rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Opowieść o historii Shitamachi i jego współczesnych oraz dawnych mieszkańcach – niespieszna literacka wędrówka uliczkami tokijskiego Dolnego Miasta z Piotrem Milewskim – to nie lada przyjemność.

Piotr Milewski znów mnie nie zawiódł. Przyznam, że najpierw książkę przeczytałam, a potem – raz jeszcze – z ogromną przyjemnością przesłuchałam. I był to dobry pomysł, bo opowieść czytana przez Bartosza Głogowskiego zyskała jeszcze więcej gawędziarskiego charakteru. Przy tym dawkowałam ją sobie. Codziennie wieczorem rozdział lub dwa.
W opowieściach Piotra Milewskiego – niezależnie od tego, czy pisze o Japonii, Syberii czy Islandii - lubię najbardziej jego uważność w sprawach zwyczajnych, drobnych, podążanie własnymi ścieżkami, szukanie nieoczywistych miejsc, otwartość na spotkanych ludzi i umiejętność rozmawiania z nimi – jak z dobrymi znajomymi czy sąsiadami. Autor mieszkał w Tokio, więc poruszając się po Dolnym Mieście, umiejętnie balansuje na krawędzi – jest jednocześnie ciekawym wszystkiego podróżnikiem i – choć tymczasowym – ale jednak mieszkańcem miasta, który potrafi zobaczyć jego zachwycające cechy, ale i dostrzec problemy.

Pisarz próbuje przede wszystkim uchwycić i opisać ducha Shitamachi, Dolnego Miasta, miejsca rzemieślników, kupców, artystów, a także kurtyzan i osób z półświatka. To teren, który często nawiedzały żywioły, a pożary pochłaniały wielką liczbę ofiar. A jednak wciąż odradzało się, żywe, nieco chaotyczne, choć przywiązane do tradycji, w swojej miłości do pracy i zamiłowaniu do dobrej zabawy buńczuczne i nieco bezczelne.

Razem z Piotrem Milewskim zajrzymy do rzemieślniczych zakładów, gdzie z dziada pradziada wytwarza się piękne przedmioty i lokalne smakołyki, jak choćby misternie wyplatane kosze czy jedwabiste tofu; poznamy specyfikę pracy w dawnych domach publicznych, posłuchamy opowieści o pięknych gejszach i ich miłościach; odwiedzimy typowe tokijskie łaźnie, gotując się niemal w gorącej wodzie, by potem oddać się relaksowi w wygodnym kimonie. Zakosztujemy przyjacielskiej pogawędki z tutejszymi bywalcami nad piwem, sake czy herbatą, ale poznamy także bezdomnych i niechcianych mieszkańców nowoczesnej części wielkiej metropolii, która tuż obok Dolnego Miasta ściga się w niekończącym się konsumpcyjnym pędzie. Żeby ochłonąć, wstąpimy do świątyń i obejrzymy pokazy z okazji festiwali. Obetrzemy pot z czoła w letni tokijski dzień i zaklniemy pod nosem w czasie pory deszczowej. Jak będziemy mieć szczęście - fryzjer opowie nam o swoim wzorowym kliencie – szefie tutejszej mafii. A może, jeśli będziemy bardzo czujnie patrzeć, spotkamy sprytną lisicę, która rzuci nam uwodzicielskie spojrzenie, zamieniona w piękną kobietę. Jeśli przy okazji unika ona sytuacji, w której moglibyśmy zobaczyć jej cień, możemy być pewni, że to magiczna kitsune.

To opis podróży, której nie znajdziemy w przewodnikach, bo jest ona z założenia subiektywna i taka ma właśnie być. Piotr Milewski dzieli się swoimi spostrzeżeniami, swoim doświadczeniem, swoimi obserwacjami i swoim zachwytem. I robi to bardzo przekonująco.

Opowieść o historii Shitamachi i jego współczesnych oraz dawnych mieszkańcach – niespieszna literacka wędrówka uliczkami tokijskiego Dolnego Miasta z Piotrem Milewskim – to nie lada przyjemność.

Piotr Milewski znów mnie nie zawiódł. Przyznam, że najpierw książkę przeczytałam, a potem – raz jeszcze – z ogromną przyjemnością przesłuchałam. I był to dobry pomysł, bo opowieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam, że byłam ciekawa, jaką kolejną książkę zaproponuje czytelniczkom i czytelnikom Przemysław Walczak, autor świetnych „Wądołów”. Wtedy wędrowaliśmy przez wrocławski Brochów, teraz zaprosił nas do pewnej kamienicy na Nadodrzu. To tam rozgrywa się akcja niewielkiej, ale znaczącej powieści „Lolobrygida”.

Autor nie boi się portretować tego, co stereotypowo oceniamy jako kiczowate, brzydkie, gorsze, biedniejsze. Pokazuje, że dla kogoś – jak chociażby Jadwiga – taka rzeczywistość może być w pewnym sensie piękna. Jadwiga chce kochać, chce być kochana, kocha dokarmiane przez siebie koty i nie przeszkadza jej, że jeden kuleje, a drugi nie ma oka. Ważne jest to, co w sercu – jakże to wyświechtane i lekko wyśmiane, ale jednak z gorzką łzą na powiece. Dzieli się z kotami swoją samotnością, niespełnionymi marzeniami, darem przewidywania przyszłości i widywania duchów.

Jeśli miłość nie jest uczuciem, ale wyborem, to można uznać, że bohaterowie Przemysława Walczaka, pomimo narzekań, utyskiwań, jęków, ciemności, samotności i cierpienia – jednak kochają życie, wybierając je z całym dobrodziejstwem inwentarza i wybierając Wrocław na miejsce dla tego życia – z jego historią, snującymi się duchami mieszkańców Breslau, pamięcią kości pogrzebanych pod ruinami. A w obtłuczonej, odrapanej i nieidealnej kamienicy na Nadodrzu mieści się ich cały świat: Lolobrygida; wariatka puszczająca głośną muzykę; rencista Zbyszek; religijna dziewczyna; wielbicielka oazy i pielgrzymek.

Przemysław Walczak nadal jest świetnym obserwatorem, który potrafi w sugestywny, nieco szorstki, ale i też poetycki sposób wykreować ze świata rzeczywistego swoje postacie. Nietrudno bowiem uwierzyć w taką kamienicę i takie podwórko, a jednocześnie unoszą się one w jakiejś zamglonej krainie. Jak namalowane nieco burymi kolorami. Wierzymy więc w Jadwigę, świętą od kotów, której w piwnicy objawia się Matka Boska Kocia; w Waldemara, marudzącego i narzekającego i jego matkę ukochaną; w berzoludy; miejscowych pijaczków; ciekawskie sąsiadki i w pewną pisarkę, która mierzy się z życiem i powieścią, a przede wszystkim z bezlitosnym wydawcą.

W opowieściach Przemysława Walczaka najważniejsze jest to, jak się opowiada i o kim. Język jest mięsisty, naturalistyczny, a potem zaskakuje delikatnością, żeby następnie przeskoczyć do ironii. To naprawdę sztuka utrzymać takie rozchwiane tempo i pewną w nim konsekwencję. 

Przyznam, że byłam ciekawa, jaką kolejną książkę zaproponuje czytelniczkom i czytelnikom Przemysław Walczak, autor świetnych „Wądołów”. Wtedy wędrowaliśmy przez wrocławski Brochów, teraz zaprosił nas do pewnej kamienicy na Nadodrzu. To tam rozgrywa się akcja niewielkiej, ale znaczącej powieści „Lolobrygida”.

Autor nie boi się portretować tego, co stereotypowo oceniamy jako...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Panna Marple. 12 nowych historii Naomi Alderman, Leigh Bardugo, Alyssa Cole, Lucy Foley, Elly Griffiths, Natalie Haynes, Jean Kwok, Val McDermid, Karen M. McManus, Dreda Say Mitchell, Kate Mosse, Ruth Ware
Ocena 7,1
Panna Marple. ... Naomi Alderman, Lei...

Na półkach:

Panna Marple bywa widziana przez świat jako niepozorna staruszka, niby nieporadna i troszkę zagubiona. Zwykle, siedząc przy kominku, dzierga z zapałem jakąś pożyteczną robótkę. Jednak to tylko pozory. Jej tajemnica to bystry, przenikliwy umysł; niespotykany zmysł obserwacji i umiejętność łączenia faktów, zauważania detali. Można powiedzieć, że Agatha Christie oddaje tą postacią hołd
mocno dojrzałym, niezamężnym, samodzielnym kobietom, których świat nie zauważa i które czasem lekceważy, a to one właśnie są w stanie wnieść ważne wartości, uratować komuś życie, rozwiązać nierozwikłaną dotąd zagadkę.

