rozwiń zwiń

Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Noc w Lizbonie Erich Maria Remarque
Ocena 7,7
Recenzja Z pamiętnika emigranta

Jeśli miałbym jednym tchem wymienić najpiękniejsze wątki miłosne literatury światowej, do tej pory pierwszą myślą byłyby powieści Hemingwaya, w szczególności „Komu bije dzwon”, czy opowiedziana przez Bułhakowa historia Mistrza i Małgorzaty. Po lekturze „Nocy w Lizbonie” nie mam...

Avatar
Sławek Jurusik Czytaj więcej
Okładka książki Nazwy Don DeLillo
Ocena 6,5
Recenzja Alfabet obcości

Proza Delillo jest wypełniona charakterystyczną narracyjną wrażliwością, dzięki czemu język pozwala w trafny sposób przedstawić obserwacje pisarza, jego bolączki i obawy odnośnie współczesności. Takie też są „Nazwy”, ostatnia – pod względem chronologii wydawania tekstów w Polsce –...

Avatar
Sławek Jurusik Czytaj więcej

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Świetny przykład na to, jak nie powinno się pisać o nałogach. Przy tym wybitnie zła powieść; zaskakujący jest fakt, że renomowane wydawnictwo zdecydowało się coś takiego opublikować.

Świetny przykład na to, jak nie powinno się pisać o nałogach. Przy tym wybitnie zła powieść; zaskakujący jest fakt, że renomowane wydawnictwo zdecydowało się coś takiego opublikować.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Z kamerą wśród Polaków

Krytyka ery konsumpcji poszerza się o coraz to nowsze formy. Jakiś czas temu publicystyce o charakterze krytycznym sensu stricto zaczęła towarzyszyć krytyka beletrystyczna, która prezentowała problem w nieco mniej naukowej formie, tym samym popularyzując dyskurs. W ślad za powieściami szybko poszła poezja oraz – jak się okazuje – także reportaż. Dysforia. Przypadki mieszczan polskich autorstwa Marcina Kołodziejczyka to zbiór piętnastu tekstów, utrzymanych w formie luźno rozumianego reportażu, poświęcony kondycji społecznej Polaków oraz największym przywarom współczesnego człowieka.

Autor tekstów analizuje społeczeństwo pod każdym możliwym kątem, dzięki czemu obraz przedstawiony w Dysforii… jest przekrojowy i wiarygodny – mamy okazje przyjrzeć się poczynaniom nowobogackich przyjezdnych (tak zwanych „słoików”), rozwijających swoje skrzydła w stolicy i innych większych miastach; spokojnemu życiu zubożałych Warszawiaków, znających miasto od pokoleń, czy choćby kolacji świątecznej wystawianej przez typową polską rodzinę, gdzie lejąca się litrami hipokryzja zakąszana jest obłudą i nienawiścią.

Wielowymiarowość to główny atut tekstów Kołodziejczyka. Autor, ukazując rozmaite grupy społeczne i analizując ich zachowania pod kątem podobnego problemu, wydaje się bezstronny, gdyż sięga sedna sprawy, nie wskazując jednocześnie grupy, która byłaby za istnienie danego problemu bardziej lub mniej odpowiedzialna. Co więcej, krytyka konsumpcjonizmu oraz współczesnych trenów jest w Dysforii…wyjątkowa ze względu na fakt, iż autor przedstawia rzeczone zjawiska, zapewniając im jednocześnie szerokie tło środowiskowe. Dzięki temu kwestie interesujące autora zostają głębione dużo bardziej, gdyż o ile przykładowo problem konsumpcjonizmu w skali światowej ma jakiś mglisty obraz, o tyle wyraźnie jesteśmy w stanie dostrzec i zrozumieć intencje trzydziestoletniej Kasi, która pracując dla jednej z warszawskich korporacji boryka się z problemami typowymi dla współczesnych yuppie.

Zbiór Kołodziejczyka jest bliższy rzeczywistości niż jakakolwiek inna polska powieść poświęcona podobnym problemom głównie ze względu na fakt, iż autor Dysforii… – w przeciwieństwie do choćby Doroty Masłowskiej czy Karpowicza – nie stara się naśladować sposobu, w jaki z dyskursem radzi sobie literatura zachodnioeuropejska czy amerykańska. Zamiast tego Kołodziejczyk używa najprostszego reportażowego chwytu – przedstawia rzeczywistość taką, jaka jest, jednocześnie jednak od czasu do czasu wskazuje miejsca, na które czytelnik powinien zwrócić szczególna uwagę. Dzięki temu dostrzegamy poszczególne problemy, jednakże w sposób, który nie zniekształca obrazu rzeczywistości.

Autor zdaje się rozumieć doskonale nie tyle nawet problemy współczesności co po prostu Polskę. Polskę o różnych obliczach – zarówno tych zarumienionych, przepitych i pomarszczonych, jak i zadbanych, pielęgnowanych za pomocą drogiego peelingu, spoglądających w przyszłość z fałszywym uśmiechem, mającym świadczyć o wątpliwym sukcesie. Dlatego też po Dysforię. Przypadki mieszczan polskich sięgnąć zdecydowanie warto – jedni zobaczą w niej lustrzane odbicie siebie, inni wnikliwą, nieco zgorzkniałą analizę współczesnej Polski.

Zainteresowanych szerzej zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Z kamerą wśród Polaków

Krytyka ery konsumpcji poszerza się o coraz to nowsze formy. Jakiś czas temu publicystyce o charakterze krytycznym sensu stricto zaczęła towarzyszyć krytyka beletrystyczna, która prezentowała problem w nieco mniej naukowej formie, tym samym popularyzując dyskurs. W ślad za powieściami szybko poszła poezja oraz – jak się okazuje – także reportaż. ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Festiwal wytrysków


Wojciech Kuczok analizuje naturę mężczyzny, starając się ugryźć jego psychikę oraz motywy postępowania od każdej możliwej strony. Formą literacką idealną do tego typu rozważań wydaje się zbiór opowiadań, umożliwiający przebieg przez kilka zupełnie odmiennych historii, które ostatecznie łączy męski punkt widzenia. W ten sposób najkrócej można opisać Obscenariusz, najnowszy zbiór opowiadań pisarza.

Książka zawiera osiem historii, a akcja każdej z nich toczy się w innym czasie i miejscu. Obscenariusz otwiera opowiadanie zatytułowane Przyjdź do mnie – jest to zdecydowanie najdłuższy tekst (zajmuje prawie połowę dwustustronicowego zbioru), przedstawiający dzieje Marii Pietrowny Sachaliny: starzejącej się pisarki, która lekarstwa na niemoc twórczą uparcie szuka w kolejnych litrach alkoholu i seksualnych wybrykach. Te skutkują zawarciem znajomości z Wiktorem Daniłowiczem, biseksualnym redaktorem. Ich relacja – początkowo oparta głównie na seksie – z czasem przeradza się w głębsze uczucie, u Marii Pietrowny zahaczające nawet o obsesję. Zarówno ich spotkania, wypełnione wszelkimi formami fizycznej miłości, jak i korespondencja (mailowa czy telefoniczna) przypominają starcie szaleńców. Spragnieni siebie bohaterowie nie zważają na konsekwencje swych czynów, nie próbują również katalogować swoich uczuć szablonowymi emblematami takimi jak „miłość” czy „przyjaźń”. Pozwalają za to rozgorzeć pożądaniu, które ostatecznie trawi na swojej drodze wszystko.

Warto wspomnień o języku, gdyż wydaje się on kluczowym atutem opowiadań Kuczoka. Autor posługuje się nietypową mieszanką współczesnej mowy potocznej i języka literackiego, wplatając przy okazji wiele nawiązań do dzieł kultury. Dzięki temu w tekstach (a już szczególności w opowiadaniu Przyjdź do mnie) pojawia się cała masa zabawnych gier słownych, bon motów i parafraz (przykładem może być choćby sam tytuł, będący połączeniem słów „obsceniczność” i „scenariusz”). Narracja z kolei bywa bardzo naturalistyczna, w szczególności we fragmentach dotyczących scen łóżkowych – tutaj narrator bywa bardziej dosadny, momentami wręcz wulgarny, co przypomina poniekąd styl, jakim posługiwał się swego czasu Henry Miller. Poniższy cytat stanowi świetny tego przykład:

Maraton seksualny trwał aż do bólów genitalnych. […] Wiktor rozpieprzył ją jak sznycel, wyklepał jej pośladki jak mięso na kotlet. Jej i tak obszerną pochwę porozpychał, przywrócił ją światu rozpusty. […] Rozhuśtał ją na wszystkie strony, z czasem ośmielił się ją pierdolić z nieprzyzwoitą prędkością.

Pozostałe, krótsze teksty eksplorują tematykę relacji damsko-męskich w równie interesujący sposób. Mamy chociażby stylizowane na literaturę faktu, przewrotne opowiadanie o Balzaku, który okazuje się miłośnikiem polskich burdeli, historię toksycznego kazirodczego związku pewnego nadszarpniętego przez życie rodzeństwa czy też przesiąkniętą filozoficzną refleksją powiastkę o mizantropie i egotyku, mierzącym się z kobiecym pięknem. Walka płci – na rozmaitych płaszczyznach – to właśnie główny problem, z jakim stara się zmierzyć Kuczok w opowiadaniach Obscenariusza.

Interesująca wydaje się mnogość płaszczyzn, na których pojedynkują się bohaterowie opowiadań Kuczoka. Pojawiającym się najczęściej polem walki jest oczywiście kwestia seksu i pożądania – zarówno we wspomnianym już opowiadaniu Przyjdź do mnie, jak i w tekstach Momenty oraz Udręka i ekfraza widzimy zmagania kobiet i mężczyzn, którzy dążą do seksualnego spełnienia bądź – gdy już to zostanie osiągnięte – seksualnej dominacji nad partnerem. Bitwa toczy się również na płaszczyźnie psychologicznej – tekst Bachantka na panterze, opowiadający o wielkim rzeźbiarzu, którego ostatecznie spotyka upadek, pokazuje, jak duży wpływ na psychikę mężczyzny ma nieopanowane pożądanie, otępiające zdrowy rozsądek.

Obscenariusz to zdecydowanie najciekawszy zbiór opowiadań, popełniony do tego pory przez Wojciecha Kuczoka. Na werdykt ten składają się przede wszystkim interesująca tematyka walki płci, uwzględnienie bardzo współczesnych problemów oraz szeroko rozumiana obsceniczność zarówno językowa, jak i obrazowa. Ta ostatnia ma rolę szczególną – pozwala pisarzowi uwolnić się od konwencji szytych według zasad moralnych, dzięki czemu opowiadania zyskują autentyczność i naturalizm, co wydaje się szczególnie istotne w przypadku opisywania relacji damsko-męskich na tak głębokim poziomie.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Festiwal wytrysków


Wojciech Kuczok analizuje naturę mężczyzny, starając się ugryźć jego psychikę oraz motywy postępowania od każdej możliwej strony. Formą literacką idealną do tego typu rozważań wydaje się zbiór opowiadań, umożliwiający przebieg przez kilka zupełnie odmiennych historii, które ostatecznie łączy męski punkt widzenia. W ten sposób najkrócej można opisać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tornado defetyzmu

Wir to kontynuacja Rozgwiazdy, debiutanckiej powieści kanadyjskiego pisarza science-fiction, Petera Wattsa. O sukcesie poprzedniczki zadecydowała specyficzna atmosfera wyobcowania i izolacji od świata oraz autentyczność, będąca zasługą wykształcenia pisarza. Drugi tom trylogii ryfterów pozbawiony jest pierwszej z powyższych cech, mimo tego jednak nadal trudno mówić o spadku poziomu. Czym broni się Wir?

