rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

To jedna z tych książek, która powinna być lekturą obowiązkową w szkołach - chociaż może nie - lektur obowiązkowych nikt nie czyta i jest to zazwyczaj morderstwo danej pozycji i danego autora w umysłach młodych ludzi. Nie mniej tę książkę należy czytać, należy o niej mówić i polecać. Jej treść otwiera oczy na wiele kwestii życiowych mimo, że traktuje o szeroko pojętym "kosmosie". Oczywiście oprócz najsławniejszego i najczęściej cytowanego jej fragmentu o tym jak 14 lutego 1990 roku sonda Voyager 1. będąc już poza orbitą Plutona, czyli jakieś 6 miliardów kilometrów od Ziemi wykonuje szereg skomplikowanych manewrów, tylko po to (to pomysł samego autora), aby obrócić się jeszcze ten jeden ostatni raz w kierunku naszej planety i wykonać jej najsławniejsze zdjęcie na pożegnanie. W ramach ciekawostki, która najbardziej mnie zaintrygowała jest fakt, że Voyager 1. (podobnie jak 2.) lecą sobie obecnie i będą lecieć w nieskończoność, nawet wtedy, kiedy być może ludzkość już przestanie istnieć. Pozostaną na zawsze takim listem w butelce wysłanym w nieznane. Obecnie Voyager 1. Przekroczył heliopauzę i znajduje się już w przestrzeni międzygwiezdnej, gdzieś gdzie nie dotarła jeszcze żadna sonda wykonana przez człowieka. Carl Sagan miał niesamowity dar do przekazywania nawet najbardziej skomplikowanych teorii w sposób bardzo przyswajalny. Także nawet jeżeli nigdy nie miało się styczności z astronomią i nie ma się pojęcia ile jest planet w naszym układzie planetarnym i co to jest Droga Mleczna – to tym bardziej należy tę książkę przeczytać to ważne, to o naszym domu, o nas samych.

To jedna z tych książek, która powinna być lekturą obowiązkową w szkołach - chociaż może nie - lektur obowiązkowych nikt nie czyta i jest to zazwyczaj morderstwo danej pozycji i danego autora w umysłach młodych ludzi. Nie mniej tę książkę należy czytać, należy o niej mówić i polecać. Jej treść otwiera oczy na wiele kwestii życiowych mimo, że traktuje o szeroko pojętym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest porażająca książka.. Nie wiem czy nawet chcę ją tutaj oceniać i opisywać.. Myślę, że każdy powinien przeczytać ten reportaż. Już to kiedyś gdzieś przytaczałem, ale nie wiem czy tutaj.. na moim osiedlu, na którym mieszkałem za młodu, był taki napis czarnym sprajem na ścianie "najpierw jesteśmy ludźmi, później narodami" i ten napis, chociaż już nie istnieje, to wrył mi się w pamięć.. Nie wiem kto to powiedział, nie istotne. Ten napis trwał na osiedlowym garażu dekadę chyba, podczas gdy inne były zamalowywane. I to jest chyba konkluzja. Nie tylko w kontekście Wołynia, ale ogólnie. Także zamiast się tutaj rozpisywać to powiem tylko, że warto sięgnąć po tę książkę- naprawdę mocna i piękna.

To jest porażająca książka.. Nie wiem czy nawet chcę ją tutaj oceniać i opisywać.. Myślę, że każdy powinien przeczytać ten reportaż. Już to kiedyś gdzieś przytaczałem, ale nie wiem czy tutaj.. na moim osiedlu, na którym mieszkałem za młodu, był taki napis czarnym sprajem na ścianie "najpierw jesteśmy ludźmi, później narodami" i ten napis, chociaż już nie istnieje, to wrył...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Idąc dalej tropem "wielkiej ucieczki z Galicji" trafiłem na "Wyspę klucz" Małgorzaty Szejnert. Reportaż w zasadzie bardzo ciekawy i niezwykły o wyspie Ellis. To miejsce gdzie zimny urzędnik państwowy decydował, czy przybywający do "Wszech wielkich" Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej emigrant (człek zazwyczaj prosty), był godzien pobytu w tak doskonałym kraju. Kraju który skończył właśnie eksterminację Indian. Sprowadził sobie mnóstwo czarnych niewolników - nie posiadających żadnych praw, a po II Wojnie Światowej załatwił pracę w NASA ponad setce nazistów z III Rzeszy. Czyli w najbardziej demokratycznym kraju na świecie.
Książka jest warta uwagi, chociażby dla wielkiej pracy P. Szejnert z archiwami - niestety momentami trochę chaotycznej w odbiorze. Mnóstwo wątków jest bardzo ciekawych i trochę szkoda że nie można ich było bardziej rozwinąć - być może ze względu na brak dostępnych informacji. Nie mniej jednak bardzo polecam, jeżeli ktoś jest ciekawy - jako uzupełnienie "Cesarza Ameryki", czy chociażby podkładu do serialu "the Knick".

