-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać206
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Biblioteczka
Z jednej strony chcemy być zdroworozsądkowymi naturalistami, którzy uznają autorytet fizyki w zakresie mówienia nam, z czego składa się świat i według jakich praw funkcjonuje. Z drugiej strony droga jest nam myśl, że nasze myśli, doznania i emocje są realnymi przyczynami wydarzeń zachodzącymi w tym fizycznym świecie (że na przykład moje poczucie bycia spragnionym jest prawdziwą, efektywną przyczyną tego, że nalałem sobie wody do szklanki). Jaegwon Kim w swoim bardzo wysokiej jakości eseju przygląda się doktrynie nieredukcyjnego fizykalizmu, by orzec, jak wiele może ona nam dać na polu pogodzenia dwóch wymienionych, bliskich nam intuicji. Bada, na ile nieredukcyjny fizykalizm naprawdę jest nieredukcyjny. I nie przynosi dobrych wieści. To znaczy jeśli nie uważasz, by istniały jakiekolwiek własności mentalne opierające się funkcjonalizacji, wtedy kłopot z głowy, jesteś krzepkim redukcjonistą i nic nie zakłóca twojego snu. Ale jeśli nie ma dla ciebie, tak jak dla mnie, drugiej równie bezspornej tezy jak ta, że istnieją własności mentalne niepoddające się funkcjonalizacji, i nie chcesz skończyć z epifenomenalizmem, który jest jedynie poetycką wersją eliminatywizmu, który z kolei efektywnie jest tym samym, co redukcjonizm, wtedy – Kim uzmysławia to z całą ostrością – musisz wybierać pomiędzy utrzymaniem przyczynowego domknięcia sfery fizycznej, a ocaleniem fenomenologicznego aspektu świadomości. Na bezkolizyjnej połączenie obu idei szans raczej nie ma.
Z jednej strony chcemy być zdroworozsądkowymi naturalistami, którzy uznają autorytet fizyki w zakresie mówienia nam, z czego składa się świat i według jakich praw funkcjonuje. Z drugiej strony droga jest nam myśl, że nasze myśli, doznania i emocje są realnymi przyczynami wydarzeń zachodzącymi w tym fizycznym świecie (że na przykład moje poczucie bycia spragnionym jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
W maju 1995 roku Jürgen Habermas i Richard Rorty spotkali się w Warszawie na debacie poświęconej dziedzictwu Oświecenia i wyzwaniom stojącym przed świeckim modelem kultury. Leszek Kołakowski fizycznie w debacie udziału nie wziął, ale dołożył się do dyskusji dwoma tekstami.
- Habermas popełnił skondensowaną, wyrafinowaną prozę filozoficzną i wielką stratą jest, że nie udało się włączyć jego późniejszych odpowiedzi udzielanych w czasie debaty w treść książki.
- Rorty robi to, co robił zawsze i w czym był świetny, czyli snuje marzenie o przyszłości wolnej od platońskich dualizmów.
- Kołakowski propozycji Rorty’ego zwyczajnie nie chce zrozumieć i odpowiada chybionymi zarzutami i konserwatywnym pohukiwaniem, w czym jest generalnie reprezentatywny dla pozostałych uczestników debaty (nie wszystkich). Doprawdy nie można nie być rozczarowanym, kiedy Kołakowski chce podważyć pragmatystyczne propozycje nazywając je arbitralnymi, bo w pierwszej kolejności trzeba być zakładnikiem platonizmu, by w ogóle uznawać rozróżnienie na sądy obiektywnie obowiązujące i na takie, które są zaledwie przygodnie arbitralne, a to jest przecież idea, którą Rorty chce porzucić raz na zawsze.
Co prawda Rorty mógł zrobić więcej w kierunku zabezpieczenia się przed łapaniem go za słówka, ale nie jest tak, że kluczowych kwestii nie wyraził jasno. Nie da się też zaprzeczyć, że polemika Kołakowskiego i tak trzyma wysoki poziom w porównaniu z wypowiedziami niektórych innych uczestników. A było tak, że trzy razy w czasie lektury łapałem się za głowę.
Pierwszy raz: Tekst Ernesta Gellnera jest regularnie, konsekwentnie żenujący. Podany infantylno-zaczepnym, pyszałkowatym tonem, kreśli groteskowy wizerunek teorii krytycznej, zrównuje pragmatyzm z permisywizmem, beztrosko nazywa Hegla i Marksa oszustami, a Derridę i Foucaulta kontrkulturowymi klownami, ale przynajmniej dla równowagi twierdzenia Quine’a również są, rzecz jasna, po prostu błędne – i w tym całym harmidrze Gellner zapomina o choćby cząstce argumentu na rzecz swojego stanowiska.
