Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

http://muniozaczyta.blogspot.com

http://muniozaczyta.blogspot.com

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://muniozaczyta.blogspot.com

http://muniozaczyta.blogspot.com

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

CZYTAŁO SIĘ WESOŁO, PRZYJEMNIE... KSIĄŻKA DOBRA, NIE PRZECZĘ, LECZ BARDZIEJ PRZYPADŁA DO GUSTU MOJEJ MAMIE <3

CZYTAŁO SIĘ WESOŁO, PRZYJEMNIE... KSIĄŻKA DOBRA, NIE PRZECZĘ, LECZ BARDZIEJ PRZYPADŁA DO GUSTU MOJEJ MAMIE <3

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najlepsza powieść przeczytana przeze mnie do tej pory :)

Najlepsza powieść przeczytana przeze mnie do tej pory :)

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powieść wpadła w moje ręce zupełnie przez przypadek. Kupiła mi ją Mama podczas jednej z wypraw do kiosku, kiedy to kupowała kolejne książki do zbieranych przez nas serii.

Po przeczytaniu opisu na odwrocie wiedziałam, że na pewno będzie to wciągająca historia łącząca w sobie cechy powieści obyczajowo-psychologicznej oraz dobrego skandynawskiego kryminału. Nie zawiodłam się...

Akcja "Niewidzialnego" autorstwa Mari Jungstedt, nazywanej królową szwedzkiego kryminału, rozgrywa się na Gotlandii, która zachwyca czytelnika swoją tajemniczością i malowniczością. Pewnego czerwcowego poranka na plaży zostaje znalezione ciało kobiety zamordowanej w brutalny sposób. Podejrzenia padają na jej konkubenta, z którym to poprzedniego dnia doszło do bardzo burzliwej kłótni. Po niedługim czasie giną kolejne kobiety. Policja musi jak najszybciej schwytać mordercę, aby nie doszło do następnych zbrodni. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Oprócz stróżów prawa zagadkę próbuje rozwikłać Johan, dziennikarz lokalnych mediów.

"Niewidzialny" wciąga czytelnika od pierwszej strony i nie pozwala skupić się na niczym innym poza lekturą. Mari Jungstedt w wyjątkowy sposób łączy ze sobą wątki kryminalne oraz miłosne rozterki bohaterów. Nie jest to może literatura tzw. "wysokich lotów" nie mniej jednak warto się zapoznać z powyższą powieścią. Sama z niecierpliwością czekam na kolejne powieści o przygodach komisarza Andersa Knutasa i błyskotliwego dziennikarza Johana Berga.

Powieść wpadła w moje ręce zupełnie przez przypadek. Kupiła mi ją Mama podczas jednej z wypraw do kiosku, kiedy to kupowała kolejne książki do zbieranych przez nas serii.

Po przeczytaniu opisu na odwrocie wiedziałam, że na pewno będzie to wciągająca historia łącząca w sobie cechy powieści obyczajowo-psychologicznej oraz dobrego skandynawskiego kryminału. Nie zawiodłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielokrotnie podczas rozmów z maniakami książkowymi zostaję zapytana, czy znam tego czy innego autora. Zawsze wtedy odpowiadam, że osoboście nie (bo na przykład dany twórca nie żyje od pięćdziesiąciu lat, bądź wyjechał za granicę i nie dane mi było go spotkać). Dlatego nie zadawajcie mi głupich pytań typu: czy znam Szekspira, Dostojewskiego czy Szymborską... jakby nie patrzeć oni nie żyją. Znam ich twórczość, bo mówiono o nich w liceum, na studiach w mediach.
Jednak jak powszechnie wiadomo najlepsze lektury dopadają nas za szkolnymi murami, kiedy to czytelnik czyta to co chce i nie musi poddawać treści powieści jakimś podstawowym analizom, do których przydatne będą internet i śmieciowe pomoce szkolne, których to jestem przeciwniczką odkąd pamiętam.


Wróćmy jednak do Łukasza Gołębiewskiego, którego to miałam okazję poznać osobiście. A było to w czasach kiedy pracowałam w księgarni. Munioza stawiła się na to spotkanie kompletnie nieprzygotowana (wstydzę się do dzisiaj). W natłoku obowiązków zawodowych i zajęć prywatnych nie miałam nawet chwili, aby zapoznać się z biografią autora, jego działalnością kulturalną, o promowanej w 2011 roku "Bombie w windzie" nie wspominając. Nic to. spotkanie było krótkie, a ja żałowałam, że ten pełen wdzięku i oryginalności mężczyzna musi jechać dalej. Muniozę (znaną ze swej nieśmiałości) aż korciło, aby podejść, zamienić kilka zdań. Rozmawialiśmy o literaturze rzecz jasna. Mnie zachwycał Mario Vargas Llosa a Łukasza Wiesław Myśliwski. Pamiętam to dokładnie, jakby to było wczoraj. Gołębiewski grzecznie się pożegnał i pojechał, ruszył dalej. A że naturę ma punkową tak jak ja...
Wiedziałam, że prędzej czy później jakoś go "znajdę". Czy to na koncercie, czy w trasie czy wybiorę się na jakieś spotkanie autorskie.
Później z powodu życiowych perturbacji zupełnie zapomniałam o spotkaniu i publikacjach autora. Na studiach katowano mnie arcydziełami literatury staropolskiej. wiecie Bogurodzica i inne utwory wałkowane od postawówki. Prowadzący ćwiczenia sprawił, że moja miłość do literatury oziębła, zaś obrzydzenie do tego nadętego mężczyzny szczycącego się tytułem doktora jest tak wielkie, że gości w mym sercu po dziś dzień. Nie będę się rozwodzić nad wykładowcą, bo nie warto.
Pozdrawiam po punkowemu: środkowym palcem ;-)


Z gmachu Uniwersyteu przenoszę się myślami do Londynu i windy, gdzie poznaję Richarda Burtona. Postać niesłychanie zagadkową. Nasz bohater, z zawodu krytyk literacki, został uwięziony w szybie windy. Bez wody, bez jedzenia. Jak to się mówi w czarnej dupie. Pomimo swojego trudnego położenia Richard zdobywa się na pełną humoru podróż do przeszłości. Wspomina monotonię pracy dziennikarza, koncerty punk rockowe oraz kobiety, które to porządnie zawróciły mu w głowie.
"Bomba w windzie" urzekła mnie od pierwszych stron. Zachwycałam się każdym zdaniem, aż nie chciałam, aby ta powieść się skończyła, jednak ciekawość nie pozwalała mi odłożyć jej na później. Gdybym miała w jakiś sposób zaznaczyć najciekawsze momenty i arcyważne cytaty bałabym się, że liczba karteczek zniszczyłaby całkowicie tę liczącą około 130 stron książeczkę . a tego byśmy przecież nie chcieli...