W ramach przypomnienia: pierwsza część przedstawiała historię kilku outsiderów, wśród których spotkać mogliśmy morderców, pedofilów czy ofiary gwałtu, zesłanych na dno Pacyfiku z zadaniem obsługi podwodnej stacji, czerpiącej energię geotermalną z jednego z kominów oceanicznych. W trakcie prac członkowie załogi przez przypadek uwolnili nieznanego do tej pory mikroba, który zagrażał dalszemu istnieniu wszystkich gatunków. By zapobiec rozprzestrzenieniu się intruza zaangażowana w działania na dnie Oceanu Spokojnego korporacja postanawia wysadzić w powietrze całą stację, pozbawiając życia jej pracowników i likwidując problem w zarodku. Okazuje się jednak, że co najmniej dwóch członków załogi uszło z życiem i dostało się do zachodniego brzegu Stanów Zjednoczonych.

W centrum wydarzeń znów mamy Lennie Clarke, kobietę zahartowaną przez trudne dzieciństwo i żądzę zemsty na ludziach, którzy jako zapłatę za włożony w obsługę stacji trud oferowali jej śmierć. Watts wykreował swego rodzaju Nemezis – postać odzianej w czerń kobiety, która – wynurzywszy się z oceanu – zdeterminowana, kierowana zamiarem wymierzenia sprawiedliwości wręcz prosi się o mityczne skojarzenie. Z czasem jej podróż także nabiera symbolicznego znaczenia, nasuwając skojarzenie z biblijną drogą krzyżową – bita, gwałcona i poniżana brnie przez wypalone i zniszczone trzęsieniami ziemi wybrzeże Ameryki, nie zastanawiając się tak naprawdę dogłębnie nad sensem własnej krucjaty i szansami na powodzenie. Wiedziona wykształconymi w nieludzkich warunkach instynktami, świadomością bycia przez całe życie ofiarą oraz chęcią wyrównania rachunków staje się jednak bohaterem ludu, kimś niemalże czczonym przez marionetkowych obywateli, którzy – podobnie jak ona – zostali dotknięci zniszczeniem, spowodowanym decyzjami potężnych korporacji.

Jak wspomniałem, w Wirze nie doświadczymy atmosfery charakterystycznej dla poprzeczniki. Akcja prawie całej powieści toczy się na kontynencie, gdzie cisza i prowadząca do szaleństwa atmosfera samotności zostają zastąpione przez równie destruktywny chaos, zniszczenia i anarchię. Tym razem Watts skupia się na tematyce nieco banalniejszej niż w części pierwszej. Przeciwnikiem bohaterów oraz zagrożeniem, przed jakim chce nas ostrzec autor, jest bowiem rozwijająca się w niezwykłym tempie technika, której twory pod względem sztucznej inteligencji coraz szybciej zaczynają dorównywać człowiekowi. Podążając śladem bohaterów widzimy panoramę społeczeństwa sterowanego elektroniką i coraz nowszymi zdobyczami ludzkiego umysłu, mającymi wpływ na wszystkie dziedziny życia – karierę zawodową, praktyki seksualne czy stan psychiczny (szczególnie dużo miejsca pisarz poświęcił kwestii ludzkiego sumienia, ukazując, w jaki sposób można nim kierować za pomocą odpowiednich narzędzi).

O tego typu zagrożeniach pisano jednak już wielokrotnie, wielu więc powie – nihil novi, a racji trudno im będzie odmówić. Tym jednak, co czyni prozę Wattsa wyjątkową, jest jego warsztat pisarski. Podobnie jak w poprzednim tomie, język w Wirze jest niezwykle specyficzny – pozbawiony emocji, zimny, rachityczny, a jednocześnie przesiąknięty intelektualnymi grami, nomenklaturą związaną z rozmaitymi naukami ścisłymi, solidną dawką erudycji, wulgaryzmów i brutalnych, naturalistycznych opisów rozmaitych dantejskich scen – morderstw, linczów czy gwałtów. Styl idealnie wręcz komponuje się z nakreślonym przez pisarza obrazem pozbawionego ludzkich odruchów świata, w którym o wszystkim decydują niedosięgalne korporacje, najwyższe zdobycze techniki i prawo pięści, tworzące na nowo bezlitosną dla słabych drabinę społeczną.

Wizja Wattsa jest pełna defetyzmu, przygnębiająca do tego stopnia, iż czytelnik – obserwując działania bohaterów, mające na celu ratowanie świata – zaczyna się zastanawiać, czy mają one jakikolwiek sens. Rzeczywistość widziana oczami Kanadyjczyka przeraża, a jednocześnie niezwykle nurtuje i pozostawia odbiorcę z całą masą refleksji, dotyczących kierunku, w jakim podąża ludzkość. Warto dodać, że pod względem prawdopodobieństwa zaistnienia tego typu sytuacji powieść dorównuje poprzedniczce (szczególnie jeśli zwrócimy uwagę na zamieszczone pod koniec tomu bogate objaśnienia), a więc być może zarysowana sytuacja nie odbiega tak daleko od tego, co możemy zaobserwować za oknem. Kto wie, czy nie jesteśmy tylko stadem owiec?

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Tornado defetyzmu

Wir to kontynuacja Rozgwiazdy, debiutanckiej powieści kanadyjskiego pisarza science-fiction, Petera Wattsa. O sukcesie poprzedniczki zadecydowała specyficzna atmosfera wyobcowania i izolacji od świata oraz autentyczność, będąca zasługą wykształcenia pisarza. Drugi tom trylogii ryfterów pozbawiony jest pierwszej z powyższych cech, mimo tego jednak nadal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Codzienność w krzywym zwierciadle


Już sama tematyka prozatorskiego debiutu Justyny Bargielskiej uświadamia, że mamy do czynienia z postacią wyjątkową, nieobawiającą się poruszyć najbardziej drażliwych czy delikatnych kwestii. Jedyną przeszkodą dla autorki mogło być znalezienie odpowiedniego języka, który pozwalałby swobodnie mówić o problemach takich jak poronienie czy zdrada małżeńska, odzierając je z pretensjonalnego patosu i powagi. Przeszkoda taka jednak w przypadku Bargielskiej-poetki wydaje się nie istnieć, czego dowodem jest najnowsza powieść pisarki.

W Małych lisach obcujemy z historią dwójki kobiet, które pozornie łączy jedynie romans z pewnym podwarszawskim nożownikiem. Jeśliby jednak przyjrzeć się bliżej, łatwo można dostrzec, że obie panie łączy dużo więcej. Przede wszystkim – mimo wszelkich różnic co do stylu życia – obie kobiety wydają się nadszarpnięte monotonią codzienności, która z biegiem czasu prowadzi do ich powolnej degrengolady, zarówno intelektualnej, jak i fizycznej. Bohaterki są zmęczone schematem życia, pozbawione sił, z biegiem lat coraz bardziej zgorzkniałe, cyniczne i pragmatyczne. Jednocześnie jednak nie tracą wiary w możliwość zmiany, a idealną okazją, by takowej doświadczyć, staje się przelotny romans z człowiekiem niebezpiecznym i nieprzewidywalnym, jak również pociągającym, tajemniczym i pełnym żywotności; osobnikiem stanowiącym dokładne przeciwieństwo poukładanego, hermetycznego świata obu kobiet, pragnących powiewu chaosu i spontaniczności.

Warto zwrócić uwagę na świetnie skonstruowane postaci, w szczególności Magdę. Dwudziestopięcioletnia mężatka i matka dwójki dzieci mimo młodego wieku jest kobietą emocjonalnie wypaloną. Jej relacje z mężem przypominają ciągnącą się przez wieczność, niezbyt udaną i nudną randkę, miłość do dzieci natomiast, będąca jedynym żarliwym uczuciem bohaterki, pozostaje w tle, zagłuszona przez problemy związane z wychowaniem i opieką nad nimi. Potęgująca się z dnia na dzień monotonia sprawia, że kobieta postrzega świat przez pryzmat ironii i czystego pragmatyzmu, utraciwszy kompletnie radość z życia, a nawet chęć jej poszukiwania i doświadczania. Na przykładzie Magdy Bargielska nakreśla niezwykle sugestywny i autentyczny obraz współczesności – czarno-białej rzeczywistości, wypełnionej masą pozbawionych sensu czynności; życia niedającego spełnienia i nieoferującego nic ponad samo egzystowanie. Pod względem narracji i wspomnianego postrzegania świata bohaterki Małych lisów przywodzą na myśl prozę Chucka Palahniuka – Bargielska, podobnie jak Amerykanin, operuje czarnym humorem, wplatając go często w kwestie, które aż proszą się o powagę i namiastkę szacunku, z czym spotkać mogliśmy się już w Obsoletkach. Groteskowość uwag, jakie padają z ust bohaterek Małych lisów, również przypomina twórczość autora słynnego Fight Clubu, w szczególności lekceważenie poważnych życiowych tragedii czy czynienie ich przedmiotem żartów.

Wracam, na ławce siedzi kobieta z wózkiem. Nakrywa budkę wózka pieluchą, wiem, że przed słońcem, ale robi to tak, jakby chciała ukryć przed światem swoje bardzo brzydkie i bardzo chore dziecko, które trzeba zasłonić jak kanarka. […] Znaczy, zobaczę się z moim chłopakiem dopiero w przyszły czwartek (Bargielska J.: Bach for my baby, wyd. Czarne, Wołowiec 2014, str. 18.).

Powyższy cytat jest zarówno przykładem wspomnianej groteskowości, jak i rozbudowanej wyobraźni pisarki, która – jak przystało na powieść o niespełnionych marzeniach i nikłych nadziejach – pełni ważną rolę. Książka wypełniona jest onirycznymi, często surrealistycznymi obrazami, będącymi świadectwem wątpliwej kondycji psychiczno-emocjonalnej bohaterek. Pragnąć od życia czegoś więcej, oddają się one czynnościom oferującym przyjemność lub wyjście z opresji – masturbacji czy marzeniom, choćby o chwilowej ucieczce od obowiązków rodzicielskich poprzez zniknięcie wraz z wodą w odpływie wanny.

Można odnieść wrażenie, że w Małych lisach autorka posługuję się prozatorską formą języka, z którym spotkaliśmy się w tomiku Bach for my baby. Przede wszystkim mam na myśli charakterystyczny stosunek do świata, jaki prezentuje podmiot liryczny większości wierszy tegoż zbioru. Wszechobecny dystans i ironia, protekcjonalne traktowanie mężczyzn, ukazanych jako infantylne, pozbawione wyższych możliwości intelektualnych stworzenia; czy ambiwalentny stosunek do potomstwa – z jednej strony obdarowywanego miłością, z drugiej będącego ogromnym ciężarem – momentami przypominają kalkę poniektórych komentarzy, zawartych w wierszach wspomnianego zbioru.

Ponadto pisarka operuje zabawami lingwistycznymi podobnymi do tych, które także poznać mogliśmy, czytając wcześniejsze wiersze – słownych gier w powieści jest cała masa; Bargielska zdaje się bazować na języku potocznym, przekształcając jego skostniałe i utarte formy, by nadać im często nowe znaczenie lub nietypowy wydźwięk. Co więcej, język, jakim posługują się bohaterki, jest niezwykle naturalny – pełno w nim niejasności, popularnych błędów składniowych, co w efekcie daje wrażenie autentyczności rozmów czy wypowiedzi postaci, upodabniając je do zwykłej "babskiej pogaduchy".

