-
Artykuły„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński4
-
Artykuły„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać23
-
Artykuły„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz1
-
ArtykułyWakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2013-12
2013-05
2013-06
Horror to gatunek, który wręcz uwielbiam (zarówno ten filmowy jak i w wersji papierowej), jako osoba, która w swoim życiu widziała i przeczytała naprawdę wiele, nie mogłam przejść obojętnie obok książki mistrzyni skandynawskiego kryminału (nie miałam jeszcze okazji poznać Pani Yrsy Sigurdardóttir w tej odsłonie ale mam nadzieję szybko nadrobić zaległości).
Wraz z trójką przyjaciół przenosimy się do opustoszałej, nadmorskiej osady. Katrin, Gardar i Lif mają zamiar wyremontować stary dom i w trakcie najbliższego sezonu otworzyć w nim pensjonat. Dom został zakupiony w naprawdę korzystnej cenie, poprzedni właściciel zaginął bez wieści w dość tajemniczych okolicznościach. Już pierwszego dnia zaczynają dziać się dziwne rzeczy, okazuje się, że bohaterowie nie są na wyspie sami. Odcięci od świata i pozbawieni możliwości kontaktu starają się nie zwariować i przede wszystkim przeżyć.
W tym samym czasie psychiatra Freyer zostaje poproszony przez państwową policję o pomoc w wyjaśnieniu sprawy aktu wandalizmu dokonanego w jednym z przedszkoli. Okazuje się, że ponad 50 lat temu, w tej samej miejscowości, miały miejsce bardzo podobne wydarzenia, wówczas zaginął i nigdy nie został odnaleziony wyalienowany i prześladowany przez szkolnych kolegów chłopiec. Sprawy zaczynają dziwnie zbiegać się z osobistymi problemami Freyer'a, 3 lata wcześniej podczas niewinnej zabawy w chowanego zaginął jego 5 letni syn.
Co wspólnego mają ze sobą te trzy, zdawałoby się, zupełnie odrębne sprawy? Kim jest tajemnicza zjawa dziecka prześladująca przyjaciół na wyspie? Ktoś usilnie stara się wyjaśnić sprawy sprzed 50 lat. Czy to duch zmarłego syna, którego ciała nigdy nie odnaleziono kontaktuje się z Freyer'em z zaświatów?
Pod względem budowanego napięcia „Pamiętam Cię” spokojnie mogę uznać za horror z górnej półki. W tym przypadku autorka spisała się znakomicie, niewiele książek (filmów) jest w stanie wywołać u mnie dreszcze niepokoju, podczas lektury obawiałam się zasypiać przy zgaszonym świetle, mając dziwne przekonanie, że za oknem zobaczę zjawę:)
Skrzypiące podłogi, migoczące żarówki, drzwi, które same się otwierają i zamykają, wszechogarniająca ciemność i tajemnicze odgłosy w opuszczonym domu, działały na moją wyobraźnię bardzo sugestywnie.
Niestety książka ma też kilka mankamentów, które znacznie zaniżają jej ocenę. W pierwszej kolejności w oczy rzucają się spolszczenia i zbyt młodzieżowy język, który mnie osobiście bardzo raził, sformułowań typu „pliz” czy „dżizas” jest zdecydowanie za dużo.
Poza tym bywają momenty gdy książka zwyczajnie w świecie nudzi, zbyt rozwlekłe opisy sprawiają, że wielokrotnie odpływałam myślami, łapiąc się na tym, że nie wiem o czym czytam.
Zakończenie też pozostawia wiele do życzenia, kilka kwestii nie zostaje wyjaśnionych pozostawiając lekki niedosyt i zawód.
Mimo wad książkę z czystym sumieniem polecam, warto przemęczyć się przez tych kilka gorszych fragmentów by poczuć ten charakterystyczny dreszcz emocji jaki towarzyszy twórczości grozy.
Horror to gatunek, który wręcz uwielbiam (zarówno ten filmowy jak i w wersji papierowej), jako osoba, która w swoim życiu widziała i przeczytała naprawdę wiele, nie mogłam przejść obojętnie obok książki mistrzyni skandynawskiego kryminału (nie miałam jeszcze okazji poznać Pani Yrsy Sigurdardóttir w tej odsłonie ale mam nadzieję szybko nadrobić zaległości).
