczaruje się jednak ten, kto zwiedziony tytułem będzie tu szukał filozofii. Natomiast miłośnicy tropienia polskich śladów w literaturze obcojęzycznej z pewnością zawiedzeni nie będą, bo Wolter wzmiankuje nasz naród ochoczo i z wyraźną sympatią.

Czołowy orędownik postępu chłoszcze feudalizm i klerykalizm wraz z ich spuścizną, na którą składa się cały system wynaturzeń i nadużyć. Niekwestionowane osobiste zaangażowanie Woltera tępi nieco ostrze jego ironii, a przeznaczenie tych publikowanych zazwyczaj jako osobne broszury tekstów dla szerokich mas wymusza ich irytującą dosłowność; czyta się to jednak bez przykrości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to trylogia wielkich kontrastów. Utopijna wizja odległej przyszłości uderza polityczną i socjologiczną naiwnością. Psychologia postaci i większość dialogów wyrzeźbione są w najlepszym sosnowym drewnie. A jednak podczas lektury władzę nade mną przejmował mały chłopiec, zafascynowany rozmachem wizji Sniegowa, jego rewolucyjnymi koncepcjami wykraczającymi daleko poza znaną nam fizykę, pasjonującym przedstawieniem bogactwa innych światów i zamieszkujących je ras, wreszcie niekończącą się sekwencją kosmicznych przygód.

Jest to trylogia wielkich kontrastów. Utopijna wizja odległej przyszłości uderza polityczną i socjologiczną naiwnością. Psychologia postaci i większość dialogów wyrzeźbione są w najlepszym sosnowym drewnie. A jednak podczas lektury władzę nade mną przejmował mały chłopiec, zafascynowany rozmachem wizji Sniegowa, jego rewolucyjnymi koncepcjami wykraczającymi daleko poza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opowiastka-zagadka. Tytułowy młodzieniec snuje się po tajemniczym zakładzie, w którego murach Eros z Tanatosem toczą walkę o jego duszę, zmuszając go do wygadywania i wyczyniania potwornych sprzeczności. Oniryczny klimat i aura wieloznaczności zawłaszczają to dziełko, czyniąc je lekturą intrygującą, ale i ambiwalentną. Nie sposób przeczytać go dwukrotnie w ten sam sposób, bo dosłownie wije się w dłoniach, a słowa i sensy przemieszczają się jak pomylone. Ale zaskakująco precyzyjny styl Walsera każe się domyślać, że o żadnym pomyleniu nie może tu być mowy.

Opowiastka-zagadka. Tytułowy młodzieniec snuje się po tajemniczym zakładzie, w którego murach Eros z Tanatosem toczą walkę o jego duszę, zmuszając go do wygadywania i wyczyniania potwornych sprzeczności. Oniryczny klimat i aura wieloznaczności zawłaszczają to dziełko, czyniąc je lekturą intrygującą, ale i ambiwalentną. Nie sposób przeczytać go dwukrotnie w ten sam sposób,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ujmująca rzecz. Nabokov zachwyca humorem, lekkością i stylem, a jego opowieść o zbawczej roli sztuki oraz ideałów układa się w mozaikę, która jest zarazem łamigłówką. Bardziej niż sławetne machinacje z narratorem, skądinąd wcale nie tak niespotykane, uderzył mnie jednak proces przedstawiania tytułowego bohatera i stopniowe, konsekwentne przesuwanie jego postaci z księstwa komedii do królestwa tragedii.
I tak właśnie w swej naiwności wyobrażałem sobie, że zrozumiałem tę powieść, dopóki pomieszczone w posłowiu rozważania Leszka Engelkinga na temat doniosłości wiewiórek oraz nękających je wiatrów nie zbiły mnie z tropu.

Ujmująca rzecz. Nabokov zachwyca humorem, lekkością i stylem, a jego opowieść o zbawczej roli sztuki oraz ideałów układa się w mozaikę, która jest zarazem łamigłówką. Bardziej niż sławetne machinacje z narratorem, skądinąd wcale nie tak niespotykane, uderzył mnie jednak proces przedstawiania tytułowego bohatera i stopniowe, konsekwentne przesuwanie jego postaci z księstwa...

więcej Pokaż mimo to