rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Co można znaleźć w tej książce?
"Historia pewnej dziewczyny" jest historią nietypową, bowiem opowiada o traumie, jaką przeżywa rodzina 13-letniej dziewczynki, po tym, jak jej ojciec zastaje ją w samochodzie na parkingu w niedwuznacznej sytuacji ze starszym chłopakiem. Książka jest o tyle fajna, że przedstawia w ciekawy sposób relację ojciec-córka, traktuje o podwójnych strandardach (o czym rozwinę się w dalszej części recenznji) oraz ukazuje konsekwencje nie do końca przemyślanych wyborów.

Odbudowa swojego życia
Mniej więcej tymi słowami można opisać całą tę książkę. Deanna, główna bohaterka, 3 lata po opisanych wydarzeniach nadal ponosi konsekwencje swoich działań na każdej możliwej płaszczyźnie. Najbardziej jednak boli ją fakt, że ojciec, z którym niegdyś miała cudowną relację, teraz przypiął jej łatkę i odzywa się do niej tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Uważam, że autorka bardzo zgrabnie pokazuje, że brak komunikacji między bliskimi skutkuje całkowitą utratą więzi. To prawda, że Deanna podjęła szereg złych decyzji, jednak rodzic powinien kochać swoje dziecko bezwarunkowo i być w stanie spojrzeć na pewne rzeczy z dystansem.
Najbardziej spodobał mi się przekaz całej książki. Deanna przez pryzmat wielu wydarzeń zrozumiała, że tylko prawda może ją wyzwolić i że jeśli nikt nie chce o nią walczyć, to ona musi zawalczyć o siebie. Powoli zaczęła odbudowywać swoje życie, mimo wszystkich niepowodzeń i problemów, które nawarstwiały się z momentu na moment.

Podwójne standardy
Podwójne standardy są zjawiskiem, które można dostrzec na co dzień, w najróżniejszych sytuacjach. Jest ono tak częste, że w wielu przypadkach całkowicie się do niego przyzwyczailiśmy, przestając zwracać na nie większą uwagę. Jest to jeden z wielu poważnych problemów naszego świata, z którym nie wiem, czy kiedykolwiek damy sobie radę. Otóż Deanna, po tym jak cała sytuacja wyszła na jaw, a oczywiście informacja obiegła całe miasto, nawet trzy lata później wciąż była nazywana dziwką, zdzirą i każdą możliwą inną obelgą tego typu. Chłopcy z jej szkoły pozwalali sobie zdecydowanie na zbyt wiele w stosunku do dziewczyny, ponieważ Deanna miała, uwaga!, jednego partnera seksualnego w całym swoim życiu, co prawda w młodym wieku. Przez to uzyskała łatkę łatwej dziwki, która nie zasługuje na szacunek. W tym samym momencie chłopak, z którym ją przyłapano i który rozpowiedział, co takiego z nią robił, nie poniósł żadnych konsekwencji w związku z tym; co więcej, był podziwiany z ilość dziewczyn, które zaliczył i przyklaskiwano mu z tego powodu. Nie jest to normalne zjawisko i nigdy nie będzie dla mnie zrozumiałe, dlaczego te same rzeczy robione przez dwójkę osób są w stosunku do każdej z nich całkowicie inaczej odbierane. Nie wspominając już o tym, że samo wchodzenie komuś do łóżka i nazywanie tej osoby dziwką jest niesamowicie żałosne. Moim zdaniem Sara Zarr świetnie i adekwatnie do rzeczywistości przedstawiła tę kwestię.

Wątki poboczne
W książce można znaleźć również wątek młodocianych rodziców i ich przypadkowej ciąży, który całkiem dobrze pokazuje problemy w takiej sytuacji i walkę o dobre życie dla swojego dziecka. Mimo tak ciężkiej tematyki, jaką podjęła autorka, książkę wciąż czyta się lekko i przyjemnie, a momentami można się zaśmiać.

Zakończenie
Książka ma w pewien sposób alternatywne zakończenie. Widzimy, jak postać dochodzi ze sobą do ładu i składu, w jej mniemaniu rozumie jak znalazła się w danym miejscu w swoim życiu i co musi zrobić, żeby to naprawić, ale tak naprawdę nie dostajemy jednoznacznej odpowiedzi, jak to wygląda dalej.

Co można znaleźć w tej książce?
"Historia pewnej dziewczyny" jest historią nietypową, bowiem opowiada o traumie, jaką przeżywa rodzina 13-letniej dziewczynki, po tym, jak jej ojciec zastaje ją w samochodzie na parkingu w niedwuznacznej sytuacji ze starszym chłopakiem. Książka jest o tyle fajna, że przedstawia w ciekawy sposób relację ojciec-córka, traktuje o podwójnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze wrażenie?
Gdy pierwszy raz zobaczyłam okładkę tej książki, pomyślałam, że jest to fantastyka niższych lotów dla dzieci w wieku 8-13. Wygląd zewnętrzny "Sióstr półkrwi" w ogóle nie oddaje tego, co możemy znaleźć na kartach powieści. Jest to bowiem fantastyka, której fabuła nie wprowadza do tego gatunku niczego nowego, natomiast jest przyjemną odskocznią od cięższych powieści. Już na początku wprowadzeni zostajemy do mrocznego świata aniołów i wampirów, gdzie każdy przejmuje się tylko sobą i swoimi celami, a polityczne intrygi wywołują w czytelniku uczucia dezorientacji i zaciekawienia.

Miłe zaskoczenie?
Ta książka zdecydowanie była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Przede wszystkim autorka bardzo ciekawie ukazała samych aniołów. Przeważnie postaci te kojarzone są z czystością, cnotą i dobrem, tymczasem w tej książce każdy z nich przyjmuje cechy bardziej ludzkie; odczuwają pożądanie, bywają okrutni, nie są w żadnym calu idealni ani wierni przykazaniom Boga. Z kolei wśród wampirów odnalazłam kilku bohaterów, którzy mieli w sobie więcej dobra niż aniołowie.

Jak z bohaterami?
Dwie główne postaci - Aisza (wampirzyca) i Sonia (anielica) są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Przyznam szczerze, że z Sonią nie za bardzo się polubiłam. W ciągu całej swojej przygody z tą książką nie zdarzyło mi się, bym nie była poirytowana jej zachowaniem. Postrzegam ją jako rozkapryszoną, dziecinną osobę, która jeszcze nie dorosła do posiadania takiego stanowiska, na którym się znajduje. Przykład? Jej wojowniczka wróciła ciężko ranna z bitwy, a Sonia ma pretensje, że ta uciekła, bo to niehonorowe. Aisza natomiast już od początku miała moją sympatię, głównie dlatego, że jest całkowicie różna od swojej siostry.

