Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Kłamstwo smoleńskie? Cała prawda nie tylko o katastrofie Maciej Lasek, Grzegorz Rzeczkowski
Ocena 7,6
Kłamstwo smole... Maciej Lasek, Grzeg...

Na półkach:

Pierwszą reakcją po wzięciu do ręki było "Łojezu", po czym przyjrzałam się bliżej i mnie tknęło. Decyzja przeczytania okazała się słuszną. Interesująca zawartość i edytorska osobliwość, jednocześnie. Ta książka to jest papierowy clickbait, tym się różniący od internetowych, że w środku ma treść. Całe opakowanie - tytuł, grafika, blurby w tonie #thetruthisoutthere - jest wabiem na ludzi śliniących się do teorii spiskowych, którzy jednak zamiast kolejnej lub podsycenia starych dostaną hojną porcję trzeźwości, bo książka (wywiad rzeka) nie jest spisem spekulacji, tylko relacją z wydarzeń. Pierwsza połowa zresztą nie dotyczy Smoleńska, tylko innych wypadków i ogólnie środowiska lotniczego. Oczywistą intencją jest przedstawienie kompetencji wywiadowanego i spełnia to zadanie dość rzetelnie. Ostatnie słowo najlepiej też podsumowuje całosć - bez literackich fajerwerków, ale "czyta się" i żegna czytelnika lepiej poinformowanego niż przyszedł. Ogółem pożyteczny towar pod nieco żenującym chłytem marketingowym...

Pierwszą reakcją po wzięciu do ręki było "Łojezu", po czym przyjrzałam się bliżej i mnie tknęło. Decyzja przeczytania okazała się słuszną. Interesująca zawartość i edytorska osobliwość, jednocześnie. Ta książka to jest papierowy clickbait, tym się różniący od internetowych, że w środku ma treść. Całe opakowanie - tytuł, grafika, blurby w tonie #thetruthisoutthere - jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo chaotyczna, poddałam się w połowie. Sądziłam, że to ja nie mogę się skupić, ale dwie poprzednie książki przeczytałam z wielkim zainteresowaniem, a bieżąca też wchodzi przyjemnie. Wymowną różnicą w stosunku do tej jest, że w tamtych trzech przyjęto układ "jeden przypadek/obiekt na rozdział". Tymczasem autorka "Na tropie niewyjaśnionych..." przyjęła taktykę opisywania co może pójść źle w lataniu, z ilustrowaniem tego przykładami, identyfikowanymi przez numery lotów. Całość jest przez to porozrywana i gubi czytelnika w gąszczu drobnych faktów, przy niedostatku spójnej narracji. Rezultatem jest raczej ilustracja co może pójść źle przy pisaniu książki... Trzeba by usiąść z ołówkiem i robić notatki, żeby ustalić nawet ile właściwie przypadków zostało tam opisanych. Bez notatek wynosi się wyłącznie komunikat, że samoloty czasem się gubią i spadają, a dochodzenia przyczyn bywają z różnych powodów bezowocne. Dziękuję, to wiedziałam już wcześniej.

Bardzo chaotyczna, poddałam się w połowie. Sądziłam, że to ja nie mogę się skupić, ale dwie poprzednie książki przeczytałam z wielkim zainteresowaniem, a bieżąca też wchodzi przyjemnie. Wymowną różnicą w stosunku do tej jest, że w tamtych trzech przyjęto układ "jeden przypadek/obiekt na rozdział". Tymczasem autorka "Na tropie niewyjaśnionych..." przyjęła taktykę opisywania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Porzuciłam tuż przed połową. Głównym powodem była mętna, bełkotliwa narracja, ale to nie jedyna wada. Książka o mocno ambiwalentnej wartości - wiele opisów nadużyć i wskazywania pseudonaukowych absurdów, ale też mnóstwo generalizacji i wylewania dzieci z kąpielą (jak twierdzenie, że wszystkie choroby psychiczne są mitami i bezwarunkowe potępienie psychiatrii, w tym środków farmaceutycznych), a gdzieniegdzie twierdzeń zwyczajnie fałszywych (s. 46, "WSZYSCY specjaliści do niedawna zaprzeczali samemu istnieniu seksualnego molestowania dzieci", podkreślenie autora).

Przekład również zostawia sporo do życzenia:
s. 25, "sympathetic" jako "sympatyczny", w kontekście wskazującym raczej na "współczujący"
s. 38, "I don't think much of any of these terms" jako "nie myślę wiele o tych terminach", gdy z kontekstu wynika, że chodziło o "nie poważam zbytnio tych terminów"
s. 124 "uniquely" jako "wyjątkowo" zamiast "wyłącznie"

Porzuciłam tuż przed połową. Głównym powodem była mętna, bełkotliwa narracja, ale to nie jedyna wada. Książka o mocno ambiwalentnej wartości - wiele opisów nadużyć i wskazywania pseudonaukowych absurdów, ale też mnóstwo generalizacji i wylewania dzieci z kąpielą (jak twierdzenie, że wszystkie choroby psychiczne są mitami i bezwarunkowe potępienie psychiatrii, w tym środków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytywałam przewodniki turystyczne bardziej straszące niż ten "horror". Do tego raczej trudno kibicować bohaterowi, który jest zdradzającym żonę już na pierwszych stronach ochlapusem bez zauważalnych zalet. Pasja ornitologiczna, dopisana kilkadziesiąt stron później, niewiele go ratuje. Całość napisana stylem bardzo początkującym, choć nieco lepszym w kwestiach dialogowych. Na szczęście nie jest przy tym zbytnio przegadana, więc przynajmniej nie kosztowała więcej niż jeden stracony dzień. (Chociaż należy wziąć poprawkę na to, że dla mnie Larssonowe "Millenium" nie było przegadane, więc...)

