-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant22
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2024-05-14
2024-05-13
„Ludzi zwykle przyciąga to za czym tęsknią i czego im brakuje”
Cudna okładka książki „Glass Hills” sprawiła, że nie mogłam oprzeć się pokusie poznania skrywanej za nią historii. Czułam, że będzie to piękna, czytelnicza przygoda i nie pomyliłam się. Od pierwszej strony dałam się porwać jej nurtowi, który niczym górski strumyk, poprowadził mnie przez kolejne epizody i rozdziały opatrzone zabawnymi, krótkimi tytułami.
Mila Majer ma 24 lata, ale nie jest typową dziewczyną, gdyż nie wpisuje się w popularne trendy modne wśród jej rówieśników. Nie posiada bowiem konta na Facebooku, Instagramie, Tik Toku, nie używa WhatsAppa, a przyjaciół ma tylko w realu. Uwielbia za to malować, spędzać czas ze swoją przyjaciółką, chodzić na spacery, zajadać się słodko-kwaśnymi żelkami, kocha swojego psa, pracę w księgarni i oczywiście książki oraz swoją starą, wysłużoną NOKIĘ 3210, ale nade wszystko kocha Szklarską Porębę i otaczającą ją przyrodę. To czego nie lubi to nowoczesności, Internetu, a najbardziej nienawidzi nowopowstających apartamentowców, developerów i warszawiaków. Ma o nich wyrobione zdanie, więc gdy pojawia się w jej ukochanej miejscowości jeden z nich, od razu nastawia się wobec niego wrogo. Ma o nim wyrobione zdanie, mimo że go jeszcze nie poznała. To Alex Kostrzak – syn jednego z największych developerów w kraju. Na dodatek jej mieszkający w Londynie brat – Mateusz, zwraca się do niej z prośbą, by ona, największy wróg „warszawki” pokazała Alexowi okolicę i opowiedziała o miejscowych ludziach.
Poza tym okazuje się, że firma ojca Alexa, „Millefiori Development”, kupiła właśnie teren wraz ze starym domem zwanym Domem Zimmermanna, więc z pewnością po to, by go zburzyć i wybudować kolejny, szklany szkaradek. Ojciec Alexa to bezkompromisowy biznesmen, który nie uznaje odmowy. Ma w planach zrealizowanie projektu „Glass Hills Resort”, czyli zbudowanie sieci hoteli na terenie Szklarskiej Poręby. Uważa lokalnych mieszkańców Dolnego Śląska za „zakochanych w próchniejącym drewnie”, potępiających wszystko, co jest nowe i praktyczne.
Zresztą Alex myśli podobnie, ale wie, że jeżeli chce przejąć część udziału w firmie, musi wykonać zadanie, doprowadzić go do końca z sukcesem, więc przyjdzie mu spędzić jakiś czas w „zabitej dechami dziurze”. Alex Kostrzak, zwany przez Milę Bucem z Warszawy, przybywa więc w Karkonosze z gotowym planem i projektem. Chce tu spędzić tylko tyle czasu ile jest to konieczne, by zorientować się w nastrojach mieszkańców i rozpoznać teren.
„Glass Hills” to klimatyczna powieść przenosząca nas w piękne górskie krajobrazy nakreślone tak, że chciałoby się tam pojechać. Teren nie jest mi obcy, ale uwielbiam góry i spacery w pięknych okolicznościach przyrody, więc tym bardziej z zainteresowaniem śledziłam kolejne wydarzenia, które płyną lekko i bez wywoływania znużenia. Przebieg fabuły i losy bohaterów nie trudno jest przewidzieć, ale opisane są w urokliwy sposób ukazując piękno natury, charakterystykę terenu, kusząc smakami i czarując tradycją, która związana jest z Karkonoszami i górskim klimatem.
Zarówno Alex jak i Majka wzbudzają sympatię od początku. On od pierwszych chwil jest zaintrygowany dziewczyną, która zachowuje się naturalnie, a jej uroda nie jest efektem zabiegów kosmetycznych i chirurgicznych. Majka, z początku wrogo jest nastawiona do „Buca z Warszawy”, ale stopniowo przekonuje się do jego osoby, tym bardziej, że Alex nie wydaje się takim zadufanym typkiem, za jakiego go uważała.
Autorka pisze o swoim ukochanym mieście i regionie z miłością i pasją. Kiedyś sama należała do warszawskich mieszczuchów, ale od kilku lat mieszka z rodziną w Szklarskiej Porębie, która jest tłem dla wydarzeń dziejących się na kartach książki. Urokliwie opisuje te miejsca, pobudzając naszą wyobraźnię i grając na naszej wrażliwej duszy. Na tym tle dzieje się piękna historia o rodzącej się miłości między dwojgiem ludzi pochodzących z różnych środowisk.
To też opowieść o przynależności do rodzinnego miejsca, grupy społecznej, tradycji i kultury, z którą współistniejemy. Niesie ze sobą przesłanie by dbać o „perełki” znajdujące się w naszym regionie, ale też nauczyć się wpasowywać w naturę, dostrzegać piękno chwili, być po prostu tu i teraz, zamiast pędzić wciąż za karierą, sukcesem i materialnym luksusem. Zwraca uwagę na to, że dziś ludzie za bardzo są przywiązani do technologii, udogodnień, Internetu, telefonów, bez których trudno im funkcjonować, a do tego pracują ponad miarę i możliwości swojego organizmu. Zbyt rzadko dostrzegają piękno natury obok siebie, więc warto zatrzymać się chociaż na chwilę i zobaczyć, co jest w danym momencie ważne.
Z pietyzmem, lekkością i humorem autorka rysuje wizerunek górskich szlaków, uroczych zakątków, zapachy lasu, łąk, smakowitych regionalnych potraw i różnych relacji międzyludzkich. Zestawia walory wiejskiego życia z gwarem i pędem dużych miast, sugestywnie oddaje emocje, a narracja trzecioosobowa pozwala dojrzeć każdy aspekt danego problemu i odczucia bohaterów w jednym czasie. Podkreśla, że miejsce, w którym żyjemy, to nie tylko ludzie, którzy tam mieszkają, ale też budynki, infrastruktura, architektura, lokalne legendy i historie. Autorka ujawnia w końcowym wpisie, że większość miejsc, które pojawiły się w tej powieści, istnieją w rzeczywistości, więc tym bardziej można ulec magii karkonoskich zakątków. Uświadamia też, że do szczęścia nie potrzeba zbyt wiele. Wystarczy posłuchać własnego serca i tego, co dla nas jest najlepsze.
Egzemplarz książki otrzymałam od portalu Sztukater
„Ludzi zwykle przyciąga to za czym tęsknią i czego im brakuje”
Cudna okładka książki „Glass Hills” sprawiła, że nie mogłam oprzeć się pokusie poznania skrywanej za nią historii. Czułam, że będzie to piękna, czytelnicza przygoda i nie pomyliłam się. Od pierwszej strony dałam się porwać jej nurtowi, który niczym górski strumyk, poprowadził mnie przez kolejne epizody i...
2024-05-31
2024-05-24
„Najważniejsze są chęci, a nie to, jak ktoś wygląda i co sobą reprezentuje.”
Niby każdy wie, że kłamstwo nie popłaca i nie jest to właściwa droga do rozwiązania problemów. Mimo to wciąż jest ono obecne w naszym życiu i często można przekonać się o prawdziwości stwierdzenia, że ma ono „krótkie nogi” co oznacza, że prędzej lub później prawda wyjdzie na jaw. Przekonała się o tym bohaterka powieści „Spętani przeznaczeniem”, które rozpoczyna serię o rodzinie Thomasów.
Brooklyn McAllister przekroczyła już 32 lata życia, ale wciąż jest poddawana dyktatowi swoich przełożonych w firmie zajmującej się nieruchomościami. Ta podległość jest nie do zniwelowania, gdyż szefami są jej rodzice, którzy całkowicie zdominowali swoją córkę narzucając jej swoją wolę. Brooklyn, jako specjalistka od nieruchomości, już nie raz pokazała, że potrafi dopiąć swego, jeżeli zostanie wytyczony jej jakiś cel, wiec teraz rodzice zlecają jej zdobycie pewnej farmy położonej w Barrington Hills i należącej do rodziny Thomasów, które do tej pory prowadził Benedict Thomas. McAllisterowie wiedzą jedynie, że po nim ranczo przeszło na jakiegoś Archera Thomasa, więc są przekonani, że ponętna i piękna Brooke bez problemu zdobędzie względy starego, jak przypuszczają, i brzuchatego farmera, a wraz z tym odpowiedni papierek z umową sprzedaży. Brooklyn udaje się tam właśnie z takim przekonaniem. Oczywiście jedzie tam swoim najlepszym samochodem, w najdroższych, markowych ubraniach i w modnych, wysokich szpilkach!!! Na wieś!
Szybko przekonuje się jak bardzo pomyliła się w swoich osądach i w sposobie doboru stroju.
Archer Thomas wychowuje trzy córki, z którymi radzi sobie świetnie, chociaż one nie ułatwiają mu tej roli. Po śmierci swego ojca, a wcześniej ukochanej żony, Archer stara się dzielić swój dzień na pracę na ranczu i zajmowaniu się niesfornymi, ale kochanymi dwoma nastolatkami i jedną czterolatką. Z pomocą swojej mamy Melindy i od czasu do czasu przyjaciela Garretta zwanego Grizzly i jego żony, daje sobie świetnie radę. To wzór ojca, który za swoje córki oddałby życie i zawsze są one dla niego najważniejsze. Z tego też powodu, do tej pory nie zamierzał wprowadzać do swojego świata żadnej kobiety na dłużej. Nie spodziewa się, że panna z miasta, którą widzi na podwórku swojej posesji, utaplana w błocie, z utkniętym w nim eleganckim bucie, namiesza tak bardzo w jego spokojnym i w miarę poukładanym życiu.
Świetnie bawiłam się z rodzinką Thomasów, chociaż na początku nie wszyscy zyskali moją sympatię. Moje serce skradła od początku mała Lily, która swoim dziecięcym rozumkiem przewyższała swoje starsze siostry, z których najbardziej denerwowała mnie czternastoletnia Andy. Ciągle miała roszczeniową postawę, bezkompromisową, a do była uparta i momentami arogancka, zwłaszcza do Brooklyn, którą ocenia bez lepszego poznania, chociaż w pewnym sensie - trzeba jej przyznać, że wyczuła jakiś fałsz w zachowaniu. Zachowanie Brooke też może irytować, ale ją mogę zrozumieć, bo ona innego życia po prostu nie znała. Postanawia spędzić trochę czasu na rancho, by chociaż na kilka dni odpocząć od męczących obowiązków, jakie czekają na nią w jej mieście i w końcu żyć, tak jak chce, bez oceniania i nacisków rodziny.
"Spętani przeznaczeniem" to wspaniały początek serii i bardzo dobry debiut młodziutkiej pani Zuzanny Dominik, a do tego jest świetnie napisany, z dobrym tempem, dialogami, bez zbędnych dłużących się opisów pisanych na siłę. To styl, który odpowiada mi pod każdym względem. Oczywiście, że są pewne schematy, ale cała powieść jest napisana tak zgrabnie, że w ogóle się tego nie zauważa a całość jest momentami zabawna, urocza, emanująca wiejskim, sielskim klimatem, ciepłem ojcowskiej opieki i emocjami wywołanymi odczuciami bohaterów. Są wśród nich bardzo interesujące osobowości, zarówno główne, ale też drugoplanowe.
Autorka potrafiła ująć wszelkie emocje i różne doświadczenia w sugestywnych słowach i widać, że od początku ma wszystko przemyślane. Nie tylko pierwszy tom, ale też kolejne. Świadczy o tym wprowadzenie do wydarzeń pozostałych braci Archera, przedstawienie ich nam w zabawnych epizodach, ale też zapowiedź kolejnych części, w których z pewnością poznamy po kolei każdego z nich. Archer ma trzech wspaniałych braci: Cole'a mieszkającego w Toronto, Jaxa - w Nowym Jorku i Shane'a w Kansas City. Między nimi jest wspaniała braterska więź, ale mają mało okazji do widywania się na żywo. Każdy z braci to świetny materiał na osobne historie, dlatego niezmiernie się cieszę, że autorka zdecydowała się na serię o tych facetach. Już teraz poznajemy niektóre z ich życiowych epizodów, charakter, osobowość i ich aktualną sytuację. Chętnie więc wrócę do rodzinnych stron braci Thomas, by poznać kolejne, fascynujące historie.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem EditioRed
„Najważniejsze są chęci, a nie to, jak ktoś wygląda i co sobą reprezentuje.”
Niby każdy wie, że kłamstwo nie popłaca i nie jest to właściwa droga do rozwiązania problemów. Mimo to wciąż jest ono obecne w naszym życiu i często można przekonać się o prawdziwości stwierdzenia, że ma ono „krótkie nogi” co oznacza, że prędzej lub później prawda wyjdzie na jaw. Przekonała się o...
2024-05-22
„Milczenie nie zawsze jest złotem”
Bardzo czekałam na ten tom po tym, w jaki sposób skończyła się pierwsza część trylogii „Swallow.” Nie mogę napisać zbyt dużo, bo nie jest możliwe opowiedzenie o tym, co działo się na kartach drugiej części, a jedynie to, że fabuła zaczyna się 11 miesięcy po wydarzeniach kończące tom pierwszy. To, co się w ciągu nich wydarzyło, zostaje nam naświetlone stopniowo, naprzemiennie z tym, co dzieje się aktualnie. Haelyn wciąż przeżywa tamte sceny, trawi ją tęsknota, wprowadza ją w stan marazmu. Dodam jeszcze, że momentami dziewczyny mnie irytowały, zwłaszcza Minnie, która oczywiście może czuć się zła, ale nie próbuje niczego wyjaśniać, zrozumieć sytuacji, lecz od razu ciska się niczym niezrównoważona małolata. Obie są przecież kobietami mającymi ponad 20 lat, więc już najwyższy czas dorosnąć i zachowywać się bardziej dojrzale.
