Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Iskierka”. Ten niepozorny tytuł skrywa w sobie wiele emocji, współczesnych problemów i miłości na różnych polach. W tej opowieści liczy się wszystko – każde przemyślenie, łza, bicie serca. Autorka poruszyła trudny, ciągle aktualny, ciągle kontrowersyjny temat ciężkiej, śmiertelnej choroby dziecka rozwijającego się pod sercem mamy. Postawiła bohaterów – kochające się małżeństwo – przed wyborem, który zaważy na całym ich życiu.

Róża i Seweryn nie mierzą się tylko z wadą letalną dziecka, ale również z otoczeniem i najbliższymi. Patrycja Żurek pokazuje, że więzi krwi czasami nic nie znaczą; bliscy ludzie nie rozumieją bólu, którego nigdy nie poczuli. Każdy z nich żyje w swoim własnym świecie – co sprawia, że bohaterowie walczą nie tylko z niesprawiedliwością losu. Zakończenie „Iskierki” to tornado emocji – gwarantuję, że w nich utoniecie. Nie jest to piękna, cukierkowa książka, a kolejna doskonale nasączona życiem opowieść o prawdziwych ludziach w prawdziwym świecie.

„Iskierka”. Ten niepozorny tytuł skrywa w sobie wiele emocji, współczesnych problemów i miłości na różnych polach. W tej opowieści liczy się wszystko – każde przemyślenie, łza, bicie serca. Autorka poruszyła trudny, ciągle aktualny, ciągle kontrowersyjny temat ciężkiej, śmiertelnej choroby dziecka rozwijającego się pod sercem mamy. Postawiła bohaterów – kochające się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam nadzieję, że przy kolejnej powieści autorka doczyta nieco w sprawie tortur i tego, jakie konsekwencje one niosą. Uderzanie pałką teleskopową w opisany sposób powinno się skończyć poważnymi urazami kręgosłupa - nie mówiąc już o kijach i chłostach (nadrywanie blizn powoduje bolesne zrosty, jeśli nie opatrzy się ich porządnie, a mniemam, że Sasza za dzieciaka nie lądowała co tydzień w szpitalu. PS. Leżenie w łóżku nie sprawi, że dostanie Combat Power jak w grach komputerowych). Bohaterka po wieloletnich torturach nie byłaby piękną, seksowną kobietą. Byłaby zniszczona - a w dodatku pozostałaby kaleką (nie wspomnę o ewentualnych odmrożeniach i problemach ze stawami, bo to nudne).

Do tego temat mafii. Nie wiem, ale odpadam z każdą książką przy tym temacie. Do diabła, teraz bardziej prawdopodobna jest mafia podatkowa, a nie nawalanki między "rodami". Straszne, niesmaczne bzdurki.

Językowo nie za ciekawie. Po prostu zwyczajnie, typowa pisanina, z wieloma powtórzeniami, kilka błędów też wyszło. Jak zwykle wątek, ekhem, romansowy poprowadzony bez ładu i składu. Byleby coś było. Książka jest niewielka, to jedyny plus, bo szybko przez nią przebrnęłam.

Mam nadzieję, że przy kolejnej powieści autorka doczyta nieco w sprawie tortur i tego, jakie konsekwencje one niosą. Uderzanie pałką teleskopową w opisany sposób powinno się skończyć poważnymi urazami kręgosłupa - nie mówiąc już o kijach i chłostach (nadrywanie blizn powoduje bolesne zrosty, jeśli nie opatrzy się ich porządnie, a mniemam, że Sasza za dzieciaka nie lądowała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po raz kolejny jakiś Polaczek z****bał całkowicie i poleciał na stereotypach. Żal! To nie jest książka o prawdziwym swingu, prawdziwym seksie, prawdziwym BDSM tylko bzdury wyssane z palca!!!!

Po raz kolejny jakiś Polaczek z****bał całkowicie i poleciał na stereotypach. Żal! To nie jest książka o prawdziwym swingu, prawdziwym seksie, prawdziwym BDSM tylko bzdury wyssane z palca!!!!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Droga autorko, jeśli nie masz pojęcia, jak wygląda praca sex workerki, to nie baw się w zgadywanki. Kreujesz swoją powieść, jako coś nowego, niesamowitego, a jedziesz na chorych stereotypach. Sex workerka to też człowiek - nie sprzedaje SIEBIE, a swoje usługi. Jako osoba z branży jestem przerażona tym, co skończyłam czytać. Mokre fantazje, psychologia bohaterów o kant do rozbicia, bohaterka jak typowa Karyna. A to wszystko z dodatkiem strasznego, strasznego języka.

Droga autorko, jeśli nie masz pojęcia, jak wygląda praca sex workerki, to nie baw się w zgadywanki. Kreujesz swoją powieść, jako coś nowego, niesamowitego, a jedziesz na chorych stereotypach. Sex workerka to też człowiek - nie sprzedaje SIEBIE, a swoje usługi. Jako osoba z branży jestem przerażona tym, co skończyłam czytać. Mokre fantazje, psychologia bohaterów o kant do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

UWIELBIAM NIEKTÓRYCH BLOGERÓW...