Czytywałam przewodniki turystyczne bardziej straszące niż ten "horror". Do tego raczej trudno kibicować bohaterowi, który jest zdradzającym żonę już na pierwszych stronach ochlapusem bez zauważalnych zalet. Pasja ornitologiczna, dopisana kilkadziesiąt stron później, niewiele go ratuje. Całość napisana stylem bardzo początkującym, choć nieco lepszym w kwestiach dialogowych....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jest źle, ale spodziewałam się więcej. Trafiają się niezgorsze momenty, a całość jest w miarę przyzwoicie przemyślana, ale nie znalazłam tam niczego naprawdę wyróżniającego "Opowieści" z masy podobnej fantasy. W nazewnictwie czkawka apostrofów oraz krytyczne stężenie h i podwójnych samogłosek. Stylistycznie mocne naleciałości po Sapkowskim, choć bez archaizacji. Stosunkowo największą zaletą są postacie i ich poszczególne wątki, ale ogólny pomysł na całość nawet nie próbuje być oryginalny: wojny imperiów i magia na przemian z wojnami plemion i legendami o krwawych bogach, co - o ile nie jest dla kogoś atrakcją samo w sobie - zaczyna nużyć zanim utworzy jakieś szersze tło. To ostatnie ma powód, żeby się tworzyć, bo zakończenie jest tylko szeroko otwartym przejściem do kolejnej części cyklu. Osobiście jednak raczej podziękuję.
(Na marginesie, Panie Autor, nie wiem co to "trąbity", ale podejrzewam, że chodziło o takie długie drewniane, w polskich górach zwane trombitami.)

Nie jest źle, ale spodziewałam się więcej. Trafiają się niezgorsze momenty, a całość jest w miarę przyzwoicie przemyślana, ale nie znalazłam tam niczego naprawdę wyróżniającego "Opowieści" z masy podobnej fantasy. W nazewnictwie czkawka apostrofów oraz krytyczne stężenie h i podwójnych samogłosek. Stylistycznie mocne naleciałości po Sapkowskim, choć bez archaizacji....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Osiem gwiazdek zamiast dziesięciu tylko z powodu niejakiej drętwizny narracji w scenach dialogowych i paru pomniejszych luk logicznych (dlaczego Mark nic nie wspomina o własnych plikach rozrywkowych? nie zabrał niczego, jak Martinez?), ale to tylko pomniejsze rysy na ogólnym doskonałym wrażeniu. Żałuję, że nie było dłuższe. Nie tylko dlatego, że to wydanie (2014) jest okrojoną wersją pierwszego (2012).

Osiem gwiazdek zamiast dziesięciu tylko z powodu niejakiej drętwizny narracji w scenach dialogowych i paru pomniejszych luk logicznych (dlaczego Mark nic nie wspomina o własnych plikach rozrywkowych? nie zabrał niczego, jak Martinez?), ale to tylko pomniejsze rysy na ogólnym doskonałym wrażeniu. Żałuję, że nie było dłuższe. Nie tylko dlatego, że to wydanie (2014) jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Fangasm. Supernatural Fangirls Katherine Larsen, Lynn Zubernis
Ocena 8,0
Fangasm. Super... Katherine Larsen, L...

Na półkach:

Spodziewałam się przeciętnej broszurki dla wąskiego grona fanów. Okazało się najlepszym, jakie do tej pory spotkałam opracowaniem o kulturze fandomowej, nie tylko jednego fandomu, choć na jego przykładzie. Sporo celnych uwag socjologicznych w niezłym reportażowym stylu.
Dłuższa recenzja (po angielsku) z cytatami pod tym adresem:
http://aletheiafelinea.livejournal.com/106818.html

Spodziewałam się przeciętnej broszurki dla wąskiego grona fanów. Okazało się najlepszym, jakie do tej pory spotkałam opracowaniem o kulturze fandomowej, nie tylko jednego fandomu, choć na jego przykładzie. Sporo celnych uwag socjologicznych w niezłym reportażowym stylu.
Dłuższa recenzja (po angielsku) z cytatami pod tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pan Samochodzik dla dorosłych, w dobrym znaczeniu. Harcerzy wprawdzie nie stwierdzono, ale jest samochód, a raczej Samochód. Z pozostałych różnic: napisane o wiele lepiej niż Samochodziki i tak z 80% przygodo-szpiego-sensacji na rynku.

Pan Samochodzik dla dorosłych, w dobrym znaczeniu. Harcerzy wprawdzie nie stwierdzono, ale jest samochód, a raczej Samochód. Z pozostałych różnic: napisane o wiele lepiej niż Samochodziki i tak z 80% przygodo-szpiego-sensacji na rynku.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna powieść, za której zakończenie mam autora chęć już on dobrze wie co. Szczególnie biorąc pod uwagę przedostatnie zdanie odautorskiego posłowia. Grr.

Świetna powieść, za której zakończenie mam autora chęć już on dobrze wie co. Szczególnie biorąc pod uwagę przedostatnie zdanie odautorskiego posłowia. Grr.

Pokaż mimo to


Na półkach:

No wreszcie coś napisanego współcześnie, po polsku i przyzwoitym, nie-naiwnym stylem bez szkolnej drętwizny z jednej strony a wysilonych udziwnień z drugiej. Treściwe, nieprzegadane, z niezłą psychologią (choć byłaby lepsza, gdyby pierwszym skojarzeniem większości męskich postaci, niezależnie od ich nastroju i stopnia przytomności w danej chwili, względem każdej postaci kobiecej przed pięćdziesiątką nie było "przeleciałbym!!!"). Mogłoby być odrobinę lepsze fabularnie - zakończenie nieco mnie rozczarowało, a kilka wątków robi wrażenie wciśniętych na siłę, bo niewiele wnoszących, a potem porzuconych i zamiecionych na bok (policjanci? kobieta idąca na zebranie w pracy?), ale mimo wszystko, jeśli to jest powieściowy debiut, to chcę więcej.

