Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Dziś mam dla Was recenzję najnowszego magazynu English Matters obowiązującego miesiące marzec i kwiecień. No to przekonajmy się co znajdziemy w tym numerze! :)

Na początek This and That, a tam między innymi o żółwiach, które... no cóż dożyły sędziwego wieku, ale też o autopilotach, które rozwijają się co raz bardziej i może już wkrótce nie będą potrzebni kierowcy? ;) Czekają tu na Was jeszcze dwa krótkie teksty, jeśli chcecie przekonać się o czym to zapraszam do lektury English Matters. ;) Dalej People and Lifestyle. Ed Sheeran - chyba każdemu jest znane to nazwisko. Ostatnio artysta stał się bardzo popularny i w 57. numerze znajdziemy artykuł właśnie o nim. Następnie o cukrze, taka mała przestroga i wywiad z bloggerem Courtney'em Carverem na temat... konsumpcji, wydawania, kupowania. I przychodzimy do Culture: o magazynie Vogue, "Polityczny zawrót głowy", oraz o singapurskich studentach. W Language bardzo fajny artykuł z pięćdziesięcioma wskazówkami, jak lepiej mówić po angielsku. W Conversation Matters między innymi rozmowy przy stole. Moje ulubione - Travel, a tam cudowna i malownicza Szkocja. I ostatnim artykułem w Leisure jest coś czego dawno nie było, czyli praca na tekście piosenki, ale trochę inna niż zazwyczaj, bo dodatkowo znajdziemy tu jeszcze kilka fragmentów Szekspira o miłości, miłosne powiedzonka i tym podobne.

Zdecydowanie najbardziej podobał mi się tekst o problemach związanych z nadużywaniem cukru. Oczywiście zaraz po nim znajdzie się "A Northern Light". Wiem, że za każdym razem o tym wspominam, ale dział Travel całkowicie skradł moje serce. Bardzo przypadły mi do gustu zdjęcia ukazujące kilka okładek magazynu Vogue, sam tekst również był ciekawy.

Dodatkowo ze strony englishmatters.pl mamy do pobrania dodatek "My Body". Bardzo podobają mi się te dodatki, ale uważam, że znacznym plusem byłoby dołączanie ich do magazyny w formie takiej mini-książeczki, tak jak przy którymś z numerów (mam w domu jeden taki dodatek).

Nie można również nie wspomnieć o konkursie, którego organizatorem jest Sprachcaffee. Do wygrania między innymi kurs języka angielskiego na Malcie! Zdecydowanie jest o co powalczyć. Chcecie więcej szczegółów? Zapraszam do zapoznania się z English Matters!

Dziś mam dla Was recenzję najnowszego magazynu English Matters obowiązującego miesiące marzec i kwiecień. No to przekonajmy się co znajdziemy w tym numerze! :)

Na początek This and That, a tam między innymi o żółwiach, które... no cóż dożyły sędziwego wieku, ale też o autopilotach, które rozwijają się co raz bardziej i może już wkrótce nie będą potrzebni kierowcy? ;)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

English Matters to ostatnio praktycznie jedyne co mam czas czytać. Dodatkowym atutem jest to, że mogę przy okazji czegoś się nauczyć. Zobaczmy co znajdziemy w 56. numerze.

Jak zawsze na początku This and That, gdzie między innymi kilka interesujących rzeczy z Polski, ale nie tylko. Dalej znajdziemy zwycięskie opowiadanie z numeru 55. English Matters. Gratulacje dla Pani Eweliny Brożek! W People and Lifestyle cztery artykuły. O Angelinie Jolie, który bardzo mi przypadł do gustu, bo uwielbiam tą aktorkę, a w nim trochę o jej prywatnym życiu i karierze. Kolejny to "Lesson in Love", czyli Evan Marc Katz opowie nam trochę jak to z tą naszą "drugą połówką" jest. Następnie o brytyjskim systemie klas w społeczeństwie i o programie Erasmus+ - i tutaj muszę się pochwalić - w którym sama biorę udział. :) W Culture artykuł o Mary Anne Evans, o podatkach - w różnych krajach, o ich historii oraz jeden z lepszych tekstów w całym magazynie o Szkocji. Czeka nas tutaj wiele informacji o tym kraju oraz malownicze zdjęcia. W Converastion Matters bardzo fajny artykuł - różne skróty, przykładowe rozmowy i tym podobne, używane w wiadomościach tekstowych. Na sam koniec Travel i tym razem wybierzemy się do Manchesteru.

Moimi faworytami w tym numerze są przede wszystkim Travel - ale to nic nowego, co ja zrobię, że tak uwielbiam czytać o tych pięknych miejscach i mieć nadzieję, że kiedyś się w nich znajdę. ;) "The Keys to Texting" również był mi bardzo bliski, bo sama ze znajomymi używam angielskich skrótów i fajnie poznać kilka nowych. "Mysterious Scotland" i "Erasmums Experience" też bardzo przypadły mi do gustu.

Ten magazyn ma bardzo zróżnicowaną tematykę. Teksty bardzo mi się podobały, były naprawdę łatwe i lekkie w czytaniu. Oczywiście polecam!

English Matters to ostatnio praktycznie jedyne co mam czas czytać. Dodatkowym atutem jest to, że mogę przy okazji czegoś się nauczyć. Zobaczmy co znajdziemy w 56. numerze.

Jak zawsze na początku This and That, gdzie między innymi kilka interesujących rzeczy z Polski, ale nie tylko. Dalej znajdziemy zwycięskie opowiadanie z numeru 55. English Matters. Gratulacje dla Pani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Diabelskie maszyny" to bardzo popularna seria. Składa się z trzech części i jest prequelem "Darów Anioła". Jeszcze nie miałam okazji przeczytać tej drugiej i cieszę się, że ta jako pierwsza wpadła w moje ręce. A polowałam na nią bardzo długo.

Tessa Gray nie ma już nikogo po za swoim bratem. Pewnego dnia dostaje od niego list, w którym Nate pisze jej, aby wyruszyła do Anglii, gdzie on na nią będzie czekał. Niestety okazuje się, że go tam nie ma. I że Nate po prostu znikł. Tessa znajdzie się w świecie, w którym wampiry, czarownicy i inne nadnaturalne istoty to nic dziwnego. Pozna Podziemny Świat i Nocnych Łowców. Będzie musiała zaufać dosyć dziwnym "osobnikom". A wszystko to by pomóc bratu. Bo on jest dla niej najważniejszy. Okaże się jednak, że nie wszystko jest tak proste jak mogłoby się wydawać, i że Tessa jeszcze mało o sobie wie.

Muszę przyznać, że początkowo czytanie "Mechanicznego anioła" jakoś mi nie szło. Zaczęłam ją czytać i poddałam się po około stu stronach, bo coś mi nie grało, nie przypadła mi do gustu. Potem jednak powróciłam do niej. I muszę Wam powiedzieć, że bardzo się cieszę, że podjęłam taką, a nie inną decyzję, czyli że wróciłam do niej. Wydaje mi się, że te sto stron, które na początku przeczytałam, to były chyba najgorsze strony w tej książce. Dalej było już tylko lepiej.
"Marzenia potrafią być niebezpieczną rzeczą."*

Naprawdę na początku książka mi się nie spodobała. Było to jakieś monotonne. Takie jakoś... inaczej to sobie wyobrażałam. Jednak później akcja bardzo się rozkręciła i ciężko było mi się oderwać od książki. Odchodziłam od niej tylko wtedy, kiedy musiałam, a to i tak było dla mnie męczarnią. Pochłonęła mnie. Zatraciłam się w niej i po prostu pokochałam.

Wampiry, czarownice - może nie jest to nic oryginalnego, ale Panna Clare dodała Nocnych Łowców i wyszło to całkiem ładnie. "Mechaniczny anioł" to naprawdę kawał dobrej fantastyki, w którym nie zabrakło wątku miłosnego, ale muszę przyznać, że nie jest on mdły i stanowi małą część tej książki.