Największa zaleta?
Największą zaletą "Sióstr półkrwi" jest niewątpliwie to, że w książce znajdziemy mnóstwo silnych, niezależnych postaci kobiecych, które są w stanie poradzić sobie ze wszystkim. Mężczyźni nie odgrywają tam jakiejś większej roli, co jest dla mnie nowością.

Pierwsze wrażenie?
Gdy pierwszy raz zobaczyłam okładkę tej książki, pomyślałam, że jest to fantastyka niższych lotów dla dzieci w wieku 8-13. Wygląd zewnętrzny "Sióstr półkrwi" w ogóle nie oddaje tego, co możemy znaleźć na kartach powieści. Jest to bowiem fantastyka, której fabuła nie wprowadza do tego gatunku niczego nowego, natomiast jest przyjemną odskocznią od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Słowo i miecz" zaczęła się niezwykle intrygująco. Już od pierwszych stron autorka wciąga nas w wir akcji, ukazuje specyfikę magii używanej w powieści i przedstawia okrucieństwo świata, w którym przyszło żyć bohaterom. Nie spotkałam się jeszcze z książką, gdzie talenty - magiczne moce - byłyby tak rzeczowo sklasyfikowane. Czytałam z żywym zainteresowaniem i plułam sobie w brodę, że zaczęłam tę książkę tak późno. Niestety gdzieś koło połowy mój zapał zaczął się ulatniać, by przy końcówce na powrót mną zawładnąć. Czym jest to spowodowane?

Dominacja mężczyzn?
Chyba jedynym czynnikiem, który wpłynął negatywnie na mój odbiór i przez który odechciewało mi się czytać "Słowo i miecz", była jawna i rzucająca się w oczy dominacja mężczyzn. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę tu przesadzać, ale główna bohaterka, Lark, dawała sobą pomiatać w dosłownie każdej sprawie. Po tym, jak została wzięta do niewoli przez Tirasa, całkowicie mu się podporządkowała i mimo faktu, że dzięki swojej niezwykłej mocy panowania nad Słowami, mogłaby po prostu walczyć o swoje, ona pozwalała się uprzedmiatawiać. Była nazywana "bronią króla", usłyszała, jak ten mówił, że jest dla niego przydatna jako ochrona i tylko tyle, a ona nadal brnęła w jakąś chorą relację. Możecie się domyślić, że wątek romantyczny był dla mnie całkowicie niesatysfakcjonujący i obyłoby się bez niego. Przez całą lekturę liczyłam, że Lark rozwinie skrzydła i pokaże ten słynny girl power, ale nic takiego się niestety nie wydarzyło.

Koniec narzekania?
Tak, to zdecydowanie koniec mojego narzekania. O ile kompletnie nie urzekł mnie wątek romantyczny, to cała reszta fabuły po prostu mnie oczarowała. Amy Harmon, znana między innymi z "Prawa Mojżesza" i "Making faces", kompletnie mnie tutaj zaskoczyła. Wykreowała niesamowity, pełen magii świat, gdzie ludzie obdarzeni specjalnymi mocami - np. uzdrawianiem czy przemianą dowolnego materiału w złoto - są prześladowani i tępieni przez osoby, którym mogliby potencjalnie pomóc. Wątek polityki tego świata również jest niesamowicie dobrze przestawiony. Mamy jednego króla i kilku książąt rządzących określonymi obszarami. Pani Harmon w niesamowity sposób pokazuje, jak chęć zdobycia władzy wyniszcza ludzi od środka, tym samym doprowadzając do tego, iż nie myślą oni o niczym innym, jak tylko o chorych spiskach i niebezpiecznych zagrywkach. Myślę, że można to bardzo łatwo przyrównać do dzisiejszych czasów.

Jak z bohaterami?
Już zdradziłam wam co nieco o bohaterach, ale nie zrażajcie się tak od razu. Mimo że Lark była ciepłą kluchą, jeśli chodzi o podporządkowywanie się mężczyznom, to nie można jej całkowicie spisać na straty. Charakteryzowała się ciepłym sercem i ciągłą chęcią pomocy, do czego wykorzystywała swój dar. Miała w sobie coś z upartości, co w wielu sytuacjach bardzo jej pomogło. Najbardziej jednak spodobała mi się postać Boojohniego, przyjaciela Lark. Był kochany, opiekuńczy i równocześnie wprowadzał do powieści dużo humoru. Podoba mi się również to, że niczego nie możemy być pewni - w książce jest tak wiele intryg i tajemniczości, że nigdy tak do końca nie wiadomo, komu można ufać.

Do kogo jest skierowana ta książka?
Jest to niewątpliwie młodzieżówka, ale myślę, że spodobałaby się osobom w każdym wieku. Naprawdę dobry kawał fantastyki, więc troszkę mnie dziwi fakt, że wzbudza tak małe zainteresowanie. Tytuł warty poznania :)

"Słowo i miecz" zaczęła się niezwykle intrygująco. Już od pierwszych stron autorka wciąga nas w wir akcji, ukazuje specyfikę magii używanej w powieści i przedstawia okrucieństwo świata, w którym przyszło żyć bohaterom. Nie spotkałam się jeszcze z książką, gdzie talenty - magiczne moce - byłyby tak rzeczowo sklasyfikowane. Czytałam z żywym zainteresowaniem i plułam sobie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy mieliście kiedyś przeświadczenie, że ktoś chce was zabić?
Nie, nie przeświadczenie. Pewność. Czy czuliście negatywną energię płynącą od tej osoby? Czy mieliście świadomość tego, że jeśli nie pojawicie się w danym miejscu o danym czasie, coś potwornego przydarzy się waszym najbliższym? Czy czuliście niepokój drugiej osoby tak, jakbyście byli z nią w jakiś sposób połączeni? Czy mieliście kiedyś potrzebę ciągłego chodzenia, tak że wasze stopy zaczęły potwornie boleć i krwawić, ale nie mogliście przestać ani na minutę? Czy płynęliście kiedyś statkiem zmierzającym do najgłębiej położonego miejsca w Rowie Mariańskim, mierząc się równocześnie z krwiożerczymi stworami i nieraz nieżyczliwą załogą?
Jeśli odpowiedź na większość z tych pytań brzmi "nie", macie się z czego cieszyć.


