-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2019-03-24
2019-02-21
[Zapraszam do lektury kolejnej mojej oficjalnej recenzji. Tym razem bardzo interesującej i uzupełniającej istotną lukę książki Agaty Maksimowskiej o Żydowskim Obwodzie Autonomicznym ze stolicą w Birobidżanie, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne, w stojącej na najwyższym poziomie serii wydawniczej „Sulina”. Można przeczytać pod adresem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11687/syberyjska-ziemia-o.... ]
Przed przystąpieniem do lektury książki Agaty Maksimowskiej miałem jedynie mgliste pojęcie na temat tego, czym był i gdzie dokładnie znajdował się Żydowski Obwód Autonomiczny ze stolicą w Birobidżanie. Położony na Dalekim Wschodzie, przy granicy rosyjsko-chińskiej, nieopodal ujścia rzeki Usuri do Amuru obszar wielkości Belgii, miał stać się dla Żydów „ziemią, na której będą szczęśliwi”, a okazał się niczym więcej, jak ultima thule ich losu, współczesnym suplementem do archetypu Żyda Wiecznego Tułacza.
(…)
Fascynujący temat, jakim jest historia Żydowskiego Obwodu Autonomicznego, nie doczekał się dotąd zbyt wielu ujęć w polskim piśmiennictwie. Z pobieżnej analizy obszernych, liczących ponad czterdzieści stron przypisów, można wywnioskować, że powstała na ten temat jedynie książka Artura Patka, mająca niewiele ponad sto stron broszura opublikowana w 1997 roku. Agatę Maksimowską można więc śmiało nazwać Krzysztofem Kolumbem Birobidżanu – udała się ona w podróż do Birobidżanu w 80. rocznicę powstania ŻOA. Przebywała tam trzykrotnie, w międzyczasie zyskawszy zainteresowanie lokalnych mediów – co unaocznia, jak niecodziennym zjawiskiem jest osoba, która z własnej woli podejmuje temat birobidżańskich Żydów. Niekłamany podziw budzi prawdziwie benedyktyńska praca, którą autorka włożyła w przybliżenie polskiemu czytelnikowi niełatwych losów tamtych syberyjskich ziem. Jej wysiłek wykracza dalece poza opis historii Birobidżanu w chronologicznym porządku, przeprowadzone przez nią badania to wielotorowa analiza, obejmująca swoim zakresem systemy polityczne, socjologię, kulturę i religię. Maksimowska sięgnęła nawet do birobidżańskich źródeł pisanych – wydawanych tam czasopism i nielicznych przykładów miejscowej literatury pięknej, które poddaje szczegółowej analizie. Niekwestionowaną zaletą tej książki jest to, że w dużej mierze składa się ona z rozmów z żywymi ludźmi – świadkami historii tego miejsca, co sprawia, że pomimo ciężaru gatunkowego książka przyjmuje formę relacji z pierwszej ręki.
[Zapraszam do lektury kolejnej mojej oficjalnej recenzji. Tym razem bardzo interesującej i uzupełniającej istotną lukę książki Agaty Maksimowskiej o Żydowskim Obwodzie Autonomicznym ze stolicą w Birobidżanie, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne, w stojącej na najwyższym poziomie serii wydawniczej „Sulina”. Można przeczytać pod adresem:...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-10
[Na stronie głównej ukazała się kolejna moja oficjalna recenzja. Tym razem piszę o książce Dariusza Jaronia, o Jakubie Bujaku, Stefanie Bernadzikiewiczu, Adamie Karpińskim i Januszu Klarnerze - pionierach polskiego himalaizmu. Zachęcam do przeczytania, tekst dostępny po adresem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11571/klatwa-himalajskich.... Poniżej dwa fragmenty.]
Tragiczne wydarzenia na Broad Peak sprzed pięciu lat, a z jeszcze większą mocą ubiegłoroczna akcja ratunkowa na Nanga Parbat sprawiły, że himalaizm stał się w Polsce przedmiotem publicznej dyskusji. Ciekawe jednak, ilu samozwańczym „ekspertom”, pouczającym i osądzającym himalaistów, którzy przeszli ciężką próbę, były znane nazwiska Stefana Bernadzikiewicza, Jakuba Bujaka, Adama Karpińskiego i Janusza Klarnera. Do swojej długoletniej niewiedzy na ten temat bez ogródek przyznaje się również autor książki – Dariusz Jaroń, który stwierdził, że nigdy nie poznałby tej historii, gdyby nie Magdalena Bujak-Lenczowska, za sprawą której w 2015 roku ukazało się wznowienie dziennika himalajskiego jej ojca, Jakuba Bujaka.