"Można kochać kogoś bez wzajemności dopóki jest wart uczucia. Dopóki zasługuje na miłość."*

Co do bohaterów to był jeden, którego pokochałam bezgranicznie. Jem. Cudowny, genialny, wyjątkowy. Spodobał mi się jego charakter. Opanowanie. To jaki był miły. Jak potrafił walczyć. Jego oddanie. To jak dopełniał się z Willem. Bo Will to jego całkowite przeciwieństwo. Trochę nieprzyjazny. Porywczy. Zbyt pewny siebie. Może również zbyt zapatrzony w siebie... Nie zawsze podobało mi się jego zachowanie, ale mimo tego jest barwną postacią bez, której mogłoby być nudno. A Tessa? Tessa to dno. Główna bohaterka, która nie przypadła mi do gustu. Zdarza się. Naiwna, za spokojna. Brak jej "tego czegoś". Mam jednak nadzieję, że zmieni się to w kolejnych tomach.

"Czasami nasze życie zmienia się tak szybko, że za tą zmianą nie nadążają umysły i serca (...)"*

Ta książka wzbudza we mnie wiele emocji. Mimo, że początek był słaby. Mimo, że nie polubiłam się z główną bohaterką. Mimo, że podobnych historii trochę już było. Pokochałam ją. Wiem, że już to pisałam. Ale mogę to powtarzać bez końca. Po prostu jest w niej coś niezwykłego. Nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po kolejne tomy. I polecam! Bo "Mechaniczny anioł" to coś niezwykłego. I wcale się też nie dziwię, że tyle osób zachwyca się tą serią.

"Równie wspaniale jest kochać, jak być kochanym. Miłości nie da się zmarnować."*


*Cassandra Clare "Mechaniczny anioł"

"Diabelskie maszyny" to bardzo popularna seria. Składa się z trzech części i jest prequelem "Darów Anioła". Jeszcze nie miałam okazji przeczytać tej drugiej i cieszę się, że ta jako pierwsza wpadła w moje ręce. A polowałam na nią bardzo długo.

Tessa Gray nie ma już nikogo po za swoim bratem. Pewnego dnia dostaje od niego list, w którym Nate pisze jej, aby wyruszyła do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na początek jak zawsze This and That, a w nim krótkie teksty o dwóch parach komików oraz pomnikach w Londynie. W People and Lifestyle aż 5 artykułów. O J.K. Rowling, skandynawskich muzykach, Benie Barnes, strefie komfortu oraz o tym skąd wywodzą się, co znaczą pewne imiona i nazwiska. W Culture - małżeństwa gejów, ciekawy artykuł o zabawnym tytule "USA na sprzedaż" :D i równie "zabawnych kobietach". Następnie moje ulubione Travel. Tym razem czeka nas przygoda w Nowej Zelandii. Conversation Matters i kilka przydatnych zwrotów jeśli udajemy się do lekarza. Dalej Leisure i już przed ostatni tekst w tej gazecie, o filmach kostiumowych, którzy podobno Brytyjczycy kochają. I końcówka to Language "Od A do Z" - w tym numerze czeka na nas literka C, czyli coś dla fanów... cars. :)

Muszę przyznać, że ten numer czytałam bez jakiś większych zachwytów. Może to dlatego, że nie miałam większej ochoty, a może dlatego, że nic aż tak bardzo mnie nie zainteresowało. Muszę jednak przyznać, że moje słownictwo bardzo się wzbogaciło, a szczególnie ostatnia strona mi w tym pomogła, ponieważ zawiera wiele słówek, powiedzonek związanych z samochodami.

W tym numerze został dodatkowo ogłoszony konkurs na zimowe opowiadanie w języku angielskim. Niestety konkurs był do 15 listopada, więc nie można wziąć w nim już udziału, jednak trzymam kciuki za wszystkich, którzy podesłali swoje teksty.

Do tego English Matters mamy również zamieszczony dodatek, który jest do pobrania ze strony internetowej. Muszę przyznać, że to jest chyba najmocniejsza strona tego numeru. Dodatek jest po prostu świetny. Nazwy ubrań (ale nie tylko takich typowych jak spodnie czy bluzka), wzory, materiały, wygląd itp. A nawet kawały o modzie!

Jak zawsze gorąco polecam English Matters chociaż ten numer raczej nie zapadnie mi tak w pamięć jak inne. :)

Na początek jak zawsze This and That, a w nim krótkie teksty o dwóch parach komików oraz pomnikach w Londynie. W People and Lifestyle aż 5 artykułów. O J.K. Rowling, skandynawskich muzykach, Benie Barnes, strefie komfortu oraz o tym skąd wywodzą się, co znaczą pewne imiona i nazwiska. W Culture - małżeństwa gejów, ciekawy artykuł o zabawnym tytule "USA na sprzedaż" :D...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Szczerze powiedziawszy, kiedy otworzyłam paczuszkę z English Matters i zobaczyłam na okładce księcia Harry'ego, trochę mnie to odrzuciło. Jakoś nie przepadam za tym człowiekiem, za tym, że bardzo często jest o nim głośno na różnych portalach, czy też w telewizji. Ale to tylko jeden artykuł na 42 strony magazynu, dlatego sprawdźmy co jeszcze możemy w nim znaleźć.

Na początek This and That i oczywiście "różne różności". Muszę przyznać, że naprawdę przypadły mi do gustu śmieszne teksty na podryw. Dalej People and Lifestyle. I po kolei: o wspomnianym już księciu Harrym - artykuł nie był zły, jeżeli lubicie tą postać to na pewno Wam się spodoba. Tennessee Williams - myślę, że każdemu coś mówi te imię i nazwisko, ale żeby więcej dowiedzieć się o tym pisarzu warto przeczytać wywiad z doktorem Robertem Bray'em, który jest jego znawcą. Następnie o polakach na... Haiti. I kolejny wywiad, tym razem z polakiem, Witoldem Skowrońskim. A kim jest i czym się zajmuje oraz wielu innych rzeczy dowiecie się po przeczytaniu tekstu. Potem przechodzimy do Culture. Pierwszy tekst o bardzo znanym serialu "The Walking Dead", a drugi o Euro - różnych rzeczach związanych z tą walutą oraz o możliwości przyjęcia przez Polskę tej waluty. Teraz przechodzimy do mojego ulubionego, czyli Travel. Przenosimy się do cudownej i malowniczej Szwecji. Następnie Language i coś innego niż zazwyczaj. Tym razem zamiast tekstu piosenki mamy fragment sztuki napisanej przez Tennessee Williams'a. Potem Converastion Matters. Nauczymy się odmawiać, odrzucać propozycje, nie zgadzać się na różne rzeczy. A na sam koniec kilka słów o drifcie w Leisure.

Muszę przyznać, że ten numer nie był jakoś dla mnie interesujący. Zdecydowanie najbardziej spodobał mi się artykuł o Sztokholmie, o polakach, którzy wyemigrowali na Haiti oraz tekst o "Walking Dead". Moją uwagę zwróciła również rubryka Language, napisana inaczej niż zwykle, jednak ja zdecydowanie wolę teksty piosenek. Myślę, że jak zwykle każdy znajdzie coś dla siebie. Teksty nie były trudne do zrozumienia, wręcz bardzo łatwo i przyjemnie się je czytało. Polecam. :)

Szczerze powiedziawszy, kiedy otworzyłam paczuszkę z English Matters i zobaczyłam na okładce księcia Harry'ego, trochę mnie to odrzuciło. Jakoś nie przepadam za tym człowiekiem, za tym, że bardzo często jest o nim głośno na różnych portalach, czy też w telewizji. Ale to tylko jeden artykuł na 42 strony magazynu, dlatego sprawdźmy co jeszcze możemy w nim znaleźć.

Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy wyjęłam magazyn z koperty i zobaczyłam kto znajduje się na okładce o mało nie zaczęłam skakać z radości. Johnny Depp. Jeden z moich ulubionych aktorów. Muszę nawet przyznać, że kiedyś się w nim podkochiwałam... Ale mniejsza. Za artykuł o nim zabrałam się na samym początku. Muszę przyznać, że okazał się bardzo ciekawy. Przeczytamy w nim trochę o dzieciństwie Depp'a, jego początkach w aktorstwie, najlepszych i najgorszych momentach w jego karierze i oczywiście trochę "prywaty". Dodatkowo znajdziemy tam nazwy "egzotycznych gatunków filmowych" z ich nazwami i objaśnieniami. Przed artykułem o Johnnym, This and That, a tam o trzech ciekawych miejscach w trzech równie ciekawych miastach, gdzie możemy spędzić wakacyjny urlop. Wróćmy znowu do People and Lifestyle. Tam coś dla fanów Thirty Seconds to Mars. Ja nie za bardzo słucham tego zespołu, ale artykuł uważam za udany. I ostatni tekst w tym dziale to o programie Au Pair. Myślę, że większość z Was słyszała o tej wymianie kulturowej, tak popularnej wśród młodzieży, szczególnie w wakacje. English Matters pomoże Wam zdobyć więcej informacji na ten temat. Dalej Culture i kolejne trzy artykuły. Różnice między północą i południową Anglią, kilka słów o różnych dobrze zapowiadających się aktorach z Hiszpanii, Francji i Rosji oraz o tym jak zmieniła się literatura amerykańska pod wpływem drugiej wojny światowej. Następnie moje ulubione: Travel. Tam wszystko o Cyprze i typowych problemach w podróży. Potem w Conversation Matters nauczymy się jak poprawnie zadawać pytania, a na sam koniec Leisure i lekcja Pani Szpotakowskiej na piosence Thirty Seconds to Mars - "Closer to the Edge". Jednocześnie jest to rozwiązanie konkursu, który był ogłoszony w 50. wydaniu magazynu. Serdeczne gratulacje dla Pana Łukasza. :) Do tego numeru został dołączony dodatek, który możemy pobrać ze strony www.englishmatters.pl. Mamy w nim bardzo fajnie objaśnione porównania/związki frazeologiczne. Powiem szczerze, że strasznie spodobał mi się ten dodatek, ponieważ jest urozmaicony świetnymi ilustracjami.

Krótko podsumowując. 53. numer English Matters jest bardzo wakacyjny. Jak zwykle artykuły są świetne i warte polecenia. Zdecydowanie najbardziej spodobały mi się te z rubryki Travel i tekst o Johnnym Deppie oraz o różnicach między północą i południową Anglią. Jak zwykle magazyn godny uwagi.

Kiedy wyjęłam magazyn z koperty i zobaczyłam kto znajduje się na okładce o mało nie zaczęłam skakać z radości. Johnny Depp. Jeden z moich ulubionych aktorów. Muszę nawet przyznać, że kiedyś się w nim podkochiwałam... Ale mniejsza. Za artykuł o nim zabrałam się na samym początku. Muszę przyznać, że okazał się bardzo ciekawy. Przeczytamy w nim trochę o dzieciństwie Depp'a,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka świetna, ale nie miałam ochoty jej dokończyć... Zdecydowanie muszę zrobić do niej drugie podejście.

Książka świetna, ale nie miałam ochoty jej dokończyć... Zdecydowanie muszę zrobić do niej drugie podejście.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Czas żniw" to była książka, którą bardzo chciałam przeczytać i jak już wpadła w moje ręce to po prostu się w niej zakochałam. Kiedy zobaczyłam na biurku paczuszkę, nie miałam pojęcia, że znajduje się tam druga część tej świetnej serii. W końcu jednak wyciągnęłam cudowny, pachnący świeżością i nowością, próbny egzemplarz "Zakonu mimów". I znów przepadłam.

Okazuje się, że ucieczka z Szeolu I to dopiero początek. Uciekinierzy muszą ukrywać się na ulicach Londynu, który cały czas jest kontrolowany przez Sajon. Udaje się przetrwać tylko garstce, co i tak jest wielkim sukcesem. Paige chce, aby jasnowidze dowiedzieli się o Refaitach i całej historii z nimi związanej. Ale niektórzy tego nie chcą. Czy Paige uda się wyjawić prawdę? Jeśli tak, to jak zareaguje na to Eteryczne Stowarzyszenie? Co będzie dalej? Kto stanie po jej stronie? Czy Śniący Wędrowiec znajdzie pomoc, której potrzebuje?

"Nie możemy biec, dopóki nie nauczymy się chodzić."*

Książkę czytało mi się na początku trochę ciężko, nie potrafiłam wczuć się w świat wykreowany przez Panią Shannon, ale myślę, że to dlatego iż od bardzo dawna nie czytałam żadnej dobrej, fantastycznej powieści. Z czasem jednak szło mi co raz lepiej, a końcówkę pochłonęłam jednym tchem. Muszę przyznać, że kolejny raz autorka ani trochę mnie nie zawiodła oraz utrzymała poziom z pierwszego tomu.

W serii Pani Shannon podoba mi się to, że miłość nie stanowi wątku, który sprawia, że wszystko inne schodzi na drugi plan. Owszem - miłość jest, ale jest jej idealnie, nie za dużo, nie za mało. Nie zawsze ta miłość jest typowa, bo jak wiemy z pierwszego tomu - znajdziemy tu również parę homoseksualną, ale to również nie jest napisane w rażący sposób, a wręcz nadaje czegoś fajnego tej książce.

Pojawia się trochę nowych bohaterów, przede wszystkich jasnowidzów z Londynu. Mamy tutaj zarówno dobre, jak i złe charaktery. Nie znajdziemy jednak dwóch identycznych postaci, za co autorce należą się brawa. Brak jest również przewidywalności w ich zachowaniu.

Kolejny raz muszę przyznać, że książka jest naprawdę oryginalna. Refaici i Emmici - tego jeszcze nie było, tak mi się przynajmniej wydaje. Te ponad 500 stron czyta się naprawdę fajnie i z dużą ciekawością, trzeba jednak poświęcić "Zakonowi mimów" trochę uwagi. To nie jest takie czytadło do autobusu, czy do szkoły. Nie. Na tą książkę lepiej znaleźć chwilę naprawdę wolnego czasu, skupić na niej - i tylko na niej - swoją uwagę, wczuć się w nią tak jakby całym sobą.

Wiecie co? Mnie Pani Shannon "Zakonem mimów" oczarowała. Całość jest świetna i niebanalna, a wbijająca w fotel końcówka wszystko idealnie dopełnia. Jeśli jeszcze nie czytaliście "Czasu żniw" to szybko to nadróbcie i zabierajcie się za drugi tom, a wszystkim tym, którzy tak samo jak ja, wręcz zakochali się w poprzedniej części - gorąco i z całego serca polecam tą pełną magii książkę.

*Samantha Shannon "Zakon mimów"

"Czas żniw" to była książka, którą bardzo chciałam przeczytać i jak już wpadła w moje ręce to po prostu się w niej zakochałam. Kiedy zobaczyłam na biurku paczuszkę, nie miałam pojęcia, że znajduje się tam druga część tej świetnej serii. W końcu jednak wyciągnęłam cudowny, pachnący świeżością i nowością, próbny egzemplarz "Zakonu mimów". I znów przepadłam.

Okazuje się, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mieliście już okazję przeczytać na moim blogu recenzję książeczki dla dzieci "A moja ciotka" Wydawnictwa Muza. Dzisiaj, mam dla Was kilka słów o wydanej przez to samo wydawnictwo "Zaklętej uliczce".

"Zaklęta uliczka" została napisana przez większości znaną i cenioną autorkę Dorotę Gellner. Książeczka ta została nagrodzona przez dzieci nagrodą Orderu Uśmiechu. Samo to wskazuje na to, że musi być z niej coś niezwykłego. Drugim czynnikiem wskazującym na to jest jak najbardziej magiczny tytuł i okładka. A po jej otwarciu znajdziemy jeszcze więcej magii...

Książeczka składa się z piętnastu krótkich opowiadań lub takich wierszyków - nie do końca wiem jak to nazwać. Słowo "krótkie" nie jest też za bardzo trafne, bo są one wręcz króciutkie, a może nawet jeszcze mniejsze. Opowiadają o wszystkim co magiczne - wróżkach, księżniczkach, rycerzach, czarownikach, wiedźmach... Do każdego znajdziemy cudowną ilustrację, za które należą się Pani Eli wielkie brawa. Sam tekst również jest bardzo magiczny. Jednakże uważam, że autorka posługuje się takim zbyt wyszukanym językiem. Słowo takie jak rdest, według mnie powinno zostać zastąpione czymś innym, bo wątpię, żeby dziecko wiedziało co to znaczy, skoro nawet na mojej twarzy znalazło się zdziwienie, kiedy zobaczyłam je w tekście.