Małe lisy to sugestywny, momentami przygnębiający przegląd naszej rzeczywistości, doprawiony solidną dawką ironii i czarnego humoru. Nareszcie śmiało można powiedzieć, że mamy pisarkę, która zarówno problemy kobiet, jak i ich sposób patrzenia na świat potrafi ująć w słowa tak zgrabnie, a jednocześnie naturalnie. W efekcie otrzymujemy współczesny obraz płci pięknej we wszystkich jej odcieniach, nawet jeśli jest on zanurzony głęboko w szarości dnia powszedniego.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Codzienność w krzywym zwierciadle


Już sama tematyka prozatorskiego debiutu Justyny Bargielskiej uświadamia, że mamy do czynienia z postacią wyjątkową, nieobawiającą się poruszyć najbardziej drażliwych czy delikatnych kwestii. Jedyną przeszkodą dla autorki mogło być znalezienie odpowiedniego języka, który pozwalałby swobodnie mówić o problemach takich jak poronienie czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sherlock Holmes w żupanie

Jacek Piekara nie stroni od literackiego flirtu z różnymi epokami historycznymi – w słynnym cyklu o Mordimerze Madderdinie spotkaliśmy się z Europą w dobie renesansu, akcja opowiadania Mój przyjaciel Kaligula toczy się w starożytnym Rzymie, do którego pisarz planuje zresztą powrócić w długo zapowiadanym Rzeźniku z Nazaretu; natomiast Charakternik osadzony został w realiach Polski XVII wieku. Jak widać, polska szlachta jest tematem na tyle interesującym, iż autor postanowił poświęcić jej kolejną książkę – Szubienicznik to historia rozgrywająca się za czasów panowania Jana III Sobieskiego.

Podstarosta Jacek Zaremba przybywa na dwór przyjaciela swego zmarłego ojca, stolnika Hieronima Ligęzy, by odkryć przyczynę tajemniczej wizyty kilku szlachciców. Jak się okazuje, każdy z obecnych pojawił się na zaproszenie, które rzekomo zostało napisane przez samego stolnika. A w celu wyjaśnienia sprawy Jacek Zaremba wraz z Hieronimem przysłuchują się kolejnym historiom gości, próbując odgadnąć prawdziwy powód zagadkowych odwiedzin.

Szubienicznik to wielowątkowa powieść szkatułkowa. O ile główny wątek, stanowiący prywatne dochodzenie dwóch szlachciców, jest bardzo statyczny i prawie pozbawiony akcji, o tyle przedstawione przez kolejnych zaproszonych trzy historie są bardzo dynamiczne. Podczas każdej z nich dzieje się naprawdę sporo, pojawia się wiele zaskakujących zwrotów akcji, a występujący w opowieściach bohaterowie wydają się dużo bardziej interesujący niż niezbyt oryginalne kreacje Jacka Zaremby czy strapionego problemami stolnika, będących niczym więcej jak tylko książkowym przykładem zachowań polskiej szlachty XVII wieku.

Trudno rzec coś więcej o zakończeniu, gdyż – jak się niespodziewanie okazuje – powieść stanowi pierwszy tom nieokreślonego cyklu. Wydarzenia więc nagle się urywają; na dodatek zastosowany przez Piekarę cliffhanger jest nad wyraz irytujący, gdyż pojawia się w momencie, gdy czytelnik wreszcie ma szansę dowiedzieć się trochę więcej o całej historii. Brak wcześniejszych informacji, jakoby Szubienicznik miał mieć kontynuację, również wydaje się tanim zabiegiem marketingowym – czytelnicy liczący na finał na ostatniej stronie przekonują się, że to jeszcze nie koniec, a żeby poznać dalsze losy bohaterów, muszą nie dość, że czekać, to jeszcze ponownie sięgnąć po portfele.

Pomijając kwestie związane z konstrukcją fabuły i podziałem na tomy, uwagę należy zwrócić na świetnie zarysowany obraz Polski XVII wieku. Piekara, podobnie jak w poprzedniej powieści sięgającej czasów Polski sarmatów, dosyć dokładnie pisze o zwyczajach polskiej szlachty, jej sposobie bycia, mówienia i postrzegania świata. Nie sposób nie zauważyć typowego dla pisarza ironicznego spojrzenia na szereg ludzkich zachowań – począwszy od najbardziej trywialnych jak alkoholizm, obżarstwo czy pozorny zapał do walki, skończywszy na wszechobecnej megalomanii, wynikającej z sarmackiego przekonania o wyższości narodu polskiego nad pozostałymi. Charakterystyczne choćby dla Cyklu Inkwizytorskiego poczucie humoru (niejednokrotnie zabarwionego na czarno) towarzyszy autorowi również tutaj, dzięki czemu książkę czyta się szybko, a nawet najbardziej nużące momenty poszczególnych opowieści ratują zabawne komentarze i sytuacje.

Szubienicznik to pozycja idealna przede wszystkim dla tych, którzy odczuwali przyjemność z obcowania z wcześniejszą wycieczką Jacka Piekary w przeszłość, do sarmackiej Polski. Tym razem jednak trzeba nastawić się na połączenie kryminału z elementami powieści historycznej oraz uzbroić się w cierpliwość, gdyż póki co nie ma informacji odnośnie tego, ile tomów może liczyć nowy cykl i kiedy zostaną one wydane.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Sherlock Holmes w żupanie

Jacek Piekara nie stroni od literackiego flirtu z różnymi epokami historycznymi – w słynnym cyklu o Mordimerze Madderdinie spotkaliśmy się z Europą w dobie renesansu, akcja opowiadania Mój przyjaciel Kaligula toczy się w starożytnym Rzymie, do którego pisarz planuje zresztą powrócić w długo zapowiadanym Rzeźniku z Nazaretu; natomiast Charakternik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Hiszpania u progu pożogi

Rozliczanie się z nazistowską ideologią należy do najczęściej poruszanych tematów we współczesnej literaturze europejskiej. Świadczą o tym zarówno niezliczone alternatywne wizje rzeczywistości, w których działania III Rzeszy stanowią oś wydarzeń (jak choćby wydany w ubiegłym roku Herrenvolk Sebastiana Uznańskiego), jak i teksty pisane na wzór powieści walterscottowskich, gdzie historia stanowi tło fikcyjnych wydarzeń. Świetnym przykładem drugiej z wymienionych tendencji jest Walka kotów, najnowsza powieść wielokrotnie nagradzanego i popularnego na całym świecie hiszpańskiego prozaika, Eduardo Mendozy.

Autor powieści, którego znakiem firmowym było powracanie do historii Hiszpanii z okresu post-francowskiego, tym razem sięga do genezy wydarzeń, które zapoczątkowały okres panowania słynnego generała. Rzecz dzieje się w roku 1936 w Madrycie, który – podobnie jak cała Hiszpania – stoi u progu rewolucji. Napięta sytuacja nie zdaje się jednak przerażać głównego bohatera – prestiżowego brytyjskiego znawcy historii sztuki i fascynata hiszpańskiego malarstwa, Anthony’ego Whitelandsa, który na zlecenie angielskiego marszanda przybywa do stolicy, by wycenić kolekcję obrazów pewnego arystokraty.

Walka kotów to próba rozliczenia się z okresem w historii Hiszpanii, którego Mendozie nie było dane poznać – z krajem sprzed wybuchu trwającej trzy lata wojny domowej, która na zawsze zmieniła jego oblicze. Dystans pisarza do opisywanych wydarzeń podkreśla ukazanie ich z perspektywy obcokrajowca, w dodatku człowieka apolitycznego, którego znajomość Hiszpanii obejmuje jedynie aspekt kulturowy kraju. W tym wyrzeczeniu się roli politycznego komentatora i aktywnego członka ówczesnych wydarzeń można dopatrywać się postawy samego pisarza, który jedyne, co ma wspólnego z tamtym okresem, to szeroko rozumiana sztuka. Zmiany polityczne okazują się tylko narzuconą przez bieg historii koniecznością, która wywarła ogromny wpływ na dalsze losy Hiszpanii, w tym życie młodego pisarza. Niemożność zapobiegnięcia pewnym zjawiskom zdaje się z kolei symbolizować rola głównego bohatera, który w skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności i wbrew własnym poglądom zostaje wplątany w machinacje związane z nadchodzącym przewrotem.

Sporo miejsca poświęcone jest raczkującej, lecz szybko rozwijającej się wówczas w Hiszpanii nazistowskiej ideologii, która – jak pokazują kolejne przykłady – mimo iż nie była nawet do końca zrozumiana przez młodzież, to właśnie ją przyciągnęła najmocniej. Autor zdaje się ubolewać nad losem kolejnych młodych ludzi, którzy – wierząc ślepo wpajanym przez charyzmatycznych przywódców ideałom – gotowi są chwycić za broń i ginąć w imię utopijnych wizji przyszłości.

Podobnie jak w przypadku utworów poświęconych tego typu tematyce, także w Walce kotów możemy dopatrywać się antynomii: totalitaryzm – kultura (w domyśle także sztuka). Mendoza sprawia wrażenie hiszpańskiego odpowiednika Ericha Marii Remarque’a (przy czym należy zaznaczyć, że niemiecki pisarz urodził się nieco wcześniej, a większość opisywanych historii był w stanie zobaczyć na własne oczy) – obaj autorzy w podobny sposób potępiają zmiany niesione wraz z ideami nazizmu, ukazując je z perspektywy kultury danego kraju, która przez wiele lat stanowiła o jego tradycji i znaczących wartościach, a w obliczu nowego porządku jej rola zostaje albo zepchnięta na drugi plan, albo – jak w przypadku polityki III Rzeszy – całkowicie zdeprecjonowana i zniszczona. W najnowszej powieści Mendozy sztuka odgrywa rolę istotną jedynie dla głównego bohatera. Pozostali zdają się uprzedmiotawiać poszczególne osiągnięcia, marginalizując jej rolę lub wykorzystując ją w celach zarobkowych.

Walka kotów nie opiera się zabiegom charakterystycznym dla współczesnego pisarstwa, o czym świadczy istotna rola fabuły. Ta jest naprawdę rozbudowana. Mendoza czerpie pełnymi garściami z thrillera, przez co cały tekst tętni niepewnością i częstymi zwrotami akcji oraz zachowanym do ostatnich stron suspensem. Rola tegoż zabiegu jest dosyć ważna – dzięki niemu pisarz przyobleka warte poruszenia, historyczno-polityczne kwestie w niezwykle atrakcyjną dla współczesnego czytelnika szatę. W efekcie obcujemy z powieścią elektryzującą, która nie unika trudnych komentarzy i trafnych obserwacji

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Hiszpania u progu pożogi

Rozliczanie się z nazistowską ideologią należy do najczęściej poruszanych tematów we współczesnej literaturze europejskiej. Świadczą o tym zarówno niezliczone alternatywne wizje rzeczywistości, w których działania III Rzeszy stanowią oś wydarzeń (jak choćby wydany w ubiegłym roku Herrenvolk Sebastiana Uznańskiego), jak i teksty pisane na wzór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trzymający się – ogólnie rzecz biorąc – realizmu Palahniuk w „Kołysance” wreszcie sobie pofolgował, efektem czego otrzymaliśmy powieść o nawiedzonych domach, morderczych wierszykach i księgach zaklęć. Jak w takiej konwencji czuje się autor słynnego „Fight clubu”? Niestety, nie najlepiej.