Bomba w windzie to cudowne połączenie powieści obyczajowej i sensacyjnej. Nie jest to powieść o umieraniu, lecz o życiu. Troski i zmartwienia Richarda są bliskie niejednemu z nas. To historia nieszczęśliwego samotnika poszukującego wrażeń.
Podziwiam Łukasza Gołębiewskiego za to, że na tak niewielu stronnicach zawarł wszystko, co lubię w książkach najbardziej. Mam tutaj na myśli ciekawą fabułę, która sprawiła, że mój mózg popracował na wyższych obrotach oraz żarty, które warto powtarzać w gronie znajomych. . Bomba w windzie, pochłonęła mnie totalnie. Tego mi było trzeba.
Sztuką jest sprawić, że czytelnik zżywa się z głównym bohaterem tak bardzo, że ma ochotę płakać nad jego losem. Masa niejasności, zawirowań, niedopowiedzeń. Mistyfikacja totalna. A co jeśli Richard Burton nie istniał naprawdę? O co w tym wszystkim chodzi? Gdzie jest granica między światem rzeczywistym a fikcyjnym? Polecam tę książkę wszystkim, którzy narzekają na nudę i brak literackich doznań. Proza Łukasza Gołębiewskiego sprawiła, że kilka razy niebezpiecznie skoczyło mi ciśnienie. Jak to się w księgarni mawiało: "kawy nie trzeba pić". Ano nie trzeba. wystarczy dobra książka. tak niewiele, a tak wiele.

Zmęczenie daje o sobie znać. Dlatego też zakończenie będzie krótkie: czytajcie, bo warto.
polecam, Ewelina Karpiuk
Ja tymczasem biorę się za kolejną. pora na "Disorder i ja", ciekawe, czym mnie zaskoczy Gołębiewski.

Zagadką jest jak po trzech latach odnalazłam Łukasza? na pewno nie w warszawskiej ani londyńskiej windzie, nie na koncercie, ani w podróży. znalazłam go...

na fejsie. niech żyje Internet ! <3

Wielokrotnie podczas rozmów z maniakami książkowymi zostaję zapytana, czy znam tego czy innego autora. Zawsze wtedy odpowiadam, że osoboście nie (bo na przykład dany twórca nie żyje od pięćdziesiąciu lat, bądź wyjechał za granicę i nie dane mi było go spotkać). Dlatego nie zadawajcie mi głupich pytań typu: czy znam Szekspira, Dostojewskiego czy Szymborską... jakby nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Klimko-Dobrzaniecki to mój ulubiony zawodnik na polskiej arenie pisarzy. Kocham jego błyskotliwość, ironię, oszczędny styl, historie zapadające głęboko w pamięć. Po lekturze „Dom Róży. Kryskuvik” oniemiałam z wrażenia. Później oniemiałam, gdy dowiedziałam się, że wydawnictwo W.A.B wydało powyższy zbiór opowiadań. Nakręciłam się nań szalenie, ponieważ nie wiedziałam, że coś ma powstać, a po drugie Dobrzanieckiego zawsze chętnie przyjmę do swojej biblioteczki. Klik, klik. Do koszyka. Pornogarmażerka należy do mnie. Dzień dobry, przesyłka dla pani. Proszę tu podpisać. Dziękuję. Takim sposobem wygórowane oczekiwania i wizja literackich uniesień zetknęły się z dwunastoma opowiadaniami autora niezapomnianego „Bornholm, Bornholm”. Spodziewałam się poruszających opowieści skonstruowanych w niebanalny sposób, jak to zwykle u Dobrzanieckiego bywa. Myślałam, że Pornogarmażerka stanie się książką, którą będę pragnęła polecić wszystkim znajomym czytelnikom, zarówno tym znajdującym się w zasięgu ręki jak i tym siedzącym z dala ode mnie, przed komputerami. A otrzymany tekst ma się nijak co do moich przypuszczeń. Takie rozczarowanie!

Akcja dwunastu opowiadań rozgrywa się w Autrii. Bohaterami najnowszych utworów Dobrzanieckiego są nieszczęśliwcy, odmieńcy, dewianci, przywódca prawicy. Nawet Josef Fritzl ze swoją piwnicą nie omieszkał przypomnieć o swym istnieniu. Wypalony zawodowo informatyk porzuci swą pracę po 10 latach, bo pewnego dnia wstanie z taką myślą. Będzie też o tym jak zaskakująco szybko z pana doglądającego kurnika można stać się tancerzem w nocnym klubie i gwiazdą filmów dla dorosłych. Dziać się będzie i to nie mało, jednak w tym zbiorze opowiadań czegoś brakuje i aż smutno to pisać, ale czuję jakby były one pisane na zasadzie zlecenia. „A bo dawno czegoś pan nie wydał, a może by tak nowa książka panie Hubercie? Nie ma pan czasu na pisanie powieści hm… to może w takim razie opowiadania?”

Nie chcę dłużej pisać o tym, co mnie w książce zawiodło i nie przypadło do gustu, bo odradzanie książek nie przychodzi mi łatwo (zwłaszcza jeżeli autorem jest pan od „Bornholmu” i „Domu Róży”!!!). Podczas czytania dwóch czy trzech opowiadań doznałam lekkiego szoku i zrobiłam duże oczy, jednak to cały czas za mało, aby pokusić się o jakieś zdanie wyrażające zachwyt i podziw. Na dodatek po tych dwóch czy trzech opowiadaniach „nawet dobrych” trafiły się dwa czy trzy takie beznamiętne, które tylko zajmowały półtora strony i nic więcej nie robiły! Tak jak uwielbiam poprzednie jego dzieła, tak śmiało zapewniam, że Pornogarmażerkę można sobie najzwyczajniej odpuścić.

Mam nadzieję, że Coetzee i Bukowski dostarczą mi wielu niezapomnianych wrażeń i przegonią mój czytelniczy brak entuzjazmu.

Klimko-Dobrzaniecki to mój ulubiony zawodnik na polskiej arenie pisarzy. Kocham jego błyskotliwość, ironię, oszczędny styl, historie zapadające głęboko w pamięć. Po lekturze „Dom Róży. Kryskuvik” oniemiałam z wrażenia. Później oniemiałam, gdy dowiedziałam się, że wydawnictwo W.A.B wydało powyższy zbiór opowiadań. Nakręciłam się nań szalenie, ponieważ nie wiedziałam, że coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stało się tak jak wcześniej pisałam. Przeczytałam wspaniałą książkę „Papusza” Angeliki Kuźniak po czym ruszyłam z Henrym na wycieczkę do Hollywood. Było wybornie, uśmiałam się do łez, melancholijnie zamyśliłam nad marnością ludzkiej egzystencji, wypiłam hektolitry alkoholu i poznałam dziwne zwyczaje filmowego świata. Tę literacką wycieczkę bezsprzecznie zaliczam do udanych. A było to tak…

Henry znany już pisarz i poeta dostał propozycję napisania scenariusza. Dał się wciągnąć to przedsięwzięcie. O czym miałby być film? Pytanie nie na miejscu. Film oczywiście opowiadał o alkoholiku, całymi dniami przesiadującymi w barze. Były bójki z barmanem, z których pijany mężczyzna wychodził cało tylko i wyłącznie za sprawą wypitego w ilości hurtowej alkoholu. Pod postacią ćmy barowej kryje się nikt inny jak Bukowski z lat młodości. W barze poznał pewną kobietę, która później stała się bardzo ważną postacią w jego niełatwym życiu.