Tak jak i w przypadku poprzedniej książki wydanej przez Muzę, ta również jest wykonana z wielką solidnością. Twarda oprawa, grube kartki, które ciężko będzie zniszczyć i duże litery ułatwiające czytanie. Jednakże znowu mogłabym dyskutować o cenie. 26, 90 zł to troszeczkę dużo. Myślę, że dziecko pochłonie taką książeczkę szybko, tym bardziej, że więcej w niej ilustracji niż tekstu, a sam tekst na pewno zainteresuje młodego czytelnika i naprawdę błyskawicznie sobie z nim poradzi. Z drugiej jednak strony "Zaklęta uliczka" to zdecydowanie taka pozycja, której małe pociechy nie rzucą w kąt, ale będą do niej chciały wracać, więc raczej będzie to długoterminowa inwestycja.

Krótko podsumowując. Dorota Gellner stworzyła magiczną książeczkę, która według mnie przypadnie dzieciom do gustu i już to w sumie zrobiła, a dowodem na to jest to, o czym wspominałam już wcześniej, czyli uhonorowanie jej Orderem Uśmiechu. Tylko z drugiej strony wyszukane słownictwo może sprawić trudność Waszym pociechom, ale znowuż z całkiem innej strony może dzięki temu czegoś się nauczą? Znacie moje zdanie, teraz pozostaje Wam tylko podjęcie decyzji. ;)

Mieliście już okazję przeczytać na moim blogu recenzję książeczki dla dzieci "A moja ciotka" Wydawnictwa Muza. Dzisiaj, mam dla Was kilka słów o wydanej przez to samo wydawnictwo "Zaklętej uliczce".

"Zaklęta uliczka" została napisana przez większości znaną i cenioną autorkę Dorotę Gellner. Książeczka ta została nagrodzona przez dzieci nagrodą Orderu Uśmiechu. Samo to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Przerażająca prawda o eboli." - to zdecydowanie te zdanie spowodowało, że sięgnęłam po tę książkę. Przyznam, że nigdy przedtem nie czytałam niczego podobnego, ale to zdecydowanie moje klimaty. I ta książka to zdecydowanie coś świetnego.

Gdzieś w okolicach sierpnia 2014 roku, w mediach nie mówiono prawie o niczym innym oprócz o eboli. Chorobie, która zabija 90% zakażonych nią osób. Wszyscy byli wstrząśnięci i przerażeni, bo ebola opanowała Gwineę i całą Afrykę Zachodnią. W nie długim czasie pojawiły się również jej ogniska poza Czarnym Lądem. Chociaż wzmianki o eboli teraz pojawią się tylko raz na jakiś czas to i tak w wielu z nas budzi grozę to, że może ona przedostać się do Europy i zaatakować więcej ludzi, a nie tak jak wcześniej jednostki, które miały bliski kontakt z osobami zarażonymi. Ale co my tak naprawdę wiemy o tej eboli? Na pewno znamy jej objawy, bo w mediach nie raz o tym mówiono. Ale czy znamy jej historię? Gdzie ona miała swój początek?

"W biologii nic nie jest jasne, wszystko jest skomplikowane, wszystko jest chaosem nawet wtedy, gdy się sądzi, że coś stało się zrozumiałe. Zdejmuje się wierzchnią warstwę, a pod nią są jeszcze większe komplikacje. O przyrodzie można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest prosta."*

"Strefa skażenia" to połączenie kilku spokrewnionych ze sobą gatunków (przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie). To zdecydowanie thriller non-fiction, thriller medyczny i książka popularnonaukowa zawierająca elementy reportażu. Wstrząsająca, porywająca, szokująca. I genialna. Powiem szczerze, że jestem zachwycona tą książką. Miałam nadzieję, że okaże się świetna, ale nawet nie wyobrażałam sobie, że może być aż tak. Bardzo interesuję się różnego rodzaju chorobami, patologią - dlatego była to dla mnie wielka gratka. W książce zostały opisane dosyć drastyczne sceny i są one opisane niezwykle szczegółowo i dokładnie, za co Panu Prestonowi należą się wielkie brawa. Nieraz przy jej czytaniu przeszedł mnie dreszcz. Emocje wzrastają tym bardziej, kiedy przypominamy sobie, że historia opisana w tej książce jest prawdziwa.

"Strefa skażenia" dostarcza nam bardzo wielu (w każdym bądź razie tylu ilu można) informacji o eboli, ale nie tylko. Mnóstwo razy zostaje w tej książce wspomniany wirus marburg. Ukazuje potęgę wirusów. I kruchość człowieka. Jest w niej również wspomniane wiele osób, które w 1987 roku walczyły z epidemią w małpiarni. To głównie na ich relacjach i na tej historii oparł swoją książkę Pan Preston.
Na samym końcu znajdziemy słowniczek wyjaśniający najważniejsze pojęcia i główne postacie w kolejności występowania. Duży plus - fajne podsumowanie wszystkiego.

Książka Richarda Prestona pokazuje jak wielką kontrolę ma nad nami przyroda, a nie na odwrót. Mówi nam również, że nie powinniśmy jej lekceważyć, bo ona jednym "małym" wirusem, którego przecież nawet nie widać, może nas zniszczyć. Uczy nas wiele o eboli, a jednocześnie jest świetną lekturą dostarczającą ogromu emocji. Zdecydowanie to jedna z najlepszych książek jakie miałam okazję przeczytać. Gorąco polecam!

*Richard Preston "Strefa skażenia"

"Przerażająca prawda o eboli." - to zdecydowanie te zdanie spowodowało, że sięgnęłam po tę książkę. Przyznam, że nigdy przedtem nie czytałam niczego podobnego, ale to zdecydowanie moje klimaty. I ta książka to zdecydowanie coś świetnego.

Gdzieś w okolicach sierpnia 2014 roku, w mediach nie mówiono prawie o niczym innym oprócz o eboli. Chorobie, która zabija 90% zakażonych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Poddałam się po 80 stronach. Język - okropny. I skoro autor gubi się w tym wszystkim, to jakim cudem czytelnik ma się nie zgubić?

Poddałam się po 80 stronach. Język - okropny. I skoro autor gubi się w tym wszystkim, to jakim cudem czytelnik ma się nie zgubić?

Pokaż mimo to

Okładka książki Noe. Kto przeleje krew Darren Aronofsky, Ari Handel, Niko Henrichon
Ocena 7,0
Noe. Kto przel... Darren Aronofsky, A...

Na półkach: , , ,

Czwarty, czyli niestety już ostatni tom przeczytany. To koniec mojej przygody z Noem i jakoś tak smutno. Jeszcze do tego wszystkiego ten tom był najlepszy ze wszystkich. Ale to w sumie dobrze.

Ludzie mieszkający na arce, czyli jedyni, którzy przeżyli, tęsknią za lądem i nie mogą się doczekać, kiedy go zobaczą, kiedy postawią na nim nogę. A potop trwa i wydaje się nie mieć końca. Noe kolejny już raz musi podjąć naprawdę ciężką decyzję, Co wybierze? Świat z ludźmi, czy bez?

Ciężko mi pisać o tym tomie. Wzbudził on we mnie wiele emocji. Nawet dwa razy doprowadził mnie do łez. Zdecydowanie ten jest najlepszy, tak jak już wspomniałam na początku. To trochę taka wewnętrzna walka Noego. Za wszelką cenę chce osiągnąć coś, czego myśli, że oczekuje od niego Pan. A to nie do końca prawda. Znów ukazane są emocje ludzkie. Kruchość człowieka. I moc miłości. Poprzedni tom był trochę przewidywalny, za to ten mnie zaskoczył.

Krótko podsumowując całą serię.
Była to wielka przygoda. Myślę, że jeszcze nie raz wrócę do tych komiksów, bo uwielbiam rysunki Pana Henrichona. Odkładam je na półkę z wielką dumą i polecam wszystkim, bez wyjątku, zapoznać się z tą trochę inną wersją Noego. Mam również nadzieję, że uda mi się obejrzeć film "Noe. Wybrany przez Boga". To właśnie na podstawie pierwszego szkicu scenariusza tego filmu powstała cała seria komiksów. Mam nadzieję, że Noe na ekranie będzie równie świetny!