Wydawnictwo Dolnośląskie zaproponowało właśnie antologię opowiadań inspirowanych postacią panny Marple. Napisały je: Val McDermid, Ruth Ware, Naomi Alderman, Dredę Say Mitchell, Kate Mosse, Elly Griffiths, Leigh Bardugo, Karen M. McManus i Natalie Haynes. „PannaMarple.
Dwanaście nowych historii” to świetna zabawa literacka nie tylko dla miłośników dojrzałej detektywki, ale i dla wszystkich, którzy kochają klasyczne opowieści z zagadką kryminalną. Każda z autorek wniosła do tego tomu świeże pomysły i swój styl, jednocześnie zachowując klimat dawnych opowieści. Tym razem panna Marple przeżyje nowe przygody – także we Włoszech, w USA czy w Hongkongu. Zawsze jednak z nostalgią będzie powracać do St Mary Mead, myślami i w rzeczywistości. Warto wyruszyćwraz z detektywką i autorkami w tę literacką podróż.

Opowiadania przetłumaczyła Anna Szumacher. Książka jest też dostępna jako audiobook. Czyta Anna Ryźlak. To ponad jedenaście godzin czytelniczej przyjemności.

Panna Marple bywa widziana przez świat jako niepozorna staruszka, niby nieporadna i troszkę zagubiona. Zwykle, siedząc przy kominku, dzierga z zapałem jakąś pożyteczną robótkę. Jednak to tylko pozory. Jej tajemnica to bystry, przenikliwy umysł; niespotykany zmysł obserwacji i umiejętność łączenia faktów, zauważania detali. Można powiedzieć, że Agatha Christie oddaje tą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Czterdzieści brzmi bosko” to siódma część serii Katarzyny Kostołowskiej o wrocławskich przyjaciółkach: Karoli, Magdzie, Joannie i Anicie.

Jakie wyzwania czekają na nie tym razem? Takie, jakie zwykle stawia przed nami życie - nieoczekiwane!

Anita mierzy się z czasem. Wszak to już czterdzieste szóste urodziny! Mama trójki chłopców i żona zabójczo przystojnego Szymona zastanawia się, jak odnaleźć iskrę namiętności i spontaniczności w codziennej rutynie. Joanna tymczasem mieszka z ukochanym oraz… jego matką i nastoletnią córką. Jak być macochą, która nie wtrąca się w sprawki młodocianej panny, ale jednak sprawuje jakąś kontrolę nad - co tu kryć - pełną chaosu rzeczywistością? Nie jest to łatwe zadanie. Karola również ma problem z nie swoim dzieckiem. Owoc (wybaczonego) byłego romansu męża ma obecnie kilka lat i jest słodką dziewczynką, której trudno nie kochać. Ma przy okazji nieodpowiedzialną mamusię, toteż dziecko lgnie do żony ojca jak pszczółka do miodu. Tyle, że o tej sprawie nic nie wiedzą rodzice Karoli, a prawda o małżeństwie córki i wnuczce-niespodziance może przewrócić do góry nogami uporządkowany świat jej matki. Magdzie życie także sprawiło niespodziankę. Gdy już je sobie jako tako ułożyła z nowym partnerem, dorastającym synem i jego dwoma (przerażającymi) ptasznikami, pojawił się w nim jej ojciec. Ojciec, którego nie widziała wcześniej na oczy i bynajmniej nie miała potrzeby widzieć. Ale co zrobić, gdy jej syn Mikołaj pokocha nieznanego dotąd dziadka i chce z nim spędzać każdą wolną chwilę?

Katarzyna Kostołowska prowadzi swoje postacie przez te wszystkie perypetie świadomie, uważnie, prawdopodobnie i… z pewną niezbędną dawką poczucia humoru, która nieraz ratuje tragiczne sytuacje. Nie da się nie lubić czterech kobiet, nie da się nie podziwiać ich mocnej, choć często wystawianej na próbę przyjaźni. Autorka zresztą zdradza nam nieco tajemnic dotyczących także pobocznych postaci, sprawiając, że czujemy do nich sympatię. Losy postaci dowodzą, że nie warto oceniać pochopnie, a na przebaczenie i zrozumienie nigdy nie jest za późno, gdy zdajemy sobie sprawę, jak kruchy i niepewny może być każdy kolejny dzień. I że warto doceniać drobne chwile: życzliwe słowo, kubek z gorącą herbatą, przytulenie, laurkę od dziecka, czas na szczerość, choćby i bolesną, ale oczyszczającą. W tym wszystkim najważniejsze są niezmiennie: przyjaźń, nadzieja i miłość. Także - a może nawet szczególnie ta - do naszych braci i sióstr mniejszych. Kochających nas przecież bezgranicznie i bezkrytycznie, wciąż uczących nas o tej miłości.

A w tle opowieści jest - jak zawsze - Wrocław. Jego zakątki i zakamarki. Uwielbiana przez przyjaciółki klimatyczna ulica Włodkowica z „Czekoladziarnią” i „Ubieralnią” - rozwijanym mozolnie, ale i z fantazją biznesem Anity i Aśki. Z Parkiem Grabiszyńskim i ulicą Pionierską, przy której w małym domku mieszka Magda ze swoją rodziną. Z zielonym Kozanowem, na którym w bloku mieszka jej mama Zosia z partnerem. Z widokiem na Sky Tower, który ma ze swojego okna Anita (nikt oprócz niej nie rozumie, czemu ten widok tak się jej podoba) i pięknie zaplanowanym Parkiem Południowym, w którym z psami biega Karola. Przemierzamy wrocławskie ulice, place, skwery, parki i podwórka, obserwujemy zachodzące zmiany. Czasem się irytujemy. Ale nadal Wrocław kochamy. Za to po prostu, że jest.

„Czterdzieści brzmi bosko” to siódma część serii Katarzyny Kostołowskiej o wrocławskich przyjaciółkach: Karoli, Magdzie, Joannie i Anicie.

Jakie wyzwania czekają na nie tym razem? Takie, jakie zwykle stawia przed nami życie - nieoczekiwane!

Anita mierzy się z czasem. Wszak to już czterdzieste szóste urodziny! Mama trójki chłopców i żona zabójczo przystojnego Szymona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Akuszerki” to powieść Sabiny Jakubowskiej oparta na losach jej prababki, po której zostały opowieści i anegdoty przekazywane z pokolenia na pokolenie. Została także rzecz wręcz bezcenna. Zeszyt z 1886 roku z „Cesarsko-Królewskiej Szkoły Położnych w Krakowie” oraz różne akcesoria akuszerskie. Autorka ruszyła tropem prababki Anny Czerneckiej, poszukując śladów po niej w dokumentach i jak się okazało, znalazła ich całkiem sporo. Nazwisko jej prababki jako akuszerki pojawiło się tam 2132 razy.

„Z zafascynowaniem obserwowałam jej drogę życiową. Przyszła na świat, wyszła za mąż, urodziła ośmioro dzieci, sześcioro pochowała w dzieciństwie. Dwóch synów dało jej poznać smak macierzyństwa, później uczyniło ją babką, prababką. A w międzyczasie chodziła do porodów, wiosna, lato, jesień, zima. W noc, w deszcz, w upał, śnieżycę, w święta. Przyjeżdżano po nią z innych miejscowości. Wpisy metrykalne ukazywały kobietę, która służyła wiedzą i umiejętnościami, nie oszczędzając własnych sił […]”. [Słowo do Czytelniczek, Sabina Jakubowska]

Regina, Franciszka, ich siostry, córki, przyjaciółki – ukazują nam swoje życie bez upiększeń. Jest w nim ciężka praca, pogarda, siniaki i głód, gwałty i umierające dzieci, utrata ukochanych. Ale jest też miłość, zrozumienie i wsparcie, pragnienie „czegoś lepszego” dla siebie i dla dzieci, walka o siebie, odwaga, podążanie własną drogą. A w tle jest historia Polski. Powstania, zabory, wojny, I i II wojna światowa. I kolejne przychodzące na świat pokolenia. I Jadowniki – wieś w gminie Brzesko.

