Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Uwielbiam Lucy Score i mówie to przy pokaźni każdej kolejnej jej książki. Po lekturze „To co chcemy zostawić za sobą” oczywiście zrobię to samo. Ostatnio zastanawiałam się także, którą z serii autorki lubię najbardziej.

Po skończeniu trylogii „Knockemout” mogę już powiedzieć, że jednak przegoniła tę o Riley Thorn. Co prawda tylko odrobinę, ale ta odrobinka się tutaj liczy.

W TCCZZS kocham absolutnie wszystko. Od bohaterów (a zwłaszcza Luciana), przez lokalizację, po akcję, która nie zwalnia. Czy bohaterowie, którzy, przynajmniej w teorii, się nienawidzą mogą jednocześnie być dla siebie wszystkim?

Cieszy mnie także to, że bohaterowie wszystkich części się przeplatają. Dowiadujemy się także co u nich słychać i wszyscy zaangażowani są w obecne zdarzenia. Lubię tę małomiasteczkowość. Stwarza ona niepowtarzalny klimat, a lokalne społeczności zawsze mnie fascynowały.

Szkoda, że to już koniec tej serii, ale wszyscy wiemy, że Lucy ma dla nas wiele kolejnych historii więc z radością będę po nie sięgać.

Uwielbiam Lucy Score i mówie to przy pokaźni każdej kolejnej jej książki. Po lekturze „To co chcemy zostawić za sobą” oczywiście zrobię to samo. Ostatnio zastanawiałam się także, którą z serii autorki lubię najbardziej.

Po skończeniu trylogii „Knockemout” mogę już powiedzieć, że jednak przegoniła tę o Riley Thorn. Co prawda tylko odrobinę, ale ta odrobinka się tutaj...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdarza wam się mieć problem z ocenieniem, czy dana książka wam się podobała?

Ja tak mam w przypadku „Wszyscy byliśmy za młodzi”. Dość długo zastanawiałam się z czego to wynika, ale nie doszłam do jednoznacznych wniosków.

Musicie wiedzieć, że naprawdę doceniam przedstawienie tego, że młodzi ludzie mierzą się z wieloma problemami. Tymi większymi i mniejszymi, ale dla nich są one ważne. Już wchodząc w dorosłość niosą na plecach bagaż trudnych doświadczeń, a z wiekiem jest często tylko gorzej.

Jednak dość ciężko było mi się w tę historię wgryźć. Robiłam do niej kilka podejść i gdyby nie to, że jest to egzemplarz recenzencki, to jest duża szansa, że bym sobie ją odpuściła. Kiedy już przebiłam się przez pierwsze 200-250 stron akcja zaczęła powoli nabierać sensu i czytało mi się coraz lepiej.

Chociaż muszę przyznać, że według mnie pojawiło się w tej książce zbyt dużo perspektyw. Zauważyłam, że dla mnie maksymalną liczbą stron dramatu są cztery osoby, gdy pojawia się ich więcej to zaczynam się gubić. Tak też było w przypadku tej powieści. Zbyt dużo przeplatających się wątków sprawiło, że właściwie utożsamiałam się z każdym i z nikim. Owszem, mogłam w każdym bohaterze znaleźć coś swojego, ale były to na tyle małe cząstki, że ciężko było mi obdarzyć kogoś specjalnymi uczuciami.

Jestem też obecnie w całkowicie innym momencie życia niż bohaterowie, więc może to mieć też związek z tym, że nie do końca ich rozumiem i inaczej patrzę na świat. W końcu jestem od nich 10 lat starsza, a z wiekiem problemy ewoluują i stają się po prostu inne. Podejrzewam, że czytelników będących obecnie w szkole średniej ta książka uderzy dużo bardziej.

Mimo tego, że sporo marudziłam, to uważam, że „Wszyscy byliśmy za młodzi” jest całkiem niezłą książką i warto żeby młodzież po nią sięgnęła.

Zdarza wam się mieć problem z ocenieniem, czy dana książka wam się podobała?

Ja tak mam w przypadku „Wszyscy byliśmy za młodzi”. Dość długo zastanawiałam się z czego to wynika, ale nie doszłam do jednoznacznych wniosków.

Musicie wiedzieć, że naprawdę doceniam przedstawienie tego, że młodzi ludzie mierzą się z wieloma problemami. Tymi większymi i mniejszymi, ale dla nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgacie po książki o wampirach?

Nie czytałam wcześniej książek Edyty, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że bez czytania wiem, że by mi się nie podobały. Jednak „Krwi, która nas dzieli” byłam ciekawa od samego początku, a to głównie za sprawą wampirów. Raczej nigdy tu o tym nie wspominałam, ale jako nastolatka byłam fanką „Zmierzchu” przez co darzę wyjątkowym sentymentem te fantastyczne stworzenia.

Jaka jest zatem moja opinia o tej historii? Po pierwsze bawiłam się świetnie. Serio. To co dostaliśmy, to dość prosta w swojej formie młodzieżówka, która wciągnęła mnie od samego początku. Zaangażowałam się w akcje i z przyjemnością odkrywałam kolejne wydarzenia. Literacko nie jest to książka wybitna, ale jednoczenie raczej nie oczekuję tego po młodzieżówkach, których główna rolą (w moim odczuciu) jest rozrywka.