Niektóre rozwiązania i sytuacje można było przewidzieć, bo zachowane są standardowe sploty sytuacji, których można było się spodziewać, ale wiele razy autorce udało się wprawić w szok, zwłaszcza w drugiej połowie książki. Pierwsza skupiała się bardziej na psychologicznych aspektach bohaterów i to udało się doskonale, bo wyraźnie wyczuwalny był stan danej osoby, jej frustracje i wątpliwości, ale też motywy działania. Na brak emocji nie mogę narzekać, bo było ich mnóstwo, a do tego dochodzi jeszcze sprawa kryminalna, sekrety, kłamstwa, które wychodzą na jaw, a do tego miłość, która nie ze wszystkim może sobie poradzić. Autorka wspaniale to wszystko opisuje, dokładnie nakreśla, może czasami za szczegółowo rozkłada niektóre sprawy na drobne elementy, ale bez trudu można łatwo wniknąć w umysły i serca każdej z osób i wczuć się w to, co przeżywają w swoim wnętrzu.
„Swallow” to seria, która reprezentuje tzw. slow burn romance, gdyż bohaterowie powoli dojrzewają do tego, co czują wobec siebie, analizują emocje, swoje reakcje, a przy tym wzrasta napięcie, ich relacja stopniowo ulega przemianie, aż oboje dostrzegają, że nie mogą bez siebie żyć. Wciąż pojawiają się przeszkody, które utrudniają im bycie ze sobą i cieszenie się uczuciem, które ich połączyło. To swoisty taniec dwojga serc, który raz przybliża ich do siebie, raz oddala, a czasami potrzeba wstrząsu, by zrozumieć swoje uczucia.
Przewodnią myślą tej części jest nadzieja, która jak wiemy umiera ostatnia, ale też ma opinię, że jest matką głupich. Jednak w tym wypadku była ona siłą, która motywowała do działania, budziła chęć do walki o siebie i miłość, zwłaszcza, jeżeli chodzi o Riona i Haelyn. W pierwszym tomie serii mieliśmy pokazane wydarzenia z perspektywy tych dwojga osób. Teraz do głosu dochodzi osoba, która była ważna od początku, ale teraz wysuwa się na plan pierwszy, a dzięki temu fabuła jest jeszcze bardziej bogata w wydarzenia, ekspresyjna, z dobrym tempem, które może nie od razu pędzi, ale rozpędza się stopniowo. A gdy wszystkie tryby zostają uruchomione, to wydarzenia są nie do zatrzymania.
Jednak emocjonalną bombą było to, co autorka zrzuciła na mnie w ostatnich rozdziałach. Miałam swoje podejrzenia, co do sprawy kryminalnej sprzed lat, jaka była udziałem Haelyn, ale nie brałam pod uwagę takiego rozwiązania. Finał jest wisienką na tym torcie złożonym z wielu warstw i zdecydowanie warto do niego dotrzeć. Teraz z podekscytowaniem czekam na kolejną część, która mam nadzieję, pojawi się szybko.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Jaguar
„Milczenie nie zawsze jest złotem”
Bardzo czekałam na ten tom po tym, w jaki sposób skończyła się pierwsza część trylogii „Swallow.” Nie mogę napisać zbyt dużo, bo nie jest możliwe opowiedzenie o tym, co działo się na kartach drugiej części, a jedynie to, że fabuła zaczyna się 11 miesięcy po wydarzeniach kończące tom pierwszy. To, co się w ciągu nich wydarzyło, zostaje nam...
2024-05-16
„Sama decydujesz, co jest dla ciebie dobre, a co złe”
Niezauważone w porę zagrożenie przybiera na sile, a gdy zauważamy niebezpieczeństwo, bywa, że jest za późno na reakcję. Dzieje się tak na przykład w przypadku przemocy, gdy jej początkowe znaki są niemal nie do uświadomienia, że to początek koszmaru, zwłaszcza jeżeli chodzi o przemoc psychiczną. Doświadczyła tego bohaterka książki „Wybacz”.
Gdy Robyn Claymore spotkała przystojnego Juliana Richardsona, była przekonana, że wygrała los na loterii. Jego nieco charyzmatyczna osobowość dodawała mu uroku, a wszelkie inicjatywy ze strony mężczyzny traktowała, jako zainteresowanie jej osobą i przejawy uczucia. Nie zauważyła, że niebezpieczeństwo skrada się niepostrzeżenie, krok po kroku usidlając ją i zamykając w jego świecie. Ten fragment z życia bohaterki poznajemy w rozdziałach zabierających nas w przeszłość Robyn, gdy to wszystko się zaczęło, a więc o 2,5 roku wstecz. Nic dziwnego, że teraz, gdy do kobiety przychodzi policjantka z informacją, że Julian zniknął i nie wiadomo co się z nim stało, ona nie potrafi wykrzesać z siebie żalu, a raczej czuje ulgę, chociaż nie może spać całkiem spokojnie, dopóki nie nabierze pewności, że on już nie wróci.
Bianca Iosivoni zaskoczyła mnie tą powieścią, gdyż znałam ją z bardziej romantycznych historii, w których miłość pokazana jest w pozytywny sposób. W książce „Wybacz” poznajemy nieco inne jej oblicze: miłość chorą, zaborczą, izolującą od społeczeństwa, despotyczną, psychopatyczną, toksyczną, mroczną i bezwzględną. Chociaż pozornie wszystko wygląda normalne, sielsko, niemal idyllicznie.
Z początku wszystko toczy się zwyczajnie, jak jeden z wielu romansów i gdyby nie prolog, który daje nutkę nerwowej atmosfery, to jednak kolejne nie wieszczą niczego złego. To jednak cisza przed burzą, bo stopniowo aura zaczyna się zmieniać i coraz bardziej czuć mroczny dreszczyk. Do tego znamy tylko i wyłącznie wersję Robyn, które opowiada nam o sobie w chwili obecnej, jak i o tym, co przeżyła w przeszłości. Jej punkt widzenia, myśli i niektóre zwroty dodatkowo zasiewają niepokój.
Przeszłość przeplata się z teraźniejszością, by w pewnym momencie spotkać się w kulminacyjnym, mocnym emocjonalnie, pełnym napięcia finale. Najsłabszym ogniwem były tutaj działania policji, ale one nie mają aż takiego znaczenia w tej historii. Ważne jest to, co dzieje się u Robyn, po tym, gdy miesiąc temu zdecydowała się zakończyć związek z Julianem i zamieszkać tymczasowo pod opiekuńczymi skrzydłami siostry. Wkrótce dzieją się sprawy, które coraz bardziej mącą jej umysł, a ona sama już nie wie, komu ma ufać. Nawet nie jest pewna, czy może ufać samej sobie.
„Wybacz” to świetnie napisany thriller z elementami psychologii, romansu, kryminału spięte suspensem, który dodatkowo wzbudza wątpliwości i niepewność, co może się wydarzyć. Autorka doskonale nakreśliła mechanizm działania człowieka ogarniętego potrzebą kontrolowania i manipulowania. Jego naciski nie są pozornie nachalne, wręcz ocierają się o prośbę, więc można by potraktować to, jako troskę i potrzebę zwrócenia na siebie uwagi. Ta historia uświadamia, że miłość naprawdę bywa ślepa, bo nie raz nie dostrzega zagrożenia. Jest to więc swoisty apel, by nie ignorować sygnałów ostrzegawczych, odchyleń od normalności, czegoś co nas niepokoi i nie przykrywać niektórych gestów troską, gdy tej troski naprawdę nie ma. Bo gdy dostrzeżemy zło, może być już za późno na reakcję, nawet, gdy ktoś nam wmawia, że robi to dla naszego dobra.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Jaguar
„Sama decydujesz, co jest dla ciebie dobre, a co złe”
Niezauważone w porę zagrożenie przybiera na sile, a gdy zauważamy niebezpieczeństwo, bywa, że jest za późno na reakcję. Dzieje się tak na przykład w przypadku przemocy, gdy jej początkowe znaki są niemal nie do uświadomienia, że to początek koszmaru, zwłaszcza jeżeli chodzi o przemoc psychiczną. Doświadczyła tego...
2024-05-11
„człowiek ciągle za czymś pędzi, a w pewnym momencie zderza się ze ścianą i żałuje, że nie wycisnął z życia tyle, ile naprawdę chciał”
On - Oliwier ma 34 lata – właśnie dowiedział się, że jego obecna partnerka, Karolina, nie chce dłużej ciągnąć ich związku trwającego od dziesięciu lat. I to powiedziała teraz, gdy płyną promem wycieczkowym na Kretę. Oświadcza mu, że nie jest w stanie z nim być w sytuacji, jaka się wytworzyła w ich życiu. Jest to dla niego szokiem, ale z drugiej strony jest ją w stanie zrozumieć, bo wie, jaka przyszłość go czeka. W pewnym momencie dostrzega młodą dziewczynę, która wydaje się beztroska i bez problemów. W tym momencie zauważył, że zazdrości jej etapu, w którym ona teraz się znajduje, czyli czystej karty u progu dorosłości. Tą dziewczyną jest dwudziestoletnia Ania, która spędza czas ze swoją mamą na urlopie. Ona też dostrzega jego urok, ale oboje traktują to jako coś chwilowego. Wkrótce okazuje się, że ich drogi przecięły się w tym momencie nieprzypadkowo.
Delikatna okładka przyciąga wzrok obiecując romantyczną i słodką opowieść, ale tak do końca nie jest. Zaczyna się jak typowy romans, ale z czasem przemienia się w emocjonującą historię o miłości, która naznaczona jest przeszkodami. Bohaterowie mierzą się z życiowymi problemami, jakie mogą zdarzyć się u każdego. Zarówno Anna, jak i Olivier mają swój bagaż doświadczeń, z tym że ona zmaga się z traumą z przeszłości, a on martwi się przyszłością, gdyż przeżywa to, co może stać się z nim w każdej chwili. Balast, jaki nad nim wisi wpływa na jego ciało, ale też psychikę i z tego względu nie chce na nikogo zrzucać swego ciężaru. Jednak spotkanie Ani pokazuje mu, że zawsze, każdy ciężar dźwiga się z kimś, na kogo można liczyć w każdej sytuacji.
Pani Ewelina Dobosz stworzyła dwie bardzo charakterystyczne osobowości rewelacyjnie oddając ich nastroje, stan psychiczny umiejętnie nakreślając wszelkie emocje, jakie im towarzyszą. Poprzez doskonale dobrane słowa bez trudu wniknęłam w ich świat, umysły i wewnętrzne dylematy, kibicując, by im się udało. Postać Ani jest godna naśladowania, gdyż nie jedna osoba poddała by się w wyniku trudności, jakie pojawiają się w ich relacji i to takie, na które nie mają wpływu. Miłość Ani i Oliviera rozczula, gdyż są dla siebie wsparciem, opoką, pod którą zawsze mogą się schronić.
Musiałam trochę po niej ochłonąć, bo wzniosła moje emocjonalne doznania na wysoki poziom. Ogromnie kibicowałam bohaterom i trzymałam kciuki, by się nie poddawali. To piękna historia, w której jest wszystkiego po trochu, jeżeli chodzi o sferę uczuciową, z erotyką włącznie, ale jest ona bardzo subtelnie pokazana, bez wulgaryzmów i nadmiernych, anatomicznych szczegółów.
To przede wszystkim opowieść o uczuciu silniejszym niż lęk, strach, niepewność jutra i o chwytaniu chwil szczęścia między walką o zdrowie, a czasem spokoju. Temat przewlekłej choroby wysuwa się tutaj na plan pierwszy razem z motywem budowania trudnego związku. Autorka wykonała tutaj ogromną pracę dotyczącą poznania symptomów choroby i jej objawów oraz trudności w leczeniu. Wyraziście i boleśnie pokazała cierpienie człowieka, który ma świadomość jakie zmiany w nim zachodzą. Zmiany, które nie rokują dobrze. Wniknęła w umysł chorej osoby, ale też podkreśliła, jak ważne jest wsparcie kogoś bliskiego.
Poza tą warstwą wyłaniają się inne kwestie, z którymi z kolei społeczeństwo sobie nie radzi. Chodzi przede wszystkim o różnice wieku między mężczyzną i kobietą, którzy postanawiają być ze sobą na dobre i złe. Problem tkwi w stereotypach obecnych cały czas w normach społecznych i zbyt szybkim ocenianiu intencji ludzi będących w takich relacjach. Tymczasem okazuje się, że nie mają one racji bytu, gdy dwoje ludzi połączą silne więzi. Nie jest trudno być z kimś w związku, gdy wszystko układa się pomyślnie i nie ma większych problemów. Jednak dopiero trudne chwile pokazują prawdziwe oblicze danej relacji i nie raz bywa tak, że nie wszyscy zdają taki egzamin. Oliviera i Anię dzieli czternaście lat różnicy, ale gdy miłość wkracza w ich serca, nie ma to znaczenia. Podobało mi się, że potrafili stanąć jedno za drugim, byli szczerzy wobec siebie, bez fochów i niepotrzebnych starć. Po prostu ze sobą byli.