Czwarty, czyli niestety już ostatni tom przeczytany. To koniec mojej przygody z Noem i jakoś tak smutno. Jeszcze do tego wszystkiego ten tom był najlepszy ze wszystkich. Ale to w sumie dobrze.

Ludzie mieszkający na arce, czyli jedyni, którzy przeżyli, tęsknią za lądem i nie mogą się doczekać, kiedy go zobaczą, kiedy postawią na nim nogę. A potop trwa i wydaje się nie mieć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://ksiazki-moim-okiem.blogspot.com/2015/02/izabela-mikrut-moja-ciotka.html

Ostatnio na moim blogu pojawiło się kilka recenzji, których raczej nikt by się nie spodziewał, a mianowicie były to recenzje komiksów i poradników. To w jakiś sposób rozwija mnie, bo takie recenzje pisze się inaczej, niż na przykład zwykłej książki fantasy. Przyszedł więc czas również na książeczki dla dzieci, dlatego dzisiaj możecie przeczytać kilka słów o "A moja ciotka". :)

"A moja ciotka" to zbiór kilku opowiadań właśnie o ciotce. Ale nie takiej zwykłej. Ciotka jest osobą zwariowaną, pomysłową, lubiącą zabawy, żarty. Ciotka spotyka piratów, lata w kosmos, pisze książki, ratuje pająki. Zawsze jest jej pełno i zawsze może poprawić Ci humor. Ah, kto by nie chciał takiej ciotki?

Co pierwsze rzuciło mi się w oczy, kiedy książka znalazła się w moich rękach to jej piękne wydanie. Twarda oprawa, która przyciąga wzrok i mnóstwo barwnych ilustracji w środku. Papier, który jest grubszy niż w normalnych książkach i dzięki temu fajnie się ją czyta. Duża, świetna do czytania czcionka, co w książeczkach dla dzieci jest ważne.

Znajdują się tu przeróżne, fantastyczne opowiadania. Myślę, że nie jednemu dziecku przypadną do gustu. Jednak to co mnie uderzyło to to, że brak w tym jakiegokolwiek morału, przesłania. Znalazłam tylko jedno, a mianowicie to, że pieniądze szczęścia nie dają, ale według mnie powinno być napisane co da to szczęście, a nic takiego się tutaj nie znalazło. Ja rozumiem, że to nie jest żadna baśń tylko króciutkie opowiadania. Ale uważam, że przesłanie być powinno. Bo na przykład jak ja czytałam cokolwiek jako dziecko to we wszystkim doszukiwałam się czegoś mądrego i myślę, że duża ilość dzieci robi tak samo.

Cena tej książeczki to 25 zł. Moja mama stwierdziła, że to trochę za dużo, ale ja nie jestem co do tego przekonana. Bo wydanie jest naprawdę świetne i na wysokim poziomie. Tekstu też jest całkiem dużo, tym bardziej dla dziecka. Jednak jakość tych tekstów nie powala, przynajmniej według mnie. Więc czy ją polecam? Nie bardzo. Na rynku znajdziecie wiele bardziej wartościowszych książeczek dla Waszych pociech.

http://ksiazki-moim-okiem.blogspot.com/2015/02/izabela-mikrut-moja-ciotka.html

Ostatnio na moim blogu pojawiło się kilka recenzji, których raczej nikt by się nie spodziewał, a mianowicie były to recenzje komiksów i poradników. To w jakiś sposób rozwija mnie, bo takie recenzje pisze się inaczej, niż na przykład zwykłej książki fantasy. Przyszedł więc czas również na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Noe. I wody spadły na ziemię Darren Aronofsky, Ari Handel, Niko Henrichon
Ocena 7,1
Noe. I wody sp... Darren Aronofsky, A...

Na półkach: , ,

No i kolejny tom historii o Noem już za mną. Nie jestem zbytnio zachwycona, bo to oznacza, że została mi jeszcze tylko jedna część i koniec. A ja mogłabym czytać te komiksy w nieskończoność.

Tytuł trzeciego tomu brzmi "I wody spadły na ziemię". Tak też się stało. Ludzie spoza arki zrozumieli, że ich jedynym ratunkiem jest właśnie arka. I wybuchła bitwa. Bo jeśli nie po dobroci - to siłą. Teraz Noe nie może już zmienić decyzji. Jest zdania, że Pan nie chce, aby ludzie żyli i robi wszystko, aby tak było. Jednak jego rodzina tak nie uważa. Nie zgadza się z nim. I ktoś z nich jest bliski tego, by odwrócić się od Noego...

Ten tom to przede wszystkim walka. O arkę. O przetrwanie. To również cierpienie Noego, które wyłania się z każdej strony. Znajduje się tu również kilka stron, które pokazują, jak został stworzony świat. I one po prostu mnie zachwyciły. Pan Henrichon pięknie to wszystko skomponował i ukazał. Muszę przyznać, że jego rysunki pokazujące walkę również są... zapierają dech w piersi. Więcej jest tej dynamicznej akcji, której brakowało mi w poprzednim tomie, jednakże muszę przyznać, że to chyba najgorsza część z tych trzech, które do tej pory przeczytałam. Mam wrażenie, że większość tego co tu się działo, była strasznie przewidywalna i nie jest to wina tego, że przecież znam biblijną historię Noego, bo ona różni się i to znacząco od tej, którą prezentują nam Pan Aronofsky i Handel. Mimo to kolejny raz dobrze się bawiłam i kolejny raz chciałabym Wam polecić te komiksy. A sama zabieram się za "Kto przeleje krew", czyli już ostatnią część tej pięknej i niesamowitej historii.

No i kolejny tom historii o Noem już za mną. Nie jestem zbytnio zachwycona, bo to oznacza, że została mi jeszcze tylko jedna część i koniec. A ja mogłabym czytać te komiksy w nieskończoność.

Tytuł trzeciego tomu brzmi "I wody spadły na ziemię". Tak też się stało. Ludzie spoza arki zrozumieli, że ich jedynym ratunkiem jest właśnie arka. I wybuchła bitwa. Bo jeśli nie po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://ksiazki-moim-okiem.blogspot.com/2015/02/dorothy-rowe-depresja-jak-skruszyc-mury.html

Jeśli obserwujecie mojego bloga i czytacie posty typu LBA to doskonale zdajecie sobie sprawę, że poradniki to nie mój gatunek. Na blogu pojawiły się tylko dwie recenzje poradników, ale były one związane z moją pasją, a mianowicie z fotografią. Mogłoby się wydawać więc, że sięgnęłam po tę pozycję dlatego, że mam depresję lub ktoś w mojej rodzinie, jakiś znajomy/znajoma ją ma. Nie. Coś mnie po prostu przyciągnęło do tej książki. Kiedy tylko przeczytałam jej opis, zapragnęłam ją przeczytać, a skoro była taka okazja, to postanowiłam ją wykorzystać. Przyznam, że psychologia, choroby różnego rodzaju trochę mnie interesują, więc może to dlatego. Ale tak naprawę to ja sama do końca nie wiem. Wiem jednak, że przeczytanie tej książki to była bardzo dobra decyzja.

Opis z tyłu okładki mówi, że "Depresja. Jak skruszyć mury więzienia swoje umysłu" to "książka dla ludzi cierpiących na depresję, ich rodzin i przyjaciół, a także dla wszystkich profesjonalnie zajmujących się pomaganiem." Żadna z tych "opcji" mnie nie dotyczy, więc jeśli dalszą częścią recenzji zainteresuję Was i również Was nic z tego nie dotyczy, śmiało - przeczytajcie tę książkę.

Co możemy znaleźć w książce Pani Rowe? Przede wszystkim 10 rozdziałów. W każdym mamy o czymś innym. Między innymi "Jak wznieść mury swojego więzienia", "Historia depresji", "Wyjście z więzienia" i też coś trochę odmiennego, czyli "Po drugiej stronie muru: życie z osobą pogrążoną w depresji". Żeby zrozumieć tę książkę, trzeba przeczytać ją całą i po kolei. Nawet jeśli to nie Ty jesteś osobą pogrążoną w depresji, a na przykład Twój przyjaciel, czy ktokolwiek inny - przeczytaj całość.