Drugi raz, kiedy Marek Bielecki rzuca w Rorty’ego cytatem z Milla, dziwiąc się, że Rorty troszczy się o los poszkodowanych grup społecznych, a nie chce zauważyć, że „sytuacja kobiet staje się znacznie gorsza w czasach niewiary w rozum i argumentację”, co świetnie ilustruje wskazany wcześniej przeze mnie moment niezrozumienia – że tylko oparcie w czymś wiecznym i powszechnym jest na tyle pewne, by uzasadnić nasze poczynania i zagwarantować rozumną wymianę zdań.
I trzeci raz, kiedy Andrzej Grzegorczyk pyta Rorty’ego, dlaczego ten nie powołuje się, jako na swoich poprzedników, na Lenina i Stalina [odgłos wybuchającego mózgu].
Tym większe mam uznanie dla Rorty’ego, że na te nisko latające insynuacje potrafił odpowiedzieć z doskonałym wdziękiem i pragmatystyczną swobodą.
W maju 1995 roku Jürgen Habermas i Richard Rorty spotkali się w Warszawie na debacie poświęconej dziedzictwu Oświecenia i wyzwaniom stojącym przed świeckim modelem kultury. Leszek Kołakowski fizycznie w debacie udziału nie wziął, ale dołożył się do dyskusji dwoma tekstami.
- Habermas popełnił skondensowaną, wyrafinowaną prozę filozoficzną i wielką stratą jest, że nie udało...
"Opowieści ze wsi obok" Mirosława Miniszewskiego sytuują się w ramach mojego ukochanego gatunku literackiego (a także filmowego i muzycznego): homoseksualnych fantazji kompensacyjnych. Wsie Miniszewskiego to świat, na który składają się księża katoliccy, duchowni prawosławni i pogańskie zjawy nadprzyrodzone, znachorki cytujące Lacana i wyłącznie homoseksualni młodzieńcy, faszyści lęgnący się wraz ze swymi faszystowskimi matkami w tapczanach, jednak faszystów zawsze spotyka tu zasłużona kara, i kosmiczna radziecka technologia, straszliwe mokradła, gdzie giną urzędnicy z gminy i nawiedzone karuzele mordujące wysłanników ministerstwa, agenci Mossadu i pani Wala kręcąca kogel mogel z pięciuset jaj. I wiele jeszcze innych dziwów i cudów, ale to już trzeba się samemu przekonać, do czego niniejszym zachęcam.
"Opowieści ze wsi obok" Mirosława Miniszewskiego sytuują się w ramach mojego ukochanego gatunku literackiego (a także filmowego i muzycznego): homoseksualnych fantazji kompensacyjnych. Wsie Miniszewskiego to świat, na który składają się księża katoliccy, duchowni prawosławni i pogańskie zjawy nadprzyrodzone, znachorki cytujące Lacana i wyłącznie homoseksualni młodzieńcy,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jerry Fodor i Massimo Piattelli-Palmarini przyzywają moce Okresów Kontrfaktycznych i Kontekstów Intensjonalnych, by pokazać, że nic takiego, jak teoria ewolucji, nie istnieje. Wygląda na to, że mają rację.
Teoria doboru naturalnego, poprzez który ewolucja miałaby zachodzić, mówi, że organizmy są selekcjonowane ze względu na cechy zwiększające ich dostosowanie do otoczenia. Weźmy serce – serce pompuje krew, ale również wydaje odgłosy. Która z tych cech była rzeczywistym przedmiotem selekcji? Gdyby pod ręką były serca pompujące, ale bezgłośne, i wydające dźwięki, ale niepompujące, to które byłyby faworyzowane? Najprościej byłoby spytać samą ewolucję, ale zrobić tego nie możemy, ponieważ wszyscy jesteśmy zdroworozsądkowymi naturalistami i wiemy, że ewolucja to proces przyrodniczy pozbawiony chęci, zamiarów i upodobań. Moglibyśmy się w takim razie odwołać do prawa przyrody o treści: „Za każdym razem, gdy w procesie doboru naturalnego udział biorą serca, są one selekcjonowane ze względu na ich funkcję pompującą, a nie akustyczną”. Tylko że chyba wszyscy się momentalnie skrzywimy – zaraz zaraz, prawa przyrody nie mogą być tak szczegółowe, to niepoważne! Istotnie, autorzy podają bardzo dobre argumenty na rzecz przekonania, że żadne prawa selekcji nie istnieją.
A przecież nie możemy się pozbyć wrażenia, że dobrze wiemy, która z cech serca się tu liczy. Jest tak dlatego, że potrafimy stworzyć na ten temat spójną opowieść. Potrafimy (przynajmniej w zarysie) opisać ciąg przyczyn i skutków, które doprowadziły do rozwoju organizmu w jego obecnym kształcie i w ciągu tym odróżnić moce przyczynowe pompowania i wydawania dźwięków. Ale to wszystko. Świat żywych organizmów przez miliony lat wytworzył miliony najróżniejszych fenotypów, ale nie dysponujemy żadną ogólną teorią, która generowałaby prawdziwe sądy na temat ich wszystkich, która chwytałaby coś wspólnego i nietrywialnego zarazem. Analogicznie nie dysponujemy teorią historii czy społeczeństwa, żadnym zbiorem praw odnośnie do wygrywania bitew czy ustanawiania porządku prawnego. Wszystko, co możemy w tym temacie zrobić, to kolekcjonować kolejne historie, śledzić kolejne serie przyczyn i następstw i wyciągać z nich naukę.