Po drugie ja przez tę książkę przepłynęłam, przeczytałam ją właściwie na jedno posiedzenie. Od pewnego czasu doceniam takie powieści, bo często brakuje mi czasu, żeby poświęcić go na analizę. Fajnie też, że będzie to seria, a przynajmniej tak wynika z zakończenia.

No i nie mogę nie wspomnieć, że uwielbiam okładkę, ale to chyba nikogo nie dziwi. Poza tym myślę, że gdybym sięgnęła po tę książkę w wieku 14 lat, to byłabym zakochana. Będąc w moim obecnym miejscu swojego życia, po prostu dobrze się bawiłam.

Sięgacie po książki o wampirach?

Nie czytałam wcześniej książek Edyty, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że bez czytania wiem, że by mi się nie podobały. Jednak „Krwi, która nas dzieli” byłam ciekawa od samego początku, a to głównie za sprawą wampirów. Raczej nigdy tu o tym nie wspominałam, ale jako nastolatka byłam fanką „Zmierzchu” przez co darzę wyjątkowym sentymentem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie słuchać muzyki w czasie czytania?

Ja zwykle wolę czytać w ciszy, jednak przy „Nikczemnej fortunie” postanowiłam włączyć sobie playlistę na Spotify dedykowaną tej właśnie książce (wydaje mi się, że została stworzona została przez fanów, ale świetnie pasuje!).

„Foul Lady Fortune” czytałam już w sumie trzykrotnie. Pierwszy raz, gdy ukazała się w oryginale, potem wersję polską przed korektą i na koniec właśnie tę finalną. I wiecie co? Z każdym czytaniem kocham tę historię coraz bardziej. Głównie za sprawą Rosalind, która intrygowała mnie już w poprzednich książkach Chloe Gong.

Tutaj dostaje swoje pięć, albo nawet dziesięć minut. Dowiadujemy się kim się stała po wydarzeniach „Burzliwych zakończeniach”, a najbardziej bezspojlerowo mówiąc zostaje szpiegiem i udawaną żoną…

Coś za ci bardzo lubię pozostałe książki autorki, jak również FLF, to wątki związane z polityką, bardzo podoba mi się obok relacji bohaterów na ono znaczenie. W wielu książkach całe to tło jest mało istotnym elementem, a tutaj ma swoją rolę i jest istotne w kontekście akcji.

Uważam także, że w tej książce każdy mały element ma znaczenie. Czytając musiałam bardzo uważnie zwracać uwagę na gesty bohaterów, a mimo to mam wrażenie, że są kwestie, które mi umknęły. Jednoczenie miałam dużo frajdy wyłapując niektóre niuanse.

Nie mogę także nie wspomnieć o tym, że zakończenie zmiotło mnie z planszy i wywaliło z kapci. Bo wiecie, z jednej strony niejako się spodziewałam, a z drugiej… No z drugiej okazało się, że prawie z niczym nie trafiłam. Jednak to dobrze, bo to oznacza, że autorka nie wypada z formy i dalej potrafi nieźle namieszać. Poza tym oczywiście zakończyła w takim momencie, że chciało mi się krzyczeć wiedząc, że nie mam przy sobie następnego tomu, a bez względu na to, że ile raczy czytałam, za każdym razem szokowało tak samo.

Nie mogę się doczekać aż dostaniemy informację o premierze kolejnego tomu, bo już przebieram nogami w oczekiwaniu!

Lubicie słuchać muzyki w czasie czytania?

Ja zwykle wolę czytać w ciszy, jednak przy „Nikczemnej fortunie” postanowiłam włączyć sobie playlistę na Spotify dedykowaną tej właśnie książce (wydaje mi się, że została stworzona została przez fanów, ale świetnie pasuje!).

„Foul Lady Fortune” czytałam już w sumie trzykrotnie. Pierwszy raz, gdy ukazała się w oryginale, potem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W ostatnich dniach udało mi się wrócić do świata „This poison heart” i zanurzyć się w kolejnych przygodach Bri. Bardzo mnie to cieszy, bo po pierwszym tomie liczyłam na świetną kontynuację i taką właśnie dostałam.

Co prawda pierwsza część podobała mi się odrobinę bardziej, jednak „Przeklęte przeznaczenie” zdecydowanie trzyma poziom. Znowu mamy tak samo dobrze wykreowanych bohaterów, magię, którą starałam się zrozumieć, ale nie zawsze mi się to udawało, a przede wszystkim wartką akcję, która nie zwalnia.

Są to w sumie najważniejsze elementy, których oczekuję w książkach i kiedy one grają, to taką powieść mogę zaliczyć do udanych.

Właśnie „This wicked fate” łączy je wszystkie i uważam, że z powodzeniem mogę polecić wam tę książkę. Oczywiście musicie zacząć od pierwszego tomu, bo mamy tutaj ciągłość akcji.