„Zapragnęłam utrwalić w „Akuszerkach” dawne Jadowniki, które poznałam dzięki moim badaniom, historiom zawartym w kronice parafialnej oraz opowieściom mojej babci Anny Czerneckiej i innych osób należących do jej pokolenia”. [Słowo do Czytelniczek, Sabina Jakubowska]

To się autorce zdecydowanie udało. Wieś staje przed oczami czytelnika jak żywa, jako miejsce, przez które przemieszczamy się razem z bohaterkami i bohaterami i która jest dla nich centrum świata. W książce zresztą znajduje się mapka Jadownik, którą Sabina Jakubowska narysowała, opierając się na mapie kronikarza miejscowości Karola Bernackiego z 1952 roku.

Przede wszystkim jednak „Akuszerki” to tętniąca emocjami i życiem historia i herstoria zwykłych, a jednak niezwykle ciekawych i inspirujących postaci, zarówno fikcyjnych, jak i prawdziwych. Te prawdziwe czytelnik odnajdzie w Słowniku na końcu powieści.

„Akuszerki” to powieść Sabiny Jakubowskiej oparta na losach jej prababki, po której zostały opowieści i anegdoty przekazywane z pokolenia na pokolenie. Została także rzecz wręcz bezcenna. Zeszyt z 1886 roku z „Cesarsko-Królewskiej Szkoły Położnych w Krakowie” oraz różne akcesoria akuszerskie. Autorka ruszyła tropem prababki Anny Czerneckiej, poszukując śladów po niej w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam, że bardzo czekałam na kolejną część powieści Radka Raka „Agla. Aurora”. I się nie zawiodłam. To fascynująca podróż w świat nieokiełznanej wyobraźni autora, opowieść o wolności i zniewoleniu, o tym, jak powstaje totalitaryzm, o magii i woli przetrwania.

Sofja Kluk została skazana na zesłanie do łagru. Będzie tam walczyć o życie, ale także i to, by zachować w sobie człowieczeństwo. Jednocześnie wciąż stara się odnaleźć odpowiedź na pytanie, co stało się ekspedycją naukową jej ojca Jana Krzysztofa Kluka i kim bądź czym jest ścigający ją przez światy i zaświaty owadzi cień. W trzaskającym mrozie pozna tajemnice Północy, krew nieraz zastygnie jej w żyłach, a odpowiedzi będą bardziej zaskakujące, niż mogłyby się wydawać. Jednak Sofja ma w sobie głęboki sprzeciw wobec maksymy, że jedynym lekarstwem na niewolę jest pogodzenie się z losem niewolnika. Chce walczyć i będzie walczyła. I będzie nosiła spodnie.

Na drugim końcu świata Tymian Drakow wplącze się w poczynania Matki Rewolucji i będzie musiał udowodnić, że nie jest tchórzem. Jego śladem podąży ojciec ubek, Stary Drakow, znienawidzony przez syna, ale też mający swoje tajemnice. Nikt nie jest tym, kim się wydaje w świecie rządzonym przez Cara, którego nikt nie widział i nie ma prawa oglądać. No, może oprócz niektórych co odważniejszych magów.

Radek Rak buduje świat absolutnie niesamowity, a tworzy go z kawałków rzeczywistości, historii, mitów, legend i naukowej wiedzy. Wiedza racjonalna (zakazana przez Cara) miesza się tu z magią, a zmagania więźniarek i więźniów łagrów z baśniami ludów Północy. Ludzie stają się potworami, a potwory okazują człowieczeństwo. Uważny czytelnik znajdzie też wiele kontekstów i powiązań, które raz po raz wyłaniają się z wątków powieści. Świat i poczynania bohaterów Radka Raka wciągają tak bardzo, że gdy przewróciłam ostatnia stronę – nie wiedziałam, czy bardziej się cieszę, że już wiem, co dalej, czy bardziej smucę, że to już koniec. Mam więc nadzieję na ciąg dalszy, a Wam polecam zanurzenie się w powieści „Agla. Aurora”. Trzymajcie się, bo polecicie daleko i wysoko.

Przyznam, że bardzo czekałam na kolejną część powieści Radka Raka „Agla. Aurora”. I się nie zawiodłam. To fascynująca podróż w świat nieokiełznanej wyobraźni autora, opowieść o wolności i zniewoleniu, o tym, jak powstaje totalitaryzm, o magii i woli przetrwania.

Sofja Kluk została skazana na zesłanie do łagru. Będzie tam walczyć o życie, ale także i to, by zachować w sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wysłuchałam i bardzo jest to przyjemna lektura. Trudno nie polubić bohaterów.

Wysłuchałam i bardzo jest to przyjemna lektura. Trudno nie polubić bohaterów.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Camilla Läckberg powróciła właśnie z 11 tomem opowieści kryminalnej z akcją osadzoną w szwedzkim, na pozór cichym, miasteczku. Właśnie zjawiają się w nim znakomitości, planowane jest bowiem przyjęcie rocznicowe znanego pisarza i jego żony – wybitnej redaktorki i muzy. Na pobliskiej wyspie pisarz ma nowoczesny, ogromny dom i tam właśnie – podobno – powstaje dziesiąty tom powieści, za której napisanie okrzyknięto go geniuszem. Tymczasem w galerii w miasteczku swoją wystawę ma mieć kolejna sława – zaprzyjaźniony przed laty z pisarzem fotograf. Erica i Patrick, pisarka i policjant, dzięki znajomości z synową pisarza imieniem Louise, otrzymują zaproszenie na salony….

Tymczasem rano okazuje się, że fotograf został zamordowany podczas organizowania wystawy, a niewiele później na wyspie pisarza już zszokowanego stratą starego druha dochodzi do wstrząsającej zbrodni. Przypadek czy nie? Śladem poszlak ruszają Patrik Hedström i jego koledzy z komisariatu Tanumshede oraz – także – Erica Falck, która doszukuje się w ponurych wydarzeniach kolejnego dna. Okazuje się bowiem, że wszyscy zamieszani w tę sprawę - zarówno ofiary, jak i podejrzani - byli w latach swojej młodości blisko związani z Lolą, transpłciową kobietą, która zginęła w tragicznych okolicznościach w latach 80. XX wieku… Erica nie wierzy w przypadki.

Läckberg korzysta ze znanego już chwytu – bohaterowie rozwiązują sprawę z teraźniejszości, ale muszą także zmierzyć się z przeszłością. Przeszłością, w której nie brakuje zdrad, kłamstw, niezrozumienia, odrzucenia, braku doceniania, łatwych ocen, ale także niebezpieczeństw. Opowiadając o życiu Loli, która nie chciała już więcej być nazywana Larsem i która starała się stworzyć sobie życie na własnych warunkach, szczęśliwą relację i bezpieczny dom, pisarka kreśli także obraz Szwecji z lat 80. XX wieku. Pokazuje też, jak zmienia się myślenie społeczności na przestrzeni lat – chociaż oczywiście nie wszystkich należących do niej osób. Świetnym tego przykładem są w książce ludzie, którzy uważają siebie za lepszych od innych i którzy – gdy mogą – chętnie emanują wręcz pogardą dla inności. Nawet jeśli tą inną osobą jest zmarła przed laty transpłciowa kobieta, która nie zrobiła im nic złego.

Lola jest niezwykłą postacią. Odważną i bezkompromisową, bardzo utalentowaną i kierującą się w życiu miłością do innych, ufnością i kredytem zaufania, który hojnie rozdaje. Za swoje otwarte serce, przyjaźń i wrażliwość zapłaci ostatecznie wysoką cenę.

Ale Läckberg porusza też wiele innych ważnych tematów: związanych z rodzicielstwem, z podejmowaniem kluczowych decyzji, a także budowaniem relacji, mówi też o tym, jak można mocno zranić dziecko, aby ostatecznie wyrósł z niego pałający żądzą zemsty dorosły i że ślepa, wszystko wybaczająca matczyna miłość jest drogą donikąd.
Wiele wątków, sporo spraw, ale w „Kukułczym jaju” jest to wszystko wyważone i tak skonstruowane, żeby czytelnik się nie nudził i aby podążał chętnie z rytmem opowieści. A rytm Läckberg udaje się utrzymać do ostatniego słowa.