Wraz z trójką...
2013-01
Zazwyczaj jak ognia unikam współczesnych powieści młodzieżowych. Przeraża mnie ich schematyczność oraz naiwność głównych bohaterów. Gdy w moje ręce wpadło „Delirium” Lauren Oliver spodziewałam się kolejnej mdłej historyjki, która nie zostawi w mojej pamięci większego śladu. Zabrałam się do lektury i przepadłam. Świat, w którym miłość uznawana jest za niebezpieczną chorobą wciągnął mnie i oczarował. Nie mogłam się wręcz oderwać od lektury, czytałam z wypiekami na twarzy i wciąż rosnącym zdziwieniem. „Delirium” było genialne dlatego ze zniecierpliwieniem czekałam na kontynuacje serii.
W „Pandemonium” obserwujemy zmiany jakie zachodzą w Lenie. Z niedoświadczonej, kruchej nastolatki przemienia się w silną, odpowiedzialną dziewczynę, która jest gotowa zrobić wszystko by walczyć o wolność.
Po nieudanej ucieczce z Portland, podczas której został schwytany Alex, Lena budzi się w Głuszy. Trafia do jednego z azyli zamieszkanego przez grupę Odmieńców. Tęsknota za ukochanym sprawia, że musi minąć sporo czasu by zaaklimatyzowała się w nowym miejscu i przyzwyczaiła do nowych warunków życia. Ciągły głód, zimno i strach sprawiają, że Lena otrząsa się z odrętwienia i zaczyna działać. Postanawia wstąpić do ruchu oporu by w imię Alexa walczyć o miłość.
Książka w ciekawy sposób została podzielona na rozdziały „Wtedy” - mówiący o życiu w Głuszy – i „Teraz” - opowiadający o działalności Leny w Nowym Jorku.
Wraz z dwójką innych Odmieńców, pod fałszywym nazwiskiem Lena wkracza w kręgi AWD (Ameryka Wolna od Delirii), organizacji propagującej remedium.
Twarzą AWD jest Julian, szef sekcji młodzieżowej, syn przewodniczącego, skazany na pewną śmierć podczas przyjmowania remedium z powodu wcześniejszych, wielokrotnych operacji mózgu. W dzień kiedy ma się odbyć zabieg chłopak zostaje porwany, los sprawia, że wraz z nim do niewoli trafia Lena.
Nie wiedziałam czego się spodziewać po „Pandemonium”. Obawiałam się, że po rewelacyjnej części I, autorka nie podoła wysoko postawionej poprzeczce i książka okaże się wielką klapą. Na szczęście okazało się, że Pani Oliver nie brakuje pomysłów. „Pandemonium” okazało się jeszcze lepsze od swojej poprzedniczki. W utworze dzieje się więcej, akcja toczy się szybciej, a niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że ciężko jest się oderwać od lektury chociaż na chwilę. Dodatkowo pojawiają się nowi bohaterowie o silnej, wieloznacznej osobowości.
W pewnym momencie stajemy się świadkami konfliktu moralnego, czy Odmieńcy poświęcający dla dobra sprawy jednostkę nie stają się tacy sami jak zwolennicy remedium? Czy walcząc o wolność dla miłości nie powinno się kierować innymi zasadami niż jej przeciwnicy?
W dalszym ciągu mamy narrację I osobową. Patrzymy oczami Leny, stajemy się świadkami jej wewnętrznych konfliktów i dylematów. Dziewczyna sama nie rozumie sprzecznych uczuć jakie się w niej rodzą. By nie popełniać błędów z przeszłości gotowa jest poświęcić życie aby ratować osobę, która staje się dla niej ważna.
Narracja prowadzona z perspektywy jednej osoby nie wpływa negatywnie na całokształt powieści. To Lena jest motorem napędowym akcji, to jej uczucia i przeżycia są najważniejsze.
Podczas lektury wielokrotnie zastanawiałam się czy życie bez miłości naprawdę byłoby takie złe? Czy gdyby remedium w rzeczywistości było ogólnodostępne zdecydowałabym się przyjąć je dobrowolnie? Jakby nie patrzeć miłość, choć uczucie piękne i wzniosłe, przysparza również wiele bólu i cierpienia. Nie każdemu dane jest kochać szczęśliwie ze wzajemnością.