(…)
Dariuszowi Jaroniowi udała się rzecz godna pochwały – przełamał on typowy dla wielu książek o tematyce górskiej szablon, gdzie wspinaczy zwykle opisuje się jako herosów, nierzadko wręcz półbogów. Tymczasem w „Polskich himalaistach” pierwsi zdobywcy Nanda Devi East przedstawieni są w sposób niezwykle ludzki – ze swoimi słabościami, wątpliwościami (martwią się, czy zdążą wrócić do Polski, gdy zacznie się wojna, wówczas już pewna), a czasem wręcz ekstrawagancją (warto wspomnieć chociażby o anegdocie z życia Adama Karpińskiego, który ubzdurał sobie, by jego pierworodny syn przyszedł na świat na szczycie Mont Blanc). W jednym z wywiadów tak autor opisał swoje zamierzenia: „Lubię o nich myśleć nie jak o herosach, ale normalnych facetach z wielką pasją i zamiłowaniem do przygody. Podoba mi się to, co napisał w swojej recenzji Adam Bielecki, że pierwsi polscy himalaiści nie wahali się marzyć i mieli dość odwagi i wytrwałości, aby te marzenia spełniać”. W opisie Jaronia ze szczególną mocą uderza też to, jak bardzo pierwsi polscy himalaiści różnią się od współczesnych wspinaczy. Wszyscy czterej mieli spore doświadczenia górskie, ale głównie tatrzańskie, daleko im było do typowych sportowców – najważniejszy był dla nich pionierski romantyzm wędrówki w nieznane i pogoń za marzeniami.
[Na stronie głównej ukazała się kolejna moja oficjalna recenzja. Tym razem piszę o książce Dariusza Jaronia, o Jakubie Bujaku, Stefanie Bernadzikiewiczu, Adamie Karpińskim i Januszu Klarnerze - pionierach polskiego himalaizmu. Zachęcam do przeczytania, tekst dostępny po adresem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11571/klatwa-himalajskich.... Poniżej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-07
[Jako oficjalny recenzent LC mam pełną swobodę w doborze lektur. Tym razem jednak coś poszło nie tak i prozatorski debiut Szymona Słomczyńskiego okazał się dużym rozczarowaniem. Zapraszam do przeczytania oficjalnej recenzji pod adresem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11542/telenowelistyka-czy... . Poniżej zamieszczam jedynie dwa fragmenty.]
Osobnym, choć wciąż nieoficjalnym gatunkiem literackim wydaje się być tak zwana „proza poety” (nie mylić z prozą poetycką) – utwory prozatorskie, napisane przez twórców, których znaczna większość artystycznej drogi związana jest z poezją. Od tego typu literatury wypada oczekiwać nieoczywistości, łamania literackich schematów i odkryć w dziedzinie języka. Dlatego też ze sporymi nadziejami przystępowałem do lektury powieści Szymona Słomczyńskiego, poety, autora trzech książek poetyckich („Nadjeżdża”, „Latakia” i „Dwupłat”), z których już pierwsza przyniosła mu finał Nagrody Literackiej Nike. Autor miał więc szansę dołączyć do niezwykle elitarnego grona. Tymczasem, jego prozatorskiego debiutu nie sposób umieścić w pobliżu takich dzieł, jak chociażby „Pamiętniki Malte Lauridsa Brigge” Rilkego, „Harpagoniada” Waginowa, czy nawet „Bestiariusz” Różyckiego i „Sanatorium” Wojaczka. „Mim” to bez wątpienia literatura z ambicjami, ale niezbyt ambitna.
