rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Dla kogo przeznaczone jest dodatkowe nakrycie przy wigilijnym stole? Dlaczego sylwestrowa noc to czas szampańskiej zabawy? Skąd wziął się zwyczaj okłamywania się w prima aprilis? Czemu śmigus-dyngus zawdzięcza swą osobliwą nazwę? Nad tymi i innymi problematycznymi kwestiami łamią swe dziecięce głowy przygotowujący się do celebrowania rodzinnych świąt bohaterowie publikacji Renaty Piątkowskiej.

W niewielkim objętościowo tomiku autorka umieściła dziewięć nie tylko pouczających, ale i zabawnych opowiastek. I tak dzięki sympatycznej gromadce uczniów i ich rezolutnej wychowawczyni poznajemy niezawodny sposób na przepędzenie zbyt długo panoszącej się zimy i przywołanie upragnionej wiosny. Towarzysząc pogodnemu wnuczkowi i jego niezastąpionemu podczas tradycyjnego ozdabiania pisanek dziadkowi, dowiadujemy się jak wielkiej magicznej siły dopatrywano się niegdyś w pozornie zwyczajnym i kruchym jajku. Wczytując się w wykład pewnego pana od historii o wdzięcznym pseudonimie Płonący Wieżowiec, zdobywamy cenne informacje na temat idei walentynek, a z pomocą dociekliwego Maćka uzyskujemy satysfakcjonującą odpowiedź na fundamentalne pytanie: czy święty Mikołaj rzeczywiście istnieje?

"Gdyby jajko mogło mówić i inne opowieści" to z całą pewnością książka rodzinna. Na kartach poszczególnych rozdziałów pisarka oddaje głos nie tylko ciekawym świata maluchom, lecz przede wszystkim przedstawicielom starszego pokolenia: dziadkom, rodzicom czy nauczycielom. To oni dysponując stosownym do wieku doświadczeniem, przechowują (tajemną niekiedy) wiedzę o dawnych tradycjach, którą chętnie dzielą się z młodszymi potomkami. Zaś dzieci skwapliwie zeń korzystają:

„Nie ma nic piękniejszego, niż w lany poniedziałek o świcie stanąć z dwiema sikawkami nad śpiącymi rodzicami i jeden strumień skierować na mamę, a drugi na tatę. No i nic się nie przejmować, że piszczą i krzyczą, tylko lać, dopóki w sikawkach jest choć kropla wody. Potem trzeba szybko uciekać. Najlepiej prosto do łazienki, żeby znowu napełnić te piękne plastikowe pojemniczki. A jeśli ktoś ma jeszcze na dodatek siostrę, to musi czym prędzej pędzić do jej pokoju, by ją dopaść, zanim się zbudzi. Ja właśnie tak zrobiłem. Zdążyłem w ostatniej chwili, bo już zaczęła się przeciągać i przecierać oczy. Ścisnąłem sikawkę i skierowałem strumień wody prosto na jej czoło. Lałem bez litości, a Agata wrzeszczała tak, że tapeta zaczęła odklejać się od ściany.”

Renata Piątkowska mądrze i z wyczuciem wyjaśnia zarówno najmłodszym, jak i dorosłym czytelnikom znaczenie pewnych szczególnych dni oraz lekko i z humorem przypomina o odwiecznych zwyczajach, stanowiących część naszego kulturowego dziedzictwa. To ważne w budowaniu tożsamości narodowej młodego człowieka.

Dla kogo przeznaczone jest dodatkowe nakrycie przy wigilijnym stole? Dlaczego sylwestrowa noc to czas szampańskiej zabawy? Skąd wziął się zwyczaj okłamywania się w prima aprilis? Czemu śmigus-dyngus zawdzięcza swą osobliwą nazwę? Nad tymi i innymi problematycznymi kwestiami łamią swe dziecięce głowy przygotowujący się do celebrowania rodzinnych świąt bohaterowie publikacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czy ujrzawszy kominiarza instynktownie chwytamy się za guzik, a na widok czarnego kota uciekamy w popłochu? A może wierzymy, że czterolistna koniczyna przynosi szczęście, zaś rozbite lustro stanowi zły omen? Owo bezzasadne przekonanie o istnieniu nadprzyrodzonych związków między określonymi zjawiskami oraz fatalnej mocy pewnych słów, rzeczy czy znaków, które zwykliśmy uważać za pozostałość po dawnych wierzeniach, jest głęboko zakorzenione w naszej kulturze. W domu, przedszkolu czy na placu zabaw – dzieci prędzej czy później poznają treść tych wciąż żywych w świadomości ludzi przesądów, warto więc zawczasu zadbać, by umiały je właściwie zinterpretować.

Renata Piątkowska w książce "Szczęście śpi na lewym boku" wzięła pod lupę najbardziej popularne zabobony. By podkreślić ich irracjonalny charakter, zmyślnie wplotła je w treść dziewięciu zabawnych i mądrych bajek. Mali czytelnicy przekonają się dzięki nim, że gwarantem pomyślności nie jest niepozorna roślinka o czterech listkach czy mieniący się w słońcu pieniążek, lecz uparte i wytrwałe dążenie do celu, jednolicie czarne umaszczenie niektórych kotów to nie wynik konszachtów z nadprzyrodzonymi siłami, zaś pukanie w niemalowane powierzchnie nie zapewni naszym planom powodzenia. Fikcyjności opowiadań dopełnia również plejada fantastycznych postaci: zamieszkujący ogrodową fontannę wodnik, skrywające się w drewnianych meblach zazdrosne licho bądź sprytny wysłannik piekieł – diabeł Asmodeusz.

„Jeśli teraz się zastanawiacie, czy w waszych sypialniach kłębią się gdzieś w kątach elfy, duszki, wiły lub liszki, to spieszę was uspokoić, że wszystkie te istoty mieszkają tylko w baśniowej krainie i w książkach z bajkami. Gdy zamykacie karty książki, one podwijają ogony, składają skrzydełka i zasypiają tam, zaklęte w słowa. Dlatego jeśli ktoś twierdzi, że może tupać, kłócić się i wrzeszczeć, bo wstał lewą nogą, to mu nie wierzcie. Nogi nie mają z tym nic wspólnego.

Oprócz oczywistego waloru dydaktycznego książka "Szczęście śpi na lewym boku" oferuje również odbiorcom znakomitą rozrywkę, bowiem poszczególne bajkowe opowieści napisane są przystępnie i dowcipnie, a duże, klasyczne ilustracje Edwarda Lutczyna znakomicie je uzupełniają. Pisarka nie pozostawia swym czytelnikom żadnych złudzeń: wiara w przesądy pozbawiona jest racjonalnych podstaw, a dobrobyt i świetlana przyszłość są wyłącznie efektem ciężkiej pracy oraz dobrego serca.

Czy ujrzawszy kominiarza instynktownie chwytamy się za guzik, a na widok czarnego kota uciekamy w popłochu? A może wierzymy, że czterolistna koniczyna przynosi szczęście, zaś rozbite lustro stanowi zły omen? Owo bezzasadne przekonanie o istnieniu nadprzyrodzonych związków między określonymi zjawiskami oraz fatalnej mocy pewnych słów, rzeczy czy znaków, które zwykliśmy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wakacje grzecznego psa Wojciech Cesarz, Joanna Rusinek, Katarzyna Terechowicz
Ocena 8,3
Wakacje grzecz... Wojciech Cesarz, Jo...

Na półkach: , , ,

Nadeszły upragnione wakacje, a wraz z nimi okres niczym nieskrępowanej swobody, relaksu i… niezwykłych przygód! Wraz ze swym ludzkim stadem Winter przemierza Polskę w bagażniku kombi, który dzieli ze swym nieodłącznym towarzyszem – Rudym.

Jak łatwo się domyślić, podróżowanie z psem, zwłaszcza ze sporych rozmiarów przedstawicielem rasy Alaskan Malamute, nie należy do najbardziej komfortowych. Zawczasu należy opracować drobiazgowy plan wyprawy: sprawdzić przyjazne dla zwierząt pensjonaty, zadbać o ich komfort i bezpieczeństwo zarówno podczas przejazdu, jak i samego pobytu, a także zaopatrzyć się w odpowiedni zapas pożywienia. Jednak nawet najbardziej przemyślana strategia nie znajduje zastosowania wobec wulkanu energii, jakim jest bohater "Wakacji grzecznego psa".

Podczas spokojnego relaksu nad mazurskimi jeziorami wdaje się on w głośną awanturę ze stadem miejscowych kur i wyjątkowo bezczelnym kogutem, wizyta w starym zamczysku niespodziewanie zmienia się w polowanie na ducha Białej Damy, zaś odwiedziny u przebywającego na obozie harcerskim Alka kończą się zdemolowanym polem namiotowym. Konsekwencje beztroskich wybryków malamuta spadają rzecz jasna na członków jego ludzkiego stada, wszak Winter uważa się za doskonale ułożonego i dobrze wychowanego psa.

„Ja na przykład zawsze jestem zadowolony (oczywiście pod warunkiem, że moja miska jest pełna i trafi mi się jakiś długi, porządny spacerek). Uwierzcie mi, że też mam swoje powody do narzekania, bo z ludźmi bywa naprawdę ciężko. Ale jakoś daję radę… Zwykle mam dobry humor i nie kręcę nosem na drobne niedogodności.”

Ze zbioru opowiadań pisarskiego duetu wyłania się nie tylko postać doskonałego wakacyjnego kompana, w towarzystwie którego nie sposób się nudzić, lecz także gotowego do heroicznych czynów bohatera. Czworonożny śmiałek bowiem staje w obronie swej właścicielki, która wdaje się w dyskusję z jegomościem, próbującym w lesie zutylizować swe odpady, godzi dwie opozycyjne frakcje podczas demonstracji, w wyniku czego zostaje mianowany Obrońcą Zwierząt, a nawet ratuje dziewczynkę przed dwoma groźnymi napastnikami!

Winter to urodzony gawędziarz – posługując się prostym, zrozumiałym nawet dla najmłodszych odbiorców językiem, żywo, barwnie i bez cienia fałszywej skromności przedstawia swe niecodzienne perypetie. Brak przydługich opisów czy zbędnych dygresji wpływa na wartkość akcji, a swobodny styl wypowiedzi sprawia, że nie sposób oderwać się od tej lektury. Błyskotliwa i niezwykle zabawna opowieść stanowi nie tylko znakomitą rozrywkę dla całej rodziny, ale i w przystępny (oraz humorystyczny) sposób pokazuje świat widziany oczyma psa. Dodatkowym atutem wszystkich tomów jest niewątpliwie jednolita szata graficzna: zachwycające żywą kolorystyką ilustracje Joanny Rusinek oraz graficzne, czarno-białe szkice znakomicie oddają klimat poszczególnych historyjek, a wydrukowane przypominającą odręczne pismo czcionką tytuły poszczególnych rozdziałów podkreślają ich żartobliwy charakter. Serdecznie polecam!

Nadeszły upragnione wakacje, a wraz z nimi okres niczym nieskrępowanej swobody, relaksu i… niezwykłych przygód! Wraz ze swym ludzkim stadem Winter przemierza Polskę w bagażniku kombi, który dzieli ze swym nieodłącznym towarzyszem – Rudym.

Jak łatwo się domyślić, podróżowanie z psem, zwłaszcza ze sporych rozmiarów przedstawicielem rasy Alaskan Malamute, nie należy do...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nowe przygody grzecznego psa Wojciech Cesarz, Joanna Rusinek, Katarzyna Terechowicz
Ocena 8,3
Nowe przygody ... Wojciech Cesarz, Jo...

Na półkach: , , , ,

W tomie tym sympatyczny narrator z niesfornego szczeniaka przeistacza się w całkiem dorosłego i… obdarzonego nieposkromionym temperamentem psa. Winter w dalszym ciągu wykazuje ogromną ochotę na wszelkie swawole i skwapliwie wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, by się oswobodzić i pomknąć w nieznane. Z determinacją i podziwu godną odwagą broni też swego terytorium, które po wyprowadzce z mieszkania w bloku znacznie się powiększyło. Zwierzę ma teraz do dyspozycji przydomowy ogród, który z lubością penetruje, nie oszczędzając przy tym kwitnących krzewów czy ozdobnych klombów. Od czasu, kiedy do rodziny bohatera dołączył nowy członek (mały, rudy kundelek ze śmiesznie oklapniętymi uszkami), spadło na niego także znacznie więcej obowiązków, związanych z dbaniem o honor stada. Życie rasowego alaskan malamuta nie należy do łatwych!

Wrodzona ciekawość świata i wysoko rozwinięty instynkt poznawczy czworonoga sprawiają, że nie umie on zbyt długo pozostawać w bezruchu. Żądny przygód, aktywnie uczestniczy we wszystkich domowych uroczystościach, nierzadko siejąc przy tym niemałe spustoszenie. Podczas kinder party przyjacielskie zamiary psa stają się co prawda głównym źródłem dziecięcego chaosu, jednak już chęć pomocy w opróżnianiu talerzy, zaproszonych na powitalnego grilla gości powoduje, że napięta początkowo atmosfera rozładowuje się, a ogrodowe przyjęcie skutkuje zacieśnieniem dobrosąsiedzkich stosunków.

„(…) jak pewnie wiecie, nie reaguję na komendę <<stój>>, jak również na inne tego typu komendy. Właściwie nie przypominam sobie, żebym reagował na jakąkolwiek komendę i prawdę mówiąc, jestem z tego dumny. Nie myślcie sobie, że jestem nieposłuszny. Nic z tych rzeczy. Po prostu wiem, jak mam się zachować i nie potrzebuję do tego żadnych komend.”

Mimo że Winter przysparza swym właścicielom mnóstwa problemów, to są oni do niego głęboko przywiązani i darzą go prawdziwie szczerym uczuciem. Malamut odwdzięcza się Henrykowi, Hance, Julii i Alkowi bezgranicznym oddaniem i „całą miłością, która siedzi w nim od niepamiętnych czasów”. Do czasu, kiedy za sprawą pewnej szaro-białej husky z błękitnymi oczami, jego świat wywraca się do góry… łapami.