Serię stworzoną przez Lauren Oliver polecam wszystkim. Z czystym sumieniem „Delirium” i „Pandemonium” mogę uznać za jedne z najlepszych książek jakie czytałam w ostatnim czasie.
Z niecierpliwością czekam na kontynuacje. „Requiem” muszę przeczytać koniecznie by przekonać się w jaki sposób potoczą się losy Leny i czy miłość zwycięży nad światem pozbawionym uczuć.
Zazwyczaj jak ognia unikam współczesnych powieści młodzieżowych. Przeraża mnie ich schematyczność oraz naiwność głównych bohaterów. Gdy w moje ręce wpadło „Delirium” Lauren Oliver spodziewałam się kolejnej mdłej historyjki, która nie zostawi w mojej pamięci większego śladu. Zabrałam się do lektury i przepadłam. Świat, w którym miłość uznawana jest za niebezpieczną chorobą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-03
Gdzieś na angielskiej prowincji mieści się szkoła z internatem Hailsham. Na pierwszy rzut oka jest to szkoła taka sama jak każda inna, zapewniająca dzieciom odpowiednie wykształcenie, rozwijająca ich pasję i zainteresowania, dbająca o ich zdrowie oraz kondycje fizyczną i psychiczną.
Jednak gdy zagłębiamy się w zakamarki, lepiej poznajemy uczniów, wychowawców i zwyczaje panujące w szkole, coraz częściej odnosimy wrażenie, że w szkole tej coś nie gra, coś jest bardzo nie w porządku.
Dlaczego dzieci nigdy nie opuszczają murów uczelni? Dlaczego ludzie z zewnątrz unikają ich towarzystwa? Gdzie są ich rodzice lub opiekunowie?
Hailsham nosi w sobie wiele ponurych tajemnic, które odkrywamy wraz z trójką przyjaciół Kathy, Ruth i Tommym. Towarzyszymy im przez cały pobyt w szkole, obserwujemy jak dorastają, usamodzielniają się, w końcu wyjeżdżają by wspólnie zamieszkać w Chałupach. Ich los jest z góry przesądzony, mimo wszystko starają się żyć normalnie. Przyjaźnią się, kochają, nienawidzą.
Narratorką opowieści jest Kathy. Poznajemy ją gdy zmęczona pracą opiekunki postanawia usunąć się w cień by wypełnić swoje przeznaczenie i podążyć drogą jaka została wybrana dla wychowanków Hailsham.
To Kathy opowiada nam o szkole, wraz z nią cofamy się w czasie po to by usłyszeć szokującą historię życia setek dzieci. W opowieści kobiety pełno jest dygresji, wtrąceń, niektóre wątki zostają przerwane po czym kontynuowane kilka stron dalej.
Narracja, wbrew pozorom, nie męczy, wręcz przeciwnie, lekki język sprawia, że w historii Kathy nie można się zgubić, odnosi się wrażenie jakby kobieta siedziała tuż obok i specjalnie dla nas opowiadała o swoim życiu.
Książka przesiąknięta jest emocjami. Od pierwszych jej stron bije niewyobrażalny wręcz smutek, wystarczy przeczytać kilka początkowych zdań, a już wiemy, że nie będzie to opowieść z happy endem.
Wraz z postępem akcji, w chwili gdy Kathy ujawnia coraz więcej szczegółów i wreszcie dociera do nas szokująca prawda, bohaterowie stają się nam coraz bardziej bliscy. Chcielibyśmy, żeby udało im się przezwyciężyć przeznaczenie, mamy nadzieję, że uda im się uniknąć losu jaki został im wybrany.
Kazuo Ishiguro porusza w swojej książce kontrowersyjny temat, nie zdradzę tajemnicy jaki. Mam tylko nadzieję, że jego wizja nigdy się nie spełni.
"Nie opuszczaj mnie" to książka oryginalna i dość specyficzna. Może zachwycić lub znudzić, można się w niej zakochać lub znienawidzić.
Ja z pewnością będę o niej długo pamiętać i nie raz wrócę do lektury.
