Pieśni bełkotu
- Kategoria:
- literatura piękna
- Seria:
- Don Kichot i Sancho Pansa
- Tytuł oryginału:
- Gestameld liedboek: Moedergetijden
- Wydawnictwo:
- W.A.B.
- Data wydania:
- 2014-06-18
- Data 1. wyd. pol.:
- 2014-06-18
- Liczba stron:
- 192
- Czas czytania
- 3 godz. 12 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788328009332
- Tłumacz:
- Łukasz Żebrowski
- Tagi:
- język niderlandzki literatura belgijska
Najbardziej osobista i najbardziej przejmująca książka belgijskiego pisarza.
Będąca zapisem choroby jego matki powieść wykracza poza ramy współczesnej prozy, operując emocjonalnością i językiem poezji najwyższej próby. Nie sposób określić, w którym momencie choroba dała o sobie znak – czy w pierwszych, niewinnych zdarzeniach sprzed wielu lat, czy może dużo później, kiedy słowa gubiły się coraz częściej. Poszukiwanie odpowiedzi to jedynie sposób na oderwanie się od bolesnej rzeczywistości – od twarzy wykrzywionej w grymasie strachu, od zamglonego spojrzenia, nerwowo zaciśniętych palców. Bo w obliczu takiej rzeczywistości człowiek pozostaje bezsilny, a niepamięć, która z początku dręczy jedynie chorego, powoli zaczyna przenosić się na jego najbliższych – obraz matki zanika, zastępowany przez całkowicie obcą osobę, która patrząc na własne dzieci, nie wie, z kim ma do czynienia.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Synowska pieśń o (nie)matce
O chorobie Alzheimera mówi się i pisze coraz częściej. To oczywiste, skoro na świecie notuje się coraz większą liczbę zachorowań, a w krajach rozwiniętych przypadłość ta należy do najbardziej kosztownych dla społeczeństwa. O tym, jaka jest naprawdę, wiedzą najlepiej najbliżsi osób nią dotkniętych. Ci z nich, którzy mają odrobinę talentu, odwagi i możliwość, próbują o chorobie Alzheimera informować społeczeństwo w jakiś niekonwencjonalny sposób, by przyciągnąć jego uwagę. Erwin Mortier, flamandzki powieściopisarz i poeta, zadedykował książkę własnej, cierpiącej na to schorzenie matce. Pełne liryzmu, cierpienia i współczucia „Pieśni bełkotu” dokumentują zmagania nie tylko samej chorej, ale przede wszystkim całej jej rodziny, która jest zmuszona nucić tytułowe pieśni razem z nią.
66-letnia matka Erwina Mortiera zawsze była aktywną, kochającą życie i przyjemności kobietą. Teraz schudła, skurczyła się, brakuje jej świadomości czasu, miejsca i osób. A zaczęło się niepozornie - od niemożności przypomnienia sobie słów, obwiniania bliskich za to, że nie potrafią podpowiedzieć jej brakującego wyrazu, częstych wybuchów płaczu, branych za objaw menopauzy. Obserwacja jej dziwnych poczynań, braku kontaktu z rzeczywistością i zachowań nieadekwatnych do sytuacji, sprawia ból jej bliskim. Gorsze jest jedynie jej notoryczne milczenie, bo jak wyznaje jej syn, to co [go] u niej najbardziej uderza, co przysparza m[u] najwięcej zmartwień, to podwójna cisza jej obecności. Język spakował walizki i wyskoczył za burtę wywracającego się statku, ale w jej głowie czy wokół niej panuje jeszcze inna cisza. Nie słysz[y] już muzyki jej duszy; egzystencjalnej aury wokół niej, wibrującego sukna narracji i symboli, przez które splata się ze światem, albo na odwrót, świat splatał się z nią… Każdy dzień przynosi coraz bardziej przejmującą ciszę. Niekiedy chora porusza wargami, które zamiast nieść pełne zdania, mimowolnie drżą. Wydobywa się z nich jedynie pojedyncze westchnienie albo zająknięcie. Rodzinie coraz częściej brakuje cierpliwości, obserwując jej potworne zmagania językowe: Niemal widzę, jak zdania potykają się na jej ustach. Wokół jej dłoni na obrusie słowne rumowisko, gramatyczne ruiny. Mortierowi z trudem przychodzi rozpoznanie w niej dawnej matki. Kobieta, która zajęła jej miejsce jest niespokojna, chwilami agresywna, niekiedy trzeba przed nią nawet zamykać drzwi na klucz, bo jest zagrożeniem dla innych i siebie samej: Żaden dotyk nie przynosi już spokoju, żadna piosenka nie jest w stanie jej ukoić. Tylko „Mamo, usiądźże, do cholery” jeszcze