rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Autystyczna Keiko i jej próba dopasowania się do społeczeństwa, dla którego istnieje bardzo ograniczony katalog akceptowanych sposobów życia.

Pracująca w konbini Keiko niebezpiecznie zbliża się do wieku gdzie brak dzieci i stałej pracy jest już nie tylko dziwny, a nieakceptowalny przez otoczenie i doprowadzający bliskich do rozpaczy. Co począć w sytuacji, gdy tylko monotonna i przewidywalna praca w sklepie pozwala udawać, ze jest się takim jak powinno być? Gdy świat zewnętrzny jest kompletnie niezrozumiały, a tylko ograniczenie się do kilkunastu metrów kwadratowych konbini pozwoliło nauczyć się „normalnych” zachowań i w końcu znaleźć swoje miejsce na ziemi? Ile można poświecić dla zachowania pozorów?

Książka podejmuje tematykę niedopasowania społecznego coraz większej grupy osób w Japonii oraz silnej, społecznej presji na bycie "normalnym", która zaostrza tylko istniejące problemy. Niemniej jednak, absurdalna fabuła w jaką autorka ubiera swoją historię sprawia, że jest to raczej rozrywkowa lektura na jeden wieczór, niż materiał na głębszą refleksję.

Autystyczna Keiko i jej próba dopasowania się do społeczeństwa, dla którego istnieje bardzo ograniczony katalog akceptowanych sposobów życia.

Pracująca w konbini Keiko niebezpiecznie zbliża się do wieku gdzie brak dzieci i stałej pracy jest już nie tylko dziwny, a nieakceptowalny przez otoczenie i doprowadzający bliskich do rozpaczy. Co począć w sytuacji, gdy tylko ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniałe, doskonałe! Autentycznie zabawna i celna satyra na nasze wady narodowe w przepysznym gombrowiczowsko-psychodelicznym sosie. Wielka Polska w Argentynie, brr!

Wspaniałe, doskonałe! Autentycznie zabawna i celna satyra na nasze wady narodowe w przepysznym gombrowiczowsko-psychodelicznym sosie. Wielka Polska w Argentynie, brr!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia o twardych ludziach, którzy ze sobą nie rozmawiają.
Bardzo lubię powieści osadzone w surowym klimacie północy, w których bohaterowie codziennie muszą zmagać się zarówno z własnymi słabościami, jak i surową naturą. To taki mój trop, który przy zachowaniu przez pisarza pewnego minimalnego poziomu, bez pudła dostarcza mi kilka godzin rozrywki.
Rzeka złodziei opowiada o życiu osadników w Nowej Fundlandii i o ich kontaktach z tubylcami, czyli o tym jak marnie kończą wszyscy, dość pechowi by napotkać na swojej drodze białą rasę.
Z perspektywy współczesnego czytelnika, jest to opowieść o ludziach zadufanych w sobie i małostkowych, którzy bynajmniej nie wzbudzają sympatii, o tych, którzy zagrabiają bogactwa naturalne, odmawiając zobaczenia w ich prawowitych właścicielach ludzkich istot. Trudno też pozbyć się wrażenia, ze gdyby tylko bohaterowie czasem ze sobą porozmawiali, to byliby w stanie rozwiązać większość swoich problemów, co czasami przekładało się u mnie na jawną irytację kierunkiem rozwoju fabuły. Z drugiej strony mam świadomość, ze taka kreacja bohaterów znajduje umocowanie w rzeczywistości, że ludzie właśnie tacy są. A o co chodzi w czytaniu książek, jak nie o to by poznawać to, co nam jeszcze obce?
Mimo faktu, ze porusza poważną problematykę rozliczeniową, Rzeka złodziei jest jednak tylko piękną, estetyczną opowieścią, która nie zostaje z czytelnikiem na dłużej.

Historia o twardych ludziach, którzy ze sobą nie rozmawiają.
Bardzo lubię powieści osadzone w surowym klimacie północy, w których bohaterowie codziennie muszą zmagać się zarówno z własnymi słabościami, jak i surową naturą. To taki mój trop, który przy zachowaniu przez pisarza pewnego minimalnego poziomu, bez pudła dostarcza mi kilka godzin rozrywki.
Rzeka złodziei...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawy zbiór opowiadań, oscylujących wokół problemu tożsamości. Pytania o to kim jesteśmy i z czego jesteśmy złożeni, a także zderzenia różnorakich tożsamości w różnym stopniu wybrzmiewają w większości opowiadań.