No wreszcie coś napisanego współcześnie, po polsku i przyzwoitym, nie-naiwnym stylem bez szkolnej drętwizny z jednej strony a wysilonych udziwnień z drugiej. Treściwe, nieprzegadane, z niezłą psychologią (choć byłaby lepsza, gdyby pierwszym skojarzeniem większości męskich postaci, niezależnie od ich nastroju i stopnia przytomności w danej chwili, względem każdej postaci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okazało się nieco lepsze niż wrażenie kilku pierwszych rozdziałów, ale…

Na pierwszy rzut oka ugładzone i kolorowe jak polski serial, z tych o wsi spokojnej i wesołej. Postacie praktycznie noszą etykietki „Ten jest pozytywny”, „Tego nie lubić” i stanowią standardowy zestaw: zmęczona miejskim życiem kobieta świeżo wprowadzona do starego dworku (który zresztą stał zamknięty od kilkudziesięciu lat, ale można się do niego wprowadzić z marszu, w środku zimy. Potem wystarczy tylko posprzątać, a meble – wspaniałe antyki – będą wkrótce jak nowe, bo przecież rok temu kupiło się książkę o renowacji i już trochę próbowało w wolnych chwilach); poczciwy policjant; powszechnie szanowany ksiądz dobrodziej z władczą gospodynią; tajemnicza wiedźma; antypatyczny bogacz, jego nie lepszy syn i ich ozdobne żony w wielkiej posiadłości… W ramach ucieczki od klisz: wytatuowana pani komisarz, co nie pozwala, żeby pogoda dyktowała jej ubranie, wszystkim z marszu wali per „ty” i ciągnie za sobą sławę profesjonalistki, czego dowodzi między innymi obmacując dowody przed technikami. „Takie małe odstępstwo od reguł.”

Na drugi rzut, da się znaleźć pewne zalety. Wbrew początkowym obawom, rzecz się nie toczy między dworkiem a plebanią, które zostają na dalszych planach, a zamiast tego prowadzona jest głównie z punktu widzenia policjantów. Przebieg dochodzenia – przesłuchania, rozmowy między policjantami, wyciągane wnioski – przedstawiany jest równym rytmem i bardzo klarownie. W tym ostatnim punkcie autorka okazuje się nawet lepsza niż niektóre gwiazdy kryminału. Nie gubi się w wielowątkowej intrydze i nie gubi też czytelnika. Zgrzyta jednak styl, miejscami nieznośnie infantylny. Szczególnie charakterystyki postaci są wpychane łopatą, z instrukcją obsługi. Jedną z pierwszych myśli wprowadzanej postaci anorektyczki jest „…wiedziała, że to, co jadła i jej ciągle malejąca masa ciała były jedynymi rzeczami, które całkowicie kontrolowała.” Seryjny podrywacz woła „Żadna mi się nie oprze!”. Morderca myśli „Racja jest po mojej stronie. Każdy by to przyznał. To, co planuję, jest uzasadnione, jak najbardziej!” Nieco lepiej jest z różnicowaniem języka postaci. U nastolatek: „Chciałam sobie zrobić zdjęcia na fejsa. Takie wiesz, zimowe. W śniegu i w ogóle”. U lokalnego gangstera: „Czysta sprawa, ale trzeba mieć hajs. (…) Ziętar nie da skrzywdzić swojej foczki.” Maniera Profesjonalnej Pani Komisarz, „Stop. Czekaj. Ale!”, nieco mniej mnie przekonuje, ale przynajmniej jest prowadzona konsekwentnie. Całkiem za to podobały mi się opisy i generalna „scenografia” powieści. Las jest lesisty, posiadłość bogata, wiejski posterunek mało reprezentacyjny, szosa odludna. Autorce udało się sprzedać nieprzesadnie przeładowany detalami, ale realistyczny obraz.

Ogółem, daleka jestem od ogłaszania autorki Kryminalnym Odkryciem, przynajmniej na mojej prywatnej liście, ale sądzę, że ma potencjał. Najlepsza jest fabularnie (nie traci z oczu całokształtu powieści), najsłabsza stylistycznie (żenująca łopatologia toku myśli i wypowiedzi postaci). Jest przeciętnie, ale nie dennie.

Okazało się nieco lepsze niż wrażenie kilku pierwszych rozdziałów, ale…

Na pierwszy rzut oka ugładzone i kolorowe jak polski serial, z tych o wsi spokojnej i wesołej. Postacie praktycznie noszą etykietki „Ten jest pozytywny”, „Tego nie lubić” i stanowią standardowy zestaw: zmęczona miejskim życiem kobieta świeżo wprowadzona do starego dworku (który zresztą stał zamknięty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No dobrze, przyznaję się, że przeczytałam to tylko ze względu na okładkę. Wprawdzie z opisów wynikało, że zawiera pewne ilości polityki, ale stwierdziłam, że jakoś przetrzymam, bo chciałam fabułę katastroficzną po polsku. W praktyce okazało się, że proporcje w środku są odwrotne niż na okładce: apokaliptyczna zima jest scenografią dla spisków, polityki, zamachów, strzelanin, polityki, porwań i polityki. Scenografią, o której wiemy, że: a. wieje; b. śnieży i robi zaspy; c. mrozi i utrudnia oddychanie. A poza tym nie zawraca głowy i trwa w tle. Eee tam, z taką apokalipsą, ani nikt nie zamarzł, ani nie wykopywał się z domu przez dach, ani nie grzał się przy ognisku z archiwów narodowych… No cóż, katastrofa nie taka piękna, jak wyglądała, więc pozostaje przynajmniej akcja. Byłaby wprawdzie lepsza, gdyby imperatyw narracyjny nie był tak nachalny, że praktycznie korbką kręcony. Obrazy młodej artystki – każdy jeden – osiągają zawrotne ceny i czynią wstrząsające wrażenie na 99,9% wszystkich, którzy je oglądają, wliczając nieinteresujących się sztuką. Fachowcy – każdy jeden – są znakomicie wyszkoleni i starannie dobrani. Wszystko jest w dogodnych miejscach, dzieje się w dogodnych momentach, działa w dogodny sposób i melduje się karnie do odegrania fabularnej roli. Oczywiście, na tym właśnie polega budowanie działającej fabuły, tyle że jeśli to widać na wierzchu, a raczej jeśli jest mówione wprost, to coś nie wyszło… Pokaż. Nie mów. Ciszewski więcej mówi niż pokazuje.

