-
Artykuły
Zwyciężczyni Bookera ścigana przez indyjski rząd. W tle kontrowersyjne prawo antyterrorystyczneKonrad Wrzesiński3 -
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
Biblioteczka
2024-06-16
2024-06-10
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
Robaki przepełzły w niepamięć. Jednak życie nie znosi próżni. A sprostanie wszystkiemu, co przyjdzie później, okaże się nie lada... sztuką.
Czekałam i wreszcie się doczekałam. Po raz kolejny przepadłam w zachemowskich oparach, w nieznającym litości nurcie Brdy. Historie spod pióra p. Białys mają w sobie jakiś pierwiastek tejże bydgoskiej rzeki. Nie znajduję innego wytłumaczenia dla zachodzącego w trakcie lektury przewrotu. Tych książek się nie czyta. Zanurzamy się z wolna w pierwszych stronach, by już za chwilę płynąć z prądem ekscytacji, który to w poważaniu ma naszą potrzebę wytchnienia. Wypluje nas na kamienisty brzeg równo z ostatnią przerzuconą kartką.
Zadziwia mnie, jak kryminał, w którym spora liczba poszlak jest podana czytelnikowi na srebrnej tacy (wszak mamy do czynienia również z perspektywą "tego złego"), nie traci nic (a przynajmniej niewiele) z wartości, gdy idzie o poziom zaangażowania odbiorcy. Czy to za sprawą bohaterów, względem których trudno nie żywić choć minimalnej dawki sympatii? Z pewnością. Czy ma na to wpływ nieustannie domagająca się uwagi panorama Bydgoszczy, wraz ze swoją bogatą historią i smakowitymi anegdotami? Trudno zaprzeczyć. Wreszcie, czy wyżyny satysfakcji są osiągane przy udziale niepozornych nawiązań kulturalnych (odniesienia muzyczne robią swoje, ale obecność niszowej zajawki puzzlowej - coś absolutnie fantastycznego)? Oczywiście, że tak.
Kontynuacja przygód komisarza Bondysa zdecydowanie trzyma poziom. To kwestia moich indywidualnych upodobań, ale odnoszę wrażenie, że jest lepiej niż było. "Drętwota" dialogowa, która była chyba główną bolączką pierwszego tomu, przeszła znaczną korygację. Czuć silną lokalność, ale bez niezręczności. Oby tak dalej. Liczne konstrukcyjne mrugnięcia okiem do części otwierającej serię odnotowuję na plus - nie odbiły mi się czkawką, choć wiem, że nie każdy będzie w stanie je strawić.
Do tego epilog - jakże soczysta wisienka na torcie. Z niecierpliwością wypatruję kolejnego tomu!
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
Robaki przepełzły w niepamięć. Jednak życie nie znosi próżni. A sprostanie wszystkiemu, co przyjdzie później, okaże się nie lada... sztuką.
Czekałam i wreszcie się doczekałam. Po raz kolejny przepadłam w zachemowskich oparach, w nieznającym litości nurcie Brdy. Historie spod pióra p. Białys mają w sobie...
2018
2024-06-07
Jeśli "Ove" roztrzaskał moje serce na kawałki, to "Harold" zmielił je na proszek.
Sytuacja analogiczna jak z backmanowskim staruszkiem - nagromadzenie wyjątkowo płaczogennych motywów, skrojonych idealnie na moją miarę. Czego chcieć więcej?
Nie obchodzi mnie, jak abstrakcyjna może wydawać się idea wędrówki w intencji przepłoszenia zaawansowanego nowotworu, nie ona ma tutaj grać pierwsze skrzypce (choć w gruncie rzeczy to właśnie ma miejsce). Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni moja empatia w stosunku do fikcyjnego bohatera osiągnęła takie wyżyny. Męczyłam się z każdym pokonanym przez Harolda kilometrem, płakałam z każdym kolejnym rozbudzonym wspomnieniem. Ból w nogach, ból w sercu, ból duszy.
Jak to zwykle bywa u mnie z najwyżej ocenianymi lekturami - brak słów, aby wyrazić cały szereg uczuć, jakie żywię w stosunku do "Niezwykłej wędrówki". Kojarzycie ten popularny ostatnimi czasy trend, w którym ludzie doznają głębokiego szoku, uświadamiając sobie, jak wiele dobrego przyniosła ich pojedyncza, niepozorna decyzja? Dokładnie tak samo czuję się, robiąc specjalne miejsce w serduszku na outletowy egzemplarz książki złowiony za dyszkę.
Jeśli "Ove" roztrzaskał moje serce na kawałki, to "Harold" zmielił je na proszek.
Sytuacja analogiczna jak z backmanowskim staruszkiem - nagromadzenie wyjątkowo płaczogennych motywów, skrojonych idealnie na moją miarę. Czego chcieć więcej?
Nie obchodzi mnie, jak abstrakcyjna może wydawać się idea wędrówki w intencji przepłoszenia zaawansowanego nowotworu, nie ona ma tutaj...