Idąc dalej tropem "wielkiej ucieczki z Galicji" trafiłem na "Wyspę klucz" Małgorzaty Szejnert. Reportaż w zasadzie bardzo ciekawy i niezwykły o wyspie Ellis. To miejsce gdzie zimny urzędnik państwowy decydował, czy przybywający do "Wszech wielkich" Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej emigrant (człek zazwyczaj prosty), był godzien pobytu w tak doskonałym kraju. Kraju...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Cesarz Ameryki” to ta książka, po którą sięgnąłem pod wpływem „Pustego lasu” Moniki Sznajderman i wędrówek przez puste doliny Beskidu Niskiego. Temat bardzo mnie zafascynował, ze względu na odniesienia do emigracji w ogóle, również współcześnie z terenów Małopolski i Podkarpacia, a więc niegdysiejszej części Galicji. Szczególnie kiedy uczynimy pewną parla.. pare… paralelę do emigracji u schyłkowego czasu PRL, lub wczesnych lat ’90.
Książka po raz wtóry rozlicza się z mitem Galicji, czyli tą częścią Polski z czasów zaborów, która miała się, w świadomości współczesnego społeczeństwa, najlepiej z pośród wszystkich terenów rozbiorowych. Otóż jak przedstawia to autor, wcale tak nie było, a Galicja i Londomeria to mocno zacofana i słabo gospodarczo zorganizowana prowincja Cesarstwa Austriackiego, z której u schyłku XIXw. Zaczęła się wielka „ucieczka ludów” w poszukiwaniu lepszego życia - kolokwialnie mówiąc. „Cesarz Ameryki” to także niezwykły opis zorganizowanej przestępczości sprzed ponad stu lat. Handel żywym towarem, przemyt, porachunki, rozboje, opłacani urzędnicy, służby różnego rodzaju… namacalny przykład na to, że historia kołem się toczy, a każde kolejne pokolenia jedynie powtarzają/odtwarzają te same sytuacje w zmieniającym się jedynie ekosystemie. Wyobrażam sobie niezły serial Netflixa na kanwie wydarzeń przedstawionych przez Martina Pollack’a. Proces emigracyjny w Wadowicach z lat 1889-1890 z którego właściwie nie wynikło nic, a główni aktorzy otrzymali jakieś śmieszne wyroki. I oczywiście całe spektrum poszkodowanych czyli emigrantów, niektóre kuriozalne wręcz historie ludzi siłą wysłanych do Ameryki, wbrew swej woli.
Prymitywne metody mamienia ludzi do emigracji, sztuczki z telefonem/dzwoniącym budzikiem, do tytułowego „Cesarza Ameryki”, czy wmawianie biednym ofiarom agentów emigracyjnych, że za wielkim morzem dla ludzi pracują małpy. To wszystko ukazuje nam na jakim poziomie intelektualnym znajdowała się ówczesna emigrująca ludność terenów Galicji. Oczywiście w tych najskrajniejszych przypadkach.

„Cesarz Ameryki” to ta książka, po którą sięgnąłem pod wpływem „Pustego lasu” Moniki Sznajderman i wędrówek przez puste doliny Beskidu Niskiego. Temat bardzo mnie zafascynował, ze względu na odniesienia do emigracji w ogóle, również współcześnie z terenów Małopolski i Podkarpacia, a więc niegdysiejszej części Galicji. Szczególnie kiedy uczynimy pewną parla.. pare… paralelę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wszystko zaczęło się właściwie dawno temu na nartach w Krynicy-Zdroju. Jeżdżę tam na narty od dziecka i od zawsze też interesowała mnie pewna polana zwana Izwór, na zboczach popularnej Jaworzyny Krynickiej. Teraz już nie, ale jeszcze początkiem lat 90' pośrodku lasu wchodziło się na polanę, na której było mnóstwo drzew owocowych i widoczne fundamenty zabudowań. Wtedy byłem nastolatkiem i nie miałem jeszcze pojęcia o całej tej historii. Potem się dowiedziałem, że Polana Izwór to nic innego jak dawna łemkowska wieś Izwór. Fascynowało mnie to zawsze i zbierałem się do poczytania o historii tego karpackiego ludu. Coś tam dowiadywałem się, ale powierzchownie. Wszystko zmieniło się w tym roku, kiedy pojechałem w Beskid Niski połazić po górach.. no i zaczęło się.

"Pusty las" to mimo innej lokalizacji (Izwór to Beskid Sądecki, a książka opowiada najwięcej o historii Wołowca - Beskid Niski) opowieść o każdej takiej zapomnianej mieścinie. O Monice Sznajderman i Andrzeju Stasiuku nie będę pisał, temat jest już mocno oklepany i każdy go zna, nawet ja sam prowadząc parę lat temu spotkanie ze Stasiukiem, musiałem niejako, zadać mu pytanie o historię jego przeprowadzki itd. Itp.
Meritum. Książka początkowo ukazuje historie trudnych początków narodzin wydawnictwa Czarne i traperskich wręcz początków Autorki w Beskidzie, by z czasem skupić się całkowicie na historii poszczególnych zwykłych ludzi zamieszkujących tamte tereny. Mamy więc tutaj portrety Łemków, Żydów, Polaków i Cyganów mieszkających obok siebie, mieszkających ze sobą we wioskach zatopionych gdzieś w dolinach, gdzie cywilizacja praktycznie nie docierała. Książka przedstawia nam przede wszystkim, tragiczny los Łemków, którzy w ciągu pierwszej połowy XX w. zostali wykorzystani przez różne siły polityczne/nacje po to by w końcowym etapie, ich wielowiekowa kultura mogła zostać całkowicie wytarta z powierzchni północnych stoków Karpat przez akcje „Wisła”. „Pusty las” to bardzo ciekawa książka, żeby wprowadzić się w „tematykę łemkowską”, także jest to temat wyjściowy, aby więcej poczytać sobie o przemyśle naftowym, emigracji z Galicji do Ameryki, Talerhofie, COP w Jaworznie, czy obu Wojnach Światowych, chociaż szczególnie tej pierwszej („front gorlicki”), no i coś co koniecznie według mnie, trzeba zgłębić po tej lekturze. Akcja „Wisła”, a jeżeli o niej mowa to przyczyny, czyli OUN i UPA, a idąc tym tropem to przyczyny powstania tych organizacji, z naciskiem na politykę II RP wobec ludności ukraińskiej na wschodzie, która pchnęła radykalną Organizację Ukraińskich Nacjonalistów w objęcia III Rzeszy, co za tym idzie rok 43’ „rzeź wołyńska”. To mój duży skrót myślowy, ale jest to system naczyń połączonych. Tutaj jest mój jedyny mikro zarzut co do książki, chociaż nie jest to pozycja historyczna, co trzeba podkreślić. Mianowicie Autorka poświęciła dosyć lakonicznie wzmiankę o grupach UPA operujących w rejonie Wołowca i okolic. Zresztą, czytając np. tekst Małgorzaty Gliwy „Działalność UPA w powiecie jasielskim 1945-1948” dowiemy się, że grupy w tamtym rejonie nie były ani liczne, ani tak groźne dla ludności cywilnej (nie było ofiar śmiertelnych). Zdarzała się też mieszanina lokalnych „maruderów” wykorzystująca nazwę UPA do zastraszania i okradania gospodarstw, zupełnie bez powiązań z OUN. Nie oznacza to jednak, że należy generalizować, umniejszać lub demonizować. Piszę tutaj o tym wyłącznie, ze względu na to jak politycznie wykorzystywana jest ta historia.
Reasumując, „Pusty las” to książka bardzo dobra z mnóstwem odnośników do jakże bogatej historii całego tego regionu. Dzięki przeczytaniu tej książki mam już w zanadrzu dwie inne pozycje literackie bezpośrednio wywodzące się z tej problematyki i to jest dla mnie bardzo inspirujące. Za to dziękuje Autorce.

