Nazwy
- Kategoria:
- literatura piękna
- Tytuł oryginału:
- The Names
- Wydawnictwo:
- Noir sur Blanc
- Data wydania:
- 2012-11-21
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-11-21
- Liczba stron:
- 350
- Czas czytania
- 5 godz. 50 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7392-374-4
- Tłumacz:
- Robert Sudół
- Tagi:
- powieść amerykańska
"Nazwy" to siódma w kolejności powieść Dona DeLillo, napisana w 1982 roku. Jej bohaterem jest James Axton, Amerykanin zamieszkały w Grecji pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Axton pracuje jako „analityk ryzyka” dla amerykańskiej firmy, która prowadzi rozmaite operacje (biznesowe, wywiadowcze?) w basenie Morza Śródziemnego i na Bliskim Wschodzie, gdzie sytuacja polityczna staje się coraz bardziej niepewna – upada reżim szacha Iranu, zbliża się interwencja Związku Radzieckiego w Afganistanie.
Axton – Amerykanin za granicą – jest outsiderem, człowiekiem wyobcowanym nie tylko kulturowo, ale także psychologicznie. Nie potrafi zaangażować się całkowicie w żadną relację (ma żonę i syna) ani działanie – bez przerwy „analizuje ryzyko”. Choć czuje brak przynależności, przekonuje się, że „amerykańskość” to garb, brzemię, od którego trudno się uwolnić, bo postrzegany jest przez pryzmat polityki zagranicznej Waszyngtonu – „Amerykanie dostrzegają innych tylko w chwilach kryzysu”. Staje się więc poszukiwaczem indywidualnej jaźni, chce odnaleźć własną odrębną tożsamości tu i teraz – poza zdefiniowaniem i ograniczeniem jej za pomocą słów i przedmiotów.
Ta swoista powieść podróżnicza to zarazem zbiór rozważań nad językiem i cywilizacją. Szukając indywidualnego „ja”, Axton usiłuje wyrwać się z potrzasku słów, które są spoiwem społecznym – tę relatywną funkcję słowa widzi wyraźnie, zmieniając często miejsca swojego pobytu. „Społeczna” funkcja języka jest przytłaczająca – tak jak starożytne zabytki Grecji. Jak twierdzi archeolog Owen Brademas, wynalezienie języka przez człowieka było umotywowane potrzebą prowadzenia księgowości, a więc potrzebą wyrażania relacji i umownie wymiernych wartości, nie jaźni. Z jednej strony zdolność do stworzenia języka i posługiwania się nim to fundament ludzkiej cywilizacji, z drugiej jednak słowa nie potrafią wyjaśnić natury jednostki i służą do samooszukiwania się. Tylko jaźń – w odróżnieniu od języka, polityki, a nawet, zdawałoby się, zrytualizowanej przemocy – nie ma granic i nie jest skrępowana regułami. Jak więc jednostka ma odnaleźć własny „głos”?
Przemoc jednak wymyka się tej typologii. Axton i dwaj inni Amerykanie, wspomniany już archeologi i awangardowy filmowiec, ulegają obsesyjnej fascynacji tajemniczym Kultem działającym w regionie. Członkowie Kultu mordują ludzi, których nazwiska w zawoalowany sposób łączą się z nazwami miejsc ich pobytu.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Alfabet obcości
Proza Delillo jest wypełniona charakterystyczną narracyjną wrażliwością, dzięki czemu język pozwala w trafny sposób przedstawić obserwacje pisarza, jego bolączki i obawy odnośnie współczesności. Takie też są „Nazwy”, ostatnia – pod względem chronologii wydawania tekstów w Polsce – książka pisarza.
Bohaterem rozgrywającej się w latach 70. XX wieku powieści jest James Axton, Amerykanin, który ze względów rodzinnych i zawodowych zamieszkuje w Grecji. Na co dzień zajmuje się „analizą ryzyka” w krajach basenu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu, przez co jego życie przypomina jedną wielką podróż. Jednocześnie kuleją jego relacje z synem i żoną, z którą jest w separacji. Przeprowadzka do Grecji wydaje się dobrą okazją do poprawienia stosunków z rodziną. W rzeczywistości ich wzajemny kontakt pogarsza się jeszcze bardziej, a sam bohater zaczyna czuć się przejmująco wyobcowany.
„Nazwy” można czytać jako swoistą krytyką amerykańskiego społeczeństwa z perspektywy Amerykanina, będącego pod wpływem obcych kultur. W tekście wielokrotnie pojawiają się komentarze odnośnie wątpliwej kondycji intelektualnej i tradycjonalnej rodaków głównego bohatera. Wydają się tym bardziej dotkliwe, że padające z ust przedstawicieli tej samej społeczności, patrzącej na ówczesny obraz USA z powątpiewaniem lub kpiną. Jednocześnie sporo uwag poświęconych jest owczemu pędowi ku zawodowemu czy towarzyskiemu zaistnieniu, bez względów na cenę, jaką przyjdzie za nie zapłacić. Kontrastem dla tego typu postawy są społeczeństwa europejskie i Bliskiego Wschodu, tak szanowane i podziwiane przez bohaterów. Pretekstem do ukazania ogromu dorobku kulturowego oraz jego podwalin jest wątek archeologiczny – zarówno żona Jamesa, jak i wspólny przyjaciel rodziny, Owen, prowadzą na terenie Grecji rozległe wykopaliska, co krok odkrywając fascynujące fakty, które zdają się przyćmiewać obecny obraz cywilizacji i motywować bohaterów do poznawania jej kolejnych tajemnic.
