Dziennik 1953-1969
- Kategoria:
- biografia, autobiografia, pamiętnik
- Wydawnictwo:
- Wydawnictwo Literackie
- Data wydania:
- 2011-11-01
- Data 1. wyd. pol.:
- 2011-11-01
- Liczba stron:
- 993
- Czas czytania
- 16 godz. 33 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788308048184
- Tagi:
- Biografie historia literatura faktu
Dziennik Witolda Gombrowicza po raz pierwszy w jednym voluminie.
Ta edycja daje szczególną sposobność do zapoznania się z najważniejszym utworem Gombrowicza, a zarazem jednym z najwybitniejszych dzieł literatury XX wieku. To właśnie Dziennik stworzył normę powojennej polszczyzny literackiej, stał się podręcznikiem stylu bycia i stylu pisania, specyficznego humoru, tragizmu, dawał lekcję stosunku do Polski i fundamentalnych zagadnień ontologicznych. Nadal pozostaje obowiązkowym podręcznikiem ludzi prawdziwie światłych, a jednocześnie jest kluczem do wielu zagadek Gombrowiczowskiej poetyki i światopoglądu.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Potyczki z Maestro Gombrowiczem
Rozgrzewka
Lektura i recenzja „Dzienników” Gombrowicza to jak walka w ringu z Muhammadem Ali. Moja waga kogucia kontra waga ciężka Mistrza Gombrowicza. Potyczka nierówna, lecz nad wyraz satysfakcjonująca. Lektura najnowszego, jednotomowego wydania „Dzienników” to niebagatelne i wyjątkowe czytelnicze doświadczenie. Intelektualne zmagania, które mimo początkowych, dość mocnych cisów w postaci trudnej i wymagającej narracji, w ostateczności niosą za sobą radość ze zrozumienia reguł gry - uchwycenia tonu i filozofii tego wielkiego i niezrównanego polskiego pisarza. Lektura zapisków to nieprzeciętne doświadczenie warte wysiłku – potu i krwi.
Jestem niesmacznym snobem!
Z Gombrowiczem jest tak, że albo się go uwielbia, albo przeklina i nienawidzi. W tych samych kryteriach można rozpatrywać jego twórczość. W obu przypadkach nie ma miejsca na uczucia pośrednie. „Dzienniki” pisarza, jak słusznie zresztą zauważył w posłowiu Jerzy Franczak, to opus magnum pisarza, „klucz i korona wszystkiego, co napisał” (za: J. Błońskim),stanowią przede wszystkim prawie tysiąc stronicową wykładnie szeroko pojętej filozofii i twórczości autora „Ferdydurke”. Pisane przez prawie szesnaście lat (1953-1969) znacząco odbiegają od definicji gatunku. Próżno w pracy Gombrowicza szukać spontanicznych zapisków, czy chociażby dat. Pisarz to doskonały gracz, który bawiąc się z czytelnikiem według teoretyczne ustalonych zasad, łamie je z pełna premedytacją, pozostawiając odbiorcę samemu sobie – tym samym zmuszając go do intensywnej i samodzielnej pracy umysłowej. Gombrowicz bowiem nie pozostawia złudzeń, kto jest głównym rozgrywającym w tej walce. „Dzienniki” rozpoczynają się od słynnych słów: „Ja. Wtorek Ja. Środa Ja. Czwartek Ja.” – to on – wszechwładny demiurg jest głównym bohaterem opowieści – staranie przemyślanej i wykreowanej. Tu nie ma miejsca na przypadek. Tu wszystko odbywa się w opozycji „ja i świat”. Widzimy Gombrowicza takiego, jakim on chce, aby go widzieć. Autor nie boi się prowokować. Powołując się na swoje znakomite, szlacheckie pochodzenie, jednocześnie opowiada się za porzuceniem formy i konwenansu. Szczególnie, jeśli chodzi o szeroko rozumiana polskość. Nie pozostawia suchej nitki na kolosach polskiej prozy i poezji. Dostaje się więc Wyspiańskiemu, Tuwimowi, Przybyszewskiemu, a nawet Sienkiewiczowi. Burza jaką wywołuje „Trans-Atlantyk” jest precedensem w historii naszej literatury. Tekst kpi z tradycji romantyzmu, za nic ma wszelkie świętości. Prace naszych rodzimych pisarzy Gombrowicz określa mianem „skapcaniałych i zaściankowych”. Radykalizm autora ”Kosmosu” ma teoretyczne zmusić rodaków to wyzwolenie się z Formy, pustych Idei, ułatwić osiągnięcie europejskiego poziomu twórczości rozumianego jako uniwersalizm literacki, lecz spotyka się przede wszystkim z oporem i agresją. Władza ludowa, artyści nadworni nie lubią i nie akceptują autora „Operetki”, uderza on bowiem w najczulsze struny ideologii komunizmu i wyrasta ponad swoja epokę. Nie kisi się w rodzimym piekiełku, dostrzega szerszy kontekst, okupiony jednakże wyrzeczeniami i walką o przetrwanie. Jak sam o sobie pisze: „Dziś obudziłem się w rozkoszy, że nie wiem co to nagroda literacka, że nie znam honorów oficjalnych, kresów publiczności i krytyki, że nie jestem „nasz”, że wszedłem do literatury – arogancki i kpiący. Ja jestem self made man literatury!”. Nie banalny i niedefiniowalny. Ten sposób funkcjonowania w świecie literackim do dziś wzbudza skrajne emocje.