Oprócz potężnej dawki humoru, w "Nowych przygodach grzecznego psa", czytelnik odnajdzie również cenne wskazówki, dotyczące właściwej opieki nad żywymi stworzeniami. Rzeczywistość, postrzegana z psiej perspektywy, znacznie różni się bowiem od ludzkiego pojmowania świata. Wojciech Cesarz i Katarzyna Terechowicz uświadamiają zarówno małym, jak i dorosłym odbiorcom, że pewne zachowania wobec zwierząt (jak choćby polewanie lodowatą wodą w upalny dzień czy huk pękającego balona) są NIEDOPUSZCZALNE. Należy zawsze o tym pamiętać!

W tomie tym sympatyczny narrator z niesfornego szczeniaka przeistacza się w całkiem dorosłego i… obdarzonego nieposkromionym temperamentem psa. Winter w dalszym ciągu wykazuje ogromną ochotę na wszelkie swawole i skwapliwie wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, by się oswobodzić i pomknąć w nieznane. Z determinacją i podziwu godną odwagą broni też swego terytorium,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pamiętnik grzecznego psa Wojciech Cesarz, Joanna Rusinek, Katarzyna Terechowicz
Ocena 8,3
Pamiętnik grze... Wojciech Cesarz, Jo...

Na półkach: , , , ,

Zapewne niejeden miłośnik zwierząt zastanawiał się niejednokrotnie, jak postrzega świat jego pupil. Czy jego byt ogranicza się jedynie do zaspokajania elementarnych potrzeb? A może, by prawidłowo się rozwijać, potrzebuje również uwagi i systematycznie okazywanego mu zainteresowania? Na te i wiele innych, zaskakujących często pytań, odpowiedzi udziela przesympatyczny szczeniak o wdzięcznym imieniu Winter.

Snucie zabawnej opowieści malamut rozpoczyna od przedstawienia członków swego ludzkiego stada: wiecznie zrzędzącego Henryka, który nie znosi, kiedy coś (lub KTOŚ) zakłóca jego spokój i wprowadza chaos do perfekcyjnie uporządkowanego życia, obdarzoną anielską cierpliwością Hankę, która nierzadko ratuje swego czworonożnego ulubieńca, ukrywając opłakane skutki jego niesfornych poczynań, a także Alka i Julię – rodzeństwo zawsze gotowe do spontanicznej zabawy z nowym lokatorem. Początki ich wspólnej egzystencji nie należą do najłatwiejszych, jednak z biegiem czasu Winter podbija serce wszystkich domowników.

"Pamiętnik grzecznego psa" to zapis zwyczajnych – niezwyczajnych przygód niezbyt zdyscyplinowanego zwierzaka, którego wszędobylski nos i żywiołowy charakter często wpędzają w nie lada tarapaty. I tak rutynowa kontrola u weterynarza kończy się reanimacją królika, który doznał zawału, zwykła kąpiel skutkuje zalanym i zdemolowanym mieszkaniem, zaś spokojny spacer znajduje finał w sadzawce z lodowatą wodą. Nieposkromiona natura i gwałtowne odruchy naszego bohatera dają o sobie znać także podczas wystawy psów rasowych (wszak Winter posiada rodowód!), zakończonej głośną awanturą oraz na planie filmowym reklamy ciasteczek, który po wizycie malamuta do złudzenia przypomina pobojowisko…

„Ciągle słyszę od moich Państwa, że mam być grzeczny. Ale czy można mieć pretensje do psa, że wytrzepał się w jadalni i zachlapał ściany? Przecież byłem cały mokry! Jestem bardzo grzecznym psem i w dodatku – uważnym obserwatorem rzeczywistości. I widzę, że to ludzi można by nauczyć tego i owego. Na przykład taplania się w kałuży! Albo szaleńczego biegu! Przecież życie jest za krótkie na ciągłe podawanie łapy i chodzenie przy nodze, prawda?”

Choć niektórzy dość nerwowo reagują na spontaniczne próby lizania po twarzy czy radosnego skakania na pierś, to pogodne i towarzyskie usposobienie zjednuje przedstawicielowi rasy Alaskan Malamute wielu przyjaciół. Z kolei nieprzeciętna ciekawość otaczającego świata sprawia, że i my zaczynamy dostrzegać w najbanalniejszym wydarzeniach dnia codziennego nowe, niezwykłe możliwości.

Literacki debiut Wojciecha Cesarza i Katarzyny Terechowicz jest doskonałym narzędziem w nauce akceptacji obecności zwierzęcia w domu. Autorzy pokazują, że dzielenie przestrzeni ze stworzeniem, które bywa niepokorne i hałaśliwe, bywa trudne i niekomfortowe, a pies to żywe stworzenie, które musi być odpowiednio pielęgnowane i otaczane troską. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich, a zwłaszcza tych, którzy wahają się nad przygarnięciem pod swój dach czworonoga!

Zapewne niejeden miłośnik zwierząt zastanawiał się niejednokrotnie, jak postrzega świat jego pupil. Czy jego byt ogranicza się jedynie do zaspokajania elementarnych potrzeb? A może, by prawidłowo się rozwijać, potrzebuje również uwagi i systematycznie okazywanego mu zainteresowania? Na te i wiele innych, zaskakujących często pytań, odpowiedzi udziela przesympatyczny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak często zastanawiamy się nad sensem swego istnienia? Czy w natłoku codziennych obowiązków zdarza nam się poświęcić choć chwilę na osobistą refleksję? Czy nasza egzystencja sprowadza się tylko do mechanicznie odtwarzanych powszednich czynności? A może pragniemy czerpać z życia pełnymi garściami, wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, by rozwijać się duchowo i osiągnąć pełnię szczęścia, ale zwyczajnie brakuje nam odwagi? Bohater książki Mateusza Czarneckiego przez znaczną część swego życia również stara się sprostać przede wszystkim oczekiwaniom innych, nie koncentrując się na własnych pragnieniach, nadziejach czy marzeniach. Jednak egzotyczna podróż zmienia całkowicie jego nastawienie do świata...

Teodor jest człowiekiem sukcesu – świetnie prosperujące przedsiębiorstwo, własne mieszkanie oraz samochód, perfekcyjna partnerka. Każdego dnia wraz z doskonale skrojonym garniturem przywdziewa maskę, by idealnie dopasować się do roli prezesa zarządu dużej firmy. Nastawiony na realizację służbowych celów, osiąganie określonych wyników, generujący skrupulatnie przekalkulowane zyski. Życie prywatne młodego mężczyzny niczym nie odbiega od korporacyjnego schematu, bowiem tkwi on w układzie, który sam określa mianem „syntetycznej namiastki bliskości”.

„Kiedyś mnie to wszystko jarało, naprawdę, przyjemność miałem z tego ogromną. Satysfakcję. Czułem się jak zdobywca nowych lądów. Ale już tak nie jest. Teraz jest przede wszystkim stres, tłumaczenie się przed klientami za błędy, którym wcale nie ja jestem winny. Wypalenie. Często nieprzespane noce. Nie wiem też, gdzie podziało się kilka ostatnich lat mojego życia. Co ja w tym czasie zrobiłem? Napisałem miliony maili? Myślisz, że o tym będę pamiętał, mając sześćdziesiąt-siedemdziesiąt lat, o ile nie zejdę wcześniej na zawał? Bzdura. Przegapiłem jakiś moment, zagłuszyłem siebie i pędzę cały czas w kierunku, o którym chyba nie do końca marzyłem. Przestałem to kontrolować.”

Wiedziony impulsem, kupuje bilet lotniczy i wyrusza w podróż do Indii, która zapoczątkowuje metamorfozę jego światopoglądu. Z anonimowych wnętrz szklanych biurowców bohater przenosi się na tętniące życiem zatłoczone ulice Bombaju, wypełnione rykiem klaksonów, przekleństwami miotanymi przez zniecierpliwionych kierowców i jazgotliwymi nawoływaniami ulicznych handlarzy. Nie mając sprecyzowanego planu działania, Teo daje się porwać przygodzie, otwiera na nowe doznania, smakuje każdą chwilę. Nieoczekiwane spotkanie z piękną muzułmanką sprawia zaś, że budzą się w nim uśpione dotąd uczucia i emocje. Oczarowany Amirą, postanawia definitywnie zmienić swą dotychczasową ponurą egzystencję, naiwnie wierząc, że najbliżsi bezwarunkowo zaakceptują jego nagłą decyzję. Niestety w wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności, z dnia na dzień pozbawiony zostaje dorobku swego życia...

Wydawać by się mogło, iż utrata starannie wypracowanej pozycji społecznej oraz zajęcia, umożliwiającego zapewnienie środków niezbędnych do przeżycia, doprowadzi bohatera do załamania. Nie mając jednak nic do stracenia, rusza w nieznane.

Książka "Otwórz oczy, zaraz świt" skonstruowana jest z dwóch części. W pierwszej poznajemy Teodora, młodego biznesmena, zmagającego się z wypaleniem zawodowym i niespełnieniem w sferze uczuciowej. Dynamicznie rozgrywająca się akcja odpowiada tu intensywnym zmianom, zachodzącym w umyśle i duszy głównego bohatera. W drugiej zaś tempo narracji zdecydowanie zwalnia, ustępując miejsca refleksjom i rozterkom egzystencjalnym Teo, który pragnie odkryć prawdę o sobie.

„Odpowiedzieć na te pytania, które zdefiniowałyby nas samych, nasze pragnienia i cele to chyba najważniejsze, co mamy... co w ogóle moglibyśmy mieć do zrobienia. Odpowiedzieć samemu sobie, <<kim tak naprawdę jestem>>, to rzecz arcytrudna, ja wiem, ale jeśli umrzesz, nie odnajdując odpowiedzi, to trochę tak, jakbyś nie żył, a zamiast ciebie przez te kilkadziesiąt lat istniała jakaś galaretowata istota dopasowująca się tylko i wyłącznie do foremki, w którą została włożona. Co gorsza, niektórzy całe życie potrafią przeżyć w przekonaniu, że oni naprawdę są tą foremką, że ta foremka, w którą ich wsadzono, to prawdziwi oni, i umierają, nigdy dla samych siebie się nie rodząc. To chyba jedna z niewielu rzeczy w życiu, które są naprawdę warte zachodu. Także, jeśli uważasz, że coś jest w twoim życiu nie tak, to zmień to. Szukaj prawdziwego siebie, który w tobie samym na pewno jest gdzieś zakopany. I nie przestawaj, póki nie odnajdziesz. Nie umierasz przecież za pięć minut, ciągle jest jeszcze o co walczyć.”

Debiut literacki Mateusza Czarneckiego z powodzeniem można by określić mianem prozy psychologicznej, bowiem kluczowym elementem konstrukcyjnym fabuły czyni autor doznania i przeżycia wykreowanej przez siebie postaci. Konfesyjny charakter powieści podkreśla również jej pamiętnikarska forma. Z kolei dokonywany na bieżąco zapis przebiegu i wrażeń z podróży, pozwala zaklasyfikować tę lekturę do kręgu literatury podróżniczej. Wraz z bohaterem odwiedzamy nie tylko najbardziej reprezentatywne dla Indii miejsca – kunsztownie zdobione świątynie czy perły lokalnej architektury, lecz zaglądamy również do omijanych przez europejskich turystów dzielnic, opuszczonych hoteli i miejsc odosobnienia – mekki dla poszukujących równowagi duchowych odkrywców. To właśnie w jednym z buddyjskich klasztorów Teo odnajduje upragniony spokój i spływa na niego „natchnienie”.

"Otwórz oczy, zaraz świt" to lektura bardzo osobista, a każda strona stanowi potwierdzenie, iż opisane w niej zdarzenia są inspirowane autentycznymi wydarzeniami z życia pisarza. Autorowi udało się jednak uniknąć mentorskiego tonu wypowiedzi, próżno tu również doszukać się prób narzucenia odbiorcom własnego punktu widzenia czy nawrócenia ich na „jedyną słuszną życiową drogę”. Mateusz Czarnecki we właściwym sobie swobodnym stylu przypomina jedynie prawdy, o których w gonitwie codzienności zapominamy. Przekonuje, że niezbędne do osiągnięcia szczęścia narzędzia są w naszym posiadaniu – wystarczy jedynie mieć odwagę, by po nie sięgnąć.

Jak często zastanawiamy się nad sensem swego istnienia? Czy w natłoku codziennych obowiązków zdarza nam się poświęcić choć chwilę na osobistą refleksję? Czy nasza egzystencja sprowadza się tylko do mechanicznie odtwarzanych powszednich czynności? A może pragniemy czerpać z życia pełnymi garściami, wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, by rozwijać się duchowo i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czy od częstego mycia ręce robią się mniejsze? Czy ze wstydu można się skurczyć? Czy nocne zjawy rzeczywiście uciekają w popłochu przed światłem? Te i inne problematyczne kwestie zajmują Piotrusia – obdarzonego pogodnym usposobieniem przedszkolaka, który z powagą, ale i poczuciem humoru opowiada czytelnikom o swych „życiowych perypetiach”.

Spośród dziesięciu, składających się na książkę opowieści, wyłania się postać rezolutnego chłopca, który z pomocą najbliższych przezwycięża codzienne trudności: pokonuje strach przed groźnie wyglądającą sąsiadką, do złudzenia przypominającą złowrogą czarownicę, zmienia swoje nastawienie do nowo przybyłego do grupy kolegi, przekonuje się, że zwierzęta są żywymi stworzeniami i trzeba o nie należycie dbać, a nawet znajduje sposób na przełknięcie wyjątkowo ohydnego lekarstwa! Przygody, jakie przeżywa Piotruś, stanowią dlań inspirację przy tworzeniu nie tylko najładniejszych, ale i przepełnionych mądrością bajek, umieszczonych w zakończeniu każdego rozdziału.

W przystępny i zrozumiały dla najmłodszych odbiorców sposób autorka zaprezentowała w swym dziele skuteczne sposoby na oswojenie gnębiących maluchy lęków oraz proste rozwiązania niełatwych zagadnień. Niejeden maluch zapewne zacznie identyfikować się z osobą głównego bohatera i zechce przetestować jego metody radzenia sobie w kłopotliwych sytuacjach, zaś pozytywne przesłanie, płynące z każdej opowiastki (zwłaszcza z tych, „wymyślonych” przez Piotrusia), da mu poczucie gwarantowanego sukcesu.

O świecie dziecięcych przeżyć i emocji Renata Piątkowska pisze rozważnie, ciepło, ale i zabawnie, czego oczywistym dowodem będą z pewnością wybuchy serdecznego śmiechu, towarzyszące wspólnej lekturze.