Bohaterem idealnym do zobrazowania tychże spostrzeżeń jest właśnie James Axton, człowiek pozbawiony jakiejkolwiek narodowej przynależności, ujawniający swój kosmopolityzm między innymi słowami: Gdyby mi się nie powiodło, nie miałbym do czego wracać, nie należałbym do żadnego miejsca. To Kathryn i Tap byli moim domem, jedynymi prawdziwymi granicami, jakie miałem. Powoduje to wyobcowanie i rozdarcie postaci pomiędzy dwoma światami – traktowanej z kpiną Ameryki i podziwianej Europy, której jednak nie jest w stanie do końca zrozumieć, przez co ma spore problemy z odnalezieniem się w obcym społeczeństwie – zdaje sobie sprawę z piętna, jakim jest pochodzenie. Wpływ na to, zdaniem Jamesa, ma również zagraniczna polityka Stanów Zjednoczonych, która przedstawia ich obywateli na okrągło w niekorzystnym świetle. Bohater uosabia brak zdecydowania – nie jest w stanie rozwieźć się z żoną, choć zdaje sobie dobrze sprawę, że związek pomiędzy nimi dobiegł końca; widząc negatywne skutki polityki własnego kraju nadal pracuje dla potężnej korporacji, która z czasem okazuje się mieć wątpliwe intencje międzynarodowe. Tym jednak, co wyróżnia Axtona, jest pewna niezłomność charakteru. Bohater cały czas próbuje – zawzięcie uczy się obcych języków i stara się odnowić konające relacje z rodziną, choć zdaje sobie sprawę, że w obu przypadkach poświęcony temu czas idzie na marne. Jego braki na tym polu można odbierać jako symbol niemożności dogłębnego poznania i przeniknięcia do obcych kultur, które tak bardzo go pociągają, oraz porozumienia się – zarówno z ich przedstawicielami, jak i najbliższymi – żoną, synem, przyjaciółmi z pracy.
Ważne obserwacje dotyczą również tytułowej kwestii – nomenklatury. Bohaterowie, podążając za tropem pewnego kultu, mocno zakorzenionego pod względem tradycji w starożytności, zastanawiają się nad istotą dorobku językowego świata oraz tym, w jaki sposób poszczególne mowy kształtowy się i miały wpływ na dzisiejszy obraz cywilizacji. Istotnym wnioskiem jest uznanie ważnych nazw za swego rodzaju nośnik skojarzeń i wiedzy o danym aspekcie kultury. Bohaterowie zwracają uwagę na to, jaki efekt mają zmiany utartych nazw państw, jak choćby Persji na Iran, doszukując się w tym zamierzonego przez zbiurokratyzowane państwa zatarcia w pamięci ludzi filarów kulturowego i historycznego dziedzictwa.
„Nazwy” to kolejna wartościowa pozycja w twórczości Dona Delillo. Autor przygląda się bacznym okiem budzącym jego niepewność zjawiskom, poddając je pod wątpliwość i zastanawiając się nad kondycją moralną i kulturową dzisiejszej cywilizacji. Książka momentami zahacza o elementy kryminału i powieści drogi, dając pisarzowi kolejne okazje do głębokich wywodów na temat różnych miejsc świata, jednocześnie przykuwając zainteresowanie czytelnika.
Sławomir „Villmar” Jurusik
Książka na półkach
- 143
- 45
- 18
- 2
- 2
- 1
- 1
- 1
- 1
- 1
OPINIE i DYSKUSJE
To był mój drugi Delillo, po Podziemiach, które wziąłem do ręki po półrocznym hiatusie, gdy wyrwałem się ze szponów świata, ludzi, relacji, pracy i życia w mieście. W gospodarstwie blisko morza zrywam czereśnie, w ogrodzie zanurzony w pęczniejących pomidorach, truskawkach, cukiniach i dyniach. Odpoczynek na łące pod świętym drzewem. Wieczory przed domem na ławeczce, wsłuchany w świerszcze z lemoniadą i papierosem, ptasiego ducha trel, muzyka sfer. Grabię siano w polu, opiekuję się młodym cielaczkiem, rodziną jeży pod stertą drewien, trochę kurnikiem; i ten pierdolony kogut, z którym stoczyłem pojedynek kung-fu. Wysypuję z miski ziarno, niech se dziobią a ten nagle z wyskoku wykopuje mi miskę. Drugi wyskok blokuję kolanem, chwytam szybko miskę z ziemi i przy trzecim wyskoku tłukę go nią prosto w czerep. Oszołomiony kiwa tam jeszcze grzebieniem do kur, że niby wszystko spoko i znika w czeluściach kurnika. Pieprz się czubie. Utrzymuję dobrą relację z krową, Lwem (małym kotkiem) i psem. Cwiczę Tao wśród jabłoni, podziwiając odbite w stawie złociste korony drzew, ostatnie klucze już płyną po niebie. Głównie milczę, zapamiętuję tylko jedno zdanie siedząc nad morzem, jakby od fal wyszeptane: pewnego razu umysł Baalszema upadł tak nisko, że mistrzowi wydało się, iż nie może mieć udziału w przyszłym świecie. I wtedy rzekł do siebie: jeżeli kocham Boga, na cóż mi jeszcze przyszły świat? Wiosna lato jesień. Narodziny plony i śmierć. A gdy Słońce i Księżyc uległy zaćmieniu a gwiazdy swą jasność utraciły wróciłem. Inny, wyciszony, spragniony słów, więc od razu w te pędy do biblioteki po tę cegłę. Podziemia. Iluminacja, opus magnum, ideał, perła. Co za pisanina, przed hiatusem podobne wrażenie zrobił na mnie Pynchon (Tęcza, Mason & Dixon). Mile słowem połechtany, intelektualnie spełniony, taki nowojorczyk nowy (od chłopięctwa Beastie Boys, Rosemary's Baby i Velveci). Pa-pa-pa-pa Who Loves the Sun? Znów tu oddycham. Aż przyszedł czerwiec tropikalny, ostatni wiatrak wyniosłem z Castoramy, Meksyk jakiś, płonące atomy. Wziąłem Nazwy, bo Grecja, wino, fascynujące rozmowy, tajemnicza sekta, kult makabryczny, niebo w kolorze euforycznego granatu, przedwieczne wyspy. Koleżanka w pracy pyta co tam teraz czytasz, mówię jak odnaleźć