„Kołysanka” opowiada historię Carla Streatora, dziennikarza piszącego pracę o przypadkach niewytłumaczalnej śmierci niemowląt. Jedynym tropem wiążącym kolejne ofiary są „Wiersze i rymowanki ze wszystkich stron świata”, książka zawierająca tytułową kołysankę, której odczyt powoduje – jak się okazuje – śmierć słuchającego. Carl wraz z Helen Boyle, sprzedawczynią nawiedzonych nieruchomości, wyrusza na poszukiwanie kolejnych egzemplarzy śmiertelnie groźnej książki, mając na celu zniszczenie ich, nim te wyrządzą światu nieodwracalną krzywdę.

W swoje ręce dostajemy więc powieść drogi, nasączoną elementami thrillera i urban fantasy. Aspekt magiczny jednak, dający niezwykle szerokie pole do popisu, w tym wypadku wydaje się przez pisarza nie do końca wykorzystany – zaskakujących zwrotów akcji pojawia się tu dużo mniej niż w poprzednich powieściach Palahniuka, a fabuła sprawia wrażenie podążającej w dziwnym, nieokreślonym kierunku. Finał powieści, w szczególności mocno otwarte zakończenie, również nie ratuje tego stanu rzeczy.

Na szczęście klątwa kołysanki nie jest jedyną, z jaką zmaga się bohater książki. Po raz kolejny obcujemy z charyzmatycznym narratorem pierwszoosobowym, którego ironiczne, kąśliwe, a jednocześnie celne uwagi dodają powieści uroku specyficznego dla twórczości Amerykanina. Główną bolączką Carla Streatora jest głośność dzisiejszego świata, wypełnionego „ciszofobami” i „rockoholikami”. Bohater, ze względu na zagrożenie ze strony śmiercionośnej kołysanki, wyobraża sobie świat pozbawiony dźwięków, jednocześnie piętnując zgiełk dzisiejszej cywilizacji. Zwraca też często uwagę na zanikający coraz bardziej zwyczaj przebywania w ciszy, jako przyczynę podając niechęć do głębszych przemyśleń żyjącego w zawrotnym tempie społeczeństwa czy strach przed szczerą rozmową.

Kolejnym problemem, z jakim w „Kołysance” zmaga się pisarz, jest kierunek dzisiejszej cywilizacji. Ustami postaci autor wymienia dziesiątki przykładów działalności człowieka, która – choć w zamiarze miała być pomocna – przyczyniła się do nieodwracalnych zmian naturalnych ekosystemów. Ostatecznie człowiek ukazany jest w tym wypadku jako narośl na doskonalej konstrukcji świata; narośl będąca pasożytem z roku na rok coraz bardziej burzącym początkowy, bliski ideału stan rzeczy. Padają także pytania o świat idealny – o to, czym tak naprawdę jest i czy w ogóle istnieje. Niestety, tego typu przemyśleń pojawia się zdecydowanie za mało.

Nie trzeba być wielkim znawcą twórczości Palahniuka, by zorientować się, że „Kołysanka” to jedna z wcześniejszych powieści pisarza. Wyraźnie świadczy o tym niepewna i usypiająca linia fabularna oraz styl, będący kalką tego, czym mogliśmy się raczyć choćby podczas lektury „Udław się” czy „Fight clubu”. Z drugiej strony, powieść broni się garścią ciekawych uwag narratora oraz solidną porcją czarnego humoru, zza której uśmiecha się do nas stary, dobry Palahniuk.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Trzymający się – ogólnie rzecz biorąc – realizmu Palahniuk w „Kołysance” wreszcie sobie pofolgował, efektem czego otrzymaliśmy powieść o nawiedzonych domach, morderczych wierszykach i księgach zaklęć. Jak w takiej konwencji czuje się autor słynnego „Fight clubu”? Niestety, nie najlepiej.

„Kołysanka” opowiada historię Carla Streatora, dziennikarza piszącego pracę o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Martwi za życia

Motyw syberyjskiej katorgi przez lata pojawiał się z literaturze, zarówno rosyjskiej, jak i światowej. Fiodor Dostojewski podszedł do tegoż tematu bardzo osobiście – w przeszłości spędził cztery lata, odbywając karę podobną do tej, na jaką skazany został główny bohater powieści, dzięki czemu syberyjskie piekło we „Wspomnieniach z domu umarłych” zostało zobrazowane w niezwykle autentyczny i ewokacyjny sposób.

Powieść opowiada o losach Aleksandra Pietrowicza Gorianczykowa, szlachcica skazanego na dziesięć lat przymusowych robót w jednej z syberyjskich twierdz, służących za nic innego jak więzienia. Od pierwszych stron przytaczana historia porywa, szczególnie biorąc pod uwagę dokładne opisy warunków życia podczas katorgi – nieprzezwyciężonego zimna, kiepskiej jakości posiłków, ciężkiej pracy i zatrważających kar. Najgorszym przeciwnikiem więźniów okazuje się jednak coś zupełnie innego – czas, który wydaje się stać w miejscu, sprawiając, iż każdy kolejny dzień jest podobny do poprzedniego, a cała kara zlewa się w jeden długi okres nieszczęścia.

„Wspomnienia…” to powieść psychologiczna w pełnym tego słowa znaczeniu. Na każdym kroku narrator analizuje stan mentalny zarówno na podstawie własnych przemyśleń, jak i zachowań współwięźniów. Dzięki temu możemy zaobserwować bardzo nietypowe reakcje. Dla przykładu: najczęstszym błędem, jaki popełniali skazani na ciężką karę fizyczną katorżnicy, była chęć odwleczenia dnia jej wykonania. W tym celu w przeddzień kaźni dokonywali jakiegokolwiek gorszego czynu, by proces odbył się na nowo, a kara została przesunięta, mimo iż większość z nich zdawała sobie sprawę, że przewinienie będzie egzekwowane jeszcze surowiej.

Monotonne życie w strzeżonej twierdzy sprawiało, że więźniowie potrafili radować się najmniejszymi zmianami. I w ten oto sposób urodziny jednego z nich zakrawały na święto, dając długo oczekiwaną okazję do upicia się. Podobnie sytuacja wyglądała z rzeczywistymi świętami, jak Boże Narodzenie, podczas których skazani mieli okazję odetchnąć nieco od uporczywej pracy i nudy. Narrator przygląda się reakcjom więźniów na tego typu zmiany i skrzętnie notuje swoje obserwacje. Przyczyną zmiany nastroju okazuje się być wszystko – począwszy od zmiany pory roku, poprzez wprowadzenie nowego więźnia, skończywszy na ucieczce kilku skazanych, wywołującej u pozostałych nadzieję i wiarę w przetrwanie długich lat zniewolenia.

Czytając „Wspomnienia z domu umarłych” można odnieść wrażenie, że to powieść różniąca się zupełnie od pozostałych tekstów Dostojewskiego, głównie za sprawą autentyczności przytoczonych wspomnień pisarza. Dzięki temu, mimo iż forma pozostaje ta sama – znów przyglądamy się ludziom o wątpliwej kondycji psychicznej („Bracia Karamazow”, „Zbrodnia i kara”) – jednocześnie wyraźnie odczujemy, że nie mamy do czynienia z fikcją.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Martwi za życia

Motyw syberyjskiej katorgi przez lata pojawiał się z literaturze, zarówno rosyjskiej, jak i światowej. Fiodor Dostojewski podszedł do tegoż tematu bardzo osobiście – w przeszłości spędził cztery lata, odbywając karę podobną do tej, na jaką skazany został główny bohater powieści, dzięki czemu syberyjskie piekło we „Wspomnieniach z domu umarłych” zostało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poród w bólach

Boom na skandynawskie kryminały trwa nieprzerwanie, o czym świadczą pojawiający się niczym grzyby po deszczu nowi pisarze, a wraz z nimi kolejne tytuły. Jednak czy popularność zawsze idzie w parze z jakością? Skończywszy "36 tydzień" autorstwa Sofie Sarenbrant, mogę być pewien, że nie. Na następcę Larssona przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Powieść stanowi pierwszą część cyklu, którego poszczególne tomy łączyć będzie miejsce akcji – szwedzkie miasteczko Brantevik. To właśnie tam dwie zaprzyjaźnione pary spędzają ostatni tydzień wakacji. Pewnego wieczora podczas wizyty w miejskim lokalu jedno z małżeństw – Agnes i Tobbe – nie może się ze sobą dogadać. Zirytowana zachowaniem pijanego męża kobieta wychodzi z pubu nieco wcześniej. Następnego dnia skacowany Tobbe orientuje się, że jego żona znikła na dobre. Co gorsza, bohaterka w chwili zaginięcia była w ostatnim miesiącu ciąży, co potęguje nerwową atmosferę wśród mieszkańców małego miasteczka.

Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z thrillerem, w powieści dzieje się stanowczo za mało. Owszem, sam pomysł wydaje się ciekawy, w szczególności zakończenie, którego jedyną wadą jest lekka przewidywalność. Pisarka rozpoczyna tekst mocno sugestywnym prologiem, a jeśli dodać do tego serwowane między wierszami ścinki informacji, odkrycie, kto jest głównym sprawcą zniknięcia Agnes, nie stanowi większego problemu. Podczas lektury najbardziej drażni zapychanie kartek kolejnymi wydarzeniami, które są kompletnie pozbawione związku z głównym wątkiem, jak choćby stosunek płciowy jednego z drugoplanowych, niemających większego znaczenia bohaterów, czy opis porodu przyjaciółki Agnes, Johanny. Sprawia to tylko, że akcja posuwa się niemiłosiernie wolno, a nowych faktów powiązanych ze sprawą jest jak na lekarstwo. Przyspieszenie tempa wydarzeń w finale książki w tym wypadku także nie ratuje sytuacji, gdyż najzwyczajniej wypada nienaturalnie.

Co do postaci, Sarenbrant starała się za wszelką cenę nadać im jak największej głębi. Niestety, nie z każdym bohaterem wyszło jej to na dobre, a większość tego typu zabiegów skończyła się wspomnianymi wyżej, niepotrzebnymi i nudnymi opisami. Najbardziej ciekawie wypadła jedna z pobocznych postaci, dziennikarz Göran Rosenlund, który – starając się rozwikłać sprawę zaginionej Agnes na własną rękę – rozpoczyna prywatne śledztwo, kierując się zasadą "cel uświęca środki". Z czasem wyłania się obraz człowieka antypatycznego, pozbawionego ludzkich odruchów, takich jak wyrozumiałość czy lojalność. W miarę interesująco przedstawiają się także przeżycia męża porwanej, Tobby’ego. Mieszanka emocji targających bohaterem po porwaniu żony – zażenowania, wyrzutów sumienia i paraliżującej tęsknoty – sprawia, że łatwo można zrozumieć, co czuje postać.