„– Kochanie, wspaniale sobie poradziłeś, ale założyłeś buty na złe nogi – powiedziała.
– Jak to?! – spojrzałem w dół. – Ja przecież nie mam innych nóg!”

Dodatkowym atutem książki są niewątpliwie zachwycające żywą kolorystyką ilustracje Artura Gulewicza, znakomicie oddające klimat poszczególnych historyjek. Nic dziwnego, że publikacja "Na wszystko jest sposób" została wpisana na Złotą Listę Fundacji ABC XXI, inicjatora akcji „Cała Polska czyta dzieciom”.

Czy od częstego mycia ręce robią się mniejsze? Czy ze wstydu można się skurczyć? Czy nocne zjawy rzeczywiście uciekają w popłochu przed światłem? Te i inne problematyczne kwestie zajmują Piotrusia – obdarzonego pogodnym usposobieniem przedszkolaka, który z powagą, ale i poczuciem humoru opowiada czytelnikom o swych „życiowych perypetiach”.

Spośród dziesięciu, składających...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przypuszczalnie każde dziecko choć raz stanowczo wyraziło chęć zmiany swego imienia. Prawdopodobnie niejeden maluch zgubił się kiedyś i przerażony nie mógł odnaleźć drogi powrotnej. Z pewnością u większości kilkulatków wizyta w gabinecie operującej strzykawką pielęgniarki budzi lęk, a z kątów niektórych pokojów po zmierzchu wyłaniają się straszydła. Te, znane doskonale zarówno małym, jak i dojrzałym odbiorcom sytuacje, stanowią dla bohaterów dzieła Renaty Piątkowskiej tytułowy „twardy orzech do zgryzienia”.

W zbiorze dziesięciu niedługich historyjek autorka zaprezentowała plejadę barwnych dziecięcych indywidualności. Poznajemy obdarzonych nieskończenie bogatą wyobraźnią Mateusza i Malwinkę, zatroskanego o zdrowie sąsiadki Adasia, niezbyt pewnego siebie Tomka, a także Franka – marzyciela i Julkę – złośnicę. Każdy z nich posiada wyjątkowe przymioty charakteru, choć często nie zdają sobie z tego sprawy. Wówczas z pomocą przychodzą bliscy – pomysłowa wychowawczyni, kochający rodzice czy wdzięczna staruszka, uświadamiający malcom, że drzemie w nich ukryty talent, który może przejawiać się w najprostszych powszednich czynnościach.

„Czy prawdziwy bohater musi być wielki, odważny i niezwykle silny?
Czy musi biegać w stroju Batmana z dwoma mieczami za pasem? Nie!”

W swym tomiku opowiastek pisarka zawarła sporą dawkę poczucia humoru, dozę optymizmu, a także praktyczną lekcję radzenia sobie w codziennych tarapatach, z której z pewnością skwapliwie skorzystają najmłodsi czytelnicy. Zaś prosty język, jakim operuje Renata Piątkowska, jasny przekaz poszczególnych utworów oraz zdobiące tekst zabawne, kolorowe ilustracje, których autorem jest Artur Nowicki, przypadną do gustu najbardziej wymagającym dorosłym odbiorcom. Świetna rozrywka gwarantowana!

Przypuszczalnie każde dziecko choć raz stanowczo wyraziło chęć zmiany swego imienia. Prawdopodobnie niejeden maluch zgubił się kiedyś i przerażony nie mógł odnaleźć drogi powrotnej. Z pewnością u większości kilkulatków wizyta w gabinecie operującej strzykawką pielęgniarki budzi lęk, a z kątów niektórych pokojów po zmierzchu wyłaniają się straszydła. Te, znane doskonale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Opowiadanie jest niezwykle wymagającą formą prozatorską. Ów niewielkich rozmiarów utwór o prostej, zazwyczaj jednowątkowej fabule, charakteryzuje się daleko posuniętą swobodą kompozycyjną, epizodycznością fabuły, obecnością dygresji, partii opisowych i refleksyjnych[1]. Właściwe wyważenie tych części składowych, zbudowanie odpowiedniego napięcia czy wyraźne zaakcentowanie zakończenia, stanowi nie lada wyzwanie dla pisarza. Niesłabnąca popularność dzieł Erica-Emmanuela Schmitta – francuskiego prozaika, w którego literackim dorobku znajdują się liczne zbiory opowiadań – zdawałaby się potwierdzać pozycję autora w gronie „mistrzów krótkiej formy”. Niestety, w najnowszej na rodzimym rynku wydawniczym publikacji, prezentuje nie tylko treści wtórne, ale i banalne.

Tom "Małżeństwo we troje" otwiera historia "Dwóch panów z Brukseli" – pary homoseksualistów, których los w niecodzienny sposób splata się ze zwyczajnym życiem Geneviève Grenier. Podczas ceremonii zaślubin tej młodziutkiej dziewczyny z wybrankiem jej serca, Jean i Laurent, skryci w cieniu katedry, również składają sobie przysięgę miłości i wierności. Nieświadoma roli świadka tajnego rytuału kobieta staje się obiektem zainteresowania dwojga mężczyzn – towarzyszą jej w przełomowych momentach, współczują w niedoli, dyskretnie wspomagają finansowo, lecz przede wszystkim roztaczają czułą opiekę nad jej synem, Davidem. Nieznajoma Geneviève staje się im bliższa niż ktokolwiek inny.

Na przykładzie „bliźniaczych par” autor dokonuje jednoznacznej, choć dość powierzchownej oceny trwałości relacji – homoseksualnej i heteroseksualnej: „Byli parą mężczyzn, ta anormalność jednak paradoksalnie ułatwiała im życie, ponieważ dwoje ludzi tej samej płci jest dla siebie bardziej czytelnych niż osobnicy różnej płci.” Schmitt dołącza tu swój głos nie tylko do debaty, dotyczącej legalizacji związków osób tej samej płci, ale również adopcji dzieci przez te pary. Głos mało odkrywczy, niemniej ważny.

W opowiadaniu, zatytułowanym "Pies", przedstawia pisarz naznaczone obozową traumą dzieje szanowanego lekarza Samuela Heymanna. Ów skryty jegomość w liście pożegnalnym wyjawia nowo przybyłemu do miasteczka pisarzowi mroczną tajemnicę swego życia: zdradę kolegi ze szkolnej ławy, w wyniku której stał się ofiarą nazistowskiego terroru oraz źródło głębokiego przywiązania do psa – owczarka francuskiego o wdzięcznym imieniu Argos.

Ten wzruszający utwór z pewnością pobudzi miłośników zwierząt do refleksji nad charakterem relacji pan-ukochany pupil. Autor zdaje się potępiać bezgraniczne oddanie i bezwarunkowe zaufanie, jakim właściciele obdarzają niekiedy swych czworonogów, co rzutuje na charakter i trwałość więzi międzyludzkich. Jednocześnie przypomina okrucieństwo epoki masowej eksterminacji i wskazuje na nieusuwalne piętno doświadczeń obozów zagłady. Pies stanowi niezbyt udaną kompilację tych dwóch, skrajnie odmiennych zagadnień.

"Małżeństwo we troje", któremu zbiór zawdzięcza swój tytuł, jest laurką wystawioną genialnemu kompozytorowi, którego fenomen świat docenił dopiero po śmierci. Wierząc w przytoczoną przez Schmitta historię, do zaistnienia muzyki Mozarta w świadomości ludzi znacząco przyczynił się mąż wdowy po utalentowanym muzyku. Ów niepozorny Duńczyk nie tylko drobiazgowo skatalogował i opisał całą spuściznę po znakomitym artyście, lecz przede wszystkim wprowadził jego muzykę na salony.

Pisarz w utworze tym daje się poznać jako prawdziwy pasjonat muzyki poważnej. Odkrywa przed czytelnikiem nieznane fakty z życia wybitnej osobowości, za jaką powszechnie uznaje się Wolfganga Amadeusza Mozarta, a także przypomina, iż miłość i przywiązanie przybierają niekiedy przeróżną formę.

Przedostatnie opowiadanie pt. "Serce w popiele" to studium niełatwych siostrzanych relacji. Katrin to przebojowa kobieta z dynamicznie rozwijającą się karierą zawodową, która zmusza ją do odbywania licznych zagranicznych podróży. Opieką nad dotkniętym wadą serca dzieckiem obarcza Almę, która gorycz rodzicielskiej porażki rekompensuje bezgranicznym oddaniem choremu siostrzeńcowi. Śmierć jednego chłopca staje się szansą na życie drugiego.

Francuski prozaik w szkicu swym zwraca uwagę na złożony problem, jakim jest transplantacja organów. Wskazuje na zawiłości systemu prawnego, uniemożliwiającego identyfikację anonimowego dobroczyńcy oraz konsekwencje utajniania tych danych. Tłem rozgrywających się tu wstrząsających wydarzeń czyni dziki i nieskażony cywilizacją krajobraz Islandii, której spokój zakłóca nagłe przebudzenie uśpionego dotąd wulkanu. Ta gwałtowna erupcja zbiega się w czasie z dramatycznymi przeżyciami głównych bohaterów, jeszcze je potęgując.

Zbiór zamyka "Dziecko upiór" – krótki utwór traktujący o emocjonalnych konsekwencjach aborcji. Séverine i Benjamin są szczęśliwą i spełnioną zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej parą. Osiągnąwszy niebywały sukces w profesjach, jakie wykonują, decydują się nie zwlekać dłużej z decyzją o założeniu rodziny. Tymczasem okazuje się, że oboje są nosicielami genów, które narażają ich potencjalne potomstwo na choroby grożące upośledzeniem, a płód, jaki niemłoda już kobieta nosi po sercem, dotknięty jest niebezpiecznym schorzeniem – mukowiscydozą. Zdruzgotani rodzice, obawiając się trudności, związanych z opieką nad nieuleczalnie chorym dzieckiem, decydują się przerwać ciążę. Widmo nienarodzonego ostatecznie burzy ich dotychczasową sielankę, doprowadzając do rozpadu długoletniego związku.

Eric-Emmanuel Schmitt na przestrzeni kilkuset stron porusza wiele społecznie ważnych, wciąż pozostających w sferze tabu tematów. I choć są to zagadnienie ważne z punktu widzenia współczesnego człowieka, to umieszczenie ich w tak niewielkim objętościowo zbiorze spłyca ich odbiór. Kwestie, które należało poddać dogłębnej analizie, potraktowano tu w sposób pobieżny i trywialny.

W tomie "Małżeństwo we troje" pisarz „upchnął” pięć diametralnie różnych opowieści, obdarzonych rzekomo wspólnym mianownikiem. Czytelnikom, którym trudność mogłoby sprawić rozwikłanie owego „uniwersalnego przesłania”, drobiazgową wykładnię przedstawia autor w dzienniku, znajdującym się na ostatnich kartach książki. Schmitt nie tylko zdradza w nim okoliczności powstawania poszczególnych historii, wskazuje źródła, z których czerpał inspirację podczas konstruowania fabuły, ale i dokonuje szczegółowej interpretacji! Odbiorcom do samodzielnego odkrycia nie pozostaje dokładnie nic[2].

Przedostatni akapit zbioru stanowi doskonałą (acz zapewne niezamierzoną) puentę:

„Bruno i Yann dodają, że te opowiadania mówią także o miłości. Jest to dla mnie tak naturalne, że nie zdawałem sobie z tego sprawy. Zresztą, czy kiedykolwiek napisałem opowiadanie, które mówiło o czymś innym?”

W tym problem, monsieur Schmitt.

[1] M. Głowiński, T. Kostkiewiczowa, A. Okopień-Sławińska, J. Sławiński, Słownik terminów literackich, pod red. J. Slawińskiego, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo, Wrocław 2005, [hasło: opowiadanie], s. 359.
[2] Wypadałoby w tym miejscu podziękować polskiemu wydawcy, że nie zdecydował się umieścić pamiętnika na początku publikacji. Z pewnością pozytywnie wpłynęło to na ilość sprzedanych egzemplarzy.

Opowiadanie jest niezwykle wymagającą formą prozatorską. Ów niewielkich rozmiarów utwór o prostej, zazwyczaj jednowątkowej fabule, charakteryzuje się daleko posuniętą swobodą kompozycyjną, epizodycznością fabuły, obecnością dygresji, partii opisowych i refleksyjnych[1]. Właściwe wyważenie tych części składowych, zbudowanie odpowiedniego napięcia czy wyraźne zaakcentowanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Honor kobiety to honor domu, honor domu to honor rodziny, honor rodziny to honor mężczyzny”[1]

Honor – pojęcie nierozerwalnie związane z poczuciem godności osobistej i dbałością o dobre imię. W cywilizacji europejskiej utożsamiane z fundamentalnym wyznacznikiem etosu rycerskiego, którego wpływy – jako chwalebnego modelu postępowania – zaznaczyły się w wielu kręgach kulturowych. Kodeks, jakim kierował się idealny średniowieczny wojownik, zakładał nie tylko bezwarunkowy respekt dla władcy, estymę wobec damy serca, odwagę i męstwo na polu walki oraz szacunek dla przeciwnika, lecz obejmował również hołdowanie wyższym wartościom. Rycerz zatem winien odznaczać się dobrocią, mądrością, sprawiedliwością, nierzadko miłosierdziem wobec niżej odeń urodzonych. Oddany wobec monarchy, solidarny z przedstawicielami swego stanu, gotów bronić wyznawanej wiary i stać na straży własnych ideałów – ów uniwersalny typ bojownika, pomimo licznych ewolucji, przetrwał w świadomości wielu tradycyjnych zbiorowości.

Elif Shafak w najnowszym dziele, zatytułowanym "Honor", zwraca uwagę na istnienie charakterystycznego zespołu norm i wartości, który wciąż pozostając aktualny, organizuje życie określonej grupy autochtonicznej. Na przykładzie losów Pembe i Jamili, mieszkanek kurdyjskiej wioski nad Eufratem pokazuje, iż „podstawową wartością jest (…) honor rodziny. Rodzina to największa świętość w społeczeństwie, [a] każde działanie przeciwko rodzinie wymaga odwetu”[2].