Gdzieś na angielskiej prowincji mieści się szkoła z internatem Hailsham. Na pierwszy rzut oka jest to szkoła taka sama jak każda inna, zapewniająca dzieciom odpowiednie wykształcenie, rozwijająca ich pasję i zainteresowania, dbająca o ich zdrowie oraz kondycje fizyczną i psychiczną.
Jednak gdy zagłębiamy się w zakamarki, lepiej poznajemy uczniów, wychowawców i zwyczaje...
2011-08
Są książki, które wywołują niesamowicie silne uczucia, które wzruszają i zmuszają do refleksji. Są bohaterowie do których przywiązujemy się bardziej niż do pozostałych, tacy nad których losem płaczemy i cieszymy się gdy ulegnie on nawet nieznacznej poprawie. Są utwory, które na długo zapadają w pamięci, zwłaszcza takie, które mogłyby opowiadać prawdziwe historie.
"Szare śniegi Syberii" jest właśnie jedną z takich książek. Przepełniona emocjami, które aż kipią i które udzielają się czytelnikowi. Nie jest to łatwa książka, o krzywdach ludzkich nie czyta się przyjemnie, mimo wszystko ciężko się od niej oderwać.
Rodzina piętnastoletniej Liny zostaje aresztowana przez NKWD, jej członkowie mają zaledwie dwadzieścia minut by spakować niezbędne rzeczy i opuścić dom.
Lina Vilkas, jej brat Jonas oraz ich matka w nieludzkich warunkach odbywają wielotygodniową podróż do jednego z rosyjskich obozów pracy. Uznani za niebezpiecznych przestępców dostają najsroższy wymiar kary, czeka ich 25 lat pracy ponad ludzkie siły.
Poniżani i wykorzystywani przez bezwzględne władze obozu mogą liczyć tylko na siebie i innych towarzyszy niedoli. Mimo krytycznej sytuacji więźniowie czują silne poczucie jedności, stanowią grupę, która za wszelką cenę chce trzymać się razem, wspierają się i pomagają sobie nawzajem.
Ciężko jest mi pisać o książce, która wywołała u mnie tak silne emocje. Życie więźniów politycznych deportowanych na Syberię nie należało do najlżejszych, traktowani gorzej niż zwierzęta, zmuszani do pracy ponad siły za minimalne racje chleba, niepewni swojego jutra. Czytając historię Liny miałam przed oczami tysiące istnień ludzkich, które przeszły przez piekło na ziemi, piekło zgotowane przez człowieka.
Lina opisuje swoje przeżycia z niezwykła precyzją. Brutalność niektórych opisów wywołuje dreszcze, chciałoby się odłożyć książkę by ochłonąć, zrozumieć jednak ciekawość na to nie pozwala, brnie się dalej, z każdą stroną coraz bardziej współczując dziewczynie. Rodzeństwo Vilkas przechodzi przyśpieszony kurs dorastania, w świecie w którym tylko najsilniejsi przetrwają muszą zapomnieć o swoich słabościach i pracować na równi z dorosłymi.
Pomimo wszystko, w świecie przepełnionym bólem, cierpieniem i tęsknotą, znajduje się także miejsce na miłość i nadzieję, a siła przyjaźni i świadomość bliskości drugiego człowieka daje chwilę wytchnienia od brutalności dnia codziennego.
Czy dwójka młodych ludzi, nieprzystosowanych do ciężkiej pracy może przetrwać wieloletnie poniżanie, wykorzystywanie i zmuszanie do nadludzkiego wysiłku? Czy nadzieja może dać siłę potrzebną do tego by przeżyć? Czy można kochać będąc traktowanym gorzej niż zwierzęta? Po odpowiedzi zapraszam do książki.
Są książki, które wywołują niesamowicie silne uczucia, które wzruszają i zmuszają do refleksji. Są bohaterowie do których przywiązujemy się bardziej niż do pozostałych, tacy nad których losem płaczemy i cieszymy się gdy ulegnie on nawet nieznacznej poprawie. Są utwory, które na długo zapadają w pamięci, zwłaszcza takie, które mogłyby opowiadać prawdziwe historie.
"Szare...