Ta książka pozwala zrozumieć chociaż w małym stopniu co czuje człowiek chory na depresję. Autorka w wielu momentach przybliża wypowiedzi swoich pacjentów, dlatego też jest to takie bardzo "prawdziwe" (nie do końca potrafię znaleźć słowo, które mogłoby to opisać). Znajdziemy tutaj wiele listów, wierszy również pacjentów Pani Rowe, ale nie tylko. Często też autorka odnosi się do innych książek, czasami swojego autorstwa.

Nie znajdziemy w tej książce dokładnego przepisu jak wyjść z depresji lub jak pomóc komuś wyjść z depresji. Ale ta książka na pewno jest pełna rad, które są naprawdę przydatne. To nie tylko dla tych, którzy są w depresji. Ja również znalazłam tam kilka rzeczy, które myślę, że w przyszłości jakoś mi pomogą. Sądzę, że każdy coś tutaj dla siebie znajdzie.

Pani Rowe dała mi trochę do myślenia. Do zastanowienia się nad życiem. Nad jego niesprawiedliwością. Nad tym, że wszędzie czai się ból. Ale też nad jego pięknem.

Wiele razy miałam ochotę spisać cytat, słowa, które w jakimś stopniu bardziej do mnie trafiły od reszty, które wydają mi się mądre, które chciałabym czytać i czytać i zastanawiać się nad nimi, znaleźć ich jeszcze głębszy sens. Ale kiedy próbowałam to zrobić nie wiedziałam, gdzie zacząć i gdzie skończyć. Bo cała książka Pani Rowe to jeden wielki cytat, nad którym chce się człowiek zastanowić.

"Depresja. Jak skruszyć mury więzienia swojego umysłu" to taka książka, do której się wraca. Nawet nie po to by przeczytać całość, ale przekartkować, przejrzeć, rzucić okiem, wychwycić jakieś zdanie i pomyśleń nad nim. Nie jest to jednak taka książka, którą czyta się szybko. Trzeba znaleźć trochę więcej czasu, usiąść i zabrać się za nią na spokojnie. Najlepiej też czytać od razu cały rozdział (a są różne: po 10, a nawet 100 stron). Ale to książka, którą warto przeczytać, którą warto mieć w swojej biblioteczce.

Masz depresję? Ta książka jest dla Ciebie idealna. Ktoś w Twoim otoczeniu ma depresję i chcesz mu pomóc, albo chociaż spróbować go zrozumieć? Przeczytaj tę książkę, a następnie poleć tej osobie. Lub po prostu tak jak ja, interesujesz się psychologią, albo chcesz przeczytać coś naprawę mądrego - sięgnij po nią. Warto, naprawdę warto.

http://ksiazki-moim-okiem.blogspot.com/2015/02/dorothy-rowe-depresja-jak-skruszyc-mury.html

Jeśli obserwujecie mojego bloga i czytacie posty typu LBA to doskonale zdajecie sobie sprawę, że poradniki to nie mój gatunek. Na blogu pojawiły się tylko dwie recenzje poradników, ale były one związane z moją pasją, a mianowicie z fotografią. Mogłoby się wydawać więc, że sięgnęłam...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Noe. Wszystko, co pełza po ziemi Darren Aronofsky, Ari Handel, Niko Henrichon
Ocena 7,0
Noe. Wszystko,... Darren Aronofsky, A...

Na półkach: , , ,

Całkiem niedawno na moim blogu pojawiła się recenzja pierwszego tomu serii o Noem. Jeśli ktoś ją czytał, to wie, że byłam po prostu zachwycona tym komiksem. Dlatego za "Wszystko, co pełza po ziemi" zabrałam się z wielkim entuzjazmem. I tym razem było równie świetnie.

Jesteśmy kilka lat po rozpoczęciu pracy nad arką, teraz ma się ona już ku końcowi. Wszyscy pracują, żeby jak najszybciej skończyć jej budowę. Zaczynają również nadciągać zwierzęta. Ptaki, gady, owady, ssaki, w tym również ludzie. A deszcz się zbliża.

Ten tom wnosi trochę do historii Noego. Może nie ma tutaj aż takiej akcji, jej zwrotów, nie jest to dynamiczne, ale mimo to, dużo się dzieje. Przede wszystkim to o czym pisałam wyżej - kończą się prace nad arką, a deszcz jest coraz bliżej. "Wszystko, co pełza po ziemi" pokazuje jak wiele zależy od jednego człowieka, od Noego. A przecież Noe jest taki sam jak każdy inny człowiek. Kłamiemy. Zabijamy. Kochamy. Jesteśmy wygłodniali. Przerażeni. Zrozpaczeni. Budzimy grozę. Ale "wszystkie te cechy czynią nas ludźmi."* Nie wszystkie należy rozumieć dosłownie i o tym musimy pamiętać i też co innego znaczyło na przykład "budzić grozę" w czasach Noego, a dzisiaj. Ten tom ma w sobie wielką mądrość. Ukazuje naturę człowieka, to jaki jest, jego uczucia, zachowanie i mówi nam, że w głębi duszy jesteśmy do siebie bardzo podobni.

"Wszystko, co pełza po ziemi" to przede wszystkim problemy Noego i jego rodziny. Nie wszystko układa się tak jak trzeba, synowie mają odmienne zdanie od niego. Do tego Noe chce podjąć jak najlepsze decyzje, takie jakich oczekiwałby od niego Pan. Ale to też nie zawsze się udaje.

Rysunki oczywiście nadal tak samo niesamowite. Pisałam przy recenzji poprzedniego tomu i napiszę to jeszcze raz - uczta dla oczu. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie będzie więcej tej dynamicznej akcji i już nie mogę się doczekać, kiedy po niego sięgnę. A Wam polecam. Bo obiecuję, że nawet jeśli tak jak ja, praktycznie w ogóle nie sięgacie po komiksy, to ten pokochacie.

*Niko Henrichon, Darren Aronofsky, Ari Handel "Noe. Wszystko, co pełza po ziemi"

Całkiem niedawno na moim blogu pojawiła się recenzja pierwszego tomu serii o Noem. Jeśli ktoś ją czytał, to wie, że byłam po prostu zachwycona tym komiksem. Dlatego za "Wszystko, co pełza po ziemi" zabrałam się z wielkim entuzjazmem. I tym razem było równie świetnie.

Jesteśmy kilka lat po rozpoczęciu pracy nad arką, teraz ma się ona już ku końcowi. Wszyscy pracują, żeby...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Noe. Za niegodziwość ludzi Darren Aronofsky, Ari Handel, Niko Henrichon
Ocena 6,9
Noe. Za niegod... Darren Aronofsky, A...

Na półkach: , ,

Muszę przyznać, że już bardzo dawno nie miałam w ręce komiksu. I muszę też przyznać, że prawdopodobnie ostatnim, który czytałam był o Kaczorze Donaldzie... Ale w życiu trzeba próbować nowych rzeczy, dlatego właśnie pierwszy tom powieści o Noem znalazł się w moich rękach. I cóż - bardzo się cieszę, że tak się stało.

Noe to wojownik, mag i uzdrowiciel, który żyje w świecie, w którym nie ma nadziei, nie ma deszczu, doskwiera głód i rządzą nim okrutni władcy. Jednak Noe marzy tylko o tym, by jego rodzina zaznała spokoju i robi wszystko by tak było. Ale Pan ma dla niego inny plan. Mężczyznę nawiedzają wizje. Wizje o powodzi. Nie dają mu spać i sprawiają, że Noe jest zmartwiony. Na początku próbuje ignorować to co chce mu pokazać Stwórca, ale wkrótce do niego dociera, że jako jedyny może ocalić życie na Ziemi, i że jest to na to ostatnia szansa.

Graficzna opowieść o Noem różni się trochę od tej, którą znamy z kart Biblii. Nie oznacza to jednak, że jest gorsza. Jest to dzieło trzech mężczyzn: Nika Henrichona, który odpowiada za wizualną część serii oraz Darrena Aronofskiego i Ari Handela, do których należało napisanie scenariusza. Muszę przyznać, że każdy z nich odwalił kawał dobrej roboty.