Egzemplarz książki otrzymałam od portalu Sztukater
„człowiek ciągle za czymś pędzi, a w pewnym momencie zderza się ze ścianą i żałuje, że nie wycisnął z życia tyle, ile naprawdę chciał”
On - Oliwier ma 34 lata – właśnie dowiedział się, że jego obecna partnerka, Karolina, nie chce dłużej ciągnąć ich związku trwającego od dziesięciu lat. I to powiedziała teraz, gdy płyną promem wycieczkowym na Kretę. Oświadcza mu, że nie...
2024-05-11
„Nie możesz się spodziewać, że życie da ci wszystko, czego pragniesz.”
Gdy jesteśmy nastoletnimi ludźmi, nie zastanawiamy się nad tym, jak nasze zachowanie może wpłynąć na przyszłość. Kiedyś mówiono, że łatwo sobie zepsuć opinię, gorzej ją potem naprawić. Zwracano nam uwagę, że czegoś nie wypada zrobić, ostrzegano przed zszarganiem sobie swojego wizerunku, bo raz przyklejoną łatkę trudno oderwać. Mając naście lat chcemy się bawić, robić szalone rzeczy, nie licząc się z tym, co mówią o nas inni. Tymczasem, mimo że czasy się zmieniły, jednak nie zmieniły się pewne zasady. W dorosłym życiu może zdarzyć się tak, jak u bohaterów książki „Reputacja niegrzecznej dziewczyny”, że przeszłość znacząco dała o sobie znać.
Evan Hartley zawsze był i jest postrzegany, jako ktoś, kto wciąż pakuje się w kłopoty, nie potrafi utrzymać nerwów na wodzy, a do tego bardzo łatwo daje się sprowokować do bójki, Do tego dochodzi nadużywanie alkoholu, częste imprezowanie i brak stabilizacji, zwłaszcza w sferze uczuciowej. W szaleństwach młodzieńczych lat, od dzieciństwa towarzyszyła mu Genevieve West, z którą potrafili wpadać na zwariowane pomysły, a do tego z czasem zaczęło ich łączyć uczucie wykraczające poza przyjaźń. Niestety, wydarzenia sprzed roku stały się przyczyną nagłego wyjazdu dziewczyny z rodzinnego miasteczka. Zrobiła to bez wyjaśnień, pozostawiając wszystko za sobą i układając sobie życie w Charleston. O ich znajomości mogliśmy szczątkowo przeczytać w pierwszym tomie pt.: „Kompleks grzecznej dziewczynki” przy okazji śledzenia losów brata Evana, Coopera, więc można było się spodziewać, że autorka poświęci temu wątkowi osobną opowieść. Teraz Cooper i Mackenzie pojawiają się również w „Reputacji niegrzecznej dziewczyny”, ale już jako postacie drugoplanowe, lecz to wystarczy, by dowiedzieć się, co u nich słychać.
Gdy Genevieve ponownie pojawia się w Avalon Bay, nie spodziewa się, że spotkanie z byłym chłopakiem namiesza w jej życiu. Ona postanawia podejmować rozsądne decyzje, stronić od alkoholu, a przede wszystkim unikać kłopotów z udziałem Evana. Jednak w tak małej społeczności nie jest to łatwe. Okazuje się, że nadal między nimi aktywna jest chemia, która sprawia, że trudno ją ignorować.
Fakt, że Cooper i Evan są braćmi sprawia, że ich losy się przeplatają, a tym samym w ich życie wkracza Genevieve. Niektóre fakty z ich wcześniejszych perypetii zostały umiejętnie przybliżone, więc jeżeli ktoś nie czytał pierwszej części „Avalon Bay”, nie będzie miał problemów z odnalezieniem się w obecnej historii. Pani Elle Kennedy umiejętnie potrafi zaangażować w akcję wszystkie pojawiające się postacie, bez względu na to, czy jest to osoba drugoplanowa, czy wiodąca.
Mimo że tytuł sugeruje problem z reputacją dziewczyny, to zmiany wizerunku bardziej wymaga Evan. Genevieve już od roku pracuje nad sobą i stara się nie popełniać błędów młodości. Evan to wciąż duży chłopiec w ciele dorosłego mężczyzny, który jest gotowy wiele zrobić, by zdobyć serce ukochanej dziewczyny. Jednak, jak się okazuje, wydorośleć nie jest tak łatwo.
Pani Ella Kennedy ujęła mnie swoim stylem, który nie jest męczący, gdyż emanuje lekkim humorem i charakterystycznymi postaciami. Kolejne sceny następują po sobie dosyć szybko, więc i czytanie przebiegało bez problemów. Drugi tom dorównuje stylem i odpowiednim tempem pierwszemu tomowi, wiec czytało się go równie szybko. Jest to wprawdzie opowieść z nieco innym klimatem, bo bohaterowie wywodzą się z tego samego środowiska, czyli mieszkańców Avalon Bay, ale charakter i sposób prowadzenia fabuły jest taki sam. Osobiście lubię ten rodzaj prowadzenia uwagi czytelnika, bez zbędnych długich wywodów, chociaż przemyśleń i dylematów tutaj nie brakuje. Dotyczą one nie raz tego, co działo się w przeszłości, więc poznajemy epizody z dzieciństwa i młodzieńczych szalonych lat Evana i Genevieve. Motywem przewodnim jest oczywiście miłość, która z młodzieńczej i szalonej, zmienia się w bardziej dojrzałą, która motywuje do działania, ale wymaga wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny.
„Reputacja niegrzecznej dziewczyny” to bardzo przyjemna lektura, z lekkim podtekstem erotycznym, ale nie ma zbyt dużo tego rodzaju scen. Raczej fabuła skupia się na uczuciach bohaterów i próbie naprawienia błędów z młodości.
Akcja obraca się wokół perypetii miłosnych, ale nie tylko, bo poruszane są w niej też ważne, życiowe problemy i dylematy młodych ludzi, dotyczące np. relacji rodzinnych, braterskich i przyjacielskich, a przy wnikamy w klimat małomiasteczkowej społeczności, w której nic się nie ukryje. Przebywamy w środowisku młodych ludzi wieku około 20+, którzy spędzają ze sobą dużo czasu, najczęściej na plaży, gdyż bracia Hartley mają dom położony na takim terenie.
To opowieść emanująca młodością, przywołująca czas beztroski, który w pewnym momencie dociera do granicy, za którą czeka dorosłość, a to oznacza traktowanie życia poważnie. Zawarta w niej historia zwraca uwagę na to, że w pewnym momencie przychodzi taki czas, gdy trzeba spojrzeć w przyszłość bardziej dojrzale. Jednak okazuje się, że najpierw trzeba wiedzieć, czego się chce. Jednym wydaje się, że są na dobrej drodze, niektórym ludziom trudno wyjść poza stereotypy, a innym trudność sprawia pokonywanie swoich słabości. To zatem opowieść o dojrzewaniu, odkrywaniu swoich dobrych stron i rozwoju własnej osobowości. Jeżeli czegoś bardzo chcemy, to żadne trudności nie są w stanie nam udaremnić zdobycia celu, gdyż jak wiadomo: dla chcącego nie ma żadnych przeszkód.
Książkę przeczytałam, dzięki współpracy z wydawnictwem Zysk i S-ka
„Nie możesz się spodziewać, że życie da ci wszystko, czego pragniesz.”
Gdy jesteśmy nastoletnimi ludźmi, nie zastanawiamy się nad tym, jak nasze zachowanie może wpłynąć na przyszłość. Kiedyś mówiono, że łatwo sobie zepsuć opinię, gorzej ją potem naprawić. Zwracano nam uwagę, że czegoś nie wypada zrobić, ostrzegano przed zszarganiem sobie swojego wizerunku, bo raz...
2024-05-10
„czasem warto odważyć się na coś nowego”
Jeżeli dwoje ludzi jest w sobie zakochanych, to co w ich relacji może pójść nie tak i pokrzyżować im plany? Otóż przeszkodą może być to, co już Tadeusz Boy-Żeleński ujął w swoim dwuwierszu: „Z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz.”, a tak zdarzyło się w przypadku pary z książki „Fighting hard for me”, których uczucia nie zgrały się w czasie.
Sophie i Cole przyjaźnią się od dawna. Mogliśmy ich obserwować przy okazji poznawania historii dwóch innych par, o których opowiadały dwie pierwsze części trylogii „Finding Back to Us”. Autorka zdradziła w końcowym słowie, że nie miała zamiaru o nich opowiadać, gdy zaczynała pisać tę serię. Jednak ich pojawienie się w charakterze postaci drugoplanowych, wzbudziło zainteresowanie czytelników, którzy wręcz domagali się poświęcenia tej parze większej uwagi i dlatego powstała „Fighting hard for me”.
Już rok temu Sophie uświadomiła sobie, że jej uczucia wybiegają poza przyjacielską więź, jaka łączyła ją z Colem. Jednak wówczas wydawało się, że on jej nie zauważa, cały czas traktując jak dobrą kumpelę. I teraz, gdy miesiąc temu zakończyła swój dwunastopunktowy program odkochania się i wydaje się, że on jest jej obojętny, Cole nagle wyznaje jej, że się w niej zakochał. Zamiast się ucieszyć, ona jest przerażona i w efekcie proponuje mu, by podjął wyzwanie, które pomoże mu uwolnić się od uczucia, które on wobec niej czuje.
Za każdym razem, gdy sięgam po książkę pani Bianki Iosivoni wiem, że czeka mnie fascynująca opowieść i tak też było w przypadku trylogii „Cokolwiek się wydarzy”. Cała trylogia jest bardzo sympatyczną, opowieścią o przyjaźni, która łączy ze sobą młodych ludzi przebywających ze sobą ze względu na wspólne wynajmowanie mieszkania. Razem przeżywają różne perypetie, wspierają się, czasami sprzeczają, ale zawsze mogą na siebie liczyć. Bez względu na wszystko oni są ze sobą razem, są niezawodni i świetnie się czują w swoim towarzystwie. Jednych łączą tylko i wyłącznie koleżeńskie relacje, a niektórych trafia strzała Amora.
Sophie była według mnie mało dojrzała jak na dorosłą kobietę. Denerwujące było u niej ciągłe trzymanie się tezy o przyjaźni. Nie za bardzo rozumiałam jej toku myślenia dotyczące ewentualnego związku z Colem, w którym i tak się podkochiwała jeszcze rok temu. Teraz usilnie wciąż powtarza, że zależy jej na przyjaźni i boi się, że starci najlepszego kumpla, gdy połączy ich miłość. To jakieś pokręcone myślenie, gdyż dobry związek opiera się też na wartościach, które ważne są zarówno w przyjaźni, jak i związkach. Pod tym względem zupełnie nie zgadzałam się z podejściem Sophie do relacji z Colem. To co w niej mi się w niej podobało, to jej naturalność, bez zbędnego upiększania się i przesadnego dbania o sylwetkę, bo Sophie lubi pyszne jedzenie i nie żywi się tylko sałatkami, warzywami, czy korzonkami.
Cole z kolei pokazał, jak bardzo zależy mu na Sophie podejmując się przejścia przez dwunastostopniowy program wymyślony przez nią rok temu. Wydaje się być bardziej dojrzały i nie ma wątpliwości jeśli chodzi o to, co czuje. Jest gotowy zrealizować każde, nawet absurdalne zadanie, byleby tylko spędzić z nią jak najwięcej czasu. Bardzo podobał mi się w stałości swoich uczuć. Nie snuje niepotrzebnych rozważań, ale pragnie zrobić wszystko, by zdobyć serce dziewczyny.
„Dla niej ten cały program mógł służyć temu, bym się w nie odkochał. Ale ja chciałem spędzić z nią tyle czasu, ile tylko możliwe i w ten sposób udowodnić jej, jak nam razem dobrze.
W trylogii "Cokolwiek się wydarzy" poznaliśmy trzy pary: Callie i Keith’a, Teagan i Parkera oraz Sophie i Cole’a, ale w tej serii jest znacznie więcej ciekawych osób, którzy stanowią barwne tło dla głównych wydarzeń. Z tych trzech historii najbardziej podobała mi się pierwsza część czyli „"Finding. Back to us", druga odsłona serii kręciła się wokół gier komputerowych, więc był to dla mnie świat, w który mnie nie fascynuje, ale historia Parkera i Teagan była zabawna, podobnie, jak dobrze bawiłam się śledząc zmagania Sophie i Cole'a.
Pani Bianca Iosivoni stworzyła ujmującą, romantyczną i wciągającą opowieść o miłości, o którą trzeba się postarać, a która rządzi się swoimi prawami i nikogo nie można zmusić ani do zakochania się w kimś innym, ani odkochania się, jeżeli uczucie jest głębokie i szczere. To opowieść o odkrywaniu siebie na nowo, dojrzewaniu do poważnych związków i przyjaźni, z której na nowo rozkwita miłość.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Jaguar
„czasem warto odważyć się na coś nowego”
Jeżeli dwoje ludzi jest w sobie zakochanych, to co w ich relacji może pójść nie tak i pokrzyżować im plany? Otóż przeszkodą może być to, co już Tadeusz Boy-Żeleński ujął w swoim dwuwierszu: „Z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz.”, a tak zdarzyło się w przypadku pary z książki „Fighting hard for me”, których...