2011-03
2011-02
2011-01
2010-04
2016-11-28
2016-07-22
"Ritterowie" to powieść, która urzeka klimatem i oczarowuje już od pierwszego słowa, głównie za sprawą bogatego, poetyckiego języka, tak nietypowego dla współczesnej prozy. Trudno jest cokolwiek napisać o tej powieści by nie ująć jej nic z magicznego klimatu i w 100 % oddać jej czar i urok.
Głową rodziny Ritterów jest Martin, który w 1920 roku wraz z żoną osiedlił się w jednej z mazurskich wiosek i objął stanowisko pastora w tamtejszym zborze luterańskim. Początkowo życie rodziny toczyło się spokojnie i sielsko, do momentu wybuchu II wojny światowej, która zmienia dosłownie wszystko. Kilkadziesiąt lat później na Mazury przyjeżdża Anna Ritter, dwudziestoparoletnia Niemka, która chce odkryć prawdziwą historię Ritterów. Kim tak naprawdę był tajemniczy pastor, o którym lokalna społeczność nie chce nawet mówić? Dlaczego wybrał tak odludne miejsce na swój dom? Co działo się z jego rodziną przez te wszystkie lata i czy naprawdę na Mazurach zaginął po nich wszelki ślad?
Akcja utworu przedstawiana jest w nietypowy sposób. Narratorem powieści jest Marcin, współczesny mieszkaniec Mazurskiej wsi, który daje się wciągnąć Annie w odkrywanie przeszłości do tego stopnia, że sam staje się częścią historii. Współczesność miesza się tutaj z teraźniejszością, dwa światy przenikają się wzajemnie obopólnie na siebie oddziałowując.
Poznajemy cztery pokolenia Ritterów: Martina i Gretę oraz trzech Helmuthów i trzy Anny (kolejne pokolenia nadawały swoim dzieciom takie same imiona). Każdy z bohaterów obdarzony jest własnymi, niepowtarzalnymi cechami charakteru, własną, tragiczną historią, która wyróżnia go na tle innych. Co ciekawsze żadnego Helmutha i żadnej Anny nie jest się w stanie pomylić, są to postaci tak odrębne i charakterystyczne, że na stałe zapisują się w pamięci czytelnika. Na straży rodziny czuwa długowieczny, mądry i łagodny Martin, który gotów jest oddać własne życie za bezpieczeństwo najbliższych.
Historia Ritterów jest opowieścią tragiczną obfitującą w masę klęsk i niepowodzeń. Niestety życie bywa okrutne i przewrotne, a zły los daje o sobie znać w najmniej spodziewanych momentach. Powieść Patrycji Pelicy jest piękną opowieścią o tym co w życiu najważniejsze, o sile rodzinnych więzi, które są w stanie przetrwać największą zawieruchę, o miłości, tęsknocie, bólu, śmierci i niekończącej się nadziei. Nie jest to książka, o której łatwo zapomnieć, zostawia po sobie trwały ślad w pamięci i sprawia, że staje się integralną częścią życia czytelnika. Realizm magiczny sprawia, że pozornie prosta historia nabiera głębszego znaczenia i zmusza czytelnika do długich rozmyślań nad treścią. Jest to utwór, który otwiera oczy na wiele pozornie błahych spraw, które dostrzega się dopiero po lekturze, sprawia, że zaczyna się doceniać rzeczy, które do tej pory były codziennością.
Dawno żadna powieść nie wywołała we mnie tak skrajnych emocji jak "Ritterowie". Czytałam zachłannie i zżyłam się z bohaterami jak z własną rodziną. Poznawałam ich losy z rosnącą nostalgią, nadzieją, że być może ich zła passa wreszcie przeminie, a los uśmiechnie się do ostatnich z rodu. Jeśli jesteście ciekawi mazurskiej sagi, która konwencją odrobinę przypomina mi "Sto lat samotności" Marqueza to serdecznie polecam.
"Ritterowie" to powieść, która urzeka klimatem i oczarowuje już od pierwszego słowa, głównie za sprawą bogatego, poetyckiego języka, tak nietypowego dla współczesnej prozy. Trudno jest cokolwiek napisać o tej powieści by nie ująć jej nic z magicznego klimatu i w 100 % oddać jej czar i urok.
Głową rodziny Ritterów jest Martin, który w 1920 roku wraz z żoną osiedlił się w...