„To jest popieprzona rodzina, ale która nie jest?” – mówi Damian Olśniewski, główny bohater powieści, „(…) dwudziestopięcioletni współwłaściciel portalu ogłoszeniowo-randkowego, wykształcenie średnie (i starczy) , wzrost sto siedemdziesiąt siedem, waga sześćdziesiąt sześć, wciąż na zakręcie (a jeszcze przyspiesza); poza tym notoryczny kłamca, egocentryk, manipulator i drań”. A okazja do takiego stwierdzenia trafia się wprost idealna, bowiem oto cała rodzina zgromadziła się na pogrzebie Wandy Kowalczyk, ciotki narratora. Obserwujemy tak typowy dla wielu rodzin spektakl szepnięć, docinków, obgadywania i spiskowania. Na cmentarzu nie pojawia się tylko jedna osoba – teść zmarłej, dziadek narratora. Coś złego wisi w powietrzu, widać wyraźnie, że w tej „rodzinie w migawkach” roi się od mrocznych sekretów i z dawna skrywanych tajemnic, że na każdym ze zgromadzonych siedzi jakiś „czarny pies” i uniemożliwia zaczerpnięcie powietrza. Wrażenie konfuzji, spowodowane zgromadzeniem niemal wszystkich bohaterów powieści już w pierwszej jej scenie, będzie towarzyszyć czytelnikowi aż do końca.
[Jako oficjalny recenzent LC mam pełną swobodę w doborze lektur. Tym razem jednak coś poszło nie tak i prozatorski debiut Szymona Słomczyńskiego okazał się dużym rozczarowaniem. Zapraszam do przeczytania oficjalnej recenzji pod adresem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11542/telenowelistyka-czy... . Poniżej zamieszczam jedynie dwa...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-28
[Zapraszam do lektury mojej oficjalnej recenzji bardzo udanego zbioru opowiadań Luisa Sepúlvedy „Niemy Uzbek i inne opowieści z podziemia, która ukazała się niedawno na głównej stronie LC. Całość tekstu dostępna jest pod adresem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11469/rewolucja-dla-pocza.... Poniżej zamieszczam, jak zwykle, dwa krótkie fragmenty.]
„Niemy Uzbek” jest zbiorem dziewięciu opowiadań – wspomnień z młodzieńczego okresu autora, kiedy był socjalistą i aktywistą społecznym. Życiorys Luisa Sepúlvedy jest gotowym materiałem na film sensacyjny – należał on do grona współpracowników obalonego w 1973 roku w wyniku zamachu stanu prezydenta Salvadora Allende, cudem uniknąwszy kary śmierci za działalność dywersyjną, skazany przez reżim Augusta Pinocheta na dwadzieścia osiem lat więzienia, został uwolniony w wyniku starań Amnesty International. Wydawać by się mogło, że takie przeżycia, jakie stały się udziałem chilijskiego pisarza, są idealnym materiałem do kombatanckich wspomnień, wypełnionych patosem i martyrologią, jednak w prozie Sepúlvedy próżno szukać sztampy, banału i schematów.
Chilijczyk spogląda bowiem na swoją przeszłość z dużą dozą dystansu, obnażając naiwność młodzieńczych ideałów. Niektóre jego opowiadania wręcz skrzą się od nieoczywistego humoru. To duża zaleta tego pisarstwa, ponieważ, gdyby prozę Sepúlvedy pozbawić całego potencjału komicznego, byłaby ona trudna do zaakceptowania i z pewnością niepokojąco zmierzałaby w kierunku propagandowym. Specyficzny, często absurdalny komizm tych utworów związany jest z nieporadnością bohaterów, którzy nie zawsze legalnymi środkami dokonują rewolucji na miarę swoich skromnych jeszcze możliwości – rewolucji dla początkujących.
[Zapraszam do lektury mojej oficjalnej recenzji bardzo udanego zbioru opowiadań Luisa Sepúlvedy „Niemy Uzbek i inne opowieści z podziemia, która ukazała się niedawno na głównej stronie LC. Całość tekstu dostępna jest pod adresem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11469/rewolucja-dla-pocza.... Poniżej zamieszczam, jak zwykle, dwa krótkie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-26
[Zapraszam Państwa do lektury mojej najnowszej, opublikowanej dziś rano na stronie głównej LC, oficjalnej recenzji książki Piotra Milewskiego, „Islandia, albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat”. Jest to omówienie, jak się Państwo przekonają, miejscami dosyć sceptyczne, co jest dowodem na to, że oficjalne recenzje zamówione przez LC nie muszą koniecznie być laudacjami. Recenzja dostępna jest pod adresem http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11226/koniecznosc-wyspy. Poniżej zamieszczam dwa krótkie fragmenty.]