Camilla Läckberg powróciła właśnie z 11 tomem opowieści kryminalnej z akcją osadzoną w szwedzkim, na pozór cichym, miasteczku. Właśnie zjawiają się w nim znakomitości, planowane jest bowiem przyjęcie rocznicowe znanego pisarza i jego żony – wybitnej redaktorki i muzy. Na pobliskiej wyspie pisarz ma nowoczesny, ogromny dom i tam właśnie – podobno – powstaje dziesiąty tom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kara” Sary Antczak to kolejna powieść wrocławskiej autorki, przygotowana przed Wydawnictwo Filia w serii Mroczna Strona. I trzeba przyznać, że pisarka jest w tworzeniu historii pełnych mrocznego klimatu coraz lepsza. Ponadto zbudowanie nieoczywistych, charakterystycznych postaci, poruszenie trudnych wątków, w końcu – wywoływanie tak wielu emocji u czytelnika – to nie lada sztuka.

Akcja powieści zaczyna się w momencie, gdy czwórka przyjaciół: Nastka, Kara, Oli i Kris bawi się na festiwalu muzycznym. Każde z nich pragnie zapomnieć o pewnym trudnym wydarzeniu. Ale ktoś nie chce zapomnieć o nich… Kiedy z festiwalu znika Kara, podejrzenie pada na jednego z przyjaciół. Rozpoczyna się traumatyczny czas w życiu ocalałej trójki, pełen cierpienia i poczucia winy. Czemu oskarżono chłopaka, który nic nie zrobił, oprócz upicia się do nieprzytomności; gdzie podziała się Kara, czy kiedyś policja odnajdzie ją żywą, a może chociaż wreszcie jej ciało? Czas mija, a zdaniem Nastki, Oliego i Krisa policja i śledczy nie robią nic konkretnego w sprawie ich przyjaciółki. Najpierw próbują zapomnieć, ale to się nie udaje. Każde z nich – walcząc przy okazji z własnymi demonami – postanawia więc nie ustawać w wysiłkach i szukać prawdy o tym, co stało się z dziewczyną. Ich drogi znów się zejdą. Nie będzie to łatwe i bezpieczne spotkanie.

Sara Antczak mistrzowsko prowadzi nas przez zagadkę, nie zwalniając tempa i nie dając odetchnąć. Trudno zostawić bohaterów, gdy są w trakcie poszukiwań i kolejnych odkryć. Jednak to, co wydaje się prawdą, także może wyprowadzić na manowce – zarówno postacie, jak i samych czytelników. Pewnie dlatego chce się czytać dalej, aby wreszcie dowiedzieć się, co naprawdę się stało. Ktoś napisał, żeby nie czytać tej książki przed snem. Potwierdzam. Chyba że macie noc na czytanie!

Autorka zadaje także w powieści pytania o manipulację, etykę i eksperymenty. Pokazuje konsekwencje bawienia się życiem i umysłami młodych ludzi pod pretekstem resocjalizacji. Czy zatem z każdego człowieka można uformować bestię? Czy potrzebne są predyspozycje, czy tylko odpowiednie otoczenie i bodźce? Jakie są konsekwencje dla wszystkich biorących udział w takim procederze? Kiedy dokładnie ofiara zamienia się w kata? A co, jeśli potrafi świetnie się bawić w roli kata i doskonale grać ofiarę?

Książka wrocławskiej pisarki to jednak nie tylko mocny thriller, ale też – w pewnym sensie – portret pokolenia. Niepewnego, zagrożonego, czasem porzuconego mentalnie przez rodziców nieumiejących uznać ich emocji i naprawdę ich kochać, akceptować. Nastka ma trudną relację z matką, Oli z rodzicami. Kris z kolei jest nieco niedojrzały, mocno zbuntowany, bywa idealistą. Co ważne, jest to też powieść z wątkiem LGBT + i to z niełatwym, pogmatwanym i zagubionym bohaterem. Wyrzucony z domu w wieku osiemnastu lat, rodzinę znajduje wśród przyjaciół. A jednak i w nim są rany i jest mrok. Zresztą tu nikt nie jest jednoznaczny, ale to tylko dodaje historii autentyczności. Niektórzy z bohaterów chcą i próbują wybrać dobrze, ale wywołuje to tylko więcej bólu i zamieszania.

Jeśli więc szukacie pełnokrwistego thrillera z szerszym społecznym i psychologicznym tłem, książki, w której nie ma zbędnych scen, która wywoła emocje i zmusi do myślenia, to polecam „Karę” Sary Antczak.

„Kara” Sary Antczak to kolejna powieść wrocławskiej autorki, przygotowana przed Wydawnictwo Filia w serii Mroczna Strona. I trzeba przyznać, że pisarka jest w tworzeniu historii pełnych mrocznego klimatu coraz lepsza. Ponadto zbudowanie nieoczywistych, charakterystycznych postaci, poruszenie trudnych wątków, w końcu – wywoływanie tak wielu emocji u czytelnika – to nie lada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię powieści Stephena Kinga, bo cenię jego wyobraźnię, wykreowany przez niego świat (nie tylko ten nadprzyrodzony), zmysł obserwacji i umiejętność takiego budowania postaci, że się w nie wierzy i niemal widzi. Taka jest też „Holly” – najnowsza książka wydana przez Prószyński i Ska.

Holly to bohaterka już znana z innych powieści Kinga. Jak sam przyznaje, bardzo polubił tę postać i chciał do niej wrócić.
„Musiałem napisać tę książkę dla jednej sceny, którą wyraźnie widziałem oczami wyobraźni: Holly na pogrzebie matki, odbywającym się przez Zooma. Nie miałem pomysłu, z czym to powiązać, co było niefortunne, ale nie dawałem za wygraną, bo pokochałem Holly od samego początku i chciałem znów z nią być”. I wrócił tak, że czyta się opowieść o detektywce i ma w sobie chęć i niechęć jednocześnie. Bo chce się już wiedzieć, co dalej, a równocześnie pragnie się, aby się to czytanie jeszcze nie skończyło. King umie przywiązać czytelnika nie tylko do wydarzeń, ale właśnie do bohaterów.

Akcja rozgrywa się w czasie pandemii i tuż po przegranej Trumpa w wyborach. To tylko tło, ale dzięki niemu King portretuje pęknięcia i podziały w amerykańskim społeczeństwie. Jak niezabliźnione rany. Niektóre wręcz świeże. Jeśli więc sądzimy, że jesteśmy w naszym polskim grajdołku najbardziej na świecie podzieleni, to się mylimy. To pęknięcie przebiega przez społeczności na całym świecie. Kryzys klimatyczny, gospodarczy, pandemia, niepokoje społeczne pogłębiają je jak trzęsienie ziemi. Tyle że ten kataklizm odbywa się w naszych umysłach, sercach i sumieniach.

Holly jest tuż po pogrzebie, który odbył się na Zoomie. Jej mama Charlotte zmarła na covid. To dla detektywki traumatyczna sytuacja, tym bardziej że echa w jej głowie wciąż przypominają jej o toksycznej i jednocześnie silnej relacji z matką. I w takim właśnie momencie przychodzi do niej inna matka. Matka zaginionej Bonnie, która nie chce się poddać i twierdzi, że policja nie zrobiła wszystkiego, co można było zrobić. Holly bierze tę sprawę. Doprowadzi ją ona do dna piekła. Takiego piekła, które może wymyślić tylko inny człowiek. Albo para ludzi, jak w tym przypadku.

Nie mamy tu zagadki. Wiemy, kto zabijał i to wielokrotnie, wiemy, jak to robił i wiemy nawet dlaczego. W czym więc tkwi siła powieści Kinga? Myślę, że składają się na nią co najmniej dwa aspekty.

Po pierwsze, jest to historia o naturze zła, o tym, do czego zdolny jest człowiek, gdy uda mu się odczłowieczyć inną osobę i gdy uzna, że jest lepszy, ważniejszy, mądrzejszy, że zasługuje na więcej. Jest to opowieść o obłąkanym poszukiwaniu wiecznego życia i niezgodzie na śmierć, oczywiście, niezgodzie jedynie na własną śmierć. Inni – jak „inwentarz” – mogą ginąć, cierpieć i wyć z bólu, byleby ten „lepszy” dostał to, czego pragnie.