Ale zanim można było obejrzeć gotowy film trzeba było wykazać się anielską cierpliwością. Tu sponsorzy się wycofują, tam przerywają zdjęcia, aktorzy nie chcą grać a jeżeli już ich myśli powrócą na właściwe tory i zdecydują się grać, absolutnie nie trzymają się scenariusza. Bo i po co? Później bankiety, na których można spotkać tłumy próbujących pozostać sobą nieszczęśliwców tego świata. Bukowski bierze pod lupę specyficzne środowisko, jakim są ludzie pracujący przy produkcjach filmowych. Bezlitośnie, z niesamowitym humorek ukazuje ich wszystkie niegodziwości, tj. hipokryzję, chciwość, zakłamanie, przekonanie o swej wyższości i wiele, wiele więcej!
Absurd, farsa, ludzkie kaprysy, trafne spostrzeżenia to wszystko sprawiło, że książkę czyta się niewymownie przyjemnie.

Hollywood podobało mi się zdecydowanie bardziej niż „Kobiety”. Ta książka jest żywsza, barwniejsza, ma w sobie wszystko za co prozę Bukowskiego lubimy (lub nie  ). Świetne dialogi, odważne opisy ludzkich wad i zalet. No i fragmenty dotyczące tego, co daje autorowi pisanie poezji. Coś pięknego…
Chciałoby się napisać, że powieść genialna. Jednak Bukowski nie byłby zadowolony, ponieważ twierdzi, że ludzkość nadużywa dwóch słów: „miłość” i „gelnialny”. Dlatego więc, aby nie denerwować w zaświatach amerykańskiego pisarza napiszę po prostu tak: książka ma w sobie wszystko, co sprawia, że warto po nią sięgnąć i zaliczyć ją do dobrej literatury.
A me plany dotyczące obcowania z literaturą i dziesiątą muzą wyglądają następująco: teraz wezmę się za zbiór opowiadań Huberta Klimko-Dobrzanieckiego pt. „Pornogarmażerka”. Wieczorem obejrzę film „Ćma barowa” (reż. Barbet Schroeder), do którego scenariusz napisał Charles Bukowski, a historię powstawania tego filmu poznałam w powyższej książce. Gdy się już zmierzę z moim ulubionym polskim pisarzem, biorę się za „Najpiękniejszą dziewczynę w mieście”. Jak się cieszę, że zostało mi jeszcze kilka książek Bukowskiego do przeczytania. Czekają mnie bardzo upojne popołudnia i wieczory…

Stało się tak jak wcześniej pisałam. Przeczytałam wspaniałą książkę „Papusza” Angeliki Kuźniak po czym ruszyłam z Henrym na wycieczkę do Hollywood. Było wybornie, uśmiałam się do łez, melancholijnie zamyśliłam nad marnością ludzkiej egzystencji, wypiłam hektolitry alkoholu i poznałam dziwne zwyczaje filmowego świata. Tę literacką wycieczkę bezsprzecznie zaliczam do udanych....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

No i mam problem. Nie taki znowu duży, ale też nie z tych małych. Wczoraj przeczytałam „Papuszę”. Jaki problem, chciałoby się spytać. Ano taki, że kompletnie nie wiem od czego zacząć. Nadmiar emocji, wzruszeń, zachwytów, smutków, ciepłego uśmiechu biją się we mnie nie pozwalając zebrać myśli i stworzyć z nich poukładanych, jasnych zdań. Poniższy tekst będzie więc zagmatwany, urwany, niewiadomy. Tak jak książka Angeliki Kuźniak. Jak cała nasza wiedza na temat cygańskiej poetki, jak całe jej życie…

Obcowanie z przyrodą, biesiadowanie do białego rana, wędrowanie z miejsca na miejsce, twarde, ludowe prawo. Tak w ogromnym skrócie można opisać życie Cyganów. Przeniknięcie z takiego świata do świata Związku Literatów Polskich, otrzymywanie stypendium od ministra kultury to dla tej grupy etnicznej rzecz abstrakcyjna, nietypowa, kłócąca się z wieloletnią tradycją. Nie zapominajmy też o roli kobiety w cygańskiej kulturze. A tutaj mamy Bronisławę Wajs, która tego dokonała. Po tym jak samodzielnie nauczyła się pisać i czytać, prosząc polskie dzieci o możliwość pożyczenia książek, zaczęła pisać wiersze. Proste, piękne, dziecinne wierszyczki, jak sama o nich mówiła. Sporo w nich było o Cyganach, o lasach, o snach, o tęsknotach różnych. Odkrył ją Jerzy Ficowski. Przetłumaczył i opublikował jej wiersze. Gdyby nie on, Bronisława Wajs odeszłaby w zapomnienie, a my nie poznalibyśmy jej twórczości. W książce opublikowane są listy, jakie do siebie pisywali. Jerzy Ficowski motywował ją do dalszego pisania, a ona mu skromnie, cudownie łamaną polszczyzną odpisywała. A jeszcze Julian Tuwim miał co nieco do powiedzenia na temat Papuszy… cudownie było się móc z tym wszystkim zapoznać.

Były wędrówki, ukrywanie się, wróżby, podkradanie kur. Były listy pisane na kolanie. Z czasem były różne mieszkania. Był mąż Dionizy, nazywany Dyźkiem i synek Tarzan, który później wybierze własną drogę z dala od matki. Publikacje Papuszy rozzłościły Cyganów, zarzucali jej, że wyjawia ludowe tajemnice. Domyślali się jak dużo mogła powiedzieć Ficowskiemu. Osamotnienie i niezrozumienie wywołały smutek, lęki, dramatyczne zachowania. Potrzebne było leczenie psychiatryczne. Gdy bywało lepiej wypisywano ją do domu, a tam dużo starszy mąż tracił na zdrowiu. Słaba, drobna kobieta musiała przynosić opał, gotować, cały czas coś robić. Niewdzięczny był los Bronisławy Wajs, cygańskiej poetki wyklętej. Zakończył się 26 lat temu w Inowrocławiu.

Nigdy nie interesowałam się Cyganami, ich historią i kulturą. Byli, bo byli. Z dala ode mnie. Mam w głowie jakieś informacje, masę skojarzeń i jeszcze więcej wyobrażeń. Dzięki Angelice Kuźniak mogłam pobyć blisko jednej z nich, wyjątkowej kobiety, nazywanej Lalką. Autorka stworzyła rzetelną a zarazem piękną i poruszającą biografię. Należą jej się za to ukłony do samej ziemi.

No i mam problem. Nie taki znowu duży, ale też nie z tych małych. Wczoraj przeczytałam „Papuszę”. Jaki problem, chciałoby się spytać. Ano taki, że kompletnie nie wiem od czego zacząć. Nadmiar emocji, wzruszeń, zachwytów, smutków, ciepłego uśmiechu biją się we mnie nie pozwalając zebrać myśli i stworzyć z nich poukładanych, jasnych zdań. Poniższy tekst będzie więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bukowski. Charles Bukowski. Amerykański pisarz znany prawie wszystkim miłośnikom literatury wszelakiej. Jedni znają go doskonale, od lat zaczytując się w jego powieściach. Inni, zaciekawieni opiniami czytelników i samą postacią autora dopiero po niego sięgają (tutaj umieszczam siebie). Myślę, że są też tacy, którym ta warta uwagi osobowość gdzieś umknęła, dlatego postaram się najlepiej jak potrafię nakłonić do przeczytania jego książki o bardzo szczególnym (ale jakże ogólnym) tytule „Kobiety”.