Ja za to muszę w końcu zabrać się z Kopciucha, który kopnął w kalendarz, bo dalej tego nie zrobiłam 🙈

W ostatnich dniach udało mi się wrócić do świata „This poison heart” i zanurzyć się w kolejnych przygodach Bri. Bardzo mnie to cieszy, bo po pierwszym tomie liczyłam na świetną kontynuację i taką właśnie dostałam.

Co prawda pierwsza część podobała mi się odrobinę bardziej, jednak „Przeklęte przeznaczenie” zdecydowanie trzyma poziom. Znowu mamy tak samo dobrze wykreowanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie książki w klimacie dark academia?

Ja uwielbiam, dlatego od kiedy pojawiła się informacja, że Must Read wznawia „Teatr złoczyńców” pod nowym tytułem, czyli „A jeśli jesteśmy złoczyńcami”, to niemalże krzyczałam z radości. Nie miałam okazji przeczytać tej książki w starym wydaniu, ale przez wiele pochlebnych opinii miałam z góry wysokie wymagania.

I wiecie co? Ta książka całkowicie im sprostała! Mamy tutaj wszystko to, czego potrzeba, żeby stworzyć świetną powieść. Od pierwszej strony czuć napięcie, które przez wszystkie rozdziały się kumuluje, by na koniec wybuchnąć. Podoba mi się sposób prowadzenia narracji na dwóch płaszczyznach czasowych, bo od razu wiemy, że zostało popełnione przestępstwo i ktoś poszedł za nie siedzieć. Z drugiej strony aż do końca nie wiemy czy słusznie i co tak właściwie wydarzyło się tamtej pamiętnej nocy.

W tym wszystkim mamy jeszcze nieśmiertelnego Shakespeara, elitarny, prywatny, artystyczny college i grupę aktorów, którzy przynajmniej w teorii są przyjaciółmi. Do tego dochodzi jeszcze zacięta rywalizacja.

Jestem tą historią zachwycona i bardzo się cieszę, że ponownie ukazała się w Polsce i miałam okazję w końcu ją nadrobić!

Lubicie książki w klimacie dark academia?

Ja uwielbiam, dlatego od kiedy pojawiła się informacja, że Must Read wznawia „Teatr złoczyńców” pod nowym tytułem, czyli „A jeśli jesteśmy złoczyńcami”, to niemalże krzyczałam z radości. Nie miałam okazji przeczytać tej książki w starym wydaniu, ale przez wiele pochlebnych opinii miałam z góry wysokie wymagania.

I wiecie co? Ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie książki Alice Oseman?

Ja większość z nich uwielbiam. Dlaczego większość? Otóż dlatego, że „Solitaire” jest pierwszą książką Alice, od której się odbiłam.

Głównie dlatego, że historia Tori nie wywołała we mnie żadnych emocji. Bez względu na to czy pozytywnych, czy negatywnych. Nic. Zero. Null. Właściwie nawet nie wiem jak do tego doszło, bo po opisie nastawiałam się na wstrząsającą lekturę, a dostałam coś bardzo przeciętnego. Było wiele momentów, w których dodatkowo się gubiłam i nie potrafiłam rozpracować co i dlaczego właśnie się wydarzyło. Pierwszy raz w książkach Oseman znalazłam się w takiej sytuacji, bo zwykle łykałam je na niemalże jedno posiedzenie i chwaliłam każdemu, kto chciał mnie słuchać.

Dlatego też nie mam pojęcia co tu poszło nie tak, ale zdecydowanie nie zapadnie mi ta książka w pamięci. Trochę szkoda, bo byłaby jednocześnie fajnym uzupełnieniem Heartstoppera, do którego lubię co jakiś czas wrócić. Jednak, żeby nie było, po kolejne książki Alice z radością sięgnę i mam nadzieję, że dużo bardziej mi się spodobają.

Lubicie książki Alice Oseman?

Ja większość z nich uwielbiam. Dlaczego większość? Otóż dlatego, że „Solitaire” jest pierwszą książką Alice, od której się odbiłam.

Głównie dlatego, że historia Tori nie wywołała we mnie żadnych emocji. Bez względu na to czy pozytywnych, czy negatywnych. Nic. Zero. Null. Właściwie nawet nie wiem jak do tego doszło, bo po opisie nastawiałam...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zew Holly Black, Ted Naifeh
Ocena 6,8
Zew Holly Black, Ted Na...

Na półkach:

chciałabym napisać wam o jednej z ostatnich premier wydawnictwa Jaguar, czyli „Zewie”, który jest pierwszym tomem „Mrocznego sąsiedztwa”. Ta powieść graficzna powstała we współpracy Holly Black, czyli autorki „Okrutnego księcia”, którego z całego serca kocham i ilustratora Teda Naifeh’a.

Ci z was, którzy są tu dłużej mogą kojarzyć, że jestem fanką elfickiego świata kreowanego przez Holly. Dlatego też bardzo czekałam na kolejną jego odsłonę. Czy jestem usatysfakcjonowana? Oczywiście! Mroczne sąsiedztwo okazało się faktycznie mroczne, nie znajdziemy tutaj wesołych i sympatycznych elfów, tylko coś całkowicie przeciwnego. Fantastyczni bohaterowie są przebiegli, okrutni i złośliwi. Nie boją się uciekać do brudnych sztuczek.