... i z tego względu zastanawiam się, jak mam traktować ich prozę, wydawaną w postaci książki. Prozę tę typowo felietonową, gdzie krótkie formy wykładów na temat naszego polskiego (lub zagranicznego) życia składają się ze śmiechu przez łzy. W końcu wydawanie pseudoporadników "jak rzyć" jest pewnego rodzaju nieszczęśliwym przypadkiem, ale autor akurat tej pozycji nie miał nic przeciwko.
No bo przecież chcieli zapłacić.

http://www.niekulturalnie.pl/2017/08/swinia-ryje-w-necie-czyli-z-pamietnika.html

UWIELBIAM NIEKTÓRYCH BLOGERÓW...

... i z tego względu zastanawiam się, jak mam traktować ich prozę, wydawaną w postaci książki. Prozę tę typowo felietonową, gdzie krótkie formy wykładów na temat naszego polskiego (lub zagranicznego) życia składają się ze śmiechu przez łzy. W końcu wydawanie pseudoporadników "jak rzyć" jest pewnego rodzaju nieszczęśliwym przypadkiem, ale...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Marzena M. Agnieszka Jeż, Paulina Płatkowska
Ocena 6,1
Marzena M. Agnieszka Jeż, Paul...

Na półkach:

Lekka lektura zawsze taka pozostaje. Nie ma w niej nic głębszego, porusza człowieka nie po sumieniu, a po strunach głosowych. Można się przy niej pośmiać, zaśmiać do łez i odłożyć na półkę. Standardowo - zapomnieć po maks dwóch godzinach.


http://www.niekulturalnie.pl/2017/09/marzena-m-agnieszka-jez-paulina.html

Lekka lektura zawsze taka pozostaje. Nie ma w niej nic głębszego, porusza człowieka nie po sumieniu, a po strunach głosowych. Można się przy niej pośmiać, zaśmiać do łez i odłożyć na półkę. Standardowo - zapomnieć po maks dwóch godzinach.


http://www.niekulturalnie.pl/2017/09/marzena-m-agnieszka-jez-paulina.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyspy Dziewicze... musiałam wyguglować, gdzie to się znajduje, a potem przejść do grafiki, by trochę powzdychać do tamtejszych krajobrazów. Umiejscowienie fabuły, historii książki w takim miejscu było pierwszym plusem tej historii. Poczułam podmuch lata, trochę niepokojący, ale nadal był to letni wiaterek. Do tego doszła stylizacja całości, dodawanie ułamków w postaci tamtejszych ciekawostek. To bardzo ważne, ponieważ można napisać: XYZ jest na Wyspach Dziewiczych. A można sprawić, że i czytelnik szybko tam się znajdzie. To właśnie udało się autorce tekstu.


http://gorszysort.blogspot.com/2017/03/recenzja-kraina-miosci-i-zatracenia.html

Wyspy Dziewicze... musiałam wyguglować, gdzie to się znajduje, a potem przejść do grafiki, by trochę powzdychać do tamtejszych krajobrazów. Umiejscowienie fabuły, historii książki w takim miejscu było pierwszym plusem tej historii. Poczułam podmuch lata, trochę niepokojący, ale nadal był to letni wiaterek. Do tego doszła stylizacja całości, dodawanie ułamków w postaci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W moje ręce trafiła pozycja wydawnictwa WAB, debiut Agnieszki Płoszaj. Jak to debiuty mają, podeszłam do niego z uśmiechem na twarzy. Wait. Miałam napisać, że z nienawiścią do polskich autorów, prawda? Nic z tego, tym razem szerzymy optymistyczne podejście, bo chcą nam nałożyć regularne ceny książek, a jako niedawny debiutant stanowczo muszę się czymś pocieszyć.
I czymś zainteresować. Tym razem więc - Mroczna Seria, Płoszaj jako nowa twarz w polskim kryminale (nie odbieramy tego oczywiście, dosłownie) i niedobrana okładka. Znaczy kolory. No.

Zaczynamy od końca, czyli od okładki. Tak naprawdę, gdyby nie twarz dziecka, którą najbardziej widać na pierwszy rzut oka, byłaby całkiem niezła. Tymczasem jest na niej za dużo szczegółów, które mogą sprawić, że człowiek nie sięgnie po tę książkę, widząc ją w księgarni. Ale to drobiazg, szaleństwo grafika, jednak jako miłośniczka szat graficznych powieści, musiałam dodać coś od siebie w tym temacie.

O ile pierwsze zdanie blurba jest dość trafne w odniesieniu do treści („Łódzki półświatek, nielegalne interesy i mroczna tajemnica sprzed lat!”), o tyle zastanawia mnie, o co chodzi z drugim zdaniem: „Julia Bronicka nie jest grzeczną dwudziestolatką”. Bo Julia Bronicka jest po protu żywą bohaterką, bardzo ładnie nakreśloną; kobiecą, porywczą i nieco szaloną. Nie ma w niej nic niegrzecznego, wręcz przeciwnie. Jakimś cudem w wieku dwudziestu lat była w stanie stworzyć własną kawiarnię, która dobrze prosperuje. To ona, a zaraz obok Mania, była głównym motorem napędowym powieści i całe szczęście.