Mimo że rozwój fabuły można przyrównać do porodu w bólach, głównie za sprawą wspomnianych "zapychaczy", powieść czyta się bardzo szybko. Jest to przede wszystkim zasługa oszczędnego stylu Sarenbrant, nadającego "36 tygodniowi" lekkości. To plus kilka bardziej udanych kreacji sprawia, że tekstu nie można zaliczyć do najgorszych. Jednak z drugiej strony po lekturze pozostaje spory niedosyt, spowodowany kiepskim wykorzystaniem pomysłu i łatwością przewidzenia kolejnych wydarzeń. Pozostaje czekać na następne "dzieci" szwedzkiej pisarki – obecnemu jak na razie daleko do bestsellerowych straszaków.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Poród w bólach

Boom na skandynawskie kryminały trwa nieprzerwanie, o czym świadczą pojawiający się niczym grzyby po deszczu nowi pisarze, a wraz z nimi kolejne tytuły. Jednak czy popularność zawsze idzie w parze z jakością? Skończywszy "36 tydzień" autorstwa Sofie Sarenbrant, mogę być pewien, że nie. Na następcę Larssona przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Powieść stanowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Za szybcy, za wściekli

Chuck Palahniuk pozostaje jednym z najbardziej oryginalnych, na każdym kroku unikających schematu współczesnych amerykańskich pisarzy. Prawie każda kolejna jego powieść, mimo że problematycznie zbliżona do reszty twórczości, napisana jest w inny sposób. Czy to wizje niepodejrzewającego swej choroby schizofrenika („Fight club”), pamiętnik popadającej w depresję lekomanki („Dziennik”) czy przeplatane wspomnienia, przypominające budową katalog mody („Niewidzialne potwory”), efekt jest zawsze taki sam – kolejna świetna powieść. Czym nieszablonowy Amerykanin przykuje naszą uwagę podczas lektury „Ranta”?

Przede wszystkim – po raz kolejny już – samą formą powieści. Autor zdecydował się na niezwykle odważny zabieg – tekst pozbawiony jest jednakowej, ciągłej narracji; zamiast tego składa się z wypowiedzi ludzi, którzy na pewnym etapie życia mieli styczność z tytułowym bohaterem. Jak się więc można domyślić, będziemy bazować na wypowiedziach jego rodziców, przyjaciół z dzieciństwa, znajomych poznanych w wielkim mieście czy przypadkowych, niewiele znaczących osób. W parze z tego typu sposobem przedstawiania wydarzeń idzie zmienny styl – każda z wypowiedzi dostosowana jest do swego autora, co już samo w sobie wydaje się pisarskim wyzwaniem, szczególnie jeśli mają brzmieć autentycznie. Kolejnym atutem formy ustnej relacji jest jej enigmatyczność – wydarzenia nie są przedstawiane w sposób jasny, a ich zrozumienie wymaga skupienia się i scalania poszczególnych fragmentów, przypominających stanowiącą niemałe wyzwanie układankę. Dopiero po zakończeniu lektury – biorąc pod uwagę, że śledziliśmy ją uważnie – możemy zrozumieć wszystkie wątki. Tego typu rozwiązanie gwarantuje czytelnikowi po pierwsze nieopisaną satysfakcję – w końcu bierzemy udział w swego rodzaju rozgrywce – po drugie zaskoczenie: finał powieści i ostatnie wyjaśnienia potrafią wgnieść w fotel. Warto dodać, że dla ułatwienia w „Rancie” wydarzenia uporządkowane są chronologicznie. To posunięcie, choć nieco nietypowe dla prozy Amerykanina, okazuje się strzałem w dziesiątkę – w przeciwnym wypadku książka stanowiłaby szyfr nie do rozwikłania.

„Rant” to pierwsza powieść, w której Palahniuk daje się ponieść wyobraźni, tworząc antyutopijny obraz rzeczywistości. Ludzie żyjący w epoce Ranta są w stanie zapisywać codzienne doznania i emocje, a następnie sprzedawać je i odbierać za pomocą umieszczonego z tyłu głowy portu. Skutkuje to alienacją społeczeństwa, które zamiast wyjść na imprezę, wyjechać na narty czy oddać się narkotykowym transom w rzeczywistości, po prostu włącza odpowiednie senseo (nagranie z konkretnymi wrażeniami). Autor piętnuje rosnącą tendencję do dzielenia się swoimi wrażeniami w zamian za pieniądze, zwraca także uwagę na przemysł związany z szeroko rozumianą kulturą, który oferuje nam wytwory coraz mniejszego kalibru.
Alternatywą dla tegoż świata są nocniacy, ludzie uważani przez społeczeństwo za gorszych. Aktywność wykazują jedynie w nocy, najczęściej biorąc udział w tak zwanym party crashingu – niezwykle niebezpiecznej rozrywce, polegającej na wzajemnym taranowaniu i rozbijaniu sobie samochodów. Osobą, która idealnie wpasowuje się w towarzystwo nocników, okazuje się Rant, małomiasteczkowy przybysz, który już na pierwszy rzut oka wydaje się kimś niezwykłym. Obdarzony nieludzko wyczulonym węchem (dającym mu możliwość wyczuć choćby nawet za wysoki poziom cholesterolu u kobiety, którą całuje) i odpornością na jad nastolatek w krótkim czasie staje się legendą i jednocześnie przyczyną potężnej epidemii wścieklizny, którą z premedytacją rozpowszechnił poprzez stosunki płciowe czy zwyczajne obcowanie z innymi.

Zjawisko party crashingu do złudzenia przypomina motyw klubu walk z najgłośniejszej powieści pisarza. Podobny wydaje się cel jego istnienia – oferowanie możliwości odczuwania emocji mocniejszych niż te, które przeżywają zwykli zjadacze chleba, korzystający zazwyczaj w tego typu przypadkach ze wspomnianych senseo. Co za tym idzie, party crasherzy to odszczepieńcy, ludzie niebojący się ryzyka, dla których śmiercią jest już miałkość egzystencji. Pojawia się więc charakterystyczny dla twórczości Amerykanina motyw samozniszczenia, stanowiącego drogę do wyzwolenia z oków hermetycznie zamkniętego społeczeństwa, skazanego na miałkie, nudne i niestanowiące wyzwania życie.

„Bez kitu, są gorsze sposoby na bycie trupem niż śmierć”[1]

Śmiało można rzec, że „Rant” to jedna z najlepszych powieści w dorobku amerykańskiego pisarza, o ile nie najlepsza. Pieczołowicie dopracowana, gruntowanie przemyślana i podana w formie literackich puzzli, których poukładania życzę każdemu. Palahniuk, jak na Chucka przystało, kopie wyobraźnię z nieopisaną siłą.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Za szybcy, za wściekli



Chuck Palahniuk pozostaje jednym z najbardziej oryginalnych, na każdym kroku unikających schematu współczesnych amerykańskich pisarzy. Prawie każda kolejna jego powieść, mimo że problematycznie zbliżona do reszty twórczości, napisana jest w inny sposób. Czy to wizje niepodejrzewającego swej choroby schizofrenika („Fight club”), pamiętnik popadającej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Houellebecq w sosie własnym

Kwestia debiutów bywa bardzo zróżnicowana. Niejednokrotnie pisarze wskakują na pierwsze miejsca sprzedaży świetnymi pozycjami, by następnie stopniowo obniżać pułap i serwować coraz gorsze książki. W przypadku Michela Houellebecqa mamy do czynienia z sytuacją nieco inną – „Poszerzenie pola walki” odstaje od późniejszych powieści autora.

Debiut francuskiego pisarza stanowi kwintesencję problemów poruszanych w kolejnych powieściach. Bohaterem jest trzydziestoletni, znudzony życiem informatyk (czyżby alter ego pisarza?), zmagający się z dnia na dzień ze świadomością bezsensu swojego istnienia. Jego ustami Houellebecq serwuje nam to, co dla twórczości francuza typowe – pełne pesymizmu przemyślenia, związane z istotą życia. Na wszystko przyjdzie nam patrzeć z dość gorzkiej (ostatnie słowo należy chyba do ulubionych fraz narratora) perspektywy – starzejącego się samotnika, stawiającego czoła powtarzającym się napadom depresji, jednocześnie desperacko łaknącego szczęścia, które zdaje się być mitem.

Sporo miejsca poświęcone jest relacjom damsko-męskim. Narrator często ukazuje swoje uczuciowe niepowodzenia jako przyczynę obecnego wyzucia z emocji. Rozwodzi się również na temat wpływu rozwiązłości na późniejsze życie miłosne człowieka oraz kwestie związane z prawdziwością okazywanych uczuć, która – jego zdaniem – często bywa uwarunkowywana przez presję społeczną. Dużo jest również o samej seksualności, obrazowanej w szczególności na przykładzie jednego z kolegów z pracy bohatera, który – ślepo dążąc do zjednania sobie jak największej ilości kobiet – w ostateczności okazuje się na tym polu nieudacznikiem. Jego perypetie – choć momentami zabawne – pozostawiają przygnębiający posmak, szczególnie biorąc pod uwagę desperackie próby i ciągłą chęć do podejmowania kolejnych, z góry skazanych na porażkę wyzwań.

Kolejnym problemem, z jakim boryka się nieszczęsny narrator, jest świadomość starzenia się i nieuniknionej śmierci, która paradoksalnie z pewnym momencie wydaje się mu wybawieniem. Perspektywa uciekających lat jest dla postaci niezwykle przygnębiająca – zdaje sobie sprawę, że piękno i witalność, których tak zazdrości młodym, przeminęła bezpowrotnie, czego efektem jest potęgująca się z roku na rok nienawiść do wszystkich czerpiących z życia pełnymi garściami. Egzystencjalne wywody często przypominają Celinowską „Podróż do kresu nocy”, choć różni je sposób narracji – o ile autor „Życia na kredyt” rozwodził się na podobne tematy z dystansem i niekiedy humorem, Houellebecq pisze o śmierci i bezsensie życia niezwykle poważnie. Pragmatyczna, pozbawiona emocji narracja jest zresztą jednym z mocniejszych elementów tekstu – już w pierwszej powieści Francus odznacza się oryginalnym stylem, będącym pod mocnym wpływem minimalizmu.

Jedynym elementem, który utwierdza w przekonaniu, że pierwsza powieść nie zawsze musi być idealna, jest kierunek, w jakim podąża linia fabularna. Przez większość książki nie dzieję się nic specjalnego, a perypetie bohatera wydają się jedynie nudnawymi pretekstami do interesujących wywodów. W porównaniu choćby z „Cząstkami elementarnymi” wypada to niestety cokolwiek kiepsko.

Mimo tego debiutancką powieść Houellebecqa mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, może z wyjątkiem osób borykających się, podobnie jak narrator powieści, z problemami natury depresyjnej – to świetna powieść, która jednocześnie potrafi już po kilku zdaniach zniechęcić do świata i odebrać resztki radości z życia, o ile takowa w ogóle istnieje.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Houellebecq w sosie własnym

Kwestia debiutów bywa bardzo zróżnicowana. Niejednokrotnie pisarze wskakują na pierwsze miejsca sprzedaży świetnymi pozycjami, by następnie stopniowo obniżać pułap i serwować coraz gorsze książki. W przypadku Michela Houellebecqa mamy do czynienia z sytuacją nieco inną – „Poszerzenie pola walki” odstaje od późniejszych powieści autora.

Debiut...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Raz na wozie, raz pod wozem

Zarówno artystyczne, jak i osobiste życie Francisa Scotta Fitzgeralda miewało swoje wzloty i upadki, o czym przekonują liczne biografię. Nic nie oddaje tego jednak lepiej, jak zbiór opowiadań zatytułowany „Popołudnie pisarza” – na postawie kolejnych teksów czytelnik poznaje rozmaite historie, w większości inspirowane autentycznymi przeżyciami autora, które przedstawiają parabolę sukcesów i upadków amerykańskiego pisarza.