znaczenia, Grecja, wino, podskórne napięcie, duszy łaskotanie, oderwać się nie mogę, jakie wspaniałe przy tym wieczory upalne, sowa za oknem pohukuje i letni śmiech w parku małych pociech, gdzieś tam w oddali pociąg się tłucze. I jak oni tam rozmawiają, mężczyźni, kobiety, dzieci; brzmią prawie tak samo i tak to płynie cudownie ~ usiadłem na tarasie by poczytać. W dole nic się nie poruszało. Mniej więcej po dziesięciu minutach czytania w wiosce na dole wyłonił się z cienia mężczyzna. Podszedł do motocykla na przystani. Przykucnął przy nim, sprawdził coś to tu, to tam. Znikąd pojawił się drugi mężczyzna. Nawet nie kiwnął głową pierwszemu, chyba go nawet nie zauważył o ile się zorientowałem. Na końcu przystani stał drugi motocykl. Drugi mężczyzna dosiadł go okrakiem. Pierwszy przyjął taką samą pozycję. Ja widziałem ich obu, ale oni siebie nie widzieli. W tej samej chwili kopnięciem uruchomili zapłon, mówię Ci dokładnie w tej samej sekundzie i odjechali w przeciwnych kierunkach, na wzgórzu, dwa tumany kurzu ~ tak to płynie jak Jon Hassell na swej nieziemskiej trąbce. Chirurg Nocnego Nieba mocą dźwięku przywraca martwych do życia. Co za płyta! Księżyc po lewej ręce, srebrzyste strugi Wisły po prawej. Siłą woli powstrzymuję się by nie lecieć do sklepu po to wino, Don tak sugestywnie zdania kleci, w podniebieniu tak mnie wierci i to gorąco a weekend dopiero za dwa dni. Koleżanka książkę mówi kupiła, bo w tej Grecji była, ale nie tego się chyba spodziewała, bo temat umarł. Wiem, że the Eagles lubiła (I hate the fuckin' Eagles, man!). No tak. Więc gdyby mi kto lufę przyłożył do skroni i kazał wybierać, który Don najlepszy, rzekłbym chyba Nazwy. Choć to takie trudne, bo Podziemia, Mao II i Librę wielbię również (Biały Szum tak sobie). Don w prajmie królował na świata tronie. Toteż kiedy przyjdzie lato, Łabędź na nocne niebo wpłynie i nie będziesz wiedzieć czego chcesz siostro i bracie; lody, zimne piwo czy wieczór z Marylą, wybierz Delillo i trwaj wiecznie chwilo. Adiós
To był mój drugi Delillo, po Podziemiach, które wziąłem do ręki po półrocznym hiatusie, gdy wyrwałem się ze szponów świata, ludzi, relacji, pracy i życia w mieście. W gospodarstwie blisko morza zrywam czereśnie, w ogrodzie zanurzony w pęczniejących pomidorach, truskawkach, cukiniach i dyniach. Odpoczynek na łące pod świętym drzewem. Wieczory przed domem na ławeczce,...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toChoć DeLillo uważany jest za jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich to niezbyt go kojarzyłem zanim nie przeczytałem o nim w "Some Remarks" Neala Stephensona. Wg niego jest to jeden z tych pisarzy, który choć nigdy nie napisał powieści science fiction, to jednak ma w sobie coś z geeka. Dla Stephensona dobra powieść sf to taka która zawiera w sobie interesujące pomysły i jeśli patrzeć pod tym kątem to niektóre wczesne książki DeLillo spełniają ten wymóg.
Bohaterem tej powieści jest James Axton. Pracuje jako analityk ryzyka dla amerykańskiej firmy na Bliskim Wschodzie pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy sytuacja polityczna w tym regionie coraz bardziej się chwieje. Mieszka aktualnie w Grecji gdzie znajdują się też jego syn i żona Kathryn z którą jest w separacji. Ważnym wątkiem książki są wykopaliska archeologiczne prowadzone przez Kathryn i Owena, przyjaciela rodziny. Służą one autorowi do pokazania kontrastu pomiędzy nowoczesną, amerykańską kulturą a cywilizacjami starszymi jak śródziemnomorska czy bliskowschodnia. Dobrze ukazane jest to na początku książki w reakcji Jamesa na Akropol, dostojny budynek wzniesiony na skale, który przeciwstawia nowoczesnym choć niedoskonałym budowlom. Jednocześnie zachwyca się nim i boi się go odwiedzić. Woli wędrówki po współczesnym mieście.
Niestety takie i inne obserwacje (o korporacyjnym życiu czy amerykańskich interwencjach na świecie) podane są specyficznym stylem autora. Trudno jest np. czytać rozmowy między postaciami ponieważ wszystkie one mówią w ten sam sposób, czy są to mężczyźni, kobiety czy dzieci. Archeolodzy i bankierzy najwyraźniej mówią jednakowo, nie do odróżnienia od ogólnego rytmu i stylu narracji. Poza tym DeLillo ma irytujący zwyczaj powtarzania się. Przez co lektura jest niepotrzebnie męcząca i utrudniająca refleksje na postawionymi pytaniami. A potrafią być ciekawe, szczególnie te związane z jedną z postaci - wspomnianym Owenem, archeologiem i badaczem epigrafów (napisów wyrytych w skale).
Jest on zafascynowany językiem i tym jak ludzie zaczęli go rejestrować by porozumiewać się na odległość lub w celu ułatwienia sobie wymiany i handlu. Jak pismo stało się przechowalnią dla mądrości i kulturowych znaczeń. Jak język podtrzymuje wiarę i religię, łączy ludzi z Bogiem (co szczególnie wyraźne jest w regionie w którym dzieje się powieść). Język zaczął w końcu kontrolować ludzi, a każdy ucisk rodzi bunt. Bohaterowie powieści natrafiają na tajemniczą grupę kultystów, którzy mordują ludzi o nazwiskach związanych z miejscem w którym się znajdują. Skłania ich to do licznych spekulacji nad motywami takich czynów. Wg Owena chcą oni zredukować język do prostszej formy by uwolnić się z jego więzów.