Po drugie, jest to książka o Holly; kobiecie, która wydobywa się z mroku, aby robić to, co pragnie i o czym marzy, najlepiej jak potrafi. O dziewczynie, która się boi, ale działa; która uczy się być odważna i wierzyć w siebie, nie wątpić w siebie. Sprawa zaginięć młodych osób w spokojnej okolicy, którą zamieszkują między innymi wykładowcy akademiccy, pisarze i poeci jest dla niej wyzwaniem i Holly będzie się starała mu sprostać, pomimo własnych demonów, z którymi też musi się zmierzyć. Ma wokół siebie jednak wsparcie i oddanych przyjaciół. Jest to więc też historia o rodzinie z wyboru, gotowej stanąć przy Tobie, w momencie, gdy wiesz, że własna umie tylko zdradzić, zranić i kłamać. O niepoddawaniu się, bo „zło nie ma końca”, a ktoś przecież musi postawić mu granicę. Czasem bywa to właśnie taka Holly „niepozorna, nieśmiała, cicha”.

I jest to także książka o tym, by nazywać zło po imieniu i nie dać sobie zamydlić oczu. W końcu inspiracją dla Kinga stał się nagłówek w gazecie „Wszyscy mieli ich za uroczą parę staruszków, dopóki w ogródku nie zaczęły pojawiać się ciała”…

Lubię powieści Stephena Kinga, bo cenię jego wyobraźnię, wykreowany przez niego świat (nie tylko ten nadprzyrodzony), zmysł obserwacji i umiejętność takiego budowania postaci, że się w nie wierzy i niemal widzi. Taka jest też „Holly” – najnowsza książka wydana przez Prószyński i Ska.

Holly to bohaterka już znana z innych powieści Kinga. Jak sam przyznaje, bardzo polubił...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wysłuchałam i bardzo dobrze się tej opowieści słuchało!

Wysłuchałam i bardzo dobrze się tej opowieści słuchało!

Pokaż mimo to

Okładka książki Dziewczyna bez gwiazdy Alina Peretti, Jacques Peretti
Ocena 7,5
Dziewczyna bez... Alina Peretti, Jacq...

Na półkach:

Czasem wystarczy chcieć wysłuchać, a potem spisać historię / herstorię bliskiej osoby, by odkryć, jak bardzo zadziwiające było jej życie. Tak stało się w przypadku Jacques’a Peretti’ego, dziennikarza, który postanowił nagrać wspomnienia swojej mamy Aliny Peretti. Mamy, która w pewnym momencie zachorowała na demencję. Jest to więc jednocześnie historia o pamięci, bliskości i miłości. O przekazywaniu spuścizny, jakimi są wspomnienia rodzinne. Choćby i najtrudniejsze.

Opowieść Aliny, czyli „Dziewczyna bez gwiazdy” to fascynująca podróż do przedwojennej, wojennej i tuż powojennej Polski. Jej rodzina to ludzie zamożni. Matka – Olga - pochodziła z arystokratycznej rosyjskiej rodziny… ojciec.. cóż… jego genealogia i losy były mocno zagmatwane. Te trudności położyły się cieniem na małżeństwie z Olgą i co za tym idzie na losie ich czwórki dzieci: adoptowanego Pawła oraz Juty, Kazika i małej Aliny. Alina od początku czuła się w rodzinie inna, odmienna, czasem nawet niechciana. Ojciec znikał w jakiś tajemniczych sprawach, matka zamykała się w sypialni i układała karty tarota. Z czasem jej dzieci zrozumiały, że muszą emocjonalnie radzić sobie same. A potem wybuchła II wojna światowa, konfrontując ich z brutalną rzeczywistością. Olga i Alina tuż przed 1 września i bombardowaniem miasta wyjechały do domu w lesie. Matka zostawiła w Warszawie nastolatki: Pawła i Jutę oraz młodszego Kazika pod opieką gosposi Heli. Postać Heli jest niezwykła. Mogła przecież zająć się własnymi sprawami, a jednak pomagała osamotnionym wśród wojennej zawieruchy dzieciom.

Perypetie wojenne, zarówno Olgi i Aliny (które przez Syberię trafiły do Szwecji, ale jednak wróciły do Warszawy, aby następnie być świadkiniami powstania w getcie i powstania warszawskiego, cierpienia ludności cywilnej, a potem zostać wywiezione wraz z Jutą do obozu w Auschwitz), jak i Pawła – zaginionego w czasie powstania warszawskiego, Kazika – młodziutkiego powstańca, cudem odnalezionego i Juty – która zginęła w obozie, ale której dokładne losy nie są znane, to niezwykle wstrząsająca opowieść. Na to wszystko nakładają się jeszcze wewnętrzne rodzinne konflikty i trudna relacja Aliny z matką. Już jako dorosła osoba Alina zacznie zdawać sobie sprawę z tego, za co tak naprawdę matkę znienawidziła i o co ją obwiniała. Było to między innymi rozdzielenie z Jutą w obozie w Auschwitz. Matka powiedziała jedno zdanie za dużo… Dzieje rodziny po wojnie, gdy powraca już do nich ojciec, Michał także są wstrząsające. Uwikłana w międzynarodowe napięcia polityczne rodzina powoli się rozpada…

Ta herstoria to jednak także zapis życiowej siły Aliny Peretti, jej odwagi, nieugięcia się, a nawet poczucia humoru, jej czułości wobec najbliższych, także tych, którzy wystawili ją na najtrudniejsze próby. Jest zapisem umykających chorej na demencję kobiecie wspomnień, a więc w tym kontekście jest tym bardziej wzruszająca. Stanowi też inspirację dla czytelników, aby zapytać własnych członków rodziny o przeszłość, o ich doświadczenia. Może się z takiej rozmowy wyłonić dla każdego z nas coś bardzo ważnego. Poza tym wszystkim czyta się ją z zapartym tchem jako poruszające świadectwo tamtych czasów.

Czasem wystarczy chcieć wysłuchać, a potem spisać historię / herstorię bliskiej osoby, by odkryć, jak bardzo zadziwiające było jej życie. Tak stało się w przypadku Jacques’a Peretti’ego, dziennikarza, który postanowił nagrać wspomnienia swojej mamy Aliny Peretti. Mamy, która w pewnym momencie zachorowała na demencję. Jest to więc jednocześnie historia o pamięci, bliskości i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie chciała być bohaterką. Takie myślenie było jej obce. Anna Smoleńska - harcerka, społeczniczka - chciała jedynie, by świat był lepszym miejscem dla słabszych i innych. Dobrze wiedziała, że sama także różni się od rówieśniczek. W swojej osobności znalazła jednak siłę, bo ważne dla niej były wartości: szacunek dla drugiego człowieka, praca na rzecz społeczności, uczenie się, rozwijanie.
Chciała budować lepszą Polskę, bo - choć wychowała się w bezpiecznym i kochającym domu - widziała wiele zła - biedę, bezrobocie, wykluczenie, antysemityzm, getta ławkowe na uczelniach. Tym ostatnim z całą mocą przeciwstawiał się także jej ojciec, wykładowca akademicki. Na jego zajęciach nie było podziałów na Polaków i Żydów, byli studentki i studenci. Często narażał się na nieprzyjemności, ale nie ustawał w tym, by trzymać się swoich zasad.
Aż przyszła wojna. Anna z harcerki staje się bojowniczką. Kopie rowy przeciwlotnicze, ratuje rannych, a po zajęciu przez Niemców Warszawy zaczyna pracę w podziemiu.
Pewnego dnia tworzy znak Polski Walczącej. Tak, tę słynną kotwicę z literą P.

"Anna nie nosi sukienek, ma krótkie włosy i zawsze usuwa się w cień. Zamknięta we własnym świecie, nie lubi rozmawiać. Kiedy wybucha wojna, przestaje liczyć się dla niej cokolwiek oprócz pomocy innym. I to za wszelką cenę, bo przełamuje swoje bariery i angażuje się w walkę. Podaje paczki i grypsy, monitoruje więzienia, przekazuje informacje o ofiarach ich rodzinom. Pewnego dnia dowiaduje się o konkursie na projekt Znaku Polski Walczącej. Anna rysuje kotwicę i… zwycięża!".
Przez lata opowiadano nam wojnę, powstania, zrywy i bunty z perspektywy mężczyzn. Ale nawet oni sami czuli, że nie jest to pełna opowieść, że wiele zostało wymazane. Dziś sięgamy po "brakującą połowę dziejów".