Zbiór zawiera dziewięć opowiadań, których tematem przewodnim są losy zwykłych ludzi, najczęściej ścierających się z niespodziewanymi życiowymi zmianami lub nietypowymi wydarzeniami, skutkującymi przełomem w życiorysie. Najbardziej charakterystycznego dla powyższego opisu jest opowiadanie otwierające – „Dalyrimple schodzi na złą drogę”. To historia pewnego pracownika jednego z najzwyklejszych zakładów pracy, który – orientując się, że zarówno awanse, jak i podwyżki zależą jedynie od posiadanych koneksji – postanawia wkroczyć na przestępczą ścieżkę. Fitzgerald w świetny sposób oddaje emocje bohatera – jego rozterki, obawy i momenty radości. Widzimy także wyraźne zarysowaną krytykę ówczesnej sytuacji w państwie, zmuszającej człowieka do kroków radykalnych, a także chwiejność ludzkiej natury i przyjętych zasad. W temacie życiowych przełomów warto również zwrócić uwagę na „Wzorowe życie” i „O własnych siłach”. Oba teksty opowiadają o losach Basila Duke’a Lee’ego, zdolnego sportowca, który postanawia pewnego dnia za namową kolegi zmienić swoje życie i stanowić przykład dla reszty młodzieży. Wskutek tego jego podejście do świata zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni – Basil rzuca papierosy, unika alkoholu, towarzystwa kobiet czy wyzywających tańców, przez co po jakimś czasie zostaje uznany za dziwaka. „O własnych siłach” opowiada natomiast o jego staraniach o dostanie się na wymarzony uniwersytet – Yale. Świetne studium determinacji.

Fitzgerald piszę także sporo o uczuciach i nierzadko toksycznych relacjach damsko-męskich, po części z pewnością inspirowanych przeżyciami pisarza z jego własną żoną – zmagającą się z problemami natury psychicznej Zeldą. Kilkakrotnie pojawia się motyw zakochanego do bólu bohatera, walczącego do końca o swoją wielką miłość („Przyjęcie weselne”, „Zimowe marzenia”). Najciekawiej jednak w tej kwestii prezentuje się opowiadanie „Magnetyzm”, ukazujące niezwykle interesujące i skomplikowane relacje głównego bohatera z żoną. Cieszący się urokiem i uwagą kobiet George Hannaford nie stroni od flirtu i miłosnych przygód z rozmaitymi kobietami, wzbudzając tym zazdrość partnerki. Ta postanawia sprawić, by mężowi znów na niej zależało.

Ostatnim z tematów poruszanych przez autora jest pisarstwo. W końcowym etapie życia Fitzgerald miał liczne problemy z odbiorem swoich tekstów, a jego wcześniejsza sława, spowodowana sukcesami „Wielkiego Gatsby’ego” i kilku innych powieści, przygasła. Gorycz pisarza daje się odczuć w ostatnich trzech tekstach. Tytułowe „Popołudnie pisarza” przedstawia dzień z życia pewnego cenionego autora powieści, zmagającego się z permanentnym brakiem weny i pomysłów na kolejne teksty. „Finansując Finnegana” z kolei opisuje problemy twórcze z bardziej ekonomicznej perspektywy. Bohater, którego uznać można za alter ego Fitzgeralda w momencie artystycznego kryzysu, patrzy na własną twórczość przez pryzmat tytułowego Finnegana, autora świetnych i wszędzie cenionych opowiadań.

Bez wątpienia warto sięgnąć po omawiany wyżej zbiór. Oddane z niezwykłym pietyzmem kreacje (będące najprawdopodobniej zasługą bazowania na własnych przeżyciach), wiarygodne historie i masa problemów, których Fitzgerald poruszyć się nie bał, świadczą o wystarczająco wysokiej kondycji tekstów. Polecam!

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Raz na wozie, raz pod wozem

Zarówno artystyczne, jak i osobiste życie Francisa Scotta Fitzgeralda miewało swoje wzloty i upadki, o czym przekonują liczne biografię. Nic nie oddaje tego jednak lepiej, jak zbiór opowiadań zatytułowany „Popołudnie pisarza” – na postawie kolejnych teksów czytelnik poznaje rozmaite historie, w większości inspirowane autentycznymi przeżyciami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Idiotyczne postrzeganie świata według Dostojewskiego

Co jest przyczyną zła? Na ile tak naprawdę ludzka natura jest zła sama w sobie, a na ile podatna na wpływy zewnętrzne? Poszukiwanie odpowiedzi na te, jak i podobne pytania oraz badanie istoty zła to motyw przewijający się przez całą twórczość Fiodora Dostojewskiego. Nie inaczej jest z „Idiotą”, w którym autor za pomocą prostego, acz uczciwego bohatera piętnuje zachowanie rosyjskiej arystokracji.

Powieść opowiada o losach zubożałego księcia Lwa Nikołajewicza Myszkina, który powraca do Rosji po wieloletnim pobycie w Szwajcarii, gdzie leczył się na szczególnie rzadką chorobę. Już w pociągu poznaje niejakiego Parfiena Rogożyna, który opowiada bohaterowi o Nastasji Filipownej, kobiecie jego marzeń. Po przejeździe do Petersburga książe zostaje przyjęty bardzo ciepło przez miejscową arystokrację, początkowo uważającą go (z powodu wieloletniej choroby) za osobę intelektualnie nie do końca rozwiniętą.

„Idiota” to książka obszerna i wielowątkowa. Najważniejszy z nich opisuje perypetie sercowe Lwa Nikołajewicza, Nastasji Filipowny i Agłaji Iwanowny, które przewijają się przez całą powieść i przybierają kształt klasycznego trójkąta (choć ważną rolę odgrywa tu również Rogożyn). Prócz tego mamy wątek prawny (kwestia otrzymania przez księcia ogromnego majątku oraz pojawiający się później problem z kolejnym spadkobiercą), historię zmagającego się z wizją rychłej i nieuchronnej śmierci Hipolita oraz parę słów o młodości generała Iwanowa, który jako dziecko miał zaszczyt przyjaźnienia się z samym Napoleonem podczas jego pobytu z zdobytej Moskwie.

„Idiota” porusza przede wszystkim kwestię złośliwości opinii społecznej oraz ówczesne zapatrywania się wyższych sfer Rosji. Świetnym tego przykładem jest główny bohater, który – mimo iż na każdym kroku postępuje rozsądnie, spokojnie i z dobrym sercem – uważany jest przez otaczających go za tytułowego idiotę. Jak na ironię jego dobroduszność, poświęcenie dla innych i nieodłączna chęć dotarcia do samej prawdy sprawiają, że nikt nie traktuje go poważnie, a nawet ci, którzy uznali go za zupełnie zdrowego, w żartach nadal nazywają go idiotą. Świetnie ukazuje to również obraźliwa dla księcia opinia publiczna, przedstawiana od czasu do czasu w ramach cytatów z prasy. Każde zło, jakie dzieje się wokół postaci, według zdania ludzi następuje z winy Myszkina, a jego czyny zostają albo źle zinterpretowane, albo przedstawione całkowicie niezgodnie z prawdą. Na szczęście zarówno zachowaniem, jak i słowami bohater udowadnia, że negatywne opinie nie mają dla niego większego wpływu i znaczenia.

Trzeba przyznać, że Dostojewskiemu udało się wykreować naprawdę interesującą postać. Książę to człowiek bardzo osobliwy – małomówny, nieśmiały i niezwykle wrażliwy. Jednocześnie jednak posiada twardo zarysowane poglądy, odwagę oraz wysokie zasady moralne, przez co nie jest zdolny do złego występku, ba!, potrafi przebaczyć najgorsze winy, a w ostateczności nawet darzyć wroga miłością. Skutek tego jest taki, że bohater sprawia wrażenie naiwnego i głupiego. O ile to pierwsze jest może być po części zgodne z prawdą, drugi epitet pozostaje nietrafiony – ciężko o człowieka równie spokojnego, mądrego i z tak dobrym sercem. Na wysokim poziomie stoją także pozostałe kreacje, nawet te poboczne, jak stawiający dzielnie i z twarzą czoła śmierci Hipolit, impulsywny, roztrzęsiony generał, zdesperowany, nieco przewidywalny Rogożyn czy ekscentryczna i do bólu szczera Lizawieta Prokofiewa, której celne komentarze sprawiają, że każda oponująca w rozmowie z nią strona w kilka sekund traci rezon.

W „Idiocie” Dostojewski po raz kolejny odpowiada na pytania o naturę zła i zawiści, ukazując obraz rzeczywistości jednowymiarowym, zafałszowanym okiem społeczeństwa. Losy tragicznej i burzliwej miłości są tutaj pretekstem do przedstawienia poszczególnych kłamliwych i negatywnych modelów zachowań, ostatecznie ukazując człowieka jako istotę słabą, łatwo ulegającą emocjom i sugestiom, pod których wpływem jest zdolna do wszystkiego.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Idiotyczne postrzeganie świata według Dostojewskiego

Co jest przyczyną zła? Na ile tak naprawdę ludzka natura jest zła sama w sobie, a na ile podatna na wpływy zewnętrzne? Poszukiwanie odpowiedzi na te, jak i podobne pytania oraz badanie istoty zła to motyw przewijający się przez całą twórczość Fiodora Dostojewskiego. Nie inaczej jest z „Idiotą”, w którym autor za pomocą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Biegnąc po trupach w pogoni za śmiercią

Synalkowie Jacka Lecha Komudy herbu Kościesza, awanturnika nad awanturnikami i wyklętego banity, od paru dobrych lat konsekwentnie szturmują umocnienia polskiego thrillera historycznego, tnąc konkurencję równie ostro, co bezwzględnie. Liczne rodzeństwo, w skład którego wchodzą między innymi sławetny Jacek Dydyński czy okrutny Bohun, powiększyło się o kolejnego rębajłę – Samuela Zborowskiego, straceńca, niosącego ze sobą głównie śmierć i nieszczęście.

Zborowski to zbiór pięciu opowiadań, traktujących o przygodach tytułowego bohatera, wspieranego przez dwójkę nieodłącznych towarzyszy – okrutnego Kozaka Nikifora Hunię oraz skąpego Bohusza. Wraz z nimi bohater podróżuje po siedemnastowiecznej Koronie i Ukrainie, nie mając okazji zagrzać nigdzie miejsca na dłużej, bowiem tam, gdzie się pojawia, zostawia po sobie stosy trupów, tabuny żądnych zemsty wrogów i niedopalone zgliszcza. Większość historii wiąże się ze sobą luźno, przeplatając od czasu do czasu wspólnymi wątkami. Elementem, który sprawia, że poszczególne przygody wydają się podobne, jest budowa fabularna tekstów – wszystkie opierają się na licznych zwrotach akcji, w większości przypadków nie dających czytelnikowi szansy na przewidzenie zakończenia. Aż roi się tu od drobiazgowo opisanych pojedynków, szalonych pościgów i szlacheckich machinacji.