2015-11-03
Kaja Redo, główna bohaterka książki "Błękitne dziewczyny" mieszka w Radomiu, podobno jednym z najgorszych miast do życia, bez perspektyw, szans na rozwój i karierę. Dziewczyna niedawno rozstała się z narzeczonym i była zmuszona ponownie zamieszkać z rodzicami, pracuje jako fotoreporterka dla lokalnego tygodnika mając szefową z piekła rodem, która skutecznie uprzykrza jej życie i płaci marne grosze.
Kaja i tak nie znajduje się w najgorszej sytuacji, jedna z jej przyjaciółek pracuje w znanej sieci księgarskiej jako sprzedawca, a druga pozostaje bezrobotna i mieszka pod jednym dachem z mężem gburem, który nie potrafi jej docenić (wszystkie trzy dziewczyny ukończyły filologię polską na renomowanym uniwersytecie, ale po okresie studiów postanowiły wrócić do swojego rodzinnego miasta).
"Radom - Dziadom"
Kaja kocha swoje rodzinne miasto i denerwują ją nieprzychylne komentarze jakie krążą na jego temat. Jest typową lokalną patriotką, która chciałaby wydobyć z miasta to co najlepsze, pokazać, że w Radomiu też da się odnieść sukces i godnie żyć. Pod wpływem nagłego impulsu zakłada na Facebooku profil "Szczęśliwe Polki", na których umieszcza zdjęcia zwykłych kobiet (i dziewczyn), którym udało się osiągnąć sukces.
Jest tam Iwona, która wyszła z depresji poporodowej, schudła 32 kg i odniosła sukces jako internetowa trenerka fitness, jest Magda, która napisała 117 wierszy, Lidia, która odeszła od męża tyrana, Malwina, która potrafi ubrać się z klasą za 5 zł w ciucholandzie (jak widać za swój osobisty sukces można uznać niemalże wszystko).
Początkowo Kaja miała na celu umieszczać na profilu jedynie zdjęcia radomianek, jednak popularność Szczęśliwych Polek przeszła jej najśmielsze oczekiwania, kobiety z całej Polski nadsyłały zdjęcia z opisem swojego sukcesu.
Książka, aż kipi od pozytywnej energii i optymizmu. Autorka pokazuje, że niezależnie od wieku, miejsca zamieszkania czy wykształcenia można być szczęśliwym, wystarczy tylko odkryć w sobie to coś z czego jesteśmy dumni.
Barwni bohaterowie to dodatkowy plus powieści. Z Kają i jej przyjaciółkami nie da się nudzić, czasem mają gorsze dni, czasem dopada je dołek i chwile załamania, ale zawsze mogą na siebie liczyć i dzięki temu przechodzą najgorsze momenty swojego życia nie tracąc optymizmu i poczucia humoru.
"Błękitne dziewczyny" odebrałam bardzo osobiście. Z Kają wiele mnie łączy - podobny wiek, ukończony kierunek studiów, miejsce zamieszkania (tak, tak jestem z Radomia i nie wstydzę się do tego przyznać ;), dodatkowo książkę czytałam w trudnym dla mnie okresie gdzie niemalże wszystko działało na mnie negatywnie i doprowadzało do łez. Przyczyną złego nastroju było właśnie moje miasto, gdzie ciężko się wybić, znaleźć dobrą pracę i odnieść zawodowy sukces. Lektura powieści podziałała na mnie niczym wizyta u najlepszego psychoterapeuty, dodała wiary w siebie, pewności, przyczyniła się do poprawy nastroju i sprawiła, że bardziej optymistycznie patrze w przyszłość. Bo skoro innym kobietom się udaje to czemu mi ma się nie udać? Najważniejsze nie jest miejsce zamieszkania, a pomysł na siebie, determinacja i uparte dążenie do celu. Czasami warto zaryzykować by zacząć się spełniać, odnieść sukces i być szczęśliwym. Chciałam podziękować autorce za to, że mi to uświadomiła, w końcu jest jedną z radomianek, które odniosły sukces :)
Książkę polecam wszystkim bez wyjątku. Dawno nie czytałam czegoś tak optymistycznego, prosta historia, która daje wiele do myślenia i sprawia, że na życie zaczyna się patrzyć w zupełnie innych barwach. No i Radom można poznać z zupełnie innej perspektywy :)
Kaja Redo, główna bohaterka książki "Błękitne dziewczyny" mieszka w Radomiu, podobno jednym z najgorszych miast do życia, bez perspektyw, szans na rozwój i karierę. Dziewczyna niedawno rozstała się z narzeczonym i była zmuszona ponownie zamieszkać z rodzicami, pracuje jako fotoreporterka dla lokalnego tygodnika mając szefową z piekła rodem, która skutecznie uprzykrza jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-10
2014-09-17
"Ostatni dzień lata" autorstwa Joyce Maynard, pisarki znanej między innymi z tego, że w okresie wczesnej młodości miała romans z J.D. Salingerem, jest jedną z tych historii obok, której nie mogłam przejść obojętnie. Gdy tylko zasiadłam do lektury wszystkie obowiązki zeszły na drugi plan, książka wciągnęła mnie do tego stopnia, że przeczytałam ją w ciągu jednego dnia (co w moim przypadku jest prawdziwym wyczynem), wręcz nie mogłam się od niej oderwać. Historia oczarowała mnie i spowodowała, że długo nie będę mogła o niej zapomnieć, w tym momencie nie mogę się doczekać kiedy będę miała okazję obejrzeć film nakręcony na podstawie książki pt. "Długi wrześniowy weekend".