2024-05-31
Dlaczego nikt nie zachęcił mnie do szybszego powrotu w rejony Coopers Chase?? Pierwsze spotkanie z grupą nielicencjonowanych detektywów-emerytów wspominam bez większej ekscytacji - było angielsko, sielankowo, ale niezbyt angażująco. Z każdą kolejną stroną tomu drugiego mój poziom entuzjazmu wznosił się do niewyobrażalnego poziomu. W końcu zaserwowano nam śledztwo z krwi i kości (a nawet lepsze; pamiętajcie, że mamy do czynienia z Czwartkowym Klubem Zbrodni), które intryguje do ostatniego trupa. Do tego całe mnóstwo pomniejszych wątków, będących źródłem czkawki czy zaszklonych oczu.
Nie mam słów, uwielbiam tę część ❤ Oby kolejne okazały się równie dobre - na pewno zweryfikuję to znacznie prędzej.
Dlaczego nikt nie zachęcił mnie do szybszego powrotu w rejony Coopers Chase?? Pierwsze spotkanie z grupą nielicencjonowanych detektywów-emerytów wspominam bez większej ekscytacji - było angielsko, sielankowo, ale niezbyt angażująco. Z każdą kolejną stroną tomu drugiego mój poziom entuzjazmu wznosił się do niewyobrażalnego poziomu. W końcu zaserwowano nam śledztwo z krwi i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-24
Klucz moich wyborów książkowych jest często tak abstrakcyjny, że ciężko wytłumaczyć go przypadkowej osobie. O najmniejszą nawet dozę wyrozumiałości tym trudniej. W przypadku "Szaraka" - co tu dużo mówić - uwiodły mnie oczka okładkowego Lepus europaeus. Dalsza część mojego przykrótkiego wywodu niech będzie zatem ostrzeżeniem, by nigdy nie pokładać większych nadziei w samych tylko ślepiach.
Temat zdawał się czymś zdecydowanie wartym zgłębienia. Kultura rolnicza obecna jest w moim życiu (bez)pośrednio już od pierwszych wiosen, jakie było mi dane przeżyć. Większość fachowych terminów jakie przewijały się na kartach książki pochłaniałam z drganiem w kącikach ust, które zapowiadało rychłą falę nostalgii (tyczy się to chyba zwłaszcza nazw własnych poszczególnych maszyn).
Szczytem naiwności byłoby oczekiwać, że 330 stron ilustrujących rok z życia rolnika i jego pola kipieć będzie sielskością i anielskością. Nie spodziewałam się jednak, że w trakcie lektury (rozłożonej na zdecydowanie zbyt wiele dni) odhaczyć będę mogła 5 pełnoprawnych drzemek i kilkadziesiąt pomniejszych snów z gatunku 'mikro'. Jestem osobą, która praktykowanie tego typu rozrywek pozostawia na czas nocy, zatem niezwykle trudno jest doprowadzić mnie do takiego stanu. Do tej pory udało się to jednej jedynej książce, którą wspominam bardzo ozięble i nie chcę wspominać jej z tytułu. Mniejsza.
Wynudziłam się - jak do tego doszło, nie wiem. Nie rzucam w tym momencie oklepanym cytatem, JA FAKTYCZNIE NIE MAM POJĘCIA, CO TUTAJ NIE ZAGRAŁO. Ta książka to dość ciekawa sinusoida - liczne nawiązania popkulturowe i anegdoty lingwistyczne konsumowało mi się z ogromną przyjemnością. To właśnie ich obecność skutecznie powstrzymuje mnie przed wystawieniem "Szarakowi" najniższej noty. Z drugiej strony zaś, bezrefleksyjne fragmenty poświęcone polowaniom czy aktom kłusowniczym ("satysfakcja z zabijania"; co????) budzą jedynie niesmak, zdecydowanie niepotrzebny przy tego typu pozycji. Nie, gdy trzon całej historii zasadza się na jakże imponującej i podziwu godnej idei powrotu do (nomen omen) korzeni, w której dobro środowiska stanowi wartość nadrzędną.
Wierzę (a wszelkie pozytywne opinie jedynie mnie w tym przekonaniu utwierdzają), że pióro Stempela znajdzie swoich zwolenników, którzy zasianą w lekturze pasję - nie sposób jej nie dostrzec - żąć będą z radością. Chętnie odstąpię swoje miejsce komuś godniejszemu.