2024-05-08
„gdy się kocha, człowiek ma wrażenie, że jego serce jest przepełnione emocjami i że ukochanej osoby potrzebuje bardziej niż wszystkiego innego na świecie”
Błędy są wpisane w nasze życie i nie ma chyba nikogo, kto by ich nie popełniać. Wbrew pozorom uczymy się na nich jak powinniśmy postępować i co jest dla nas ważne, a przede wszystkim staramy się je naprawić i już więcej ich nie robić. Niektóre nasze niewłaściwe zachowanie można naprawić łatwo, ale są takie, które kładą się cieniem na naszym życiu i trzeba się bardzo postarać, by odkupić swoją winę. Przekonał się o tym jeden z bohaterów książki „The Mistake. Błąd”, która jest drugim tomem serii „Off-Campus”.
John Logan ma opinię lekkoducha, który zaliczył niemal każdą fankę hokeja zwanych króliczkami, ale też co atrakcyjniejsze dziewczyny z campusu. Odkąd w wynajmowanym przez niego i kumpli z drużyny pojawiła się Hannah, dziewczyna Garretta, Logan nie może spać spokojnie, bo Hannah mu się podoba. Jest jednak świadomy, że to Garrett z nią tworzy szczęśliwą parę, więc by nie być tego świadkiem, coraz częściej unika spędzania z nimi czasu. Jednego z takich dni wychodzi z zamiarem udania się do kumpla mieszkającego w akademiku Fairview House. Jednak zamiast do niego, przez pomyłkę trafia do pokoju 220, ale zamiast Danny’ego otwiera mu Grace Ivers.
O czymś takim ona nie marzyła w żadnym śnie i w żadnym momencie. Odkąd zaczęła chodzić na uniwersytet w Briar, sława o Loganie dotarła też do niej. No bo któż by nie słyszał o jednym z najsłynniejszym hokeiście ligii uniwersyteckiej i jego podbojach kobiecych serc. To ich nieoczekiwane spotkanie sam na sam jest początkiem ich wspólnej historii. Być może Logan szybko by zapomniał o nieśmiałej dziewczynie, gdyby nie błąd, jaki popełnił i postanawia go naprawić. Ich znajomość można podzielić na dwa etapy. Ich relacja wydaje się rozwijać w dobrym kierunku, ale Logan popełnia kolejny błąd, raniąc emocjonalnie dziewczynę. Dobiega właśnie jej pierwszy rok studiów i Grace wyjeżdża na wakacje do Paryża, do matki, a gdy wraca po kilku tygodniach, jest już zupełnie inną dziewczyną. Jest przekonana, że wyrzuciła z umysłu i serca przystojnego hokeistę. Jednak on nie zamierza tak łatwo się poddać.
Elle Kennedy w swoich miłosnych opowieściach zawsze przemyca trudne tematy i nie inaczej jest w tej części serii „Off-Campus”. Mimo że jest ona oparta na znanych schematach, ale i tak są to romanse o oryginalnej fabule, z dobrym pomysłem, ciekawymi bohaterami i dobrym tempem. Pozornie jest to lekka historia, w której obserwujemy próby naprawienia popełnionych błędów, głównie przez Logana, ale okazuje się, że pod tą niefrasobliwą powierzchnią kryje się emocjonalne bagno. Bagno, z którego Logan nie widzi wyjścia, to jego rodzinny dom. Nie ma w życiu łatwo, mimo że takie wrażenie sprawia, ale jest na tyle odpowiedzialny, że stara się sprostać trudnym obowiązkom, jakie dzieli z bratem. Tkwi więc w obecnej sytuacji pokazując światu twarz pewnego siebie człowieka, ignoranta, kobieciarza i imprezowicza, ale tak naprawdę nie widzi dla siebie przyszłości i możliwości spełnienia marzenia, jakim jest zostanie zawodowym hokeistą.
Powieść „The Mistake. Błąd” to drugie wydanie w Polsce. Po raz pierwszy została wydana w 2016 roku z inną okładką, ale uważam, że obecna grafika jest znacznie lepsza i przyciąga wzrok, a do tego sugeruje lekki styl i humor, a tych elementów w nie nie brakuje. W sumie seria „Off-Campus obejmuje pięć tomów, z których ostatni jest jakby podsumowaniem całości, bo spotykamy w nim wszystkie poznane dotychczas pary w czterech opowiadaniach. Z chęcią poznam ich historie w kolejnych częściach, które mam nadzieję, ukażą się szybko w nowej oprawie.
Książkę otrzymałam, dzięki Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl
„gdy się kocha, człowiek ma wrażenie, że jego serce jest przepełnione emocjami i że ukochanej osoby potrzebuje bardziej niż wszystkiego innego na świecie”
Błędy są wpisane w nasze życie i nie ma chyba nikogo, kto by ich nie popełniać. Wbrew pozorom uczymy się na nich jak powinniśmy postępować i co jest dla nas ważne, a przede wszystkim staramy się je naprawić i już więcej...
2024-04-26
„Pieniądze dają nam władzę, ale to rodzina jest w życiu najważniejsza.”
Zawsze wszędzie podkreślane jest, że rodzina jest najważniejsza, że jej dobro powinniśmy mieć zawsze na pierwszym miejscu i faktycznie dla wielu z nas jest to oczywiste. Dla rodziny jesteśmy zrobić wiele i zawsze pośpieszyć z pomocą. Podobnie zrobił jeden z bohaterów książki „Niebezpieczna miłość”, ale dla niego okazało się to początkiem problemów.
Romeo Bonanno zostaje poproszony przez swojego przyrodniego brata Fabrico o pomoc walce o wpływy między mafijnymi rodzinami mającymi wpływy w Los Angeles. Ich ojciec jest umierający i teraz toczy się bój o władzę. Fabrico ma 19 lat i jest za młody, by sobie z tym wszystkim poradzić, więc wpada na pomysł ściągnięcia starszego brata do Kalifornii. Na miejsce dotychczasowego bossa ostrzy sobie zęby Tommaso Conti, który od dawna knuje przeciwko jego rodzinie. Jest gotów zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel, do którego wiedzie droga poprzez osobę Aurory, córki obecnej żony jego ojca Rodrigo Conti. Gdy Romeo przybywa do Los Angeles, Tommaso zmusza przybraną siostrę do działania wbrew jej sumieniu. Ona wie, że jeżeli nie spełni jego żądania, wówczas jej młodszej siostrze, trzynastoletniej Alice stanie się jakaś krzywda.
Pani K.E. December znajduje się na mojej liście ulubionych pisarek, które potrafią wyzwalać mnóstwo różnorodnych emocji swoimi napisanymi historiami. Tak było z serią o braciach Costello, która była jej debiutancką serią, a Romeo miał w niej jedną z ważniejszych ról do odegrania i był intrygującą postacią drugoplanową, więc zasługiwał na osobną historię. Ogromnie ucieszyłam się, gdy zobaczyłam książkę „Niebezpieczna miłość”, a pod tym tytułem, bladym drukiem wydrukowany napis, że to spin-off serii Costello Brothers.
Romeo jest jedną z dwóch głównych postaci powieści, w której wprawdzie spotykamy wszystkich braci Costello, ale jednocześnie powieść jest odrębną, zamkniętą całością, poprowadzoną od początku do końca, więc można ją czytać niezależnie od tego, czy znamy trylogię z ich udziałem.
„Niebezpieczna miłość” zabiera nas w mafijny świat intryg, niebezpiecznych ludzi, którzy są gotowi zrobić wszystko, by zdobyć władzę. Ukazane są relacje rodzinne, w których trudno mówić o miłości rodzicielskiej, ale też są wśród nich więzi, które trudno rozerwać.
Autorka stawia przed bohaterami trudne do podjęcia decyzje, zwłaszcza, jeżeli chodzi o Aurorę. Jej moralne zasady zderzają się z nieuczciwością i zagrożeniem, któremu wydaje się, że może ona zapobiec, ulegając presji przyrodniego brata. Trudno mi oceniać jej zachowanie, gdyż rozumiałam jej wybory, ale zawsze jest jakieś wyjście z każdej sytuacji i być może można było zdecydować inaczej. Jednak wówczas nie byłoby dramatyzmu, który jest dobitnie odczuwalny. Autorka stawia też pytanie o to, czy miłość potrafi wszystko wybaczyć, gdyż bez wybaczenia, trudno budować jakąkolwiek przyszłość.
Powieść jest ekspresyjna, wciągająca od pierwszych stron, wypełniona pełnymi napięcia sytuacjami, zwrotami akcji, niespodziewanymi rozstrzygnięciami, włącznie z mocnym, dynamicznym zakończeniem. Trudno było mi momentami spokojnie o tym wszystkim czytać, zwłaszcza gdy chodziło o intrygi, czy manipulacje drugą osobą.
Autorka skutecznie dała odczuć wszelkie emocje, od tych, delikatnych, poprzez erotyczne, namiętne, aż po złość i nienawiść. Pokazała, że czasami życie stawia przed nami trudne wyzwania zmuszając nas do wyborów, które nie są w żadnym wypadku dobre, gdyż stawiają na szalę dobro rodziny, miłość i lojalność, ale też wierność swojemu sumieniu. Dopiero w takich sytuacjach okazuje się, co jest w życiu najważniejsze i o tym przekonali się bohaterowie tej niesamowicie emocjonalnej powieści.
Docierając do ostatniej jej strony było mi trudno rozstać się z bohaterami tej historii, ale na szczęście w końcowym słowie autorka zdradziła, że zaczyna pisać nową powieść. Tym razem jej bohaterem będzie Fabricio, z czego ogromnie się cieszę, bo z pewnością zasługuje on na swoją historię.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Amare
„Pieniądze dają nam władzę, ale to rodzina jest w życiu najważniejsza.”
Zawsze wszędzie podkreślane jest, że rodzina jest najważniejsza, że jej dobro powinniśmy mieć zawsze na pierwszym miejscu i faktycznie dla wielu z nas jest to oczywiste. Dla rodziny jesteśmy zrobić wiele i zawsze pośpieszyć z pomocą. Podobnie zrobił jeden z bohaterów książki „Niebezpieczna miłość”, ale...
2024-05-03
„Wszystko dzieje się po coś i zawsze dzieje się najlepiej, jak ma się dziać. A jeżeli ma się wydarzyć, to się wydarzy.”
Nie raz przekonałam się, że w życiu nie ma czegoś takiego jak przypadek. Zawsze pojawia się w odpowiednim momencie jakaś sytuacja, czy człowiek, wyzwanie, czy doświadczenie, które po jakimś czasie dostrzegamy jako coś, co miało się pojawić, gdyż dzięki temu rozwiązały się jakieś nasze sprawy, otrzymaliśmy wsparcie czy też poradziliśmy sobie z jakąś trudnym wyzwaniem lub osiągnęliśmy to, co chcieliśmy. W przypadku bohaterów książki „Gra o serce” los sprawił, że ich drogi spotkały się w pewnym momencie i z pewnością nie było w tym przypadkowości. Z czasem dowiadują się, że łączy ich nie tylko podobieństwo w imionach i nazwiskach, ale znacznie więcej.
Skylar Gardier najchętniej chciałaby sprawić, by być niewidzialną. Najchętniej spędza czas sama ze sobą, nigdzie nie wychodzi poza szkołą, nie utrzymuje z nikim kontaktu, nie zależy jej na zawieraniu znajomości, a zwłaszcza usilnie unika męskiej części otaczających ją osób, a szczególnie takich jak Skyler „Shy” Gardener, który jest lubianym chłopakiem, a do tego należy do drużyny sportowej, co całkowicie go dyskwalifikuje w oczach Skylar. Do pewnego czasu udaje się jej żyć w cieniu innych, aż do dnia, gdy na matematyce nauczyciel pomylił sprawdziany. Do niej trafia praca Shy, a do niego praca Skylar. Oceny znacząco się różnią, gdyż on z niedowierzaniem patrzy na wynik sprawdzianu, na którym widnieje najniższa ocena, co nigdy mu się nie zdarzyło, bo zawsze z matematyki radził sobie świetnie. Po pierwszym szoku dostrzega, że na kartce nie jest jego nazwisko, tylko uczennicy, która niedawno dołączyła do jego klasy. Okazuje się, że ich nazwiska i imiona są bardzo podobne, więc postanawia od razu wyjaśnić sprawę.
„Różnią nas szczegóły, ale jak się okazuje, mogą one mieć kluczowe znaczenie.”
Podchodzi do Skylar i w tym momencie uderza w niego piorun sycylijski, o którym czytał w „Ojcu Chrzestnym” i zaczyna też rozumieć, o co chodzi z tymi motylkami w brzuchu. Zauważa w niej wyjątkowość, czego nie dostrzega nikt inny, mimo że wizualnie dziewczyna zrobiła wszystko, by ukryć swoje wszelkie walory urody i sylwetki. I tak zaczyna się jego droga do serca dziewczyny, gra o serce, które postanowiło nigdy już nikogo nie pokochać.
Powieść jest pełna zapachów, smaków i wiele doznań sensorycznych, które są opisane bardzo wyraziście i plastycznie. Autorka daje nam poczuć zapach bzu, czekolady, poczuć jej aksamitność, aromat, smak i delikatność czekolady, ale też dosadnie potrafi zaznaczyć negatywne emocje, strach, niepewność i każdą emocję, jakich tutaj nie brakuje. Aż trudno jest uwierzyć, że to debiut, bo styl jest bardzo dojrzały, zasobny w piękne słowa, porównania, metafory działające na wyobraźnię. Pięknie pokazane zauroczenie drugą osobą, budzące się uczucie, jego rozwój i świeżość.