Interesująco prezentuje się postać protagonisty. Zborowski na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie człowieka okrutnego, wyzutego z jakichkolwiek zasad i uczuć. Poznając głębiej jego losy, zza tej fasady wyłania się jednak obraz zmęczonego życiem człowieka honoru, dla którego niechlubna sława jest ogromnym ciężarem, a majacząca w oddali wizja spokoju i ustatkowania – niedoścignioną idyllą. Dużą rolę odgrywa również pamięć o ojcu, któremu zarówno pod względem okrucieństwa, jak i sławy Samuel dorównać nie jest w stanie. Dopiero kontrast między ojcem a synem budzi w czytelniku sympatię do głównego bohatera, gdyż – biorąc pod uwagę mroczną przeszłość i żywot, jaki zmuszony był wieść – można się pokusić o taryfę ulgową przy rozliczaniu czynów głównej postaci. Co zabawne, większość zbrodni, które miały wpływ na niezbyt pochlebną opinię o Zborowskim, bohater popełnił przypadkowo, zazwyczaj za sprawą machinacji najmującej go szlachty lub wewnętrznego imperatywu, który – choć zmusza go, by coś naprawić – najczęściej prowadzi do jeszcze większego bałaganu. Ciekawie przedstawiony jest również Hunia, jeden z towarzyszy bohatera. Wiecznie głodny krwi, folgujący swoim morderczym zapędom Kozak zdaje się być bardziej niebezpieczny niż jego pan. Dzięki temu w ich stosunki wkrada się bardzo nietypowa relacja – z jednej strony wojownicza dusza Nikifora niejednokrotnie ratuje życie Zborowskiemu, z drugiej natomiast walczy z pragnieniem złamania przysięgi, zanurzenia szabli w trzewiach pana i odejścia w swoją stronę. Wszystko to czyni Hunię bardzo nieprzewidywalną postacią. Drugi z towarzyszy protagonisty tak interesującą postacią już nie jest – poza jedną, zadziwiającą interwencją cały czas pozostaje w tle.

Kolejną mocną stroną opowiadań jest styl. Archaizacja języka, będąca chyba już znakiem firmowym polskiego pisarza, również i tutaj prezentuje się świetnie i z miejsca wyróżnia powieść na tle dziesiątek innych, napisanych bez polotu historii. Imponuje, a momentami nawet wprawia w osłupienie także ogromna wiedza historyczna Komudy, której dowód daje zarówno na kartach kolejnych opowiadań w postaci drobiazgowego zobrazowania ubiorów, interesujących i momentami zaskakujących obyczajów czy ówczesnej sytuacji politycznej, jak i w obszernych przypisach, wyjaśniających bardziej skomplikowane niuanse.

Zborowski to kolejna udana kreacja, powstała spod pióra Jacka Komudy. Wciągające, trzymające do końca w napięciu opowiadania, wielowymiarowi bohaterowie i nietypowy, pełen archaizmów język, który mimo wszystko nie koliduje z tempem czytania, sprawiają, że po odłożeniu lektury nie ma mowy o jakimkolwiek zawodzie. Owszem, można narzekać, że to tylko opowiadania, a całość liczy niewiele ponad trzysta stron, ale nie sposób zaprzeczyć – polska szlachta w literaturze współczesnej ma się dobrze!

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Biegnąc po trupach w pogoni za śmiercią

Synalkowie Jacka Lecha Komudy herbu Kościesza, awanturnika nad awanturnikami i wyklętego banity, od paru dobrych lat konsekwentnie szturmują umocnienia polskiego thrillera historycznego, tnąc konkurencję równie ostro, co bezwzględnie. Liczne rodzeństwo, w skład którego wchodzą między innymi sławetny Jacek Dydyński czy okrutny Bohun,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Próżne próby

Zanim Iwan Turgieniew napisał swe magnum opus, „Ojców i dzieci”, gdzie poprzez skrajny nihilizm szukał rozwiązań na przedstawiane przez siebie problemy, powstał „Rudin”, pierwsza powieść rosyjskiego pisarza, tematycznie zbliżona do swej doskonalszej następczyni.

Rzecz dzieję się w jednej z rosyjskich guberni w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Do posiadłości Darii Michajłowny Łasuńskiej zamiast oczekiwanego barona przybywa jego znajomy, Dymitr Rudin. Tytułowy bohater już pierwszego wieczoru oczarowuje postawą, elokwencją i lotnym umysłem większość domowników i gości, wygrywając zacięty spór z jednym z obecnych – niezbyt lubianym Pigasowem. Urzeczona osobą przybysza pani domu proponuje dłuższy pobyt, na który też gość z radością przystaje. Żyjąc przez kolejne miesiące za pożyczone od domowników pieniądze, Rudin wdaje się w romans z córką Darii, Natalią. Ukrywane uczucie z czasem wyłania się na światło dzienne, budząc spory sprzeciw pozostałych, w tym podkochującego się w Natalii od dłuższego czasu Wołyncewa.

Choć wątek miłosny stanowi główny aspekt utworu, służy on tylko do ukazania problematyki. „Rudin” to pierwsza powieść, w której Turgieniew przedstawia bezużyteczność inteligencji ówczesnych lat. Główny bohater mimo swych przydatnych cech, takich jak charyzma, sztuka perswazji, empatia, ogromna wiedza, wrażliwość literacka czy przenikliwość, nie jest w stanie podjąć jakiegokolwiek właściwego działania. W kluczowych chwilach nie potrafi zdobyć się na odwagę czy zdecydowanie, by zrealizować jakikolwiek cel, co najwyraźniej ukazane jest podczas końcowej rozmowy z Natalią, która okazuje się bardziej skora to działania niż bohater. Ostatecznie, mimo początkowego wrażenie, wyłania się obraz tchórza i człowieka psychicznie słabego, z którego nie ma żadnego pożytku. Przeciwieństwem postaci są pozostali członkowie okolicznej arystokracji – mimo braku umiejętności pięknego wysławiania się i wygrywania słownych potyczek najbliżsi towarzysze Darii Michajłowny Łasuńskiej okazują się dużo bardziej rzeczowi niż wyśmiewających ich notorycznie przybysz.

Iwan Turgieniew niewątpliwie stworzył bardzo ciekawego bohatera. Choć jego idee i sposób patrzenia na życie nie są tak dopracowane, jak w przypadku Bazarowa z „Ojców i dzieci”, a fabuła powieści wydaje się dużo prostsza (co również daje się zauważyć po objętości tekstu), to „Rudin” mimo wszystko pozostaje pozycją wartą uwagi, głównie ze względu na interesujące dialogi i ciekawą tematykę.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Próżne próby

Zanim Iwan Turgieniew napisał swe magnum opus, „Ojców i dzieci”, gdzie poprzez skrajny nihilizm szukał rozwiązań na przedstawiane przez siebie problemy, powstał „Rudin”, pierwsza powieść rosyjskiego pisarza, tematycznie zbliżona do swej doskonalszej następczyni.

Rzecz dzieję się w jednej z rosyjskich guberni w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Do posiadłości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Żonglując historią

Społeczeństwo amerykańskie coraz częściej jest poddawane wpływom kultury dalekowschodniej, myśliwce Luftwaffe przelatują swobodnie nad terenami Stanów Zjednoczonych, Niemcy rozpoczynają kolonizację Marsa, a eksterminacja Żydów i Słowian osiągnęła apogeum, doprowadzając prawie do wyniszczenia ras. Taką wizję zwycięstwa II Wojny Światowej przez państwa Osi przedstawia nam Philip K. Dick w jednej z swych najistotniejszych powieści – „Człowieku z Wysokiego Zamku”.

Trzeba przyznać, że autorowi nie brakowało wyobraźni, jeśli chodzi o kreację alternatywnego świata. Dick skrupulatnie opisuje wpływy, jakie dwa zwycięskie mocarstwa – Japonia i Niemcy – wywierają na USA i resztę świata. Taoizm wraz z chińską księgą wróżebną, traktowaną jako niezawodne źródło porad, opanowały amerykańskie społeczeństwo, atmosfera ciągłego zagrożenia charakterystyczna dla państw Europy okupowanych podczas drugiej wojny światowej dotknęła również Stany, a polityczne intrygi należą do codzienności. W obliczu okupanta pojawiają się także masy oportunistów, pragnących przypodobać się przedstawicielom obcej kultury, nie potrafiąc jednocześnie jej dobrze zrozumieć.

W ciekawy sposób przedstawione są również stosunki między Niemcami a Japonią. Dwójka okupantów rywalizuje ze sobą na każdym polu, począwszy od machinacji politycznych i poszerzania wpływów, skończywszy na działaniach zbrojnych („Plan Dmuchawiec”), co w efekcie przypomina „zimną wojnę” odbitą w krzywym zwierciadle i stanowi jeden z najważniejszych wątków tekstu.

Powieści nie można jednak rozpatrywać jednoznacznie. Tytułowy Człowiek z Wysokiego Zamku, Hawthorne Abendsen, napisał bowiem książkę, w której to naziści przegrywają wojnę. Wątek ten przeplata się przez cały tekst, ostatecznie odpowiadając na pytanie, co jest prawdą, a co jedynie złudną fikcją. Autor prowadzi nietypową grę z czytelnikiem, w efekcie ten przez cały czas nie ma pewności, która z przedstawionych wizji jest realna.

Warto zwrócić uwagę na wielowątkowość książki. Dick ukazuje czytelnikowi wewnętrzne działania polityków na światowym szczeblu, historię powstania znienawidzonej przez nazistów powieści, motyw oportunistycznej postawy wobec narzucającej trendy i sposób myślenia, egzotycznej kultury czy nawet z pozoru nieistotne losy dwóch sprzedawców podrabianej biżuterii. Wszystko to przeplata się ze sobą, tworząc zgrabną mozaikę.

Interesująca, choć momentami nieco okrutna i bezpardonowa wizja świata po II Wojnie Światowej autorstwa Philipa K. Dicka miała prawdopodobnie największy wpływ na liczbę nagród, jaką powieść uzyskała. Choć nieco krótka i momentami poplątana, warto ją poznać – choćby ze względu na poruszenie kwestii okrucieństwa i głupoty nazizmu czy wpływu kultury okupanta podczas etapu postwojennego.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Żonglując historią

Społeczeństwo amerykańskie coraz częściej jest poddawane wpływom kultury dalekowschodniej, myśliwce Luftwaffe przelatują swobodnie nad terenami Stanów Zjednoczonych, Niemcy rozpoczynają kolonizację Marsa, a eksterminacja Żydów i Słowian osiągnęła apogeum, doprowadzając prawie do wyniszczenia ras. Taką wizję zwycięstwa II Wojny Światowej przez państwa Osi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jack Kerouac, niczym wytrawny pokerzysta, odsłaniał przez lata poszczególne karty ze swego życiorysu, za każdym razem zaskakując czytelników nowymi faktami i odmiennym stylem. W ten sposób otrzymaliśmy reportaż z najbardziej aktywnego i przygodowego etapu życia w postaci szczytowego „W drodze” czy gorzkie spojrzenie na całokształt beat generation i młodzieńczych poczynań autora („Big Sur”). Dla polskich czytelników nadszedł czas na poznanie kolejnych sekretów; tym razem związanych z młodością owianego legendą pisarza. Kim jest tajemnicza „Maggie Cassidy”?

Powieść opowiada o pierwszej wielkiej miłości Jacka Duluoza, alter ego Kerouaca, do tytułowej bohaterki, będącej uosobieniem piękna, szaleństwa i wdzięku. Wiodący beztroskie dzieciństwo Jack żyje z dnia na dzień, spędzając czas z przyjaciółmi na żartach, włóczęgostwie, grze w piłkę i małomiasteczkowych potańcówkach. Na jednej z takich imprez poznaje nieprzeciętną Maggie Cassidy, której od pierwszego spotkania wpada w oko. Książka ze sporym dystansem opisuje pierwsze miłosne perypetie pisarza – drobne zdrady, wkradającą się do życia zazdrość, wzajemne poznawanie się dwojga płci i pierwszy seks.