Jak to jest z tą chorobą psychiczną?
Neal Shusterman raczy nas słowami "Głębia Challengera absolutnie nie jest utworem fikcyjnym". Przed lekturą zastanawiałam się, jak autor ukaże tak złożoną i tajemniczą chorobę, jaką jest schizofrenia. No bo - bądźmy szczerzy - skąd zdrowy człowiek może wiedzieć, jak przedstawić coś tak nieoczywistego i osobistego? Okazuje się, że mężczyzna aż za dobrze wie, o czym pisze. Historia opisana na kartach tej powieści jest inspirowana autentycznymi przeżyciami autora, którego syn doświadczył dokładnie tego samego, co Caden Bosh. Co więcej, wszystkie rysunki zawarte w książce (a było ich tam kilka) są jego autorstwa - "wszystkie powstały, kiedy przebywał w głębinach". To właśnie te czynniki wpływają na absolutną wyjątkowość i niesamowitość "Głębi Challengera". Jest to książka, która idealnie pokazuje, jak złożony i skomplikowany jest ludzki umysł, przy okazji oswajając nas z pojęciem choroby psychicznej i w pewien sposób łamiąc tabu, które nadal jest obecne w naszych życiach.
Już pierwszy rozdział zrobił na mnie wrażenie. Autor stopniowo pokazuje, jak na wskutek choroby człowiek powoli wpada w obłęd oraz jak wiele trzeba, by sytuacja zaczęła docierać do świadomości rodziny tak, by ta zaczęła działać. Uczula nas na objawy, które z pozoru mogą wyglądać na drobnostki, ale z biegiem czasu zmieniają się w prawdziwe utrapienie.

Pierwsze wrażenie?
Książka jest naprawdę ładnie wydana. Odkąd po raz pierwszy rzuciłam okiem na okładkę, wiedziałam, że muszę ją mieć na swojej półce. Później dotarłam do tematyki i to utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jest jak najbardziej twór dla mnie. Rozdziały są króciutkie, zazwyczaj zajmują trochę ponad jedną stronę, więc czyta się szybko i przyjemnie. Naprzemiennie jest ukazywana rzeczywistość i wyobrażenia Cadena. Książka ma 334 strony, ale należy od tego odliczyć rysunki i notkę od autora (która swoją drogą ruszyła i zgniotła moje miękkie serducho).

Podsumowując
"Głębia Challengera" to niesamowita podróż przez zakątki ludzkiego umysłu, z której można naprawdę wiele wynieść. Łamie schematy i porusza, przy okazji zmuszając czytelnika do refleksji. Skupia się głównie na Cadenie, choć też nieznacznie ukazuje wpływ jego choroby na rodzinę, co nie ma z kolei znaczenia jeśli chodzi o fabułę. Gdy byłam gdzieś koło połowy książki, przez głowę przebiegła mi myśl "Nie chcę, żeby to się skończyło", więc Neal Shusterman najprawdopodobniej przełamał mój zastój czytelniczy :) Na pewno sięgnę po tę książkę jeszcze raz.

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal.

Czy mieliście kiedyś przeświadczenie, że ktoś chce was zabić?
Nie, nie przeświadczenie. Pewność. Czy czuliście negatywną energię płynącą od tej osoby? Czy mieliście świadomość tego, że jeśli nie pojawicie się w danym miejscu o danym czasie, coś potwornego przydarzy się waszym najbliższym? Czy czuliście niepokój drugiej osoby tak, jakbyście byli z nią w jakiś sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jaworowa Dolina to pozornie spokojne miejsce, w którym sąsiedzi żyją w zgodzie i wzajemnej sympatii; wszyscy się znają, dzieci bawią się razem, a letnie popołudnia spędza się wspólnie na urokliwym basenie. Nie ma tu żadnych powodów do niepokoju, wszystko działa dobrze od lat. Ale moment... czy to informacja o zaginięciu małej dziewczynki? Czy to wypadek na basenie, na wskutek którego młody chłopiec omal nie stracił życia? Czy to kobieta, która wraca na to sielankowe osiedle po tym, jak kilka lat temu musiała stamtąd uciec w dramatycznych okolicznościach? Okazuje się, że Jaworowa Dolina niekoniecznie jest taką idyllą, na jaką wygląda.

Początkowo "Wszystko, czego pragniemy" autorstwa M.M.Whalen wydaje się być historią, która jest nie do końca określona. Podczas czytania odniosłam wrażenie, że książka jest o niczym. Każdy rozdział jest o innej postaci, aż dochodzimy do momentu, że rozdziały te zaczynają się ze sobą przeplatać. Na tragiczny wypadek na basenie, o którym wspomniano w opisie, musimy więc trochę poczekać. Nie oznacza to jednak, że to oczekiwanie jest nudne. W tym czasie powoli zagłębiamy się w historię, poznajemy bohaterów, ich relacje pomiędzy sobą i oczywiście budowane jest swego rodzaju napięcie - głównie związane z powrotem do Jaworowej Doliny pewnej kobiety, Jencey. Jej powrót jest zabarwiony niepokojem, którego źródła nie poznamy jeszcze przez kilkadziesiąt stron.

Gdy wzięłam tę książkę w dłonie po raz pierwszy, spojrzawszy na opis, spodziewałam się czegoś dużo mroczniejszego niż dostałam. Nie zrozumcie mnie źle - w żadnym razie nie postrzegam tego jako negatyw. "Wszystko, czego pragniemy" daje nam wszystko, na co ma się ochotę w długie zimowe wieczory - dobrze nakreśloną fabułę, wokół której owiana zostaje tajemnica, delikatną nutkę niepokoju, ciekawie wykreowane postaci, z których każda jest inna i ma własne wstydliwe sekrety. Od nitki do kłębka docierałam do rozwiązań tajemnic, które wielokrotnie wywołały we mnie szok i niedowierzanie. Miałam przy tym niezły ubaw i bardzo miło spędziłam czas.

Jeśli chodzi o bohaterów, to najbardziej przypadła mi do gustu Cailey, młoda dziewczynka, która musiała dorosnąć zbyt szybko. Jej mama ledwo wiązała koniec z końcem, co oznaczało dla niej spędzanie większości godzin w pracy, więc jej córka opiekowała się wtedy swoim młodszym bratem, Cutterem. To właśnie on omal nie utonął na basenie przez chwilę nieuwagi jego siostry i przede wszystkim ratowników. Od tego momentu wszystkie wątki zaczynają zasklepiać się w jedną całość. Tajemnice sąsiadów, które przez lata były tak skrzętnie ukrywane, zaczynają wychodzić na jaw, a układanka nabiera sensu i kształtu. Kiedy nadszedł taki moment, że wpadłam w rytm podczas czytania i książka naprawdę mnie wciągnęła, już nie dałam rady się oderwać i siedziałam nad nią do 3 rano, oczywiście ze sporym zapasem herbaty ;) Polecam ten twór każdemu, kto chce się pobawić w detektywa i rozwiązać kilka ciekawych zagadek. Szczególnie sprzyjającym do tego wątkiem jest zaginięcie dziewczynki...