Wszystko zaczęło się właściwie dawno temu na nartach w Krynicy-Zdroju. Jeżdżę tam na narty od dziecka i od zawsze też interesowała mnie pewna polana zwana Izwór, na zboczach popularnej Jaworzyny Krynickiej. Teraz już nie, ale jeszcze początkiem lat 90' pośrodku lasu wchodziło się na polanę, na której było mnóstwo drzew owocowych i widoczne fundamenty zabudowań. Wtedy byłem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Joy Division to zespół, który nagrał tylko dwie płyty i istniał zaledwie 4 lata początkowo pod nazwą Warsaw, ale jego dokonania są ponadczasowe. Co ciekawe ta muzyka wcale się nie nudzi i mimo upływu czterdziestu lat jest niesamowicie "świeża". Osobliwe jest również to jaki ślad pozostawiły po sobie dwa albumy formacji; "Unknown.." i "Closer". Jeżeli wsłuchacie się w końcową brudną solówkę z "day of the lords" to usłyszycie tam sposób gry na którym opiera się cały późniejszy black metal (np. Burzum - "filozofem"). "disorder" i inne kawałki to przecież charakterystyczna gitara The Edge z U2. Wysunięcie partii gitary basowej na przód przyprawia o ciary. Joy Division to też inspiracja dla wielu późniejszych zespołów, np. The Cure, czy wiele lat później Interpol, Editors..
A miało być o książce!
"Przejmujący z oddali" to wspomnienia żony Iana Curtisa o nim samym i o trudach w jakich narodził się ten zespół, to także trudne relacje pomiędzy zespołem, a Deborą wspomnianą żoną. To też historia rozkwitu i upadku miłości kobiety i mężczyzny. Książka wydaje się być biografią obiektywną, przedstawiającą niewygodne fakty właściwie z każdej ze stron. No może oprócz kochanki Annik, która co zrozumiałe, jest mocno "obsmarowana", sportretowana dosyć powierzchownie i oschle. Czyta się ją bardzo szybko, mi to zajęło trzy dni ze słuchawkami na uszach i dodatkowo z przeszukiwaniem internetów na temat faktów, które chciałem rozwinąć. Polecam każdemu chcącemu zgłębić temat, życia i twórczości Iana Curtisa.

Joy Division to zespół, który nagrał tylko dwie płyty i istniał zaledwie 4 lata początkowo pod nazwą Warsaw, ale jego dokonania są ponadczasowe. Co ciekawe ta muzyka wcale się nie nudzi i mimo upływu czterdziestu lat jest niesamowicie "świeża". Osobliwe jest również to jaki ślad pozostawiły po sobie dwa albumy formacji; "Unknown.." i "Closer". Jeżeli wsłuchacie się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka ukazuje postać Hana van Meegerena, jednego z największych fałszerzy xx w., który zasłynął tym, że sfałszował kilka obrazów między innymi Vermeera z Delft, de Hoocha, czy Halsa. Sama biografia Hana, nie powala, mówiąc kolokwialnie. Najlepsze, co pozostaje po lekturze tej książki to świadomość, jak mniej więcej jest zbudowany świat sztuki. Świat zbudowany z pewnej iluzji, iluzji pieniądza i nazwiska. Nazwiska, też w dzisiejszym świecie, mocno wypromowanego. W głowie rodzi się pytanie, co gdyby Meegeren nigdy nie sprzedał Goringowi fałszywego Vermeera? Nie został złapany, lub zmarł wcześniej? I ilu mamy do dziś takich Meegerenów w muzeach? Inna sprawa, czy takiemu notorycznemu kłamcy, skruszonemu na procesie, można w końcu uwierzyć? Na koniec pozostaje, pewien niesmak, kiedy czyta się opinie wszystkich tych historyków sztuki, marszandów, znawców, którzy nie są w końcu pewni ile obrazów właściwie namalował Vermeer i które z nich to fałszerstwa. Uderza, też fakt, że oto pewien miliarder z Las Vegas w 2004r. wydaje 27 milionów dolarów aby kupić sobie "obrazek" 20x30, który nie wiadomo jest czy nie jest prawdziwym Vermeerem.. kto bogatemu zabroni?