„Nie każdy potrafi to zrozumieć, lecz honor jest wszystkim, co niektórzy mężczyźni mają na tym świecie. Bogaci mogą sobie pozwolić na to, by tracić i odzyskiwać reputację, kupują ją sobie więc tak beztrosko, jak gdyby zamawiali nowy samochód albo przemeblowywali willę, ale w przypadku innych ludzi sprawa wygląda zupełnie inaczej. Im mniej zamożny człowiek, tym wyżej ceni honor. Anglicy nie rozumieją tych odwiecznych zasad. Ich żony mogą się całować z innymi mężczyznami, pić alkohol i tańczyć z nieznajomymi, a mężowie tylko przyglądają się temu z uśmiechem. Mężczyzna okradziony z honoru umiera za życia. Gdyby tak się stało, nie może więcej pokazać się na ulicy, chyba że nie oderwie oczu od bruku pod nogami. Nie mógłby pójść do herbaciarni, zagrać partyjki tryktraka ani obejrzeć meczu piłkarskiego w pubie. Chodziłby przygarbiony, miał zaciśnięte pięści i zapadłe oczy, a w obliczu plotek stałby się apatycznym wrakiem człowieka, który dosłownie niknie w oczach. Nikt nie zwracałby uwagi na jego słowa, bo nie byłyby warte więcej niż zeschłe łajno. Nikt nie przyjąłby od niego papierosa, a jego kawa do ostatniej kropli miałaby gorzki smak. Nikt nie zaprosiłby go na żadne wesele, obrzezanie ani zaręczyny, bo wszyscy baliby się, że ściągnie na nich nieszczęście. Siedziałby sam w kącie, otoczony pogardą, i usychałby jak owoc, który spadł z drzewa.”

Iskender nie mógł pozwolić by hańba okryła dobre imię rodu Topraków. Wychowany w przeświadczeniu, iż to mężczyzna dzierży władzę i jest odpowiedzialny za nieskazitelny wizerunek swej rodziny w lokalnej wspólnocie, czuł się zobligowany, by wszelkie odstępstwa od panujących obyczajów surowo karać. Zwłaszcza wówczas, gdy dopuszczają się ich najbliżsi domownicy.

Dylemat moralny, przed jakim staje ów młodzieniec, dodatkowo potęguje przestrzeń, w jakiej żyje. Rozluźnienie obyczajowe angielskiego społeczeństwa stoi w opozycji z przekonaniami człowieka, ukształtowanego przez tradycję muzułmańską. Zderzenie kultury zachodniej ze wschodnią szczególnie wyraźnie zaznacza się na przykładzie statusu kobiety. W tradycyjnych islamskich familiach bowiem strefa kobiecej aktywności ogranicza się zasadniczo do sprawowania pieczy nad ogniskiem domowym. Całkowicie podporządkowana woli mężczyzny niewiasta winna prowadzić się skromnie i pobożnie.

W społecznościach, które nie uznają patriarchalnego modelu rodziny, przedstawicielek płci pięknej nie ograniczają surowe reguły postępowania: mogą swobodnie wypowiadać własne zdanie, prowadzić życie towarzyskie oraz samodzielnie podejmować pracę zarobkową. W kontaktach z mężczyznami dopuszczalna jest poufałość, emocjonalność czy spontaniczne okazywanie uczuć.

Młody emigrant nie do końca odnajduje się w nowej rzeczywistości. Zewsząd otoczony członkami różnych narodowości, z nikim nie potrafi nawiązać bliskiej, opartej na zrozumieniu i zaufaniu relacji. W etnicznym konglomeracie, jakim jest dwudziestowieczna Anglia, wciąż poszukuje własnej tożsamości, a zmiany, jakim podlega jego rodzina, odbywają się bez udziału jego woli.

Narracja powieści snuta jest z kilu perspektyw. Na tle obiektywnej, trzecioosobowej relacji wyraźnie zaznacza się osobista refleksja Esmy, zapiski pamiętnikarskie osadzonego w więzieniu Iskendera oraz liczne zabiegi retrospektywne. Takie konstruowanie fabuły w niczym nie zaburza jednak jej płynności, przeciwnie – historia zyskuje na wiarygodności, bowiem głosy poszczególnych bohaterów łączą się, uzupełniając ją nie tylko o nowe wątki, lecz przede wszystkim własne motywacje.

W swym najnowszym dziele Elif Shafak skupia się na społecznym problemie, jakim są zabójstwa honorowe. Autorka snuje swą opowieść niespiesznie, dbając nie tyle o zaspokojenie ciekawości odbiorcy, co o dogłębną analizę psychologiczną sprawcy tak krwawego odwetu. Mimo, iż próżno na kartach "Honoru" szukać orientalnego kolorytu, jakim przesiąknięte są zwykle powoływane przez turecką pisarkę do życia światy, to czytelnika z pewnością usatysfakcjonuje zręcznie skonstruowana warstwa fabularna. Egzotyka ustępuje tu miejsca refleksji, a melancholia bierze górę nad malowniczością. Zdecydowanie warto zgłębić tę poruszającą sagę.


[1] J. Kret, "Planeta według Kreta", Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011, s. 147.
[2] Tamże, s. 145.

„Honor kobiety to honor domu, honor domu to honor rodziny, honor rodziny to honor mężczyzny”[1]

Honor – pojęcie nierozerwalnie związane z poczuciem godności osobistej i dbałością o dobre imię. W cywilizacji europejskiej utożsamiane z fundamentalnym wyznacznikiem etosu rycerskiego, którego wpływy – jako chwalebnego modelu postępowania – zaznaczyły się w wielu kręgach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Każdy z nas przechowuje w swej pamięci słodkie melodie dzieciństwa. Znajdują się wśród nich nie tylko dumnie i z przejęciem wykonywane hymny przedszkolne, rytmiczne piosenki, prezentowane przez znane bajkowe postaci czy skoczne utwory muzyczne, stanowiące podkład popularnych wśród milusińskich gier i zabaw, lecz również dźwięki bardziej stonowane, rzewne, towarzyszące malcom wieczorową porą – kołysanki. Owa liryczna, jednostajnie i monotonnie wykonywana pieśń ma na celu uspokoić maleństwo, ukoić po całodziennych trudach i pomóc zapaść w błogi, ożywczy sen. Jej słowa „przepełnione są troską o wypoczynek dziecka, jego bezpieczeństwo i spokój oraz radością z jego istnienia, a wynikają z bezgranicznej miłości matki do dziecka”[1] . Chuck Palahniuk w książce, zatytułowanej właśnie "Kołysanka", dokonuje jednak przewartościowania pojęcia i nadaje owej poetyckiej kompozycji nowe, makabryczne znaczenie.

„W książce nazywają ten wierszyk usypianą. W niektórych pradawnych kulturach śpiewano ją dzieciom w czasie klęski głodu albo suszy, bądź kiedy plemię rozrosło się tak, że brakowało mu ziemi. Śpiewa się ją okaleczonym w walce wojownikom oraz ludziom złożonym chorobą – wszystkim, którym życzymy szybkiej śmierci. Żeby położyć kres ich męczarniom. To taka kołysanka.”

„Reporter wielkomiejskiego dziennika”, Carl Streator, pracuje nad cyklem artykułów na temat zespołu nagłego zgonu niemowląt, zwanego potocznie „śmiercią łóżeczkową”. Wraz z niewydarzonym ratownikiem medycznym, wykazującym niebezpieczne skłonności nekrofilskie, odwiedza pogrążone w rozpaczy po stracie dziecka rodziny, chcąc rzucić nowe światło na to, jak dotąd niewyjaśnione zjawisko. Śledztwo naprowadza dziennikarza na trop tajemniczej książki, której obecność w naznaczonych piętnem śmierci domach, zdaje się stanowić klucz do całej zagadki.

„Wiersze i rymowanki ze wszystkich stron świata opublikowano dwadzieścia lat temu (…). Nakład książki wynosił pięćset egzemplarzy. Wydawca, KinderHauss Press, zbankrutował, a matryce oraz prawa do wznowień należą obecnie do kogoś, kto kupił je jako część masy spadkowej. Autor zmarł bez wyraźnej przyczyny mniej więcej trzy lata temu. (…) Nazywał się Basil Frankie i niczym szczególnym się nie wyróżniał. Szukał tekstów, których nakłady zostały wyczerpane i do których prawa autorskie wygasły, a następnie zbierał je w antologie. Średniowieczne sonety, sprośne limeryki, dziecięce rymowanki. Część ściągał ze starych ksiąg, które udało mu się wyszperać. Inne zrzynał z Internetu. Nie był specjalnie wybredny. Pakował do książek wszystko, co tylko mógł zdobyć za darmo.”

Helen Hoover Boyle jest właścicielką świetnie prosperującej agencji nieruchomości, zbijającą fortunę na sprzedaży „nawiedzonych” domów. Pod maską wyrachowanej harpii, „płatnej zabójczyni na skalę międzynarodową, zarabiającej na gigantyczne brylanty”, bohaterka skrywa jednak traumatyczne przeżycia. Pragnąc uporać się z bolesnymi doświadczeniami, prowadzi poszukiwania niepozornych książeczek z rymowanką, o śmiercionośnej mocy której przekonała się osobiście. Owładnięta obsesją zniszczenia wszystkich feralnych tomików, nawiązuje ścisłą współpracę z redaktorem Streatorem, dla którego misja ta ma również wymiar terapeutyczny.

Wraz z ekscentryczną sekretarką Moną i zajadłym ekologiem, zwanym Ostrygą, przemierzają amerykański kontynent, by unicestwić „sto papierowych tygrysów”. Owa – momentami niebezpieczna – ekspedycja zaowocuje niespodziewanym zacieśnieniem więzów, łączących tych życiowych rozbitków. Przyjdzie im zmierzyć się z mocami, o istnieniu których nie mieli dotąd pojęcia...

Absurdalne perypetie „grupy poszukiwawczej” przypominają senny koszmar, a powtarzający się motyw kołysanki w żadnym razie nie działa na czytelnika usypiająco. Wręcz przeciwnie: rymowanka niepokojąco przypomina melodię, sączącą się w ucho odbierającego tajemniczy telefon bohatera horroru. Raz zasłyszana – zapada w pamięć na wieki.

Sporo miejsca poświęca też autor "Kołysanki" niezbyt optymistycznym konstatacjom, dotyczącym konsumpcjonizmu i społeczeństwa informacyjnego. Palahniuk odmalowuje portret zbiorowości, w której całkowicie zanika indywidualizm, podkreślając, że „jedyny wybór, jaki nam wkrótce pozostanie, ograniczy się do wybierania ”[2]. Atakujący nas zewsząd gwar i zgiełk sprawia, iż nie tylko nie potrafimy uważnie słuchać, ale stajemy się całkowicie niewrażliwi na potęgę oddziaływania słów. Paraliżuje nas cisza, nie umiemy w niej funkcjonować, bowiem zmusza nas ona do refleksji, przymusowego zatrzymania. W tak hałaśliwym świecie utwór zamieszczony na dwudziestej siódmej stronie "Wierszy i rymowanek ze wszystkich stron świata" stanowi podwójne zagrożenie. A może jednak „miło byłoby rzucić klątwę usypianki na świat”...?

[1]D. Warzycka, Rola kołysanki w życiu dziecka, http://www.profesor.pl/publikacja,17533,Referaty,Rola-kolysanki-w-zyciu-dziecka, data dostępu: 03.07. 2013 r.

[2]M. Mizuro, Wolna wyobraźnia: Chuck Palahniuk Kołysanka, http://zwierciadlo.pl/2012/kultura/ksiazka/wolna-wyobraznia-chuck-palahniuk-kolysanka, data dostępu: 09.09. 2013 r.

Każdy z nas przechowuje w swej pamięci słodkie melodie dzieciństwa. Znajdują się wśród nich nie tylko dumnie i z przejęciem wykonywane hymny przedszkolne, rytmiczne piosenki, prezentowane przez znane bajkowe postaci czy skoczne utwory muzyczne, stanowiące podkład popularnych wśród milusińskich gier i zabaw, lecz również dźwięki bardziej stonowane, rzewne, towarzyszące...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Któż z nas nie słyszał o Don Juanie, legendarnym libertynie, którego niechlubna sława „pożeracza serc i cnót”[1] przetrwała wieki? Któż z nas nie zastanawiał się, ile nadobnych niewiast padło ofiarą owego „wiarołomnego w miłości uwodziciela i rozpustnika”[2]? Kogóż z nas nie intrygowały powody, dla których ów wyzbyty moralności mężczyzna obrał drogę rozpusty i nieokiełznanej zmysłowości?

Odpowiedzi na te pytania dostarcza sam zainteresowany w dramacie "Noc w Valognes", wchodzącym w skład najnowszej publikacji Erica-Emmanuela Schmitta – "Intrygantki". Don Juan z zuchwałą szczerością wyjawia zadurzonemu w nim dziewczęciu motywy swego nikczemnego postępowania.

„Niczego nie chcę osiągnąć, po prostu biorę: zrywam jabłka z drzewa, a potem je zjadam. A kiedy pragnienie wraca, powtarzam rzecz od nowa. Ty nazywasz to poszukiwaniem? Na pewno uważasz, że mam zbyt duży apetyt – moje usta chciały spróbować wszystkich owoców, wszystkich innych ust, tak różnych, tak odmiennych, pełnych, wilgotnych, delikatnych, zamkniętych, rozwartych, zaciśniętych ust skromnisi, niecierpliwych kobiety namiętnej, pełnych warg podlotka. Wszystkich ich pragnąłem. Mężczyźni zazdroszczą mi, moja mała, bo robię to, na co oni nie mają odwagi, a kobiety mają mi za złe, że daję im rozkosz. Wszystkim!”

Księżna de Vaubricourt zwabia do swego opuszczonego normandzkiego pałacu cztery wielce czcigodne niewiasty, które połączyło wspólne doświadczenie: wszystkie zostały zbałamucone i porzucone przez rzeczonego kochanka. Z ich wsparciem pragnie dokonać zemsty na bezwstydnym uwodzicielu. Podstępnie skłania go do przybycia, by następnie poddać surowemu osądowi i skazać na dożywotnie oddanie jednej kobiecie. Podczas procesu wychodzi jednak na jaw skrzętnie skrywana tajemnica, która diametralnie zmienia sytuację.