Duże brawa za nakładanie emocji na fabułę. Mamy tutaj przykład bardzo dobrego pokazywania szczegółów ważnych dla historii, zwłaszcza jeżeli chodzi o mocne uderzenie. Tego uderzenia doświadczamy na początku, gdzie kryminał tak naprawdę się zaczyna. Płoszaj kreuje wydarzenia mroczne i wstrząsające. A przynajmniej mną wstrząsa za każdym razem sprawy związane z traktowaniem dziecka gorzej niż zabawki na baterie. Takie przedstawienie było podane na pierwszej stronie, za co spory plus, a także za rozwinięcie całej zagadki w sposób zgrabny i tajemniczy. Temat nie tyle co na czasie, ale po prostu mój ulubiony i wyznam, że trafiła w punkt. Takie powieści odrzucają, bo są strasznie realne, a jednocześnie przyciągają, bo są pewną alternatywną rzeczywistością, która się dzieje. Płoszaj ten fragment naszego ludzkiego życia bardzo dobrze przedstawiła, ale nie lubię spoilerować… więc na tym zakończę.
Nie nudziłam się, akcja nie lała się jak naleśnikowe ciasto z za dużą ilością mleka, cały czas chciałam jak najszybciej przechodzić przez ważniejsze tajemnice i punkty fabularne. Złożoności bogactwo problemów, z jakim zmierzają się postacie, sprawiają, że człowiek rzeczywiście może nieco popracować nad problemem, przed którym został postawiony wraz z bohaterami. I super sprawą jest ten angaż, który dostałam, mając odskocznię od obyczajów i innych tekstów bardziej… lifestylowych. Dostałam kryminał i cieszę się z tego. Fajno!

A teraz to, czego nie lubię, ale o czym muszę napisać. Minusy.
Autorce brakuje warsztatu. Zdania, które czytamy, nie zawsze się ze sobą zazębiają. Nie ma między nimi płynnych przejść, między innymi poprzez problemy z zachowaniem jednolitego czasu. Drugą istotną rzeczą, która utrudnia czytanie, jest, na początku, ograniczone zaznaczanie postaci. Autorka nie nakreśla nam od nowego, większego akapitu, o kim mówi narrator. Przez to niedopisanie, byłam zmuszona kilkukrotnie nadrabiać przeczytane strony. Irytujące, bo składowe fabuły są bardzo dobrze rozplanowane i powoli wciągają, budując przy tym napięcie, które przez takie niedopowiedzenia natychmiast pryska. To ta klątwa wiedzy, o której Pinker pisał w swoim podręczniku o pisaniu. Autor widzi wszystkie swoje postacie, zaś czytelnik ma z tym problem, bo ich po prostu nie zna.
O ile dialogi dziewczyn są dobre, o tyle cierpią wymiany słów między męskimi bohaterami. Problem podobny do charakterystyki Karskiego – za kobieco i za delikatnie.

Karskiego nie lubię. Wydaje się być bucowatym bucem, który zwraca uwagę tylko na siebie. Pierwsze spotkanie z jego postacią było dość traumatyczne, bo podziwiał swoją opaleniznę, a narrator opisał tak tę postać, że wyszła z niej młoda dziewczyna, zakochana w sobie do szaleństwa. Jego sposób bycia odstraszył mnie z miejsca. Nigdy więcej takich postaci. O nim akurat wspominam, bo najbardziej zapadł mi w pamięci.

Polecam pozycję miłośnikom kryminałów, którym akurat się nudzi. I tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z tym gatunkiem nawet bardziej, ponieważ warto zaczynać od poprawnie złożonego kryminału, by później przechodzić przez inne polskie pozycje.

Książka jest dobra i niech autorka absolutnie nie zraża się moją opinią. To naturalne, przy debiucie, że tekst nie jest idealny. Halo, idealizm pisarski nudzi. Po to wydajemy powieści, by się rozwijać, więc skoro dopiero zaczynamy, to prosimy o ulgę. Autorską.
Praca i szlif. I ten jest świetnym pisarzem, który to rozumie i czyni.

W moje ręce trafiła pozycja wydawnictwa WAB, debiut Agnieszki Płoszaj. Jak to debiuty mają, podeszłam do niego z uśmiechem na twarzy. Wait. Miałam napisać, że z nienawiścią do polskich autorów, prawda? Nic z tego, tym razem szerzymy optymistyczne podejście, bo chcą nam nałożyć regularne ceny książek, a jako niedawny debiutant stanowczo muszę się czymś pocieszyć.
I czymś ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieści obyczajowe. Co czujecie, kiedy słyszycie lub czytacie te słowa? Pastelowe, cukierkowe powiastki? Drobne kobiece postacie, nieraz trochę głupsze niż ustawa przewiduje? A może czujecie to, co ja czuję - coraz lepsze na polskim rynku powieści realistyczne, które mogą zmienić myślenie więcej niż jednej osoby?

Czytam takie książki od dziecka, bo uwielbiam życie. Fascynuje mnie bardziej niż fantastyka i świat duchowy, alternatywny. W realistycznym świecie mogę być naprawdę ciałem i duchem, mogę rozumieć bohaterki, nawet wtedy, kiedy wiem, ze być może nigdy nie będę w ich sytuacji.