Książka ukazuje postać Hana van Meegerena, jednego z największych fałszerzy xx w., który zasłynął tym, że sfałszował kilka obrazów między innymi Vermeera z Delft, de Hoocha, czy Halsa. Sama biografia Hana, nie powala, mówiąc kolokwialnie. Najlepsze, co pozostaje po lekturze tej książki to świadomość, jak mniej więcej jest zbudowany świat sztuki. Świat zbudowany z pewnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak. myślę, że to jest najlepsza książka (z tych które przeczytałem do tej pory) o polskich alpinistach. Dziwne, bo wpadłem w ten ciąg biografii polskich alpinistów, a sam zdobyłem jedynie kilka szczytów w Tatrach, Beskidach rozmaitych i Karkonoszach, oraz tego, że od chyba 15 lat wybieram się na ściankę wspinaczkową. Może ta literatura to taka forma rekompensaty własnego lenistwa "górskiego". Ostatni rok zdobywałem Turbacz w Gorcach i jeszcze tam nie dotarłem - nie wyszedłem z domu.

Przechodząc do rzeczy. Dlaczego "Sztuka wolności" to najlepsza z biografii? Myślę, że to przez Autorkę. Bernadette Mcdonald jest kanadyjką (chociaż mogłaby być i z Wenus) przez co ma dystans, a jak wiadomo z dystansu lepiej widać całość. Przedstawia nam biografię Wojtka Kurtyki, w taki sposób, że jesteśmy sami w stanie obrać troszkę inny punkt widzenia. Myślę, że gdyby pisał taką biografię ktoś z Polski, to być może nie byłoby możliwe tak krytyczne spojrzenie na partnerstwo wspinaczkowe Kurtyki i Kukuczki. Zazwyczaj konkluzją ich partnerstwa było słowo "trudne relacje" "odmienne charaktery" (np. biografia Jerzego Kukuczki) i tym podobne ogólniki. W "Sztuce" mamy większe spektrum, ścierania się tych dwóch osobowości polskiego alpinizmu. Mamy wspaniałą relację ze zdobywania "świetlistej ściany", wydarzenia praktycznie nie znanego powszechnie w Polsce, a tak docenianego i doniosłego w Świecie. "Ściana Trolli", Trango Tower, "chiński maharadża".. piękne karty polskiego i światowego alpinizmu. Zresztą.. Cała osoba Wojtka Kurtyki to postać w ogóle nie znana szerszemu odbiorcy.. jedna trzecia respondentów wymieni Kukuczkę, może Rutkiewicz, gdzieś ktoś coś może o Wielickim (podejrzewam, że większość to kobietę na skraju załamania, Produkt Wojciechowską - ble). A ja uważam, że to Kurtyka jest na samym szczycie. Niezły gość.

Tak. myślę, że to jest najlepsza książka (z tych które przeczytałem do tej pory) o polskich alpinistach. Dziwne, bo wpadłem w ten ciąg biografii polskich alpinistów, a sam zdobyłem jedynie kilka szczytów w Tatrach, Beskidach rozmaitych i Karkonoszach, oraz tego, że od chyba 15 lat wybieram się na ściankę wspinaczkową. Może ta literatura to taka forma rekompensaty własnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niejako z doskoku zabrałem się za tę książkę, przypadkiem wpadła mi na biurko w pracy. Oglądałem ją, kartkowałem, zupełnie jak przedmiot raczej. Odłożyłem.

Ale przypomniałem sobie. Tak. Kilka lat temu słyszałem o tym. Zmarł nagle nauczyciel w liceum plastycznym. osobiście go nie znałem, ale byłem związany z tym środowiskiem, zarówno uczniami, jak i gronem pedagogicznym. Dobra poczytam.

Tak się zaczęło. Książka wciągnęła mnie bez reszty. Pokoleniowa historia rodziny z małej miejscowości o nazwie Olszyny uderzyła mnie dużą szczegółowością i znajomością własnych korzeni. Niespotykane. Szczerze to mi trochę wstyd, bo ja o swojej rodzinie nie wiem nawet 1/5 tego, co wie o swojej Autorka. To co zwraca uwagę jeszcze; folklor i obyczaje opisane w książce. Mieszkam ok 40km od rzeczonych Olszyn, a świat w nich przedstawiony jawi mi się jako jakieś rubieże znanego mi świata - może trochę przesadzam, ale klimat jest zacny. Niedosyt pozostaje, że książka kończy się tak szybko, ale już czekam na kolejną powieść Autorki.

Niejako z doskoku zabrałem się za tę książkę, przypadkiem wpadła mi na biurko w pracy. Oglądałem ją, kartkowałem, zupełnie jak przedmiot raczej. Odłożyłem.

