Funny

Profil użytkownika: Funny

Nie podano miasta Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 4 lata temu
48
Przeczytanych
książek
48
Książek
w biblioteczce
48
Opinii
218
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Mężczyzna
Dodane| 24 książki
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Komentarz o tym, że jest to próba napisania książki bardziej osadzonej w realiach niż „Koniec historii” Fukuyamy i uaktualnienie kilku wniosków ze „Zderzenia cywilizacji” Huntingtona byłoby truizmem, więc przejdę do rzeczy. Marek Migalski przekonuje że dzisiejsze demokracje, demokracjami są jedynie z nazwy, gdyż w rzeczywistości są poliarchiami (wg koncepcji Roalda Dahla), czyli że ustroje te zawierają w sobie pewne instytucje (dumnie dziś nazywane demokratycznymi), takie jak powszechne prawo wyborcze czy swoboda zrzeszania się, ale jednocześnie przeczą samej etymologii słowa demokracja (chodzi o to, że demokracja, etymologicznie rzecz biorąc, powinna być ustrojem, gdzie decydującą rolę odgrywa wola ludu, a nie ustrojem, który snobizuje się na demokrację, tylko dlatego, że niektóre zawarte w nim instytucje hucznie nazywane są demokratycznymi – pogląd ten nie jest pozbawiony sensu, bo gdyby lud zarządał zniesienia zasad demokracji pośredniej na rzecz bezpośredniej w takich np. Niemcach, to pewne jest, że wola ludu nie zostałaby spełniona i w najlepsze trwałaby tam dalej poliarchia, która zakłada pośredniczą rolę parlamentarzystów w decydowaniu o losie narodu).
Za zanik demokracji na rzecz nowego ustroju poliarchicznego (który Marek Migalski nazywa po prostu „nie-demokracją”) autor obwinia kilka nakładających się na siebie czynników takich jak rola mediów, polityków i urzędników w dzisiejszym dyskursie publicznym. Te - zdaniem autora - umiejętnie doprowadzają do zaniku postaw obywatelskich (czyli zaniku w ludziach pierwiastka „demos”), przez to że próbują obywateli wyręczyć we wszystkim co Ci powinni robić sami, by móc się uważać za odpowiedzialne jednostki, a więc media wykonają research za nas (by widz nie był zmuszony myśleć samodzielnie), politycy zdecydują za nas (by demos nie musiał podejmować trudnych decyzji) a urzędnik zdecyduje za petenta czy ten będzie miał prawo do czegokolwiek (by ten nie musiał się wysilać w walce o swoje). Marek Migalski twierdzi, że te trzy władze robią też coś znacznie gorszego, a mianowicie chętnie stają się obiektem konsumpcji rozrywkowej. A więc media przejaskrawiają rzeczywistość, by zaciekawić odbiorców, politycy podejmują tylko nośne tematy i starają się za wszelką cenę przypodobać elektoratowi, a urzędniczy - u Marka Migalskiego oberwało się głównie „unijnej klasie urzędniczej”, jak autor sam ją nazywa - każdą kolejną pomysłową regulacją doprowadzają petentów do kwiczenia ze śmiechu.
Teza o szkodliwości postępującego konsumpcjonizmu jest powszechnie znana, a spekulację na temat jej skutków bez wyjątków wydają się zapowiadać coś nieszczęśliwego. Marek Migalski stara się dowieść, że w sytuacji zaniku postaw obywatelskich exodus dotknie demokracje, która małymi kroczkami przemieni się w „tyranię mniejszości” - powstanie taka „komedia demokracji”, za której fasadą będą stały szukające sensacji gęby medialne, kiczowaci w swej wymyślności politycy i karykaturalna klasa urzędnicza.
Tych kilka zdań, które napisałem o treści książki mogą wskazywać na to, że autor jest oszołomem, ale kiedy się tak na zimno zastanowić to trudno się z autorem nie zgodzić, że coś jest jednak nie tak w tej całej demokracji. Bo rzeczywiście ważne wydarzenia rzutujące na przyszłości całego świata częstą są przykryte jakąś papką medialną dotyczącą prywatnego życia tych ludzi, którzy cieszą się na tyle wielkim zaufaniem społecznym, że mają prerogatywę, w postaci podejmowania ważnych decyzji (nasi reprezentanci), ale jednocześnie na tyle małym, że nie powierzylibyśmy im do popilnowania garnka z ziemniaki na gazie, a po tym wszystkim regulację te wchodzą w życie i szlak najjaśniejszy nas trafia jak się okazuje, że w telewizji mówiono o tym jak to ważne jest chronienie danych sensytywnych, do czego nakłaniali nas „nasi pomazańcy”, by potem się dowiedzieć, że urzędnik nie bardzo wie jak interpretować czym jest dana wrażliwa, więc lekarz w szpitalu nie może nas poinformować o stanie zdrowia naszego schorowanego członka rodziny (o RODO autor oczywiście nie napisał, bo to świeża sprawa, ale chciałem podać konweniujący z treścią przykład, by udowodnić, że rozważania zawarte w "Końcu demokracji" imają się rzeczywistości).
O tym - oczywiście w szerszym spektrum - ten esej właśnie jest i muszę przyznać, że to naprawdę ciekawy komentarz i wiarygodna próba nakreślenia rychle zbliżającej się dystopii. Nie pokoi mnie tylko w tej sytuacji przekonanie autora co do genialności ustroju demokratycznego (oczywiście tego w wydaniu klasycznym, a nie poliarchicznym), bo mam wrażenie, że w tej wizji wydarzeń zawiniła demokracja właśnie; autor przekonuje, że ostatni demokrata zgasi światło, ale nie zauważa, że wcześniej w tym pomieszczeniu stali światli, których światłości nie starczyło na to by przewidzieć czym się to wszystko może skończyć. Autor z ubolewaniem przytacza dowody na to, że teoria racjonalnego wyboru legła w gruzach, a więc czemu uważa, że oddanie władzy ludowi, by ten swobodnie podejmował swoje nieracjonalne decyzje to dobry pomysł (i czy to aby nie lud suwerennie zdecydował, że woli wcinać owoce konsumpcjonizmu niż odpowiedzialnie pożywiać się tylko do posilenia)? Na to pytanie (pytania) odpowiedzi nie uzyskamy, ale resztę przemyśleń autora „Końca demokracji” generalnie uważam za bardzo wartościowe, trafne i mające charakter wywodowy; jest to książka, która pokazuje, że nie trzeba być zatwardziałym korwinistą by aktualnie panujący system nazywany demokracją, tak po ludzku nam się nie podobał.