Poza tym już sama kreska sugeruje nam, że to nie będzie cukierkowa opowieść. Jest ostra i czuć w niej niebezpieczeństwo.

Może nie mam dużego doświadczenia z powieściami graficznymi, ale uważam, że jeśli lubicie tematykę elfów, to tę mogę wam polecić!

chciałabym napisać wam o jednej z ostatnich premier wydawnictwa Jaguar, czyli „Zewie”, który jest pierwszym tomem „Mrocznego sąsiedztwa”. Ta powieść graficzna powstała we współpracy Holly Black, czyli autorki „Okrutnego księcia”, którego z całego serca kocham i ilustratora Teda Naifeh’a.

Ci z was, którzy są tu dłużej mogą kojarzyć, że jestem fanką elfickiego świata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Dziewczyny, którymi byłam”, to książka, po której nie oczekiwałam niczego, a dostałam poruszającą i chwytającą za serce historię o krzywdzonej na wiele sposobów nastolatce. Kiedy zastanawiałam się o czym tak właściwie pisze Tess Sharpe doszłam do wniosku, że jest go obraz najpierw dziecka, a potem już kilkunastoletniej dziewczyny, która tak właściwie nie do końca wie kim jest i nie do końca gdziekolwiek przynależy. Od małego zmuszana była do odgrywania ról, których oczekiwała jej matka, czyli zawodowa oszustka.

Tutaj historia dzieje się na dwóch płaszczyznach czasowych, czyli teraźniejszej, w której zarówno nasza bohaterka jak i jej rówieśnicy trafiają w sam środek napadu na bank i muszą zrobić wszystko, żeby przeżyć. Jednak dla mnie dużo mocniejszy wydźwięk ma ta druga część, gdzie przenosimy się do przeszłości i poznajemy historię tego, dlaczego dziewczyna znajduje się w takim, a nie innym miejscu. To historia o barku poczucia bezpieczeństwa, o wykorzystywaniu seksualnym, przemocy fizycznej i psychicznej, o toksycznej matce, o braku przynależności i braku poczucia tożsamości.

To jedna z najlepszych książek tego roku. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie i do dzisiaj gdy o niej myślę, to mam mętlik w głowie. Wam za to bardzo polecam po nią sięgnąć, jeśli oczywiście taka tematyka nie jest dla was zbyt mocna.

„Dziewczyny, którymi byłam”, to książka, po której nie oczekiwałam niczego, a dostałam poruszającą i chwytającą za serce historię o krzywdzonej na wiele sposobów nastolatce. Kiedy zastanawiałam się o czym tak właściwie pisze Tess Sharpe doszłam do wniosku, że jest go obraz najpierw dziecka, a potem już kilkunastoletniej dziewczyny, która tak właściwie nie do końca wie kim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytaliście kiedyś książki, które poruszają temat żałoby?

Ja kilka takich mam już za sobą, ale „How to make friends with the dark” zostało w mojej pamięci. Chociaż jest to dość zaskakujące biorąc pod uwagę, że nie do końca byłam do tej książki przekonana.

W skrócie główna bohaterka nagle traci matkę i nie potrafi sobie z tym poradzić. Zaczyna tułaczkę po rodzinach zastępczych i znajduje się w pewnego rodzaju zawieszeniu.

Dla mnie ta powieść była przede wszystkim cholernie smutna. Bardzo szybko udało mi się wczuć w sytuację bohaterki i nawet uroniłam kilka łez. Właściwie jest to historia pokazująca jak wiele może się zmienić w jednym momencie i jak wiele cierpienia może to przysporzyć.

Wydaje mi się, że jest to bardzo potrzebna pozycja zwłaszcza dla nastoletniego odbiorcy. Pozwala w pewien sposób oswoić temat straty, żałoby i „ruszania dalej”. Zwłaszcza może mieć znaczenie w przypadku osób, które nie mierzyły się jeszcze ze śmiercią bliskiej osoby.

Nie powiem, że jest to pozycja obowiązkowa, ale uważam, że warto po nią sięgnąć.

Czytaliście kiedyś książki, które poruszają temat żałoby?

Ja kilka takich mam już za sobą, ale „How to make friends with the dark” zostało w mojej pamięci. Chociaż jest to dość zaskakujące biorąc pod uwagę, że nie do końca byłam do tej książki przekonana.

W skrócie główna bohaterka nagle traci matkę i nie potrafi sobie z tym poradzić. Zaczyna tułaczkę po rodzinach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy są jakieś kontynuacje, na które czekacie tupiąc nogami?

Ja tak czekałam na „Pierścień ognia”! Pierwszy tom skończył się w takim momencie, że autentycznie chciałam krzyczeć. Odliczałam dni do premiery drugiego i gdy wpadł w moje ręce cieszyłam się jak szaleniec.

Ale! Znowu mam problem z tym jak napisać wam moje zachwyty i jednoczenie nie zarzucić was spoilerami. Dlatego, że w tej części jedno wynika z drugiego i wystarczy słowo, żeby zdradzić coś istotnego.