Bohaterem powieści jest pisarz Henry Chinaski, który jest alter-ego samego Bukowskiego. Poznajemy mężczyznę po pięćdziesiątce, przystojnego inaczej, któremu hektolitry wypitego piwa „wyrzeźbiły” okazały brzuch. Ponadto Henry upija się na umór, a ponad 300 dni w roku wita go ogromnym kacem. Nie obce są mu awantury, częsta zmiana partnerek i niemiłosierny bałagan w mieszkaniu. Wstawanie z łóżka przed 12 jest czymś abstrakcyjnym, a ludzi, którzy są w stanie wstać o 6 podejrzewa o problemy nerwowe. Zapytany dlaczego postanowił zostać pisarzem z sarkastycznym uśmiechem pełnym dumy odpowiada, że tylko tę pracę może połączyć ze swoim zamiłowaniem do alkoholu i wylegiwaniem się do południa. Wydawać by się mogło, że taki mężczyzna powinien działać na kobiety odpychająco. Nic bardziej mylnego! Płeć piękna uwielbia Chinaskiego. Panie piszą do niego imponującą liczbę listów, a niekiedy te odważniejsze wysyłają swoje zdjęcia czekając czy Henry zdecyduje się z nimi spotkać. Pisarz jest odwiedzany przez wielbicielki we własnym domu, zaczepiany na lotnisku czy w barze. Zwykła prośba o autograf po wieczorze autorskim może skończyć się erotycznym zbliżeniem. A Chinaskiemu jak najbardziej to odpowiada, ponieważ seks jest bardzo ważnym elementem jego egzystencji. Nasz bohater musi każdego dnia mierzyć się z wieloma problemami wynikającymi ze swojej natury. Jak nie skrzywdzić tego malutkiego aniołka a przy tym dać jej do zrozumienia, że już nigdy się nie zobaczymy. Co zrobić, aby wychodząc po jedną kobietę na lotnisko nie zakochać się w nogach innej? Czy jest jakaś nadzieja, aby po trwającym ponad pół wieku używaniu życia (i kobiet) wreszcie się ustatkować?

„Kobiety” nie są książkach o kobietach. Owszem, autor przedstawia w niej liczne romanse, swoje sympatie oraz przygody na jedną noc. Jednak nie o kobiety tu chodzi… W tej pozbawionej romantyzmu i ckliwości powieści Bukowski chce nam opisać troski człowieka myślącego, który każdego dnia walczy ze sprzecznościami zakorzenionymi w sobie oraz pokazać jak mało jest ciekawych ludzi, mimo iż wszyscy są przekonani o swojej wyjątkowości. Czy dobrze odebrałam jego intencje? Czy dobrze odpowiedziałabym na pytanie z serii „co autor miał na myśli”? Tego się raczej nie dowiemy. Wiem natomiast, że każdy odbierze te powieść inaczej, po swojemu. Dostrzeże coś, czego nie dostrzegają inni. A to jest przecież jedna z największych wartości obcowania z literaturą…

Po przeczytaniu zakręciła mi się łza. Nie piszę tego, aby uczynić moją recenzję bardziej poruszającą. Po prostu zakręciła mi się jedna, szczera łza. Było mi smutno, że muszę się rozstać z Chinaskim. Tęsknię za jego mądrościami, za jego niektórymi kobietami. Za Henrym samym w sobie, z jego dziwactwami i podejściem do ludzi. No cóż… co jak co ale oczarowywać kobiety to on potrafił. Teraz pora na „Papuszę” autorstwa Angeliki Kuźniak. A później wybieram się z Henrym do Hollywood a Wy moi drodzy, możecie mi tylko zazdrościć.

Bukowski. Charles Bukowski. Amerykański pisarz znany prawie wszystkim miłośnikom literatury wszelakiej. Jedni znają go doskonale, od lat zaczytując się w jego powieściach. Inni, zaciekawieni opiniami czytelników i samą postacią autora dopiero po niego sięgają (tutaj umieszczam siebie). Myślę, że są też tacy, którym ta warta uwagi osobowość gdzieś umknęła, dlatego postaram...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki O miłości Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska
Ocena 6,9
O miłości Zbigniew Lew-Starow...

Na półkach: , , ,

O Starowiczu już co nie co zdarzyło mi się napisać. Dla tych, których to ominęło w skrócie przypomnę, że uwielbiam tego pana za sposób bycia, podziwiam go za dorobek naukowy i cenię go jako specjalistę seksuologa.

Po przeczytaniu „O kobiecie” i „O mężczyźnie” nadszedł czas na zapoznanie się z kolejnymi tomami z serii wydanej przez Czerwone i Czarne. Dlatego dzisiaj będzie kilka słów o książkach „O miłości” i „O rozkoszy”. Również tym razem recenzja będzie łączona, chociaż profesor uświadomi nam, że miłość i rozkosz nie zawsze idą ze sobą w parze.

Pierwsza z publikacji w moim odczuciu jest tą najtrudniejszą, ponieważ miłość to temat rzeka. Jednak profesor udzieli nam kilku wskazówek, które sprawią, że będzie nam łatwiej zrozumieć pewne zależności. Będzie o tym dlaczego mylimy miłość z pożądaniem, będzie o nieszczęśliwie zakochanych. Poszukamy odpowiedzi na pytanie jak stworzyć idealny związek i kiedy warto się rozejść. Przyjrzymy się miłościom „z Internetu”, miłościom platonicznym i miłościom od pierwszego wejrzenia. A może coś takiego jak miłość w ogóle nie istnieje i może niepotrzebnie zaczęliśmy tak pięknie mówić o licznych procesach zachodzących w mózgu?

„O rozkoszy” jest dla mnie swego rodzaju podsumowaniem całej serii. W tym rozkosznym tomie weźmiemy pod lupę kobiece i męskie pragnienia, wygonimy nudę z sypialni, zobaczymy co może wyniknąć z miłości bez seksu i seksu bez miłości. W tej części będzie nie tylko o seksualności par, ale także bardzo ciekawy rozdział o seksualności dziecięcej. Tak moi drodzy, dzieci to również istoty seksualne i to od rodziców, nauczycieli i otoczenia zależy jak będą postrzegały sztukę miłosną. Dosyć bajek o bocianach i panikowania, gdy dziecko stanie w drzwiach sypialni z rozdziawioną buzią pytającą tato, co robisz mamie?
Jak wiemy małe dzieci, mały kłopot – duże dzieci, duży kłopot… Dla tych, którzy chcą się dowiedzieć, co zrobić, gdy nastoletnie dziecko znajduje się w samym środku burzy hormonów polecam wypowiedzi profesora. Na pewno nie jest to trzymanie pod kluczem lub puszczenie bez uświadomienia wierząc, że wszystko będzie dobrze.

Któregoś razu, czytając opinię na temat rozmów ze Starowiczem spotkałam się ze stwierdzeniem, że dużo w nich oczywistości, że nic nowego… Może i jest w tym trochę racji. Sama wielokrotnie podczas lektury łapałam się na tym, że to takie proste i od dawna o tym wiadomo. Ale jestem zdania, że trzeba nam niektóre rzeczy przypominać jak najczęściej, bo ciężko nam je wprowadzić w życie, które tak kochamy sobie utrudniać.