Coś jest na rzeczy ze stwierdzeniem Stephensona, że DeLillo choć ciałem zanurzony jest w głównym nurcie to jednak jego serce zwraca się ku fantastyce. Pod względem koncepcyjnym jest to fascynująca książka. I chociaż DeLillo często zadaje pytania, na które nie ma zamiaru odpowiadać, potrafią to być niemniej zajmujące kwestie. Dlatego naprawdę chciałem polubić tę powieść. Ale okazało się to niemożliwe ze względu na jego styl w jakim jest napisana.
Choć DeLillo uważany jest za jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich to niezbyt go kojarzyłem zanim nie przeczytałem o nim w "Some Remarks" Neala Stephensona. Wg niego jest to jeden z tych pisarzy, który choć nigdy nie napisał powieści science fiction, to jednak ma w sobie coś z geeka. Dla Stephensona dobra powieść sf to taka która zawiera w sobie...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNiezwykle namordowałem się z tą książką. Ma swoje zalety i efektowne opisy, ale ta wrażliwość autora nie jest jednak dla mnie. Być może jej nie zrozumiałem.
Niezwykle namordowałem się z tą książką. Ma swoje zalety i efektowne opisy, ale ta wrażliwość autora nie jest jednak dla mnie. Być może jej nie zrozumiałem.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDeLillo zabiera nas do Grecji oraz na Bliski Wchód, czyli do miejsc gdzie rodziła się ludzka cywilizacja, a później jej zachodnia odnoga, której ukochanymi potomkami są Unia Europejska oraz Stany Zjednoczone. I właśnie owe prawnuki ateńskiej demokracji pod postacią bohaterów powieści i ich działań symbolicznie infekują swoją kulturą, polityką i mentalnością tę kolebkę cywilizacji. Kolebkę, która obecnie to z jednej strony obumarłe echo antycznej świetności, a z drugiej rana naszego świata toczona przez gospodarczy wyzysk i religino-etniczne konflikty. Rodzi się więc w bardzo naturalny sposób swego rodzaju polaryzacja wyrażana przez zaimplementowanie w treść fabuły prymitywnych, morderczych i symbolicznych rytuałów kontrastujących z nowoczesną codziennością oraz moralnością co umożliwia na dogłębne choć utrzymane w skromnej impresyjnej formie przemyślenia filozoficzne koronkowo wszyte w wątki powieści.
Całość ta jawi się jako interesujący traktat, który subtelnie lecz zarazem wnikliwie szkicuje obraz mechanizmów czy struktury zachodniej cywilizacji, której głównym napędem i budulcem jest pęczniejąca, rozrastająca się niczym nowotwór ślepa, instynktowna oraz bezwzględna konsumpcja.
DeLillo zabiera nas do Grecji oraz na Bliski Wchód, czyli do miejsc gdzie rodziła się ludzka cywilizacja, a później jej zachodnia odnoga, której ukochanymi potomkami są Unia Europejska oraz Stany Zjednoczone. I właśnie owe prawnuki ateńskiej demokracji pod postacią bohaterów powieści i ich działań symbolicznie infekują swoją kulturą, polityką i mentalnością tę kolebkę...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDopuszczam do siebie myśl, że jestem zwyczajnie niekompatybilny ze stylem DeLillo i nie umiem docenić tego, co inni czytelnicy w nim widzą. Nikomu nie będę wmawiał, że mój pogląd na to, czym są podstawowe kompetencje literackie, jest jedynym słusznym, ale dla jasności przedstawię go tutaj: uważam, że podstawą dobrego pisarstwa jest osiągnięcie czytelnego - przynajmniej dla określonego odbiorcy - przekazu, jeśli zaś pisarz postanawia ów przekaz świadomie zamglić, winien mieć po temu dobry powód. Rozumiem czytelników, którzy czerpią przyjemność z samego odcyfrowywania ukrytych znaczeń - ale w "Nazwach" nic nie jest ukryte, wręcz przeciwnie, odniosłem wrażenie, że DeLillo znęca się nad czytelnikiem, powtarzając w kółko to samo, tyle że ubrane w coraz to bardziej zagmatwane, pozbawione wewnętrznej logiki, rozdęte do granic absurdu akapity. Powieść traktuje między innymi o potędze języka i mocy słów, co wydaje mi się tym bardziej ironicznie, że skłoniła mnie do poniekąd pokrewnych przemyśleń - gdzie przebiega granica, za którą słowa stwarzają tak szerokie pole do interpretacji, że w gruncie rzeczy nie znaczą nic? Drugim głównym tematem podejmowanym przez DeLillo jest amerykański interwencjonizm i zła prasa, jaką cieszą się Amerykanie wśród innych narodów - czytając powieść w roku 2019, nie widzę jednak w "Nazwach" żadnego spostrzeżenia, które nie byłoby oczywiste.
Dopuszczam do siebie myśl, że jestem zwyczajnie niekompatybilny ze stylem DeLillo i nie umiem docenić tego, co inni czytelnicy w nim widzą. Nikomu nie będę wmawiał, że mój pogląd na to, czym są podstawowe kompetencje literackie, jest jedynym słusznym, ale dla jasności przedstawię go tutaj: uważam, że podstawą dobrego pisarstwa jest osiągnięcie czytelnego - przynajmniej dla...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAudytor państw.
Cóż za ciekawą postać opisał Don DeLillo w „Nazwach” z 1982 roku. Otóż James Axton zajmuje się głównie audytowaniem państw. Jego enigmatyczny zakres obowiązków obejmuje analizę danych napływających do niego z rejony basenu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu. Z pochodzenia Amerykanin, z obowiązku mieszkający w Grecji. W takiej scenerii toczy się akcja powieści „Nazwy”, pełnej nienazwanych zjawisk, sytuacji oraz zdarzeniom. Silną potrzebę klasyfikacji, jaka w nas drzemie, autor nieodparcie przypisuje „człowiekowi racjonalnemu”. W tym miejscu dochodzi do pierwszego, ciekawego starcia w powieści.