"Bóg nie istnieje. A jeśli istnieje, odwrócił się od ludzkości."*

"Za niegodziwość ludzi" to takie wprowadzenie do całej historii. Poznajemy Noego, jego żonę oraz dwóch synów. Noe zaczyna "ogarniać" plan samego Boga i zabiera się za zrealizowanie go. Po drodze spotyka kilka niedogodności, bo jakże by mogło być inaczej. Cóż... mnie ten tom bardzo zachęcił do poznania reszty historii, wzbudził we mnie wielką ciekawość, wydaje mi się, że też takie miał zadanie.

Jak to w komiksie, nie ma za dużo czytania Te 73 strony to przede wszystkim uczta dla oczu. Ale jaka uczta. Po prostu coś niesamowitego. Cały czas jestem po wrażeniem, że człowiek może stworzyć coś tak pięknego (może to też dlatego, że ja sama jeżeli chodzi o uzdolnienia plastyczne jestem całkowitym dnem).

Co więcej mogłabym powiedzieć? Po prostu polecam, bo to naprawdę oryginalna historia o Noem, która jest warta poznania. A ja sama mam nadzieję, że uda mi się szybko poznać jej dalszą część.

*Niko Henrichon, Darren Aronofsky, Ari Handel "Noe. Za niegodziwość ludzi"

Muszę przyznać, że już bardzo dawno nie miałam w ręce komiksu. I muszę też przyznać, że prawdopodobnie ostatnim, który czytałam był o Kaczorze Donaldzie... Ale w życiu trzeba próbować nowych rzeczy, dlatego właśnie pierwszy tom powieści o Noem znalazł się w moich rękach. I cóż - bardzo się cieszę, że tak się stało.

Noe to wojownik, mag i uzdrowiciel, który żyje w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O cyklu "Chłopcy" słyszałam bardzo dużo, a o jego autorze, czyli Jakubie Ćwieku jeszcze więcej. Przez długi czas czekałam aż pierwszy tom trafi w moje ręce i w końcu tak się stało. Czy ja również, tak ja wielu czytelników, stałam się fanką "Chłopców"?

Chyba każdy z nas wie, kto to Piotruś Pan. Większość pewnie pamięta go ze swojego dzieciństwa, kiedy to z wypiekami na twarzy siedziało się przed telewizorem i oglądało przeróżne wersje tej bajki. A "Chłopcy" to właśnie taki Piotruś Pan tylko, że dla trochę większych dzieci.
Zagubieni Chłopcy, którzy kiedyś byli wiernymi towarzyszami Piotrusia Pana, teraz są pod wodzą Dzwoneczka, czyli ich mamy. Jeżdżą na motorach, mają na sobie skórzane kurtki i zrobią wszystko dla dobrej zabawy.

"Chłopcy" składają się z kilku rozdziałów, a każdy z nich przedstawia inne wydarzenie, jest jakby takim osobnym opowiadaniem, chociaż nie do końca. Akcja rozkręca się bardzo szybko i czytelnik zostaje wciągnięty w wir wydarzeń oraz w Drugą Nibylandię i ciężko mu się oderwać od książki. Jednak z czasem miałam wrażenie, że tempo zwolniło i niestety już do samego końca nie było takich momentów, jakie towarzyszyły mi przy rozpoczynaniu książki. Muszę przyznać, że czytanie "Chłopców" ciągnęło mi się trochę jak "flaki z olejem", mimo iż ogólnie historia bardzo mi się spodobała. Na pewno nigdy nie czytałam czegoś podobnego i uważam, że Pan Ćwiek stworzył naprawdę coś oryginalnego. Połączenie bajki i niegrzecznych motocyklistów to był świetny pomysł, który jednak trochę autorowi nie wyszedł...

"(...) Ci co mają zadatki na mistrzów, zawsze wracają."*

Oprócz tego, że czytanie szło mi trochę opornie przez trochę nudnawą akcje, jest jeszcze kilka rzeczy, które nie do końca mi się spodobały. Przede wszystkim zdecydowanie za dużo tutaj przekleństw. Niby używam ich na co dzień (i to bardzo dużo :p), jednakże w książkach coś takiego strasznie mi przeszkadza. Mam też wrażenie, że wszystko był aż za bardzo "niegrzeczne". Seksowna Dzwoneczek? Oj, tego to ja już nie kupuję. Sex, przemoc - pełno tego na kartach tej książki i również to mi się nie podobało. Muszę też przyznać, że sama nie byłam i nie jestem jakąś wielką fanką "Piotrusia Pana" może więc dlatego "Chłopcy" nie do końca przypadli mi do gustu.

Jeśli chodzi o bohaterów to tutaj już nie mam zbyt wielu zastrzeżeń. Tak jak wspomniałam wyżej, nie zapałałam miłością do Dzwoneczka, a może raczej do tego co hmm... zrobił z niej Pan Ćwiek. Jakoś tak zdeformował mi jej obraz kochanej wróżki. Pierwszy, Drugi, Kruszyna, Milczek, Stalówka, Kędzior - to właśnie Chłopcy, albo jak można by ich inaczej nazwać - duże dzieci. Zdecydowanie najbardziej przypadli mi do gustu Milczek i Kędzior. Bliźniacy też byli niczego sobie.

Zdecydowanie na plus książki działa jej bardzo ładna szata graficzna. Sama okładka to już wielkie "wow", a rysunki znajdujące się w środku nadają "Chłopcom" klimatu.
W moich rękach znalazło się drugie wydanie pierwszego tomu cyklu Pana Ćwieka, które zostało wzbogacone o nową historię. Myślę, że warto kupić to wydanie.

"Nie ma przegranych dopóki piłka w grze."*

Podsumowując. Do "Chłopców" mam mieszane uczucia. Niby mi się podobała, ale momentami jej czytanie było wręcz męczarnią. Jest też tych kilka rzeczy, o których pisałam wyżej, i które zniechęcają mnie do sięgnięcia po kolejny tom. Nie mam pojęcia, czy dać temu cyklowi jeszcze jedną szansę. Bo jednak gdzieś tam jestem ciekawa co dalej będzie się działo z Chłopcami... Jednak ich fanką na pewno się nie stałam. A czy polecam? Jeśli lubicie fantastykę i chcecie poznać coś całkiem nowego chociaż nie perfekcyjnego, to czemu nie. ;)

*Jakub Ćwiek "Chłopcy"

O cyklu "Chłopcy" słyszałam bardzo dużo, a o jego autorze, czyli Jakubie Ćwieku jeszcze więcej. Przez długi czas czekałam aż pierwszy tom trafi w moje ręce i w końcu tak się stało. Czy ja również, tak ja wielu czytelników, stałam się fanką "Chłopców"?

Chyba każdy z nas wie, kto to Piotruś Pan. Większość pewnie pamięta go ze swojego dzieciństwa, kiedy to z wypiekami na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bardzo sobie cenię książki Pani Ahern. Jak do tej pory oprócz "Love, Rosie" miałam okazję przeczytać "Sto imion" oraz "Zakochać się". Jedna i druga mimo tego, że miały jakieś małe elementy, które nie do końca przypadły mi do gustu, bardzo mi się podobały i znalazły swoje miejsce na mojej liście ulubionych książek. Tak też było w przypadku "Love, Rosie".

Rosie i Alex znają się od dziecka i są nierozłączni - przyjaciele na zawsze. Jednak pewnego dnia zdarza się coś co ich rozdziela. Okazuje się, że Alex wraz z rodzicami musi przeprowadzić się z Irlandii do Ameryki i wraz z Rosie zostają od siebie oddzieleni wieloma, wieloma kilometrami. Ale mówią, że przecież odległość nie znaczy nic, gdy ludzie się kochają, są sobie bliscy. A jak to będzie w przypadku Rosie i Alexa? Czy mimo wszystko z ich przyjaźni narodzi się coś więcej? Czy w ogóle ta przyjaźń przetrwa?

"Miłość jest jak roślina - jeśli o nią dbasz, urośnie z małego nasionka i wyda owoce."*

Nie dawno w kinach znalazła się ekranizacja "Love, Rosie". Książka ta została już wcześniej wydana w Polsce pod tytułem "Na końcu tęczy", o czym nie miałam zielonego pojęcia, usłyszałam o niej dopiero przez to, że na jej podstawie został nakręcony film. I bardzo się cieszę, że miałam okazję przeczytać tak fantastyczną książkę.