„Im mądrzej, tym głupiej, czyli przeklęte potomstwo Joyce’a!”
Wielość tematów i problemów które w swych „Dziennikach” porusza Gombrowicz jest naprawdę ogromna. Wyczulony na aktualne trendy i zjawiska w kulturze polemizuje chociażby z egzystencjalizmem, strukturalizmem, purytanizmem językowym, religijnością, teorią sztuki i ideą nauki. Samodzielność i konsekwencja w kreowaniu własnych poglądów jest bez wątpienia godna podziwu. Gombrowicz nie boi się mówić o „tresurze”, która odbiorca przechodzi aby bezkrytycznie podziwiać sztukę, o braku samodzielnego myślenia, o ideach, które są według niego ułatwieniem, pewnym schematem. Jak pisze: „Pytanie, które stawiam katolikom nie jest: jakiego Boga wyznają, a tylko: jakimi pragną być ludźmi?”. Gardzi współczesną nauką, która w mniemaniu pisarza, nie zwraca uwagi na wyjątkowość pojedynczego człowieka. Daleki jest od uwielbienia Joyce’a. Literatura bowiem to nie „mdła i letnia zupka” – wymaga wigoru i potencjału. Jak konkluduje: „Nie ma wyboru: Można tylko pisać jak Rabelais, Poe, Heine, Racine lub Gogol – albo wcale”. Nie wielu zatem znajdzie się w mniemaniu pisarza godnych uwagi. Czesław Miłosz, Bruno Schulz, Leopold Tyrmand (genialna opinia na temat „Złego”: „Tyrmand! Talent! To jak warszawska bosa dziwka w oczach wyrostka, jak tłusta warszawska kuchta w oczach uczniaka, jak k... pijana w oczach ulicznika! Brud i taniocha – a pożądane i zachwycające!”) – garstka wybranych, oczywiście nie bez zastrzeżeń, polskich autorów, którzy dostąpili łaski uznania. Wyjątkowy zaszczyt.
„A kuku!”. Koniec walki
„Pajac, kpiarz, mędrzec, oszust, odkrywca, blagier, przewodnik…Racjonalista, metafizyk, buntownik, prostaczek, perwers… Sto twarzy, a każda z nich prawdziwa” tak opisuje Gombrowicza wspomniany już wyżej Jerzy Franczak. Bezdyskusyjnie – wielowątkowy, nieuchwytny i niepokojący Maestro. Dla każdego odbiorcy inny, wyjątkowy. Czytając „Dzienniki” można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z dziełem świeżym, wciąż aktualnym, na wskroś ironicznym, zdystansowanym i wielowymiarowym którego jednorazowa lektura musi pozostawić niedosyt. Dlaczego spotkanie face to face z jednym największych polskich pisarzy warto powtórzyć raz, drugi, trzeci? Ponieważ właśnie wtedy można uniknąć intelektualnego nokautu lub, dla większych optymistów – wygrać walkę wbrew przewidywaniom bukmacherów. Owocnej lektury!
Monika Długa
Oceny
Książka na półkach
- 1 392
- 618
- 231
- 64
- 40
- 29
- 8
- 6
- 6
- 5
OPINIE i DYSKUSJE
Przeczytane!
O rany!
Nie dyskutuję, bo kimże jestem. Ale czy dla mnie Gombrowicz jest guru - no jakoś nie....