"Dotychczas w historiografii i literaturze dotyczącej lat 1939-1945 harcesrtwo męskie, symbolizowane przez organizację Szarych Szeregów, zdominowało Organizację Harcerek rozgłosem swych wojennych czynów, zachowań i postaw. [...]
Harcerki, podobnie jak Harcerze, są czynne w Małym Sabotażu, propagandzie przeciwniemieckiej ('N"} oraz służbie wywiadowczej, ale wyprzedzały harcerzy w różnorodności inicjatyw i wytrwałej konsekwencji prac opiekuńczych na rzecz rodzin dotkniętych przez wojnę, dzieci, starców, jeńców, więźniów." [Aleksander Kamiński, Przedmowa, "Pełnić służbę. Z pamiętników i wspomnień harcerek Warszawy 1939-1945", Warszawa 1983, s. 9-10].

Książka Magda Knedler o Annie Smoleńskiej to rzecz jasna powieść, nie reportaż. Autorka z wyczuciem odsłania przed nami to, co dzieje się w sercu i umyśle bohaterki - od pewnego letniego obozu harcerskiego w 1938 roku do śmierci w obozie w Auschwitz-Birkenau. Przewieziono tam Annę w 1942 roku po aresztowaniu i poddaniu torturom na Pawiaku. Jej numer obozowy to 26008. Zmarła 19 marca 1943, tracąc w międzyczasie mamę, bratową i siostrę. W chwili śmierci miała 23 lata...
Jestem wdzięczna Autorce za tę książkę. A Was proszę - pamiętajmy o Annie Smoleńskiej i o tym, co naprawdę symbolizuje Znak Polski Walczącej.

Nie chciała być bohaterką. Takie myślenie było jej obce. Anna Smoleńska - harcerka, społeczniczka - chciała jedynie, by świat był lepszym miejscem dla słabszych i innych. Dobrze wiedziała, że sama także różni się od rówieśniczek. W swojej osobności znalazła jednak siłę, bo ważne dla niej były wartości: szacunek dla drugiego człowieka, praca na rzecz społeczności, uczenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Alena Mornštajnová, proponując czytelniczkom i czytelnikom „Lata ciszy”, daje nam kameralną opowieść o rodzinie, w której jest zbyt wiele tajemnic, wzajemnych ran i skrywanych emocji.
Akcja rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych. Jest tu też dwoje narratorów. Jednym z nich jest Bogdana, będącą bezpośrednią bohaterką opisywanych zdarzeń, drugim narrator, który opisuje losy pewnego mężczyzny… Svatopluk Žák to oddany sprawie komunista, ale i idealista, który boleśnie zderza się z rzeczywistością. Wychowany przez równie idealistycznego ojca i apodyktyczną, bo walczącą o byt rodziny matkę, pragnie kochać i być kochany. Kiedy los stawia na jego drodze utalentowaną pianistkę Evę, nie może uwierzyć swemu szczęściu. Jest bezgranicznie oddany żonie i córce. Jednak rodzinna idylla pewnej nocy rozsypie się jak domek z kart…

Bogdana mieszka z oschłym, nieczułym i agresywnym ojcem i kochającą ją mocno macochą Bělą. Macocha to fatalna kucharka i świetna twórczyni fantastycznych kolaży oraz ogrodniczka. Obie: i kobieta, i dziewczynka boją się mężczyzny i ojca. Unikają go, jak mogą, tworząc własny zamknięty świat pachnący lawendą, a więc on także zamyka się w swoim, odcinając od tych, które jego zdaniem nie zasługują na zainteresowanie. Atmosfera w domu jest nie do zniesienia, a do tego jeszcze umierająca babcia nazywa Bogdanę Blanką, na co ojciec reaguje agresją. Dziewczynka odkrywa fotografię ze ślubu rodziców i zaczyna zadawać pytania, na które ojciec nie chce udzielić jej odpowiedzi. Będzie więc dalej szukała sama, zmagając się z nieczułością rodzica, tajemnicami, tym, że najbardziej ranią nas osoby bliskie i z własną odmiennością, która izoluje ją od rówieśników. Im będzie starsza, tym bardziej będzie potrzebowała się zakorzenić.

W opowieści Mornštajnovej raz słyszymy historię Svatopluka, a następnie Bogdany. Zaczepiają się czasem jednym zdaniem… Tak skonstruowane splatają się jak dwie równolegle płynące rzeki, aby wreszcie połączyć się w kulminacyjnym momencie. I mimo to nadal nie wiemy, kto otwierając drzwi do przeszłości i jednocześnie dając szansę przyszłości, tak naprawdę przerwał lata ciszy…

Alena Mornštajnová, proponując czytelniczkom i czytelnikom „Lata ciszy”, daje nam kameralną opowieść o rodzinie, w której jest zbyt wiele tajemnic, wzajemnych ran i skrywanych emocji.
Akcja rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych. Jest tu też dwoje narratorów. Jednym z nich jest Bogdana, będącą bezpośrednią bohaterką opisywanych zdarzeń, drugim narrator, który opisuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Poszukiwacz zwłok” to nowa powieść kryminalna Mieczysława Gorzki, przygotowana przez wydawnictwo Czarna Owca. Tytułowy poszukiwacz to psycholog Maciej Lesiecki, osoba o dość skomplikowanej przeszłości. Partneruje mu policjantka Laura Wilk, niezbyt lubiana przez kolegów śledczych, po pierwsze dlatego, że jest kobietą, a pod drugie dlatego, że jest nieustępliwa i skuteczna. Oboje będą musieli połączyć siły, poszukując porywacza-psychopaty, który dręczy i morduje nastolatki. Morderca jak dotąd jest nieuchwytny, pojawia się i znika jak duch, toteż zyskuje pseudonim „Poltergeist”.

W powieści pojawia się kilka wątków. Wokół głównego, czyli śledztwa autor splata losy Macieja Lesieckiego, sięgając aż do jego dzieciństwa. Udaje mu się zbudować postać, która nie budzi sympatii i zaufania czytelnika. Owszem, w pewnym momencie zaczyna się mu współczuć, ale jednak Lesiecki jest w wielu swoich działaniach po prostu paskudny. Podobnie trudną w relacjach, choć z kolei budzącą zaufanie czytelnika osobą, jest Laura Wilk. Ta ambitna policjantka – nie bez przyczyny nosi pseudonim „Wilczyca” – ma przed sobą spore wyzwanie. W pewnym momencie oboje: i Laura, i Maciej będą musieli walczyć nie tylko o odpowiedzi na dręczące ich pytania, ale także o życie. Wrogowie bowiem czają się dosłownie wszędzie. Zwłaszcza tam, gdzie nich się ich nie spodziewa.

Mamy też wątek policjantów „umoczonych” w świecie przestępczym, hazardzistów, narkomanów, alkoholików. Zwłaszcza dotyczy to jednego z nich. Mężczyzna wyraźnie nie radzi sobie z własnymi traumami. Jest osobą z jednej strony przemocową, a jednocześnie słabą. Opętany jest przy tym zazdrością i nienawiścią. Gdy więc ginie jeden ze śledczych, okazuje się, że sprawa „Poltergeista” to jedynie czubek „lodowej góry” kłamstw, oszust i ohydnych czynów.

Akcja powieści toczy się we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku (między innymi w Świdnicy i jej okolicach). W jednej ze scen autor – moim zdaniem – nawiązuje do zabójstwa studentów z lat 90. XX wieku, sprawy do dziś nierozwiązanej, choć oczywiście w książce inne są okoliczności i ofiara. Jednak nie sposób nie skojarzyć tej sprawy, gdy czytamy o grupie studentów w dolnośląskich górach i poszukiwaniu zaginionej koleżanki. Wtedy właśnie – podczas tychże poszukiwań – okaże się, że jeden ze studentów ma specyficzny talent. To zdarzenie zdeterminuje jego dalsze życie, zwłaszcza zawodowe.

Autor ukazuje też powiązania świata polityki i przestępczego, opowiadając o dawnym, zakopanym w niepamięci śledztwie, zaginionej dziewczynie i rządzących nimi mechanizmach. Laura Wilk i Maciej Lesiecki trafią także na ten trop. Trop niebezpieczny, bo informatorzy czy dziennikarze zajmujący się przed laty sprawą Marysi, słono płacą za swoją ciekawość. Kiedyś przestępca, dziś wpływowy polityk, ojciec Marii potrafi wykorzystać swoje wpływy i władzę, by uprzykrzyć życie pchającym nos w nie swoje sprawy. Podążając tym tropem, śledcza i psycholog będą szukać odpowiedzi na pytania, których od lat nikt nie chciał i bał się zadawać.