Cóż jeszcze mogę dodać? Rozmowy ze Starowiczem są wspaniałe, z pewnością będę do nich wracać. A jak będę w księgarni i zobaczę jakieś nowe rozmowy to kupię je bez zastanowienia!

O Starowiczu już co nie co zdarzyło mi się napisać. Dla tych, których to ominęło w skrócie przypomnę, że uwielbiam tego pana za sposób bycia, podziwiam go za dorobek naukowy i cenię go jako specjalistę seksuologa.

Po przeczytaniu „O kobiecie” i „O mężczyźnie” nadszedł czas na zapoznanie się z kolejnymi tomami z serii wydanej przez Czerwone i Czarne. Dlatego dzisiaj będzie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki O rozkoszy Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska
Ocena 6,9
O rozkoszy Zbigniew Lew-Starow...

Na półkach: , , ,

O Starowiczu już co nie co zdarzyło mi się napisać. Dla tych, których to ominęło w skrócie przypomnę, że uwielbiam tego pana za sposób bycia, podziwiam go za dorobek naukowy i cenię go jako specjalistę seksuologa.

Po przeczytaniu „O kobiecie” i „O mężczyźnie” nadszedł czas na zapoznanie się z kolejnymi tomami z serii wydanej przez Czerwone i Czarne. Dlatego dzisiaj będzie kilka słów o książkach „O miłości” i „O rozkoszy”. Również tym razem recenzja będzie łączona, chociaż profesor uświadomi nam, że miłość i rozkosz nie zawsze idą ze sobą w parze.

Pierwsza z publikacji w moim odczuciu jest tą najtrudniejszą, ponieważ miłość to temat rzeka. Jednak profesor udzieli nam kilku wskazówek, które sprawią, że będzie nam łatwiej zrozumieć pewne zależności. Będzie o tym dlaczego mylimy miłość z pożądaniem, będzie o nieszczęśliwie zakochanych. Poszukamy odpowiedzi na pytanie jak stworzyć idealny związek i kiedy warto się rozejść. Przyjrzymy się miłościom „z Internetu”, miłościom platonicznym i miłościom od pierwszego wejrzenia. A może coś takiego jak miłość w ogóle nie istnieje i może niepotrzebnie zaczęliśmy tak pięknie mówić o licznych procesach zachodzących w mózgu?

„O rozkoszy” jest dla mnie swego rodzaju podsumowaniem całej serii. W tym rozkosznym tomie weźmiemy pod lupę kobiece i męskie pragnienia, wygonimy nudę z sypialni, zobaczymy co może wyniknąć z miłości bez seksu i seksu bez miłości. W tej części będzie nie tylko o seksualności par, ale także bardzo ciekawy rozdział o seksualności dziecięcej. Tak moi drodzy, dzieci to również istoty seksualne i to od rodziców, nauczycieli i otoczenia zależy jak będą postrzegały sztukę miłosną. Dosyć bajek o bocianach i panikowania, gdy dziecko stanie w drzwiach sypialni z rozdziawioną buzią pytającą tato, co robisz mamie?
Jak wiemy małe dzieci, mały kłopot – duże dzieci, duży kłopot… Dla tych, którzy chcą się dowiedzieć, co zrobić, gdy nastoletnie dziecko znajduje się w samym środku burzy hormonów polecam wypowiedzi profesora. Na pewno nie jest to trzymanie pod kluczem lub puszczenie bez uświadomienia wierząc, że wszystko będzie dobrze.

Któregoś razu, czytając opinię na temat rozmów ze Starowiczem spotkałam się ze stwierdzeniem, że dużo w nich oczywistości, że nic nowego… Może i jest w tym trochę racji. Sama wielokrotnie podczas lektury łapałam się na tym, że to takie proste i od dawna o tym wiadomo. Ale jestem zdania, że trzeba nam niektóre rzeczy przypominać jak najczęściej, bo ciężko nam je wprowadzić w życie, które tak kochamy sobie utrudniać.

Cóż jeszcze mogę dodać? Rozmowy ze Starowiczem są wspaniałe, z pewnością będę do nich wracać. A jak będę w księgarni i zobaczę jakieś nowe rozmowy to kupię je bez zastanowienia!

O Starowiczu już co nie co zdarzyło mi się napisać. Dla tych, których to ominęło w skrócie przypomnę, że uwielbiam tego pana za sposób bycia, podziwiam go za dorobek naukowy i cenię go jako specjalistę seksuologa.

Po przeczytaniu „O kobiecie” i „O mężczyźnie” nadszedł czas na zapoznanie się z kolejnymi tomami z serii wydanej przez Czerwone i Czarne. Dlatego dzisiaj będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwielbiam tulipany. Uwielbiam ich kolor, kształt, gładkość płatków. Nie lubię dostawać kwiatów, jednak otrzymać tulipana to zupełnie inna sprawa. Jak można czuć do nich wstręt? Richard Lourie przekonał mnie, że można te kwiaty znienawidzić…

Człowiekiem, który nienawidzi tulipanów jest Joop. Starszego mężczyznę poznajemy podczas spotkania z młodszym bratem, Willemem. Rodzeństwo nie widziało się przez sześćdziesiąt lat. Są sobie obcy, a jednocześnie mają sobie wiele do opowiedzenia. Jednak mroczna historia, którą przyjdzie usłyszeć młodszemu mężczyźnie przerosła jego najśmielsze oczekiwania.

Bracia siadają nad szklaneczkami alkoholu i zaczynają rozmawiać. Opowieść snuta przez Joopa przenosi nas do czasu jego dzieciństwa. Poznajemy ojca, kucharza ‘głowę rodziny’, który potrafi dać chłopcu takie lanie, że ten nie jest w stanie normalnie chodzić. Joop bardzo potrzebuje jego miłości i akceptacji. Jest w stanie wytrzymać kolejne uderzenia bez stęknięcia, byle tylko udowodnić swoją siłę a ojciec był z niego dumny. Matka Joopa jest zajęta opieką nad bliźniętami, które niedawno przyszły na świat. Chłopak czuje się samotny, niedoceniany, niepotrzebny a co za tym idzie niekochany. Wkrótce do Amsterdamu wkroczyły wojska niemieckie. Brakuje wszystkiego. Jedzenia, ulubionego piwa ojca, przyborów toaletowych. Joop chcąc pomóc rodzinie zdobywa jedzenie, zarabia na ulicy wielokrotnie narażając się na niebezpieczeństwo. Wojna, naziści, Żydzi, strach po każdym pukaniu do drzwi, beznamiętne oczy matki, bezzębni nieszczęśnicy, trup na ulicy – to nie są odpowiednie wspomnienia dla młodego chłopca, lecz każdy dzień dostarcza mu tylko tego typu wrażeń. Z czasem sytuacja w domu się pogarsza. Gdy brakuje jedzenia rodzina musi oszukiwać głód cebulkami tulipanów, na dodatek ojciec podupada na zdrowiu. Rozpoczyna się walka o przetrwanie…

Doskonale znamy historię Anne Frank. Żydowskiej dziewczynki, która dwa lata ukrywała się z rodziną w Amsterdamie. W 1944 ktoś na nią doniósł i tym samym skazał rodzinę Franków na wywiezienie do obozu koncentracyjnego. Richard Lourie pozwolił poznać nam poznać tajemnicę śmierci Anne Frank. Donosicielem był nikt inny jak nasz bohater, uroczy chłopiec o imieniu Joop!