Przeczytane!
Pokaż mimo toO rany!
Nie dyskutuję, bo kimże jestem. Ale czy dla mnie Gombrowicz jest guru - no jakoś nie....
Napisane pięknym językiem dzienniki Gombrowicza jako niezwykły pokaz bufonady autora. Rzadko odczuwam niechęć do autora czytając jego książce. Gombrowiczowi się to udało. Mało kto potrafi czytelnika zirytować swoim przekonaniem o posiadaniu wiedzy absolutnej.
Napisane pięknym językiem dzienniki Gombrowicza jako niezwykły pokaz bufonady autora. Rzadko odczuwam niechęć do autora czytając jego książce. Gombrowiczowi się to udało. Mało kto potrafi czytelnika zirytować swoim przekonaniem o posiadaniu wiedzy absolutnej.
Pokaż mimo toPasja Gombrowicza, jego język, o ironio - oraz forma niech głośniej wołają o posmakowanie ich przez czytelników. Niezwykle szeroka perspektywa literacka, społeczna, a także moralna narratora. Oświecająca lektura. Pozycja obowiązkowa dla każdej i każdego, którzy chcą zyskać zupełnie inne pole widzenia na literaturę i dowiedzieć się, jak niesamowitym narzędziem poznawczym może być ,,zwykła” obserwacja.
Pasja Gombrowicza, jego język, o ironio - oraz forma niech głośniej wołają o posmakowanie ich przez czytelników. Niezwykle szeroka perspektywa literacka, społeczna, a także moralna narratora. Oświecająca lektura. Pozycja obowiązkowa dla każdej i każdego, którzy chcą zyskać zupełnie inne pole widzenia na literaturę i dowiedzieć się, jak niesamowitym narzędziem poznawczym...
więcej Pokaż mimo toPolecam każdemu spróbować z formą audiobooka!
Polecam każdemu spróbować z formą audiobooka!
Pokaż mimo toGombrowicz o sobie, o nas, o Polsce bez znieczulenia, ale nie bez miłości. Odważnie nazywa sprawy, a potrafi nazwać jak nikt. Śmieszy, wzrusza, męczy, otwiera oczy, wyzwala. Jak ktoś mądrze gada to i miło posłuchać. Żal gdy książka się kończy
Gombrowicz o sobie, o nas, o Polsce bez znieczulenia, ale nie bez miłości. Odważnie nazywa sprawy, a potrafi nazwać jak nikt. Śmieszy, wzrusza, męczy, otwiera oczy, wyzwala. Jak ktoś mądrze gada to i miło posłuchać. Żal gdy książka się kończy
Pokaż mimo toWitold Gombrowicz – Dziennik (1957-1992) (9.1)
Witold Gombrowicz – Dziennik (1957-1992) (9.1)
Pokaż mimo to„Jeśli ja w Dzienniku samego siebie sam wychwalam, to przynajmniej wiadomo, że ja sam samego siebie, ale rozdzielić samochwalstwo na głosy i stworzyć w tym celu organ zbiorowy o polifonicznej strukturze, to jest już zbyt wielkie wyrafinowanie i nawet nabieranie gości”.
Co tu dużo pisać, autor „Ferdydurke” dobiera się do samej kości, walcząc z głupotą, obłudą i kłamstwem. Z diariuszowych wyżyn nieznacznie tylko, ale jednak wolę Sándora Márai. Może dlatego, że z nim czuję się bezpieczniej. Gombrowicz natomiast co jakiś czas rzuca rękawicę i każe wychodzić prosto z kanapy na literacki ring, gdzie czeka wytrawny bokser, za którego ciosami nie sposób nadążyć. Ale taki łomot też się przydaje, choć momentami niezdrowo umęczy.
Te nieustanne zmagania z formą, dialektyka i cudne miniaturki.
Te potyczki z Miłoszem, Wittlinem, Borgesem, Kisielem...
I jeszcze Argentyna, Paryż, Berlin...
Jakiż to zarozumiały prowokator. Jakiż zawzięty szermierz słowa. Konwenanse wyrzuca na śmietnik, zawsze gotów wbić inteligentną szpilę adwersarzom i kolegom po piórze. Pierwszorzędna doprawdy krytyka krytyki filozoficznym orężem. Osobiste spory może już niezbyt aktualne, ale sama lektura z upływem czasu radzi sobie znakomicie.