Klucz moich wyborów książkowych jest często tak abstrakcyjny, że ciężko wytłumaczyć go przypadkowej osobie. O najmniejszą nawet dozę wyrozumiałości tym trudniej. W przypadku "Szaraka" - co tu dużo mówić - uwiodły mnie oczka okładkowego Lepus europaeus. Dalsza część mojego przykrótkiego wywodu niech będzie zatem ostrzeżeniem, by nigdy nie pokładać większych nadziei w samych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-15
2024: Nie chcąc pozbawiać tegorocznej refleksji niezbędnego pierwiastka szczerości, muszę zauważyć, iż na przestrzeni ostatnich miesięcy treść "Haltu" niepostrzeżenie zatarła się w moich mózgowych czeluściach. Emocje towarzyszące pierwszej lekturze przygasły, a ja coraz intensywniej zastanawiałam się, czy pierwotny entuzjazm nie był aby zbytnio przesadzony. Liczba miejsc w przedziale pierwszej klasy, goszczącym książkowych nad-ulubieńców jest ściśle ograniczona, w żadnym wypadku nie należy dopuszczać do jego zatłoczenia. Uzbrojona w powtórnie odpalony płomień ekscytacji, z kieszeniami po brzegi wypełnionymi pokładami nowo nabytych doświadczeń, ruszyłam zatem na poszukiwania potencjalnego gapowicza.
Nie znajduję usprawiedliwienia na tego typu niezbyt przychylne myśli. W ramach pokuty, gotowa jestem przyjąć niespodziewany dar niebios, w postaci kolejnej kończyny. Czy jeśli zeszłoroczne zachwyty (rozkosznie sentymentalne) podpisane zostaną nie przez dwie, a trzy dłonie, zyskają wówczas na wartości? Pozostaję w uwielbieniu dla wyjątkowego pióra J.Z.
Ach, pytanie postawione na samym końcu poprzedniej recenzji od roku pozostaje bez odpowiedzi.
2023: Gdy zbliżałam się do nieuchronnego finiszu historii Jakuba Zająca (choć trudno mówić o finiszu czegoś, co trwa nieprzerwanie, dzień po dniu - i oby jak najdłużej),powzięłam pewien plan. Zamarzyłam sobie, by moje odczucia ubrać w słowa równie piękne, jak te wydrukowane na kartkach "Haltu". Nie mam wątpliwości, że zadanie to przerasta moje możliwości (przynajmniej dryg do rymowania utrzymuje się na stałym poziomie). Niezależnie od tego, jak koślawa okaże się owa a'la recenzja, czuję ogromną potrzebę skreślenia tych kilku słów.
"Halt" nie jest książką, którą łykniecie na raz (opinii tej w żaden sposób nie determinuje fakt, że moja lektura przypadła na okres uczelnianej tabaki).
To nie "maluch" otwierający alkoholową sztafetę na imieninach cioci. Poszczególne słowa - jakże proste, a równocześnie monumentalne w metaforycznych konfiguracjach - rozleją się po Waszych trzewiach, przenikną do krwioobiegu i nieprędko skończą w szponach metabolizmu.
W pewnej rozmowie autor podzielił czytelników owego tytułu na trzy grupy. Myślę, że najbliżej mi do tej ostatniej - zrzeszającej "poszukiwaczy literatury". Wiodę żywot abstynencki (nie chciałam posiłkować się moim "ulubionym" słowem, po prostu tak jakoś wyszło); statystkę psuje mi jeden jedyny kieliszek szampana i te kilkanaście sztuk wiśni zatopionych w likierze (śmieszne, że owocki te jedynie w takiej formie mnie nie odstręczają). Nie jestem też osobą współuzależnioną.
Całe szczęście, "Halt" w swej zawartości nie skupia się wyłącznie na nałogu alkoholowym. Spragnieni (nomen omen) sensacji nie uświadczą tu rozdziałów pokroju "tydzień chlał na umór - tak skończył". Wszyscy ci, którzy osiągnęli zapijaczone dno (o ile znajdą w sobie jakiekolwiek pokłady sił umożliwiające lekturę) zapewne poczują się rozczarowani faktem, że ostatnia strona nie zawiera magicznej formułki, która przetransportuje ich do krainy mlekiem i miodem płynącej (w końcu jakaś odmiana).
Nie trzeba być alkoholikiem, by sięgnąć po "Halt". Mało tego, nie trzeba się określać mianem osoby uzależnionej od czegokolwiek (choć głupotą byłoby sądzić, że wszyscy jesteśmy czyści). Zagwarantować mogę, że po lekturze:
• nie spojrzycie w ten sam sposób na Tego Jednego Pana/Tą Jedną Panią skrzętnie ukrywających brzęczący ekwipunek w plastikowej torbie wielokrotnego użytku
• nie spojrzycie w ten sam sposób na siebie
Lektura "Haltu" była niesamowitym doświadczeniem. Poznałam bliżej wyjątkową personę, którą od blisko roku kojarzyłam wyłącznie z czarno-białych, instagramowych kadrów (czyżby to one nakazywały mi zagrzać miejsce na profilu J.?). Jako, że jest to książka, którą przyszło mi otworzyć kolejny rok mojej czytelniczej przygody, mogę jedynie życzyć sobie, by kolejne tytuły dorównywały jej niezwykłości (coś czuję, że nie przyjdzie mi na to długo czekać - #annaipanb).