„…eksplozje były na tyle mocne, by poradzić sobie ze zbrojonym szkłem oraz z ozdobnymi drzwiami wzmocnionymi kilkumilimetrową stalową blachą, a na tyle słabe, by nie zrobić krzywdy nikomu, kto stał choć metr dalej…”

Jakie staranne eksplozje, jakże uczynne dla autora… Jest w młodym-i-naiwnym pisaniu pewien etap, na którym wszystko zawsze jest „w sam raz” i „akurat takie jak trzeba”, bo od prawdopodobieństwa (czy to brzmi wiarygodnie?) ważniejszy jest imperatyw narracyjny (pasuje, żeby tak było, więc wystarczy powiedzieć, że jest, bo tak). Ale Marcin Ciszewski przecież nie jest początkującym autorem? Takie wrażenie sprawia gdzieniegdzie jego styl. Co rusz ktoś coś robi wprawnymi ruchami, a prawie wszystkie wnętrza urządzone są ze smakiem albo gustownie, przy czym z konkretów dostaje się... mahoniowe framugi okien??? Przysięgam, w dwóch różnych mieszkaniach należących do różnych ludzi. Nie wiem, czy w grę wchodziły też hebanowe progi i cedrowe parkiety, ale to strasznie natarczywa wizja… Z jednej strony więc językowe klisze, a z drugiej próby ich przełamywania, akurat w najmniej potrzebnych miejscach. Bo jak postać wzruszy ramionami albo pokręci głową, to będzie zbyt oklepane, więc:

„Ramiona: góra, dół.”
„Głowa: lewo, prawo.”

Autor zresztą co rusz wpada w tryb szalonego wynalazcy i próbuje wymyślić bardziej koliste koło, ale efekt przypomina próby ukręcenia lodów z betonu. Niewątpliwie nowatorskie, ale chyba niezupełnie o to chodziło…

„Śnieg nadal padał gęstymi płatkami, ale jego trajektoria zdecydowanie spionizowała się.”
„Szyby były całkowicie zamrożone i nie przepuszczały z zewnątrz obrazu rzeczywistości.”

Na marginesie, nigdy po polsku nie spotkałam się z „displayem telefonu”. Wyłącznie z wyświetlaczem. Sztywność szkolnego wypracowania na szczęście odpuszcza w dialogach, które brzmią już na ogół naturalniej:

„- Podejdźmy do sprawy metodycznie. Jak gliniarze. Czy ktoś ci ostatnio groził?
- Ostatnio? Nie.
- A nie ostatnio?
- Owszem, tyle że nie ten kaliber. Paru gościom nadepnąłem na odcisk, ale to leszcze.”

Postacie robią wrażenie trochę podobne jak styl: w większości bezbarwne i prawie bez indywidualnego charakteru, a w miejscach, gdzie mają coś wyraźniejszego – to jest przerysowane do oporu. Jak bojowa baba, to warczy, patrzy wilkiem i rzuca się do gardeł. Jak wielki chłop, to sękaty i niedźwiedziowaty.

Ogółem, mogę polecić szukającym… no, oryginalnych postaci nie. Zgrabnego stylu też nie. Katastroficznej fabuły to już całkiem… O, akcji. Akcji jest dużo i przez cały czas. Zatem szukającym strzelanin i wybuchów polecam, a sama się odmeldowuję, bez zamiaru kolejnych prób z Ciszewskim.

No dobrze, przyznaję się, że przeczytałam to tylko ze względu na okładkę. Wprawdzie z opisów wynikało, że zawiera pewne ilości polityki, ale stwierdziłam, że jakoś przetrzymam, bo chciałam fabułę katastroficzną po polsku. W praktyce okazało się, że proporcje w środku są odwrotne niż na okładce: apokaliptyczna zima jest scenografią dla spisków, polityki, zamachów,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Urodziłam się dziewczynką Subhadra Belbase, Tim Butcher, Xiaolu Guo, Joanne Harris, Kathy Lette, Deborah Moggach, Marie Phillips, Irvine Welsh
Ocena 5,9
Urodziłam się ... Subhadra Belbase, T...