Ale przypomniałem sobie. Tak. Kilka lat temu słyszałem o tym. Zmarł nagle nauczyciel w liceum plastycznym. osobiście go nie znałem, ale byłem związany z tym środowiskiem, zarówno uczniami, jak i gronem pedagogicznym....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejna bardzo dobrze napisana i udokumentowana książka Ewy Matuszewskiej o człowieku którego żywot to gotowy scenariusz na oscarowy film. Niestety jak wiadomo Polacy uwielbiają wyłącznie tematy martyrologiczne, umieranie za ideały i samobiczowanie oraz zdrady przez złych Niemców i jeszcze gorszych Rosjan. Nie są natomiast pamiętane historie niezwykłych zwyczajnych ludzi, którzy niekoniecznie chcieli rzucać się pod koła polityki historycznej, a wyczyniali naprawdę ciekawe rzeczy. Oczywiście, że każdy ma swoje poglądy, ale brakuje mi w sferze publicznej takich bohaterów, którzy niekoniecznie walczą z jakimś wrogiem politycznym czy "samogwałcą" się religią (chodzi mi o polskie pomniki i patronów ulic). Brakuje właśnie takich ideałów w szkołach i chociażby nazewnictwie ulic ludzi, którzy przesuwali granice swojej wytrzymałości o jeden krok dalej. Biografia Zawady to pokazuje, chociaż nie jest to opowieść wyłącznie o nim. To również opowieść o jego zespole, który dokonał, między innymi pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik w roku 80 ubiegłego wieku.

Kolejna bardzo dobrze napisana i udokumentowana książka Ewy Matuszewskiej o człowieku którego żywot to gotowy scenariusz na oscarowy film. Niestety jak wiadomo Polacy uwielbiają wyłącznie tematy martyrologiczne, umieranie za ideały i samobiczowanie oraz zdrady przez złych Niemców i jeszcze gorszych Rosjan. Nie są natomiast pamiętane historie niezwykłych zwyczajnych ludzi,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski
Ocena 7,8
Kukuczka. Opow... Dariusz Kortko, Mar...

Na półkach: ,

Książka do której czytania trzeba trochę przywyknąć. To dlatego, że napisana jest "trochę" chaotycznie. Niby mamy tutaj chronologię zdarzeń, oprócz początku, jednak mi było momentami trudno ogarnąć, o której wyprawie jest właśnie mowa. Skaczemy od tematu do tematu, czasami jakieś wtrącenie, czasami niedosyt, jeżeli idzie o konkretne wydarzenia. Fakt, że gdzieś po pięćdziesięciu stronach człowiek się przyzwyczaja. Ale..
Brakuje mi tutaj bardziej kronikarskiego podejścia do tematu biografii Jerzego Kukuczki. O samym bohaterze, nie będę się rozpisywał, nie ma to sensu. Polecam książkę i postać Pana Kukuczki. Idę dalej.

Książka do której czytania trzeba trochę przywyknąć. To dlatego, że napisana jest "trochę" chaotycznie. Niby mamy tutaj chronologię zdarzeń, oprócz początku, jednak mi było momentami trudno ogarnąć, o której wyprawie jest właśnie mowa. Skaczemy od tematu do tematu, czasami jakieś wtrącenie, czasami niedosyt, jeżeli idzie o konkretne wydarzenia. Fakt, że gdzieś po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czyli tak jak już pisałem ostatnio, doskonałe uzupełnienie książki "Wanda, opowieść o sile życia.." A. Kamińskiej. Ewa Matuszewska, opowiada o Wandzie Rutkiewicz z pozycji przyjaciółki o blaskach i cieniach codziennego życia legendy światowego himalaizmu. Co więcej, mamy tutaj również bardzo mocno przedstawione trzy postaci, myślę że bardzo istotne, nie tylko w biografii Wandy. Mianowicie portret Haliny Kruger-Syrokomskiej, wraz z zapisem jej ostatniego dnia w obozie II pod K2 w 82'. Opis śmierci Dobrosławy Miodowicz-Wolf w trakcie tragicznego sezonu 86' pod K2. W książce mamy też zapis pierwszej rozmowy z Arkiem Gąsienicą Józkowym po jego powrocie do Polski spod Kanczendzangi w 92'. Jest to naprawdę świetna lektura, od której trudno się oderwać z mnóstwem niuansów, które każdego zainteresowanego tematem pochłoną.

Dodatkowo, tak jak już wspominałem, Wanda w książce Matuszewskiej jest przedstawiona w taki sposób, że mamy nieodparte wrażenie, że Ona wciąż gdzieś tam jest. Zresztą powtarza to wielokroć sama autorka "Wanda nie zginęła, ona zaginęła, a to jest wielka różnica".

Czyli tak jak już pisałem ostatnio, doskonałe uzupełnienie książki "Wanda, opowieść o sile życia.." A. Kamińskiej. Ewa Matuszewska, opowiada o Wandzie Rutkiewicz z pozycji przyjaciółki o blaskach i cieniach codziennego życia legendy światowego himalaizmu. Co więcej, mamy tutaj również bardzo mocno przedstawione trzy postaci, myślę że bardzo istotne, nie tylko w biografii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie mogłem się oderwać i dosyć szybko przeczytałem, ale.. No właśnie, na końcu czułem lekki niedosyt i postanowiłem dokupić "Uciec jak najwyżej..." Ewy Matuszewskiej. Szczerze? To jest dopiero kompendium wiedzy o Wandzie Rutkiewicz, wiedzy tej najciekawszej i żywej. Nie będę więcej pisał tutaj, bo po pierwsze nie skończyłem czytać, a po drugie jest to opinia o książce Anny Kamińskiej.

Niech zatem będzie tak, przeczytajcie sobie najpierw "Wandę" Kamińskiej, a potem przesiądźcie się na książkę Matuszewskiej - bliskiej przyjaciółki Wandy Rutkiewicz.