Otóż ścierają się dwie kultury. Kapitalistyczna (reprezentowana przez Amerykanów),która wyszydzana jest oraz antyczna (europejska),tak sobie ją nazwę, reprezentowana przez odkrycia archeologiczne dokonywane przez żonę głównego bohatera. Ścieranie się poglądów na ten temat oraz ukazywanie braków intelektualnych (a także imperatywów poznawczych) przyjezdnych, jest jednym z najciekawszych wątków powieści. DeLillo odmalowuje obraz świata w rozterce, ponieważ wszyscy bohaterowie nie potrafią nazwać tego co się dzieje wokół nich.
Rytm świata odznaczają wydarzenia kryzysowe, a nie upływ czasu. Wszystko jest poddawane w wątpliwość. I na końcu, mamy zalążki terroryzmu. W trakcie powieści przeplata się wątek tajemniczego kultu, który raz do roku dokonuje morderstwa. Anonimowe ofiary budzą zdziwienie oraz nawarstwiają pytania, na które nie uzyskamy odpowiedzi. Efekt psychologiczny jest oczywisty – niepewność. Niepojęty brak sensu i zrozumienia celu działań sprawia, że czujemy się zagubieni i nie jesteśmy w stanie zrozumieć działań morderców, a co za tym idzie nasza reakcja jest chaotyczna.
Inne: http://www.nowamuzyka.pl/author/jaroslawszczesny/
Audytor państw.
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCóż za ciekawą postać opisał Don DeLillo w „Nazwach” z 1982 roku. Otóż James Axton zajmuje się głównie audytowaniem państw. Jego enigmatyczny zakres obowiązków obejmuje analizę danych napływających do niego z rejony basenu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu. Z pochodzenia Amerykanin, z obowiązku mieszkający w Grecji. W takiej scenerii toczy się akcja...
Ach, szczęśliwi czytelnicy pisarzy jednoznacznych! Próbuję sobie wyobrazić ich prozaiczne zmartwienia – tu życzliwy sąsiad ochrzcił kluczem nowiusieńką mazdę, tam znów krnąbrna latorośl pokazała na szkolnych zawodach pływackich nieco więcej niż przystoi. Jakże miałkie zdają się te problemy w konfrontacji z prozą DeLillo i próbą ujęcia jej w jakieś ramy! Lekturze każdego akapitu towarzyszy tabun myśli i możliwości interpretacyjnych, a przypominające raczej jakieś rozprawy dialogi wywołują wizje, w których autor cierpi z ręki czytelnika na sto fantastycznych sposobów.
Charakterystyczne dla DeLillo jest nawet nie to, że zadaje pytania, na które nie daje odpowiedzi, tylko to, że zadaje pytania, na które albo w ogóle nie ma żadnej odpowiedzi, albo wręcz przeciwnie – można w tych odpowiedziach przebierać jak w ulęgałkach, ale nie sposób ich zhierarchizować. Dziś pozwolę więc sobie wybrać jedną z możliwych odpowiedzi na „Nazwy”. Bo i w tym tkwi urok tej powieści, że jest ona jak samo życie, częściowo uporządkowana, częściowo chaotyczna, niektóre wątki łączą się i domykają, inne zaś nie. Niech więc ten krótki tekst naśladuje książkę, która naśladuje życie.
Tak jak w science fiction dochodzi do terraformowania Marsa, tak w zaobserwowanej przez DeLillo i zhiperbolizowanej na potrzeby „Nazw” rzeczywistości mają miejsce próby amerykaformowania innych kontynentów. Posługując się nieodpartym argumentem pieniądza, Amerykanie – reprezentujący świat zachodni – usiłują przekształcić świat na swą modłę. Bo choć deklarują chęć zrozumienia odmiennej rzeczywistości, tak naprawdę dążą do jej zredukowania i uproszczenia. Dopiero w efekcie tego procesu, ujęta w dobrze znane kategorie, ma ona stać się zrozumiała. Tymczasem jest to taktyka ryzykowna i obosieczna. Nie bez powodu powieść nosi tytuł „Nazwy”, a bohaterowie pytani są przez autochtonów, iloma językami władają. Podróżowanie w wydaniu tychże bohaterów okazuje się bowiem aktem skazanym na porażkę jako pozbawione wysiłku zrozumienia kontekstu, lokalnego kodu kulturowego. Choć zatem nie można, z braku ograniczeń czasowych, obcować istotnie ze wszystkimi kulturami i społecznościami, można uczynić lepszy użytek z czasu i pieniędzy, jakimi dysponują postaci zapełniające karty „Nazw”, balansujący na niewyraźnej granicy polityki i biznesu, niż małe intrygi i smutne romanse w egzotycznej scenerii.
Człowiek to pogubiona płynna masa, która potrzebuje ciągłego dookreślenia, dodefiniowania: przez innych ludzi, przez przedmioty, przez miejsca, NAZWY, wyobrażenia, a nawet lęki. Język pozwala nam świat zrozumieć, oswoić, ująć w czytelne kategorie. Ale obecnie świat tak się już skomplikował i jednocześnie wynaturzył, że język za tymi przemianami przestał nadążać, nie jest już w stanie skutecznie spełniać swej roli.
Szukając lekarstwa na zdiagnozowaną przez DeLillo przypadłość, sportretowana w powieści sekta próbuje dokonać aktu transgresji, popełnić czyn ostateczny i nadać słowom nowe znaczenie, a może tylko odnaleźć znaczenia zapomniane, porzucone w drodze eliminacji tego, co duchowe, przez to, co silniejsze. I tu, całkiem dla siebie niespodziewanie, odkrywam paralelę łączącą DeLillo z twórczością Samuela Becketta, czyli tezę o rozpadzie języka i tęsknotę za transcendencją, oczywiście przy zaznaczeniu, że minimalizm Irlandczyka nijak nie przystaje do rozbuchanej frazy Amerykanina.