Najbardziej oględnie powiem wam, że to było absolutnie świetne, trzymające w napięciu, pełne mitologicznych nawiązań i napisane tak, że każdy laik jest w stanie zrozumieć.

Jestem oczywiście fanką Azraela i Taris. Ich chemia jest niesamowita i mimo wszystkich zaistniałych okoliczności robiło się gorąco za każdym razem, gdy znajdowali się w jednym pomieszczeniu. Czyli najprościej mówiąc działo się tak jak najbardziej lubię. A przypomnijmy, Azrael jest nieśmiertelny, a Taris jest zwykłym człowiekiem.

Zakończenie oczywiście znowu mnie zmiotło z planszy. Chociaż to w sumie standardowe przy tej serii. Dlatego też tak czekam na finałową odsłonę, żeby zobaczyć czy w końcu wszystko się ułoży.

Czy są jakieś kontynuacje, na które czekacie tupiąc nogami?

Ja tak czekałam na „Pierścień ognia”! Pierwszy tom skończył się w takim momencie, że autentycznie chciałam krzyczeć. Odliczałam dni do premiery drugiego i gdy wpadł w moje ręce cieszyłam się jak szaleniec.

Ale! Znowu mam problem z tym jak napisać wam moje zachwyty i jednoczenie nie zarzucić was spoilerami....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są jakieś historie, do których macie wyjątkowy sentyment?

Ja uwielbiam wszystkie odsłony Heartstoppera. Tym razem Alice Oseman wraca do nas z kolejną nowelką. Jak może pamiętacie „Nick i Charlie” bardzo mi się podobał, więc z ogromną radością zabrałam się za „This Winter”.

Co znajdziemy w środku? Opis jednego wieczoru świątecznego, który skrywa w sobie wiele skrajnych emocji. Głównie dlatego, że jest to czas spotkań rodzinnych, a jak wszyscy wiemy często z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Kiedy wszyscy spotykają się przy stole, to niewiele trzeba żeby wzniecić iskrę.

W przypadku „This Winter” poza zwykłymi sprzeczkami rodzinnymi do głosu dochodzi również choroba Charliego i to, że jego rodzice chyba nie do końca wiedzą jak mają siebie ze wszystkim poradzić. To wszystko okraszone jest również świątecznym klimatem.

Nie sądziłam, że tak krótka forma może zgromadzić w sobie tak dużo skrajnych emocji. Ale to dobrze, emocje w literaturze są najistotniejsze. Bez względu na to, czy są pozytywne, czy negatywne.

Jeśli uniwersum Heartstopperowe jest wam bliskie, to uważam, że „This Winter” jest must have!

Są jakieś historie, do których macie wyjątkowy sentyment?

Ja uwielbiam wszystkie odsłony Heartstoppera. Tym razem Alice Oseman wraca do nas z kolejną nowelką. Jak może pamiętacie „Nick i Charlie” bardzo mi się podobał, więc z ogromną radością zabrałam się za „This Winter”.

Co znajdziemy w środku? Opis jednego wieczoru świątecznego, który skrywa w sobie wiele skrajnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już jakiś czas temu w moje ręce wpadł „Heartstopper Yearbook” czyli gratka dla fanów komiksów Alice Oseman. Autorka stworzyła dla nas książkę pełną dodatków, które jeszcze lepiej pozwolą wejść w świat jej komiksów. W środku znajdziemy ciekawostki ze świata Nicka i Charliego, dodatkowe informacje o postaciach, czy też mini komiks. To wszystko okraszone niepublikowanymi wcześniej ilustracjami.

Jestem zachwycona jak ładna jest to książka. Została w Polsce wydana w twardszej oprawie przez co nie będzie się zbyt łatwo niszczyć. Poza tym doskonale nadaje się na prezent dla każdego fana serii i myślę, że wiele osób z radością postawi ją na swojej półce. Ja poza przeczytaniem jej od deski do deski już kilkukrotnie do niej wracałam, żeby jeszcze raz przejrzeć ilustracje stworzone przez Alice. Uwielbiam kreskę jaką operuje i to jaki kształt nadano wszystkim postaciom.

Wam też serdecznie polecam się zaopatrzyć we własne egzemplarze, bo zdecydowanie pięknie wyglądają na regałach!

Już jakiś czas temu w moje ręce wpadł „Heartstopper Yearbook” czyli gratka dla fanów komiksów Alice Oseman. Autorka stworzyła dla nas książkę pełną dodatków, które jeszcze lepiej pozwolą wejść w świat jej komiksów. W środku znajdziemy ciekawostki ze świata Nicka i Charliego, dodatkowe informacje o postaciach, czy też mini komiks. To wszystko okraszone niepublikowanymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mroczne umysły”, to typowa książka, w której jedynym ratunkiem dla świata są nastolatkowie. Więc na wstępie radzę zastanowić się, czy taki typ literatury jest dla was, czy raczej będziecie się irytować za każdym razem, kiedy wyrośnięty dzieciak okaże się być silniejszy od dorosłego.