Książka mi się podobała. Ciekawa fabuła i jeszcze ciekawszy sposób jej przedstawienia sprawiły, że chętnie sięgnę po inne tytuły tego pana. Lubię tego typu powieści, gdzie nic nie jest oczywiste, o których można podyskutować. Mam jakieś dziwne przeczucia… Czyżbym zapoznała się z kolejną książką, na podstawie której powstanie poruszający film?

Uwielbiam tulipany. Uwielbiam ich kolor, kształt, gładkość płatków. Nie lubię dostawać kwiatów, jednak otrzymać tulipana to zupełnie inna sprawa. Jak można czuć do nich wstręt? Richard Lourie przekonał mnie, że można te kwiaty znienawidzić…

Człowiekiem, który nienawidzi tulipanów jest Joop. Starszego mężczyznę poznajemy podczas spotkania z młodszym bratem, Willemem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Będzie to recenzja trochę inna niż poprzednie, ponieważ będzie oceną dwóch książek. Pozwoliłam sobie na tę oszczędność, ponieważ te dwie publikacji pasują do siebie jak kobieta i mężczyzna. ;-)

Zbigniew Lew-Starowicz to jeden z najbardziej znanych polskich seksuologów, psychiatra, psychoterapeuta. Autor takich publikacji jak: „Encyklopedia erotyki”, „Jak się kochać”, „Seks trudny czy łatwy?” oraz „Problemy z seksem”. Ponadto profesor jest mężczyzną, którego uwielbiam za klasę, taktowne poczucie humoru i pełne pasje wypowiedzi oraz podziwiam jego dorobek naukowy.

W pierwszej części, „O kobiecie” Zbigniew Lew-Starowicz opowiada Barbarze Kasprzyckiej o współczesnych Polkach, o tym jak się zmieniły na przełomie ostatnich dekad. Poszukamy odpowiedzi na trudne pytanie, a mianowicie czego pragną kobiety i czy udaje im się to uzyskać. Dlaczego kobiety uprawiają seks? (Ile kobiet tyle powodów, niektóre są naprawdę niewiarygodne!). Dowiemy się z jakimi problemami „przychodzi baba do lekarza”, jak pogodzić rolę matki, żony i kochanki a jednocześnie nie zwariować. Bardzo potrzebna lektura dla nas jak i dla naszych partnerów .

„O mężczyźnie” podobała mi się bardziej. Wspólnie z profesorem wejdziemy do świata męskich fantazji, podzielimy kochanków na kilka typów, oddzielimy seks od miłości oraz poznamy błędy popełniane przez panie. Okazuje się, że męski świat jest równie skomplikowany jak świat płci pięknej. Dowiemy się dlaczego mężczyźni zdradzają, jakie mają kompleksy i do czego najtrudniej im się przyznać w gabinecie, a Lew-Starowicz przekona panie, aby nie gniewały się na swojego partnera za oglądanie filmów dla dorosłych.

Szczerze polecam rozmowy z profesorem. Wszystkim. Tym, którym wydaje się, że o seksie wiedzą wszystko (oj żeby ktoś się nie przeliczył), jak i tym, którzy dopiero poznają piękny, ale odrobinę zagmatwany świat relacji damsko-męskich. To lektura dla singli, osób w związku jak i wieloletnich małżeństw. Wątpliwości, nieporozumienia, kryzys? Wystarczy, że pozwolimy wytłumaczyć sobie kilka kwestii i wszystko stanie się prostsze…

Będzie to recenzja trochę inna niż poprzednie, ponieważ będzie oceną dwóch książek. Pozwoliłam sobie na tę oszczędność, ponieważ te dwie publikacji pasują do siebie jak kobieta i mężczyzna. ;-)

Zbigniew Lew-Starowicz to jeden z najbardziej znanych polskich seksuologów, psychiatra, psychoterapeuta. Autor takich publikacji jak: „Encyklopedia erotyki”, „Jak się kochać”, „Seks...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Będzie to recenzja trochę inna niż poprzednie, ponieważ będzie oceną dwóch książek. Pozwoliłam sobie na tę oszczędność, ponieważ te dwie publikacji pasują do siebie jak kobieta i mężczyzna. ;-)
Zbigniew Lew-Starowicz to jeden z najbardziej znanych polskich seksuologów, psychiatra, psychoterapeuta. Autor takich publikacji jak: „Encyklopedia erotyki”, „Jak się kochać”, „Seks trudny czy łatwy?” oraz „Problemy z seksem”. Ponadto profesor jest mężczyzną, którego uwielbiam za klasę, taktowne poczucie humoru i pełne pasje wypowiedzi oraz podziwiam jego dorobek naukowy.

W pierwszej części, „O kobiecie” Zbigniew Lew-Starowicz opowiada Barbarze Kasprzyckiej o współczesnych Polkach, o tym jak się zmieniły na przełomie ostatnich dekad. Poszukamy odpowiedzi na trudne pytanie, a mianowicie czego pragną kobiety i czy udaje im się to uzyskać. Dlaczego kobiety uprawiają seks? (Ile kobiet tyle powodów, niektóre są naprawdę niewiarygodne!). Dowiemy się z jakimi problemami „przychodzi baba do lekarza”, jak pogodzić rolę matki, żony i kochanki a jednocześnie nie zwariować. Bardzo potrzebna lektura dla nas jak i dla naszych partnerów .

„O mężczyźnie” podobała mi się bardziej. Wspólnie z profesorem wejdziemy do świata męskich fantazji, podzielimy kochanków na kilka typów, oddzielimy seks od miłości oraz poznamy błędy popełniane przez panie. Okazuje się, że męski świat jest równie skomplikowany jak świat płci pięknej. Dowiemy się dlaczego mężczyźni zdradzają, jakie mają kompleksy i do czego najtrudniej im się przyznać w gabinecie, a Lew-Starowicz przekona panie, aby nie gniewały się na swojego partnera za oglądanie filmów dla dorosłych.

Szczerze polecam rozmowy z profesorem. Wszystkim. Tym, którym wydaje się, że o seksie wiedzą wszystko (oj żeby ktoś się nie przeliczył), jak i tym, którzy dopiero poznają piękny, ale odrobinę zagmatwany świat relacji damsko-męskich. To lektura dla singli, osób w związku jak i wieloletnich małżeństw. Wątpliwości, nieporozumienia, kryzys? Wystarczy, że pozwolimy wytłumaczyć sobie kilka kwestii i wszystko stanie się prostsze…

Będzie to recenzja trochę inna niż poprzednie, ponieważ będzie oceną dwóch książek. Pozwoliłam sobie na tę oszczędność, ponieważ te dwie publikacji pasują do siebie jak kobieta i mężczyzna. ;-)
Zbigniew Lew-Starowicz to jeden z najbardziej znanych polskich seksuologów, psychiatra, psychoterapeuta. Autor takich publikacji jak: „Encyklopedia erotyki”, „Jak się kochać”, „Seks...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Posiadanie dzieci to najpiękniejsza rzecz, jaka może spotkać kochającą się parę. Najpierw oczekiwanie, podczas którego nie brakuje mdłości, huśtawki nastrojów i ogólnego zmęczenia. Później pełen bólu poród… Wszystko to odchodzi w zapomnienie, gdy maleństwo znajdzie się w naszych objęciach. Pokłady rodzicielskiej miłości zalewają otaczającą przestrzeń, a dla rodziców jest to chwila, która mogłaby trwać wiecznie. To dosyć popularny, wręcz oczywisty schemat znany z literatury, filmu no i przede wszystkim z życia. A co jeśli dziecka nie da się pokochać? Co jeśli rodzice nie mają do zaoferowania miłości, którą obdarzyli czwórkę poprzednich dzieci? No i w końcu co to za matka, która nie potrafi pokochać własnego syna? O tym zjawisku w bezprecedensowy sposób postanawia opowiedzieć brytyjska noblistka, Doris Lessing.