Wysiłki sekty skazane są na niepowodzenie, bo zamiast stworzyć nowy język, próbuje wskrzeszać ona stare, nijak nieprzystające do dzisiejszego, poważnie zmienionego świata. Niespodziewanie to reprezentujący kolejne pokolenie Tap, syn głównego bohatera, podejmuje eksperymenty z językiem, alternatywną ortografią, nieśmiałą próbę stworzenia nowego kodu. Może więc wciąż jest dla nas nadzieja, musi tylko wymrzeć skompromitowana zimnowojenna generacja, niezdolna do mentalnego przestawienia się na inne tory? Niestety, złudzenie, że będzie lepiej, gdy odejdą stróże starego porządku, towarzyszy ludzkości niemal od jej zarania, i niemal tak samo długo jest brutalnie rozwiewane przez doświadczenie. Po przetestowaniu na przestrzeni wieków rozmaitych ustrojów, modeli i systemów, możemy już śmiało stwierdzić, że problem wcale nie tkwi w porządku.
Ach, szczęśliwi czytelnicy pisarzy jednoznacznych! Próbuję sobie wyobrazić ich prozaiczne zmartwienia – tu życzliwy sąsiad ochrzcił kluczem nowiusieńką mazdę, tam znów krnąbrna latorośl pokazała na szkolnych zawodach pływackich nieco więcej niż przystoi. Jakże miałkie zdają się te problemy w konfrontacji z prozą DeLillo i próbą ujęcia jej w jakieś ramy! Lekturze każdego...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toFabuła w książkach DeLillo nie ma kluczowego znaczenia. Nie oznacza to nudnej czy rozmytej prozy, DeLillo jest pisarzem skoncentrowanym, osie fabularne tworzy zawsze intrygujące, czerpiąc z tradycji kryminału, nie uwalnia słów w słowotokach, bez przyczyny, lecz jednocześnie fabułę traktuje jako narzędzie, szkielet, na którym opierają się słowa. W Nazwach jest to podwójnie oczywiste, bo to przecież książka o nazywaniu, przypisywaniu znaczeń i o sposobach w jaki język kształtuje życie. Bohaterowie wciąż coś mówią (dialogi są oczywiście znakomite),piszą, szukają prawdy o świecie w relacji między dźwiękiem a jego zapisem, a nawet w kształcie liter starych alfabetów. Przez słowa i język usiłują się zdefiniować i urzeczywistnić - mocnym, wspaniałym obrazem jest tu skromny pokój Owena Brademasa, wypełniony wyłącznie przedmiotami o silnych, konkretnych nazwach.
Większa część akcji Nazw dzieje się w Grecji. Po latach DeLillo powie: "Nazwy pozostały ze mną z powodu języków, które słyszałem, w których czytałem, których liznąłem i którymi próbowałem mówić, i trochę mówiłem, i z powodu słonecznego blasku oraz żywiołowych krajobrazów, które próbowałem wmieszać w zdania i akapity tej książki." (wypowiedzi DeLillo za "Sztuka Powieści, antologia wywiadów z The Paris Review")
Wmieszał Grecję w tę prozę znakomicie. Wspaniałe są już pierwsze akapity o Atenach - "mieście zahartowanym na hałas. Dla Ateńczyków hałas to swoisty deszcz, uwarunkowanie ukształtowane przez naturę (...)Trzydzieści siedem stopni ciepła, czwarta po południu, bezlitosne światło (...) Bezbłędność szczegółu. Tyle właśnie daje nam światło. Przyglądaj się detalom w poszukiwaniu własnej prawdy, własnej radości. Oto grecka specyfika." Niezwykle sugestywnym było dla mnie odkrycie, że do opisu wrażenia jakie robi Akropol użył Don DeLillo prawie tych samych słów co Zbigniew Herbert w "Labiryncie nad morzem" - "kłopot w tym, że on tam jest" (DeLillo) "on jest i ja jestem" (Herbert) - obydwaj oddają ten sam zachwyt, lęk i poczucie ogromu, nieskończoności, zaskoczenia istnieniem naraz własnym i tego zawieszonego w czasie miejsca.
Paralelność wrażliwości obu poetów słowa (rzecz jasna DeLillo nie pisze wierszy, a "Labirynt nad morzem" to eseje) widać też w innych refleksjach, na przykład w podobieństwie odbioru kultury minojskiej jako radosnej na sposób współczesny, w opisie dzikości i niedostępności Peloponezu.
Czytając DeLillo można odczuć zmysłową przyjemność, płynącą z obcowania z idealnie dobranym słowem. Nazwy przetłumaczył Robert Sudół, warto książki DeLillo na liście do przeczytania dobierać według kryterium tłumaczenia, bo nikt inny, nie przenosi na język polski tej prozy równie genialnie.
W filmowo najatrakcyjniejszej warstwie Nazwy są powieścią o dziwnej sekcie i rytualnych morderstwach. Poza Grecją poruszamy się tu trochę po Bliskim Wschodzie, Indiach, Pakistanie - "Brak kawy, brak oleju opałowego, brak części zamiennych do samolotów bojowych. Stan wojenny, czarny rynek, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bóg jest wielki". Główny bohater "dość wysoki facet o inteligentnej twarzy i włosach w kolorze khaki" jest analitykiem ryzyka w wielkiej międzynarodowej firmie. James Axton lata samolotami, zbiera dane, walczy o utrzymanie rozpadającego się małżeństwa. W ateńskie wieczory spotyka się z przyjaciółmi, podobnymi mu rozbitkami z wielkich korporacji: "Dick i Dot byli naszą ulubioną parą z komiksów. Gdy już opowiedzieli swoje historie, zadowalali się wydawaniem odgłosów w tle, śmiejąc się swobodnie i miło, nagradzając nas w ten sposób za okazaną im tolerancję." "Czy nadeszła ta chwila wieczoru, kiedy mężowie i żony się odnajdują, dławiąc ziewnięcia, nawiązują kontakt wzrokowy w kłębach dymu? Czas iść, czas przybrać z powrotem nasze mroczne kształty. Tożsamość na użytek publiczny jest znużona własnym blaskiem."