Na półkach:

Jak na antologię tak skromnej objętości, to zdumiewająco nierówna i przypadkowa zbieranina. Wstęp obiecuje rzeczy, do których stosuje się zwykle określenia typu „unikalny projekt”, „szczytne cele”, „poświęcenie ochotników” i tym podobne, ale w miarę czytania jeszcze przed połową zaczęłam odnosić wrażenie, że ochotnicy chyba pochodzili z łapanki i nie zdołali się wykręcić. To jedyne wytłumaczenie, jakie mi przychodzi na myśl na widok utytułowanych literatów, którzy pisząc tekst na zamówienie produkują drętwe wypracowania z postaciami o osobowości z papieru, takiego na plakaty z hasłami o samorozwoju (Timie Butcher, o tobie mówię). To miało być chyba po stronie „nieupiększonego dokumentu”, w kontraście do przepoetyzowanego obrazka Joanne Harris, z którego po odcedzeniu pięknosłowia o śpiewających drogach zostanie może ze trzy zdania mało odkrywczej treści, w której zresztą najgorzej dzieje się chłopcom. Nie żeby to był wyjątek, bo kolekcję objętościowo dopchnięto autorami, co przynieśli rzeczy, których chyba nie chciano im wydać nigdzie indziej. Bo co ma tutaj do roboty opowiadanie o mężczyźnie z kobietą na drugim planie, o której da się powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jej wątek jest typowy dla opisywanego kraju i zresztą jej płeć nijak nie wpływa na wydarzenia? A to, w którym dyskryminowaną dziewczynką najwyraźniej ma być sparaliżowany wsiowy intrygant? Facet, ale to detal. No chyba, że chodziło o dwie omalże skłócone przez niego kumy, o ile zadowolenie obu ze szczęśliwego i całkiem wygodnego jak na lokalne warunki życia podpada pod dyskryminację. Najchętniej wlepiłabym jedną gwiazdkę, ale dorzucam drugą za tekst Marie Phillips, która w niezłym – a na tle literackiej mizerii sporej części pozostałych znakomitym – stylu opisuje, jak jej „misja” w Ugandzie doprowadziła ją do wniosku, że sposób, w jaki prowadzona jest ta szumna działalność „na rzecz rozwoju Afryki”, to jakaś ponura farsa. Całkiem nieźle odzwierciedla to całą książkę – dramaty bardziej zamazane niż przekazane przez literacką i redakcyjną nieudolność udającą „działanie w sprawie”. Trzecia gwiazdka razem za odpowiedź szefowej organizacji, która zamówiła antologię, na tekst Phillips (choć szkoda, że w sporej części składa się z „niestety trafiła na pechowy moment, a poza tym to obiektywne trudności”) oraz za reportaż Kathy Lette i opowiadanie Irvine'a Welsha, które przy literackim poziomie wyższym niż „żenujący” spełniają też założenia antologii, bo dotyczą dyskryminacji kobiet, zamiast po prostu zawierać kobiety jako postacie. Do tego – cóż za ewenement! – Welsh jako jeden z ledwo trzech na wszystkich siedmiu autorów zechciał dopasować się do tytułu zbioru, bo pisze z punktu widzenia dziewczynki/kobiety, której tekst dotyczy.
No i wreszcie: edycja. Do tej pory miałam Świat Książki za stosunkowo przyzwoite wydawnictwo...

s. 39 nastepne pokolenie też tak postąpi
s. 47 Szanowana pani, muszę pani coś powiedzieć
s. 70 od pierwszej do piatej (w całej książce ogonki wydają się być bardziej dyskryminowane od dziewczynek)
s. 82 wówczas z palmy wiciekał sok
s. 170 temu samemu męźczyźnie, który zapytał Marie, czy jej wizyta w Kamuli: zmieniła ją.

Książka ma sto siedemdziesiąt parę stron. Jeśli wierzyć stronie redakcyjnej, oprócz tłumaczki i redaktorki miała dwie korektorki, a od skończenia przekładu do publikacji minęły trzy lata. Gdzie kucharek sześć...?

Jak na antologię tak skromnej objętości, to zdumiewająco nierówna i przypadkowa zbieranina. Wstęp obiecuje rzeczy, do których stosuje się zwykle określenia typu „unikalny projekt”, „szczytne cele”, „poświęcenie ochotników” i tym podobne, ale w miarę czytania jeszcze przed połową zaczęłam odnosić wrażenie, że ochotnicy chyba pochodzili z łapanki i nie zdołali się wykręcić....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdecydowanie jedna z lepszych pozycji tego typu. W swoim gatunku wyróżnia się rozległością ujęcia, szczególnie w stosunku do objętości. Gdzie inne reportaże i biografie islamsko-bliskowschodnie zostawiają wrażenie dość jednolitej masy przesądnych, konserwatywnych wąsaczy i ich (zawsze „ich”) maltretowanych, szczelnie owiniętych kobiet (zwykle z punktu widzenia tych ostatnich), „Miasto kłamstw” pokazuje ludzi różniących się pochodzeniem, zajęciem, pozycją społeczną, a przede wszystkim poglądami i charakterami. Navai ma talent do „sprzedawania” czytelnikowi przedstawianych postaci – na kilku stronach reportażu kreśli żywszy i pełniejszy portret niż niejeden w całej powieści. Przy tym autorka wielką wagę przykłada do udokumentowania przytaczanych treści, ale też – co nie tak częste – do udowodnienia czytelnikowi, że te treści są solidnie udokumentowane: w tej roli posłowie, w którym autorka detalicznie wyjaśnia z jakich źródeł wzięła poszczególne elementy swojej relacji, bo z uwagi na – między innymi – względy bezpieczeństwa, większość opisanych postaci została skompilowana z biografii kilku rzeczywistych ludzi i uzupełniona danymi ze źródeł rządowych, uniwersyteckich i prasowych.