Na fali entuzjazmu, wezbrałej na skutek nagrodzenia Tokarczuk nagrodą Nobla, postanowiłam nadrobić tę nieznaną mi część jej twórczości. Wybrałam na chybił-trafił i – cóż za pech – trafiłam na zbiór opowiadań, a że czytam opowiadania zorientowałam się po skończeniu pierwszego z nich. Nie wiem jak to jest, że ta forma literacka zawsze wydaje mi się mniej treściwa, mniej poruszająca niż powieści, ale postanowiłam dokończyć lekturę (tak, Nobel). Opowiadania w zbiorku, jak chyba w każdym innym (to chyba jakaś uniwersalna zasada pisarzy) bardzo nierówne, niektóre poruszające, o niektórych na pewno zapomnę do następnego poniedziałku.
Tokarczuk przekonuje mnie jako narratorka intymnych historii, pozornie błahych a jednak prawdziwych, uwierających, jak np. opowieść o tęsknocie za byciem czymś, czym się nie jest (Ariadna na Naksos) czy też historia kobiety żyjącej wspomnieniami, która na fundamencie wykrzywionych, indywidualnych odczuć i dopowiedzeń buduje wyobrażenie o przyszłości (Wieczór autorski).

Doceniam też cudowny absurd w wykonaniu Tokarczuk, np. historię o zderzeniu dwóch światów, idei (bufonady? zepsucia? ) i przyziemności (rozsądku? ograniczenia?) oraz kompletne wzajemne niezrozumienie ludzi okopanych po dwóch stronach tej barykady (Zdobycie Jerozolimy), lub też zderzenie człowieka normalnego z kompletnie nienormalną rzeczywistością (Profesor Andrews w Warszawie).

No i opowiadanie tytułowe, Gra na wielu bębenkach, w którym najpełniej wybrzmiewa próba postawienia pytania: kim ja właściwie jestem. Z tylu możliwych dostępnych żyć – dlaczego wybrałem właśnie to? Czy to kwestia wyboru? Jak głęboko trzeba kopać, by dokopać się do prawdziwego ja, do tego czegoś, czego nie zmieni sposób mówienia, ubiór czy sposób spędzania czasu. I czy to ja, inne niż odbite w oczach przechodniów, w ogóle istnieje?

Ciekawy zbiór opowiadań, oscylujących wokół problemu tożsamości. Pytania o to kim jesteśmy i z czego jesteśmy złożeni, a także zderzenia różnorakich tożsamości w różnym stopniu wybrzmiewają w większości opowiadań.

Na fali entuzjazmu, wezbrałej na skutek nagrodzenia Tokarczuk nagrodą Nobla, postanowiłam nadrobić tę nieznaną mi część jej twórczości. Wybrałam na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rozczarowałam się opowiadaniami w tym zbiorku. Stanowczo nie były na poziomie "mistrzyni" grozy. "Ptaki" były dobre, "Jabłonka" poprawna - miała ciekawy surrealistyczny klimat i dość przekonującą psychologię postaci.
Niestety reszta jest koszmarnie przeciętna. "Monte Verità" zapowiadała się ciekawie, ale zakończenie okazało się jedną wielką, nielogiczną bzdurą.
"Prowincjonalny fotograf" jest po prostu nudny i przewidywalny. Gdzie tu groza, albo chociaż dreszczyk napięcia? Uważny czytelnik chyba od razu załamał ręce nad Markizą i jej przyzwoleniem na działania Paula, bo to się musiało tak skończyć... i mało satysfakcjonujące było obserwowanie, że faktycznie tak się kończy.
"Pocałuj mnie jeszcze raz" też mnie nie przekonało. Zupełnie nie potrafiłam poczuć tych postaci, były kompletnie papierowe i ich zachowanie nielogiczne - szczególnie mechanika, który na początku przedstawiony został zupełnie inaczej, niż zachowywał się potem w trakcie opowiadania.
"Starego" nawet nie wiem jak skomentować. Próbowałam podchodzić do tego jak do historii wyjątkowo silnego? obsesyjnego? skrajnie zaborczego? stosunku męża do żony i konsekwencji wynikających z tego faktu, ale samej mnie to nie przekonało. Chyba oprócz akcji nic w tym opowiadaniu nie ma. No i ten narrator... chyba najmniej normalny z nich wszystkich. ;)

Brak napięcia, dreszczyku, niedociągnięcia fabularne psują przyjemność z czytania. Jeśli ktoś ma ochotę na dobry zbiór opowieści grozy, to stanowczo nie ten zbiór - chyba, że skończy się go na "Ptakach".