Bo przede wszystkim jest DeLillo arcyinteligentnym komentatorem codzienności, naszych żalów, radości, pragnień i wyobrażeń. "Rozrywka to nie wytchnienie od rutyny, lecz gorączkowe życie, porządek społeczny postrzegany jako coś tymczasowego." Co ważne, komentatorem życzliwym. Bo choć poczucie humoru amerykańskiego pisarza opiera się na ironii, jest ona pozbawiona złośliwości i okrucieństwa. DeLillo nie jest twórcą ponurym (z czytanych przeze mnie książek najbardziej ponura jest obciążona strachem "Libra"),podkreślam to nie pierwszy raz, gdyż biorąc pod uwagę tematykę - czyli najprościej rzecz ujmując całkowite zagubienie człowieka w zgiełku świata - jest to fakt zaskakujący. W trakcie czytania każdej książki DeLillo zdarzało mi się śmiać w głos, przy Nazwach kilkakrotnie, choć nadal to "Gwiazda Ratnera" jest królową delillowskiego humoru.
W Nazwach dostajemy mnóstwo motywów charakterystycznych dla całej twórczości Amerykanina. Spiski i CIA, film (znakomite refleksje o przemyśle filmowym) jako główne medium współczesnego świata, związki międzyludzkie i ich efemeryczność, rozmywanie się indywidualnego istnienia w pozbawionej strefy bezpieczeństwa rzeczywistości, "holdingi - kolekcjonerzy" i "symetria błędnie rozpoznanych tożsamości" (później tak fenomenalnie zobrazowana przez podążających ścieżką DeLillo twórców w podwójnym, filmowym i literackim, "American Psycho").
Nazwy Don DeLillo napisał w 1982 roku. Wyznaczają one pewną cezurę w jego twórczości. Jak pisarz stwierdza w wywiadzie dla "The Paris Review" wcześniej zdarzało mu się napisać rzeczy, które "nie błagały by zostać napisane (...) Kiedy pracowałem nad Nazwami wymyśliłem nową metodę -przynajmniej dla mnie nową. Kończąc akapit, nawet zaledwie trzywersowy, automatycznie przechodziłem na nową stronę , by zacząć kolejny. Żadnych zatłoczonych stron. To pozwoliło mi zobaczyć dany zestaw zdań wyraźniej."
Mój egzemplarz Nazw pełen jest podkreśleń i notatek na marginesach. Od przepisania na użytek recenzji połowy książki udało mi się powstrzymać z połowicznym sukcesem. Dlatego teraz mała księga cytatów:
"Wydaje się, że to idzie w parze: tkanie dywanów i niestabilność polityczna"
"W tym stuleciu pisarz prowadzi rozmowę z obłędem. O dwudziestowiecznym pisarzu możemy również powiedzieć, że aspiruje do obłędu. Niektórym się udało, rzecz jasna, więc mamy dla nich szczególne względy. Dla pisarza obłęd to ostateczne wydestylowanie jaźni, ostateczna korekta redakcyjna. To zagłuszenie fałszywych głosów"
"Wszędzie jeżdżę dwa razy. Raz, żeby doznać błędnego wrażenia, drugi raz, żeby się ugruntowało."
"Pojazdy wpadają na nią [ulicę w Lahore] z animowaną werwą przedmiotów obdarzonych ludzkimi cechami, silnie zindywidualizowane, na pozór zdecydowane, żeby wywołać wesołe piekło wśród statecznej pretensjonalności bulwaru."
"w trakcie tej wędrówki pośród dżinistów, muzułmanów, sikhów i buddyjskich uczniów w Sarnath, ogłuszony raz za razem przez baśniową dynamikę hinduskiej mitologii, zaczął znowu myśleć o sobie jako o chrześcijaninie, po prostu, żeby mieć jakąś fundamentalną tożsamość, połączyć się z codziennym miszmaszem widzianym dokoła."
"Wszystko w Indiach było listą. Nic nie pozostawało samotne, pojedyncze, bez towarzystwa postaci z panteonu."
"Wszyscy mówią. Mijam rusztowanie i schodzę po stopniach, słysząc jeden język po drugim, bogaty, chropawy, tajemniczy, silny. To właśnie przynosimy do świątyni, nie modlitwę, nie śpiew, nie zarznięte barany. Naszym ofiarowaniem jest mowa."
Nie sadzę, żeby poszukiwanie właściwości świata czy choćby silniejszego samourzeczywistnienia przez bohaterów Nazw przynosiło jakieś konkretne odpowiedzi. Kuszące traktowanie sekty (znakomicie wymyślonej i opisanej),jako głównej nici fabularnej książki jest o tyle niebezpieczne, że może zubożyć nam czytanie. W rytualnych morderstwach nie objawia się żadna prawda, choć z pewnością pierwotna intensywność doznań (i przykład humoru z piekła rodem w opisie mlaskania młotków). Sekta jest fabularnym narzędziem do śledzenia mrocznych stron językowych poszukiwań i kolejnych zagubionych dusz. U progu odkrycia tajemnicy, "przedwerbalnych znaczeń" znajdziemy się raczej w ostatnim pokoju Owena, czytając pełne błędów ortograficznych opowiadanie Tapa albo zwiedzając wraz Jamesem Partenon. Do prozy DeLillo warto podchodzić jak do poezji, odejść od pytania, czy zrozumiałem, zastanowić sie nad tym co się czuje.
całość na statekglupcow.wordpress.com
Fabuła w książkach DeLillo nie ma kluczowego znaczenia. Nie oznacza to nudnej czy rozmytej prozy, DeLillo jest pisarzem skoncentrowanym, osie fabularne tworzy zawsze intrygujące, czerpiąc z tradycji kryminału, nie uwalnia słów w słowotokach, bez przyczyny, lecz jednocześnie fabułę traktuje jako narzędzie, szkielet, na którym opierają się słowa. W Nazwach jest to podwójnie...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzedziwna książka. Rozminąłem się z nią tak konkretnie, że nie jestem w stanie nawet powiedzieć czy to dobra książka, czy raczej zła. Mam wiele argumentów za tym że jest zła. Nie wiem o czym jest na dobrą sławę. Przeczytałem przed chwilą oficjalną recenzję lubimyczytać, która wyjaśnia o co autorowi chodziło i co chciał przekazać. Pomyślałem: "Zupełnie, w ogóle, wcale nie, książka jest totalnie o czymś innym, a recenzja chce przykryć fakt, że Sławek, autor recenzji, zrozumiał z niej tak samo mało jak ja." . Mam inne teorie, inne domysły, ale czy prawdziwe? Czy gdybym je powiedział Donowi Delillo, spojrzałby na mnie jak na ostatniego idiotę? Bardzo być może.