Komentarz o tym, że jest to próba napisania książki bardziej osadzonej w realiach niż „Koniec historii” Fukuyamy i uaktualnienie kilku wniosków ze „Zderzenia cywilizacji” Huntingtona byłoby truizmem, więc przejdę do rzeczy. Marek Migalski przekonuje że dzisiejsze demokracje, demokracjami są jedynie z nazwy, gdyż w rzeczywistości są poliarchiami (wg koncepcji Roalda Dahla),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Profesor Andrzej Friszke napisał podręcznik do nauki o polskiej historii lat 1939 - 1989. Jest to książka udana, ale tylko w tedy, gdy czytelnik spełnia pewne kryteria, mianowicie:
1) książka nie jest najlepszym wyborem jeśli zupełnie nic nie wiemy o historii polski czasów II wojny światowej i PRL-u. Będzie ona świetnym wyborem, o ile już pochłonęliśmy zwykłe podręczniki szkolne - wtedy książka Prof. Friszke będzie jak znalazł, bo napisana jest dość przystępnie, sprawnie językowo, a autor nie sili się na tworzenie łamańców językowych czy myślowych. Ale ta przystępność nie całkiem dotyczy już treści, dla przykładu: w książce pada wiele razy nazwa ORMO, a ani razu nie zostaje wyjaśniona (to nie problem, o ile mamy już jakąś wiedzę z tej dziedziny, a mimo to nie czujemy się jeszcze na siłach by sięgnąć po podręczniki akademickie - i w tym właśnie tak książka jest najlepsza: w byciu brakującym ogniwem między podręcznikami szkolnymi a akademickimi, i w tej roli świetnie spełnia swoją funkcję).
2) książka będzie złym wyborem dla osób, które na historii współczesnej zjadły już zęby (a przynajmniej pogorszyli sobie wzrok od zbyt intensywnego czytania), a to dlatego, że nie znajdziemy w niej żadnych odważnych tez lub niepopularnych interpretacji wydarzeń historycznych, a wiedzę powszechną i to taką, która jest zgodna z aktualnym dyskursem historycznym, czyli: II RP była prawie krajem mlekiem i miodem płynącą (autor we wstępie nawet napisał, że panowała tam wolność słowa, choć wiemy, że peerelowska cenzura działała tak sprawnie m.in. dlatego, że tak samo sprawnie działa w II RP; na szczęście w książce jest bardzo nie wiele o II RP, bo ta nie mieści się w kryterium czasowym), w PRL-u było tak źle, że żyć się właściwie nie dało (co jest typową skłonnością ludzi, którzy żyli w PRL-u; drugą typową skłonnością jest to, że po takim komunale opowiadają jak mieli fajne perypetie życiowe - tego drugiego w książce oczywiście nie znajdziemy, bo książka jest o historii całego narodu, a nie samego autora, ale to pierwsze wylewa się wręcz wiadrami), a Solidarność walczyła o demokrację i pluralizm (mimo, że po prześledzeniu punktów porozumień sierpniowym wiemy, że walczyli o prawa pracownicze i bardziej o „socjalizm z ludzką twarzą”, a niżeli demokrację).
Nie chciałbym by to co napisałem powyżej świadczyło o tym, że książka ta jest zła, bo jest świetna jeśli chcemy zacząć studiować historię na własną rękę, a już zdążyliśmy się czegoś nauczyć np. ze szkoły (a pewne uproszczenie, no cóż? Na początku naszej przygody z nauką historii są nieuniknione). Trudno mi sobie wyobrazić, by adept nauki historii mógłby być niezadowolony po przeczytaniu tej pracy, ale znawcą tematu serdecznie odradzam tę lekturę, bo zwyczajnie to nie jest książka pisana z myślą o nich.