Mam nadzieję, że w końcu zdołam odpowiedzieć na pytanie "czy to, co robię dzisiaj, przybliża mnie do tego, co chcę robić jutro".
2024: Nie chcąc pozbawiać tegorocznej refleksji niezbędnego pierwiastka szczerości, muszę zauważyć, iż na przestrzeni ostatnich miesięcy treść "Haltu" niepostrzeżenie zatarła się w moich mózgowych czeluściach. Emocje towarzyszące pierwszej lekturze przygasły, a ja coraz intensywniej zastanawiałam się, czy pierwotny entuzjazm nie był aby zbytnio przesadzony. Liczba miejsc w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-03
Czuję się oszukana. Jak kilkuletni pogromca warzyw, naczelny niejadek, któremu rodzicielka przemyciła w daniu obiadowym fasolowego burgerka i frytki z batatów. Wygłodniały dzieciak pożarł wszystko z wielką chęcią, ba! Przyznał, że było pyszne. Nieczyste zagranie matuli jednak się opłaciło.
Gdybym nieco bardziej zagłębiła się w fabułę "Debitu", doszłabym zapewne do wniosku, że jest to pozbawiona smaku mamałyga, która niepotrzebnie będzie mi ciążyć na żołądku. Na chwilę obecną sytuacja przedstawia się następująco - zęby całe, odruchów wymiotnych brak... A ja mam ochotę na więcej ❤
To nie miało prawa mi się spodobać, nie AŻ TAK. Klimaty postapokaliptyczne znajdują się u mnie na cenzurowanym, dzielą niechlubną celę wraz z motywami sci-fi oraz dinozaurami (czy właśnie utraciłam sympatię połowy Internetu?). Eksplorowanie tych konkretnych rejonów w literaturze nie daje mi żadnej satysfakcji. Nie zasługuję na miano czytelniczej masochistki, dlatego staram się unikać tytułów, których szanse na umęczenie mojej biednej osoby oceniam nader wysoko.
W trakcie lektury "Debitu" olśnienie przychodziło stopniowo. "HEJ, MAMY TU PODRĘCZNIKOWY PRZYKŁAD DYSTOPII, WEŹ TO LEPIEJ ODŁÓŻ, NA PEWNO WSZYSTKO W PORZĄDKU?". Równocześnie, proporcjonalnie wzrastał mój poziom ekscytacji i zaangażowania. Dawno nie toczyłam tak zaciekłej walki z czasem i przestrzenią, byle tylko móc pochłonąć ten przysłowiowy ✨jeszcze jeden rozdział✨.
Jestem ogromną fanką wielowątkowości - jeśli Wy również, będziecie zachwyceni. Mamy do czynienia z pokaźnym zastępem bohaterów, wachlarzem perspektyw, który wraz z postępem historii będzie dawał coraz to słabszy powiew (trup ściele się gęsto, naprawdę gęsto). Czego tu nie ma! Zamknięte przestrzenie, żywe trupy (w zupełnie nowym, odświeżonym wydaniu), epidemia, a w tym wszystkim - nieustanna walka o przetrwanie.
W kontekście nie tak dawnych wydarzeń, które trwale zapisały się w zbiorowej świadomości, lektura "Debitu" jest jeszcze bardziej pasjonująca. Człowiek wyjątkowo nie wiedział, niespecjalnie się też łudził - a wyszło jak wyszło. Gorąco polecam!
Serdecznie dziękuję (po raz kolejny!) za egzemplarz - Pani Bognie z PRart Media oraz Wydawnictwu Czarna Owca⚘
Czuję się oszukana. Jak kilkuletni pogromca warzyw, naczelny niejadek, któremu rodzicielka przemyciła w daniu obiadowym fasolowego burgerka i frytki z batatów. Wygłodniały dzieciak pożarł wszystko z wielką chęcią, ba! Przyznał, że było pyszne. Nieczyste zagranie matuli jednak się opłaciło.
Gdybym nieco bardziej zagłębiła się w fabułę "Debitu", doszłabym zapewne do wniosku,...
2024-04-28
Jak wygląda Wasz wybór kolejnej lektury? Bierzecie pod uwagę kryterium geograficzne? Czy dźwięczy Wam w głowie nieśmiertelne „cudze chwalicie, swego nie znacie”?
Dziesiątki przeczytanych tytułów umiejscowiły mój czytelniczy gust w rejonach zachodnich. W tym roku powzięłam postanowienie, by wykrzesać minimalną dozę odwagi i otworzyć się na dorobek pisarski rodem z przeciwległej części świata. Można powiedzieć, że Japonię powinnam odhaczyć już parę dobrych lat temu, kiedy to zaliczyłam krótki epizod fascynacji tamtejszymi komiksami. Obrazki swoje, a tekst swoje, dlatego starsza o parę wiosen postanowiłam sięgnąć po książkę z krwi i kości, wiecie, taką w pełni zadrukowaną słowem pisanym.