Magdalena Majcher pokazała światu swoją drugą książkę. Autorkę znam z jej blogu literackiego "Przegląd czytelniczy", jak chyba większa część czytelniczek_ów. Dzięki tej stronie mogłam zapoznać się i polubić styl pisania Majcher, będąc w pewnym sensie przygotowaną na dobry warsztat językowy. Nie pomyliłam się. Nie dałam sie zmylić także okładce, jasnej i ciepłej, że będzie to łatwa lektura, która umili mi stanie w zapchanym pociągu, w niesamowitym ścisku.

Pola i Jakub są szczęśliwym małżeństwem. To rzadkie zjawisko, jakim jest miłość po ślubie, wypełnia pierwsze rozdziały powieści. Autorka świetnie pokazała, że istnieją w dzisiejszym świecie takie związki, które bardzo dobrze się rozumieją i co najważniejsze - wspierają. Układają swoje życie, spełniają marzenia, zwłaszcza Pola - dwudziestoośmioletnia kobieta, realizująca się zawodowo i pisząca swoją debiutancką książkę. Jednak jedna noc, mdłości i pozytywny wynik testu ciążowego nagle burzą ich świat, sprawiając, że małżeństwo staje przed największym z wyborów w całym swoim życiu.

Czułam ciepełko w sercu, kiedy czytałam o relacji głównych bohaterów. Kilka razy westchnęłam nad przejawami ich miłości, bo w moim otoczeniu wiele złego dzieje się w związkach po kilku miesiącach od ceremonii zaślubin. Obydwie postacie nie były może oryginalnie wykreowane (coraz częściej znajduję w książkach osobę z aspiracjami do pisania powieści), ale w bohaterce odnalazłam kawałek siebie i to jest istotne, zwłaszcza że przeżywamy zupełnie inne życie i mamy zupełnie inną orientację.
Niesamowicie zaskoczyła mnie postać babci Jakuba. Kobieta kojarzy się mi z babcią mojej partnerki, babcie są nawet w tym samym wieku. Ta postać, według mnie, została najlepiej wykreowana. Autorka pokazała, że istnieją takie babinki, które do końca chcą być samodzielne, niszcząc stereotyp o ich gburowatości i niechęci do młodych.

Problematyka była w tej książce aż nazbyt na czasie. Ciąża, dziecko zagrożone ciężką chorobą, problem katoli w Polsce, a także brak porozumienia się z podobno najważniejszą kobietą w naszym życiu - z matką... Magdalena Majcher rzeczywiście wiedziała, co robi. Po sposobie, w jakim przedstawiła katoli (proszę nie mylić z katolikami, z ludźmi, których można do serca tulić wiecznie), zauważyłam, że sama autorka bardzo dużo emocji przelała w sceny opowiadające o bzdurach, które rozwalają rodziny, co doświadczyłam w pewnym sensie na swojej skórze. Czułam strach bohaterki, taki realny strach. Byłam z bohaterami u psychologa, byłam na badaniu ginekologicznym i byłam podczas pierwszych ruchów dzieciątka Poli.
Byłam z Polą i Jakubem u matki kobiety, zastanawiając się, dlaczego zaślepienie dotyka tak wiele rodzin. Pocieszyłam się, że nie jestem wyjątkiem, że więzi czasami nie są, bo być powinny. Ich nie ma, bo każdy patrzy tylko na siebie, a jedna osoba nic nie zmieni.
To życie zmienia.

Język jest przystępny. Nie ma w nim za dużo ozdobników, nie powiewa od niego zatęchłymi cytatami. Jest oryginalnie zwyczajny, co dla mnie jest komplementem. Sztuką pisania obyczajów jest bowiem połączenie zrozumiałego i poprawnego języka z elektryzującą mózg treścią. Taką, która zaskoczy w odpowiednim czasie. Majcher sprawiła, że prąd mnie kopnął. W myśli.
I pocieszyła, a to w tym okresie jest dla mnie świetnym prezentem.

Magdalena Majcher bawiła się moimi emocjami, pokazując, że umie stworzyć niezwykle dobrą fabułę. Nie jest najlepsza na świecie, nie powaliła mnie, bo treść nie była aż tak dynamiczna, aczkolwiek wystarczyła, bym z radością wcieliła się w obserwatora życia postaci książki. Polecam tę książkę wsszystkim kobietom, bez względu na orientację i sytuację życiową. Jeżeli nie zainteresuje was to, co czuje kobieta podczas ciąży, lektura na pewno zaprezentuje wam inne wątki, w które łatwo się wciągniecie. A może zainteresuje was zabieg pisania powieści w powieści?
Polecam, luty będzie dobrym miesiącem na tę powieść.

Powieści obyczajowe. Co czujecie, kiedy słyszycie lub czytacie te słowa? Pastelowe, cukierkowe powiastki? Drobne kobiece postacie, nieraz trochę głupsze niż ustawa przewiduje? A może czujecie to, co ja czuję - coraz lepsze na polskim rynku powieści realistyczne, które mogą zmienić myślenie więcej niż jednej osoby?