Pani Katarzyna Białkowska w uroczy sposób opowiada o uczuciach, wewnętrznych rozterkach, wrażeniach, jakie Skyler robi na Shy, który nie zraża się ewidentną niechęcią dziewczyny, tylko pragnie ją poznać jak najlepiej, pozyskać jej sympatię i zawładnąć jej sercem. Ona tak się zapiekła w swoich niechęciach, nienawiści do płci męskiej, w swoim żalu i przeszłości, że nie zauważa prawdziwego zagrożenia. Nie rozumie, że nie wszyscy są tacy sami, każdy jest inny, lecz ma wyrobiony swój pogląd inna takich, jak Skylar. Pod tym względem mnie zniechęcała do siebie, gdyż wszystkich mierzy jedną miarką, z góry osądza, nie biorąc pod uwagę, że swoim zachowaniem jeszcze bardziej zwraca na siebie uwagę.
"Jesteś stworzona do życia w kolorach tęczy, Sky. I ja Ci tę tęczę ofiaruję.
Fabuła nie należy do tych, która szybko biegnie lecz raczej daje pole do smakowania klimatu, jaki tworzy autorka słowami. Czasami jest zbyt dużo tekstu, rozmyślań, krążenia wokół tego samego tematu, ale napisane jest tak, że te opisy wzbudzały zaciekawienie, wzruszały, a nawet roztkliwiały. Skylar zwany Shy jest młodym, zdolnym, pełnym osobistego uroku człowiekiem z wieloma pasjami, udzielającym się w różnych kołach zainteresowań, wrażliwym, empatycznym, szczerym i utalentowanym. Jego narracja pozwala nam wniknąć w jego umysł, poczuć to, co czuje. Pani Katarzyna Białkowska niczego nie przyspiesza i z pietyzmem opowiada o młodzieńczych porywach serca chłopaka, który zakochał się w koleżance i w uroczy sposób o tym mówi, przeżywając każde z nią spotkanie. Ma ogromne wsparcie u swojej mamy, która jest wspaniałą kobietą, umiejącą słuchać i potrafiącą zrozumieć to, co jej syn czuje.
Natomiast perspektywę Skylar poznajemy poprzez jej zapiski w pamiętniku, któremu zwierza się ze swoich obaw, nastrojów, zwracając się do niego na ty, jakby mówiła do jakiejś osoby. Dzięki temu wiemy, co dziewczyna czuje i coraz bardziej zaczynamy ją poznawać. To, co spowodowało jej obecną postawę, ma swoją przyczynę w przeszłości, sprzed roku, ale dokładnie nie wiemy jeszcze co dokładnie się wydarzyło, Jednak jej wynurzenia pozwalają się domyślić co dziewczyna przeżyła i dlaczego tak trudno komuś zaufać. Niestety, przekonuje się, że nawet zachowując tak dużą ostrożność, nie jest w stanie uniknąć zagrożenia.
To opowieść o wychodzeniu z własnej strefy komfortu, poza utarte schematy, radzeniu sobie z traumą, lękami, a przede wszystkim o czystej miłości, jaką chce ofiarować dziewczynie chłopak. Atutem tej historii jest jej delikatność, bez erotycznych podtekstów, wypełniona romantycznymi tekstami, ale też zasiewająca niepokój. Jej akcja rozkręca się stopniowo, by w efekcie w ostatnich rozdziałach podnieść napięcie, gdyż finał pozostawia nas w zawieszeniu i z mnóstwem pytań, więc z niecierpliwością będę oczekiwać kontynuacji.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Jaguar
„Wszystko dzieje się po coś i zawsze dzieje się najlepiej, jak ma się dziać. A jeżeli ma się wydarzyć, to się wydarzy.”
Nie raz przekonałam się, że w życiu nie ma czegoś takiego jak przypadek. Zawsze pojawia się w odpowiednim momencie jakaś sytuacja, czy człowiek, wyzwanie, czy doświadczenie, które po jakimś czasie dostrzegamy jako coś, co miało się pojawić, gdyż dzięki...
2024-04-30
„do finiszu docierają tylko najtrwalsi zawodnicy; ci, którzy nie zważają na napotkane po drodze przeszkody”
Do powieści, które miały swoją premierę na znanej platformie Wattpad, podchodzę z ostrożnością, gdyż nie raz zawiodłam się na swoim wyborze. Nie zawsze ten, kto chce pisać, powinien to robić. Na szczęście dotyczy to Karoliny Góry, autorki książki „Juvenile”, do której mam jedynie zastrzeżenie, jeśli chodzi o tytuł w obcym języku.
Niewiele wiadomo o tej początkującej pisarce, ale gdy w końcu znalazłam jej profil na Instagramie i Facebooku, byłam ogromnie zaskoczona, że jest to bardzo młoda osoba, która swoją powieść najpierw publikowała właśnie na Wattpadzie, a do tego w stylu, w którym trudno wyczuć debiutancką nutę. Okazało się też, że inspiracją do stworzenia powieści „Juvenile” był irlandzki piosenkarz i wokalista zespołu „One Direction” - Niall Horan, więc główny bohater powieści też ma tak na imię i też pochodzi z Irlandii. Zmieniło się tylko nazwisko, chociaż w pierwotnej wersji na Wattpadzie brzmiało Horan. Można się więc domyślić, że imię Caroline, też nie jest przypadkowe…
Caroline Hood przez ostatnich dziesięć lat mieszkała w North Berwick w Szkocji razem z ciotką, która sprawowała nad nią opiekę. Teraz, gdy wkrótce ma skończyć osiemnaście lat przyjeżdża do Londynu, gdzie jej ojciec, Jack Hood prowadzi firmę razem ze swoim wspólnikiem Niallem Hadleyem. Odkąd Caroline zobaczyła Nialla po raz pierwszy, wiedziała, że jest to mężczyzna, którego chciałaby w sobie rozkochać. Niestety, on traktuje ją jedynie jako córkę przyjaciela i może jedynie zaoferować jej przyjaźń. To nie jedyna przeszkoda w zdobyciu jego serca. Do pokonania jest jeszcze bariera wiekowa, gdyż dzieli ich dwanaście lat życia i różne podejście do niektórych spraw.
Dwanaście lat to pozornie nie jest zbyt drastyczna różnica wiekowa, ale gdy ona ma 18 lat o on 30, to wówczas pojawia się już odmienność w sposobie postrzegania niektórych kwestii i w tym, czego oczekują dwie osoby we wspólnej relacji.
Autorka stworzyła ciekawą postać kobiecą, pokazując jej transformację, dojrzewanie i radzenie z przeciwnościami losu. Z początku jej postawa mnie nieco denerwowała, ale z czasem stała się pewną siebie kobietą, mającą dojrzałe podejście do życia, mimo młodego wieku, a do tego potrafiącą zawalczyć o miłość. Nie jedna dorosła osoba załamałaby się lub dała sobie spokój w zdobywaniu serca i uwagi ukochanego mężczyzny, który jak tylko może, broni się przed jej uczuciami. Ona ich nie ukrywa i nie rezygnuje tak łatwo. To też bardzo mi się podobało. Niall nie ma łatwego zadania, bo on także jest pod urokiem dziewczyny. Wie, że nie może jej traktować inaczej i nie zamierza wyjść poza ramy znajomości a z czasem przyjaźni. Niall też zyskuje na wizerunku coraz bardziej, z każdą kolejną stroną. Nie jest idealny, ma swoje grzeszki na sumieniu, ale też niezbyt miłe wspomnienia związane z kobietami, więc nie szuka stałych związków. Z czasem dociera do niego, że ma dosyć samotnego życia i zaczyna doceniać bliskość drugiej osoby.
Wspaniale został poprowadzony rozwój ich relacji, która obarczona jest społecznym ocenianiem, ale też lojalnością wobec przyjaciela. On znalazł się w trudnej sytuacji, gdyż z jednej strony coś go przyciąga do Caroline, ale zdaje sobie sprawę, że dzieli ich duża różnica wieku, ale też ich ewentualny związek nie byłby dobrze widziany przez jej ojca. Wszystko dzieje się bez pośpiechu, w odpowiednim momencie, ale też wyzwala wiele niedomówień wywołanych spowodowanych różnymi oczekiwaniami.
Caroline pragnie czuć bliskość Nialla, jego opiekę i bardziej platoniczną zależność. On, jako dorosły, zdrowy mężczyzna chciałby nie tylko uczucia, ale też bardziej intymnej relacji. Rozwój ich znajomości śledzimy w narracji pierwszoosobowej, naprzemiennej. O ile kwestia żeńska dla pani Karoliny z pewnością nie była trudna do stworzenia i bez problemów mogła się wczuć w emocje bohaterki, to już przedstawienie sposobu myślenia dorosłego mężczyzny na pewno było nie lada wyzwaniem. I to udało się jej doskonale i wiarygodnie. Do tej dwójki dołącza w pewnym momencie jeszcze jedna osoba, co świadczy o tym, że wszystko zostało przez pisarkę dokładnie przemyślane i zaplanowane.
Uważam, że „Juvenile” jest świetnym debiutem, poruszającym kwestię różnicy wieku pomiędzy osobami pragnącymi być ze sobą. Autorka świetnie nakreśliła ich odczucia, wątpliwości, dylematy, ale też podejście otoczenia do takich związków. Zwraca też uwagę, na to, że o związek trzeba dbać od samego początku, a wszelkie życiowe sytuacje, które pojawiają się na drodze zakochanych w sobie osób są sprawdzianem, na ile są oni pewni tego, co czują. Łatwo bowiem być z kimś, gdy wszystko układa się pomyślnie, ale dopiero trudne doświadczenia pokazują prawdę o tym, co łączy dwoje osób. Nie raz osoby uważane za dorosłe, zachowują się mało odpowiedzialnie i mądrze, gdy pojawiają się przeszkody i problemy. „Juvenile” czyli w tłumaczeniu „nieletni”, a raczej „niedojrzali” to trafny tytuł, gdyż podkreśla, że dojrzałość nie jest związana z wiekiem, podobnie jak miłość, dla której ta kwestia nie ma znaczenia.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem EditioRed
„do finiszu docierają tylko najtrwalsi zawodnicy; ci, którzy nie zważają na napotkane po drodze przeszkody”
Do powieści, które miały swoją premierę na znanej platformie Wattpad, podchodzę z ostrożnością, gdyż nie raz zawiodłam się na swoim wyborze. Nie zawsze ten, kto chce pisać, powinien to robić. Na szczęście dotyczy to Karoliny Góry, autorki książki „Juvenile”, do...
2024-04-27
„Jeden człowiek bywa niebezpieczny od tuzina,
jeżeli karmi się chęcią zemsty.”
Marząc o miłości i wyobrażając sobie swego przyszłego partnera kobiety chciałyby mieć u swego boku mężczyznę uporządkowanego, ułożonego, z dobrą pracą, a przy tym romantycznego, kochającego i troskliwego, czyli , tzw. „porządnego faceta”, przy którym czułyby się bezpiecznie. Bohaterka książki „Distraction” też marzyła o związku z takim mężczyzną, ale jak wiadomo, życie pisze własne scenariusze i nie zawsze pokrywają się one z naszymi oczekiwaniami.
Caroline Forest jest trzydziestoletnią singielką pochodzącą z małego, prowincjonalnego miasteczka LaBelle. Lubi ciszę i spokój, ale życie zmusiło ją, by przeniosła się do Miami, gdzie może realizować swoją pasję jako fotograf wykonując zlecenie na różne sesje w firmie Art&Passion. Ma nadzieję, że w ten sposób uniezależni się od rodziców i będzie mogła zrobić karierę w swoim ulubionym zawodzie. Pod tym względem jej marzenia się spełniają, gdyż ma coraz więcej klientów chcących skorzystać z jej usług. Wszystko idzie według jej planów, do czasu, aż pewnego dnia widzi w parku kłócących się mężczyzn i nagle jeden z nich wyciąga nóż wbijając go w przeciwnika. Jest wieczór, więc nie ma możliwości zobaczyć twarzy zabójcy, ale jedynie dostrzega charakterystyczną kurtkę, jaką ma on na sobie.
Dominic Maxwell jest szefem motocyklowego klubu „Black Moon”, który kiedyś był wplątany w różne ciemne interesy, ale teraz jedynie jego członkowie biorą udział w wyścigach motocyklowych, chcąc pokonać za każdym razem swoich rywali z nienawidzonego klubu Free Souls prowadzonego przez wroga numer jeden – Kevina Buckleya. Dominic to typ faceta, do którego lgną kobiety, więc nie może odpędzić się od fanek, ale on traktuje je wszystkie jedynie jako chwilową zachciankę i element rozrywki.
Tymczasem, gdy spotyka Caroline, stanowi ona dla niego wyzwanie i zagadkę dotyczącą jej dziwnego zachowania, gdyż za każdym razem, gdy się spotykają, ona ma w oczach strach. Zachowawcza postawa Caroline jest dla niego nowością, bo tym razem musi wykazać się sprytem i znaleźć sposób, by przekonać do siebie kobietę, która wyraźnie się go boi.
Caroline nie jest dziewczyną, która od razu wzdycha do przystojnego motocyklisty, a wręcz przeciwnie, stara się go unikać po tym, co widziała w parku. Była z początku nijaka, bez wyrazu, wciąż tylko poświęcająca się pracy, lękliwa, wycofana, nijaka, bez charakteru. To unikająca ludzi szara myszka, ubierająca się nijako i podobnie się zachowująca. Niektóre jej decyzje wzbudzały moje zdziwienie, ale nie chcę tutaj się za bardzo rozpisywać, gdyż musiałabym za dużo zdradzić z fabuły. Była zbyt grzeczna, mało energiczna i przebojowa. Momentami zachowywała się jak nastolatka, a nie jak trzydziestoletnia kobieta. Na szczęście ma przyjaciółkę, która stanowi jej przeciwieństwo i wyciąga ją z marazmu i codziennej, nudnej egzystencji.