Do odważnych świat należy, tak mówią. Warto jednak brać pod uwagę możliwość ewentualnego zawodu. Z niewiadomych powodów moja literacka czujność pozostawała przez ostatnie tygodnie w stanie hibernacji (czyżby za dużo dobrych książek?) i... mamy to. Ni stąd, ni zowąd przyszło rozczarowanie. Dawało o sobie znać stopniowo, jednak intuicja rzadko mnie zawodzi – książkę kończę z przykrym, acz silnym poczuciem zmarnowanego potencjału.
Wstępny zarys historii prezentował się naprawdę intrygująco i – co by nie mówić – był jakby skrojony idealnie na moją miarę. Krótkie przedstawienie głównych bohaterów w stopce redakcyjnej rozwiało początkowe nadzieje; nie będą stanowić lustrzanego odbicia tej konkretnej czytelniczki, która mimo wszystko identyfikuje się jako społeczny outsider, nie będę mogła zbić z nimi mentalnej piony. Samotność niejedno ma imię, dlatego obietnica nowej perspektywy była traktowana przeze mnie jako wartość dodana.
Nie wiem, co poszło nie tak. Czy wina leży po charakterystycznym, azjatyckim podejściu do literatury, którego zasadniczym wyznacznikiem jest silne upodobanie ekonomizacji słowa? Czy to kwestia perypetii bohaterów młodocianych, których decyzje i sposób myślenia pojmuję niezwykle rzadko (choć jest mi do nich bliżej niż dalej)? Wreszcie, może to sprawka niezbyt pociągającego „drugiego planu”, który w oczywisty sposób miał stanowić punkt wyjścia dla rozważań nad sferą wyrzutków, a jedynie wybijał z rytmu? Skłaniam się ku sprawiedliwemu podziałowi zarzutów i jakąś wspólną karą.
Relacja głównych bohaterów żadnym sposobem mnie nie kupuje. Zastanawiam się, czy w ogóle powinna; być może cały ambaras wynika z mojego niezrozumienia – wybaczcie, jak wspomniałam na początku, raczkuję dosyć niepewnie po tym wschodnim gruncie. Chcę wierzyć, że nawet nieznaczne zwiększenie objętości pozwoliłoby dokładniej nakreślić portrety psychologiczne, wytłumaczyć motywację niektórych posunięć. Chcę, ale mając w pamięci konkretne fragmenty oraz wspomnienia (niestety bardzo wyraźne) reakcji na nie – coś pomiędzy zdziwieniem, zażenowaniem i niezrozumieniem właśnie – jest mi niespotykanie ciężko. Jako że cenię sobie szczerość, z niejaką ulgą wspomnieć muszę obecność naprawdę pięknych, trafnych przemyśleń. Szkoda tylko, że trafiły się ich zaledwie śladowe ilości...
„Plecy, które chcę kopnąć” okazały się tytułem nie dla mnie. Nie czuję szczególnej potrzeby, by w podobny sposób znęcać się nad posiadanym egzemplarzem. Myślę, że historia ta jest w stanie znaleźć właściwych odbiorców, będących może na nieco wcześniejszym etapie życia. Na moją okejkę niestety nie ma co liczyć.
Egzemplarz recenzencki zawdzięczam Wydawnictwu Kirin – piękne dzięki!
Jak wygląda Wasz wybór kolejnej lektury? Bierzecie pod uwagę kryterium geograficzne? Czy dźwięczy Wam w głowie nieśmiertelne „cudze chwalicie, swego nie znacie”?
Dziesiątki przeczytanych tytułów umiejscowiły mój czytelniczy gust w rejonach zachodnich. W tym roku powzięłam postanowienie, by wykrzesać minimalną dozę odwagi i otworzyć się na dorobek pisarski rodem z...
2024-04-21
Po lekturze dziesiątek tytułów dotykających tematyki obozowej wreszcie dane mi było zapoznać się z perspektywą więźnia narodowości innej niż polska czy żydowska. Charakterystyczne oddanie "mateczce" dostrzec można niemal na każdej kolejnej stronie.
Relacja momentami nieco chaotyczna (choć czy w starciu z wojennymi wspomnieniami mamy prawo wysuwania podobnego zarzutu?), jednak nie przeszkodziło to w wychwyceniu pewnych nieznanych mi dotąd przykładów okrucieństw napędzających tytułową machinę śmierci.
Na koniec przestroga dla wszystkich zbytnio sugerujących się wątkiem zawartym w nagłówku - opis przygotowań oraz samego procesu ucieczki mieści się w raptem kilku ostatnich stronach. Całościowa relacja wydaje mi się mimo wszystko bardziej satysfakcjonująca, stąd nie poczytuję tego faktu na niekorzyść książki
Po lekturze dziesiątek tytułów dotykających tematyki obozowej wreszcie dane mi było zapoznać się z perspektywą więźnia narodowości innej niż polska czy żydowska. Charakterystyczne oddanie "mateczce" dostrzec można niemal na każdej kolejnej stronie.