Jaworowa Dolina to pozornie spokojne miejsce, w którym sąsiedzi żyją w zgodzie i wzajemnej sympatii; wszyscy się znają, dzieci bawią się razem, a letnie popołudnia spędza się wspólnie na urokliwym basenie. Nie ma tu żadnych powodów do niepokoju, wszystko działa dobrze od lat. Ale moment... czy to informacja o zaginięciu małej dziewczynki? Czy to wypadek na basenie, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O tę książkę sama poprosiłam wydawnictwo, bo pomyślałam sobie "O tak, to będzie dobre". Dodatkowo zaintrygowało mnie to, że jest to powieść zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wszystkie opinie, z jakimi się dotychczas spotkałam, były pozytywne. Miałam nadzieję na emocjonalny rollercoaster i potok łez. Czy dostałam to, czego chciałam? Nie do końca, ale o tym, co tu właściwie nie wyszło i o niewykorzystanym potencjale, przeczytacie w dalszej części recenzji.


Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, jest okropnie wykreowana główna bohaterka, Lexi. Pomijając już fakt, że w jej rozumowaniu jest mnóstwo nieścisłości, cechuje ją ogromna agresja i wulgarność. Wierzcie mi, wiele mogę znieść, ale ilość wulgaryzmów, jakich używa ta dziewczyna, jest nierealna. Od samego początku wydawało mi się to naciągane. W szczególności bezsensowne było to w momentach, kiedy ktoś robił coś miłego dla Lexi, a ta odpowiadała mu wiązanką przekleństw bez ładu i składu. Zapadł mi w pamięć jeden moment, kiedy Lexi staje przy mównicy na pogrzebie, żeby wygłosić bardzo emocjonalną przemowę i podczas niej przeklina. Pozostaje jedno pytanie - c z e m u??? Kolejną rzeczą, która prawie doprowadziła mnie do palpitacji serca, był fakt, że osoba WYKORZYSTYWANA SEKSUALNIE rzuca pseudo-śmiesznym żarcikiem o WYKORZYSTYWANIU SEKSUALNYM. Gdzie tu logika?

Sama książka zaczyna się ciekawie. Autorka wrzuca nas prosto w wir wydarzeń. Czytając pierwsze dwie strony, miałam nawet ciarki... ale potem zaczynają się schody. Cała historia wydała mi się niezwykle szablonowa. Mamy tu pokrzywdzoną przez życie dziewczynę, która jest wyśmiewana, mamy też typowego przystojniaka, który zwraca uwagę akurat na nią, mamy stado głupich blondynek, które się do niego lepią... I nie mogło oczywiście zabraknąć geja bez przyjaciół! Przez to wszystko miałam wrażenie deja vu, jakbym gdzieś już to słyszała. Ogółem wydaje mi się, że cała relacja Lexi z Jamesem, owym przystojniakiem, rozwija się o wiele za szybko, co również jest dosyć typowe dla powieści o tej tematyce. Brak tutaj jakiejś głębi. Ciężko jest się przywiązać do bohaterów, ponieważ nie są oni na tyle dobrze wykreowani, żebyśmy chcieli ich lepiej poznać - żeby w ogóle c h c i a ł o nam się to czytać. Ja przeczytałam, bo jest to egzemplarz recenzencki - gdyby nie to, pewnie odłożyłabym tę książkę.

Ogromnym plusem "Córki pedofila" jest nakreślenie toksycznej relacji między ofiarą a oprawcą. Autorka zręcznie ukazała, z jakimi emocjami zmaga się osoba krzywdzona przez swojego własnego ojca; jak wygląda ich relacja; jak ojciec zachowuje się po wszystkim, jaki ma stosunek do córki. Fragmenty z udziałem obu tych postaci trochę grały na nerwach i wymuszały łzy, aczkolwiek zawsze znalazło się coś, co zepsuło mi dobre wrażenie i ostatecznie nie czułam zbyt wiele.

Czy polecam tę książkę? Osobiście mnie się nie podobała, natomiast wiem, że są osoby, które były ogromnie poruszone tą historią. Może ja czegoś w niej nie dostrzegłam - nie wiem. Jeżeli nienawidzicie irytujących głównych bohaterek, z którymi musicie się użerać przez kilka godzin, raczej nie sięgajcie po "Córkę pedofila". Jak na debiut, książka i tak jest zaskakująco dobra. Są momenty, przy których można się naprawdę wzruszyć. Decyzja należy do was:)

O tę książkę sama poprosiłam wydawnictwo, bo pomyślałam sobie "O tak, to będzie dobre". Dodatkowo zaintrygowało mnie to, że jest to powieść zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wszystkie opinie, z jakimi się dotychczas spotkałam, były pozytywne. Miałam nadzieję na emocjonalny rollercoaster i potok łez. Czy dostałam to, czego chciałam? Nie do końca, ale o tym, co tu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ogółem rzadko zdarza mi się sięgać po całkowite nowości, niesprawdzone jeszcze przez nikogo. Nigdy też nie miałam okazji współpracować bezpośrednio z autorem, więc ta pozycja budziła mój niepokój. Wielu blogerów straszyło, że autorzy bardzo nie lubią negatywnych recenzji i robią z tego powodu problemy, co mnie dosyć stresowało i wywierało presję. Nie jestem typem osoby, która okłamywałaby swoich czytelników. Moje recenzje zawsze są szczere i odzwierciedlają moje prawdziwe uczucia. Okazuje się jednak, że nie miałam się czym martwić. "Jazda na rydwanie" kompletnie mnie zaskoczyła. Spodziewałam się czegoś typowego, pospolitego, natomiast dostałam kawał dobrej literatury.

Robert Meissner to osiemnastolatek, który właściwie dopiero wchodzi w dorosłość. Z tego właśnie powodu cechuje go naiwność i roztargnienie, które towarzyszy większości młodych. Podziwiałam w nim jednak jego samowystarczalność i fakt, że potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji. Miał świeże poglądy i był bardzo inteligentny, przez co świetnie sobie poradził, gdy poszedł do wojska. Książka co prawda opiera się na historii fikcyjnego bohatera, jednak możemy się z niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy o II wojnie światowej - nie tak jak na historii, czyli suche fakty, ale raczej czujemy się, jakbyśmy właśnie tam byli, więc chłoniemy wiedzę. Przez "Jazdę na rydwanie" przewija się bardzo wiele postaci. Pamiętam wszystkie kobiety Roberta, bo wszystkie wątki miłosne były bardzo logiczne. Nie było owijania w bawełnę - autor pokazał, że miłość nie zawsze jest w stanie przezwyciężyć odległość i wiele może się zmienić, gdy kochankowie nie widzą się przez dłuższy czas.

W książce wszystko dzieje się bardzo szybko. Ze smutnego momentu przechodzimy do komicznego, z komicznego do dramatycznego, po dramatycznym przychodzi kolej na thriller... Mamy tutaj mieszaninę przeróżnych gatunków. Mimo tego książka jest bardzo obszerna i dla czytelników, którzy nie są zaznajomieni z tego typu literaturą, a zaczytują się raczej w młodzieżówkach lub romansach, "Jazda na rydwanie" może być nieco nużąca. Nie mówię teraz, że jest nudna, nic bardziej mylnego. Jest bardzo intrygująca i można z niej wiele wynieść, natomiast w moim przypadku przebiegało to tak, iż musiałam przerywać lekturę, zając się czymś innym i dopiero po jakimś czasie do niej wrócić. Potrzebowałam nieco rozgraniczenia, bo nie przywykłam do tak konkretnej tematyki wojennej i niektóre momenty po prostu mnie męczyły.