Czyli ostatecznie chodzi „tylko” o zmianę sposobu mówienia? Tak jak zazwyczaj. A jak świetnie się to przy okazji czyta. Wykład frunie, po drodze odnotujemy kilka błysków dystyngowanego szyderstwa. Idealna wakacyjna lektura.
Jerry Fodor i Massimo Piattelli-Palmarini przyzywają moce Okresów Kontrfaktycznych i Kontekstów Intensjonalnych, by pokazać, że nic takiego, jak teoria ewolucji, nie istnieje. Wygląda na to, że mają rację.
Teoria doboru naturalnego, poprzez który ewolucja miałaby zachodzić, mówi, że organizmy są selekcjonowane ze względu na cechy zwiększające ich dostosowanie do otoczenia....
Pewna brykowość tych wykładów została zapowiedziana we wstępie, więc nie ma co na to narzekać, ale na korektę już można (subtelna groza niezamkniętych nawiasów). Informatywne, spora literatura, ok.
Pewna brykowość tych wykładów została zapowiedziana we wstępie, więc nie ma co na to narzekać, ale na korektę już można (subtelna groza niezamkniętych nawiasów). Informatywne, spora literatura, ok.
Pokaż mimo toZ jednej strony, jak już przerobiłeś antydualistyczną argumentację - nic nowego, z drugiej - miło jest poczytać znajome mądrości w trochę innej formie. Rozdział IV totalnie na zajęcia z poetyki.
Z jednej strony, jak już przerobiłeś antydualistyczną argumentację - nic nowego, z drugiej - miło jest poczytać znajome mądrości w trochę innej formie. Rozdział IV totalnie na zajęcia z poetyki.
Pokaż mimo toZa wszelką rekomendację wystarczy fakt, że lektura "Fragmentów dziennika SI" łaskocze te same połączenia synaptyczne, które buzowały pod wpływem "Jeśli zimową nocą podróżnego".
Za wszelką rekomendację wystarczy fakt, że lektura "Fragmentów dziennika SI" łaskocze te same połączenia synaptyczne, które buzowały pod wpływem "Jeśli zimową nocą podróżnego".
Pokaż mimo to
Całe połacie znakomitej literatury zużytkowane na rozlewne bajdurzenie. 5/10 to najlepsze, co mogę wymyślić na taką okazję.
+1, bo naprawdę znakomitej literatury - umiejętność DeLillo do twórczego poszerzania ram wyjściowej sytuacji, sceny, szczegółu. Asocjacyjne obrazy, które są nieoczywiste i niezwykle trafne jednocześnie: charakteryzowanie poprzez skojarzenia świeże, niezużyte przez praktykę językową, a równocześnie przylegające, przyszpilające, nadające konkretny smak swojemu źródłu; znakomity dobór epitetów.
Tak pisze DeLillo, jest to literackie, jest to wyrafinowane. Oraz w tym przypadku przywalone konceptem.
Nie wiem, kto potrzebuje - ja na pewno nie - rozwleczonej na 500 stron pozbawionej kośćca dramaturgicznego tak-jakby-refleksji nad sposobem funkcjonowania nauki. To, co wymyślił DeLillo, choruje na arbitralność, swobodne koncepty w rodzaju zorgów nie niosą ze sobą żadnych konsekwencji, które domagałyby się respektowania, w dowolnym momencie tego tekstu mogłaby się wydarzyć dowolna rzecz, ponieważ nic wcześniej nie limituje możliwych rozgałęzień. Do względności moholeańskiej można sobie dopisać dosłownie wszystko. Dlatego trochę nie obchodziło mnie, co się tu dzieje. Co ostatecznie podkreśla skalę warsztatu DeLillo, że nie zarzuciłem książki po 150 stronach.
Całe połacie znakomitej literatury zużytkowane na rozlewne bajdurzenie. 5/10 to najlepsze, co mogę wymyślić na taką okazję.
+1, bo naprawdę znakomitej literatury - umiejętność DeLillo do twórczego poszerzania ram wyjściowej sytuacji, sceny, szczegółu. Asocjacyjne obrazy, które są nieoczywiste i niezwykle trafne jednocześnie: charakteryzowanie poprzez skojarzenia świeże,...
Z tezami tych wykładów radykalnie się nie zgadzam (uważam, że Realizm i Eksternalizm są nie do utrzymania), ale Fodor jest tej klasy myślicielem, że nawet kiedy mówi rzeczy Fałszywe, to i tak Oświecające.
Z tezami tych wykładów radykalnie się nie zgadzam (uważam, że Realizm i Eksternalizm są nie do utrzymania), ale Fodor jest tej klasy myślicielem, że nawet kiedy mówi rzeczy Fałszywe, to i tak Oświecające.
Pokaż mimo to