Zdecydowanie jedna z lepszych pozycji tego typu. W swoim gatunku wyróżnia się rozległością ujęcia, szczególnie w stosunku do objętości. Gdzie inne reportaże i biografie islamsko-bliskowschodnie zostawiają wrażenie dość jednolitej masy przesądnych, konserwatywnych wąsaczy i ich (zawsze „ich”) maltretowanych, szczelnie owiniętych kobiet (zwykle z punktu widzenia tych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aaronovitch ma opinię objawienia ostatnich lat w tym gatunku, więc miałam spore nadzieje. W dużej części spełnione, z wyjątkiem tej najważniejszej – mimo wszelkich zalet, nie wzięło mnie. Tym razem to raczej nie jest przypadek zawodu po rozdmuchanych oczekiwaniach, bo Aaronovitch rzeczywiście jest dobry, choć jakość powieści leży bardziej w wykonaniu niż w pomysłach. Te ostatnie są raczej typu „było wcześniej u innych” – życie jako źródło magii; magia niszcząca współczesną technologię; magia przedłużająca życie swoim adeptom – a zarys postaci i fabuły jest dość popularny w urban fantasy – kryminalna zagadka i detektyw podpierający się magią. Rzecz więc raczej w drobiazgach – podoba mi się pomysł złożonych zaklęć składanych z prostszych według swoistej gramatyki i szkoda, że to było ledwo tylko napomknięte – i w klimacie. Magia Aaronovitcha jest stosunkowo dyskretna, oparta na ulotnych wrażeniach (i jak na moje odczucie nieco zbyt mętnie opisana, ale to pomniejszy minus; co prawda, to głównie skutek przyjęcia punktu widzenia protagonisty, który sam raczej opisuje co widzi i czemu się dziwi niż co wie i rozumie), ale też mniej „glamourowa”. Gdzie u innych magia zachwyca i upiększa, niekiedy do granicy kiczu, u Aaronovitcha ma najczęściej paskudne efekty, częściej niszczy i rani niż pomaga. Solidną zaletą jest styl – autor ma zręczne pióro, choć w mojej opinii lepsze w narracji i opisach niż w dialogach, które czytają się odrobinę drętwo, ale to głównie z powodu anglosaskiej maniery używania prawie wyłącznie 'I said/he said/I said'; nie wiem, czy przekład został dostosowany do przyzwyczajeń polskiego czytelnika. O postaciach chętnie bym powiedziała jakieś dobre słowo, ale ku mojemu rozczarowaniu nijak nie udało mi się z nimi zaprzyjaźnić i najlepsze, co mogę powiedzieć, to że nie mogę powiedzieć niczego złego. Bardzo średni komplement... Są dobrze napisane, z porządnie rozbudowanym tłem (hej, chyba nieczęsto spotykacie kryminał z punktu widzenia zwyczajnego, mundurowego, szeregowego „krawężnika” z porządnego domu i z przyzwoitym wykształceniem, zamiast kolejnego zapijaczonego detektywa z przeszłością i trudnym charakterem?) nawet na dalszych planach, ale dla mnie okazały się zbyt mało interesujące. Peter Grant, mundurowy krawężnik i początkujący mag, jest OK. I nic więcej. Nie żebym nie mogła uwierzyć, że inni znajdują w nim i w całej serii coś dla siebie, ale mnie Aaronovitch okazał się bardziej męczyć niż bawić. Stosunkowo najciekawsze dla mnie były naukowe eksperymenty Petera z magią, ale to ledwo drobne fragmenty w całości. Dla wszelkiej pewności sprawdziłam jeszcze drugą część, ale z mniej więcej zbliżonym efektem – czyta się nieźle, ale bez prawdziwego zainteresowania, a po odłożeniu nijak nie ciągnie z powrotem. Serię odnotowuję jako dobrą i jedną z ważniejszych pozycji gatunku, ale nie „moją”.

Aaronovitch ma opinię objawienia ostatnich lat w tym gatunku, więc miałam spore nadzieje. W dużej części spełnione, z wyjątkiem tej najważniejszej – mimo wszelkich zalet, nie wzięło mnie. Tym razem to raczej nie jest przypadek zawodu po rozdmuchanych oczekiwaniach, bo Aaronovitch rzeczywiście jest dobry, choć jakość powieści leży bardziej w wykonaniu niż w pomysłach. Te...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kieszonkowy atlas ptaków Jonathan Elphick, John Woodward
Ocena 7,4
Kieszonkowy at... Jonathan Elphick, J...

Na półkach:

Na tle innych wydawnictw tego typu wyróżnia się wyjątkowym stężeniem informacji na centymetr kwadratowy strony. Trzeba podkreślić, że te informacje nie zostały wrzucone bezładnie; przedstawienie treści zostało bardzo starannie przemyślane i to widać. Rzecz opracowana pod kątem praktycznego użytku, po pierwsze jako przewodnik do oznaczania gatunków, a dopiero w dalszej kolejności jako zbiór ewentualnych ciekawostek. Szczególnie dużo uwagi poświęcono precyzyjnemu rozróżnianiu bardzo podobnych ptaków i rozstrzyganiu przypadków wątpliwych („to jest gatunek A czy B?”), przy czym uwzględniono nie tylko te same wskazówki, co w każdym przewodniku – detale upierzenia (z zestawieniem różnic wieku, płci i sezonu), głosy, obszary występowania – ale i cechy, które obserwator nabywa z doświadczeniem, ale rzadko wspominane w książkach – charakterystyczne ruchy („inaczej niż zbliżony gatunek X, zadziera ogon”), styl latania, zachowanie w środowisku („trzyma się dna lasu”, „kryje się w gęstych zaroślach”, „siada na szczytowych gałęziach”), ogólne wrażenie wywierane na obserwatorze („hałaśliwy”, „nieśmiały”). Rozmiary ptaków podane nie jak zazwyczaj w suchych liczbach, ale graficznie, w porównaniu do popularnych gatunków. Przy każdym gatunku dodano spis podobnych spośród również opisanych na innych stronach. Jest też ogólny schemat ciała ptaka z objaśnieniem terminologii. Cała książka, przynajmniej jak na kredowy papier, jest niezbyt ciężka (oprawa miękka ze skrzydełkami) i ma format wygodny do zabierania w teren.

