Takich książek się nie ocenia. Idea jakichś bezsensownych gwiazdek przy takich zbiorach jak "Sierotka" jest jeszcze bardziej koślawa i niezrozumiała. Mam wrażenie, że czytam najbardziej osobisty i przejmujący tomik Świetlickiego od lat, będący wynikiem zgody na powolne znikanie, wyciszanie, "odsyłanie świata w arce" i stawanie się częścią "martwej natury". Jest o tym jak zmienia się perspektywa, bo miejsca, które były całym światem, dziś są zaledwie jego małym wycinkiem, a także o ulotności i lakoniczności doznań.
O polityce tym razem zdawkowo, choć wymownie. Mniej tu buntu w stosunku do niepotrzebnego państwa, jest raczej chęć odgrodzenia sie od niego.
Przejmująca relacja "chorego zwierzęcia", której nie można przegapić
Książka ta nikogo raczej nie przekona do Świetlickiego, jeśli ktoś już go wcześniej czytał i się nie przekonał. Powracają tu stałe Świetlickie motywy, zatem starzy czytelnicy mogą się rozgościć, mimo że poeta już na wstępie wygraża paluszkiem tym co mają lub mieć będą jakieś wonty. Ja nie mam, mam raczej poczucie, że Świetlicki przy całej swojej powtarzalności dalej daje radę, choć tyle razy już odsyłano go do lamusa, mówiono że jest skończony. Jak widać – niekoniecznie. Przewaga Świetlickiego nad większością naszych poetów polega właśnie na tym, że on się nie zmienia na siłę. Oczywiście ta jego ikoniczność - z którą bez przerwy pogrywa (tu wręcz ostentacyjnie, patrz okładka),którą eksploatuje od dawna i którą wciąż (ile to już lat) uwodzi publikę na koncertach i czytelników - może nużyć. To zrozumiałe i ja byłem sceptyczny, przyznaję, trochę miejscami kręciłem nosem, ale jest tu kilka takich miejsc, które dają tej książce takie solidne oparcie, że nawet te słabsze i lżejsze kawałki znajdują tu uzasadnienie. Innego Świetlickiego nie będzie i dobrze, że jest. A że posiwiał, utył i zmarszczki pogłębił mu cień? Tak to już jest. Ale to wciąż on, za przeproszeniem, Gesamtkunstwerk.