Relacja momentami nieco chaotyczna (choć czy w starciu z wojennymi wspomnieniami mamy prawo wysuwania podobnego zarzutu?),...
2024-04-23
Nie jestem przekonana do motywu domorosłych detektywów, więc momentami było trochę nużąco, trochę irytująco - jednak w ostatecznym rozrachunku całość wypada naprawdę dobrze. Nawet (a może zwłaszcza?) rozwiązanie, co do którego również miałam pewne obiekcje. Już mi przeszło
Nie jestem przekonana do motywu domorosłych detektywów, więc momentami było trochę nużąco, trochę irytująco - jednak w ostatecznym rozrachunku całość wypada naprawdę dobrze. Nawet (a może zwłaszcza?) rozwiązanie, co do którego również miałam pewne obiekcje. Już mi przeszło
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-19
Nie czuję się kompetenta, aby oceniać treść, ale...
ZA SAME ILUSTRACJE WYSTAWIŁABYM MILION GWIAZDEK
Jestem przeogromną fanką prac Ingi Moore, książki w nie wzbogacone są warte każdych pieniędzy. Do pełni szczęścia potrzeba mi jeszcze debiutu Astrid Sheckels na polskim rynku.
Nie czuję się kompetenta, aby oceniać treść, ale...
ZA SAME ILUSTRACJE WYSTAWIŁABYM MILION GWIAZDEK
Jestem przeogromną fanką prac Ingi Moore, książki w nie wzbogacone są warte każdych pieniędzy. Do pełni szczęścia potrzeba mi jeszcze debiutu Astrid Sheckels na polskim rynku.
2024-04-12
Prosty, momentami absurdalny humor, bohaterowie ciągle jeszcze oswajający jesień życia, odrobina czystego wzruszenia - ta książka to miód na moje serducho ❤
Prosty, momentami absurdalny humor, bohaterowie ciągle jeszcze oswajający jesień życia, odrobina czystego wzruszenia - ta książka to miód na moje serducho ❤
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-10
Nie znajduję słów, aby wyrazić jak bardzo rozczarowała mnie ta książka. Z jednej strony, krzycząca z okładki adnotacja każe mi przypuszczać, że jestem na nią po prostu za głupia. Z drugiej zaś, w zgrabną całość sklejają się wszelkie negatywne opinie, które w przeciągu roku zaobserwowałam na naszym lokalnym poletku czytelniczym.
Nie kupuję zaserwowanego nam konceptu. Uwielbiam, gdy ilustrowanie ludzkich zachowań odbywa się przy udziale zwierząt - hello, książkę mojego życia napisał K. Grahame. W przypadku "Moich głupich pomysłów" w żaden sposób nie potrafiłam czerpać przyjemności z przenikania się obu tych płaszczyzn. Czy to przez wplecenie w historię warstwy religijnej? Być może, bo nie byłam w stanie rezonować z wieloma aspektami przedstawionego tam wizerunku Boga. Z innych rzeczy które szczególnie odbierały komfort lektury...
Autor nazbyt hojnie wciskał w usta swoich bohaterów nie zawsze potrzebne (przynajmniej w moim odczuciu) "mordy" czy inne "gnoje". Miało być wulgarnie i agresywnie, wyszło lekko karykaturalnie.
Ach, no i ta doprowadzająca do szewskiej pasji fragmentaryczność, ekonomizacja słowa, jak gdyby Zannoni postawił sobie za cel upchnięcie wcale nie tyciej treści w możliwie najmniejszym pułapie znaków. Nie jestem debilem (w sumie to nie wiem, może jednak jestem), nie trzeba mi każdej jednej rzeczy rozkładać na części pierwsze, ale miło byłoby wejść głębiej w rozterki głównych bohaterów, razem z nimi cieszyć się i smucić.
Mogłabym wylewać kolejne litry jadu, ale jakoś nie mogę się przemóc, zwłaszcza gdy patrzę na okładkę i widzę tytuł, który przez okrągły rok figurował w mojej głowie jako pewny ulubieniec. O ironio - zaznaczyłam kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt fragmentów i pojedynczych zdań, które obiektywnie rzecz biorąc są naprawdę dobre, piękne (gdyby tylko cała książka chciała być utrzymana w konwencji ostatnich rozdziałów 💔). Niestety, prawdziwe ich docenienie powierzam komuś innemu. Chcę możliwie szybko wypocić całą nagromadzoną w trakcie lektury frustrację i zapomnieć.
Nie znajduję słów, aby wyrazić jak bardzo rozczarowała mnie ta książka. Z jednej strony, krzycząca z okładki adnotacja każe mi przypuszczać, że jestem na nią po prostu za głupia. Z drugiej zaś, w zgrabną całość sklejają się wszelkie negatywne opinie, które w przeciągu roku zaobserwowałam na naszym lokalnym poletku czytelniczym.