pomaga, czasami. (Nie)matka modyfikuje nawet swoje upodobania kulinarne (wcześniej nie lubiła jajek sadzonych, teraz jada tylko sadzone), programowe (od jakiegoś czasu ogląda programy telewizyjne przeznaczone dla przedszkolaków) i nie rozpoznaje siebie w lustrze: Jej „ja” znika. To „coś”, co powoduje, że jakaś osoba tak nieodparcie jest nią samą. Zmienia się cały repertuar przyzwyczajeń, sposób mówienia, spania, chodzenia, stania. Z cech i zachowań, które u niej rozpoznaję, i z takich, które są nieznane i zdumiewające, powstaje nowa mieszanina, jakby w jej ciele przepoczwarzała się jakaś pasożytnicza świadomość. Rozgoryczenie (sarkazm?) sięga apogeum, kiedy pewnego dnia Erwin Mortier słucha opowieści o naukowcach, którym udało się porozmawiać z delfinami i wielorybami. Stwierdza wtedy z rezygnacją: Nawet wieloryby są teraz bardziej komunikatywne niż moja matka… Natomiast fizycznie kobieta nadal jest w świetnej formie - ma bardzo dobre wyniki krwi i serce 18-latki, a jedynym jej problemem jest sztywność mięśni… I choć kontakt z nią jest już właściwie niemożliwy, bo przebywa ona w swoim własnym świecie, Erwin Mortier nie wyobraża sobie życia bez niej i na myśl, że mamy mogłoby nie być, pęka mu serce: Patrzę na nią, ona odpowiada spojrzeniem tak bezradnym, że aż przenikającym do szpiku kości. Mimo tego, że choroba odebrała jej świadomość i tożsamość, cała rodzina nadal kocha ją tak mocno, jak wcześniej.
Mortier nie jest sobie w stanie przypomnieć zdrowej, rozmownej, działającej logicznie matki. Są momenty, gdy boi się, że sam zachoruje. Kiedy od razu nie przychodzi mu do głowy jakieś słowo, obawia się, że to pierwsze symptomy choroby: Kiedy po kilkuminutowych poszukiwaniach znajduję solniczkę w lodówce, serce podchodzi mi do gardła. Dzisiaj po południu sikałem na stojąco i zauważyłem, że swoje pióro włożyłem do kubka ze szczoteczkami do zębów, na półeczkę nad umywalką... By nie zatracić siebie, ćwiczy logiczne ciągi słów, pisze. Układa tytułowe pieśni bełkotu, w których dowodzi, że jemu nie brakuje logiki, bogatego słownictwa, kreatywności: Zauważam, że piszę po to tylko, aby usłyszeć zdania, które bez potknięć przepływają przez moją głowę. By słyszeć śpiew rytmu, przyspieszenia, spowolnienia, pauzy. Wypuszczam te słowa po to, aby na chwilę zawisnąć na myślnikach – trapezach składni – w stanie nieważkości u szczytu zdania. Cóż za błogość, móc jak tresowana małpa w wilgotnych lasach tropikalnych języka przeskakiwać z liany na lianę. To właśnie sprawia, że pisarz ma poczucie normalności, to daje mu nadzieję, że nie jest chory, że przebywając z matką, nie „zaraził się”, albo że to jeszcze nie jego czas…
Oniryczna, liryczna, poetycka książka z chorobą Alzheimera w tle. Czy da się tak o niej pisać? Flamandzki autor dowodzi, że jest to możliwe. Być może sekretem jest tu związek emocjonalny, jaki łączy go z matką, a może wyjątkowy talent. Pisząc oszczędnie o ciężkich emocjach i bolesnych odczuciach, dobierając eleganckie, wyszukane słowa, nie ukrył niczego z trudów sprawowania opieki nad chorą osobą. To osobiste świadectwo walki z tak nierównym przeciwnikiem od pierwszych słów budzi niezwykłe wrażenia estetyczne oraz prawdziwe emocje i nie pozwala im opaść do ostatniego z nich. Poza tym książka ma przepiękną okładkę, idealnie dopasowaną do treści. Warto przeczytać i przekonać się, czy da się gorycz choroby osłodzić eteryczną prozą.
Cytaty pochodzą z recenzowanej książki.
Agnieszka Biczyńska
Książka na półkach
- 156
- 88
- 48
- 3
- 2
- 2
- 1
- 1
- 1
- 1
Opinia
„Pieśni bełkotu. Mamine godzinki”, Erwina Mortiera, to bardzo trudna w odbiorze i przenikająco smutna twórczość. Choć przyjmuje nieco formę powieści, zdecydowanie nią nie jest. Autor łączy w sobie elementy powieściowe z czymś na kształt pamiętnika, dzięki czemu otrzymujemy niezwykle poetycką całość. W tym zbiorze bardzo intymnych zapisków śledzimy niewielki fragment życia samego autora, a razem z nim jego rodziny, ze szczególnym uwzględnieniem matki.