Nie mogłem się oderwać i dosyć szybko przeczytałem, ale.. No właśnie, na końcu czułem lekki niedosyt i postanowiłem dokupić "Uciec jak najwyżej..." Ewy Matuszewskiej. Szczerze? To jest dopiero kompendium wiedzy o Wandzie Rutkiewicz, wiedzy tej najciekawszej i żywej. Nie będę więcej pisał tutaj, bo po pierwsze nie skończyłem czytać, a po drugie jest to opinia o książce Anny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętam jak pierwszy raz byłem w galerii sztuki w swoim rodzinnym mieście. Pierwszy raz świadomie.. który to był rok? nie pamiętam. Pamiętam za to, że była to wystawa Beksińskiego, największe wrażenie wywarł na mnie obraz postaci siedzących w kręgach na szczytach kamiennych(?) słupów..

Nie byłem jednak nigdy fanem, ani malarstwa Zdzisława, ani fanem audycji Tomasza. To było raczej zainteresowanie dosyć wybiórcze; zarówno pracami malarskimi jednego jak i podobnym gustem muzycznym drugiego z Panów Beksińskich. Audycji Tomasza bardziej słuchał mój starszy brat, ja wtedy słuchałem więcej muzyki metalowej i moją ulubioną audycją był "Ryłkołak" w radiu RMF (to był czas kiedy to radio dało się jeszcze słuchać).
Na książkę "Beksińscy" trafiłem zupełnie przypadkiem i przeczytałem ją w niecały tydzień, co niestety ostatnio nie przytrafia mi się prawie w ogóle. Nie byłem się w stanie oderwać w niektórych fragmentach. Wyłania się z niej dosyć intrygujący i dziwny portret ojca i syna. Szczerze powiedziawszy w niektórych momentach swojego życia miałem wrażenie, że jestem dziwny, ale czytając o tych dwóch.. to jednak wcale nie. A może inaczej.. wyrosłem z niektórych dziwactw i zachowań w których np. Tomasz Beksiński zdawał się tkwić. Po lekturze mam wrażenie, że on pozostał na zawsze rozkapryszonym piętnastolatkiem, który jak wspomina jego ostatnia dziewczyna, świecił światłem odbitym. Właściwie wszystko zawdzięczał rodzicom, łącznie z praniem i gotowaniem (sorry, ale matka która sprząta mieszkanie trzydziestolatkowi i studzi mu ziemniaczki wentylatorem, to jak dla mnie głęboka patologia). W moich oczach wiele stracił w tej biografii, chociaż tak jak piszę, nigdy nie byłem jego fanem.
Inaczej rzecz się przedstawia, jeżeli chodzi o seniora. On wiele zyskał, pomimo też przecież wielu dziwactw. Okres sanocki, początki fotografii, rzeźba, praca dyzajnera w Autosanie etc. Cały okres późniejszy - malarski, dochodzenie do swojej techniki, wiedza, warsztat. Oryginalne podejście to tematu swoich prac, w których wszyscy chcieli niezliczonych interpretacji, podczas gdy interpretować ich w ogólnie nie należy wedle autora. Takiego Zdzisława Beksińskiego nie znałem i cieszę się, że po lekturze to się zmieniło. Wydaje mi się, że w przeciwieństwie do swojego syna był postacią nietuzinkową i ciekawą, chociaż właściwie jednostką totalnie aspołeczną.

Myślę, że nie należy pominąć osoby trzeciej, czyli żony i matki - Zofii Beksińskiej, postaci chyba najbardziej tragicznej z tego grona. Kobiety która rozdarta pomiędzy męża, a syna właściwie nie ma własnego życia, jej "Ja" jest całkowicie rozmyte.. wydaje się być skałą w cieniu której tak jeden jak i drugi kryją się, ale i wyładowują swoją frustrację.

Pamiętam jak pierwszy raz byłem w galerii sztuki w swoim rodzinnym mieście. Pierwszy raz świadomie.. który to był rok? nie pamiętam. Pamiętam za to, że była to wystawa Beksińskiego, największe wrażenie wywarł na mnie obraz postaci siedzących w kręgach na szczytach kamiennych(?) słupów..

Nie byłem jednak nigdy fanem, ani malarstwa Zdzisława, ani fanem audycji Tomasza. To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Norwegia, wydawała mi się takim spokojnym pięknym krajem, ot czasami jakiś Breivik na wyspie Utøya, albo Vikernes morduje Øysteina Aarsetha. We wczesnych latach 90' płonie kilka kościołów, Emperor wydaje In the Nightside Eclipse itp. Mimo tego to całkiem spokojny i piękny kraj, ma przecież taki długi Sognefjord, Króla ma... Ludzie są tacy spokojni i małomówni. I wtedy otwieracie sobie ten reportaż rzekę. Reportaż o najlepszym i najzuchwalszym złodzieju w Norwegii i najlepszym i najodważniejszym policjancie w Norwegii.. i co wtedy? Ani Sognefjord, ani Nordkapp, ani nawet Vigeland, Hamsun, nikt po prostu nie bedzie już taki sam jak wcześniej.