Rozczarowałam się opowiadaniami w tym zbiorku. Stanowczo nie były na poziomie "mistrzyni" grozy. "Ptaki" były dobre, "Jabłonka" poprawna - miała ciekawy surrealistyczny klimat i dość przekonującą psychologię postaci.
Niestety reszta jest koszmarnie przeciętna. "Monte Verità" zapowiadała się ciekawie, ale zakończenie okazało się jedną wielką, nielogiczną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie rozumiem dlaczego "Rodzina opium" zbiera tak złe recenzje. Dla mnie było to najlepsze opowiadanie, poruszające wiele problemów społecznych w Chinach i dość przekonująco (i przejmująco) opisujące życie na wsi. To, że różnice kulturowe wywołują niedowierzanie i niesmak to chyba dobrze, bo właśnie je miały te historie uświadomić czytelnikom.

"Zawieście czerwone latarnie" również jest ciekawe, chociaż mi bardziej podobały się "Kwiaty śliwy w złotym wazonie", w których występowały podobne motywy. W tym zestawieniu krótka nowela Su Tonga nieco traci.

"1934 przemija" jest najsłabszą częścią, zwyczajnie trochę nudną.

Moim zdaniem to dobry kawałek historii i realiów zupełnie innych od nam znanych. Warto pamiętać, że także o polskiej wsi można napisać książkę, od której momentami skręca z niesmaku jak chociaż "Konopielka".

Nie rozumiem dlaczego "Rodzina opium" zbiera tak złe recenzje. Dla mnie było to najlepsze opowiadanie, poruszające wiele problemów społecznych w Chinach i dość przekonująco (i przejmująco) opisujące życie na wsi. To, że różnice kulturowe wywołują niedowierzanie i niesmak to chyba dobrze, bo właśnie je miały te historie uświadomić czytelnikom.

"Zawieście czerwone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem co myśleć o tej książce. Fascynujący jest świat, o który można się otrzeć obcując z nią. Zachwyciła mnie karelska przyroda, sam sposób życia, tak, wydawałoby się, niemożliwy dzisiaj, tak egzotyczny - choć rosyjska północ nie jest miejscem, które pierwsze przychodzi na myśl gdy myśli się o egzotyce. Lektura bez wątpienia poszerza horyzonty.

Ale strasznie nie podobał mi się język "Dziennika". Archaizmy pasują tu jak pięść do nosa... W moim, całkowicie subiektywnym, odczciu trąci to jakimś manieryzmem. Ani autor nie jest tak stary, ani kraina ruskiej, zapomnianej przez boga, mroźnej wsi nie kojarzy się nijak z przedwojenną polszczyzną. Stylizacja języka na ludowy, prosty i wiejski z rusycyzmami (które do "Dziennika" dla odmiany bardzo pasują) pozwoliła by chyba uniknąć efektu tej dziwnej sztuczności.
Tuszę, iż zrozumiale się wyrażam, khem, khem.

Przyjemność z lektury psuje też nieco nieznośny momentami egocentryzm i wszechwiedza autora. Oj, jak się źle czyta rozdziały, w których czytelnik jest zepchnięty do roli nieświadomego i przygłupiego ucznia. To jednak specyfika gatunku literackiego, trzeba ją przeboleć. Nie mniej jednak, we mnie autor nie wzbudził sympatii, a w dziennikach-esejach to chyba ważne. Wilk jest momentami śmieszny, momentami groteskowy, a niemal bez przerwy irytujący. I wie wszystko. Najlepiej, ma się rozumieć, czy w sprawie trzymania formy czy polityki.