To bowiem matka autora, kobieta fizycznie wciąż jeszcze w kwiecie wieku, jest główną, choć nieobecną bohaterką tej książki. Nieobecną z powodu postępującej choroby. Zdiagnozowany u niej Alzheimer stopniowo, w coraz szybszym tempie, wyniszcza tę niegdyś pełną życia kobietę, której nikt nie mógł przerwać w prowadzonej rozmowie. Dziś razem z autorem obserwujemy jej psychiczną degradację.
Kroki stawiane coraz ostrożniej, a mimo to i tak prowadzące do upadku; kolejna próba podjęcia rozmowy, grzęznąca już na początku, ponieważ doskonale znane słowa zaczynają zanikać w otchłani niepamięci szybciej, niż sformułowana zostanie myśl. Na tyle szybko, że jedynym ratunkiem pozostaje wzrok pełen rozpaczy, skierowany do męża, by ten przywrócił wskazywanemu przedmiotowi nazwę i znaczenie. Nagłe zapominanie tego, o czym rozmawiało się przed krótką chwilą; gubienie się w układzie własnego domu, w którym spędziło się wiele dekad. Aż w końcu powolne zapominanie imion najbliższych, choć jeszcze zna się ich twarze i rozpoznaje je, gdy przychodzą się przywitać. Do czasu. Dzień, w którym twarze synów i córek staną się maskami obcych ludzi, zamiast matczynej miłości budzącymi przerażenie, przychodzi szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał.
Erwin Mortier swoją opowieść snuje na dwa sposoby. Fragmenty bezpośrednio dotyczące codzienności, pielęgnowania chorej matki, pomocy pogrążającemu się w depresji ojcu i kolejnych rozmów z rodzeństwem, są oszczędne w słowa. Dokładnie tak, jak próba podjęcia kontaktu z chorą matką. Krótkie, urywane, wyciągając z otchłani pojedyncze fragmenty, by umieścić je w całości. Przeplatane są jednak z najbardziej intymnymi wspomnieniami autora. Sięga w nich do lepszych dni swojego życia, do czasów dzieciństwa, gdy wszystko było inne, czy chociażby kilka lat wstecz, gdy jego matka walczyła z inną chorobą, która wówczas wydawała się śmiertelnie niebezpieczna. Nawet mimo tego tamte chwile wydają mu się być lepszymi. Wtedy przynajmniej on miał matkę, a matka miała jego. Dziś ta relacja została postrzępiona, porozrywana i zdecydowanie jednostronna.
Lektura „Pieśni bełkotu” boli. Im starszych rodziców czy dziadków się posiada, im starszym jest się samemu, tym bardziej boli i przeraża. Mortier tematu demencji nie ubarwia i nie przerysowuje. Pisze o niej wprost, relacjonując kolejne historie wzięte z własnego życia. I to jest właśnie najstraszniejsze, że czytelnik nie może poznanych treści zaczepić gdzieś w świecie fikcji i tam zostawić. One przyczepiają się do świadomości, że taka choroba dopaść może każdego, nagle i powoli, ale bardzo skutecznie odrzeć z całego człowieczeństwa, jakie zdobyło się przez swoje życie. Odrzeć z prywatności, ze świadomości, zabierając każdą cząstkę nas, oddając w zamian przeżute resztki, które człowiekiem są już tylko z wyglądu.
Ból, który towarzyszy lekturze tej książki nie umniejsza faktu, że jest to naprawdę piękne i doskonałe warsztatowo dzieło. I bardzo ważne, uświadamia nas bowiem o wielu cennych rzeczach, o których na co dzień się nie myśli, często nie zdając sobie nawet z nich sprawy.
Po bardziej szczegółową recenzję zapraszam do siebie - https://kulturalnynihilista.pl/piesni-belkotu-mamine-godzinki-erwin-mortier-belgia-cz-5/
„Pieśni bełkotu. Mamine godzinki”, Erwina Mortiera, to bardzo trudna w odbiorze i przenikająco smutna twórczość. Choć przyjmuje nieco formę powieści, zdecydowanie nią nie jest. Autor łączy w sobie elementy powieściowe z czymś na kształt pamiętnika, dzięki czemu otrzymujemy niezwykle poetycką całość. W tym zbiorze bardzo intymnych zapisków śledzimy niewielki fragment życia...
więcej Pokaż mimo to