Dawid i Harriet poznali się na jednym z przyjęć służbowych. Oboje pod ścianą, z dala od odważnych tańców czy plotkowania wywołanego nadmierną ilością szampana. Już po pierwszej rozmowie wiedzieli, że będą razem. Jak to często w życiu bywa, para bierze ślub, kupuje ogromny dom, ona zachodzi w ciążę. Cudowne chwile trwają. Dawid pracuje, Harriet w stanie błogosławionym pozostaje w domu. Kobieta rodzi. Z pomocą w obowiązkach domowych i opiece nad maleństwem przybywa jej matka i inni członkowie rodziny… I tę sytuację powtarzamy jeszcze trzy razy i takim sposobem na koncie Dawida i Harriet znalazła się czwórka kochanych dzieci: Łukasz, Helenka, Paweł i Janeczka. Zmęczenie miesza się z euforią, płacz ze śmiechem, obojętność z troską, gościnność z docinkami. Jakoś dają radę, jakoś im się wiedzie. Kochają się, są szczęśliwi. Pewnego dnia Harriet oznajmia, że znowu jest w ciąży.

Ben sprawiał kłopoty będąc jeszcze w brzuchu matki. Kopał, rozrywał, sprawiał okropne bóle, dlatego też zdecydowano się wcześniej wywołać poród. Na świat przyszedł Ben – dziecko ogromnych rozmiarów, niewydające żadnych dźwięków, o niespotykanie żółtej skórze. „Jest zdrowy, wszystko z nim w porządku” – słyszą rodzice. Chłopczyk rośnie a w domu zaczynają dziać się wstrząsające rzeczy. Teraz strach miesza się z paniką, niechęć z obrzydzeniem, gniew z nienawiścią i brak miłości z osamotnieniem.

Wiele razy mówiłam, że nie gustuję w książkach łatwych i przyjemnych. Lubię jak boli, uwielbiam, gdy książka dotyka zła, łamie schematy. Cieszę się, że mogłam poznać prozę Doris Lessing, bo jej pisarstwo spełnia wszystkie te warunki.

Posiadanie dzieci to najpiękniejsza rzecz, jaka może spotkać kochającą się parę. Najpierw oczekiwanie, podczas którego nie brakuje mdłości, huśtawki nastrojów i ogólnego zmęczenia. Później pełen bólu poród… Wszystko to odchodzi w zapomnienie, gdy maleństwo znajdzie się w naszych objęciach. Pokłady rodzicielskiej miłości zalewają otaczającą przestrzeń, a dla rodziców jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czytelniczy zastój odszedł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Munioza znów czyta, przeżywa miłości od pierwszego zdania. Jej organizm silnie reaguje na brak słowa pisanego. Piękna sprawa. A jeszcze jak po długiej przerwie trafi się na coś tak wspaniałego jak „Chustka” to już całkiem żyć się chce.

Z pewnością wielu z Was wie kim jest Joanna Sałyga i zna jej bloga, na którym opisywała dwa lata swojego życia z chorobą nowotworową. Pierwszy raz przeczytałam o niej w Wysokich Obcasach i był to wywiad, który wbił mnie w fotel. Najzwyczajniej w świecie pokochałam tę kobietę a zarazem nie mogłam uwierzyć w jej istnienie. Byłam pełna podziwu dla jej postawy życiowej oraz o tym w jaki sposób rozmawiała ze swoim kilkuletnim Synkiem na temat choroby i tego, że może umrzeć zdecydowanie szybciej niż by tego chcieli.

Joanna ma za sobą nieudany związek z ojcem swojego dziecka, wiele lat pracy w korpo. Z czasem poznaje swojego ukochanego Niemęża i we trójkę ze swoim pierworodnym tworzą szczęśliwą rodzinę. Pewnego dnia ból brzucha zmusza ją do wizyty u lekarza. Weszła jak na zwykłe badanie. Wyszła z rakiem…

34-letnia kobieta zostaje przygnieciona ciężarem diagnozy i milionem pytań: kiedy umrę? Co będzie z moim dzieckiem? A może wyzdrowieję? Rozpoczyna się walka o jak najdłuższe życie. Chemioterapie, zioła, tabletki ściągane z Japonii – przecież musi być jakiś sposób. Joanna nie może biernie czekać aż zeżre ją rak.

W Polsce mamy pewien problem (nie wiem jak jest w innych krajach, dlatego w swojej opinii ograniczę się tylko do Polski, choć śmiem twierdzić, że to ludzi na całym świecie). Nie potrafimy rozmawiać o chorobach. A jeżeli nie daj Boże jest to nowotwór, wtedy dopiero zaczynają się cyrki. Niewygodna cisza i litościwe spojrzenie są wszystkim na co nas stać, a gdy człowiek chory na raka jest szczęśliwy lub trzyma w ręku plakat z napisem: „Zbieramy na cycki, nowe fryzury i dragi” ludzie myślą, że od tej chemii już całkiem mu się w głowie poprzewracało.

Jeżeli komuś się wydaje, że cała ta Chustka jest smutna, przygnębiająca i mnóstwo w niej raka ten trąba. To nie jest książka o umieraniu. To celebracja życia. Przypomnienie o szczęściu, które daje nam miłość, czas z bliskimi i niewydumane, proste przyjemności. Tyyyyle w niej mądrości. I równie dużo prześwietnego humoru. Gdybym chciała wybrać z niej najlepsze fragmenty obawiam się, że byłby problem. Podkreślenie 400 stron tekstu to nie lada wyzwanie!

Napisanie głupiego polecam na końcu w przypadku Chustki jest czymś nieodpowiednim. Dlatego dziś będzie inaczej. Pięć złotych rad. Drogi czytelniku:

1. Uzbieraj, wyżebraj, poproś rodzinę o 34,90 zł.
2. Wyrusz na spacer/wsiądź na rower i kieruj się do najbliższej księgarni (wersja dla leniwych – zamów przez Internet), zakup Chustkę.
3. Usiądź w wygodnym fotelu.
4. Zacznij czytać. Poznaj Joannę, Synka i Niemęża.
5. Gdy już skończysz w/w egzemplarz walnij się porządnie w łeb i zacznij lepsze życie.

Czytelniczy zastój odszedł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Munioza znów czyta, przeżywa miłości od pierwszego zdania. Jej organizm silnie reaguje na brak słowa pisanego. Piękna sprawa. A jeszcze jak po długiej przerwie trafi się na coś tak wspaniałego jak „Chustka” to już całkiem żyć się chce.