Polecam ze względu na możliwość obcowania z niesamowitą Północą i poznania kawałka świata, który, mimo że geograficznie bliższy niż wiele innych miejsc, jest mniej znany, choć wcale nie mniej fascynujący. Ze względu na całą resztę - niekoniecznie.

Nie wiem co myśleć o tej książce. Fascynujący jest świat, o który można się otrzeć obcując z nią. Zachwyciła mnie karelska przyroda, sam sposób życia, tak, wydawałoby się, niemożliwy dzisiaj, tak egzotyczny - choć rosyjska północ nie jest miejscem, które pierwsze przychodzi na myśl gdy myśli się o egzotyce. Lektura bez wątpienia poszerza horyzonty.

Ale strasznie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To smutna książka.

Niestety dość nierówna. Najpierw akcja przypomina sinusoidę - w mniej więcej równych odstępach przeplatają się sceny nudne i takie, które czyta się nieźle. Od około dwusetnej strony (w wydaniu serii KIK) robi się naprawdę ciekawie. Bunt przeciwko Erykowi, jego pogarszający się stan, paranoja i obsesja na punkcie Karin są opisane bardzo wiarygodnie. Na mnie duże wrażenie zrobił nastrój w scenie ślubu i opis choroby króla. Książka trzyma poziom do końca, bardzo smutnego zresztą.

Jako opowieść historyczna (może bardziej historiozoficzna), jest świetna. Waltari zgrabnie opisał szybko odmieniający się los królów i niestałość ludu, knowania i spiski, wojenne prawidła. A ta historia jest swojego rodzaju metaforą losu władców w ogóle. Tego jak wygląda naprawdę sprawowanie władzy, na jakich ludziach się polega, na co (i na kogo) trzeba uważać, jak wielka to odpowiedzialność i jak ciężko jest zachować w tym wszystkim równowagę, by nie spaść z bardzo wysokiego tronu. Jak król Eryk.

Król Eryk jest postacią nakreśloną bardzo dobrze. Mimo całego zła, które w nim tkwi, ciężko odmówić mu pewnego uroku. :) Mnie ujmował szczególnie wtedy, gdy mówił o Karin i wydawał się być tak dziecinnie bezbronny, przerażony i ogarnięty obsesją.
Nie mogłam za to polubić Karin. Była irytująca i rozlazła, zbyt miłosierna i bez skazy. Może to być kwestia mojego cynizmu, albo niechęci do tak biernych i poświęcających się aż do absurdu postaci, ale córka Monsa nie była przekonująca. Może dlatego, że nigdy nie miała chwili zwątpienia, nigdy nie przestała, choć na chwilę, mieć nadziei? Nie biorę pod uwagę sceny, gdy chciała uciec po powrocie króla z wyprawy i oskarżeniu jej o wiarołomstwo - bo wtedy też nie była zła, nie chciała udowodnić swojej racji, przysłowiowo "tupnąć nogą"... tylko - cóż za niespodzianka - przyjęła to jako karę, jej winę, poddała się życzeniu króla. Ech, co ten Eryk w niej widział.

Warto się zapoznać, można potraktować jako lekcję historiozofii, bo romans to nie najlepszy.

To smutna książka.

Niestety dość nierówna. Najpierw akcja przypomina sinusoidę - w mniej więcej równych odstępach przeplatają się sceny nudne i takie, które czyta się nieźle. Od około dwusetnej strony (w wydaniu serii KIK) robi się naprawdę ciekawie. Bunt przeciwko Erykowi, jego pogarszający się stan, paranoja i obsesja na punkcie Karin są opisane bardzo wiarygodnie. Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fani amerykańskich filmów sensacyjnych będą zachwyceni.<br />
Mamy tu bardzo prosto opisane, ciągłe strzelaniny, pościgi i obrzydliwie kiczowaty wątek romantyczny, a to, co miało być największym, dla mnie, atutem tej książki - tajemnica ołtarza (z naciskiem na słowo tajemnica) jest dość naciągana. Nawet uznając specyfikę gatunku i zawieszając niewiarę... miałam wrażenie, że czytam jakieś straszne bzdury. Niestety! A zapowiadało się intrygująco.<br />
Jako czytadło, można, choć są lepsze czytadła.