„Poznałem tylko miłość cielesną, znałem jedynie wojnę. Myślałem, że delektuję się rozkoszą, a to było tylko podniecenie. (…) Uwielbiałem zwyciężać – i to wszystko. Kiedy je brałem w ramiona i osaczałem sobą, kiedy w nie wchodziłem, przez kilka krótkich sekund czułem, jak mi ustępują i uważałem się za zwycięzcę. A potem była tylko smutna mechanika, by osiągnąć spełnienie. Kochałem się tak, jak matematyk prowadzi swe rachunki – z konieczności. Ale nienawidziłem, gdy sięgały szczytu. Widziałem je, jak przestawały być sobą – z czerwonymi plamami na szyi i policzkach krzyczały w ekstazie, drżały, rzucały się, falowały, płakały ze szczęścia, podczas gdy ja ruszałem się niczym jakiś sprężynowy mechanizm. Mniej może miarowo, ale równie zażarcie. To wszystko było nieludzkie. Niczego nie doznawałem, a gdy wydawały z siebie krzyki, czułem, jakbym stał się ich niewolnikiem. A potem odchodziłem. (…) Od zawsze czekałem… Czekałem, aż któraś z nich mnie zatrzyma, zachowa przy sobie. Patrzyłem na nie, mówiłem: „Odchodzę” – i zawsze odejść mogłem bez przeszkody… (…) A jego straciłem… Nie myślałem, że napotkam miłość inną niż w spódnicy.”

Miłość – uczucie, które Don Juan miał w najwyższej pogardzie, niepodziewanie objawia mu się pod postacią nieznajomego młodzieńca. Dotąd oddany jedynie namiętności, metodycznie powiększający grono nałożnic nieszczęśnik doświadcza gorzkiego smaku odrzucenia i ostatecznie bezpowrotnie traci obiekt swych westchnień. Emocjonalna więź, jaka zawiązuje się pomiędzy rzeczonym casanovą a kawalerem de Chiffreville, diametralnie zmienia nie tylko jego stosunek do przedstawicielek płci pięknej, ale i całego świata. Oto bowiem doznania jego stają się tak samo boleściwe, jak przeżycia porzuconych przezeń niewiast, zaś urok niezdobytego kochanka, jaki z upodobaniem wokół siebie roztaczał, przestaje wabić kobiety. Jedynym uczuciem, które odtąd zdolny jest wzbudzać w damskich sercach, pozostaje współczucie i żal. Tak oto mistrz zostaje pokonany swą własną bronią.

Wątek homoseksualnej miłości powraca w monologu Dawida, jaki również znalazł się w zbiorze "Intrygantki". Młody mężczyzna wyjawia anonimowemu słuchaczowi pozornie banalną historię swego życia. Opowiada o ciężkiej i monotonnej pracy na roli, przerywanej jedynie cyklicznie odbywającymi się świętami („odpusty”); kreśli portret troskliwej matki, pokładającej niespełnione nadzieje w swym jedynym potomku oraz utrudzonego ojca, odreagowującego frustrację za pomocą przemocy. Sam podmiot z kolei daje się poznać jako niemający właściwie żadnych oczekiwań zwykły śmiertelnik, któremu – co z uporem podkreśla – „zawsze brakowało wyobraźni”. Z letargu, w jakim się pogrążył, budzi go pewien drwal, dzięki któremu poznaje smak życia. Nieznajomy ów, oprócz głębokiego uczucia, ofiarowuje mu jednak także i śmiertelną przypadłość.

„Jeśli więc była mną, nie powinienem jej nienawidzić – nie jestem przecież wrogiem samego siebie. Jeżeli jednak wtargnęła we mnie z zewnątrz siłą, powinienem ją uważać za wroga. Ale moja choroba była mną, bo otrzymałem ją z miłości. Nie byłem więc wrogo nastawiony do tego, co oni nazywali moją chorobą.”

"Knebel" to wzruszające świadectwo miłości trudnej, pełnej poświęceń i borykającej się z brakiem społecznej akceptacji. To dramatyczna spowiedź istoty cierpiącej, jednakże szczęśliwej, bo może kochać.

Freud, bohater kolejnego, wchodzącego w skład "Intrygantek" utworu dramatycznego, także żywi tkliwe uczucia wobec swej rodziny, jednak całkowicie zawierza nie sercu, lecz rozumowi. Poznajemy go w trudnym momencie życiowym: władze zmuszają go do wyjazdu z Wiednia, co światowej sławy psychiatra poczytuje jako akt niesolidarności z narodem żydowskim, którego jest wszak obywatelem. Za przymusową emigracją przemawia nie tylko nasilająca się bestialskość nazistów, lecz również terminalne stadium choroby, pustosząca ciało i ów wybitny umysł. W obliczu wielkich wątpliwości objawia się doktorowi nieznana postać, której udziela on tymczasowego azylu. Początkowo lekarz upatruje w nim cierpiącego na zaburzenia natury duchowej pacjenta, następnie zbiega ze szpitala psychiatrycznego, jednak najbardziej prawdopodobny (i zarazem nieprawdopodobny) wydaje się wariant, iż tajemniczym gościem jest sam Najwyższy.

Ufający ideałom oświeceniowym Freud spiera się z jegomościem w kwestii odwiecznej walki wiary z rozumem. Poddaje w wątpliwość ufność w Boskie miłosierdzie w obliczu tragedii milionów niewinnych ofiar totalitaryzmu, wszechobecnej niegodziwości oraz szerzącego się zła i występku.

„Zło – to przyrzeczenie, którego się nie dotrzymuje. (...) Bo czymże jest śmierć, jeśli nie obietnicą życia, które pulsuje w mojej krwi, pod moją skórą? Obietnicą, która została złamana? (...) Śmierć nie dlatego jest złem, że oznacza nicość – jest złem, bo przedtem obiecano mi życie wieczne, by tego nie dotrzymać. I to jest wina Boga!
A czym jest ból, jeśli nie zaprzeczeniem nienaruszalności ciała? Tego doskonale skończonego ciała, stworzonego do biegania i zabawy, które nagle staje się niepełne, otępiałe, popsute. Zostało oszukane. Nie, ból wcale nie mieszka w ciele. Każda rana zadawana jest duszy – a każda rana to właśnie niedotrzymana obietnica. I to jest wina Boga!
A cierpienia psychiczne? – to zło, którym ludzie wzajemnie się torturują – czy to nie jest zerwanie pokoju? (...) Co jest powodem tej wiecznej wojny? Niedotrzymana obietnica! I znowu winien jest Bóg!
Ale największe zło – tak, najdotkliwsze ostrze zła, całe istnienie nie ukoi zadanych nim ran – to ten tak ograniczony umysł bez polotu, ogłupiony właśnie zdolnością myślenia. Mogłoby się zdawać, że Bóg wyposażył nas w umysł tylko po to, żebyśmy mogli poznać, jak bardzo rozum jest ograniczony – Bóg dał nam pragnienie, ale odmówił napoju. Wierzymy, że w końcu zrozumiemy wszystko i wszystko poznamy; wierzymy, że zdolni jesteśmy do najbardziej niebywałych odkryć, do budowania najsubtelniejszych konstrukcji, ale umysł porzuca nas po drodze. (...) Ograniczenie naszego umysłu – oto ostatnia z jego niespełnionych obietnic.”

Tam, gdzie ludzkość upatruje małości, siły wyższe odkrywają kopalnię nieograniczonych możliwości. Przedstawiciele piekielnych otchłani, zaprezentowani przez autora w ostatnim dramacie, zatytułowanym Szatańska filozofia, wierzą w potęgę ludzkiego umysłu. Rozum bowiem stanowi w ich mniemaniu doskonałe narzędzie, służące do szerzenia zła. Idealizm, pragmatyzm i psychologizm – trzy naukowe strategie, jakie proponują wysłannicy szatana, zdolne są doprowadzić ludzkość do całkowitej zagłady. Iście diabelski plan!

Tom "Intrygantki" został bardzo przemyślnie skonstruowany. Kompozycja opiera się na dychotomicznym podziale na utwory, traktujące o potędze „szkiełka i oka” – atrybutów mędrca oraz zawierzeniu drgnieniom serca. Wędrówkę (w czasie i przestrzeni) rozpoczynamy od pogrążonego w rozpaczy Don Juana, następnie dzielnie sekundujemy Sigmundowi Freudowi w teologicznej dyspucie ze Stwórcą, by z kolei przenieść się w zaświaty i wysłuchać przepełnionej melancholią opowieści miłosnej Dawida, aż do strącenia na dno krainy ciemności, gdzie asystujemy upadłym aniołom w ustalaniu taktyki unicestwienia ludzkości.

W swym najnowszym dziele Schmitt nie daje czytelnikom gotowej recepty na życie. Wskazuje, że ślepe zaufanie, pokładane w teoriach, głoszonych przez wielkich myślicieli oraz podążanie wyłącznie drogą, wyznaczaną przez rozsądek, może zwieść człowieka na manowce. Jednak postępowanie zgodnie ze wskazówkami, dyktowanymi jedynie przez serce, również nie stanowi gwarancji pomyślności. Wydaje się, że dopiero wyważona kombinacja tych dwóch mocy, swego rodzaju yin i yang, może być odpowiedzią na egzystencjalne bolączki człowieka.

[1] W. Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, PWZN Print 6, Lublin 1997, s. 435, [hasło: Don Juan].
[2] Tamże.

Któż z nas nie słyszał o Don Juanie, legendarnym libertynie, którego niechlubna sława „pożeracza serc i cnót”[1] przetrwała wieki? Któż z nas nie zastanawiał się, ile nadobnych niewiast padło ofiarą owego „wiarołomnego w miłości uwodziciela i rozpustnika”[2]? Kogóż z nas nie intrygowały powody, dla których ów wyzbyty moralności mężczyzna obrał drogę rozpusty i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wzrok niespiesznie prześlizgiwał się po poszczególnych słowach, badając ich znaczenie i próbując złożyć je w spójną, logiczną całość. Z chwilą, gdy do analitycznego umysłu zaczął docierać sens przeczytanych fraz, oczy z upodobaniem wznowiły wędrówkę po usianych literami stronach. Równocześnie w nozdrza uderzył silny zapach deszczu i spragnionej jego zbawiennego dotyku ziemi. Uszy wypełnił uliczny zgiełk: stukot setek obcasów na sfatygowanym bruku, ryk klaksonów, przekleństwa miotane przez zniecierpliwionych kierowców, jazgotliwe nawoływania ulicznych handlarzy. Wraz z Zelihą, przemierzam stambulski bazar, rozkoszując się dotykiem najdelikatniejszych tkanin, wdychając aromat niezliczonej ilości ziół oraz wszelkiego rodzaju przypraw oraz podziwiając misterne zdobienia jubilerskich błyskotek. Matka tytułowego Bękarta ze Stambułu szerokim gestem zaprasza mnie, bym skosztowała pachnących mandarynek i dojrzałych fig, stanowiących zaledwie przedsmak bogactwa tutejszej kuchni, tego jakże istotnego elementu tureckiego dziedzictwa kulturowego. Jestem oczarowana.

Dopełnieniem zmysłowego krajobrazu, jaki odmalowuje w swym dziele Elif Şafak, jest plejada malowniczych postaci. Pisarka powołała bowiem do życia gro wyjątkowych bohaterek: silnych, choć zmagających się z własnymi demonami; hołdujących tradycji, choć otwartych na nowe doświadczenia; niepoddających się bojaźliwie przeciwnościom losu, lecz mężnie stawiających im czoła; obdarzonych niepospolitym temperamentem, jak również pozostających ostoją dla najbliższych. To one dumnie stoją na czele swych rodów, pieczołowicie strzegąc odwiecznych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie wartości. Niewątpliwie tym, co je łączy, jest głębokie przywiązanie do własnych korzeni i troska o członków rodziny.

Asya jest najmłodszym ogniwem w wielopokoleniowej familii Kazancı, od wieków zamieszkującej Stambuł. Jest również wchodzącą w dorosłość niewiastą, pragnącą wyzwolić się spod kurateli swych uciążliwych krewnych, o których kondycji psychicznej nie ma zbyt wysokiego mniemania.

„Moja rodzina to banda totalnych oszołomek. Cały kurz i brud wspomnień zamiatają pod dywan! Ciągle gadają o przeszłości, ale ją cenzurują. Panie Kazancı mają własny sposób radzenia sobie z problemami: jak coś cię dręczy, zamknij oczy, policz do dziesięciu, pomyśl: niech się odstanie, i nie ma sprawy, nic się nie stało, hura! Codziennie łykamy kolejną dawkę fałszu…”

Życie pod jednym dachem ze zrzędliwą, obdarzoną apodyktyczną naturą babką Gülsüm, dysponującą nadnaturalnymi mocami ciotką Banu, niezrównoważoną psychicznie ciotką Feride, dla której zdrowy umysł był „ziemią obiecaną, krainą Shangri-la, z której (…) została deportowana w wieku kilkunastu lat i do której zamierzała powrócić”, pozornie opanowaną, cynicznie usposobioną ciotką Cevriye oraz ekscentryczną, trudniącą się wykonywaniem tatuaży matką – Zelihą, nie było łatwe. Oblicze zbuntowanej Turczynki rozpromienić mógł jedynie widok Mateńki, najstarszej z pań Kazancı, która z racji sędziwego wieku nie poddawała się „aurze irracjonalności”, jaką nieustannie roztaczały pozostałe domowniczki. Był jeszcze Mustafa, jedyny męski potomek w tym pokoleniu, jeden z nielicznych mężczyzn w familii, nad którą ciąży tajemnicza klątwa.

„Mustafę hołubiono od dnia narodzin. Podjęto szereg środków, żeby go ocalić przed ponurym losem, czyhającym na wszystkich męskich przedstawicieli rodu. (…) Ponieważ Mustafa był tak wyniośle aspołeczny wśród obcych i niezaprzeczalnie wielbiony we własnym domu, a przy tym wraz z każdymi urodzinami coraz bliższy zguby sądzonej wszystkim mężczyznom z rodziny Kazancı, postanowiono wysłać go za granicę.”

W żyłach Armanusz Czachmaczian płynie ormiańska krew. Za sprawą swego ojca stała się członkiem połączonej silnymi więzami rodziny, cechującej się niespotykaną siłą charakteru, której przyczynę należało wywodzić wprost z traumatycznej przeszłości narodu, do którego przynależała. W wyniku ekspansji Imperium Osmańskiego 24 kwietnia 1915 roku ówczesne władze wydały rozkaz rozpoczęcia masowej eksterminacji mniejszości Ormian.