Mankamentów niewiele. Format jest wąski i wysoki, a blok mocno ściśnięty, więc słabo nadaje się do jednoręcznego użytku. Trafia się też gdzieniegdzie błąd korekty, niekiedy utrudniający dalsze poszukiwania („śniegóła”?), ale nie aż tyle, co w niejednej wydanej w ostatnich latach powieści. Dla niektórych wadą może być bardzo drobna czcionka, ale to już konsekwencja upakowania danych.

Zastrzegam, że nie mogę ocenić poprawności merytorycznej z punktu widzenia ornitologicznego i opinia dotyczy wyłącznie strony wydawniczej oraz subiektywnej oceny wygody i przydatności, ale „Atlas” uważam za zdecydowanie wart swojej ceny.

Na tle innych wydawnictw tego typu wyróżnia się wyjątkowym stężeniem informacji na centymetr kwadratowy strony. Trzeba podkreślić, że te informacje nie zostały wrzucone bezładnie; przedstawienie treści zostało bardzo starannie przemyślane i to widać. Rzecz opracowana pod kątem praktycznego użytku, po pierwsze jako przewodnik do oznaczania gatunków, a dopiero w dalszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właściwie za recenzję powinno wystarczyć: kolejny Dysk. Z późnych Dysków, co oznacza, że zaczynania od niego raczej nie należy rekomendować początkującym, a pozostałym rekomendacja i tak jest zbędna. Tym razem na tapecie jest rewolucja przemysłowa i terroryzm. Tym razem, niestety, czuć też już wyraźnie, że Świat Dysku jest coraz bardziej zmęczony, razem ze swoim twórcą. "Para w ruch" jest miejscami nieco przegadana – a nigdy nie sądziłabym, że powiem to o Pratchetcie – bo postacie zbyt często przemawiają zamiast mówić, miejscami też nieco zbyt łopatologiczna w opisach charakterów postaci, jakby autor obawiał się, że nie wystarczy pokazać, trzeba jeszcze na wszelki wypadek powiedzieć, trzykrotnie. To jednak nadal Dysk i wraca się do niego jak do własnego domu, nawet jeśli znowu powiela stary schemat – młody człowiek z wizją i nowa mania w Ankh-Morpork, powodująca polityczne zawirowania na całym Dysku – bo wciąż to detale, drobne scenki, pojedyncze myśli, są tym, co się liczy. Nawet jeśli się przy tym nostalgicznie wzdycha, że to już nie całkiem to, co bywało...

Właściwie za recenzję powinno wystarczyć: kolejny Dysk. Z późnych Dysków, co oznacza, że zaczynania od niego raczej nie należy rekomendować początkującym, a pozostałym rekomendacja i tak jest zbędna. Tym razem na tapecie jest rewolucja przemysłowa i terroryzm. Tym razem, niestety, czuć też już wyraźnie, że Świat Dysku jest coraz bardziej zmęczony, razem ze swoim twórcą....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze strony były obiecujące, ale jednak styl całości okazał się nieco sztywny, głównie w dialogach. Gdzieniegdzie trafia się warte cytatu sformułowanie („Perhaps ‘thug’ is too heavy a word for them; it connotes an abundance of muscle tissue and a profound want of intellect.”), ale częściej dostaje się coś, nad czym autor wyraźnie próbował zapalić neon „Dowcip!”, w praktyce jednak tylko postacie się śmieją, co jest sposobem na powiadomienie czytelnika, że też ma się śmiać... Jest parę pomysłów z interesującym potencjałem – wilkołaczo-wampirza agencja prawna, polskie wiedźmy (z wystarczająco przyzwoitym autorskim researchem, żeby rezultat zbytnio nie zgrzytał polskiemu czytelnikowi) – ale jak na mój gust brakuje na tych kościach mięsa. Postacie, szczególnie główny bohater, cierpią na przerost fantastycznych mocy przy niedostatku cech charakteru. W efekcie niespecjalnie jest tam się do kogo przywiązać i przejmować jego losem, a w kilku dość istotnych dla fabuły przypadkach (boginie Flidais i Brighid, wampir Leif i wilkołak Hal, bogowie Bres i Aenghus Óg) postacie daje się odróżnić wyłącznie po etykietkach, zamiast po osobowościach.

Ma szansę spodobać się miłośnikom wszystkiego irlandzkiego i wszelkiego urban fantasy, o ile literacki styl nie jest dla kogoś specjalnie istotny. Nie zaliczyłabym „Hounded” do naprawdę marnych książek i nadal uważam, że seria ma potencjał, więc nie wykluczam, że z kolejnymi częściami jest lepiej, ale osobiście nie poczułam się kupiona na tyle, żeby chciało mi się sprawdzać.
Aha, uprzedzam, że ta opinia dotyczy oryginału. Nie znam polskiego wydania.

Pierwsze strony były obiecujące, ale jednak styl całości okazał się nieco sztywny, głównie w dialogach. Gdzieniegdzie trafia się warte cytatu sformułowanie („Perhaps ‘thug’ is too heavy a word for them; it connotes an abundance of muscle tissue and a profound want of intellect.”), ale częściej dostaje się coś, nad czym autor wyraźnie próbował zapalić neon „Dowcip!”, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poszukiwacze sensacji mogą być nieco zawiedzeni, mimo „niepoważnego” tematu, książka ma wszelkie cechy pracy naukowej – wstęp ze streszczeniem poszczególnych działów, kilkudziesięciostronicową bibliografię i równie długi indeks, odsyłacze bibliograficzne w prawie każdym zdaniu, a przede wszystkim wywód utrzymany w tonie bardziej „raportowym” niż publicystycznym. Autor jasno deklaruje swoje intencje:

"In these works and elsewhere I have tried to avoid the approach of "believers" and "debunkers" who too often start with an answer and work backward to the evidence, looking just for that which seems to support their prior convictions, thus exhibiting what is termed confirmation bias. I have sought instead to discover the best evidence and let it lead to the most likely solution, following the precept known as Occam's razor, which holds that the simplest tenable explanation – the one requiring the fewest assumptions – is most likely correct. And I have recognized that the burden of proof is always on the claimant – not on someone else to prove a negative."