Mnie taka narracja nie przeszkadza, więc bardzo dobrze się przy tej historii bawiłam. Co prawda momentami bohaterowie zachowywali się całkowicie bezmyślnie i nielogicznie, ale wtedy przypominałam sobie, że w tym wieku mało kto bywa tytanem intelektu. Dlatego też przemykałam oko i czytałam dalej.

Duża część tego tomu opiera się na podróży do miejsca, który docelowo ma być bezpieczną przystanią. Czy faktycznie nią będzie, to musicie przekonać się sami, ale w drodze zdecydowanie dużo się dzieje.

Bardzo zaciekawił mnie także wątek mocy i umiejętności bohaterów, który miał ścisłe powiązanie z kolorami. Dla fanów relacji romantycznych też coś się znajdzie, chociaż w moim odczuciu było to tylko poprawne.

Tak jak już wcześniej podkreśliłam, ja przy tej książce bawiłam się dobrze i myślę, że wielu z was też będzie.

„Mroczne umysły”, to typowa książka, w której jedynym ratunkiem dla świata są nastolatkowie. Więc na wstępie radzę zastanowić się, czy taki typ literatury jest dla was, czy raczej będziecie się irytować za każdym razem, kiedy wyrośnięty dzieciak okaże się być silniejszy od dorosłego.

Mnie taka narracja nie przeszkadza, więc bardzo dobrze się przy tej historii bawiłam. Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O „Lightlark” dowiedziałam się z instagrama w kontekście tego, że podobno gdzieś w internecie autorce oberwało się tak profilaktycznie, zanim ktokolwiek tę książkę przeczytał. Nie będę się wdawać w szczegóły, jeśli ktoś z was jest ciekawy, to @nattrook zrobiła o tym filmik na tiktoku i wytłumaczyła o co tak faktycznie poszło.

Ja nie byłabym sobą, gdybym właśnie z powodu tego krzyku po tę książkę nie sięgnęła. Dlaczego? Bo życie mnie nauczyło, że należy wyrobić sobie własną opinię. I co z tego wyszło? To, że jestem tą książką zachwycona! Serio.

Co prawda pierwsze 40 stron było dla mnie dość skomplikowane, żeby zorientować się w budowie tego świata, ale potem popłynęłam i łyknęłam „Lightlark” na jedno posiedzenie!

Jest to zdecydowanie fantastyka, która była dla mnie czymś świeżym, przyjemnym i wciągającym. Podobało mi się jak autorka rozpisała relacje między bohaterami i jak do końca nie wiemy kto właściwie jest tym złym. Lubię też zwroty akcji, które dostaliśmy, żonglowanie sojuszami i zaufaniem, opisy świata przedstawionego. Oh, ja właściwie wszystko w tej książce lubię. Jest to ten odłam gatunku, który czytam z radością i uśmiecham się na samą myśl. Liczę z całego serca, że nie okaże się to być jednotomówką i dostaniemy kolejne części, bo zdecydowanie chcę dowiedzieć się o tym uniwersum więcej i do niego wrócić.

Wam z tego też powodu baaaardzo „Lightlark” polecam, bo uważam, że warto po niego sięgnąć. 💛

O „Lightlark” dowiedziałam się z instagrama w kontekście tego, że podobno gdzieś w internecie autorce oberwało się tak profilaktycznie, zanim ktokolwiek tę książkę przeczytał. Nie będę się wdawać w szczegóły, jeśli ktoś z was jest ciekawy, to @nattrook zrobiła o tym filmik na tiktoku i wytłumaczyła o co tak faktycznie poszło.

Ja nie byłabym sobą, gdybym właśnie z powodu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Nick i Charlie” to nowelka, po którą sięgniecie było dla mnie naturalne i oczywiste. To, że kocham „Heartstoppera”, to jest raczej wam dobrze znane, więc wszystkie książki z tego uniwersum witam z otwartymi ramionami i ogromną radością.

Alice Oseman tym razem przedstawiła nam końcówkę roku szkolnego, która okazuje się być punktem kulminacyjnym i momentem, w którym Nick i Charlie zaczynają żyć dwoma innymi życiami. Bo wiecie Nick wyjeżdża na studia, zaczyna nowy etap i czuje radość w związku z tym, co go czeka. Charlie za to nie do końca odnajduje się w nowej sytuacji.

Kolejny raz dostaliśmy opowieść, która w swojej prostocie ma w sobie ważne problemy, z którymi borykają się młodzi ludzie. To w jaki sposób sobie z nimi radzą (albo nie radzą) i jak to wpływa na ich życie. Jestem zdecydowaną zwolenniczką formy bawi i uczy, czyli dokładnie tego, mamy w „Nicku i Cheariem”. Z jednej strony mamy kilka zabawnych i uroczych momentów, które zdecydowanie były potrzebne, a z drugiej do głosu dochodzą także ważne i trudne dla bohaterów sytuacje, z którymi boryka się wielu nastolatków.

Dlatego już tak podsumowując, jeżeli znacie i lubicie „Heartstoppera”, to wydaje mi się, że jest to pozycja obowiązkowa dla was. Nie macie innej opcji, jak tylko po nią sięgać!