7 czerwca 1613 roku na Islandię przybywa statek z Bremy, a na jego pokładzie dwudziestojednoletni Czech Daniel Vetter – husyta, członek Jednoty Braci Czeskich. Spędził on na wyspie około 9-11 tygodni, przemierzając ją konno z południa na północ. Owocem tej podróży było wydane w 1638 roku w Lesznie dzieło „Islandia, albo Krótkie opisanie wyspy Islandyi”, które jest najstarszym opisem tego kraju w języku polskim. Piotr Milewski natknął się na dzieło Vettera w roku 2013 i zafascynowany lekturą, postanowił udać się w podróż śladami Czecha. Od tej pory siedemnastowieczne źródło stanie się azymutem tej podróży, a każdy rozdział będzie przez Milewskiego opatrzony jego fragmentem. Nadarzała się wprost idealna okazja do takiego wojażu, bo właśnie mijała czterechsetna rocznica podróży Daniela Vettera. Lato 2013 roku okazało się najzimniejszym od pół wieku – a trzeba zaznaczyć, że islandzkie lato charakteryzują różnice temperatur zbliżające się nawet do trzydziestu stopni Celsjusza.
(…)
Mimo wszystko jednak uważam „Islandię…” za książkę godną polecenia – jednak raczej dla osób chcących dopiero rozpocząć swoją przygodę z tą północną krainą. Domyślam się, że nie będzie ona raczej uzupełnieniem informacji dla obeznanych w temacie. Jest to książka poprawna, ale poprawność może nie wystarczyć, gdy się opisuje kraj europejski, choć daleki, to przecież nie egzotyczny, od ręki dostępny dla każdego, kto tylko dysponuje odpowiednimi środkami finansowymi.. Jednak Piotr Milewski dużą wagę przywiązuje do opowieści, która powstaje, gdy krzyżują się ścieżki pisarza i podróżnika, która jest najtrwalsza i po którą wyrusza się w podróż. I taką właśnie opowieść – choć miejscami bardzo meandryczną – „Islandia…” z pewnością zawiera.
[Zapraszam Państwa do lektury mojej najnowszej, opublikowanej dziś rano na stronie głównej LC, oficjalnej recenzji książki Piotra Milewskiego, „Islandia, albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat”. Jest to omówienie, jak się Państwo przekonają, miejscami dosyć sceptyczne, co jest dowodem na to, że oficjalne recenzje zamówione przez LC nie muszą koniecznie być...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-16
[Chcąc poprawić bardzo wątłe jak dotąd zasięgi oficjalnych recenzji na LC, korzystam z miejsca na swoim profilu, by zaprosić Państwa do przeczytania mojej recenzji ostatniego zbioru wierszy Leonarda Cohena, która ukazała się na głównej stronie portalu dokładnie dwa tygodnie temu.
Całość tekstu dostępna jest pod adresem: http://lubimyczytac.pl/profil/677940/tomasz-wojewoda/oficjalne-recenzje/1/1.... Poniżej zamieszczam jedynie dwa krótkie fragmenty.]
Nie jest łatwo napisać w kilku zdaniach, kim był Leonard Cohen – tak, by nie otrzeć się o banał. Jego wielokierunkowa, silnie autobiograficzna twórczość i myśl sprawiają wrażenie precyzyjnie skonstruowanego i przemyślanego programu, który twórca realizował przez całe swoje życie. (…) W dwa lata po śmierci artysty, otrzymujemy do rąk ostatnią, jedenastą książkę poetycką Cohena – „Płomień”, nad którą pracował do ostatnich dni. Jak wspomina w przedmowie syn artysty, Adam Cohen – tożsamość poety była dla jego ojca najważniejsza, bo chronologicznie pierwsza – Cohen uważał bycie poetą za „rodzaj misji od Boga”.