„Distraction” nie jest skomplikowaną historią, gdyż wiele sytuacji można było bez problemów przewidzieć. Zachowane są znane schematy, ale też pojawiają się emocjonujące wątki i zwroty akcji, więc nie jest nudno. Dzięki stylowi autorki, przeczytałam ją szybko i z ciekawością, tym bardziej, że druga połowa książki była bardziej dynamiczna i obfitująca w niespodziewane sploty zdarzeń. Jak zwykle u pani Kingi Litkowiec nie brakuje w tej powieści emocji, pożądania, namiętności, charakterystycznych osobowości i oczywiście scen erotycznych, które nie są one przeładowane i wulgarne, a jedynie stanowią doskonałe uzupełnienie toczącej się historii.
Ta książka powstawała w wyjątkowy sposób, niż dotychczasowe książki autorki i to od razu widać. Przede wszystkim bohaterka jest zupełnie o innej osobowości, niż dotychczasowe kobiety stworzone piórem pani Litkowiec. Z reguły szybko ulegały urokowi jakiegoś przystojnego mafiozo, czy kogoś z gangu. Tak było w powieściach, które miałam okazję przeczytać w ciągu ostatnich kilku lat, począwszy od „Miasta mafii”, a skończywszy na wydanej dwa kata temu „Szept mroku”. Tym razem autorka postanowiła zaangażować czytelników do wspólnego tworzenia historii, więc mamy w niej to, czego oczekują osoby sięgające po tego rodzaju książki. Z tego eksperymentalnego projektu powstała opowieść o przyjaźni, rywalizacji, uprzedzeniach, z warkotem silników motocyklowych i wyścigami w tle, pokazująca, że czasami robimy sobie wrogów niepotrzebnie. Przede wszystkim jest to historia o miłości, która pokazuje swoją siłę, ale trzeba się o nią postarać i potem o nią zadbać, by pozostała z zakochanymi na dłużej.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem EditioRed
„Jeden człowiek bywa niebezpieczny od tuzina,
jeżeli karmi się chęcią zemsty.”
Marząc o miłości i wyobrażając sobie swego przyszłego partnera kobiety chciałyby mieć u swego boku mężczyznę uporządkowanego, ułożonego, z dobrą pracą, a przy tym romantycznego, kochającego i troskliwego, czyli , tzw. „porządnego faceta”, przy którym czułyby się bezpiecznie. Bohaterka książki...
2024-04-24
„W mroku można znaleźć piękno, tak jak w świetle czasem kryje się groza”
Elfy z reguły przedstawiane są w świecie fantasy, jako świetliste, pełne delikatności i dobroci istoty, które nie mają złych zamiarów wobec innych osób, a tym bardziej ludzi. Przedstawiane z reguły jako małe osóbki ze spiczastymi uszami, urokliwymi oczami, emanujące pięknem, zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym, posiadające magiczne moce, żyjące w otoczeniu natury i mocno związane z przyrodą, a przy tym posługujące się cudnie brzmiącym, delikatnym głosem. Taki obraz wykształciła nie jedna baśń, bajka czy książka lub film fantasy, chociażby „Władca pierścieni Tolkiena. Trudno więc wyobrazić sobie elfy o przeciwnej naturze, złe do szpiku kości, gotowe zabić dla własnej korzyści, nieznające litości i miłości, a takie elfy stworzyła autorka w swojej książce pt.: „How does it feel?” co oznacza „Jakie to jest uczucie?” i jest pierwszym tomem dylogii „Światło i mrok”. W wersji angielskiej seria ma tytuł „Zauroczona wróżka”
Początek fabuły od razu wprowadza nas w klimat powieści i dostarcza emocji, które w kolejnych kilku rozdziałach nieco słabną a akcja znacząco spowalnia, ale tylko po to, by cofnąć się trochę w czasie i opowiedzieć, co się wydarzyło, zanim bohaterka znalazła się w tak niebezpiecznej sytuacji. W tym obszarze otrzymujemy wiele informacji o świecie przyrody, ale z użyciem łacińskich nazw bez wyjaśnień i naukowej terminologii, więc momentami czytało się to z trudem. Głównie dotyczy to zainteresowania Callie poszukiwaniem pewnych grzybów zwanych Aniołami Śmierci i uzasadniania, dlaczego są one ważne dla ciem zwanych księżycówkami. W tej części Callie była zbyt zachowawcza, momentami mnie denerwowała i nie powodowała cieplejszych uczuć. Wszystko się zmienia i jest bardziej wciągające i mroczne, gdy nasza bohaterka wpada w portal i ląduje na plecach księcia Maluma Mendaxa przyszłego władcy Mrocznego Dworu, w którym rządzi Mrocznymi Elfami. On uważa, że jest ona zabójczynią przysłaną ze świata ludzi, by pozbawić go życia, więc wrzuca ją do ciemnego lochu i pozostawia na pastwę przerażającego potwora zwanego bagniakiem.
Autorce udało się stworzyć naprawdę mroczny, zły elficki świat sprawiając, że wnikamy w jego mroczne odmęty i czujemy każdą swoją komórką zło, jakie panoszy się po elfickich ternach i pałacu. Równie morzony i zły do szpiku kości jest książę i jego otoczenie, które nienawidzi ludzi i za wszelką cenę chce te gatunek zniszczyć. Callie ma jednak pewnych sprzymierzeńców, którzy kilka razy ratują ją z opresji. Gdy książę stawia ją przed trzema koszmarnie niebezpiecznymi wyzwaniami, wydaje się, że jej dni są policzone.
To co mnie irytowało to określanie zawodu bohaterki w formie żeńskiej chodzi na przykład o słowo „naukowiec”, który tutaj jest jako „naukowczyni”, albo „biolożka”, „biotechnolożka”, co brzmi sztucznie i dziwnie. Wiem, że teraz jest taka moda, by wszystko feminizować, ale z niektórymi słowami to trochę przesada i wychodzą z tego dziwne sformułowania.
Niektóre zachowania Mrocznego księcia były niezrozumiałe. Z jednej strony ją nienawidzi, co daje jej mocno poczuć, wręcz bywa odpychający i okrutny, a drugiej strony wyraża zainteresowanie jej osobą i coraz bardziej ona go fascynuje. Tylko dlaczego zadaje jej tyle cierpienia i to daje mu satysfakcje? Dlaczego nie próbuje jej pomóc? To kłóciło się z jego odczuciami, więc zabrakło mi tutaj przełomowego momentu, gdy zaczyna się w nim dokonywać przemiana, która zresztą nie do końca została wyeksponowana dostatecznie. Nie mniej jego postać jest wyrazista i bardzo dobrze nakreślona. Czuć wyraźnie zalegający w jego duszy mrok, jaki ma w sobie a dodatkowo opisy jego wyglądu, emanacji zła są bardzo plastyczne, działające na wyobraźnię.
Byłam niejednokrotnie zaskoczona obrotem sytuacji i tym, co wymyśliła pisarka dla swojej bohaterki. Niejednokrotnie poddaje ją różnym próbom, którym zwykły człowiek nie dałby rady sprostać. Jednak Callie okazuje się silną osobowością wbrew temu, co mogliśmy przeczytać o niej w pierwszych rozdziałach, a już całkowicie jej wizerunek nabiera zaskakującego charakteru w finałowych scenach, które mnie nie tylko zaskoczyły, ale zdziwiły, bo nie spodziewałam się takich rozstrzygnięć. Widać jednak, że nie jest to koniec tej historii, lecz jej początek, gdyż pojawiają się zagadkowe kwestie i niejasne sytuacje. Finał mnie w pewnym sensie zawiódł, ale nie dlatego, że był zły, ale dlatego, że spodziewałam się zupełnie innego wyjaśnienia tego, co przeżywała bohaterka i jakie podjęła działania. Jednocześnie zaintrygował mnie pojawiającymi się zagadkami, więc jestem ciekawa dalszej historii Callie i Mendoxa. Autorka pozostawiła nas w pewnej niepewności i z wieloma pytaniami, a na odpowiedzi musimy poczekać do ukazania się drugiej części serii „Światło i mrok”.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Jaguar
„W mroku można znaleźć piękno, tak jak w świetle czasem kryje się groza”
Elfy z reguły przedstawiane są w świecie fantasy, jako świetliste, pełne delikatności i dobroci istoty, które nie mają złych zamiarów wobec innych osób, a tym bardziej ludzi. Przedstawiane z reguły jako małe osóbki ze spiczastymi uszami, urokliwymi oczami, emanujące pięknem, zarówno zewnętrznym, jak i...
2024-04-17
„Człowiek, nawet jeśli ma cel obiektywnie pozytywny, to zawsze będąc szpiegiem, dopuszcza się zdrady: ojczyzny, narodu, przyjaciół, również tych, których kocha. Jednego był pewien. Gdyby jednak czas się cofnął i miał ponownie zdecydować, zrobiłby dokładnie to samo.”
Wojna to nie tylko bezpośrednie działania na froncie, ale także ogromna praca wywiadowcza, dzięki której można było przeprowadzić wiele zadań, by zyskać przewagę nad wrogiem. I tego typu historię opowiada nam powieść pt. ”Dolina szpiegów”, która już swoim tytułem wskazuje na charakter głównych wątków. Nie jest to jednak tylko i wyłącznie jedyny temat tej opowieści, gdyż wraz z nim przeplata się motyw romansu.
Od razu, gdy tylko zaczęłam czytać tę książkę skojarzyłam jej bohatera z najbardziej znanym agentem w służbach niemieckich, czyli Hansem Klossem. Jednak to tylko pozorne podobieństwo. Bohaterem jest kapitan Abwehry Carl von Wedel, który pracuje dla polskiego wywiadu pod pseudonimem „Amber”. Nie jest, tak jak Kloss, Polakiem, lecz pochodzi z niemieckiej szlachty z Holsztynu. Jego rodzice osiedlili się w Korytowie, gdzie na świat przyszedł Carl. Jak to się stało, że trafił w szeregi Abwehry jako szpieg, o tym dowiadujemy się w trakcie lektury, więc nie będę tutaj tego przytaczała.
Teraz, na tajnej naradzie dowiaduje się, że pewien niemiecki agent działający na terenie Wielkiej Brytanii udaremnił aliantom operację przeciw Niemcom. Wie tylko, że jego pseudonim to „Lothar”, ale i tak przesyła meldunek do swojego wydziału wywiadowczego mieszczącego się w Londynie. Akcja coraz bardziej się zawiązuje, chociaż początkowo było, według mnie, zbyt dużo długich opisów dotyczących działań szpiegowskich. Akcja rozwija się bardzo powoli, ale z czasem dałam się wciągnąć w jej nurt.
Książka nie jest cały czas energiczna, z szybką akcją czy nagłymi jej zwrotami, ale z pewnością wielokrotnie przebieg wydarzeń mnie zaskoczył i nie wszystko potoczyło się tak, jak to założyłam. Sięgając po tę powieść trzeba przygotować się na dłuższą przygodę z udziałem bohaterów oraz na porcję wielu informacji o wojennych zawiłościach, politycznych strategiach i szpiegowskich planach. Momentami było tego za dużo, tak jak za dużo pojawiało się nazwisk i stopni wojskowych, co jest oczywiście nieodzowne, gdyż wszystko dzieje się przecież w czasie wojny, właściwie w jej ostatniej fazie, czyli w 1944 roku.
To opowieść, która doskonale ujmuje zdanie na okładce, że jest to „powieść o walce wywiadów, bohaterstwie, zdradzie i miłości” i te elementy znajdziemy na kartach „Doliny szpiegów”. Wątek miłosny związany jest z Lotte Jung dwudziestojednoletnią dziewczyną pochodzącą ze starego mieszczańskiego rodu z Augsburga. Dla Carla liczy się w tej znajomości to, że jest ona córką generała Waltera Junga, który służy w Zarządzie Dowodzenia Wehrmachtu. Z początku zainteresowanie jej osobą było związane z zadaniem, jakie miał do wykonania. Dziewczyna bowiem pracuje jako sekretarka Einsatzeitera, generała brygady kierującego działem Organizacji Todta, która dostarcza materiały budowlane i siłę roboczą do budowy obiektów obronnych na froncie wschodnim, więc była idealnym źródłem informacji. Z czasem on uświadamia sobie, że piękna Lotte jest mu bliższa, niż sądził.
Na okładce książki, na jej froncie widnieje adnotacja, że „Wreszcie mamy autora na miarę Ludluma czy Folletta”. Z tą opinią mogę się zgodzić, chociaż nie do końca, gdyż zupełnie w innym tempie toczy się akcja, niż w powieściach wspomnianych pisarzy, którzy, nawiasem mówiąc, są jednymi z moich ulubionych. Czy dołączy do nich pan Robert Michniewicz? Czas pokaże. Niewątpliwie jest to satysfakcjonująca lektura dla miłośników historii dziejących się w czasie II światowej z wywiadem na pierwszym planie.