Przychodzimy na świat, wędrujemy w czasie i przestrzeni, odchodzimy. Życie każdego z nas składa się z danej nam liczby dni. Spośród tych dni każdy jest równie ważny. Są takie podczas których niezależnie co zrobimy, niezależnie co powiemy i co pomyślimy, przyszłości w żaden sposób nie zmienimy. Są też dni szczególne, w tych dniach decyduje się nasz los.

Kolejnym niewątpliwym plusem tej książki jest niesamowita kreacja postaci. Autor stworzył szereg niepowtarzalnych bohaterów. Każdy z nich jest inny, nikt się nie powtarza. Sam Robert również jest wyjątkowy i rzadko w literaturze mamy okazję spotkać tego typu postać. Jest twardy, ale równocześnie łatwo się do kogoś przywiązuje; jest diabelsko mądry i dobrze zarządza swoim czasem; ma swoje zasady, których zawsze się trzyma. Wszystkie kobiety, z którymi się spotykał, również są całkowicie do siebie niepodobne. Warto wspomnieć też o jego matce, która co prawda była okropną zołzą, ale za to fenomenalnie wykreowaną. Była oschła, wyrafinowana i "ciężka w obsłudze", ale równocześnie silnie zapadła mi w pamięć właśnie przez te cechy. Julian Hardy świetnie też pokazał, jak zachowanie matki wpływa na psychikę syna i jak kształtuje jego przyszłość.

Polecam tę książkę wszystkim miłośnikom tematyki wojennej, obyczajówek, thrillerów i jeszcze romansów. Jest to naprawdę dobra mieszanka gatunkowa, z którą warto się zapoznać podczas swojej przygody z literaturą.

Ogółem rzadko zdarza mi się sięgać po całkowite nowości, niesprawdzone jeszcze przez nikogo. Nigdy też nie miałam okazji współpracować bezpośrednio z autorem, więc ta pozycja budziła mój niepokój. Wielu blogerów straszyło, że autorzy bardzo nie lubią negatywnych recenzji i robią z tego powodu problemy, co mnie dosyć stresowało i wywierało presję. Nie jestem typem osoby,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ja. Wersja 2,0 Anna Gruszczyńska, Toon De Kock
Ocena 7,6
Ja. Wersja 2,0 Anna Gruszczyńska,&...

Na półkach: ,

Dzisiaj będzie trochę inaczej. Jeszcze nigdy nie recenzowałam poradnika, więc nie bardzo wiem, jak się za to zabrać - musicie mi to wybaczyć. Zacznę może od tego, że autorką owego poradnika jest Anna Gruszczyńska wraz ze swoim partnerem, Toon de Kock (nie mam zielonego pojęcia jak to odmienić, haha). To właśnie on odpowiada za dział o finansach, o którym za chwilkę wam powiem, oraz za "telefoniczny" charakter książki. O pani Ani możecie już coś wiedzieć, ponieważ prowadzi ona bloga Wilczogłodna, gdzie między innymi opisuje swoje doświadczenia z okresu, gdy borykała się z zaburzeniami odżywiania, i pomaga innym w pokonywaniu swoich demonów i odnajdywaniu spokoju. Wydała ona już jeden poradnik zatytułowany "To nie jest dieta", o którym było ostatnimi czasy głośno.

Generalnie "Ja wersja 2.0" dzieli się na kilka etapów, z którymi każda z nas musi się zmierzyć. Są to pewnego rodzaju działy - każdy z nich traktuje o czym innym. Mamy tu przykładowo rozdziały z etapu "Mój spokój ducha", które są tylko o nas, o naszych skłonnościach do tłumienia złych emocji, o lękach, obawach, frustracji - o wszystkim, co może nas gryźć i męczyć. Możemy się też dowiedzieć dość sporo o dietach, naszym ciele, jak dobrze zarządzać pieniędzmi, o motywacji oraz samoakceptacji. Dużo jest też o presji ze strony innych - o tym, jak bardzo uzależniamy swoje samopoczucie od osób, które nie powinny mieć na nie żadnego wpływu. Co ciekawe i chyba najlepsze z całego poradnika, nie jest to tylko książka, przy której siedzimy na tyłku i po prostu przyswajamy. Przy tej książce musimy przystanąć, pomyśleć, ponieważ większa jej część to miejsce na nasze własne zapiski. Odpowiadamy na pytania, spowiadamy się samemu sobie i oczyszczamy swój umysł z negatywnych emocji, które często przejmują nad nami kontrolę.

Cała książka jest bardzo kolorowa, śliczna, obrazkowa. I tu pojawia się problem. Gdy mijałam "To nie jest dieta" w Empiku, myślałam sobie, że to kolejny twór w stylu "Zniszcz ten dziennik", co kompletnie mi się zbrzydło. Mamy tu jednak jedną znaczącą różnicę, mianowicie - poradniki pani Ani mają SENS. Naprawdę. Wspomagają nas i sprawiają, że się zastanawiamy nad swoim życiem, są przesiąknięte doświadczeniem i mądrością, wnoszą coś do naszego życia, czego brakuje tamtym książkom. Niestety niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, co może skutkować tym, iż będziecie nieco uprzedzeni.

Największą zaletą tego poradnika jest to, że nie musicie czytać go "na raz". Cały jego sens opiera się na tym, by was wspomóc i żebyście lepiej zrozumieli siebie, co więcej - lepiej zrozumieli swoje emocje i potrafili podejmować wybory zgodne z samym sobą. To coś jak wizyta u psychologa, z tą różnicą, że tak naprawdę to wy rozmawiacie ze sobą. Poprzez odpowiadanie na zadawane pytania i notowanie swoich przemyśleń możecie doskonale dostrzec to, czego dotychczas nie widzieliście. Stąd też moja opinia, że do tej książki należy podchodzić inaczej niż do innych tworów - powinniście po prostu wchodzić w spis treści i w zależności od tego, jaki macie aktualnie humor i czego potrzebujecie, wybierać tylko interesujące was tematy. Ja nie mogłam tak tego rozegrać, ponieważ jest to egzemplarz recenzencki i naglą mnie terminy, ale wy bez przeszkód możecie tak postępować. Polecam wam ten poradnik całym serduchem. Początkowo byłam zdania, że to coś dla dzieci, bo okładka na to właśnie wskazywała. Nic bardziej mylnego. Każdy odnajdzie tu coś dla siebie - niezależnie czy macie 14 lat, czy 30.
Kojarzycie panią Anię lub jej bloga? A może czytałyście któryś z wspomnianych poradników? Co o tym sądzicie?