Fani amerykańskich filmów sensacyjnych będą zachwyceni.<br />
Mamy tu bardzo prosto opisane, ciągłe strzelaniny, pościgi i obrzydliwie kiczowaty wątek romantyczny, a to, co miało być największym, dla mnie, atutem tej książki - tajemnica ołtarza (z naciskiem na słowo tajemnica) jest dość naciągana. Nawet uznając specyfikę gatunku i zawieszając niewiarę... miałam wrażenie, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fuj.
Bez napięcia, bez grozy, bez klimatu i nudne potwornie.
Moim zdaniem całkiem chybiony pomysł oddania głosu egzaltowanej guwernantce, której narracja niebezpiecznie zalatuje grafomanią. Pod względem formy najciekawszy był początek, zanim rozpoczęło się opowiadanie Douglasa, co mówi coś niecoś o niesmaku jaki pozostawia lektura całości.
W "Kleszczach lęku" irytują rozwleczone fragmenty, które zamiast zachwycać misternością i polotem, nużą, bo nie przedstawiają niczego ciekawego. Męczą też dialogi, stylizowane na "mówione", w efekcie czego są momentami zupełnie niezrozumiałe. Od nagromadzenia zaimków wskazujących, aż boli głowa i po pewnym czasie trudno zorientować się o "czym" w ogóle jest mowa.
Logicznie zupełnie nieprzekonujące, mdłe i rozhisteryzowane, chociaż może stan umysłu naiwnych nauczycielek wiejskich, które do nerwowego rozstroju doprowadza rozmowa z dzieckiem, usprawiedliwia taki rozwój akcji.
I nie wzbudza we mnie nawet emocji kwestia czy bohaterka była szalona, czy nie.

Fuj.
Bez napięcia, bez grozy, bez klimatu i nudne potwornie.
Moim zdaniem całkiem chybiony pomysł oddania głosu egzaltowanej guwernantce, której narracja niebezpiecznie zalatuje grafomanią. Pod względem formy najciekawszy był początek, zanim rozpoczęło się opowiadanie Douglasa, co mówi coś niecoś o niesmaku jaki pozostawia lektura całości.
W "Kleszczach lęku" irytują...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybym się nie naczytała, że to arcydzieło, to zawiodłabym się na pewno mniej. Po lekturze zupełnie nie mogę zrozumieć tych zachwytów. Mimo że "Czarnoksiężnika..." czyta się przyjemnie i lekko (być może nazbyt) to brakuje mi w nim wielu rzeczy. Fabuła jest zbyt jednowątkowa, świat nakreślony za bardzo mgliście, cały przekaz jest strasznie... prosty. Brakowało mi w tej historii jakiejś finezji, suspensu, czegoś, co porywa i przykuwa czytelnika.
Bo bardziej przewidywalnie chyba być nie mogło - cudowne dziecko z biednej rodziny zostaje najwspanialszym czarodziejem wszech czasów. Może to i podstawa do wysnucia ciekawej historii, ale ta jest bardzo beznamiętna i zbyt szybka. Cała powieść sprawia wrażenie szkicu i na pewno pomogło by jej, gdyby była dłuższa i gdyby czytelnik mógł poznać lepiej bohaterów i miejsca.
Strasznie irytował mnie wszędobylski deus ex machina, który, szczególnie w fantasy, ma rację bytu ale tu był tak bardzo nachalny, że aż nieznośny. Autorka nie próbowała nawet nadać jakiś pozorów logicznego (na miarę świata książki) wytłumaczenia ciągu przyczynowo-skutkowego, a Geda kieruje i pcha "coś", magia, przeznaczenie, nie wiadomo co, prosto do celu i bez żadnej refleksji. Idzie szczęściarz jak po sznurku ale dla mnie jest to jednak zbyt naiwne i psujące przyjemność z lektury, nawet w tak pobłażliwym pod względem logiki wydarzeń gatunku, jakim jest fantastyka. Fabuła jest zupełnie podporządkowana głównej, filozoficznej myśli autorki, której akcja ma dać tylko pretekst co odbiera jej resztki prawdopodobieństwa.
Jeśli skupić się na "metafizycznej" stronie "Czarnoksiężnika..." to cóż, niestety również nie powala na kolana. Nie można odmówić słuszności metaforyce dorastania, mierzenia się z lękiem, śmierci, ale nie jest to też szczególnie odkrywcze. Ot, nadające treści dość słabej formie.
Wbrew pozorom nie oceniam tej książki negatywnie - stanowczo da się ją czytać i to całkiem przyjemnie. Żadne z niej jednak arcydzieło, niestety. Nie mam pojęcia jak ktoś może porównywać "Czarnoksiężnika..." do "Władcy pierścieni" z czystym sumieniem, ot co!