Za rządów Turków osmańskich spośród ormiańskiej wspólnoty, zwanej millet, zgładzono przede wszystkim pisarzy, poetów, artystów i intelektualistów. Najpierw bowiem usunięto , dopiero potem zabrano się do wywózki pozostałych, czyli nieoświeconego pospólstwa. Czachmaczianowie, podobnie jak wiele innych rodziny z ormiańskiej diaspory, czuli się w przybranej ojczyźnie [San Francisco – przyp. tłum.] niby to pewnie i bezpiecznie, lecz nigdy nie wyzbyli się poczucia zagrożenia.”

Szacuje się, iż w wyniku operacji wysiedleńczych, które przybrały formę bestialskiej rzezi, zginęło 1,5 miliona niewinnych ludzi. Do dnia dzisiejszego rząd Turcji nie chce przyznać się do popełnienia zbrodni ludobójstwa, a wszelkie próby podjęcia niewygodnego tematu kończą się wytoczeniem procesu „o obrazę tureckości”, jaki to los spotkał pisarza Orhana Pamuka, a także Elif Şafak.

W sercach i umysłach rozproszonej po całym świecie ludności ormiańskiej wciąż żywe jest wspomnienie owej krwawej masakry, a poczucie niesprawiedliwości i nienawiść do narodu tureckiego bez końca zatruwa ich dusze. Wrogość do byłych oprawców przekazują kolejnym generacjom, które winny pamiętać, iż „przeszłość żyje w teraźniejszości, a przodkowie oddychają w naszych dzieciach”.

Złośliwy los zmusza małoletnią Armanusz do przewartościowania swych poglądów, dotyczących animozji turecko-ormiańskich, kiedy jej amerykańska matka decyduje się na ponowne zamążpójście. Kandydatem do roli ojczyma dziewczynki jest bowiem nie kto inny, jak „złoty chłopiec” – Mustafa. W poszukiwaniu własnej tożsamości i przynależności etnicznej nastolatka wyrusza do ojczyzny swych przodków – Stambułu, gdzie znajduje schronienie pod opiekuńczymi skrzydłami rodziny Kazancı. Zetknięcie dwóch, niegdyś harmonijnie współegzystujących kultur sprawia, iż na jaw wychodzi skrzętnie skrywana tajemnica, a oba szanowane rody odkrywają, że łączy je więcej, aniżeli można było przypuszczać.

"Bękart ze Stambułu" jest dziełem kompleksowym. Na kilkuset stronicach odbiorca otrzymuje nie tylko barwną, napisaną wysmakowanym językiem opowieść z nieoczekiwanym zakończeniem, ale przede wszystkim gorzką lekcję historii. Widmo krwawych dziejów nie przesłania jednak piękna egzotycznego entourage’u ani nie odbiera bohaterom ich wyjątkowego kolorytu, lecz nadaje warstwie fabularnej głębszy wymiar. Literacka gwiazda znad Bosforu zaspokaja swą powieścią wszystkie czytelnicze pragnienia i koi wszelkie zmysły, a jej książka jest dopracowana w każdym szczególe: od smakowitych tytułów poszczególnych rozdziałów począwszy, na kunsztownej szacie graficznej skończywszy. Chylę czoła przed talentem pisarskim Şafak!

Wzrok niespiesznie prześlizgiwał się po poszczególnych słowach, badając ich znaczenie i próbując złożyć je w spójną, logiczną całość. Z chwilą, gdy do analitycznego umysłu zaczął docierać sens przeczytanych fraz, oczy z upodobaniem wznowiły wędrówkę po usianych literami stronach. Równocześnie w nozdrza uderzył silny zapach deszczu i spragnionej jego zbawiennego dotyku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zdaniem Judith Butler, niekwestionowanego autorytetu w dyskursie feministycznym, nikt nie przychodzi na świat jako tabula rasa, czyli czysty, biologiczny podmiot, dopiero wymagający wypełnienia przez kulturowo ustanowione normy. W momencie narodzin i wypowiedzenia przez lekarza formuły: „To dziewczynka/chłopiec!”, człowiekowi zostaje niejako narzucona płeć kulturowa. W tym kontekście można uznać zasadność wielokrotnie już cytowanego stwierdzenia Simone de Beauvoir, pochodzącego z książki Druga płeć: „Nie rodzimy się kobietami, stajemy się nimi”. Stojące na straży tradycyjnych wartości konserwatywne środowiska skłonne są wręcz twierdzić, iż pełnię kobiecości przedstawicielki płci pięknej mogą osiągnąć jedynie poprzez rodzicielstwo. Fizycznie uwarunkowane do powoływania na świat potomstwa, winny przyjąć ów dar i uczynić zeń misję swego życia. Co jednak w przypadku, gdy dana osobniczka pozbawiona jest genu macierzyństwa? Jeśli wizja nieustannej opieki nad niemowlęciem nie wywołuje w niej tkliwych uczuć, a jedynie rodzi frustrację, histerię, wstręt? Bohaterka książki Marka Susdorfa, "Dziennik znaleziony w piekarniku", boleśnie się o tym przekonała.

Typowy scenariusz: dwoje niezaangażowanych emocjonalnie ludzi, nieplanowane poczęcie, szybki ślub dla zmylenia otoczeniu. W sprzyjających warunkach może się okazać, że partnerzy odnajdują w sobie prawdziwie bratnie dusze, dziecko dodatkowo cementuje ich związek i ostatecznie żyją długo i szczęśliwie. Cytując wieszcza: „Prawda, jednakże ja to między bajki włożę”*.

Magdalena D. i krzysiek-jej-półroczny-mąż są świeżo upieczonymi rodzicami. Mikroskopijne lokum, równie znikomy budżet domowy, a przede wszystkim alarmujące swe potrzeby rykiem dziecko skutkują festiwalem wzajemnych żali i pretensji. Alternatywę domowego piekiełka stanowi dla mężczyzny ekran telewizora, podczas gdy kobieta rozładowuje nagromadzone weń napięcie, bębniąc palcami w klawiaturę. Z ekshibicjonistyczną szczerością wylewa z siebie lawinę słów, mając jednocześnie świadomość, że żaden język nie jest w stanie odzwierciedlić ogromu jej frustracji.

Bohaterka stanowczo twierdzi, iż spotkała ją rażąca niesprawiedliwość; oczekuje zadośćuczynienia, choć nie do końca wie, kogo ma uczynić adresatem swych zażaleń. Magdalena pragnie znaleźć ujście dla tłumionych emocji i zdusić narastający wewnątrz krzyk. Trwając w stanie zawieszenia, balansuje na krawędzi obłędu.

„Najgorsze jest jednak to czekanie, to wypełnione nudą czekanie. Nuda pojawia się wraz ze zniechęceniem, a ja jestem zniechęcona do wszystkiego. Jestem nudna, otacza mnie nuda, mam ochotę wyleźć z tej nory, z tej jaskini, wypełznąć z tej studni jak jakieś monstrum, rozprężyć swój uciśniony kręgosłup, rozprostować zgniecione jak puszki coli kości, wytężyć wzrok i jednym spojrzeniem ogarnąć cały horyzont i go przełamać na pół, potem rozproszyć w tysiące punkcików, z których zbudowałabym sobie nową, świeższą rzeczywistość.
Ciągle czekam, czekam, czekam. Czekam na kolejny tego dziecka wrzask. Czekam na jego łzy. Czekam na jego marudzenie. Czekam na koniec jego czkawki. Czekam, aż mu się odbije. Czekam na jego siki. Czekam na jego kupę. Czekam, aż zgłodnieje. Czekam, aż będzie chciało smoczek. Czekam, kiedy się obudzi. Czekam, kiedy zaśnie. Czekam, aż skończy kąsać moje obolałe wymię. Czekam na jego w nieogrzanej wodzie kąpiel. Czekam, kiedy się po niej wysuszy. Czekam na kolejną miesiączkę. Osiem i pół miesiąca czekałam, kiedy to dziecko wyjdzie. Czekam, kiedy skończy się karmienie piersią, choć odwlekam to w myśli, bo nie wiem, co to dziecko będzie potem jadło. Czekam, czekam, czekam.”

Wizerunek Matki Polki, wyłaniający się z kart dziennika Magdaleny D., daleki jest od obrazu promiennego oblicza rodzicielki rozczulonej widokiem różowego dzieciątka. Marek Susdorf przedstawia gorzki wymiar macierzyństwa, jakże różny od tego, mitologizowanego przez środki masowego przekazu. Okazuje się przy tym znakomitym obserwatorem rzeczywistości, co jest zaskakujące, zważywszy na płeć autora.

„Na ulicy mnie za kupę śmierdzącą powieszą, wymienia wyjąć niepodobna, bo mnie tych ludzi wzrok pożre, że niby jestem jakąś szamanką/czarownicą, co się roznegliżowuje w miejscu publicznym i dziecko wydzielinami ciała truje, proszszszsz-pani-to-park-a-nie-plaża-nudystów, darcia/płaczu też sobie nikt nie życzy, niech-pani-uciszy-to-dziecko, a najlepiej to niech pani wyjdzie ze sklepu, bo człowiek w spokoju nie może idealnej kajzerki wybrać, niech-pani-uciszy-to-dziecko-i-przesunie-się-z-tym-wózkiem-ze-środka-sklepu, przejść nie można, niech sobie pani najlepiej ten wózek razem z tym dzieckiem w dupę wsadzi, bo widzi pani, zawadza nam pani drogę i psuje życie: pani, to dziecko ten wózek, czy pani tego nie rozumie, ale-prześliczne-to-dziecko, dziewczynka, chłopak czy obojnak, bardzo, tak bardzo pocieszne, a gdzie tatuś?, och, gdyby tylko jeszcze takie niewychowane nie było, takie niegrzeczne to dziecko, takie niekulturalne i niepunktualne, nietaktowne takie, no wie pani, kto widział dwumiesięczne to dziecko takie nieucywilizowane, drze się tylko i kupę śmierdzącą robi, a pani to jeszcze chce je nagą piersią w miejscu publicznym karmić, gdzie tylu panów na spacer wyszło, no, jak się nagą piersią w miejscach publicznych niemowlaki karmi, to ja się nie dziwię, że tyle gwałtów jest, kiedy kobiety same się tymi piersiami pod nos człowiekowi narzucają, pod nos/pod członek, no, niech pani lepiej tę pierś schowa, bo przechodzący obok chłopcy jeszcze spostrzegą, dostaną obrzydzenia jakiegoś chronicznego na całe życie i pani ich tą mocą szamanki/wiedźmy w pedałów zamieni, i kto będzie płodził naszych Polaków, i kto będzie bronił granic naszego kraju nad-wisłą-od-bugu-do-odry?”

Rzeczywistość przytłacza narratorkę, czyniąc ją niezdolną do jakiejkolwiek istotnej aktywności. Kobieca płeć dyskwalifikuje ją jako pracownika, pisarkę, człowieka w ogóle, a „nadbagaż” w postaci córki staje się balastem nie do podźwignięcia. Bohaterka nie może liczyć na niczyją pomoc: bezużytecznych rodziców, roszczeniowych teściów, niedojrzałego emocjonalnie męża, nienaznaczonej piętnem rodzicielstwa przyjaciółki, nareszcie homoseksualnego przyjaciela, niedoszłego partnera zainteresowanej. Należy zaznaczyć, iż pławiąc się z lubością we własnym nieszczęściu, wcale tego wsparcia nie oczekuje.

Naturalistyczne, często wulgarne opisy kobiecej fizjologii mogą skutecznie odstręczać bardziej wrażliwych odbiorców. Gęsty, stylizowany na strumień świadomości oraz naładowany negatywną energią język wzbudzi niesmak u zwolenników nieskomplikowanej literatury. Permanentne rozczarowanie macierzyństwem, wszechobecna niemoc, chroniczne rozgoryczenie i nareszcie brak akceptacji dla „tego dziecka” mogą nastroić nieprzychylnie obrońców tradycyjnego modelu rodziny. Kwestionowanie wartości chrześcijańskiego obrzędu zmycia grzechu pierworodnego oraz porównywanie swego losu do brzemienia Chrystusowego z pewnością wzbudzi protest środowisk katolickich. Niewątpliwie jednak Dziennik znaleziony w piekarniku, pierwsza część trylogii o jakże sugestywnym tytule Trzy śmiertelne historie, wzbudza emocje. A więc, parafrazując Witkowskiego, porzygajcie się z rozkoszy!

*Ignacy Krasicki, "Wstęp do bajek", [w:] tegoż, "Bajki i przypowieści", źródło: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/bajki-i-przypowiesci/.

Zdaniem Judith Butler, niekwestionowanego autorytetu w dyskursie feministycznym, nikt nie przychodzi na świat jako tabula rasa, czyli czysty, biologiczny podmiot, dopiero wymagający wypełnienia przez kulturowo ustanowione normy. W momencie narodzin i wypowiedzenia przez lekarza formuły: „To dziewczynka/chłopiec!”, człowiekowi zostaje niejako narzucona płeć kulturowa. W tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na historię każdego państwa składają się zarówno wzniosłe wydarzenia, którymi jego obywatele szczególnie się chlubią, jak również mroczne fakty, nad którymi najchętniej spuszczono by zasłonę milczenia. Nawet najbardziej demokratyczny ustrój ewoluował przez wieki, niejednokrotnie kosztem wielu niewinnych jednostek i uciskanych warstw społecznych. Droga do wolności, (potencjalnej) równości i braterstwa jest niezwykle kręta oraz przeważnie okupiona cierpieniem proletariatu i wywyższeniem burżuazji, o czym zdecydowanie przekonuje czytelników Eduardo Mendoza w swej najnowszej książce "Walka kotów".

Tym razem przenosimy się do ogarniętego wewnętrznymi zamieszkami Madrytu ubiegłego wieku. W samym łonie Hiszpanii ścierają się ze sobą frakcje zwolenników republiki, rewolucjonistów oraz wyznawców ideologii Falangi. Uzupełnienie tej barwnej mozaiki stanowi także niepokojąca się sytuacją polityczną arystokracja, dążący do stagnacji generałowie oraz nieświadomy powagi własnego położenia angielski dżentelmen.