Profesor Andrzej Friszke napisał podręcznik do nauki o polskiej historii lat 1939 - 1989. Jest to książka udana, ale tylko w tedy, gdy czytelnik spełnia pewne kryteria, mianowicie:
1) książka nie jest najlepszym wyborem jeśli zupełnie nic nie wiemy o historii polski czasów II wojny światowej i PRL-u. Będzie ona świetnym wyborem, o ile już pochłonęliśmy zwykłe podręczniki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pan Sapkowski słynie z zdolności do uzyskiwania złotego środka między knajackim humorem a dobrą beletrystyką, którego emanacją jest m.in. „Miecz przeznaczenia”. Wspaniale czyta się tekst umiarkowanie wystylizowany na mediewistyczny, który traktuje o szemranych jednostkach, o śliskich sprawach itd., a do tego jest jeszcze moralizatorski (nie jestem pewny czy moralizatorskość wynika z chęci autora do przekazania jakiś głębszych myśli, czy też jest to zwykły zabieg, który zaowocować miał tym, że czytający będą się prześcigać w przydawaniu dobrych ocen temu dziełu - słysząc kilkukrotnie wypowiedzi A. Sapkowskiego szczerze stawiam na to drugie, ale tak czy owak sam nie przeczę, że jest to wartościowa lektura i to nie tylko z pobudek rozrywkowych :).

„Nigdy nie ma się drugiej okazji, żeby zrobić pierwsze wrażenie”
A szkoda! Zwłaszcza, że drugi tom opowiadań z „WIedźminlandii”, w moim subiektywnym przekonaniu, bije na głowę ten pierwszy. Pan Sapkowski ponownie zabiera nas do popkulturowego zagajnika; świata gdzie legendy, baśnie i morały funkcjonują w ramach jednego fantastycznego świata i - bez wyjątków - w krzywym zwierciadle. W „Ostatnim życzeniu” autor położył nacisk na gagi i na przewrotność fabuły (ale już nie koniecznie na rozwój wydarzeń), zaś w „Mieczu przeznaczenia” poza wciąż oryginalną treścią (mimo jawnego pastiszu) uwidacznia się też silny nacisk na powstające pełnoprawne uniwersum (satysfakcjonujące nawiązania do poprzednich utworów, relatywnie rozbudowana fabuła i wiarygodnie wykreowane postacie katalizują tu treść i zapowiadają, że koniec przygód Geralda jest jeszcze daleki). Rzecz jasna nie zabraknie dobrych punchline’ów, ale nie są one tym razem najważniejsze. Rozpisałem się o tym, a przecież zbioru opowiadań nie musi cechować koherentność świata przedstawionego… Tak, ale traktuje to jako wartość dodaną, a w tym wypadku nawet jako silny atut.

A poza tym wszystkim „Miecz przeznaczenia” to też tak po prostu świetna kontynuacja poprzedniego zbioru opowiadać, albowiem wspomniane nawiązania nie działają wyłącznie na prawach „ester eggów”, a bywają kontynuacją historii z poprzedniego zbioru, albo okazuję się, że pewne wątki z „Ostatniego życzenia” były preludiami pod wydarzenia opisane w „Mieczu przeznaczenia”.

Jest to bardzo dobra lektura i świetny materiał na serial i cykl gier [sic!].

Pan Sapkowski słynie z zdolności do uzyskiwania złotego środka między knajackim humorem a dobrą beletrystyką, którego emanacją jest m.in. „Miecz przeznaczenia”. Wspaniale czyta się tekst umiarkowanie wystylizowany na mediewistyczny, który traktuje o szemranych jednostkach, o śliskich sprawach itd., a do tego jest jeszcze moralizatorski (nie jestem pewny czy moralizatorskość...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Funny Player

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


Ulubione

J.K. Rowling Harry Potter i Insygnia Śmierci Zobacz więcej
Arthur Conan Doyle Studium w szkarłacie Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Ostatnie życzenie Zobacz więcej
Arthur Conan Doyle Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa Zobacz więcej
Arthur Conan Doyle Znak czterech Zobacz więcej
Antoni Ferdynand Ossendowski Gasnące ognie Zobacz więcej
Dan Brown Zaginiony symbol Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
48
książek
Średnio w roku
przeczytane
4
książki
Opinie były
pomocne
218
razy
W sumie
wystawione
48
ocen ze średnią 7,0

Spędzone
na czytaniu
285
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
5
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
24
książek [+ Dodaj]

Znajomi [ 1 ]