Autor, pan Robert Michniewicz to były oficer polskiego wywiadu, który w 1984 roku ukończył Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadowczych, a w polskim wywiadzie przepracował 23 lata, z czego 11 lat za granicą. Udzielał się na na Bliskim Wschodzie, w Ameryce i Europie. Jego doświadczenie było z pewnością bardzo pomocne w pisaniu tej powieści, dlatego powieść sprawia wrażenie wiarygodne. W swoim posłowiu pisarz zaznacza, że to, o czym czytaliśmy na ponad 650 stronach, jest wytworem jego wyobraźni, ale przekazał nam wiele ze specyfiki prawdziwej pracy wywiadowczej. Z rozmysłem nie doprowadził wszystkich wątków do końca pozostawiając dużo pytań, ale ma zamiar napisać ciąg dalszy losów bohaterów, ale osadzonych już w innych realiach, tym razem powojennych, które niekoniecznie były czasem spokojnym.
Książkę przeczytałam, dzięki wydawnictwu Czarna Owca
oraz PRart Media Bogna Piechocka
„Człowiek, nawet jeśli ma cel obiektywnie pozytywny, to zawsze będąc szpiegiem, dopuszcza się zdrady: ojczyzny, narodu, przyjaciół, również tych, których kocha. Jednego był pewien. Gdyby jednak czas się cofnął i miał ponownie zdecydować, zrobiłby dokładnie to samo.”
Wojna to nie tylko bezpośrednie działania na froncie, ale także ogromna praca wywiadowcza, dzięki której...
2024-04-20
„Czasami żeby pokonać diabła, musisz stać się jego przyjacielem.”
W życiu niemal każdego z nas pojawia się taki dzień lub wydarzenie, które całkowicie odmienia to, co do tej pory znaliśmy. Takie przełomowe momenty ukierunkowują nasze ścieżki, wyznaczają kierunek, bywają ważnymi punktami na naszej mapie życia, ale też zdarza się, że wywracają wszystko do góry nogami i niszczą to, co było piękne. Tak zdarzyło się u bohaterów książki pt.: „Opuszczę ją po śmierci”, u których w pewnym momencie został zburzony znany, nastoletni świat.
Czternaście lat temu Rosie i James byli nierozłączni. Mieli po czternaście lat i połączyła ich wielka miłość. Wiedli szczęśliwe, bezproblemowe życie nastolatków. On urodził się w Stanach Zjednoczonych, ale wychował się w Meksyku, w Toluce pod opieką mamy Rosaline i jej przyjaciela Riccardo. O ojcu matka nie chciała nigdy rozmawiać. James chodził do ogólniaka, dorabiał w warsztacie samochodowy, miał przyjaciela Stevena i ukochaną dziewczynę.
Ona urodziła się we Włoszech, ale po śmierci ojca musiała z matką Emily wyjechać do Meksyku, porzucając wszystko, co do tej pory miała w życiu. Z czasem dowiedziała się, że ojciec zginął z rąk mafii, a Emily była zmuszona uciekać w bezpieczne miejsce, a takim okazała się Toluca. Tutaj poznała swoją wierną przyjaciółkę Stacey i Jamesa. Razem uczęszczały do liceum, a Rosie marzyła, by studiować medycynę.
Wszystko zmieniło się pewnego marcowego dnia, gdy ojciec Jamesa przypomniał sobie o nim i nakazał swoim ludziom sprowadzić go do Bolonii, wbrew jego woli. Nie miał wyjścia, więc dwa miesiące później, ze swoim przyjacielem wyjeżdżają z Meksyku, rozpoczynając nowy etap życia, a tym samym porzucając przyjaciół i beztroskie życie. Rosie przez wiele lat łudziła się, że ukochany wróci, a gdy nadzieja umarła, ona postanowiła ułożyć na nowo. Teraz, gdy minęło 14 lat od ich rozstania, jest związana z Marco od dwóch lat, a James nosi obecnie imię Ermanno i jest nazywany Aniołem Śmierci. Wykonuje rozkazy ojca, którego nienawidzi, a z dawnego chłopaka nie pozostał żaden cień. Jedynie pamięć o Rosie jest żywa.
Okładka książki wzbudza niepokój, chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się delikatna i spokojna, ale gdy przyjrzymy się jej bliżej, widać na niej ślady krwi. Nie jest to zatem słodki romans, lecz opowieść o miłości z mafią w tle. Swoją formą i przebiegiem zdarzeń odbiega od znanych standardów w tego typu powieściach i dla mnie było to miłym zaskoczeniem. Na pierwszy plan wysuwa się historia Rosie i Jamesa, ale też mamy możliwość śledzić drugoplanowe osoby i ich relacje, jeżeli chodzi o Stacey i Steven, którzy także mają za sobą dramatyczne przeżycia. Czytało mi się o ich perypetiach bez większych problemów, gdyż autorka ma styl przykuwający uwagę. Nie oszczędza bohaterom zmartwień i trudnych sytuacji, a nam, czytelnikom dostarcza wielu emocji, powodując wzrost napięcia i obawy o ich życie.
Wszystko wskazuje na to, że jest to debiut pani Joanny Lingi, o której niewiele wiadomo, ale życzę, by jej kariera pisarska nie skończyła się tylko na jednej książce. Ma ona duży potencjał i świetne pomysły, które potrafi przelać na papier. Oczywiście można zawsze do czegoś się przyczepić, chociażby do tego, że nie wszystko jest realne i możliwe do zaistnienia w rzeczywistości. Zastanawiałam się też, dlaczego autorka stworzyła bohaterów, którzy mają na początku fabuły po czternaście lat, podczas gdy ich problemy i podejście bardziej pasowałoby do nieco starszych osób. Tajemnice, które wychodzą w trakcie lektury byłyby wówczas bardziej wiarygodne, gdyby mieli oni chociażby po 16 lub 17 lat.
Zakończenie wskazuje, że pani Joanna Linga nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w tej historii, mimo że niektóre wątki zostały doprowadzone do końca, ale jest jeszcze trochę do wyjaśnienia i rozwinięcia. Na okładce ani w opisie nie ma wprawdzie informacji, czy to jest początek serii, czy jednotomowe wydanie, ale zakończenie sugeruje kontynuację. Historia nie jest wprawdzie realna, ale autorce udało się pokazać zło tkwiące w drugim człowieku, ale też siłę miłości, która potrafi się mu przeciwstawić.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Novae Res
„Czasami żeby pokonać diabła, musisz stać się jego przyjacielem.”
W życiu niemal każdego z nas pojawia się taki dzień lub wydarzenie, które całkowicie odmienia to, co do tej pory znaliśmy. Takie przełomowe momenty ukierunkowują nasze ścieżki, wyznaczają kierunek, bywają ważnymi punktami na naszej mapie życia, ale też zdarza się, że wywracają wszystko do góry nogami i...
2024-04-20
"Łatwo o czyjąś sympatię i aprobatę, gdy wszystko idzie dobrze. Gorzej, gdy pojawiają się kłopoty. To właśnie dopiero wtedy można ujrzeć prawdziwą twarz drugiego człowieka."
O Joannie Jax, jako pisarce słyszałam wiele pozytywnych słów i czytałam wiele zachwytów nad jej książkami, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, by poznać jej twórczość, bez zastanowienia z tego skorzystałam. W moje ręce trafiła powieść „Kair, czwarta rano”, która jest drugą częścią dylogii „Czas zapomnienia”. Zamawiając ją w nakanapie.pl wydawnictwo obiecało, że będzie część pierwsza wraz z nią, ale niestety tak się nie stało, więc postanowiłam mimo wszystko ją przeczytać, bez znajomości wcześniejszych wydarzeń. I było to trudne, bo najpierw musiałam zorientować się kto jest kim i o co chodzi. Zapowiadane w opisie morderstwa już się wydarzyły w „O północy w Berlinie” i to też było mylące. Nie mam zatem porównania do niej, więc jedynie odnoszę się do tego, jak odebrałam niniejszą książkę.
Zastajemy Ann-Karin Schneider ukrywającą się pod nazwiskiem Karen Brenen i Connora Evansa, których kiedyś łączyła gorąca miłość. Jednak pewne wydarzenia doprowadziły do tego, że Karen znienawidziła Connora i przestała mu ufać. Na długi czas ich drogi się rozeszły, jednak teraz, gdy od prowadzi śledztwo w sprawie morderstw, ponownie los ich zetknął. Po łączącym ich uczuciu nie zostało nic. Ona wciąż oskarża go o czyny, których on nie popełnił. Podobnie Evans oskarża swoją dawną kochankę o zbrodnię, ale nie potrafi oddać ją w ręce sprawiedliwości. Zapewnia ją, że udowodni jej, że nie jest winny temu, co zrujnowało życie Karen. Ja od razu uwierzyłam Connorowi i domyśliłam się, prawdy i z czasem nabrałam podejrzenia co do sprawcy przestępstw, co pokazuje, że nie warto wyciągać zbyt pochopnych wniosków, co zrobiła Ann-Karen, czym mnie do siebie zniechęciła. Zachowywała się irracjonalnie, zbyt emocjonalnie, a przez to wpakowała się w kłopoty.
„Tam, gdzie w grę wchodzą duże pieniądze, nie ma sentymentów.”
Fabuła nie od razu mnie porwała, być może dlatego, że nie znałam części pierwszej i nie wszystko od razu było dla mnie jasne. Mimo jej nieznajomości, po początkowej dezorientacji, z powodzeniem odnalazłam się w dalszej części powieści. Jej akcja toczy się raczej umiarkowanie, z niewielkimi zrywami i jest umiejscowiona w dwóch przestrzeniach czasowych. Pierwsza płaszczyzna to Berlin w roku 1947, a więc krótko po wojnie. Rozgrywają się w nim bieżące wątki związane z rozwiązaniem kryminalnej zagadki i dalszymi losami relacji między głównymi bohaterami. Przeplatają się z nimi wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat, jakie miały miejsce w niemieckiej kolonii w południowo-zachodniej Afryce i Kairze w latach przedwojennych, sięgających czasów sprzed I wojny światowej i łączących się z ciągiem zdarzeń biegnących aż do bieżących wątków. Cofamy się aż do 1912 roku, by poznać I to tam źródło obecnych wydarzeń i kłopotów bohaterów.
Dylogia „Czas zapomnienia” to udane połączenie kryminału retro z romansem i sensacją, ale też historycznymi wątkami ukazującymi sytuację na terenach zajętych przez okupantów w Afryce. Autorka oddała też klimat powojennego Berlina, gdzie trudno znaleźć miejsce bez zniszczeń, ale mimo to powoli ludzie powracają do swoich codziennych spraw. Wśród nich są i tacy, u których przeważa chęć zysku za wszelką cenę, ale przebieg wydarzeń pokazuje, że chciwość nigdy nie popłaca.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakapanie.pl
"Łatwo o czyjąś sympatię i aprobatę, gdy wszystko idzie dobrze. Gorzej, gdy pojawiają się kłopoty. To właśnie dopiero wtedy można ujrzeć prawdziwą twarz drugiego człowieka."
O Joannie Jax, jako pisarce słyszałam wiele pozytywnych słów i czytałam wiele zachwytów nad jej książkami, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, by poznać jej twórczość, bez zastanowienia z tego...
2024-04-14
„Całość zgarnie ten, kto przeżyje wszystkich,
czyli ten, kto ostatecznie umrze ostatni.”
Każdy z nas chodził do szkoły przez wiele lat, w czasie których poznawał mnóstwo osób. Z jednymi relacje układały się dobrze, z innymi nieco gorzej, a byli i tacy, z którymi w ogóle nie nawiązywało się żadnych bliższych znajomości. Jakiekolwiek by one nie były, po latach, już jako dorośli ludzie z nostalgią wracamy do czasów, gdy dopiero wchodziliśmy w dorosłość, a tym samym rodzi się ciekawość, co dzieje się u naszych kolegów i koleżanek z klasy i szkoły, do której razem chodziliśmy. Z tego względu chętnie organizowane są spotkania klasowe po latach, by powspominać dawne czasy i pogadać o aktualnych sprawach. Takie spotkanie postanowili zorganizować bohaterowie książki pt.: „Ostatni”, którą czytałam w formie elektronicznej, ale jest ona dostępna też w wersji papierowej.
Rysiek, Michał, Marcin, Piotr, Bartek, Olek, Filip i Jacek to ośmiu kumpli znający się ze szkoły średniej, wychowani na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, stanowią główne postacie tej powieści. Każdy ma za sobą inny życiowy bagaż wypełniony wspomnieniami z czasów szkolnych i w różny sposób radzący sobie z obecnymi realiami. Ich młode lata przypadły na przełomowe lata PRL-u, co zderzyło się z przemianą nie tylko ustrojową, ale też obyczajową, technologiczną i społeczną. Wraz z ich wzrastaniem i wchodzeniem w dorosłość następowały też zmiany w Polsce, o których też dowiadujemy się poprzez ich rozmowy i powroty do przeszłości. Ostatni raz widzieli się 15 lat temu i teraz stwierdzają, że to zdecydowanie jest za rzadko. Marcin rzuca pomysł częstszego spotykania się oraz założenia funduszu ostatecznego, na który będą przesyłać co miesiąc ustaloną kwotę, a jej całą uzbieraną sumę zbierze ten, kto z nich będzie żył najdłużej.
Szczerze pisząc, zupełnie czegoś innego się spodziewałam, po tym, jak przeczytałam blurb książki „Ostatni”. W jej krótkim streszczeniu głównego wątku pobrzmiewała groźna nutka i raczej oczekiwałam kryminalnej historii niż obyczajowej, a taką okazała się ta powieść. Byłam nastawiona na dynamiczną akcję i takiej nie otrzymałam. Pomysł z ustanowieniem funduszu miał ogromny potencjał, ale autor raczej postawił na ukazanie ośmiu męskich portretów ludzi, którzy po latach mają zupełnie inne postrzeganie rzeczywistości, niż to miało miejsce w czasach szkoły. Wraz z nimi poznajemy też inne osoby, które są związane z ich losami i wyłaniają się w trakcie opowiadania.