Dzisiaj będzie trochę inaczej. Jeszcze nigdy nie recenzowałam poradnika, więc nie bardzo wiem, jak się za to zabrać - musicie mi to wybaczyć. Zacznę może od tego, że autorką owego poradnika jest Anna Gruszczyńska wraz ze swoim partnerem, Toon de Kock (nie mam zielonego pojęcia jak to odmienić, haha). To właśnie on odpowiada za dział o finansach, o którym za chwilkę wam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka "Przyrodni brat" była dla mnie niewątpliwie zaskoczeniem. Nie wiem, jak inaczej mogę to określić. O ile podczas czytania targało mną mnóstwo sprzecznych emocji, werdykt jest jeden i niezmienny: ten twór jest naprawdę dobry. Autorka wciąga nas w wir wydarzeń już od pierwszej strony - ciężko było się oderwać aż do ostatniej. Penelope Ward wydała tę książkę już jakiś czas temu, ale jej polska premiera będzie miała miejsce 24 maja tego roku. Osoby, które miały okazję przeczytać "Przyrodniego brata" w pierwowzorze bardzo go sobie chwaliły, więc sama byłam ciekawa swoich odczuć po lekturze książki już przetłumaczonej na nasz ojczysty język:) Jestem bardzo zadowolona, choć pojawiło się kilka zgrzytów, o których wspomnę wam za chwilkę.
Na uznanie zasługuje ta cudowna, hipnotyzująca okładka. Książka jest naprawdę fajnie wydana, tłumaczenie jest solidne i wszystko jest bardzo czytelne. W tej kwestii nie ma się nawet do czego przyczepić.


"To zabawne, jak można spędzić całe życie, zastanawiając się czy nie ma Boga, aż nagle w czasie kryzysu prosisz go o pomoc, jakbyś nigdy nie wątpił w jego istnienie."

Zarys fabuły już znacie. Ale jak to wszystko wyglądało z mojego punktu widzenia? Cóż, relacja między bohaterami nie jest dla nikogo żadną nowością. Oczywiście Greta i Elec z początku nie pałają do siebie entuzjazmem - choć można by powiedzieć, że jest to raczej jednostronne. Dalej już znacie ten schemat. Nie przepadają za sobą, nagle coś zaczyna iskrzyć i przechodzimy do szczęśliwego happy endu... blablabla, nuda. Muszę wam jednak powiedzieć, że mylicie się, wrzucając tę powieść do jednego wora razem z innymi tworami z tego gatunku. Owszem, są tu widoczne podobieństwa, jednak nie było to dla mnie uderzające podczas lektury. O ile trochę się martwiłam, że zastanę tu tylko odgrzewane kotlety, nic takiego się nie wydarzyło. Jak już wspominałam, autorka ma niesamowity talent do intrygowania czytelnika. Praktycznie od samego początku jesteśmy ciekawi tego, jak się to wszystko dalej potoczy. Ciekawe i zabawne potyczki słowne między bohaterami nieraz doprowadzały mnie do śmiechu, a ich chwile szczerości i dzielenia się uczuciami do łez. W "Przyrodnim bracie" mamy również ukazany bardzo interesujący wątek konfliktu między synem a ojcem. Nie do końca wiemy o co chodzi, bo tajemnica zostaje rozwikłana dopiero pod koniec, ale to właśnie potęguje naszą ciekawość. Mimo oczywistego faktu, że "Przyrodni brat" jest romansem, znajdziemy tu również kilka ważnych lekcji, które utkwią nam w pamięci. Powieść ta bowiem nie jest pozbawiona walorów psychologicznych i nieraz zmusza nas do zastanowienia się, gdzie zmierzamy w naszym życiu i czy aby na pewno nie omija nas jakaś szansa, której wykorzystanie skutkowałoby polepszeniem się jakości naszej egzystencji.

Coś, co bardzo mi się spodobało w tej książce, to ukazanie rodzinnej tragedii, o której jest wzmianka w opisie. Uczucia Eleca po tym wszystkim, co się wydarzyło, są bardzo plastycznie ukazane i jesteśmy w stanie niemal doświadczyć tego, co chłopak przeżywał na przestrzeni lat. Powieść rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych - najpierw mamy przedstawione wydarzenia z przeszłości, gdzie postaci są jeszcze niedojrzałe i niepewne swoich uczuć, natomiast później jesteśmy świadkami przeskoku o 7 lat, gdzie Greta i Elec spotykają się po raz pierwszy od swojego rozstania. Oboje podczas tego czasu wydorośleli i zdobyli jakiś bagaż doświadczeń, co było widać po ich zachowaniu. Mimo tej nabytej dojrzałości, Greta wciąż czasem irytowała mnie swoją lekkomyślnością.

"Byłeś najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mogła powiedzieć, że byłeś jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu, ale jak do tej pory mam tylko ciebie."

Czas przejść do tematu, który niestety lekko zniszczył mi radość z czytania. Mianowicie główna bohaterka, Greta. Od początku postrzegałam ją jako dziecinną, ale sądziłam, że po tych 7 latach coś się zmieni. Myliłam się. Nadal była taka głupiutka, przewrażliwiona i po prostu upierdliwa, bo nie wiem, jak to inaczej nazwać. Jej chora fascynacja Elekiem, której w żaden sposób nie próbowała ukryć, po pewnym czasie była po prostu żenująca. Nieraz odkładałam książkę na bok na kilka minut, bo po prostu ciężko było uwierzyć w to, co ta dziewczyna odwalała. O ile trudny charakter Eleca byłam w stanie pojąć, bo przecież miał on ciężkie dzieciństwo, to Grety raczej nic nie usprawiedliwia. Właściwie to nie wiem, co ten chłopak w niej widział XD Jak to mówią, miłość bywa ślepa.

Podsumowując: "Przyrodniego brata" polecam wszystkim osobom lubiącym romanse, które nie są zbyt bardzo przeczulone na głupiutkie główne bohaterki, a przynajmniej są w stanie przymknąć na to oko. Książka jest naprawdę przyjemna, w sam raz na wiosenne wieczory. Naprawdę się cieszę, że miałam okazję ją przeczytać, choć nie była to zbyt wymagająca lektura. Mimo to wciągnęła mnie i ciężko się było od niej oderwać. Warto czekać na premierę :)

Ilość stron: 272
Ocena: 7/10

Książka "Przyrodni brat" była dla mnie niewątpliwie zaskoczeniem. Nie wiem, jak inaczej mogę to określić. O ile podczas czytania targało mną mnóstwo sprzecznych emocji, werdykt jest jeden i niezmienny: ten twór jest naprawdę dobry. Autorka wciąga nas w wir wydarzeń już od pierwszej strony - ciężko było się oderwać aż do ostatniej. Penelope Ward wydała tę książkę już jakiś...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Never Never Tarryn Fisher, Colleen Hoover
Ocena 7,3
Never Never Tarryn Fisher, Coll...