Norwegia, wydawała mi się takim spokojnym pięknym krajem, ot czasami jakiś Breivik na wyspie Utøya, albo Vikernes morduje Øysteina Aarsetha. We wczesnych latach 90' płonie kilka kościołów, Emperor wydaje In the Nightside Eclipse itp. Mimo tego to całkiem spokojny i piękny kraj, ma przecież taki długi Sognefjord, Króla ma... Ludzie są tacy spokojni i małomówni. I wtedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marion Donhoff mimo że odznaczona kilkakrotnie w Polsce, nie jest znana szerszemu gronu naszych współobywateli, a szkoda. jej sposób patrzenia na pojednanie polsko-niemieckie jest godny uznania. Właściwie nie mówi się o tym w szkołach, nie mówi się o ludziach zamieszkujących tereny Prus Wschodnich, czy Śląska (celowo używam słowa "ludzi", nie Niemców). większość z nas o zgrozo utożsamia dawne plemiona Prusów i Prusy Wschodnie jako jedno i to samo, czyli Niemców, czytaj nazistów. wielu z nas, zapytanych o to skąd w ogóle taki "twór" Prusy Wschodnie, odpowie "szkopy najechały". telewizja, przeżywa słynną sprawę z miejscowości Narty na Mazurach i sensacje Związku Wypędzonych Eriki Steinbach. na tym nasza wiedza się kończy, dlatego pozwalamy się ogłupiać tak telewizji, jak i politykom. Przy tej całej fobii niemieckiej miałbym czasami ochotę przypomnieć naszemu społeczeństwu o tzw. prawie niemieckim/magdeburskim, na podstawie którego ulokowano większość polskich miast i to o dziwo nie w drodze najazdu. warto wspomnieć o ciekawej grupie etnicznej na Podkarpaciu tzw. Głuchoniemcach, przykłady można mnożyć i jest to spory materiał. niestety wiele lat naszego zacofania robi swoje i dziś wśród nas jest mnóstwo pseudopatriotów z hasłami typu bóg honor, ojczyzna. a stare hasło które jeszcze niedawno znajdowało się na stacji TRAFO w moim mieście głosi, że najpierw jesteśmy ludźmi a dopiero później narodami. odpłynąłem trochę. nie da się jednak książki Marion Donhoff ocenić przez pryzmat miłej beletrystyki, nie zwracając na ten szerszy kontekst historyczny i społeczny, tego jacy my naprawdę jesteśmy w tej swojej zaściankowości głupi. Marion potrafiła się wznieść ponad te sztuczne podziały jakimi są granice państw i przynależności etnicznej, które jak już pisałem w recenzji innej książki są przeżytkiem xix wiecznego myślenia. puenty nie będzie.

Marion Donhoff mimo że odznaczona kilkakrotnie w Polsce, nie jest znana szerszemu gronu naszych współobywateli, a szkoda. jej sposób patrzenia na pojednanie polsko-niemieckie jest godny uznania. Właściwie nie mówi się o tym w szkołach, nie mówi się o ludziach zamieszkujących tereny Prus Wschodnich, czy Śląska (celowo używam słowa "ludzi", nie Niemców). większość z nas o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

ubiegłe wakacje spędziłem na mazurach w pensjonacie na totalnym odludziu. plątałem się trochę na rowerze po okolicznych ruinach. mazury to miejsce w którym kotłuje się historia wielu nacji, życiowych losów i zwykłej doli i niedoli mieszkańców. wystarczy tylko sięgnąć do kart tej księgi, aby dostrzec nie "ich", ale "nas". siedemdziesiąt, dwieście, czy tysiąc lat wstecz. porosłe polnymi kwiatami kurhany, ruiny krzyżackich twierdz, porośnięte dzikimi krzewami, angielskie założenia parkowe, rozsadzone bunkry amunicyjne. wszędzie w takich miejscach, widać jak radośnie i bezwzględnie toczy się koło historii.

kilka miesięcy później miałem poprowadzić spotkanie autorskie z Filipem i wpadła mi w ręce "Miedzianka". to co uderza w przypadku takich historii to zawsze i wszędzie ten sam los zastanych przez nowych osadników, starych miejscowości. mazury i śląsk to akurat miejsce bezpośredniego zderzenia żywiołu germańskiego ze słowiańskim. może dlatego, tak bezwzględnie czas i ludzie traktowali obce, zastane w momencie rozkwitu miejscowości. czytając wspomnienia hrabiny Marion Donhoff natrafiamy na zupełnie inne podejście do tematu wysiedleń po drugiej wojnie światowej. od zawsze wpaja nam się w szkole sztywny podział na narodowości, nie zwracając uwagi, że te, są przeżytkiem xix wiecznego myślenia. długo długo przed pojawieniem się "szowinizmów narodowych" ludzie po prostu przemieszczali się po krajach europy i osiedlali się tam gdzie zaprowadziły ich życiowe wybory. niemcy, polacy, rosjanie, żydzi oraz inne nacje po prostu zamieszkiwały obok siebie działając (też nie zawsze) dla wspólnego dobra i rozwoju. wiele z niemieckich rodzin śląskich jak i tych z prus wschodnich było wysoko postawionych, spokrewnionch z rodami polskimi (z resztą dotyczy to całej europy). dlatego miedzianka jest jedną cegiełką w całej tragicznej historii, relacji polsko niemieckich. tak przynajmniej ja to widzę.

zwiedzając śląsk czy mazury, napotykamy setki miedzianek ze swoją piękną i zarazem tragiczną historią. histoią ludzi którzy musieli porzucić swoje domy zamieszkiwane od setek lat. ziemie nieraz nadane im przez polskich królów. my dziś widzimy w nich tylko niemców nazistów, bo tak nauczyła nas szkoła, bo tak mówią nam niektórzy politycy, bo tak pokazują to media.