Streścić fabułę jest mi niezmiernie ciężko. Mimo dość niewielkich rozmiarów (zaledwie 304 strony), w książce poruszanych jest wiele istotnych kwestii, które wpływają na odbiór całości.
Narratorem utworu jest 13-letni Henry, chłopiec mieszka z rozchwianą emocjonalnie matką, która cierpi na fobię społeczną. Podczas jednej z koniecznych wypraw do supermarketu życie tej dwójki obraca się o 180 stopni, pomagają zbiegłemu więźniowi, który lokuje się w ich domu.
Historia opowiadana z perspektywy dorastającego chłopca przede wszystkim dotyczy skomplikowanych relacji między ludzkich. Henry był świadkiem rozstania rodziców, dopiero z biegiem czasu poznaje prawdziwy powód rozwodu jak i przyczynę depresji matki i jej dobrowolnego wycofania ze społeczeństwa. Adele jest kobietą niezwykle samotną, spragnioną miłości i bliskości drugiego człowieka. Gdy kocha to bezgranicznie i szalenie, gotowa jest oddać się cała bez żadnych zahamowań.
"Ostatni dzień lata" to również książka o dojrzewaniu i wszystkich aspektach fizjologicznych jakie temu towarzyszą, to opowieść o seksie, poznawaniu własnego ciała i pożądaniu, które tak łatwo można pomylić z miłością. Podczas lektury do głowy przyszła mi myśl, że 13-letniego chłopca może zrozumieć tylko osoba, która kiedyś sama była 13-letnim chłopcem, dlatego wychowywanie synów przez samotne matki jest niezwykle trudnym zadaniem i stanowi nie lada wyzwanie.
Książka przepełniona jest rozmyślaniami nastolatka, wspomnieniami i retrospekcjami. Henry wiernie przytacza każdą trudną rozmowę z matką, która stara się by pomiędzy nimi nie było tematów tabu. Co ciekawsze, w książce nie ma dialogów, słuchamy opowieści dziecka, które dorasta i obserwujemy świat jego oczami. To co dla dorosłego jest jasne i oczywiste dla dziecka często stanowi problem nie do przeskoczenia.
Nie potrafię oddać tego co czułam w trakcie lektury, jak książka bardzo mnie oczarowała i jak wiele rzeczy uzmysłowiła. Ludzi nie należy szufladkować i z góry skazywać na straty, zanim kogokolwiek się oceni najpierw trzeba go poznać, być może osoba z którą mamy do czynienia wcale nie jest tym na kogo wygląda. Jedna chwila, jeden popełniony błąd mogą nieść za sobą konsekwencje przez całe życie, to zadziwiające jak łatwo zrujnować komuś życie.
Jeśli lubicie niebanalne historie opowiadające o miłości, samotności, dojrzewaniu i skomplikowanych relacjach między ludzkich gorąco polecam.
