-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-02-22
2023-12-26
O autorce i jej książkach dowiedziałam się, gdy przez internet przetaczała się burza związana z "Ziemią jałową" oraz "Nie ma i nie będzie". Chyba nawet bardziej chodziło o tę drugą książkę, ale jej lektura dopiero przede mną. Dyskusja była bardzo ostra, na autorkę spadały gromy, że napisała nie reportaż, że jednostronny, że słaby, odtwórczy. Głosy obrończe pojawiały się oczywiście również, ale trudno było nie mieć wrażenia, że Magdalenę Okraskę krytykuje się zbyt mocno i bardziej dla zasady niż merytorycznie, że zwyczajnie nie chce się dostrzec w jej książkach żadnej wartości – bo nie. W pewnym momencie przestałam rzecz śledzić, takie to było zapiekłe. Wiedziałam natomiast, że kiedyś po te książki sięgnę – i oto właśnie przyszedł ten czas. Odsuwam wszystko, co na ich temat przeczytałam, skupiam się na własnym odbiorze i własnych odczuciach związanych z "Ziemią jałową".
Nazwałabym tę książkę reportażem domowym, ponieważ autorka skupia się na okolicy sobie najbliższej – modne w swoim czasie hasło "moja mała ojczyzna" znajduje tutaj swoją cenną realizację. Sięga do geograficzno-historycznej terminologii dotyczącej Zagłębia, do jego przemysłowych początków i następujących z latami wielkich, przemysłowych osiągnięć – ale przede wszystkim oprowadza po jego ruinach, po jego teraźniejszości. W mojej rodzinnej okolicy zniszczenia przemysłu będące wynikiem transformacji ustrojowej nie miały aż takiej skali jak w Zagłębiu, ale były i również ludzi dotknęły. Wiem więc, o czym Magdalena Okraska pisze, choć przed przeczytaniem książki miałam na ten temat znacznie mniejsze i dość ogólne pojęcie. Autorka dostarczyła mi konkretów, praktycznie na każdym kroku dokumentując stratę, brak i nic w zamian. To jak włożyć ludzi w ochronne ramy, pozwolić im w nich żyć przez wiele lat, a następnie te ramy zburzyć i powiedzieć: radźcie sobie teraz sami. Chociaż może słowo "ochronne" nie jest najwłaściwszym, bo przecież ci ludzie pełnili swoje role społeczne, pracowali, żyli tak, jak chciałby żyć każdy, zapewniali byt swoim rodzinom. Nie chodzi wcale o to, że żyli w bezpiecznej bańce. Nie jest ich winą, że byli potrzebni i przestali być potrzebni. Nie jest też ich winą, że zawsze, gdy przychodzi nowe – stare mocno cierpi, nim ostatecznie obumrze.
Dużo miejsca poświęca autorka społecznościom formującym się wokół zakładów pracy, przekonująco opisuje działalność i rolę przyzakładowych domów kultury, szkół, ośrodków wczasowych. Zwraca uwagę, że tworzona w ten sposób struktura więzi miała duże znaczenie, miała swoją moc. I odeszła razem z likwidowanymi przedsiębiorstwami.
Do opisywanych treści pasuje ponury styl autorki, który jednak nie jest dekadencką pozą, tylko jedynym możliwym sposobem opisu losów ludzi, o których zapomniano, wobec których Magdalena Okraska ma ogromny szacunek i którym dedykuje swoją książkę. Książkę wg mnie smutną, poruszającą i prawdziwą. Wartą przeczytania, a nie oceny bez przeczytania.
O autorce i jej książkach dowiedziałam się, gdy przez internet przetaczała się burza związana z "Ziemią jałową" oraz "Nie ma i nie będzie". Chyba nawet bardziej chodziło o tę drugą książkę, ale jej lektura dopiero przede mną. Dyskusja była bardzo ostra, na autorkę spadały gromy, że napisała nie reportaż, że jednostronny, że słaby, odtwórczy. Głosy obrończe pojawiały się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-04
Bohater powieści często powtarza słowa: "Gdybym był czarodziejem zdolności...".
Tak więc i ja, gdybym była czarodziejką zdolności, napisałabym rzetelną recenzję. Ale niestety, obowiązki zawodowe znów mnie pokonały i czytałam tę książkę długo, z przerwami, z doskoku. Nie jestem w stanie teraz odtworzyć swoich wrażeń w formie, która byłaby do przyjęcia jako recenzja i na jaką ta książka zasługuje.
Mogę jedynie napisać, że to kolejny obraz wojny i jej konsekwencji - jako doświadczenia rozpadu, okrucieństwa, utraty, niedającej się ukoić niczym tęsknoty, stąpania po gruzach (dosłownie i w przenośni), dręczących poszukiwań i prób odzyskiwania. To zadawanie pytania - kim naprawdę jestem, teraz, po wojnie. I czy wojna aby na pewno się skończyła. Bo w najlepszych książkach o wojnie - a ta do nich należy - wojna jest pozbawiona twarzy tego czy tamtego narodu, kraju, plemienia. I jednocześnie w tych najlepszych książkach autorzy składają hołd bardzo konkretnym narodom, krajom czy plemionom.
Dziadek Slavko, rzeka Drina, dziewczynka Asija, o której nie wiadomo już, czy na pewno istniała, pewna baśniowość tej opowieści, sportowy kostium nałożony na fabułę i pasujący jak ulał, prawdziwie literacki, na najwyższym poziomie język - to kolejne atuty. Jest ich więcej.
Do tej książki chciałabym kiedyś wrócić - a to o czymś świadczy, bo co do zasady takich powrotów nie robię.
Bohater powieści często powtarza słowa: "Gdybym był czarodziejem zdolności...".
więcej Pokaż mimo toTak więc i ja, gdybym była czarodziejką zdolności, napisałabym rzetelną recenzję. Ale niestety, obowiązki zawodowe znów mnie pokonały i czytałam tę książkę długo, z przerwami, z doskoku. Nie jestem w stanie teraz odtworzyć swoich wrażeń w formie, która byłaby do przyjęcia jako recenzja i na jaką...