Delillo krzywdę robią wydawcy i producenci, dodam, rozpoczynając dygresję. Pamiętam zwiastun "cosmopolis"z kin, wampira edwarda rozpartego na kanapie limuzyny, nowy jork w ogniu, groźba zamachu. Miesiąc później zostałem z Agnieś jedynymi osobami na sali, którą opuścili kolejno wszyscy widzowie, mamrocząc pod nosem "o co k... chodzi" i żądając pieniędzy za zwrot biletów. Byłem zachwycony, od tego momenty pojechałem z Delillo. To moja szósta książka tego autora. Najbardziej dla mnie enigmatyczna. Przeczytałem opis na obwolucie, rzecz o agentach CIA, sekcie morderców. Bardzo współczuję wszystkim osobom które po takim opisie zaczęły czytać we własnym przekonaniu szpiegowski thriller. Zupełnie, totalnie, w ogóle nie.
Jeżeli miałbym strzelać o czym jest ta książka, zaryzykowałbym (najchętniej anonimowo): o kwestionowaniu związku pomiędzy warstwą znaczeniową wyrazów a samymi wyrazami. O fascynacji alfabetem oderwanym od jego funkcji słowotwórczej. Jak o tym można napisać książkę? Można, ale jest piekielnie trudna do czytania. Paradoksalnie, jej ostatnie pięć kartek, które są konceptualnym eksperymentem, pisanym z celowymi błędami ortograficznymi, gdzie pod pióro syna głównego bohatera Tapa włożono narrację jego przyjaciela Owena, a błędy ortograficzne pozwalają na nowo przyjrzeć się poszczególnym słowom, tak jak to jest gdzieś w środku powieści wspomniane - przez te pięć kartek odetchnąłem z ulgą, bo nareszcie zrozumiałem co się dzieje. Przez pozostałe pareset stron snujemy się jak dym z papierosa po greckich wyspach, ogarniętych ludowymi rewoltami krajach arabskich, pomiędzy analitykami ryzyka, kiepskimi archeologami a sprzedawcami systemów chłodzenia. Czytamy o końcach relacji, takich relacji, bojawiem, miłości, choć autor takiego słowa by nie użył, uderzyłby znacznie precyzyjniej. Czytamy o obsesjach, o specyficznych nastrojach, związkach, aurach. Czytamy i w każdym momencie nasza uwaga tak jak tekst meandruje, kluczy bez oczywistego związku pomiędzy rzeczami, pojęciami i osobami. Czytam w końcu najbardziej, nie boję się tego powiedzieć o mężczyźnie w wieku mojego ojca, werbalnie zmysłowego autora naszych czasów - jego język to jest punkt omega, zażartuję, co za żart. Posłuchajcie tego: "20. Masz oko na żony swoich przyjaciół. I na przyjaciółki swojej żony. Trochę w tym namysłu, trochę dystansu."
"21. Powściągasz swoją miłość. Czujesz ją ale nie lubisz jej okazywać. A gdy już ją okazujesz, jest to wynik przewlekłego procesu decyzyjnego, prawda, skurwielu jeden?"
Albo: "Doskoczyła do mnie z obieraczką do ziemniaków, ubrana w moją koszulkę z giemzy L.L. Bean, leśna zieleń, z długimi połami. Stałem, na wpół zażenowany. Widać to było na jej twarzy, bezwzględnie, że mnie zabije. Wściekłość, która już zawsze miała mnie zadziwiać. Zrobiłem unik a potem stanąłem w zamyśleniu pod szafką, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni, z zaczepionymi kciukami, jak futbolista w zimny dzień czekający na ustawienie szyków."
Chciałbym się tak mądrze zestarzeć żeby zrozumieć tę książkę bardziej. Ilość gwiazdek zaznaczyłem, bo coś powinienem zaznaczyć, równie dobrze mogło być 0 albo milion.
Przedziwna książka. Rozminąłem się z nią tak konkretnie, że nie jestem w stanie nawet powiedzieć czy to dobra książka, czy raczej zła. Mam wiele argumentów za tym że jest zła. Nie wiem o czym jest na dobrą sławę. Przeczytałem przed chwilą oficjalną recenzję lubimyczytać, która wyjaśnia o co autorowi chodziło i co chciał przekazać. Pomyślałem: "Zupełnie, w ogóle, wcale nie,...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzy 20-którejś stronie zasnęłam. Godzinę później, gdy się obudziłam, próbowałam czytać dalej, ale dałam radę tylko do 60. strony.
Nudne, jakieś zdania jakby wprost z Coelho ("Jakim wspaniałym gabinetem luster jest miłość."),kilka zdań wyjętych z kontekstu (może to tłumaczenie, nie wiem). Opowieść jakby o niczym.
Jeśli to jest wybitna amerykańska literatura współczesna, to ja już nie wiem.
Przy 20-którejś stronie zasnęłam. Godzinę później, gdy się obudziłam, próbowałam czytać dalej, ale dałam radę tylko do 60. strony.
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNudne, jakieś zdania jakby wprost z Coelho ("Jakim wspaniałym gabinetem luster jest miłość."),kilka zdań wyjętych z kontekstu (może to tłumaczenie, nie wiem). Opowieść jakby o niczym.
Jeśli to jest wybitna amerykańska literatura współczesna, to...