Anthony Whitelands przybywa do ojczyzny swego mistrza, Diego Velazqueza, by określić wartość rynkową kolekcji niezwykle szanowanego i zamożnego obywatela, księcia de la Igualada. Ów prominentny jegomość pragnie spieniężyć dzieło anonimowego twórcy, by zapewnić rodzinie godziwy byt, kiedy kraj pogrąży się w wojennej zawierusze. Ekspert w zakresie malarstwa hiszpańskiego Złotego Wieku nieoczekiwanie odkrywa, iż płótno to najprawdopodobniej wyszło spod pędzla czołowego miejscowego artysty, nadwornego malarza króla Filipa IV właśnie! Ujawnienie tego faktu zapoczątkowuje prawdziwą lawinę wydarzeń, które w zastraszającym tempie wiodą naszego bohatera do zagłady…

Sir Anthonym zaczynają interesować się nie tylko miejscowe służby bezpieczeństwa, ale i zagraniczni agenci wywiadu, a sam mężczyzna wplątuje się w miłosny układ z córkami swego zleceniodawcy oraz dziewką o dość wątpliwej reputacji. Na domiar złego nawiązuje znajomość z José Antonio Primo de Riverą, znanym w kręgach burżuazji jako markiz de Estella, założycielem i czołowym przywódcą Falange Española, ugrupowania politycznego o zabarwieniu faszystowskim. Ów wizjoner pragnie za wszelką ceną przeprowadzić w swej ojczyźnie radykalne zmiany, nawet na drodze zamachu stanu i wybuchu wojny domowej. Bezwzględnie oddany własnemu państwu, wyrzeka się własnego szczęścia i miłości do Paquity, córki księcia de la Igualada, wobec której Anglik od chwili przybycia żywi nieśmiałe uczucie. Whitelands nieświadomie znajduje się w samym centrum dziejowych wydarzeń.

W osobie niepozornego brytyjskiego obywatela odnajdujemy znajome rysy, jakimi chętnie obdarza swe postaci Mendoza.

„Pochodził z rodziny należącej do klasy średniej, inteligencja i wytrwałość otworzyły przed nim podwoje Cambridge. W murach uczelni najpierw sztuka, potem malarstwo, a następnie malarstwo hiszpańskie Złotego Wieku tak go zafascynowały, że oddał im całą swą energię intelektualną i emocjonalną. (…) Po ukończeniu studiów, długich pobytach w Hiszpanii i podróżach po Europie zaczął pracować, a wkrótce wiedza, prawość i skrupulatność zyskały mu prestiż, choć nie sławę ani fortunę. Jego nazwisko stało się głośne w wąskim kręgu znawców, bardziej skłonnych do krytyki niż do patronatu. Nie dążył do niczego więcej, ani w tej dziedzinie, ani w żadnej innej. Przyjaźń, której emocjonalny rozwój doprowadził do małżeństwa z panna atrakcyjną, wykształconą i zamożną, rozwiązała jego problemy materialne i pozwoliła poświęcić cały czas i wysiłek jego pasji. (…) Życie powszednie oraz gęsta sieć absorbujących relacji towarzyskich doprowadziły do unicestwienia związku, który nigdy nie był ani namiętny, ani stabilny. Utraciwszy wraz z rozwodem główne źródło dochodów, Anthony skoncentrował się na pracy. Gdy nawet to zaczęło wydawać mu się dławiące, niemal bez świadomego zamiaru wdał się w romans z żoną dawnego kolegi ze studiów. W odróżnieniu od jego byłej żony Catherine była porywcza i zmysłowa.”

Jest więc Anthony Whitelands człowiekiem cieszącym się uznaniem w swoim środowisku, obdarzonym niespotykaną inteligencją i erudycją, które czynią zeń interesującego kompana. Staranne wykształcenie, gruntowna wiedza w dziedzinie sztuki oraz nienaganne maniery sprawiają, że również w damskim towarzystwie może on uchodzić za wielce atrakcyjna partię. Wrodzona łagodność, uległość i pewna nieporadność z kolei stanowią przyczynę wszelkich jego problemów i uwikłania w polityczno-społeczną intrygę, której pada ofiarą. Naiwny i ufny nie dostrzega czyhającego nań za każdym rogiem niebezpieczeństwa; bezmyślnie daje się prowadzić nieznajomym w najmroczniejsze zakątki Madrytu, by z przerażeniem skonstatować, że wpadł w śmiercionośną pułapkę! Wszelkie próby powrotu do ustabilizowanego tryby życia spełzają na niczym: machina Historii wciąż popycha bohatera do działania, a on sam jest marionetką w rękach hiszpańskich dygnitarzy.

Jednakże tym, co dynamizuje akcję, a także steruje wszelkimi poczynaniami jednostek, jest Madryt. Rok 1936 jest dla Hiszpanii przełomowy, bowiem ważą się jej dalsze losy. Mendoza znakomicie odmalował atmosferę pogrążonego w chaosie kraju oraz przygnębienie jego obywateli. Rysem charakterystycznym wszystkich, występujących na kartach Walki kotów postaci, jest bowiem głęboka troska o przyszłość ojczyzny. Zarówno książę o arystokratycznym pochodzeniu, wojskowy generał, jak również pospolity karczmarz oraz dama lekkich obyczajów – każdy z nich stanowi ucieleśnienie patriotyzmu.

Niejeden czytelnik może się pogubić w gąszczu politycznych spisków, miłosnych intryg i ponurych tajemnic, jakie serwuje Eduardo Mendoza w swym najnowszym dziele. Autor stworzył bowiem swego rodzaju literacki „patchwork”: odnaleźć tu możemy elementy melodramatu, kryminału, powieści detektywistycznej, historycznej i innych. Przyoblekł przygnębiające wydarzenia w lekką formę, w rezultacie otrzymując książkę o walorach dydaktycznych, bez zbędnego moralizatorstwa. Nic dziwnego, że "Walka kotów" została wyróżniona prestiżową nagrodą Premio Planeta De Novela. Oby i nasza ziemia wydała pisarza gotowego popełnić podobną lekturę.

Na historię każdego państwa składają się zarówno wzniosłe wydarzenia, którymi jego obywatele szczególnie się chlubią, jak również mroczne fakty, nad którymi najchętniej spuszczono by zasłonę milczenia. Nawet najbardziej demokratyczny ustrój ewoluował przez wieki, niejednokrotnie kosztem wielu niewinnych jednostek i uciskanych warstw społecznych. Droga do wolności,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Połączenie taniego Harlequina ze "Zmierzchem". Wyjątkowo nieudolne tłumaczenie.

Połączenie taniego Harlequina ze "Zmierzchem". Wyjątkowo nieudolne tłumaczenie.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wiedziona licznymi pochlebnymi opiniami dotyczącymi twórczości Eduarda Mendozy, postanowiłam przekonać się, czy Hiszpania wydała kolejnego, równie wspaniałego jak Carlos Ruiz Zafón, pisarza. Uprzejmie donoszę: wydała!

Barcelona lat czterdziestych. Cieszący się uznaniem krytyków i uwielbieniem ze strony widzów komediopisarz Carlos Prullàs pracuje nad wystawieniem kolejnej sztuki – "Pa pa, cwaniaczku!" Dokłada wszelkich starań, by farsa ta odniosła sukces, umacniając jego pozycję ulubieńca tłumów, która to jest zagrożona przez nowe formy teatralne, zdobywające coraz liczniejsze rzesze zwolenników. Nie trzeba chyba dodawać, że dla naszego bohatera stanowią one „sprostytuowanie własnego pióra”. Don Carlos pragnie zabawiać publiczność w bardziej wyrafinowany sposób:

„A jaki miałby być według ciebie ten prawdziwy teatr? – zapytał doktor Mercadal. Teatr płaszcza i szpady, powiedział Prullàs; teatr kartonowych dekoracji. Jeszcze pamiętam, dodał, jak w dzieciństwie oglądałem te budzące grozę spektakle, kurtyna opadała wówczas zawsze na scenę usianą trupami, podczas gdy karciani królowie, z brodami umocowanymi za pomocą drucików zaczepionych na uszach, kierowali swe inwokacje ku niebu albo do piekła. W tych przedstawieniach było wszystko: spiski, morderstwa, uzurpacje, nieszczęśliwa miłość, błyskawiczne przemiany, samobójstwa; pojawiali się tam w idealnej harmonii, szlachetni bandyci, sataniczne mniszki, ofiary i kaci, i dawano pokaz skutecznych sposobów zabijania: pistolet, sztylet, trucizna oraz, w sytuacji wymagającej wielkiej wystawności, stos, gilotyna i defenestracja. Krótko mówiąc, był to teatr wyniesiony na najwyższe szczyty przez wspaniałego Enrique Rambala.”

W niedługim czasie spokojna egzystencja Prullàsa zaczyna jednak przypominać pełen zaskakujących zwrotów akcji kryminał. Podczas pobytu w nadmorskim kurorcie, gdzie jego rodzina spędza letnie miesiące, rzuca się w ramiona dopiero poznanej kobiety, bliskiej znajomej jego szacownej małżonki. Marichuli Mercadal okazuje się osobą chwiejną emocjonalnie, o niepewnym statusie psychicznym. Nie umie ona poradzić sobie z brzemieniem grzechu, jaki popełniła pod wpływem gwałtownej namiętności.

Tymczasem nasz wielbiciel kobiecego piękna nie tylko nie ma problemów z puszczeniem w niepamięć owego romansu, ale wręcz rzuca się w ramiona kolejnej nadobnej niewiasty. Nie przeszkadza mu wątpliwy status społeczny, podejrzana reputacja oraz mierny talent aktorski Lili Villalby, bowiem ceni inne jej „przymioty”. Wybucha pomiędzy nimi prawdziwie płomienne uczucie, któremu nie bacząc na konsekwencje, całkowicie się poddają. Sielanka jednak nie trwa zbyt długo, bowiem w niewyjaśnionych okolicznościach zamordowany zostaje protektor dziewczyny, niejaki Ignacio Vallsigorri, a w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności głównym podejrzanym o jego zabójstwo staje się właśnie Carlos Prullàs. Na jaw wychodzą coraz to nowe wątki, które dodatkowo gmatwają całe śledztwo…

Główny bohater "Lekkiej komedii" został przez Mendozę wykreowany z prawdziwie mistrzowską wirtuozerią. Nosi on w sobie wszelkie znamiona dandysa, który do perfekcji opanował „styl ubierania się i organizowania sobie czasu przeznaczonego na przyjemności”[1]. Nasz słynny komediopisarz wykazuje wielką dbałość o własny wizerunek: począwszy od nienagannego, zgodnego z obowiązującą modą okrycia wierzchniego, aż po nieustanną troskę o higienę osobistą i atrakcyjną aparycję. Nie jest typem domatora; doba upływa mu na przeróżnych, mniej czy bardziej intrygujących eskapadach. W poszukiwaniu nowych wrażeń zapuszcza się nawet w najmroczniejsze zakątki Barcelony.

Prullàs to wierny wyznawca „arystokratycznej sztuki absolutnego próżnowania”[2]. Jest przy tym „niezaradny życiowo i niepraktyczny w swoich posunięciach”[3]. Niezależność finansowa (majątek żony, którym swobodnie dysponuje) stawia go poza problemami przeciętnych obywateli, z którymi nie jest w stanie się identyfikować. Z racji uprawianego zawodu i pozycji społecznej ma praktycznie nieograniczone możliwości, a liczne koneksje ułatwiają mu realizację nawet najbardziej śmiałych przedsięwzięć.

Niezwykle istotną rolę gra w powieści Mendozy miasto. Barcelona jawi się czytelnikom jako miejsce mroczne, brudne i splugawione przez hordy żebraków, pijaków oraz wszelkiej maści rzezimieszków. Jest przy tym tajemnicze i niebezpiecznie kuszące swą różnorodnością. Choć swym mieszkańcom nie oferuje zbyt wiele, to darzą je oni prawdziwym przywiązaniem i bezwarunkową miłością.

Na szczególną uwagę zasługuje również dość innowacyjna metoda pisarska Mendozy. Autor umieszcza dialogi bezpośrednio w tekście, a wypowiedzi interlokutorów bardzo często oddzielone są wyłącznie średnikiem. Wbrew pozorom w niczym nie zaburza to płynności tekstu. "Lekką komedię" czyta się z zapartym tchem!

[1]B. Sadkowska, Homo dandys, „Miesięcznik Literacki” 1972, nr 8, s. 80.
[2]Tamże, s. 81.
[3]Tamże, s. 82.

Wiedziona licznymi pochlebnymi opiniami dotyczącymi twórczości Eduarda Mendozy, postanowiłam przekonać się, czy Hiszpania wydała kolejnego, równie wspaniałego jak Carlos Ruiz Zafón, pisarza. Uprzejmie donoszę: wydała!

Barcelona lat czterdziestych. Cieszący się uznaniem krytyków i uwielbieniem ze strony widzów komediopisarz Carlos Prullàs pracuje nad wystawieniem kolejnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Są takie miejsca i takie czasy, kiedy bycie nikim, przynosi większy zaszczyt niż bycie kimś.”

To, zaczerpnięte z najnowszej książki Carlosa Ruiza Zafóna zdanie, stanowi najdoskonalsze przesłanie "Więźnia nieba". Tym razem autor odkrywa przed czytelnikami bodaj najmroczniejszą kartę w historii Barcelony – twierdzę Montjuic. Wraz z nią wyjawia również tragiczne i krwawe dzieje Fermína Romero de Torres, najwierniejszego przyjaciela rodu Sempere, znanego wszystkim wielbicielom "Cienia wiatru".

Daniel Sempere jest już statecznym mężczyzną, który odkrywa uroki życia rodzinnego, wraz z ukochaną Beą wychowując małego Juliana. Wiedzie spokojny żywot i jedyną ciemną chmurą na horyzoncie przyszłości wydają się nader nędzne dochody księgarni, jedynego źródła utrzymania rodziny. Pozbawione optymizmu jest również oblicze jego oddanego współpracownika, Fermína. Nasz bohater stan ten przypisuje jednak wizji rychłego ożenku kompana oraz temu, iż wybranka jego serca pozostaje w błogosławionym stanie. Sytuacja jednak dramatycznie się komplikuje wraz z pojawieniem odpychającego osobnika, poszukującego „Fermina Romero de Torres, który powrócił spośród umarłych i jest w posiadaniu klucza do przyszłości”.

W obliczu tej niespodziewanej wizyty odstręczającego typa, przyjaciel Daniela postanawia opowiedzieć mu koleje swego smutnego losu. Z odmętów przeszłości wyłania się postać niejakiego Mauricio Vallsa, bezwzględnego naczelnika zakładu karnego w Montjuic, obdarzonego miernym talentem literackim i wybujałym ego. Jedynym skazańcem, który zdaje się nie odczuwać trwogi przed tą złowrogą personą, jest David Martin – tytułowy „więzień nieba”.