Na półkach:

Wyobraźcie sobie, że jesteście w szkole. Wszystko byłoby normalnie, gdyby nie to, że... po prostu nic nie pamiętacie. To takie uczucie, jakbyście budzili się z długiego snu. Nie wiecie nawet, jak macie na imię, ile macie lat, dlaczego tu jesteście, ale orientujecie się za to, kto był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych i znacie podstawy prawa w swoim kraju. Nie wiecie kto was otacza, nie znacie osób, które poklepują was po ramieniu, gdy obok nich przechodzicie, ale znacie imiona wszystkich modnych celebrytów. Co robicie w takiej sytuacji? Czy powiecie komuś, że straciliście pamięć w środku dnia szkolnego? Nie, przecież uznają was za wariatów. Jak więc się zachować? Na to pytanie musieli sobie odpowiedzieć Silas i Charlie.

Muszę przyznać, że byłam pozytywnie zastawiona do tej książki i tak też ją od samego początku odbierałam. Z sympatią. Byłam ciekawa i zainteresowana losami głównych postaci, z zapartym tchem śledziłam przebieg akcji, próbowałam odgadnąć zakończenie tej historii na własną rękę. Ale nic nie może być tak idealne, prawda? Gdzieś musiał pojawić się zgrzyt.
I pojawił się. Ale o tym za chwilę.

"Nigdy nie zapominaj,
że to ja jako pierwszy cię pocałowałem.
Nigdy nie zapominaj,
że będziesz ostatnią, którą pocałuje.
I nigdy nie przestawaj mnie kochać.
Nigdy."

Jak już wspominałam, byłam niezmiernie zainteresowana wydarzeniami przedstawionymi w Never never. Lubię czytać książki o utracie pamięci, gdzie właściwie wiemy tylko tyle, ile wie główny bohater - czyli niewiele. Autor może w dowolnym momencie wyciągać swoje karty z rękawa i jeszcze bardziej mącić nam w głowach, aż już sami nie będziemy wiedzieli, co jest prawdą, a co oszustwem. W trakcie szukania wskazówek przez Silasa i Charlie miałam kilka swoich domysłów, ale niestety żaden z nich nie okazał się prawdą. Chyba kiepski ze mnie detektyw. Jeżeli chodzi o postaci, to bardzo przypadły mi do gustu. Jestem prawie pewna, że to Colleen Hoover w większości wykreowała Silasa. Był po prostu przecudowny i mimo całej tej sprawy z utratą pamięci, nadal opiekował się Charlie i przywracał ją do porządku. Jeśli zaś chodzi o Charlie... nazwałabym ją wulkanem energii tej powieści, ponieważ to właśnie dzięki niej nabrała ona charakteru i stała się tak intrygująca. Wiele zagadnień z przeszłości dziewczyny miało znaczny wpływ na rozwój akcji, więc bardzo mi się to podobało.

Uwagę należy również poświęcić postaciom drugoplanowym. Brat Silasa oraz siostra Charlie zasługują na osobny akapit. Ten pierwszy zasłużył sobie na moje uznanie przede wszystkim swoją wiernością wobec Silasa - tym, że nie zadawał pytań i po prostu pomagał, nawet jeśli nie rozumiał całej sytuacji. Natomiast Janette... ona była wściekłą na świat nastolatką i nieźle się trzymała swoich zasad. Utrudniała najmocniej jak się dało, więc w sumie sama nie wiem, czemu tak ją polubiłam. Chyba właśnie ze względu na jej twardą osobowość. Nie dała sobie niczego wmówić i była samowystarczalna.

"- Myślisz, że zawsze byłaś dla mnie taka wredna? - pytam.
Patrzy na mnie ponad maską auta i kiwa głową.
- Założę się, że tak. Pewnie masz skłonności cierpiętnicze.
- Raczej masochistyczne - mruczę pod nosem."

Minusem, o którym wspominałam gdzieś na początku i który rzucił ogromny cień na moją ocenę tej książki, jest zakończenie. Bez urazy dla tych, którym ono przypadło do gustu, ale jak dla mnie było wymyślone tak cholernie na siłę, że ciężko mi było się zmusić, aby dokończyć je czytać. Miałam wręcz wrażenie, że autorki gdzieś w 3/4 straciły wenę i stwierdziły "słuchaj, nie mam już pomysłu, wybierzmy najbardziej głupkowatą opcję i kończmy to". Gdy budowałam sobie w głowie jakieś teorie, nawet nie brałam tego co się wydarzyło pod uwagę, bo uznałam, że jest to zbyt oczywiste i żaden szanujący się autor nie zakończyłby tak swojej książki. Od Colleen Hoover, której twórczość uwielbiam, oczekiwałam czegoś znacznie lepszego. O Tarryn Fisher nie mogę się wypowiedzieć, ponieważ nie miałam jeszcze okazji zapoznać się z żadnym z jej tworów, choć w jej przypadku również jestem pewna, że stać ją na dużo więcej. Co mogę więcej powiedzieć? Jeden wielki niedosyt.

Wyobraźcie sobie, że jesteście w szkole. Wszystko byłoby normalnie, gdyby nie to, że... po prostu nic nie pamiętacie. To takie uczucie, jakbyście budzili się z długiego snu. Nie wiecie nawet, jak macie na imię, ile macie lat, dlaczego tu jesteście, ale orientujecie się za to, kto był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych i znacie podstawy prawa w swoim kraju. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"W tym chyba właśnie sęk. Nikt nie wiem ze stuprocentową pewnością, w jakim stopniu jego postępowanie odbija się na życiu innych. Bardzo często nie mamy bladego pojęcia. Mimo to robimy, co nam się żywnie podoba."

Ufacie stereotypom? No dalej, założę się, że każdy z nas kiedyś powiedział "jeździ jak baba" lub "głupia jak blondynka". Zamiast tego zapytam lepiej, czy wierzycie w plotki? Takie, którymi dzielą się z wami koleżanki i po których usłyszeniu mówicie "Ale jazda! Nie wierzę, że odwaliła coś takiego!" Pomyślcie sobie teraz, że taka plotka może być jedynie zalążkiem czegoś o wiele gorszego. Zaledwie początkiem czyjegoś cierpienia. Plotka, która w rzeczywistości jest nieprawdą, może spowodować, że ktoś straci chęć do życia lub utraci samego siebie. Właśnie tak. Ciężko jest być sobą, gdy inni traktują cię tak, jak w ich mniemaniu na to zasługujesz. Gdy postrzegają cię według swojego widzimisię, choć przecież nie mają co do tego żadnych podstaw. Czy cię znają? Nie. Czy spytali o twoją wersję wydarzeń? Skądże. Dlaczego więc mają czelność postrzegać cię przez pryzmat wydarzenia, o którym nie mają zielonego pojęcia?