Czytam takie książki od dziecka, bo uwielbiam życie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A może by tak nie doczekać najazdu obcych? Chyba wystarczą mi moje sny, które raz na jakiś czas przekazują straszliwą wizję bycia lalką w rękach paranormalnych istot. Na szczęście człowiek może odepchnąć od siebie te myśli i zagłębić się w jeszcze straszniejszą wizję...

Daleko przyszłość, świat, który jeszcze nam się nie śnił. Nasza cudowna, autonomiczna ziemia zmieniła się w miejsce, w którym człowiek przestał mieć prawo do życia. Zamieszkali na niej obcy, którzy wchodzili w ciała i umysły zwykłych ludzi, pisząc na nowo ich prozę życia.
To lubię, powiedziałam sama do siebie, z ochotą rozpoczynając czytać cegłowatą lekturę.

Spodziewałam się cukierkowej fabuły, ponieważ pisarka jest także autorką sagi „Zmierzch”, ale na moje szczęście już od pierwszych stron zostałam mile zaskoczona. Język „Intruza” jest o wiele bardziej dojrzalszy i trafniej opisuje książkową rzeczywistość. Potrafi wciągnąć czytelnika i chociaż gdzieś w połowie książki zaczynamy odbiegać myślami od bohaterów, to jednak nie jest on tak bardzo tragiczny. Miło jest dostrzec progress u autorki, którą człowiek mógłby od razu skreślić, ale musimy od czegoś zaczynać, prawda?

Od samego początku polubiłam Wagabundę i Melanie. Obie bohaterki, połączone ciałem, tak naprawdę nakręcały warstwę psychologiczną postaci. Inspirowały i wzruszały. I chociaż nie powinnam, dobrze bawiłam się w ich towarzystwie. Wierzyłam w metamorfozę, w dobre zakończenie.
Sama historia również była ciekawa, ale w środku fabuły występowały momenty, w których stagnacja i maksymalne rozciągnięcie jednej sceny, były strasznie uciążliwe. Niejedno można byłoby skrócić i zdynamizować. Nie zawsze takie wydłużanie wpływa pozytywnie na tekst. Tutaj było widać brak pomysłu autorki, brak pisarskich rozwiązań. Na szczęście zakończenie wiele nam wynagradza.

A może by tak nie doczekać najazdu obcych? Chyba wystarczą mi moje sny, które raz na jakiś czas przekazują straszliwą wizję bycia lalką w rękach paranormalnych istot. Na szczęście człowiek może odepchnąć od siebie te myśli i zagłębić się w jeszcze straszniejszą wizję...

Daleko przyszłość, świat, który jeszcze nam się nie śnił. Nasza cudowna, autonomiczna ziemia zmieniła...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Awaria małżeńska Natasza Socha, Magdalena Witkiewicz
Ocena 7,5
Awaria małżeńska Natasza Socha, Magd...

Na półkach: ,

Królowe polskiego obyczaju - tak o tych dwóch pisarkach mówi internet i ja, świeżo po lekturze, w pewnym sensie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Czytałam wiele polskich autorek, które niejako wybiły się na swoich tekstach o kobietach dwudziestoletnich, trzydziestoletnich i czterdziestoletnich. Czytam bowiem obyczaje od kilku lat, niestrudzenie szukając w realistycznych pozycjach tej cichej przyjemności. Przyjemności, którą jest podglądanie innych ludzi, cieszenie się z ich radości i współczucie im w podejmowaniu trudnych wyborów.

Awaria małżeńska pozwala mi wejść w orbitę dwóch rodzin, który bardzo mnie zachwycił od strony fabularnej i językowej. Przede wszystkim autorki przełamały tabu, które według mnie szkodzi polskiemu społeczeństwu. Chodzi mi o robienie z kobiety kury domowej, która sama sobie wszystko poukłada w swoim życiu. Mężczyzna jest jej potrzebny tylko do spłodzenia dzieci, reszta obowiązków jest dla niego zbyt trudna do wykonania. To kobieta, umęczona przez swój własny pefekcjonizm, najlepiej spełnia swoją rolę jako gospodyni, matki, kobiety biznesu i ojca także.

Bohaterki książki, Justyna i Ewelina, ulegają wypadkowi autobusowemu i zostają umieszczone na kilkana tygodni w jednym na szpitalnym oddziale chirurgii urazowej. Ich największym problemem nie jest złamana noga czy wybity bark, ale strach o to, że ich mężowie nie poradzą sobie z domem i ich dziećmi.
Tematyka książki to najmocniejszy plus. Jest niebanalna pod względem ujęcia problematyki zabieranie ojcom możliwości wykazania się tak samo, jak codziennie wykazuje się żona i matka. Bardzo podobało mi się to podobało, z tego względu, że takie książki są potrzebne nie tylko kobietom, ale i mężczyznom. Jestem pewna, że większość z nich być moze lepiej spełniałaby obowiązki względem rodziny, gdyby tylko zostali dopuszczeni do głosu. Pisarki uargumentowały to potężnym szeregiem niesamowitych historii z dnia codziennego Sebastiana i Mateusza. Malowniczy, bogaty język autorek i poczucie humoru sprawiło, że książkę czytało mi się lekko pomimo kilku mankamentów i błędów, które zdarzają się w każdej powieści. Niemniej różnorodne opowiastki sprawiły, że wolałam się śmiać niż wytykach omyłki. Tak naprawdę to wina korektora, a nie pisarek i jako autorka też zawsze zwracam na to uwagę.