Z pewnością wielu z Was wie kim jest Joanna Sałyga i zna jej bloga,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na początku opowiem Wam nie-bajkę…

Nie tak wcale dawno, dawno temu, bo w 1996 roku powstało wydawnictwo jedyne w swoim rodzaju. Nie mieściło się za siedmioma górami ani też za siedmioma lasami. Swą siedzibę miało w kraju nad Wisłą nazwanym Polską, a dokładniej w Wołowcu. Owe wydawnictwo było wydawnictwem zaczarowanym, ponieważ wydawało tylko dobre książki. Nie marnowało papieru na marną literaturę kobiecą a moda na wampiry ominęła je szerokim łukiem. Słynęło z serii poruszających reportaży opisujących między innymi problemy Chin, Korei Północnej, stalinowskiej Rosji czy Polaków, którym system nie ma nic do zaoferowania. Oprócz wstrząsających zapisków z różnych stron świata wydawnictwo dawało czytelnikom ambitną, trudną i oryginalną prozę. Chyba już nie macie wątpliwości o którym wydawnictwie piszę? Zgadza się, chodzi o wydawnictwo CZARNE. Po ich książki sięgam z ogromnym entuzjazmem, ale też z ogromnymi oczekiwaniami. Do tej pory zawiodło mnie tylko raz (Solo - Rana Dasgupta).

Czy jestem miłośniczką westernów? Nie. Czy zwróciłabym uwagę na powieść, której akcja rozgrywa się w XX wieku na Dzikim Zachodzie? Nie. Czy książka „Bracia Sisters” wywarła na mnie duże wrażenie i pragnę ją polecić innym? Zdecydowanie TAK.

Głównymi bohaterami powieści są bracia Charlie i Eli, których można by określić mianem bandytów, gangsterów, łotrów czy masą gorszych słów. Braci Sisters poznajemy, gdy mają wykonać kolejne zlecenie, które najprościej mówiąc wiąże się z odszukaniem, zdobyciem niezbędnych informacji i zabójstwem niejakiego Warma. W tym momencie zaczyna się ich pełna niewiarygodnych wydarzeń wyprawa. Dowiemy się czy zbiry mają gołębie serce i co się dzieje, gdy wypiją za dużo alkoholu. Przejedziemy Dziki Zachód, gdzie poznamy nieszczęśników tego świata, którzy pomimo życiowych niepowodzeń wciąż czekają na lepsze jutro. Poszukamy odpowiedzi na pytanie czy żywot bandyty ma jakiś sens oraz kim jest poszukiwany człowiek oraz co go łączy z ich przyjacielem Morisem…

Czytając Braci Sisters doświadczyłam cudownej mieszanki emocji. Był śmiech (jedna z najzabawniejszych książek jakie czytałam), nie zabrakło wzruszeń, zdziwienia, melancholii, współczucia oraz złości. Niekwestionowanym plusem książki są inteligentne dialogi i barwne postacie, które nie są czytelnikowi obojętne.

Bardzo, ale to naprawdę bardzo chciałabym zobaczyć przygody braci Sisters na dużym ekranie. Powieść jest gotowym materiałem na film, który zdobyłby miliony wielbicieli.

Kilka słów na zakończenie? Czarne jak zwykle trzyma poziom a ja przeczytałam książkę, która mi się podobała – satysfakcja podwójna.

Na początku opowiem Wam nie-bajkę…

Nie tak wcale dawno, dawno temu, bo w 1996 roku powstało wydawnictwo jedyne w swoim rodzaju. Nie mieściło się za siedmioma górami ani też za siedmioma lasami. Swą siedzibę miało w kraju nad Wisłą nazwanym Polską, a dokładniej w Wołowcu. Owe wydawnictwo było wydawnictwem zaczarowanym, ponieważ wydawało tylko dobre książki. Nie marnowało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do przeczytania całości zabrakło motywacji... Książka się niewymownie dłużyła. Szkoda, bo zapowiadało się bardzo ciekawie. Na dzień dzisiejszy powstrzymam się od oceny. Może kiedyś do niej wrócę?

Do przeczytania całości zabrakło motywacji... Książka się niewymownie dłużyła. Szkoda, bo zapowiadało się bardzo ciekawie. Na dzień dzisiejszy powstrzymam się od oceny. Może kiedyś do niej wrócę?

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeczytałam... Podobnie jak po lekturze „Bornholm, Bornholm” posmutniałam, lecz tym razem mój smutek nie był spowodowany akcją powieści. Tym razem zrobiło mi się smutno dlatego, że Hubert Klimko-Dobrzaniecki nie jest doceniony w naszym kraju, a gdy opowiadam o jego książkach nikt ich nie kojarzy. Dlaczego tak oryginalny, ciekawy i szczery twórca nie znajduje tak wielu czytelników jak dajmy na to Katarzyna Grochola? Dlaczego ludzie sięgają po książki, które są łatwe i przyjemne, a tak naprawdę nic nie wnoszą do naszego życia, nie pobudzają naszych szarych komórek? Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Czasem się staram. Na próżno…No dobrze trochę się wyżaliłam, teraz wracam do przeczytanej przeze mnie powieści.

„Rzeczy pierwsze” są powieścią autobiograficzną, która ukazała się w 2009 roku nakładem wydawnictwa Znak. Czterdziestoletni mężczyzna przedstawia nam przedziwną życiową układankę. Wizyta w muzeum i pierwszy kontakt z nagością kobiety. Samobójcza śmierć największego miłośnika malinowej galaretki, wujka Lutka. Wstąpienie do seminarium. Wyjazdy za granicę i ludzie napotykani podczas tych zarobkowych podróży. Japończyk, który wywróżył Hubertowi, że zostanie pisarzem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że wyczytał to ze swoich wymiocin, które wywołał po zjedzeniu wątróbki…Nawet psychoanalityk Huberta znacznie odbiega od naszego wyobrażenia o przedstawicielach tego zawodu. Podczas sesji wykonuje jaskółkę przez okno, trzymając cygaretkę w zębach.
Dowiemy się jak wyglądają spotkania autorskie z punktu widzenia pisarza oraz dlaczego doszło do kradzieży własnych książek w hurtowej ilości z dwóch salonów Empiku.

Po przeczytaniu „Rzeczy pierwszych” w mojej głowie pojawiła się następująca myśl: „Dobra, ale Bornholm lepszy”. Po dłuższym namyśle stwierdziłam, że książki są zupełnie różnie i nie ma sensu ocenić, która z nich jest lepsza czy gorsza. Ta powieść jest bardzo osobista, konkretna, chciałoby się powiedzieć ludzka. Rozterki Dobrzanieckiego są nam bliskie i w wielu momentach ma się ochotę mu przytaknąć.
Niech moim podsumowaniem będzie krótkie, acz zdecydowane: CZYTAJCIE.

Przeczytałam... Podobnie jak po lekturze „Bornholm, Bornholm” posmutniałam, lecz tym razem mój smutek nie był spowodowany akcją powieści. Tym razem zrobiło mi się smutno dlatego, że Hubert Klimko-Dobrzaniecki nie jest doceniony w naszym kraju, a gdy opowiadam o jego książkach nikt ich nie kojarzy. Dlaczego tak oryginalny, ciekawy i szczery twórca nie znajduje tak wielu...

więcej Pokaż mimo to