„Nick i Charlie” to nowelka, po którą sięgniecie było dla mnie naturalne i oczywiste. To, że kocham „Heartstoppera”, to jest raczej wam dobrze znane, więc wszystkie książki z tego uniwersum witam z otwartymi ramionami i ogromną radością.

Alice Oseman tym razem przedstawiła nam końcówkę roku szkolnego, która okazuje się być punktem kulminacyjnym i momentem, w którym Nick i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Następca tronu Randi Fuglehaug, Anne Gunn Halvorsen
Ocena 6,4
Następca tronu Randi Fuglehaug, An...

Na półkach:

Do sięgnięcia po „Następcę tronu” zachęcił mnie (a to ci niespodzianka) wątek rodziny królewskiej. W końcu nie ma aż tak wielu książek, w których królewskie dzieci chodziłyby do szkoły ze śmiertelnikami. Ale czy poza tym coś jeszcze mi się w tej powieści podobało? Owszem, wiele rzeczy.

Chociażby okładka. Żartuje, znaczy ona też, ale to najmniej istotna kwestia. Taką kwestią, która najbardziej mnie kupiła było przedstawienie wpływu social mediów na życie oraz pokazanie młodzieży, która nałogowo z nich korzysta. W końcu to dość istotne w perspektywie relacji międzyludzkich, a także wielu wydarzeń i niedomówień.

Poza tym cały wielki sekret głównej bohaterki (który oczywiście musiała mieć żeby akcja się kręciła) okazał się być bardziej przyziemny niż myślałam na początku i faktycznie przez to bardzo ludzki. Podobało mi się to, że to co wydarzyło się w jej życiu wcześniej zostało przedstawione tak, że pokazywało przyczynę, skutek i konsekwencje.

Co do księcia, w całej swojej księciowatości okazał się być całkiem sensownie myślącym nastolatkiem, który jak każdy mierzy się w problemami i przeciwnościami losu. Za to plus. Lubię takich bohaterów.

Wiadomo, ja nie jestem do końca targetem tej książki, bo jestem już trochę za stara, ale jednoczenie bawiłam się przy niej przednio. Chciałam poznać dalsze losy bohaterów, miałam swoje sympatie i antypatie i przeczytałam tę powieść ekspresowo. Obejrzałam też film i też był bardzo przyjemny.

Dlatego z radością sięgnę po kolejne tomy i przekonam się co wydarzy się dalej!

Do sięgnięcia po „Następcę tronu” zachęcił mnie (a to ci niespodzianka) wątek rodziny królewskiej. W końcu nie ma aż tak wielu książek, w których królewskie dzieci chodziłyby do szkoły ze śmiertelnikami. Ale czy poza tym coś jeszcze mi się w tej powieści podobało? Owszem, wiele rzeczy.

Chociażby okładka. Żartuje, znaczy ona też, ale to najmniej istotna kwestia. Taką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zwracacie uwagę jak dana książka została wydana?

„Lonley Heart” zwróciło moją uwagę głównie tym jak zostało wydane i przyznam, że sięgnęłam po nie w ciemno. Czy był to dobry wybór? Myślę, że tak. Zdecydowanie jest to powieść, którą czytało mi się niezwykle dobrze. Powiedziałabym, że to książka na jedno posiedzenie, czyli siadasz, zaczynasz i cyk już dochodzisz do zakończenia.

Nie będę udawać, że wiele elementów, nie było przewidywalnych. Bo były i w sumie z miejsca byłam w stanie domyślić się o co chodzi, jednak sposób w jaki zostało wszystko przedstawione zdecydowanie mi się podobał i uważam, że dodał tej historii emocji.

Jako plus uznałabym to, że duża część dialogów głównych bohaterów utrzymana jest w formie wiadomości, które do siebie pisali. W dzisiejszych czasach ludzie wymieniają ze sobą tysiące wiadomości, więc nadało to tej historii realizmu.

Plus zwyczajnie lubię głównych bohaterów, przez wszystkie rozdziały kibicowałam im zarówno w duecie jak i osobno i myślę, że będę to robić także przy okazji drugiego tomu.

Chociaż muszę przyznać, że wolałabym, żeby była to jednotomówka, bo nie do końca przekonało mnie do siebie podzielenie historii na kilka części. Ale już jakoś to przeżyje i czekam aż w moje ręce wpadnie drugi tom.

A wam serdecznie polecam po „Lonley heart” sięgnąć!

Zwracacie uwagę jak dana książka została wydana?

„Lonley Heart” zwróciło moją uwagę głównie tym jak zostało wydane i przyznam, że sięgnęłam po nie w ciemno. Czy był to dobry wybór? Myślę, że tak. Zdecydowanie jest to powieść, którą czytało mi się niezwykle dobrze. Powiedziałabym, że to książka na jedno posiedzenie, czyli siadasz, zaczynasz i cyk już dochodzisz do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co by się stało, gdybyście pewnego dnia obudzili się rano i okazało się, że w waszej obecności rośliny ożywają?