(…)
Cohen „wypowiada mądre słowa/ Niczym mędrzec i wizjoner/ Chociaż nie jest niczym więcej/ Niż przelotną afirmacją słowa byt”. Nie jest to książka przeznaczona do klasycznej, linearnej lektury – raczej do dogłębnego studiowania poezji napisanej przed rozstaniem ze światem, „na krawędzi lat”. Dopiero teraz widać to z całą mocą – Leonard Cohen żegnał się ze światem małymi kroczkami od wielu lat – jego ostatnim muzycznym dokonaniem była płyta „You Want It Darker”, która ukazała się na niespełna miesiąc przed śmiercią artysty. Znajduje się na niej utwór pt. „Travelling Light”, gdzie Cohen de facto odmawia swój własny kadysz. Tekst tego utworu znalazł się również w „Płomieniu”, pod tytułem „Bez bagażu”. Choć wiem doskonale, że travelling light znaczy tyle, co „podróżować bez bagażu”, „na lekko”, to jednak przetłumaczyłem sobie dosłownie (i niegramatycznie) owo zdanie, jako: „jestem podróżującym światłem”. Te trzy słowa jawią mi się jako doskonałe podsumowanie życia Leonarda Cohena, jak i streszczenie ostatniego zbioru jego wierszy. Jest to bowiem książka tak wielowymiarowa, że domaga się pięćdziesięciostronicowego eseju – lub milczenia.
[Chcąc poprawić bardzo wątłe jak dotąd zasięgi oficjalnych recenzji na LC, korzystam z miejsca na swoim profilu, by zaprosić Państwa do przeczytania mojej recenzji ostatniego zbioru wierszy Leonarda Cohena, która ukazała się na głównej stronie portalu dokładnie dwa tygodnie temu.
Całość tekstu dostępna jest pod adresem:...
[Zachęcam do lektury napisanej przeze mnie oficjalnej recenzji książki Anny Romaniuk pt. „Orzeszkowo 14. Historie z Podlasia”. Jest to udana, choć nieoczywista próba opisania odchodzącego świata, jak również wytyczenia tak zwanej „małej ojczyzny” na wschodnich rubieżach Polski. Całość recenzji dostępna pod adresem: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/11912/orzeszkowo-14-histo.... Poniżej jedynie fragment.]
Anna Romaniuk – pisarka, historyczka literatury, kierowniczka Zakładu Rękopisów Biblioteki Narodowej, autorka między innymi publikacji poświęconych Grochowiakowi, Miłoszowi i Herbertowi napisała książkę o sporym wymiarze osobistym. Choć urodziła się w Siedlcach, a większość życia spędziła w Warszawie, to jednak właśnie osiedlenie się w położonym na Podlasiu Orzeszkowie określa jako doświadczenie, które najmocniej ją ukształtowało. Romaniuk zdecydowała się opatrzyć książkę mottem z wiersza Zbigniewa Herberta pod tytułem „Porzucony”: „mógłbym napisać traktat/ o nagłej przemianie/ życia w archeologię”. Romaniuk zaś zdaje się podążać w kierunku przeciwnym, starając się udowodnić swoją książką, że możliwa jest przemiana archeologii w życie. O ile można domniemywać, że w zacytowanym wierszu przemiana następuje w wyniku katastrofy, o tyle Romaniuk w swojej książce opisuje życie na ziemi naznaczonej przeszłymi tragediami.
Choć to niewielka objętościowo książka, widać wyraźnie, że została zszyta przez autorkę z różnych kawałków literackiego materiału. Osiem tekstów, składających się na „Orzeszkowo 14” powstało w różnych latach i to właśnie są szwy tej książki, gdzieniegdzie widoczne i wywołujące poznawcze dysonanse. Znajdziemy tu bowiem zapiski dwojakiego rodzaju – z jednej strony zbiór osobistych rozmyślań autorki, z drugiej zaś – rozdziały poświęcone w całości wątkom historycznym. W sposób oczywisty naznacza to warstwę językową książki – można tu wyróżnić dwa sposoby prowadzenia narracji – Anna Romaniuk miesza poetycki i plastyczny opis z rzeczowym, acz nieco monotonnym dyskursem historycznym.
[Zachęcam do lektury napisanej przeze mnie oficjalnej recenzji książki Anny Romaniuk pt. „Orzeszkowo 14. Historie z Podlasia”. Jest to udana, choć nieoczywista próba opisania odchodzącego świata, jak również wytyczenia tak zwanej „małej ojczyzny” na wschodnich rubieżach Polski. Całość recenzji dostępna pod adresem:...
więcej Pokaż mimo to