Przygody, jakie przeżyli nieprzygotowani do życia rodzinnego ojcowie, były bardzo realistyczne, ciepłe, poruszające całą gamę problemów, z jakimi stykają się polskie matki. Przygotowania dzieci do szkoły, do spania, ich czasami dziwne wymagania (na przykład poranne prasowanie ubrań, dzięki którym dzieciaki w ogóle wstawały rano). Nie uważam, że były one przedstawione nazbyt karykaturalnie, na przykład motyw zdrowego żywienia w domu rodziny (wszystko gluten free). Dlaczego? Bo to się dzieje w naszych czasach, sama znam takie rodziny, w których to jest proza życia. To, że nie spotykamy się na co dzień z takimi historiami, nie znaczy, że ich nie ma. One są.
U twoich sąsiadów, dalej czy bliżej.


więcej na:
http://lifetura.blogspot.com/2017/01/recenzja-awaria-mazenska-mwitkiewicz.html

Królowe polskiego obyczaju - tak o tych dwóch pisarkach mówi internet i ja, świeżo po lekturze, w pewnym sensie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Czytałam wiele polskich autorek, które niejako wybiły się na swoich tekstach o kobietach dwudziestoletnich, trzydziestoletnich i czterdziestoletnich. Czytam bowiem obyczaje od kilku lat, niestrudzenie szukając w realistycznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Polski rynek wydawniczy ogarnął obyczajowy szał. Mam na myśli powieści opatrzone etykietą: lektura dla kobiet, których pojawiło się wiele. Trochę mnie to dziwi, ale Was nie musi – mamy tu bowiem do czynienia z edukacją (anty)seksualną, nową modą na kobietę-feministkę z garami w tle oraz na rhomantyczne historie z życia... wzięte. Głównie na te ostatnie jest wielki bum, zwłaszcza w przypadku pań od lat 20+. Dlaczego tak się dzieje? Był szał na Greya, czyli na miłosne, dla zwykłych kobiet przeważnie niedostępne uniesienia, a teraz panuje moda na kobietę zaradną, na kobietę, która się zmienia, w życiu daje sobie radę, pomimo że matka, babka, mąż, chłopak ją opuszcza, by potem znów się zejść, ewentualnie znaleźć inną, dziwnie przypisaną przyszłość. Reasumując – mamy do czynienia z wieloma odgrzewanymi kotletami z chęcią zjadanymi przez płeć piękną. Być może jest to forma jakiejś terapii albo rodzaj kierunkowskazu dla tych, które nie mają własnego pomysłu na rozwiązanie problemów czy pokonanie przeszkód.


http://gorszysort.blogspot.com/2016/02/ksiazka-pozytywka-agnieszka-lis.html

Polski rynek wydawniczy ogarnął obyczajowy szał. Mam na myśli powieści opatrzone etykietą: lektura dla kobiet, których pojawiło się wiele. Trochę mnie to dziwi, ale Was nie musi – mamy tu bowiem do czynienia z edukacją (anty)seksualną, nową modą na kobietę-feministkę z garami w tle oraz na rhomantyczne historie z życia... wzięte. Głównie na te ostatnie jest wielki bum,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tom czwarty autorstwa Kiery Cass od samego początku wydaje się książką nudną. Bohaterka nie sprawia wrażenia kobiety inteligentnej, a przecież właśnie tego spodziewałam się po następczyni tronu. W trakcie czytania zmienia się w moich oczach, niestety na gorsze. Nadęta, mała, infantylna. Zupełnie nie mój typ kobiety. Niestety nie zrozumiałam nawet dlaczego taka jest, skoro ma swego rodzaju luksus. Nie zostało jej narzucone przymusowe małżeństwo, jedynie fakt, że powinna wybrać sobie mężczyznę. Dlaczego? Bo jest księżniczką, powinna zająć się swoim przyszłym krajem i dbać o ludzi. Inaczej jaki jest sens i powołanie do bycia kimś, kto obejmie władzę? Główna bohaterka totalnie nie umiała tego zrozumieć. Zakochana w sobie, próżna dziewczyna.

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/09/nastepczyni-kiera-cass.html

Tom czwarty autorstwa Kiery Cass od samego początku wydaje się książką nudną. Bohaterka nie sprawia wrażenia kobiety inteligentnej, a przecież właśnie tego spodziewałam się po następczyni tronu. W trakcie czytania zmienia się w moich oczach, niestety na gorsze. Nadęta, mała, infantylna. Zupełnie nie mój typ kobiety. Niestety nie zrozumiałam nawet dlaczego taka jest, skoro...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/09/nethergrim-matthew-jobin.html

Nauczyłam się czytać na książkach fantasy, tych pisanych specjalnie dla starszych dzieciaków, młodzieży. Dawno jednak żadnej z nich nie otwierałam. Wolałam poznać inne, może bardziej realistyczne historie ludzi dorosłych, którzy zmagają się z problemami i swoim własnym losem w prawdziwym życiu. Jednak naszła mnie ochota na powrót. Raz na jakiś czas, przecież to nie szkodzi. Dzieckiem jest się podobno do końca życia.