Nie kupuję zaserwowanego nam konceptu....
2024-03-27
Bardzo wymęczyła mnie ta książka. Człowiek zmęczony, to człowiek zły. A wtedy już tylko krok dzieli go od wystawienia lekturze dwóch gwiazdek (*czterech, według skali LC).
Jedyne, czego nie sposób odmówić "Marinie" to klimat, który otacza czytelnika swoimi ramionami już od pierwszych zdań. Niestety, tajemnicza i osobliwa aura nie nakarmiły mnie wystarczająco. Właściwie, to w ogóle. Nie byłam w stanie wykrzesać sympatii do żadnego z bohaterów, nie dawałam też szczególnej wiary w siłę więzi zawiązanej pomiędzy głównym duo. Wnioskuję, że bez niej czytelnikowi raczej trudno wsiąknąć w barcelońskie perypetie. Sama przygoda, która miała porwać mnie od pierwszego pokonanego zaułka, zaserwowała mi jedynie znużenie. Chyba po prostu mam dość historii, w których bohaterowie stanowią odzwierciedlenie memicznego białasa z przewidywalnych horrorów i robią dokładnie to, czego nie powinni. I WIEM, że to właśnie te działania popychają całą akcję do przodu, ale jednocześnie odbierają mi całą przyjemność z lektury. Prawdopodobnie 6 na 10 przeczytanych przeze mnie książek cechuje się podobnym schematem, ale w przypadku "Mariny" odczuwałam go zdecydowanie zbyt mocno. No i chyba po raz kolejny potwierdza się, że nie jestem docelowym odbiorcą wątków fantastycznych.
Okropnie się czuję pisząc to wszystko, bo przecież mamy do czynienia z ZAFÓNEM. Gdy parę lat temu konsumowałam jego literackie początki, z "Księciem Mgły" na czele, pamiętam, że byłam w miarę usatysfakcjonowana. Nie było to coś absolutnie "mojego", natomiast czas spędzony na ich lekturze trudno uznać za stracony. Trudno powiedzieć, czy mój gust czytelniczy przeszedł tak diametralną metamorfozę, czy może wina leży po stronie PRZEOKROPNEGO wydania kieszonkowego... "Marina" może doczeka się drugiej szansy. A może nie.
Bardzo wymęczyła mnie ta książka. Człowiek zmęczony, to człowiek zły. A wtedy już tylko krok dzieli go od wystawienia lekturze dwóch gwiazdek (*czterech, według skali LC).
Jedyne, czego nie sposób odmówić "Marinie" to klimat, który otacza czytelnika swoimi ramionami już od pierwszych zdań. Niestety, tajemnicza i osobliwa aura nie nakarmiły mnie wystarczająco. Właściwie, to...
2024-04-06
2024: Chcąc być szczerą, muszę przyznać, że miałam niewielkie obawy jak odbiorę tę historię równo dwa lata po pierwszej lekturze. Poszły one w zapomnienie niemal od razu. W każdym słowie, w każdym zdaniu zawiera się tak niewypowiedziane piękno; nie sposób owego kunsztu nie docenić. Wszyscy, którzy uważają inaczej - pozostajecie dla mnie zagadką.
Kolejny raz nie wiem, jak w kilku błahych wnioskach zmieścić moją miłość dla danego tytułu. Dziękuję tej nienazwanej sile, która właściwie nakierowała przed laty moje dłonie, oczy i serce.
Żyję dla takich książek.
2022: Do tej pory "Znachor" był wyłącznie obiektem moich śmieszków, bo wiecie - to taki polski Kevin, emitowany w każde możliwe święto. Jakaś siła mnie w końcu tknęła, by poznać historię osławionego Wilczura. Przepadłam, to było coś wspaniałego ❤
2024: Chcąc być szczerą, muszę przyznać, że miałam niewielkie obawy jak odbiorę tę historię równo dwa lata po pierwszej lekturze. Poszły one w zapomnienie niemal od razu. W każdym słowie, w każdym zdaniu zawiera się tak niewypowiedziane piękno; nie sposób owego kunsztu nie docenić. Wszyscy, którzy uważają inaczej - pozostajecie dla mnie zagadką.
Kolejny raz nie wiem, jak w...
2024-03-31
Im bliżej byłam ostatniej strony, tym silniej odczuwałam, że jest to książka w zasadzie o niczym. Zwłaszcza z punktu widzenia czytelnika skuszonego opisem wydawniczym. Kryminału tu tyle, co kot napłakał, wszelkie bardziej sensacyjne wątki wydają się ledwo liźnięte.
ACZKOLWIEK - tutaj plot-twist większy, niż wszystkie te pomniejsze zaskoczenia w niniejszej książce zebrane do kupy - czytało mi się to znakomicie (rekomendacja osoby z ombrofobią liczy się podwójnie?).