Najnowsza powieść Mieczysława Gorzki charakteryzuje się przede wszystkim sporą ilością zaplątanych wzajemnie wątków. Zdarzało się, że musiałam książkę odłożyć i przemyśleć wszystkie tropy. Jeśli czyta się bez zaangażowania i pobieżnie, można się pogubić, zwłaszcza w historii pewnego chłopca. Autor też skacze z teraźniejszości w przeszłość, pozostawia sporo domysłom czytelnika. Jest to więc lektura angażująca uwagę, przez co – miejscami – może być męcząca. Pewne wątki śledztwa zostały rozwiązane, inne wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się zagmatwały. Ale – rozumiem, że to zabieg zamierzony – wszak „Poszukiwacz zwłok” to pierwsza część większego cyklu. Nie dostaniemy od razu odpowiedzi, trzeba poczekać na kolejną część i podążać śladem skomplikowanych relacji i niemniej skomplikowanych bohaterów. Ciekawa więc jestem, jak ta historia się rozwinie!

„Poszukiwacz zwłok” to nowa powieść kryminalna Mieczysława Gorzki, przygotowana przez wydawnictwo Czarna Owca. Tytułowy poszukiwacz to psycholog Maciej Lesiecki, osoba o dość skomplikowanej przeszłości. Partneruje mu policjantka Laura Wilk, niezbyt lubiana przez kolegów śledczych, po pierwsze dlatego, że jest kobietą, a pod drugie dlatego, że jest nieustępliwa i skuteczna....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno uwierzyć, że to debiut. Piszę mianowicie o pierwszej powieści Aleksandry Gehrke „Gdy powracają cienie” przygotowanej przez Empik Go. Autorka nie dość, że wymyśliła niezłą intrygę kryminalną, to jeszcze umieściła akcję w trudnym historycznie momencie naszego kraju. I czuje się, że zrobiła porządne rozpoznanie tematu.

Jest rok 1881, znajdujemy się w Piotrkowie, będącym pod rosyjskim zaborem. Echa powstania styczniowego wciąż są obecne wśród miejscowej społeczności. Rosjanie nazywają je pogardliwie rebelią, Polacy muszą ukrywać swoje uczucia i poglądy na ten temat. Każde nieposłuszeństwo karane jest brutalnym śledztwem i zesłaniem. W każdej niemal rodzinie jest ktoś, kto kogoś stracił: męża, ojca, brata, narzeczonego. Oprawcy nie oszczędzają także dzieci. Jedną z ich ofiar jest ogromnie skrzywdzona w czasie śledztwa młodziutka dziewczyna. Ktoś podobno „przesadził”…

Jedną z wiodących postaci w powieści jest Zofia Jaworska, nauczycielka w pensji dla dziewcząt. Poznajemy ją w chwili, gdy traci tę pracę. Pensja zostaje zamknięta. Nauczycielki – zwłaszcza Zofia – są podejrzane o działania edukacyjne, które nie podobają się zaborcy. Młoda kobieta jest w trudnym położeniu. Nie może liczyć na zamążpójście, jest biedna, nie ma posagu. Po kontrowersyjnym śledztwie nie ma dobrych referencji, a więc trudno jej znaleźć kolejne zajęcie. Ponadto Zofia jest niepokorna, wyrasta ponad swoją płeć. Nie chce się bezmyślnie dostosowywać, toteż zdarza się jej łamać konwenanse. Jest wierna sobie, co przysparza jej zarówno wrogów, jak i powtarzanych na jej temat paskudnych plotek.

Tymczasem do miasta przybywa Eugenia Stanisławska z córką Basią, która dla środowiska jest niemniej kontrowersyjna. Młoda wdowa właśnie świeżo poślubiła człowieka, który współpracuje z Rosjanami, jest zruszczonym Polakiem. Taki związek to hańba dla polskiej kobiety, to zdrada najważniejszych wartości. Ale w tej historii nic nie jest jednoznaczne. Okazuje się to w momencie, gdy do akcji wkracza morderca, a w ślad za nim rosyjski sędzia śledczy Piotr Marinow, zdeterminowany, aby rozwiązać tę sprawę. Szybko okazuje się, że Zofię, Piotra, wdowca Stanisławskiego, księdza Nejmana ścigają bolesne i straszne sprawy z przeszłości. I to nie tylko te związane z powstaniem, ale także z jego konsekwencjami, z cierpieniem, poświęceniem i śmiercią najbliższych osób. Komuś też bardzo zależy na tym, aby morderca się nie znalazł…

Powieść kryminalna ze świetnie przygotowanym historycznym tłem – to właśnie charakteryzuje książkę Aleksandry Gehrke. Sugestywne postacie, trudne relacje, dodatkowo skomplikowane otaczającą bohaterów rzeczywistością i traumami, które dzielą ludzi i popychają do zdrad i zbrodni, także wobec samych siebie. Sieć kłamstw i niedopowiedzeń, chciwość i wstydliwie skrywane rodzinne tajemnice – to wszystko tworzy naprawdę znakomitą książkę. Autorka mogłaby się zagubić w takiej ilości wątków i postaci połączonych ze sobą całą siecią powiązań. Jednak zgrabnie buduje kolejne sceny, dialogi, odkrywa zagadkę, ale nie ułatwia czytelnikowi odgadnięcia rozwiązania morderstwa. Przy tym jest tu tak wiele smaczków z epoki, dotyczących życia codziennego bohaterów, Piotrkowa i okolic w tamtych czasach! Zobaczycie, jak fascynujące jest odkrywać tak dokładnie opisany świat.

Aleksandra Gehrke wysoko postawiła poprzeczkę sobie samej. Mam nadzieję, że niebawem przeczytam jej kolejną książkę. Zrobię to z wielką przyjemnością.

Trudno uwierzyć, że to debiut. Piszę mianowicie o pierwszej powieści Aleksandry Gehrke „Gdy powracają cienie” przygotowanej przez Empik Go. Autorka nie dość, że wymyśliła niezłą intrygę kryminalną, to jeszcze umieściła akcję w trudnym historycznie momencie naszego kraju. I czuje się, że zrobiła porządne rozpoznanie tematu.

Jest rok 1881, znajdujemy się w Piotrkowie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właśnie posłuchałam książki Marcina Świątkowskiego (czytał Filip Kosior - uwielbiam tego lektora) "Psy Pana". Tak, tak, wśród wielu innych pojawia się tu zakon dominikanów, wyposażony w pewne. hm, specyficzne umiejętności. A dalej? Historia, przygoda, trochę alchemii, eteromancja (!), wyraziści bohaterowie, żwawe dialogi, energetyczne sceny walki, nieoczywiste relacje pomiędzy postaciami. Polubiłam bardzo Katarzynę... wiadomo, że taka postać musi zwrócić uwagę czytelniczki / czytelnika. Bardzo przyjemnie się słuchało.
Teraz pozostaje mi czekać na ciąg dalszy. Byle szybko, Drogi Autorze!

Właśnie posłuchałam książki Marcina Świątkowskiego (czytał Filip Kosior - uwielbiam tego lektora) "Psy Pana". Tak, tak, wśród wielu innych pojawia się tu zakon dominikanów, wyposażony w pewne. hm, specyficzne umiejętności. A dalej? Historia, przygoda, trochę alchemii, eteromancja (!), wyraziści bohaterowie, żwawe dialogi, energetyczne sceny walki, nieoczywiste relacje...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kwestia charakteru. Bojowniczki z getta warszawskiego Sylwia Chutnik, Monika Sznajderman
Ocena 7,1
Kwestia charak... Sylwia Chutnik, Mon...

Na półkach:

Tę książkę po prostu trzeba przeczytać. To nie jest lektura łatwa, ale jest bardzo ważna i potrzebna.

Tę książkę po prostu trzeba przeczytać. To nie jest lektura łatwa, ale jest bardzo ważna i potrzebna.

Pokaż mimo to

Okładka książki Kwiat paproci i inne legendy słowiańskie Paulina Hendel, Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Marta Krajewska, Agnieszka Kulbat, Katarzyna Berenika Miszczuk, Martyna Raduchowska, Jagna Rolska, Małgorzata Starosta, Anna Szumacher
Ocena 6,7
Kwiat paproci ... Paulina Hendel, Ane...