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/09/nethergrim-matthew-jobin.html

Nauczyłam się czytać na książkach fantasy, tych pisanych specjalnie dla starszych dzieciaków, młodzieży. Dawno jednak żadnej z nich nie otwierałam. Wolałam poznać inne, może bardziej realistyczne historie ludzi dorosłych, którzy zmagają się z problemami i swoim własnym losem w prawdziwym życiu....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Najlepsze, co mnie w życiu nie spotkało Jimmy Rice, Laura Tait
Ocena 6,0
Najlepsze, co ... Jimmy Rice, Laura T...

Na półkach:

Pierwsza miłość, druga szansa.
Jako, że ja i moja druga połówka siedzimy (może to za mocne słowo) w literaturze i cały czas się rozwijamy, często zastanawiałam się, jak to jest napisać powieść w duecie. Na nasze nieszczęście, a może po prostu wyzwanie, jednak tworzymy w innych gatunkach, więc długo by się głowić nad fabułą, która zadowoli obie strony.
Okładka książki Najlepsze, co mnie w życiu nie spotkało Jednak autorzy pozycji Najlepsze, co mnie w życiu nie spotkało stworzyli duetową powieść. Czy osiągnęli zamierzony efekt dobrej komedii romantycznej z dużą dozą dobrego humoru, który mnie zadowoli?

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/09/najlepsze-co-mnie-w-zyciu-nie-spotkao-l.html

Pierwsza miłość, druga szansa.
Jako, że ja i moja druga połówka siedzimy (może to za mocne słowo) w literaturze i cały czas się rozwijamy, często zastanawiałam się, jak to jest napisać powieść w duecie. Na nasze nieszczęście, a może po prostu wyzwanie, jednak tworzymy w innych gatunkach, więc długo by się głowić nad fabułą, która zadowoli obie strony.
Okładka książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/09/starter-lissa-price.html

Kolejna książka, która zauroczyła mnie okładką. Naprawdę i mocno, od pierwszego wejrzenia, wiedziałam, że będę chciała ją przeczytać. Drugą rzeczą, która sprawiła, że zapoznałam się z powieścią, było przyrównanie jej w jednej z oficjalnych recenzji do dollhouse'u. Nie ma bowiem rzeczy na świecie, którą ubóstwiam bardziej, niż moja prywatna kolekcja lalek.

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/09/starter-lissa-price.html

Kolejna książka, która zauroczyła mnie okładką. Naprawdę i mocno, od pierwszego wejrzenia, wiedziałam, że będę chciała ją przeczytać. Drugą rzeczą, która sprawiła, że zapoznałam się z powieścią, było przyrównanie jej w jednej z oficjalnych recenzji do dollhouse'u. Nie ma bowiem rzeczy na świecie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/09/katedrale-joanna-kubica.html

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/09/katedrale-joanna-kubica.html

Pokaż mimo to

Okładka książki Perfekcyjna kobieta to suka. Poradnik przetrwania dla normalnych kobiet Anne-Sophie Girard, Marie-Aldine Girard
Ocena 5,8
Perfekcyjna ko... Anne-Sophie Girard,...

Na półkach:

Czyli kolejna głupota na rynku, naciągacz pieniędzy dla kobiet hetero, które czują się niedoceniane przez życie i innych ludzi.
O, nuda, straszna i tragiczna nuda. Bezsens drukowanych kartek, które krzyczą z bólu, że taka treść na nich siedzi i już do końca siedzieć będzie.

Współczuję z całego mojego serca. I sobie też, że musiałam to jednak przeczytać, a raczej przelecieć wzrokiem z miną świadczącą o tym, że zaraz puszczę pawia, z żalu nad światem.
W celach głębszej lektury, wraz z partnerką, postanowiłam pozaznaczać fragmenty, które niejako wpasowują się w każdą z nas. Spodziewałam się, że będą to trzy, może cztery strony i o dziwo nie pomyliłam się...

Książka chyba miała za zadanie potrząsnąć współczesną kobietą, w wieku przynajmniej dwadzieścia lat w górę, spoliczkować ją, by zaczęła coś tam ze sobą robić. No bo przecież jest ciamajdą, jej praca jest beznadziejna, a ona jest brzydka, miękka i fe. Ogólnie – co ty robisz ze swoim życiem, dziewko? My ci zaraz pomożemy!

Paść ze śmiechu.

Odrzuć poczucie winy! Tylko suki są idealne, ty nigdy nie będziesz, więc po co o tym myśleć? My cię nie potępimy, ale inni już owszem, cóż. Oczywiście tych porad brać na serio nie można. Chyba bardzo zdesperowana kobieta chwyciłaby się którejkolwiek z nich. Nie, książka ma za zadanie nas rozbawić, a autorki mają się na niej dorobić. Proste i klarowne. Szkoda, że pierwsze tak sobie im wyszło.
Poradnik ma grube kartki i duży druk, by wydawał się większy, niż rzeczywiście jest. Trudno też wpasować się do przedstawionego tam światka autorek, gdyż dotyczy on w sumie ich rzeczywistości francuskiej, która znacznie się różni od naszej, polskiej. Prócz tego można dostrzec, że pisarki mają gdzieś, co sobie o nich pomyślimy. Biorą nas za głupie, domowe gąski, poddane pracy i innym przyjemnościom, które takowymi przyjemnościami wcale nie są. Za to one są sarkastyczne i można powiedzieć, że kreują filozofię fuck it. Bo co im do tego, że niektóre z nas mogą się poczuć w jakiś sposób urażone? Zwłaszcza po rozdziale ze strony 146 Skąd wiadomo, że cię rzuci?