Nie jest to więc popularne czytadło, także i stylistycznie. Rozrywkowych fajerwerków brak, ale na szczęście książka nie wpada też w przeciwną skrajność, czyli przenaukowiony żargon. Co prawda, ubocznym skutkiem przyjęcia tej akademickiej formuły są powtarzane praktycznie co kilka stron objaśnienia terminów i zjawisk, które pojawiły się już wcześniej, co szybko zaczyna irytować, jeśli czyta się jednym ciągiem. Jestem też trochę rozczarowana, że całość okazała się trochę zbyt pobieżna. Liczyłam na dokładniejsze opisy dochodzeń raportowanych przez autora – miejsc, przebiegu wydarzeń, toku rozumowania... Tymczasem większości przypadków poświęcono przeciętnie stronę-dwie, ograniczając opis do zarysu sytuacji i wyników dochodzenia. Wygląda na to, że książka została pomyślana głównie jako podsumowująca lata pracy monografia, a po detale autor najczęściej odsyła do innych prac, także wcześniejszych własnych.
Co do samej treści... no cóż, najmniej sensacyjne odkrycie paradoksalnie jest chyba największym zaskoczeniem – wiele opisywanych przypadków, głównie nawiedzonych miejsc, okazuje się nie być tajemnicą, tylko... plotką o tajemnicy. Autor, całkiem słusznie, jest wyznawcą zasady „zanim zaczniesz szukać wyjaśnienia, najpierw sprawdź, czy osławione wydarzenie faktycznie miało miejsce”. Jak się okazuje, mnóstwo duchów pojawia się i rośnie głównie między jedną a drugą książką o duchach, a gdy wstać z fotela i sprawdzić fakty u źródła, wychodzi na jaw, że te w ogóle nie zaszły, więc nawet nie ma czego wyjaśniać... Jak jednak podsumowuje autor, te dochodzenia nie są zmarnowanym czasem i wysiłkiem, bo mimo że żaden duch nie został złapany za prześcieradło na gorącym uczynku, to przyłapanie ludzkich umysłów w działaniu – a więc „duchów” w trakcie powstawania – jest czystym zyskiem. Nie mogę się nie zgodzić.

Poszukiwacze sensacji mogą być nieco zawiedzeni, mimo „niepoważnego” tematu, książka ma wszelkie cechy pracy naukowej – wstęp ze streszczeniem poszczególnych działów, kilkudziesięciostronicową bibliografię i równie długi indeks, odsyłacze bibliograficzne w prawie każdym zdaniu, a przede wszystkim wywód utrzymany w tonie bardziej „raportowym” niż publicystycznym. Autor jasno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mary Roach należy do tych bardzo nielicznych autorów, których kupię, cokolwiek napiszą. Jestem zachwycona, przekonując się, że w najnowszej książce wciąż trzyma swój stały poziom. Felietonowego pisania o rzeczach, które się nie śniły przeciętnemu czytelnikowi, nie wynaleziono oczywiście wczoraj, ale Roach pisze w sposób, który już prawie tworzy oddzielny podgatunek; to nie tyle książki popularnonaukowe, co reportaże o nauce. Tam, gdzie inni ograniczają się do streszczeń spisanych przy własnym biurku, a w najlepszym razie w bibliotecznych czytelniach, Roach weryfikuje informacje, porównuje wersje różnych specjalistów, wyłapuje i wskazuje sprzeczności, dociera do bezpośrednich świadków wydarzeń i uczestników badań, wkręca się do instytutów i muzeów, żeby osobiście wszystko obejrzeć, obmacać i obwąchać, zapisuje się na kursy, eksperymenty i zabiegi... Rezultatem jest zawsze książka, która dowodzi, że lekkość stylu nie musi oznaczać tabloidowej tandety. Dziennikarka od (pozornie) niepoważnych tematów mogłaby uczyć rzetelności wielu mieniących się poważnymi dziennikarzy socjologicznych i newsowych. Nie żeby jej największa zaleta była jedyną – Roach ma też zręczne pióro zaprawione poczuciem humoru w rodzaju, który pozwala jej pisać w tematach, gdzie tabu ścieli się jak pole minowe, bez popadania w epatowanie żenadą z jednej strony, ale i bez plątania się w skrępowanych eufemizmach z drugiej. Przy tym zawsze czuje się w jej dociekaniach fascynację – ona naprawdę pisze o tym, co ją interesuje, a nie tylko co „się sprzeda”. I potrafi uczynić to zainteresowanie zaraźliwym.
Nieco więcej tutaj:
http://aletheiafelinea.livejournal.com/92608.html

Mary Roach należy do tych bardzo nielicznych autorów, których kupię, cokolwiek napiszą. Jestem zachwycona, przekonując się, że w najnowszej książce wciąż trzyma swój stały poziom. Felietonowego pisania o rzeczach, które się nie śniły przeciętnemu czytelnikowi, nie wynaleziono oczywiście wczoraj, ale Roach pisze w sposób, który już prawie tworzy oddzielny podgatunek; to nie...

więcej Pokaż mimo to