"Love, Rosie" to książka o historii może trochę banalnej. Na pewno znajdzie się wiele podobnych do niej. Ale sposób jej napisania na sto procent wyróżnia ją od innych. To nie jest zwykła książka. Pani Ahern napisała ją w formie e-maili, listów, zaproszeń, rozmów z czatu. Na początku myślałam, że tylko jakaś część została tak napisana, ale dosyć szybko zorientowałam się, że ta książka jest taka cała. Nigdy w życiu z niczym takim się jeszcze nie spotkałam, więc już za to należą się autorce wielkie brawa. I wcale nie brakowało mi opisów i zwykłych dialogów. Czytanie tej książki było naprawdę miłą odmianą.

"Jeśli ludzie mówią o długiej historii, oznacza to zazwyczaj, że jest krótka, ale oni ze wstydu nie potrafią się zdobyć na powiedzenie sobie prawdy."*

Jak wspomniałam wyżej na pewno znajdziemy wiele podobnych historii do tej opisanej w "Love, Rosie", ale mimo wszystko ma ona w sobie to coś, przez co warto ją przeczytać. Poznajemy Rosie i Alexa jako małe dzieci, a żegnamy się z nimi, kiedy mają po pięćdziesiąt lat. To również coś z czym się jeszcze wcześniej nie spotkałam.

Książkę czyta się szybko i lekko, ale porusza bardzo ważne problemy. Problemy życia, dzieci, nastolatków, dorosłych, miłości, przyjaźni, ciężkich i trudnych wyborów. To niezwykle zabawna, wzruszająca i przede wszystkim mądra historia. Kolejny raz Pani Ahern mnie zachwyciła.

"(...) Unikanie problemów nie jest rozwiązaniem. Można uciekać i uciekać w nieskończoność, ale prawda jest taka, że wszędzie tam, gdzie się zatrzymasz, dopadnie cię twoje życie."*

Co do bohaterów to bardzo ich polubiłam. Nie było ich dużo, większość zapamiętałam i w każdym było coś co mi się podobało - każdy był inny, wyjątkowy. Fajne było śledzenie ich losów przez taki długi okres czasu - ponad czterdzieści lat! Podczas czytania tej książki miałam wrażenie, że staję się częścią ich życia. Kibicowałam ich, wkurzałam się, płakałam, śmiałam razem z nimi. Uwielbiam takie książki.

"Ludzie przychodzą, ludzie odchodzą. Wiemy o tym, ale za każdym razem, gdy się to zdarza, jesteśmy zaskoczeni. To jedyna rzecz w naszej egzystencji, której możemy być pewni, ale często łamie nam serce."*

Mogłabym zachwycać się, zachwycać i zachwycać. Bo "Love, Rosie" to genialna książka. Polecam wszystkim fanom autorki, powieści obyczajowych, o miłości i przyjaźni oraz tym, którzy dopiero chcą zacząć przygodę z Panią Ahern.

"Teraz już wiem, na pewno, że tam, na końcu tęczy, czeka na mnie spełnienie marzeń."*

*Cecelia Ahern "Love, Rosie"

Bardzo sobie cenię książki Pani Ahern. Jak do tej pory oprócz "Love, Rosie" miałam okazję przeczytać "Sto imion" oraz "Zakochać się". Jedna i druga mimo tego, że miały jakieś małe elementy, które nie do końca przypadły mi do gustu, bardzo mi się podobały i znalazły swoje miejsce na mojej liście ulubionych książek. Tak też było w przypadku "Love, Rosie".

Rosie i Alex znają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dosyć niedawno w blogosferze wrzało od recenzji na temat "Tatuażu z lilią". W większości były to opinie bardzo pozytywne, dlatego też ogromnie się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam tą książkę w szkolnej bibliotece. Nie wahając się ani chwili, wypożyczyłam ją i tego samego popołudnia zaczęłam czytać oraz również tego samego wieczoru skończyłam ją. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ta książka okazała się całkowitym dnem...

W dniu osiemnastych urodzin Niny wszystko się zmienia. Nakrywa swojego chłopaka z najlepszą przyjaciółką w dosyć niezręcznej sytuacji. Tego samego dnia w wypadku samochodowym ginie jej tata wraz z macochą. Nina pod wpływem impulsu robi tatuaż - piękną, małą lilię.
Dziewczyna wyprowadza się do Stanów Zjednoczonych, by tam zamieszkać z siostrą bliźniaczką zmarłej matki. Pozornie trzech zwyczajnych facetów, okaże się kimś niezwykłym. Nina w końcu pozna sekret, który jeszcze bardziej wszystko skomplikuje. A potem będzie już tylko gorzej... I pomyśleć, że tyle zamieszania przez jeden, niewinny tatuaż z lilią.

Tej książki się nie czyta. Ją się pochłania. 288 stron, które umknęły nie wiadomo gdzie. 288 stron, na których za dużo się dzieje, bo już po 40 zdążyło się tyle zdarzyć, że aż mnie głowa rozbolała. Wszystko dzieje się za szybko. Autorka nie potrafiła jakoś odpowiednio wyrazić tego, co miała w swojej głowie. W "Tatuażu z lilią" brak opisów. Czytelnik momentami się gubi, bo naprawdę w tej książce za dużo i za szybko się wszystko dzieje. Powinna mieć co najmniej dwa razy tyle stron.

Historia Niny to nic nadzwyczajnego. Zwykły paranormal romance, który niczym mnie nie zachwycił. Nic nowego, nic ciekawego w dodatku okropnie napisane. Mam wrażenie, że autorka miała milion pomysłów, naczytała się za dużo fantastyki i wyszło z tego, to co wyszło. Tak jak już wspominałam wyżej - dno.

Bohaterowie są po prostu okropni. Każdy jest dokładnie taki sam. To aż boli. Coś strasznego. Nigdy bym się nie spodziewała, że można stworzyć, tak makabrycznych bohaterów. TACY SAMI. Bez wyjątku. Interesują się muzyką, sportem, lubią dobre filmy i książki. Oj Pani Seno ani trochę się nie postarała.

Trzeba zwrócić uwagę na to, że Ewa Seno to polka. Mało kiedy się zdarza, żeby polki pisały paranormal romance w dodatku w większości akcja "Tatuażu z lilią" rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych. Myślę, że może jakieś brawa za odwagę się należą, ale za nic więcej.

Ja naprawdę nie potrafię znaleźć żadnego pozytywu w tej książce. Nie rozumiem też tych zachwytów nad nią i tak bardzo pozytywnych opinii. Jak dla mnie to ta książka w ogóle nie powinna zostać wydana.


"-Płacz pomaga oczyścić umysł z emocji, nie bój się go."*

Okładka przyciąga wzrok, chociaż kiedy wpatrzyłam się w nią dokładniej, to stwierdziłam, że jest tak naprawdę okropna. Teraz malutki spoiler dotyczący wyglądu bohaterki, ale możecie czytać, bez obaw, w niczym to nie przeszkodzi - bohaterka jest blondynką, owszem potem farbuje włosy na brąz, ale ścina je do ramion. I ten tatuaż! Przecież on jest na nadgarstku! Oh... sama okładka już mnie denerwuje.

Czy polecam? Nie. Zdecydowanie nie. Chociaż to tylko 288 stron i naprawdę szybko się czyta, to wydaje mi się, że szkoda czasu. Ja się tylko zawiodłam i wkurzyłam. A czy sięgnę po kolejny tom? Wątpię. Może jeśli trafi w moje ręce... ale jakoś specjalnie rozglądać się za nim nie będę.

*Ewa Seno "Tatuaż z lilią"

Dosyć niedawno w blogosferze wrzało od recenzji na temat "Tatuażu z lilią". W większości były to opinie bardzo pozytywne, dlatego też ogromnie się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam tą książkę w szkolnej bibliotece. Nie wahając się ani chwili, wypożyczyłam ją i tego samego popołudnia zaczęłam czytać oraz również tego samego wieczoru skończyłam ją. Jakież było moje zaskoczenie,...

więcej Pokaż mimo to