Każdy z bohaterów przedstawiony został w osobnych rozdziałach a ich wspólne losy ułożone aż w dziesięciu częściach, w których stopniowo odsłaniane są nam kolejne płaszczyzny fakty z życia poszczególnych osób. Poznajemy ich coraz lepiej i razem z nimi przeżywamy ich problemy, dylematy i codzienne sytuacje. Przebywamy z nimi od października 2018 roku, gdy mają oni po 45 lat, a kończymy w czasach pandemii w 2022 roku.
Całość prowadzona w narracji trzecioosobowej, a to daje możliwość ukazania w jednym czasie reakcji każdej ze stron. Fabuła toczy się wolno, gdyż wypełniają ją rozważania poszczególnych bohaterów, wspomnienia, wyjaśnienia, ale też opisy ich sytuacji czy sposobu myślenia. Dozowałam tę powieść po kawałku, gdyż nie byłam w stanie za jednym razem pochłonąć większej partii materiału. Powieść ma męski charakter, a kobiety są jedynie jednym z elementów życia bohaterów.
„Ostatni” to powieść złożona z różnych części, niczym puzzle, w których każdy element jest inny, ale razem tworzą wspólny życiowy wizerunek ludzi ze szkolnej ławy. Pan Maciek Bielawski stworzył opowieść na podstawie ośmiu męskich portretów pokolenia lat 70. XX wieku, które niejako są odzwierciedleniem polskich realiów, zarówno obecnych, jak i sprzed kilkudziesięciu lat. Opowiada o czasie przemian, czasie dorastania a wraz z nim o realizmie życia, który nie raz mija się z tym, co planujemy w młodości. Plany układane w przeszłości, gdy mamy po kilkanaście lat, często weryfikuje życie, a podejmowane decyzje mają wpływ na wiele spraw, które ukierunkowują nasze życie.
Egzemplarz książki otrzymałam od portalu Sztukater
„Całość zgarnie ten, kto przeżyje wszystkich,
czyli ten, kto ostatecznie umrze ostatni.”
Każdy z nas chodził do szkoły przez wiele lat, w czasie których poznawał mnóstwo osób. Z jednymi relacje układały się dobrze, z innymi nieco gorzej, a byli i tacy, z którymi w ogóle nie nawiązywało się żadnych bliższych znajomości. Jakiekolwiek by one nie były, po latach, już jako...
2024-04-15
„Za Jagiellonów nie naród zawiódł,
lecz władza.” - Paweł Jasienica
W 2023 roku ukazała się publikacja poświęcona rodowi Piastów pt. „Drapieżny ród Piastów”, a po jej niewątpliwym sukcesie czytelniczym, pan Sławomir Leśniewski postanowił przybliżyć nam kolejny fascynujący okres naszych dziejów w swojej najnowszej książce „Jagiellonowie. Złoto i rdza”. Podtytuł jest bardzo symboliczny i doskonale współgra z tym, co działo się w czasie ich panowania. Podsumowaniem tego jest wniosek, że „Jagiellonowie nie potrafili wytworzyć wysokiej kultury politycznej ani zmusić się do solidności w rządzeniu krajem na miarę Piastów.”
Wraz ze śmiercią Kazimierza III Wielkiego w dniu 5 listopada 1370 w Krakowie skończyła się też dynastia piastowska. Był to bowiem ostatni monarcha z dynastii Piastów zasiadający na tronie Polski. Po nim nastał burzliwy czas, po którym władzę królewską objął Władysław II Jagiełło. Dziś jest to dla nas zdarzenia ważne i przełomowe w naszych dziejach, ale w tamtych czasach nie wszystko przebiegało tak prosto i bezkonfliktowo. Autor nakreśla nam ówczesną atmosferę i wydarzenia, które doprowadziły do tego momentu. Przedstawił w swojej książce charakterystykę prawie 200 lat rządów prowadzonych przez rodzinę Jagiellonów, ukazując ich cienie i blaski, które miały wpływ na wiele kluczowych wydarzeń.
Po kolei poznajemy losy Władysława II Jagiełło, Władysława III Warneńczyka, Kazimierza IV Jagiellończyka, Jana Olbrachta, Aleksandra Jagiellończyka, Zygmunta I Starego, Zygmunta II Augusta i Anny Jagiellonki. Każda z nich została przedstawiona w osobnych rozdziałach, obszernie opisujących dany okres historyczny, ukazując nam charakterystyczne cechy władców, ich wady i zalety, ale też innych osób, które były związane z ich panowaniem i życiem. Obrazowo rysuje tło historyczne, obyczaje, polityczne strategie, intrygi, rodzinne koligacje, które pozwalają poczuć atmosferę wówczas panującą. Całość uzupełniają liczne ilustracje i ryciny, co pozwala na wyobrażenie sobie opisywanych czasów.
Pan Sławomir Leśniewski jest wprawdzie z zawodu adwokatem, ale widać, że historia to jego pasja, która od wielu lat mu towarzyszy. To zaowocowało bagażem doświadczeń w popularyzowaniu dziejów naszej ojczyzny m.in. poprzez książki, których ma na swoim pisarskim koncie kilkanaście. Jego opracowanie tematu jest godne podziwu. Autor wykonał niesamowicie pracochłonny przegląd okresu panowania Jagiellonów, podpierając się nie raz znanymi autorytetami w dziedzinie historii. Pisze w sposób intrygujący, wciągający, ukazując nam różne epizody, ciekawostki, historyjki, anegdoty i fakty bardziej znane oraz te mniej popularne. Ukazuje Jagiellonów jako ród, który nie zawsze miał na uwadze dobro ogółu, a raczej przekładający „uciechy stołu i łoża nad sprawami państwa”. Są wśród nich zasłużeni chwałą władcy, ale też tacy, których rządy budzą nie stanowią chluby dla ich działań. Jawi się więc dynastia, która pozostawiła po sobie mnóstwo niezałatwionych spraw, ale też ogrom narastających problemów, które wpłynęły na kolejne pokolenia
Pan Leśniewski w ciekawy sposób opowiada o ich losach, zdradzając sprawy, o których nie usłyszymy na lekcjach historii. Przede wszystkim opisuje ludzi takimi, jacy byli, nie tylko z punktu majestatu królewskiego, jak to przedstawiają nam w suchy sposób szkolne podręczniki, ale jako ludzi z krwi i kości, z ich ułomnościami, popełniającymi błędy, nie zawsze postępującymi w sposób uczciwy i szlachetny.
„Jagiellonowie zeszli ze sceny cicho. Bez fanfar i nie podejmując walki o polityczne przetrwanie, jak uczynili to Piastowie. Opuścili ją jakby zawstydzeni tym, co po nich zostaje.”
Na lekcjach historii nigdy nie jesteśmy w stanie dokładnie wgłębić się w jakikolwiek okres naszej przeszłości, gdyż po prostu nie ma na to czasu. Poza tym podręczniki traktują zagadnienia powierzchownie, wyróżniając jedynie najważniejsze fakty i daty z danego okresu. Nie zawsze przedmiot historii jest ulubionym działem wśród uczniów, ale to dlatego, że fascynujące losy Polski nie są przedstawiane w jakiś ciekawy sposób, który wciągnąłby w swoje odmęty wypełnione pasjonującymi wydarzeniami. Z tego względu takie publikacje jak te pisane przez pana Sławomira Leśniewskiego zasługują na uwagę, gdyż w przystępnej formie pozwalają lepiej poznać naszych przodków, których decyzje i życie wpłynęły na to, jak obecnie wygląda nasz świat.
Egzemplarz książki otrzymałam od portalu Sztukater
„Za Jagiellonów nie naród zawiódł,
lecz władza.” - Paweł Jasienica
W 2023 roku ukazała się publikacja poświęcona rodowi Piastów pt. „Drapieżny ród Piastów”, a po jej niewątpliwym sukcesie czytelniczym, pan Sławomir Leśniewski postanowił przybliżyć nam kolejny fascynujący okres naszych dziejów w swojej najnowszej książce „Jagiellonowie. Złoto i rdza”. Podtytuł jest bardzo...
„Ludzi nie obchodzi, że ktoś udaje kogoś, komu gorzej się powodzi. Za to każdy się złości na tych, którzy udają bogatych i sławnych.”
Ludzi noszących takie same nazwiska, mimo że nie łączą ich żadne powiązania rodzinne, jest dużo. W naszym kraju roi się od Kowalskich, Woźniaków, Nowaków czy Wiśniewskich. Dotyczy to również obcobrzmiących nazwisk, więc o pomyłkę nie trudno, tak jak to miało miejsce u bohaterów książki .„The Name Drop”.
Jessica i Elijah nie są w żaden sposób ze sobą spokrewnieni, mimo że noszą to samo nazwisko, czyli Yoo-Jin-Lee. Ona ma 18 lat i właśnie skończyła szkołę. Marzy o tym, by zacząć naukę w junior college’u, ale najpierw musi odbyć staż, na który udało się jej dostać. Wybrała koreańską firmę Haneul Corporation z siedzibą w Nowym Yorku, by podszkolić swoje umiejętności jako praktykantka.
Elijah ma 19 lat i również ma wziąć udział w szkoleniu, ale o zupełnie innym charakterze. Jest synem właściciela Haneul, więc jego ojciec chce, by przeszedł szkolenie dyrektorskie. Do tej pory mieszkał w Korei, gdzie jego życie było zdominowane przez ambicje ojca, więc nie mógł zbyt swobodnie korzystać z nastoletniego czasu i wolności. Ma już zaplanowane przez ojca życie, więc wie co będzie robić. Samodzielną podróż do Nowego Jorku traktuje jako odskocznię od sztywnych ram wyznaczonych przez warunki, w jakich do tej pory żył.
Tak się złożyło, że Elijah i Jessica przybywają w tym samym czasie do Nowego Jorku, jeszcze nie wiedząc o swoim istnieniu. Wprawdzie zwracają na siebie uwagę już na lotnisku, ale są świadomi, że to nie będzie ich jedyne spotkanie. I tu następują dziwne zbiegi okoliczności. Ona, zamiast do grupy stażystów trafia na szkolenie dyrektorskie zamiast Elijaha, a on, ku swemu zaskoczeniu, zostaje przydzielony do grupy praktykantów, którzy mieszkają w spartańskich warunkach. Chłopak szybko zauważa, że coś tu jest nie tak. Gdy ponownie ich ścieżki się łączą, orientują się, że zaszła pomyłka, ale Elijah wpada na pomysł, by tego nie zmieniać.
„The Name Drop” to lekka, przyjemna w czytaniu młodzieżówka z gatunku k-drama, w której nie brakuje zabawnych sytuacji i romantycznych wątków, ale bez erotycznych, śmiałych scen. Autorka w urokliwy sposób opowiada o losach dwójki nastolatków, którzy pragną na swój sposób spędzić czas z daleka od rodziny.
Fabuła została oparta na znanym schemacie, jakim jest zamiana miejsc będąca wynikiem takich samych nazwisk u bohaterów. Wprawdzie w Korei nazwisko Lee jest dosyć popularne (o czym świadczy nazwisko autorki), ale są przecież jeszcze dowody tożsamości i wszystko można zweryfikować. Z tego względu ta historia wydała mi się mało realna, gdyż trudno mi było uwierzyć, że jakakolwiek poważna firma nie zorientowałaby się w takiej sytuacji. Przecież tu nie tylko chodziło o pomylenie nazwisk, ale też płci! Ten wątek do mnie nie przemówił.
Jessica wykazuje się słabą inteligencją już w momencie, gdy zauważa, że lot samolotem ma w luksusowych warunkach. Potem także pojawiają się sygnały, mówiące, że coś jest nie tak, ale nic z tym nie robi. Ta część jest nieco naciągana i wywołuje zdziwienie jej naiwnością. Wszystko wygląda tak, że w tej firmie nikt nie wie kto jest kim. Jednak nie znam realiów panujących w koreańskich firmach, więc być może jest to możliwe. Ogólnie firma przedstawiona jest niekorzystnie, jako wykorzystująca ludzi za niewielkie pieniądze, poniżająca kobiety i nie doceniająca pracowników. Świadczy o tym sytuacja, w jakiej znalazł się Elijah. Warunki, w jakich przyszło mu mieszkać wraz z innymi stażystami, są opłakane, a oni traktowani są jako coś gorszego, tylko dlatego, że są o wiele niżej w strukturach firmy.
Mimo tych kilku nieścisłości i mankamentów, książka mi się podobała, gdyż pokazuje, że czasami zdarzają się sytuacje, które z początku wydają się zbyt pogmatwane, trudne, ale w efekcie przynoszą dużo korzyści. W przypadku Elijaha i Jessiki los połączył ich ścieżki, by mogli zobaczyć, na czym im zależy, co jest dla nich ważne, a przede wszystkim by mogli odnaleźć siebie i miłość.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z portalem Sztukater
„Ludzi nie obchodzi, że ktoś udaje kogoś, komu gorzej się powodzi. Za to każdy się złości na tych, którzy udają bogatych i sławnych.”
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLudzi noszących takie same nazwiska, mimo że nie łączą ich żadne powiązania rodzinne, jest dużo. W naszym kraju roi się od Kowalskich, Woźniaków, Nowaków czy Wiśniewskich. Dotyczy to również obcobrzmiących nazwisk, więc o pomyłkę nie trudno,...