„Jeśli ja w Dzienniku samego siebie sam wychwalam, to przynajmniej wiadomo, że ja sam samego siebie, ale rozdzielić samochwalstwo na głosy i stworzyć w tym celu organ zbiorowy o polifonicznej strukturze, to jest już zbyt wielkie wyrafinowanie i nawet nabieranie gości”.
więcej Pokaż mimo toCo tu dużo pisać, autor „Ferdydurke” dobiera się do samej kości, walcząc z głupotą, obłudą i kłamstwem. Z...
"Poniedziałek Ja
Wtorek Ja
Środa Ja
Czwartek Ja
Piątek "
Nikt tak nie potrafi zaintrygować czytelnika jak tylko Gombrowicz i to, co ukazał w swoich dziennikach tylko o tym dowodzi.
"Poniedziałek Ja
Pokaż mimo toWtorek Ja
Środa Ja
Czwartek Ja
Piątek "
Nikt tak nie potrafi zaintrygować czytelnika jak tylko Gombrowicz i to, co ukazał w swoich dziennikach tylko o tym dowodzi.
Jak napisał Stanisław Jerzy Lec żeby być sobą, trzeba być kimś.
Miesiąc spędziłam w towarzystwie Witolda (ogromnie spodobało mi się to imię),który przede wszystkim chciał być sobą. I wcale nie mam dość. Po pierwsze pragnę przerwy, aby nie przeczytać ciągiem wszystkiego, co Gombrowicz stworzył. Bo cóż mi wtedy zostanie? Po drugie Witoldo wpędził mnie w dziwny nastrój, który nie pozwala mi pracować jak dawniej. Trzeba mi zatem oddechu, czasu na zebranie myśli, aby oswoić się z przemyśleniami i refleksjami tworów mistrza. Mistrza? Owszem, a jednocześnie kogoś dziwnie bliskiego. Szczerego, autentycznego, intymnego, ironicznego... znaczy dowcipnego.
Chyba nie potrafię, a może nie chcę, opisać tego, co zobaczyłam w "Dzienniku". Cieszę się jednak, że sięgnęłam po niego przed "Kosmosem", a właściwie podczas. Witoldo był "nieco" rozczarowany faktem, że niewielu poznało się na jego sztuce. Czy coś w tym dziwnego? Czy można się temu dziwić? Czy będąc na emigracji nie zasługiwał na odrobinę uwagi w literackim światku ojczyźnianym? Czy czuł się samotnie? Czy był trochę wariatem? Któż z nas nim nie jest? Czy lubił stawiać pytania? Czy ja też to uwielbiam? Czy tylko to mnie z nim połączyło? Czy zrozumiałam każdą myśl, na której skupił się autor? Czy to ważne? Czy zacznę się bardziej buntować?
Oswoiłam się z faktem, że czasem brakowało mi kontekstu. Inni, jemu współcześni, też nie rozumieli, choć nie potrafili się do tego przyznać. Zamiast tego krytykowali to, co pisał i jak pisał. Nie o innych tu jednak idzie, a o mnie. Skupiałam się zatem przez miesiąc, jak Witoldo, na sobie. Nie tylko, nie wciąż, ale jednak. Czułam, i czuję nadal, dziwny związek z WITOLDOGOM, mimo że on w Argentynie, Paryżu, Berlinie, Santiago... A ja? To nieistotne. Ja też w żukach i patykach...
Jak napisał Stanisław Jerzy Lec żeby być sobą, trzeba być kimś.
więcej Pokaż mimo toMiesiąc spędziłam w towarzystwie Witolda (ogromnie spodobało mi się to imię),który przede wszystkim chciał być sobą. I wcale nie mam dość. Po pierwsze pragnę przerwy, aby nie przeczytać ciągiem wszystkiego, co Gombrowicz stworzył. Bo cóż mi wtedy zostanie? Po drugie Witoldo wpędził mnie w dziwny nastrój,...
Kapłanka, a u jej stóp sierp księżyca. Poprzez. Poza. Brejkorowo jazzowe szaleństwo myślowe. Barwa granatu, Sfinks, i lśnienie wyniebieszczonego aż do wrażenia kosmiczności.
Kapłanka, a u jej stóp sierp księżyca. Poprzez. Poza. Brejkorowo jazzowe szaleństwo myślowe. Barwa granatu, Sfinks, i lśnienie wyniebieszczonego aż do wrażenia kosmiczności.
Pokaż mimo to