"Ostatni dzień lata" autorstwa Joyce Maynard, pisarki znanej między innymi z tego, że w okresie wczesnej młodości miała romans z J.D. Salingerem, jest jedną z tych historii obok, której nie mogłam przejść obojętnie. Gdy tylko zasiadłam do lektury wszystkie obowiązki zeszły na drugi plan, książka wciągnęła mnie do tego stopnia, że przeczytałam ją w ciągu jednego dnia (co w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Mimo że przygodę z bohaterami książki „Jeszcze jeden dzień” zakończyłam kilka tygodni temu to dość długo zabierałam się za napisanie recenzji, najpierw musiałam ją przetrawić i przeanalizować na wszelkie możliwe sposoby.
Fabio Volo zaskoczył mnie, wprawił w konsternację i sprawił, że długo po odłożeniu książki nie mogłam przestać o niej myśleć.
„Jeszcze jeden dzień” to opowieść o miłości. Nie jest to typowy romans jakich obecnie pełno na rynku książki, a historia dość oryginalna i nie pozbawiona głębszego sensu.
Giacamo jest mężczyzną po trzydziestce, jego problemy z zaangażowaniem i lęki przed odrzuceniem sprawiają, że do tej pory wdawał się jedynie w przelotne romanse, liczył się tylko seks, żadnego uczucia, żadnych planów na przyszłość. Wszystko się zmienia gdy w tramwaju dostrzega Michaelę. Ukradkowe spojrzenia, przelotne uśmiechy, skradzione dotyki, to wszystko sprawia, że Giacamo nie może przestać myśleć o kobiecie z tramwaju, po raz pierwszy w życiu czuje coś czego do tej pory nie było mu dane zaznać.
Jak potoczyłaby się historia Giacama i Michaeli gdyby kobieta nie wyjechała za ocean do Nowego Jorku? Czy ich uczucie przebiegałoby równie intensywnie i zdobyliby się na szalony pomysł na związek z wyznaczoną datą ważności? Przeżyć w kilka tygodni to co innych spotyka w przeciągu kilku lat? Czy jest to w ogóle możliwe?
Fabuła przedstawia się dość banalnie jednak mistrzowskie wykonania Pana Volo sprawia, że od książki nie można się oderwać. Czyta się błyskawicznie, myśli się o niej bez przerwy, zastanawia czy taka historia miłosna mogłaby wydarzyć się w rzeczywistości. Czy nie jest to tylko kolejna piękna bajka, wytwór wyobraźni człowieka żyjącego w innym świecie?
Dla mnie największą wartość stanowiły przemyślenia Giacama na temat miłości, związków i życia, pod wieloma z nich mogę złożyć własnoręczny podpis.
W książce włoskiego pisarza odnalazłam część siebie, własne, niepoukładane myśli, niespełnione marzenia, przemyślenia i nadzieje. Momentami czytając „Jeszcze jeden dzień” czułam się jakbym czytała swój pamiętnik. Mamy z Giacamem wiele wspólnego :)
Gdzieś spotkałam się z opinią, że książka jest przewidywalna, a jej zakończenie znane już od samego początku, cóż... Jest to romans, może dość nietypowy, ale jednak wciąż romans, nie trzeba być znawcą gatunku by przewidzieć jaki będzie finał historii, chociaż muszę przyznać, że odczuwałam pewien niepokój i dreszcz emocji podczas końcowej sceny w Paryżu, na szczęście nie zawiodłam się, oczekiwałam właśnie takiego zwieńczenia historii.
„Jeszcze jeden dzień” jest pełną, dopracowaną do perfekcji opowieścią, nie pozostawia po sobie niedosytu, jedyne co to żal, że ta piękna historia tak szybko się skończyła.
Być może książka zachwyciła mnie tak bardzo dlatego, że znalazłam w niej część siebie, ale może i wam uda się utożsamić z bohaterami. Polecam wszystkim bardzo serdecznie.
Mimo że przygodę z bohaterami książki „Jeszcze jeden dzień” zakończyłam kilka tygodni temu to dość długo zabierałam się za napisanie recenzji, najpierw musiałam ją przetrawić i przeanalizować na wszelkie możliwe sposoby.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toFabio Volo zaskoczył mnie, wprawił w konsternację i sprawił, że długo po odłożeniu książki nie mogłam przestać o niej myśleć.
„Jeszcze jeden dzień” to...