Ów, cieszący się swego czasu ogromną sławą pisarz, jest obiektem zawiści pana naczelnika. Don Mauricio składa mu propozycję nie do odrzucenia, a chcąc ułatwić podjęcie słusznej decyzji, szantażuje nieszczęśnika, wykorzystując w tym celu jego ukochaną. W tym miejscu losy wszystkich bohaterów niespodziewanie krzyżują się…

Carlos Ruiz Zafón po raz kolejny wiedzie czytelnika mrocznymi ulicami miasta nędzników, istot pozbawionych własnej tożsamości i zepchniętych na margines społeczeństwa. Odsłania najciemniejsze strony natury ludzkiej, mordercze instynkty, żądzę władzy tak silną, że nie sposób się jej oprzeć. Z drugiej jednak strony pokazuje, że prawdziwa przyjaźń przetrwa najcięższą próbę i nawet w najmniej sprzyjających okolicznościach można spotkać ludzi, którym nie jest obojętny los drugiego człowieka. Jakby chcąc umocnić w nas wiarę i nadzieję, autor zaprasza nas także na Cmentarz Zapomnianych Książek, miejsce tajemnicze, gdzie wszystko się zaczyna...

"Więzień nieba" to kolejny przykład doskonałego warsztatu literackiego Zafona. Z właściwym sobie inteligentnym poczuciem humoru, wysmakowaną ironią i zmyślnie skomponowaną aluzją tworzy prawdziwie magiczny świat. Wszystko jest w nim doskonale wyważone – obok brutalnej, wypełnionej gwałtem i krwią niewinnych opowieści, czytelnik znajdzie również niewymuszony dowcip.

"Evaristo obrzucił Beę powłóczystym wzrokiem, prześwietlając ją od stóp po głowę.
– A kiedy będzie mi dane miłą panią podfastrygować i rozfastrygować, skarbie? – spytał kokieteryjnie i w teatralnym piruecie zniknął za kotarą.
– Widziała pani, jak na panią spojrzał ten łobuz – powiedziała Bernarda. – A mówią, że on z tych z przeciwległej strony chodnika.
– Mam wrażenie, Bernardo, że Evaristo chodzi po wszystkich chodnikach.”

Carlos Ruiz Zafón pozostawia odbiorców z poczuciem niedosytu. Pomimo ze wszech miar sprzyjającego zakończenia daje dobitnie do zrozumienia, że machina historii została wprawiona w ruch i nie sposób jej zatrzymać, a nam przyjdzie tylko cierpliwie czekać na dalszy ciąg...

„Są takie miejsca i takie czasy, kiedy bycie nikim, przynosi większy zaszczyt niż bycie kimś.”

To, zaczerpnięte z najnowszej książki Carlosa Ruiza Zafóna zdanie, stanowi najdoskonalsze przesłanie "Więźnia nieba". Tym razem autor odkrywa przed czytelnikami bodaj najmroczniejszą kartę w historii Barcelony – twierdzę Montjuic. Wraz z nią wyjawia również tragiczne i krwawe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niestety, lekkie pióro Witkowskiego chyba utraciło dawną ostrość, bowiem wraz z Drwalem otrzymujemy dzieło dość toporne. Główny bohater, trzydziestosześcioletni literat Michał, postanawia odpocząć od wielkomiejskiego tłumu i przenosi się do nadmorskiego kurortu, który po sezonie przedstawia widok nader żałosny. Zatrzymuje się w osamotnionym w środku głuszy domku, którego jedynym mieszkańcem jest „nieco nieprzytomny drwal w zużytej, flanelowej koszuli w kratę i kalesonach”. Miejsce to jednak zupełnie nie przypomina pustelni.

„W środku był inny świat. Zdawało mi się, że znalazłem się w dworku. Niby w dworku, a trochę jakby w dwudziestoleciu, co się znowu tak do końca nie wyklucza. Niby w dwudziestoleciu, a jakby jednak nieco w antykwariacie, bo za szybkami starych szaf stały starannie poukładane stare filiżanki z Ćmielowa oraz figurki z porcelany. Modernistyczne lampy w stylu Bauhaus, gramofon na korbę najwyraźniej oryginalny, wszędzie porozwieszane jakieś kobierce, a nad tym wszystkim wisiała na ścianie karabela! W każdym razie jakaś szabla. I, niestety, zegar z kukułką. Nagle w tym całym dobrym guście coś tak... niemieckiego, a nawet szwajcarskiego, jak zegar z kukułką na baterie paluszki! W piecyku przygasł ogień. Ani telewizora, ani komputera, ani telefonu. A za to futerał ze złotą trąbą! I ten zapach!”

Staroświecki entourage i aura tajemniczości, otaczająca osobę gospodarza leśniczówki sprawiają, że wybujała wyobraźnia Michała zaczyna podpowiadać mu nieprawdopodobne scenariusze. Rozpoczyna amatorskie śledztwo, a zdobyte detektywistyczne doświadczenie postanawia spożytkować przy pisaniu kryminału. Nie zdaje sobie sprawy po jak śliskim stąpa gruncie...

Niewątpliwym atutem powieści jest cała plejada postaci przeróżnej profesji. Tak więc mamy tu uzależnionego od leków antydepresyjnych wielbiciela kiepskich komedii i sitcomów – drwala Roberta; profesjonalnego masażystę, a zarazem skarbnicę przypowieści wszelakich – pana Zbyszka; profesjonalną prostytutkę z wieloletnim stażem pracy – Jadzię Parszywą; wścibską moherową babę, zdolną za kilka złotych przehandlować wszystko; bandę miejscowych mafioso z panem Kazimierzem i Dominem na czele oraz wiele, wiele innych. Na specjalną uwagę zasługuje jednak Mariuszek – ucieleśnienie męskich ideałów oraz obiekt tęsknych westchnień głównego bohatera.

„Patrzę, a to lujek pospolity, kundelek, lujek przystankowy, lujek wsiowy! Dwadzieścia kilka lat żyje na tym świecie! Gęba rumiana i poczciwa, na której natura toczyła tę najsłodszą walkę pomiędzy chłopcem a mężczyzną, która dopiero w najbliższych latach miała zostać rozstrzygnięta. Czerwone od mrozu łapy. Za lekko ubrany jak na tę pogodę, bez kurtki, w samej za dużej bluzie z kapturem, w za obszernych bawełnianych, szarych spodniach od dresu, w rozwiązanych adidasach z wielkimi jęzorami.”

Jak na rasowego luja przystało, nie ma on poważnych życiowych aspiracji. Jego życiowa filozofia sprowadza się do zaspokojenia podstawowych potrzeb i popędów w chwili, w której dają one o sobie znać.

„Patrzyłem na jego paznokcie obgryzione do żywego mięsa i lekko czarne na obrzeżach, jak śmigają do góry na przemian to z kawałkiem pizzy diabolo, to z plastikowym kubkiem żywca z kija. Wychowany w kulcie błonnika, starałem się przypomnieć sobie, jak to jest popijać piwem taką pizzę. Na pewno cudownie! A kiedy po pizzy wziął sobie jeszcze kiełbasę z rożna z musztardą, smażoną cebula i wielką, nadmuchaną białą bułą… Tak, żadne kawiory, żadne cuda na kiju, fiu-bździu, tylko robotnicze żarcie i piwsko rozwodnione to szczyt pyszności.”

Pozornie Drwal posiada wyraźnie zarysowana intrygę z nieoczekiwanymi zwrotami akcji oraz przedstawionych w karykaturalny sposób bohaterów. Z drugiej strony jednak Witkowski to nie Agatha Christie, a literat Michał w niczym nie przypomina sławetnego Sherlocka Holmesa. Czyżby i „sezon” wrocławskiego pisarza dobiegł już końca?

http://bukmuwi.pl/po-sezonie/

Niestety, lekkie pióro Witkowskiego chyba utraciło dawną ostrość, bowiem wraz z Drwalem otrzymujemy dzieło dość toporne. Główny bohater, trzydziestosześcioletni literat Michał, postanawia odpocząć od wielkomiejskiego tłumu i przenosi się do nadmorskiego kurortu, który po sezonie przedstawia widok nader żałosny. Zatrzymuje się w osamotnionym w środku głuszy domku, którego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Większość czytelników kojarzy postać Erica-Emmanuela Schmitta przede wszystkim z autorem bestsellerowego "Oskara i pani Róży". O tym, jak wielkim uznaniem cieszy się to niewielkich rozmiarów opowiadanie, może świadczyć fakt, iż znalazło się ono w wykazie lektur obowiązkowych dla uczniów ostatniego roku gimnazjum (skądinąd wybór jak najbardziej adekwatny). Prawdopodobnie jedynie wielbiciele jego prozy wiedzą, iż w swym ojczystym kraju zdobył uznanie głównie jako autor sztuk teatralnych, na podstawie których powstała większość jego książek. Nielicznym jednak znany jest fakt, iż Francuz ten z wykształcenia jest wykładowcą akademickim, a dziedziną, w której przoduje – filozofia. Echa tych zainteresowań pobrzmiewają w wielu jego dziełach, ale chyba najwyraźniej w najnowszym, a mianowicie: "Kobiecie w lustrze".

Schmitt przedstawia w nim historie trzech zgoła odmiennych kobiet. Na pozór dzieli je wszystko: epoka, w jakiej przyszło im żyć, środowisko, w którym wzrastają, tło obyczajowe. Pomimo tych oczywistych różnic, ich losy znajdują wiele punktów stycznych. Konwenanse uniemożliwiają im osiągnięcie szczęścia. Role społeczne, w które otoczenie za wszelką cenę chce je wtłoczyć, są dlań niczym jarzmo. Pragną wolności, miłości zgodnej z ich rozumieniem tego słowa, akceptacji. Nie godzą się na półśrodki i są gotowe podjąć walkę.

Przeznaczeniem Anne, podobnie jak innych, współczesnych jej kobiet, jest zamążpójście i spłodzenie potomstwa. Czuje ona jednak, że nie została stworzona po to, by wypełnić ten tradycyjny obraz kobiety. Prawdziwe szczęście daje jej bowiem mistyczne zespolenie z naturą, w której odnajduje Boga. Nic nie stałoby na przeszkodzie, aby spędziła swój żywot w jednym ze średniowiecznych beginaży i tam pogłębiała swą wiarę, gdyby nie głoszone przez nią radykalne poglądy na istotę Stwórcy. Brugijka ta bowiem nie traktuje Go jako groźnego Sędziego, wymagającego ofiar duchowych i umartwień cielesnych, lecz miłosiernego Ojca, pragnącego jedynie szczęścia swych owieczek. Niestety jej ideologia nie spotyka się z tolerancją ze strony zwierzchników ówczesnego Kościoła; ostatecznie pod jej adresem pada oskarżenie o herezję i bezbożność. Najbliżsi również nie rozumieją obranej przez nią drogi życiowej. W wyniku spekulacji ze strony zazdrosnej kuzynki, Anne zostaje wtrącona do więzienia pod zarzutem otrucia swej opiekunki i skazana na śmierć.

Hanna, kolejna bohaterka, której portret odmalowuje w swej książce Schmitt, bardzo chce być zwyczajna. Wierzy, że będąc wzorową małżonką i posiadając gromadkę dzieci, osiągnie pełnię kobiecości. Urojona ciąża uświadamia jej jednak, że idylliczne życie, które z pozoru wiedzie, jest wielką mistyfikacją. Z pomocą przychodzi jej ekscentryczna ciotunia, która podsuwa pomysł seansów terapeutycznych. Dzięki nim Hanna odkrywa niezbadane pokłady własnej podświadomości i w końcu jest w stanie zrozumień swoje postępowanie. Definitywnie zrywa z dotychczasowym życiem, by oddać się nowej pasji – psychoanalizie.

Dla Anny marzenie o wielkiej popularności, sławie i blasku Hollywood, jest rzeczywistością. Mimo ekscytującego życia, codziennego kosztowania wszelkich uciech, nie czuje się spełniona. By choć przez chwilę poczuć się wolną, igra ze śmiercią, rzucając się w ramiona coraz to nowych nałogów: czy to narkotyków, alkoholu, papierosów, czy... kochanków. Do momentu, gdy poznaje tajemniczego pielęgniarza o imieniu Ethan, nie jest w stanie z nikim stworzyć normalnej, zdrowej relacji. Jednak pod jego wpływem w końcu przewartościowuje własne życie.

„Tak jak Anne, tak jak Hanna, Anny lubiła się zatracać, odrywać od siebie samej, od swojej tożsamości, społecznej czy rodzinnej, po to żeby zbliżyć się do bardziej fundamentalnej rzeczywistości. Osiągała ów stan zejścia poniżej poziomu dzięki grze. Będąc aktorką, oddalała się od siebie, by stać się kimś innym.”
I dzięki temu odnaleźć siebie.

Trzy kobiety, trzy historie i jedno pragnienie szczęścia i życia w zgodzie z samą sobą. Pragnienie okupione cierpieniem i wymagające olbrzymiej odwagi, by je urzeczywistnić. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Co jeszcze łączy Anne, Hannę i Anny? Świadomość, że najważniejsze to odnaleźć sens w życiu.

Lektura "Kobiety w lustrze" Erica-Emmanuela Schmitta dostarcza czytelnikowi rozmaitych emocji. Przede wszystkim jednak zmusza do refleksji nad własnym losem oraz udzielenia sobie odpowiedzi na pytanie: Czy jestem szczęśliwa/szczęśliwy, będąc tu, gdzie jestem i robiąc to, co robię? I czy jestem w stanie spojrzeć swemu odbiciu w oczy i wyśpiewać: „Tak tak, ten w lustrze to NA SZCZĘŚCIE ja”?

http://bukmuwi.pl/kobieta-w-lustrze/

Większość czytelników kojarzy postać Erica-Emmanuela Schmitta przede wszystkim z autorem bestsellerowego "Oskara i pani Róży". O tym, jak wielkim uznaniem cieszy się to niewielkich rozmiarów opowiadanie, może świadczyć fakt, iż znalazło się ono w wykazie lektur obowiązkowych dla uczniów ostatniego roku gimnazjum (skądinąd wybór jak najbardziej adekwatny). Prawdopodobnie...

więcej Pokaż mimo to