Really?

Czasami mam wrażenie, że ten świat na siłę robi z nas idiotów i doi kasę, skąd tylko może. Tak bardzo tęsknię do pozycji, przy których mogłam się pośmiać, popłakać, a po nich czuć się jak nowonarodzony człowiek z poukładanymi myślami. Tymczasem – nie.
Masz ksiunszkę człowieku, czytaj jom, recenzuj jom, bo ona (na okładce ci pisze!) sprzedała się w 650 000 egzemplarzach i tyle masz do gadania. Dawaj pieniążki!


Podsumowując mój wywód, uważam że takie pozycje na rynku są zbędne, niepotrzebne, nic niewnoszące. Nie sięgnę po dalszą część tych bredni, dzięki którym człowiek może się niby pośmiać, niby poczuć lepiej. Szkoda mi mojego czasu, który mogę przeznaczyć na ciekawszą lekturę. Zastanawia mnie tylko fenomen takowych książek. Jest on porównywalny do serii Zniszcz tę książkę, które rozrastają się niczym plaga na naszym i światowym rynku. Ludziom najwyraźniej bardzo nudzi się w życiu. Albo nie potrafią sobie z nim poradzić i szukają pomocy (?) w czymś takim. Smutne.

Czyli kolejna głupota na rynku, naciągacz pieniędzy dla kobiet hetero, które czują się niedoceniane przez życie i innych ludzi.
O, nuda, straszna i tragiczna nuda. Bezsens drukowanych kartek, które krzyczą z bólu, że taka treść na nich siedzi i już do końca siedzieć będzie.

Współczuję z całego mojego serca. I sobie też, że musiałam to jednak przeczytać, a raczej przelecieć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/04/recenzja-2-maszynopis-z-kawonu-tomasz.html

http://amor-tollit-timorem.blogspot.com/2015/04/recenzja-2-maszynopis-z-kawonu-tomasz.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wstęp i zakończenie. Gdy tak się zastanawiam nad sensem życia, to dochodzę do wniosku, że właśnie alfa i omega to dwie najbardziej istotne rzeczy. Cały wstęp jest tylko dodatkiem do preludium i końca.
I właśnie to najbardziej podobało mi się w „Arlin”. Wciągający wstęp, surowy, ale z kobiecym pierwiastkiem środek i miażdżące zakończenie.

Dobra fantastyka zawsze wymaga od czytelnika gorącego zaangażowania w walkę i drogę bohaterów. Dobra fantastyka zmusza nas do wędrówki w dalekie i niewiadome. Adrian Atamańczuk, autor obdarzony baśniową wyobraźnią, zabrał mnie do swojego świata, do niesztampowej Konkondarii. Poznałam tytułową bohaterkę, która od dziecka miała kontakt z bronią i dzięki zdobytej przez lata wiedzy, zdołała podjąć się narzuconego przez los wyzwania.
Bohaterka ta nie jest jednak Super Kobietą, nie zabija rosłych mężów jednym ciosem. Jest zwyczajna. W mojej wyobraźni rysuje się jako tło dla większych i lepiej pokazanych postaci. Mowa tu między innymi o Szeramis, o Księcia Cienia. Ten, być może, niezamierzony zabieg sprawił, że lektura jest ciekawa. Arlin nie występuje wobec czytelników. Ona z nami trwa, ukazując losy jej świata.

Język autora jest niezwykle sprawny. Nie ma tu tylko podstawowej poprawności. Zdania są mocne i pewne, przeplatane z odpowiednio użytą gwarą. Stylizacja językowa w takich tekstach jest rzeczą ważną, bo poprawnie zastosowana, wzmacnia obrazy. To sprawia, że książka może zostać nazwana wyjątkową.

„Arlin” pozostanie w mojej pamięci jako lektura, która pokazała mi trochę inne oblicze fantastyki. Pomimo tego, że autor wydał ją jako self, uważam, że powinna się ona znaleźć w bibliotece każdego miłośnika gatunku. Nie tylko ze względu na historię, ale i na dopracowany język. Adrian Atamańczuk pokazuje, że niepublikowany autor może zrobić coś wielkiego. Stworzyć lekturę na dwa długie wieczory, wypełnione ekscytacją i niesamowitą przyrodą Konkondarii.

Wstęp i zakończenie. Gdy tak się zastanawiam nad sensem życia, to dochodzę do wniosku, że właśnie alfa i omega to dwie najbardziej istotne rzeczy. Cały wstęp jest tylko dodatkiem do preludium i końca.
I właśnie to najbardziej podobało mi się w „Arlin”. Wciągający wstęp, surowy, ale z kobiecym pierwiastkiem środek i miażdżące zakończenie.

Dobra fantastyka zawsze wymaga od...

więcej Pokaż mimo to