Tak właściwie dzieje się, gdy w okolicy pojawia się Briseis. I… już samo to zabrzmiało na tyle interesująco, że zapragnęłam przeczytać „Zatrute serce”. Miałam co prawda z tylu głowy, że autorka napisała wcześniej sławetnego umarłego kopciucha, którego skrajnych opinii się naczytałam. Jednak nauczona doświadczeniem staram się zawsze przekonać na własnej skórze, czy dany autor mi pasuje.

Jak wyszło tym razem?

Jestem absolutnie zauroczona! Dostałam w tej powieści wszystko to, czego oczekiwałam.

*wyrazistych i interesujących bohaterów, czyli samą Briseis, ale także jej mamy, które momentami kradły całe show,

*tajemniczy ogród, ale nie taki z powieści Frances Hodgson Burnett, tylko porośnięty najbardziej niebezpiecznymi roślinami świata,

*zwroty akcji, które zwłaszcza pod koniec powieści robią się szalone i coraz bardziej nieprzewidywalne, dzięki czemu nie sposób jest się nudzić, a nawet całkiem łatwo idzie się momentami zgubić,

*współczesne czarownice, dzięki którym mamy małe czary mary hokus pokus (oczywiście żartuje), mają one pewnie niesamowite zdolności, które zaskakują czytelnika,

*intrygę, która nie jest oczywista i przez którą nie dało się tej powieści odłożyć do czasu aż się jej nie skończyło.

Znalazłabym pewnie jeszcze więcej elementów, za które mogę tę książkę pochwalić. Uważam jednak, że te z nich są najważniejsze. Resztę będzie musieli odkryć sami, a zaręczam, że warto!

Co by się stało, gdybyście pewnego dnia obudzili się rano i okazało się, że w waszej obecności rośliny ożywają?

Tak właściwie dzieje się, gdy w okolicy pojawia się Briseis. I… już samo to zabrzmiało na tyle interesująco, że zapragnęłam przeczytać „Zatrute serce”. Miałam co prawda z tylu głowy, że autorka napisała wcześniej sławetnego umarłego kopciucha, którego skrajnych...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Never Never Tarryn Fisher, Colleen Hoover
Ocena 7,3
Never Never Tarryn Fisher, Coll...

Na półkach:

Czego nigdy przenigdy nie zrobiliście?

Ci, którzy mnie znają wiedzą, że moja relacja z książkami Colleen Hoover jest dość ciężka i burzliwa. Im starsza jestem tym mniej jej powieści mi się podoba. Jednak ze względu na to, że „Never never” powstało we współpracy z Tarryn Fisher, to czułam wewnętrzną potrzebę, żeby po nie sięgnąć (poza tym nie czytałam nigdy tej historii, mimo że nawet kiedyś miałam ją na półce).

Czy jestem usatysfakcjonowana lekturą? Jak najbardziej! Aż sama jestem w szoku, że bawiłam się tak dobrze. Chociaż może „bawiłam się” to złe określenie zważywszy na temat tej powieści. Chyba bardziej pasowałoby powiedzieć, że się wciągnęłam, zaangażowałam i pozwoliłam żeby historia odcięła mnie od prawdziwego świata. Połknęłam ją w jeden wieczor i totalnie weszłam do środka książki i nie wyszłam z niej do czasu aż nie skończyłam.

Charlie i Silas tracą pamięć i na tym opiera się cała intryga. Nie wiedzą kim są i dlaczego znajdują się w danym miejscu. Chyba ten motyw ujął mnie za serce. Wyobraziłam sobie jak bardzo zagubieni i zdezorientowani muszą się czuć. Jak źle im z tym wszystkim. Jak dziwnie musiało być, gdy ludzie was poznają, a wy ich nie. Koniecznie musiałam jak najszybciej dowiedzieć się co tak naprawdę wydarzyło się wcześniej i czy bohaterom uda się wrócić do normalności i przypomnieć sobie swoją przeszłość. Bo wiecie, bez przeszłości nie ma teraźniejszości i przyszłości.

Ujął mnie także motyw listów, które zostawiali dla siebie Charlie i Silas, a także inne na pierwszy rzut oka niezrozumiałe notatki. Często taki zabieg mnie drażni, ale tutaj nadal tylko historii emocji i tajemniczości. Aż sama jestem w szoku, że jest to element, który tak bardzo na mnie wpłynął, ale jak widać w przypadku książek nigdy nie można być niczego pewnym!
.
Muszę pochwalić obie autorki, udało im się stworzyć historię jednocześnie prostą i skomplikowaną, a także zaskakującą i pełną ukrytych elementów. Bardzo się cieszę, że „Never never” trafiło w moje ręce, a wam polecam samemu po nie sięgnąć!

Czego nigdy przenigdy nie zrobiliście?

Ci, którzy mnie znają wiedzą, że moja relacja z książkami Colleen Hoover jest dość ciężka i burzliwa. Im starsza jestem tym mniej jej powieści mi się podoba. Jednak ze względu na to, że „Never never” powstało we współpracy z Tarryn Fisher, to czułam wewnętrzną potrzebę, żeby po nie sięgnąć (poza tym nie czytałam nigdy tej historii,...

więcej Pokaż mimo to