Gdybym się nie naczytała, że to arcydzieło, to zawiodłabym się na pewno mniej. Po lekturze zupełnie nie mogę zrozumieć tych zachwytów. Mimo że "Czarnoksiężnika..." czyta się przyjemnie i lekko (być może nazbyt) to brakuje mi w nim wielu rzeczy. Fabuła jest zbyt jednowątkowa, świat nakreślony za bardzo mgliście, cały przekaz jest strasznie... prosty. Brakowało mi w tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ojoj... może gdyby mniej opowiastek o grupie, tchnącego dziwnym samouwielbieniem pouczania innych i refleksji filozoficzno-życiowych a więcej ciekawostek o kraju, kulturze, faunie i florze było by lepiej.

Drażniła mnie przerysowana i stworzona chyba wyłącznie po to, by autorka mogła zaprezentować czytelnikom swoją podróżniczą doskonałość, postać Michała. Drażniła kreacja bohaterki-autorki, która może być wspaniałą podróżniczką, ale która przesadziła z opiewaniem swojej nieomylności i obycia. Mało że w temacie wypraw ekstremalnych, ale nawet psychoanalizy! Moim zdaniem efekt jest naprawdę irytujący.
Myślę, że doświadczonego w tej materii człowieka pozna się po lekturze, nie trzeba tego tak dobitnie podkreślać, na każdym kroku, w każdej scenie. Pod koniec chciałam już krzyczeć litości Pani Beato, wiemy!

Na plus zaś rozdział o Buszmenach, każdy kto czytał będzie wiedział dlaczego.

Na pochwałę zasługują zdjęcia, niektóre - jak lwy w Ngorongoro - naprawdę świetne. Ale zdjęcia to za mało by zatopić się w klimacie książki podróżniczej. I "książka" jest tu słowem kluczowym.

Ojoj... może gdyby mniej opowiastek o grupie, tchnącego dziwnym samouwielbieniem pouczania innych i refleksji filozoficzno-życiowych a więcej ciekawostek o kraju, kulturze, faunie i florze było by lepiej.

Drażniła mnie przerysowana i stworzona chyba wyłącznie po to, by autorka mogła zaprezentować czytelnikom swoją podróżniczą doskonałość, postać Michała. Drażniła kreacja...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Król kruków. Baśń gaskońska. Paul Delarue, Stasys Eidrigevičius
Ocena 7,6
Król kruków. B... Paul Delarue, Stasy...

Na półkach: ,

Jedna z pierwszych książek, która wywarła na mnie tak duże wrażenie, a na pewno ta najbardziej niepokojąca i dziwna.
Mając całe 5 lat czytałam historię Trzeciej córki i jej nieszczęśliwego małżeństwa wpatrując się w psychodeliczne (i świetne swoją drogą!) ilustracje i odczuwałam niesamowitą, nieokreśloną atmosferę grozy. Był to chyba mój taki pierwszy dziecięcy horror. :)
Nie mam pojęcia co dokładnie mnie w "Królu kruków" tak przerażało, prawdopodobnie strona wizualna, ale pamiętam go do dziś.
A po latach dopiero zauważyłam mityczną inspirację tej opowieści. Dla każdego coś miłego.
Warto pokazać najmłodszym.

Jedna z pierwszych książek, która wywarła na mnie tak duże wrażenie, a na pewno ta najbardziej niepokojąca i dziwna.
Mając całe 5 lat czytałam historię Trzeciej córki i jej nieszczęśliwego małżeństwa wpatrując się w psychodeliczne (i świetne swoją drogą!) ilustracje i odczuwałam niesamowitą, nieokreśloną atmosferę grozy. Był to chyba mój taki pierwszy dziecięcy horror....

więcej Pokaż mimo to