ubiegłe wakacje spędziłem na mazurach w pensjonacie na totalnym odludziu. plątałem się trochę na rowerze po okolicznych ruinach. mazury to miejsce w którym kotłuje się historia wielu nacji, życiowych losów i zwykłej doli i niedoli mieszkańców. wystarczy tylko sięgnąć do kart tej księgi, aby dostrzec nie "ich", ale "nas". siedemdziesiąt, dwieście, czy tysiąc lat wstecz....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

muszę przyznać, że przygotowałem się nico do tego, oglądając na przemian sezony „Zagadki wszechświata z Morganem Freemanem”, „Teorie wielkiego podrywu”, a ostatnio także „Detektywa”. serio i z przymrużeniem oka. (hehe- śmiech zza kadru). ten ostatni serial ze względu na totalne odloty głównego bohatera Rust’iego Cohle’a, który gdzieś tam kluczy w swoich wywodach przed śledczymi na temat filozofii, ale i fizyki kwantowej – poniekąd. uwielbiam też tak czasami odlecieć. właściwie mógłbym nie wracać już nigdy i wiem, że kiedyś tak się stanie. osiądę gdzieś tam w ciemnym pokoju pośrodku Mgławicy Andromedy.

opowieść Hawkinga jest przystępna, lecz mimo tego faktu, łatwo można się zgubić. czytanie w moim przypadku szło opornie, czytasz sobie mianowicie o Teorii Strun i odlatujesz. po dwudziestu minutach zdajesz sobie sprawę, że jesteś myślami gdzieś daleko i próbujesz sobie interpretować różne teorie na własny użytek. zastanawiasz się skoro to może wyglądać tak, to jak to się ma do reszty i tak bez końca w zasadzie. czasami wynikają z tego absurdalne wnioski i już nie jesteś niczego pewien.

cenie sobie Hawkinga, ale kto nie ceni gościa który będąc zupełnie nieobecny ciałem triumfuje swoim umysłem. przecież ta cała nasza obecność tutaj, ogranicza się tak naprawdę do kilku spięć (wyładowań elektrycznych) w korze mózgowej. to wszystko. więcej być może nie istnieje. świat nas otaczający, jest jedynie interpretacją naszego umysłu. umysłu - czyli kawałka galarety o wadze ok 1375g.

muszę przyznać, że przygotowałem się nico do tego, oglądając na przemian sezony „Zagadki wszechświata z Morganem Freemanem”, „Teorie wielkiego podrywu”, a ostatnio także „Detektywa”. serio i z przymrużeniem oka. (hehe- śmiech zza kadru). ten ostatni serial ze względu na totalne odloty głównego bohatera Rust’iego Cohle’a, który gdzieś tam kluczy w swoich wywodach przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

jeżeli chodzi o Finn'a Alnæs'a to kiedyś w czasie rozmowy z Witoldem Leszczyńskim dowiedziałem się nieco o życiu tego pisarza. Witold ekranizował powieść "Kolos". z tej ekranizacji nie był zadowolony ani on, ani Alnæs. to znaczy z końcowego efektu. Finn był samotnikiem, jeździł swoim starym saab'em i brał olbrzymie ilości prochów wtedy. to właściwie było pod koniec jego życia. co chwila, raz to wykreślał, raz dodawał w scenariuszu sceny z książki. Witold opowiadał mi jakie męki przeżywał w Lillehammer, gdzie mieszkał pisarz i że właściwie pod koniec filmu obydwaj byli wycieńczeni współpracą. efekt końcowy był taki, że Alnæs nie zgodził się na uwzględnienie go jako scenarzysty, zresztą premiery filmu nie dożył i Witold wypuścił ten film, ale wiem, że niechętnie o nim rozmawiał.

książka jest doskonała i piękna. Alnæs w naszym kraju jest prawie nie znany, sądząc po ilości osób tutaj - w ogóle.

jeżeli chodzi o Finn'a Alnæs'a to kiedyś w czasie rozmowy z Witoldem Leszczyńskim dowiedziałem się nieco o życiu tego pisarza. Witold ekranizował powieść "Kolos". z tej ekranizacji nie był zadowolony ani on, ani Alnæs. to znaczy z końcowego efektu. Finn był samotnikiem, jeździł swoim starym saab'em i brał olbrzymie ilości prochów wtedy. to właściwie było pod koniec jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

kolejny raz czytając wypociny "polskiej gangsterki", zastanawiam się jak ludzie z tak małym ilorazem inteligencji, mogli zyskać taką sławę w świecie przestępczym. mentalność kawałka nogi od stołka, pana Słowika, poraża. dosłownie. znowu mamy do czynienia z oparami absurdu i schizofrenią. niczemu niewinny Andrzej nieprawnie skazany za jakiś tam wypadek, jest taki nieporadny, że pewnego dnia zyskuje sławę jako niepokonany w warszawskich knajpach wyjątkowo spokojny człowiek, który jednak zawsze ściąga okulary, nawet jak ma pokonać pana Gołotę. ponadto jest wielbicielem sztuk pięknych i gorliwych katolikiem. nie wiem, czy ja spłaszczam? być może nie zdołałem objąć wielkości umysłu pana ptasiego móżdżka.
znowu ta megalomania w wykonaniu kolejnego słabego człowieczka, który usiłuje swojego małego fallusa powiększyć czynami z życia. żałosna ta urojona biografia.

kolejny raz czytając wypociny "polskiej gangsterki", zastanawiam się jak ludzie z tak małym ilorazem inteligencji, mogli zyskać taką sławę w świecie przestępczym. mentalność kawałka nogi od stołka, pana Słowika, poraża. dosłownie. znowu mamy do czynienia z oparami absurdu i schizofrenią. niczemu niewinny Andrzej nieprawnie skazany za jakiś tam wypadek, jest taki nieporadny,...

więcej Pokaż mimo to