Dla zwolenników powieści obyczajowych - jak najbardziej. Łaknący grozy poczują się prawdopodobnie nieco rozczarowani. Chyba, że w topce Waszych wewnętrznych lęków plasuje się (podobnie jak w moim przypadku) zagrożenie powodziowe.
Im bliżej byłam ostatniej strony, tym silniej odczuwałam, że jest to książka w zasadzie o niczym. Zwłaszcza z punktu widzenia czytelnika skuszonego opisem wydawniczym. Kryminału tu tyle, co kot napłakał, wszelkie bardziej sensacyjne wątki wydają się ledwo liźnięte.
ACZKOLWIEK - tutaj plot-twist większy, niż wszystkie te pomniejsze zaskoczenia w niniejszej książce zebrane do...
2024-03-17
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN (super sprawa, pięknie dziękuję za egzemplarz!)
Podobno boazeria to wyznacznik polskiej gościnności, obowiązkowy element domowego wystroju – coś jak ćmielowskie figureczki czy kosz ukryty w szafce kuchennej. Przez lata nie zasmakowałam luksusu posiadania żadnego z owych dodatków. Lektura „Robaków” utwierdziła wątpliwą reputację „bursztynowej komnaty”, która niemal od zawsze kiełkowała w mojej głowie. Mogę żałować porcelanowych kotków, nawet śmieci upychanych pod zlewem. Ale pełzające robactwo – to już zbyt wiele.
Dawno nie czytałam tak klimatycznego thrillera. Wydaje się, jak gdyby opisywana (przez rodowitą mieszkankę, co dodatkowo podnosi mój stopień zaufania w autentyczność odtwarzanych realiów) Bydgoszcz była kolejnym bohaterem, jednym z całego arsenału. Im więcej zaś postaci i wątków, tym bardziej raduje się moje czytelnicze serducho – następny punkt dla autorki! Niestety, nie sposób oddailić się od matematycznych prawideł, zatem gdy mamy do czynienia z plusem, tuż obok czaić musi się minus. Na miano głównej bolączki, która uparcie przypominała o sobie, próbując jednocześnie odebrać mi przyjemność z lektury, zasługuje styl. Wspominam go tuż obok peanów na cześć bohaterów, ponieważ to właśnie w interakcjach zachodzących pomiędzy nimi dało się odczuć dziwną do nazwania energię. „Kanciastość” dialogów i pojedynczych scen zrzucam jednak na karb debiutu. Wierzę, że rozbieg wzięty przez autorkę da początek długiemu maratonowi. Zaserwowane przez nią pokaźne tomiszcze jednoznacznie ilustruje powiedzenie „jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej”.
Choć od opisywanej w „Robakach” Bydgoszczy dzieli mnie 300 kilometrów z przysłowiowym hakiem (i jakieś 30 lat...), na dobre wsiąkłam w jej mroczne zaułki. Ledwo opuściłam je wraz z przerzuceniem ostatniej strony, a już zaczyna się robić tęskno. Zdecydowanie potrzebuję kolejnej dawki przygód komisarza i jego teamu.
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN (super sprawa, pięknie dziękuję za egzemplarz!)
Podobno boazeria to wyznacznik polskiej gościnności, obowiązkowy element domowego wystroju – coś jak ćmielowskie figureczki czy kosz ukryty w szafce kuchennej. Przez lata nie zasmakowałam luksusu posiadania żadnego z owych dodatków. Lektura „Robaków” utwierdziła...
Tego się nie spodziewałam... Nie, po przykrym (i stosunkowo niedawnym) epizodzie z "Muchomorami".
Właściwie do samego końca mój paluch rozważał opcję zawiśnięcia nad gwiazdką z numerem 4 [skala Goodreads'owa]. Oczywiście nie obyło się bez wątków irytujących i absurdalnych, a mimo to... bawiłam się świetnie. Najważniejsze - nie odczuwałam klimatu rodem ze "Scooby-Doo", a przy tego typu zapleczu fabularnym zdarza się to niezwykle często. Wsiąkłam bez reszty w balansowanie wraz z głównymi bohaterami na pograniczu filmowej fikcji i rzeczywistości. A na deser jakże wyborny w konsumpcji moment zrzucenia wszelkich masek.
Moją największą obawą było skiełbaszenie tak dobrej całości na ostatnich kilku stronach. I wiecie co? Trochę się pokiełbasiło... Ostateczna ocena spada zatem o oczko w dół, a ja - mimo wszystko - jestem wdzięczna za tę chwilę całkiem niezłej rozrywki.
Tego się nie spodziewałam... Nie, po przykrym (i stosunkowo niedawnym) epizodzie z "Muchomorami".
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWłaściwie do samego końca mój paluch rozważał opcję zawiśnięcia nad gwiazdką z numerem 4 [skala Goodreads'owa]. Oczywiście nie obyło się bez wątków irytujących i absurdalnych, a mimo to... bawiłam się świetnie. Najważniejsze - nie odczuwałam klimatu rodem ze...