Tym, co początkowo zdaje się być w tle, a z czasem wyłania się na pierwszy plan, jest fakt, że „Maggie Cassidy” to powieść poświęcona nie miłości, a przede wszystkim młodości. Pisarz z utęsknieniem wspomina utracone dzieciństwo, pierwsze lokalne przyjaźnie, relacje z kobietami oraz rodzinny dom. W oczy rzuca się beztroska, niewinność i kompletny brak życiowego doświadczenia, dodające uroku temu etapowi życia. Ukazując mijające w błyskawicznym tempie lata, Kerouac sprawia wrażenie człowieka pogodzonego ze stratą, a jednocześnie nieco z jej powodu zgorzkniałego i pustego. W efekcie również czytelnik przenika melancholijnym nastrojem, co skutkować może masą przemyśleń o podobnym charakterze.

Nie tylko względy fabularne odróżniają „Maggie Cassidy” od pozostałych teksów pisarza; zupełnie inny jest także styl. Autor posługuje się często metaforami i personifikacją, budując długie, poruszające zdania. Przypomina to próbę połączenia poezji z prozą i w efekcie potęguje wrażenie sentymentalności tekstu, który przypomina poniekąd panegiryk napisany na cześć młodości.

„Maggie Cassidy” to kolejna świetna powieść w dorobku amerykańskiego guru bitników. Tym razem jednak więcej jest smutku niż śmiechu; zarówno poszczególne rozdziały, jak i gorzkie, niejednoznaczne zakończenie mogą wprawić czytelnika w stan melancholii i zmusić do przemyśleń na temat utraconych lat życia, sprawić, że jeszcze raz zatęsknimy za pierwszą, płomienną, niewinną miłością, rodzinną okolicą czy bezinteresownymi i oddanymi przyjaciółmi.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Jack Kerouac, niczym wytrawny pokerzysta, odsłaniał przez lata poszczególne karty ze swego życiorysu, za każdym razem zaskakując czytelników nowymi faktami i odmiennym stylem. W ten sposób otrzymaliśmy reportaż z najbardziej aktywnego i przygodowego etapu życia w postaci szczytowego „W drodze” czy gorzkie spojrzenie na całokształt beat generation i młodzieńczych poczynań...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Codzienność przez pryzmat przygody

Życie zmienia się jak w kalejdoskopie, o czym może się przekonać Richard Oliver Mayhew. Wartości, które przez większą część życia hołubił, takie jak dobra praca, piękna kobieta i normalne życie, stają się nieistotne wraz ze spotkaniem kobiety o osobliwym imieniu – Drzwi. Dzięki niej wiodący do tej pory typowe życie londyńczyk poznaje świat, o jakim nie miał pojęcia, odkrywając przy tym bezsens i pustkę swej dotychczasowej egzystencji.

Nigdziebądź to przede wszystkim porywająca od pierwszych stron historia, wypełniona aż po brzegi szalonymi przygodami, nietypowymi kreacjami miejsc i bohaterów oraz intrygującą symboliką. Wspomniany Richard w wyniku przypadkowego splotu wydarzeń trafia do Londynu Pod, miejsca zupełnie odmiennego od metropolii, którą – jak dotąd sądził – znał jak własną kieszeń. Tam ponownie spotyka tajemniczą Drzwi, którą jeszcze kilka dni wcześniej ocalił przed wykrwawieniem. Poszukując drogi do domu, wspomaga nowopoznaną towarzyszkę oraz jej pozostałych kompanów – Markiza de Carabasa i Strażniczkę – starających się odnaleźć morderców rodziny dziewczyny. Jak w każdej bajce, także i tu pojawią się jednak czarne charaktery, utrudniające bohaterom dotarcie do celu.

"Nigdziebądź" to właśnie świetnie napisana bajka, będąca odruchem obronnym wobec szarości i miałkości życia w dzisiejszym świecie, co trafnie podkreśla końcowy morał. Model życia, uznawany dziś powszechnie za normalny, zostaje ukazany w zestawieniu ze światem pełnym niecodziennych przygód, obfitujących w krwawe pojedynki, intrygi, pościgi i mistyczne próby. Kontrast, jaki otrzymuje czytelnik, daje sporo do myślenia, zwracając uwagę na powszedniość i przewidywalność spopularyzowanego, konsumpcyjnego trybu życia oraz wynikającą z niego pustkę egzystencji.

Aż roi się tu od masy bardziej lub mniej luźnych nawiązań do literatury (choćby "Kota w butach" Charlesa Perraulta), religii (obecność aniołów) czy mitologii (potężne artefakty, niepokonane bestie). Na szczególną – poza szalonym biegiem wydarzeń – uwagę zasługują również bohaterowie. Świetnie prezentuje się zarówno protagonista – szczególnie biorąc pod uwagę to, w jak autentyczny sposób reaguje na niezwykłości Londynu Pod – jak i postaci poboczne, takie jak wspomniany Markiz de Carabas, będący ucieleśnieniem sprytu, finezji i ciętej riposty, czy mająca mocne poczucie misji Strażniczka. Doczepić można się ewentualnie do dwójki czarnych charakterów, których nieco infantylne żarty o torturowaniu i mordowaniu prześladują przez całą powieść zarówno bohaterów, jak i czytelnika.

Wisienką na torcie jest ciekawie skonstruowany świat Londynu Pod. Gaiman, który większą część życia spędził właśnie w stolicy Wielkiej Brytanii, bazując na autentycznych miejscach, takich jak stacje metra, stworzył niezwykle rozbudowaną lokację. Niedostępny dla większości klasztor, zmieniający ciągle swoje położenie Ruchomy Targ czy domena jednego z aniołów to tylko kilka z miejsc, które przyjdzie nam odwiedzić. Ze skrupulatnością opisane są również zamieszkujące je istoty, dzięki czemu na kartach powieści spotkamy się z tajemniczymi Szczuromówcami, ascetycznymi mnichami, zdradliwymi Lamiami czy uchodzącą niemal za legendę londyńską Bestią.

"Nigdziebądź" to powieść świetna – porywająca, osobliwa, trzymająca w napięciu i dająca sporo do myślenia na temat fundamentalnych wartości życia w dzisiejszych czasach. Po zakończeniu lektury aż żal wracać do normalnego świata, gdyż – podobnie jak w przypadku Richarda – możemy poczuć się nim nieco zawiedzeni.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Codzienność przez pryzmat przygody

Życie zmienia się jak w kalejdoskopie, o czym może się przekonać Richard Oliver Mayhew. Wartości, które przez większą część życia hołubił, takie jak dobra praca, piękna kobieta i normalne życie, stają się nieistotne wraz ze spotkaniem kobiety o osobliwym imieniu – Drzwi. Dzięki niej wiodący do tej pory typowe życie londyńczyk poznaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Polująca panna młoda

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałaby damska wersja bohaterów Breda Eastona Ellisa? Na to pytanie odpowiada Tama Janowitz. Bohaterka powieści „W pewnym wieku” wydaje się być ich idealnym odbiciem, biorąc pod uwagę zepsute i pozbawione wartości kreacje, zawarte choćby w zbiorze „Informatorzy”. Panie i panowie, czas poznać Florence Collins!

Powieść opowiada o trzydziestodwuletniej mieszkance Manhattanu, której jedynym celem jest znalezienie bogatego i cenionego męża. Ślepe dążenie do wyższego statusu społecznego prowadzi bohaterkę do kolejnych desperackich prób wzbudzenia zainteresowania otaczających ją, nowopoznanych mężczyzn. Wychodząc z założenia, że cel uświęca środki, Florence jest zdolna do wszystkiego, by spełnić swoje marzenie – seks z obcymi, obojętnymi jej facetami, narkotyczne wojaże i spowijająca wszystko obłuda w świecie Collins są na porządku dziennym. Jedynym, czego protagonistka nie potrafi dostrzec, jest fakt, że czym śmielsze i rozpaczliwsze próby chwytania się ostatniej deski ratunku podejmuje, tym częściej otoczenie zaczyna traktować ją jak czarną owcę, odcinając się powoli od jej towarzystwa.

„W pewnym wieku” to przede wszystkim krytyka konsumcjonistycznego stylu życia i współczesnego amerykańskiego społeczeństwa, opętanego żądzą wzbogacenia się. Świetnie ukazuje to przykład Collins – bohaterka wydaje pieniądze intuicyjnie, nie zastanawiając się ani nad ich wartością, ani nad wartością rzeczy, które kupuje. Codzienne wydatki sprawiają wrażenie nałogu nie do wyleczenia, mimo że tak naprawdę bez większości z nich protagonistka byłaby w stanie się obyć. Kolejny przytyk wymierzony jest w pretensjonalność i obłudę nowojorskiego środowiska. Przyjaźń, miłość czy lojalność wydają się tutaj jedynie pustymi frazesami. Znaczenie mają jedynie wpływy, stan konta i społeczne uznanie. Dobrym tego przykładem jest główna bolączka bohaterki – trudność ze znalezieniem odpowiedniego kandydata męża. Florence nawet przez chwilę nie zastanawia się, w jaki sposób samemu osiągnąć dany status społeczny – jedyną drogą jest ślub z właściwym mężczyzną. To właśnie tego typu kobiety – żony uznanych nowojorczyków – podziwia i obdarowuje zazdrosnymi spojrzeniem.

Warto się przyjrzeć samej bohaterce. Janowitz stworzyła postać, w której sztuką jest znalezienie jakichkolwiek pozytywnych cech. Florence to pozbawiona wartości, próżna amerykanka, dla której znaczenie mają jedynie uroda, poderwanie dobrej partii i odpowiedni stan konta. Pisarka świetnie ukazuje upadek protagonistki – jej lekceważący sposób traktowania osób, które wykazują nią jakiekolwiek zainteresowanie, z czasem obraca się przeciwko niej. Wady swej protekcjonalnej postawy zauważa jednak dopiero, gdy orientuje się, do jakiego stopnia środowisko, w którym się obracała, ją ignoruje. Na życiowy kryzys bohaterki wpływ mają także brak odpowiedzialności, lekceważący stosunek do pracy i ciągła rozrzutność.

„W pewnym wieku” to bardzo interesujące ujęcie amerykańskiej, coraz bardziej amoralnej i kulejącej mentalności, tym razem z punktu widzenia jednej z najnieprzyjemniejszych bohaterek, z jakimi miałem do czynienia. Warto dodać, że od opowiedzianej przez Janowitz historii nie sposób się oderwać – to, do jak nikczemnego czy głupiego posunięcia zdolna jest jeszcze Florence, nie daje spokoju do ostatnich kart powieści.

Zapraszam na http://villmar.blogspot.com/

Polująca panna młoda

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałaby damska wersja bohaterów Breda Eastona Ellisa? Na to pytanie odpowiada Tama Janowitz. Bohaterka powieści „W pewnym wieku” wydaje się być ich idealnym odbiciem, biorąc pod uwagę zepsute i pozbawione wartości kreacje, zawarte choćby w zbiorze „Informatorzy”. Panie i panowie, czas poznać Florence...

więcej Pokaż mimo to