Na półkach:

„Kwiat paproci i inne legendy słowiańskie” to antologia opowiadań inspirowanych rodzimą mitologią. Swoje teksty do niej przygotowały: Paulina Hendel, Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Marta Krajewska, Agnieszka Kulbat, Katarzyna Berenika Miszczuk, Martyna Raduchowska, Jagna Rolska, Małgorzata Starosta i Anna Szumacher.

Tytuł antologii nawiązuje do dawnych legend. Kwiat paproci, inaczej zwany też perunowym kwiatem, miał zakwitać w noc letniego przesilenia, znaną także jako święto Kupały. Ten, kto ten rzadki kwiat znalazł – był nie lada szczęściarzem, a wraz z tym szczęściem napływało do niego bogactwo i dostatek. A jak wyszły autorkom poszukiwania literackie?

Opowiadania są zróżnicowane, a więc każdy czytelnik czy czytelniczka znajdzie takie, które szczególnie polubi. Akcja niektórych z nich dzieje się w przeszłości, inne z kolei nawiązują do teraźniejszości (także alternatywnej, gdzie słowiańskie wierzenia nadal są obowiązujące, a magia przenika powietrze) lub w bliżej nieokreślonej przyszłości. Jedne straszą, inne śmieszą, niektóre wzruszają. Najbardziej do gustu przypadły mi teksty: Pauliny Hendel (dobrze rozegrana historia, która pozostawia czytelnika z mnóstwem pytań), Marty Kisiel (lubię jej umiejętność budowania nastroju i zaskakiwania nieoczywistym), Katarzyny Bereniki-Miszczuk (niezły materiał na horror), Jagny Rolskiej i Anny Szumacher (tu znajdziemy urok kwiatu z domieszką poczucia humoru). I chociaż przesilenie letnie już dawno za nami, myślę, że to może być ciekawa propozycja do poczytania w lecie, zwłaszcza na urlopie 😊
Dla mnie wartością dodaną jest to, że poznałam propozycje Wydawnictwa Mięta!

„Kwiat paproci i inne legendy słowiańskie” to antologia opowiadań inspirowanych rodzimą mitologią. Swoje teksty do niej przygotowały: Paulina Hendel, Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Marta Krajewska, Agnieszka Kulbat, Katarzyna Berenika Miszczuk, Martyna Raduchowska, Jagna Rolska, Małgorzata Starosta i Anna Szumacher.

Tytuł antologii nawiązuje do dawnych legend. Kwiat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Eduardo Halfon urodził się w rodzinie o żydowsko-arabsko-polskich korzeniach w Gwatemali. Gdy był chłopcem, wyjechał wraz z rodzicami i rodzeństwem do USA. W dwóch minipowieściach „Żałobie” i „Klasztorze” - połączonych w jednej publikacji przez Wydawnictwo Czarne - opowiada o poszukiwaniu tożsamości, zgłębianiu rodzinnych historii i tajemnic, mierzeniu się ze stratą i pamięcią.
W pierwszym tekście narrator przybywa do Izraela na ślub siostry, która przyłączyła się do ortodoksyjnej społeczności. Spotykając się z nią i jej przyszłym mężem, zadaje sobie pytanie: kim jestem, skoro nie chcę tu być, w miejscu, o którym tak wielu marzyło, o które walczyło? Przeżywa też proces żałoby związany z siostrą, ale także z nadzieją, która okazuje się złudzeniem: że najbliżsi zawsze pozostaną najbliżsi, że bycie w rodzinie zdeterminowane jest przez więzy, które są stałe. Rodzina jeszcze się łudzi, że to tylko młodzieńczy bunt, że dziewczynie przejdzie, ale w końcu okazuje się, że „szybko jednak jej dyskurs zaczął się zmieniać. W listach i rozmowach telefonicznych używała nie swoich słów. Jej język, jak to się zawsze dzieje z nagle nawróconymi ludźmi, stawał się szorstki i błahy, wpadała w ton zdecydowanie nietolerancyjnych kazań […] Pamiętam, jak w pewnym momencie, gdy siedzieliśmy w piątkę w jadalni w domu rodziców, siostra oznajmiła stanowczo, że jej zdaniem, zdaniem jej nowych nauczycieli i ortodoksyjnych rabinów, my nie jesteśmy Żydami. Tata wydał kilka okrzyków. Mama wstała i oddaliła się z płaczem, a brat za nią pobiegł. No proszę, odpowiedziałem siostrze, przynajmniej w tym jedynym się zgadzamy”.

Ale nie jest to jedynie prosta opowieść o kobiecie, która postanowiła odrzucić rodzinę dla religii. To także bezustanne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: kim jestem w tak zagmatwanym, przeoranym wojnami, przemocą, podziałami świecie? Czy gdziekolwiek jestem u siebie? Czy też rolą kogoś takiego jak narrator jest bycie wiecznym tułaczem, przeżywającym brak korzeni, ale i niemożliwość zakorzenienia się, co z jednej strony bywa bolesne, z drugiej – jednak pełne możliwości. Jeśli nie ma definicji, to może – kto wie – uda mi się stać tym, kim zechcę? Pod warunkiem, że będę sobie umiał / umiała odpowiedzieć na pytanie, czego chcę?

W „Klasztorze” z kolei narrator udaje się do Gwatemali śladem utopionego podobno niegdyś członka rodziny. Tak przynajmniej podpowiada mu wspomnienie z dzieciństwa. Ale jak było naprawdę?
Poszukiwania zaprowadzą go daleko w przeszłość. Do polskiego dziadka z Łodzi, który twierdził, że numer na jego przedramieniu to po prostu numer telefonu. Do pytania, dlaczego dziadek zabrał kiedyś jego i brata do muzeum i poszukiwał konkretnego modelu niemieckiego wojennego samolotu. Odpowiedź na to narrator znajdzie trzydzieści lat później, jadąc do Łodzi, a po drodze zwiedzając Niemcy i wszędzie natykając się na żydowskie ślady – wmurowane w chodniki tabliczki z imionami i nazwiskami dawnych mieszkańców, słuchając o IG Farben, producencie cyklonu B i zwiedzając Sachsenhausen, obóz koncentracyjny. Tam dowie się, że jego dziadek, który wcale nie miał naprawdę na imię Leon, tylko Leib, pracował w obozie pracy przymusowej Heinkel. Tak odkrywa tajemnicę. Opowieść o pracy w fabryce, produkcji niemieckich samolotów i sprzeciwie wobec zła, o których to wydarzeniach dziadek nigdy mu nie opowiadał.
Ta minipowieść traktuje przede wszystkim o pamięci. O wypieraniu tego, co nieludzkie i nie do wypowiedzenia, ale także o jej przywracaniu. O ciekawości, charakrteryzującej kolejne pokolenia, które chcą wiedzieć, choćby miało to bardzo zaboleć. I znów z poszukiwaniem korzeni, tożsamości, samookreślenia. Z przywoływaniem historii o bezimiennych. Tak, jak Synagodze dziadkowie narratora wypowiadają po kolei imiona zamordowanych członków swoich rodzin, przyjaciół, znajomych, sąsiadów, tak Ermelinda, gwatemalska szamanka, przywołuje z niebytu imiona utopionych w jeziorze dzieci. Dzieci, o które nikt nie dbał, dzieci, o których zapomniano. Wywołuje je z mroku chłopiec żydowski Salomon, który zmarł na nieuleczalną chorobę w klinice w Nowym Jorku, podczas gdy w pamięci narratora był jednym z dzieci z jeziora. „Dam im imię wieczyste i niezniszczalne” taki cytat z Księgi Izajasza otwiera tę drugą opowieść Eduardo Halfona. Obie zaś historie skłaniają do rozmyślań nad tym, co to znaczy – także dzisiaj – być człowiekiem i tworzyć własną opowieść.

Za polecenie książki dziękuję Żydoteka, która organizuje we Wrocławiu spotkania Klubu Książki Żydowskiej. Jeśli intersuje Was ta tematyka, zajrzyjcie na stronę Żydoteki i na Żydowski Wrocław.

Eduardo Halfon urodził się w rodzinie o żydowsko-arabsko-polskich korzeniach w Gwatemali. Gdy był chłopcem, wyjechał wraz z rodzicami i rodzeństwem do USA. W dwóch minipowieściach „Żałobie” i „Klasztorze” - połączonych w jednej publikacji przez Wydawnictwo Czarne - opowiada o poszukiwaniu tożsamości, zgłębianiu rodzinnych historii i tajemnic, mierzeniu się ze stratą i...

więcej Pokaż mimo to