Hannah Baker nie żyje i to jest fakt. Nie była jednak głupia i nie dała za wygraną - z tego powodu nagrywa taśmy, na których wyjaśnia, co nią kierowało i co, a raczej kto, był powodem jej samobójstwa. Nagrania te nie są jednak przeznaczone dla wszystkich - odsłuchają je tylko osoby, które bezpośrednio zawiniły - chyba że nie wykonają poleceń Hannah, wtedy kasety zostaną upublicznione, a tego raczej nikt by nie chciał. Wszystkie brudy zostałyby wyprane publicznie, zapewne policja również zostałaby wmieszana w tę sprawę, a po co to komu?
Początkowo pomyślałam, że dziewczyna była wyjątkowo okrutna. "Mogła zabić się w ciszy i zostawić wszystkich w spokoju, nie niszcząc im życia", myślałam. Ale dlaczego? Czemu miałaby tego nie zrobić? Z biegiem akcji spostrzegłam to, czego nie widziałam na początku - to oni autentycznie zepsuli jej życie. Uniemożliwili jej funkcjonowanie. Każdy jej powód jest doskonale rozwinięty i ukazuje całą sytuację, a także wszystkie jej konsekwencje. Hannah nazywa to efektem śnieżnej kuli, bo wszystkie wydarzenia się ze sobą łączą. Problemy z każdym obrotem narastały, łączyły w jedną całość, aż ostatecznie, na końcu historii, przeobraziły się w coś tak ogromnego i okropnego, że dziewczyna nie mogła sobie z tym poradzić. A trzeba jej oddać, że próbowała i szukała pomocy do samego końca.

"Jeśli słyszysz piosenkę, która wywołuje u ciebie łzy, a nie chcesz już płakać, nie słuchasz jej więcej. Ale nie da się uciec od samego siebie. Nie można postanowić, że się już nie będzie siebie oglądać. Wyłączyć zgiełku w swojej głowie."

"13 powodów" wciągnęło mnie już od pierwszej strony. Wszystko było bardzo interesujące i intrygujące - czytałam z zapartym tchem, byle tylko się dowiedzieć, jakie jeszcze tajemnice skrywała Hannah. A było ich dość sporo. Mimo to czułam bezustanny żal, że dziewczyna magicznie nie zmartwychwstanie, a cała sytuacja jest tak... ostateczna. Narratorem powieści jest Clay, jednak jest to przeplatane z wypowiedziami Hannah z kaset. Muszę przyznać, że bardzo go polubiłam, bo okazał się całkowitym przeciwieństwem chłopaków w literaturze młodzieżowej. Był miły, nieśmiały i wrażliwy - nie odbierało mu to jednak męskości. Jego uczucie do zmarłej dziewczyny nieraz doprowadziło mnie do łez i praktycznie od początku książki wyczekiwałam na jego kolej, bo chciałam się dowiedzieć, czym zawinił w związku z jej śmiercią. Nie zdradzę wam tu tego, bo to by był niewybaczalny spoiler; będziecie musieli sami się przekonać :)

Uwielbiam to, co Jay Asher wywołuje u czytelnika. W trakcie czytania zaczynamy się zastanawiać, głowić i analizować to, jak traktujemy innych. Czy może zraniliśmy kogoś, wypowiadając słowa bez zastanowienia? Czy nasz żart zamiast kogoś rozśmieszyć, zranił go? A może zapoczątkowaliśmy jakąś lawinę zdarzeń jedną głupią plotką, którą puściliśmy w obieg? Celem tej książki jest uświadomienie nam, że życie ludzkie jest kruche, a sami ludzie nie są ze stali. Nieraz zdarza się, że coś, co dla nas jest zabawne, innych może poważnie zaboleć. Uczymy się również, że jedna głupota, którą zrobimy, może być początkiem całej serii zdarzeń, do której nie chcieliśmy doprowadzić. Warto czasem przystanąć i się nad tym zastanowić.

"Trudno mówić o rozczarowaniu, gdy potwierdzają się twoje oczekiwania."

Wszystkie zdania wydają mi się być zbyt płytkie, by opisać ten twór. Historia Hannah Baker ukazuje, jak słowa potrafią zmienić życie w piekło; jak czyny potrafią wywołać lawinę, która w ostatecznym rozrachunku przygniecie kogoś z ogromną siłą; jak możemy kogoś ranić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, nie myśląc o tym. To historia o cierpieniu młodej osoby i utraconej nadziei. O tym, że każdy z nas jest czemuś winny i należy ważyć słowa. Polecam tę książkę każdemu.

Ilość stron: 272
Ocena: 9/10

"W tym chyba właśnie sęk. Nikt nie wiem ze stuprocentową pewnością, w jakim stopniu jego postępowanie odbija się na życiu innych. Bardzo często nie mamy bladego pojęcia. Mimo to robimy, co nam się żywnie podoba."

Ufacie stereotypom? No dalej, założę się, że każdy z nas kiedyś powiedział "jeździ jak baba" lub "głupia jak blondynka". Zamiast tego zapytam lepiej, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Prawdziwa opowieść Sułtany - saudyjskiej księżniczki, która odważyła się wyłamać drzwi złotej klatki. Sułtana urodziła się jako bajecznie bogata księżniczka w świecie, w którym kobiety nie mają prawa głosu. Choć sama została wydana za mąż za dobrego mężczyznę, to wciąż była świadkiem okrucieństw, jakie spotykały inne kobiety. Z każdym dniem rósł w niej gniew i sprzeciw wobec świata, w którym mężowie rządzą, a żony cierpią. Czy księżniczka odkryła w sobie siłę, by go zmienić?"

Coś czuję, że ta recenzja będzie trochę inna od reszty. Zazwyczaj przedstawiam i oceniam tutaj książki, które są całkowitą fikcją literacką, popisem wyobraźni autora. Wtedy mam prawo przyczepić się do wykreowanych postaci, świata przedstawionego, niepędzącej akcji, natomiast w tym przypadku nie mam prawa wypowiadać się na te tematy, ponieważ W kręgu księżniczki dotyczy prawdziwych wydarzeń, prawdziwych ludzi, prawdziwego świata. Naszego świata. Po lekturze zadałam sobie jedno podstawowe pytanie - co tak naprawdę o nim wiemy? Znamy oczywiście suche fakty - wiemy, że gdzieś tam, w odległych zakątkach, nieraz źle się dzieje. Wiemy, że nasza płeć jest znieważana. Wiemy, że są miejsca, gdzie kobiety nie mają nic do powiedzenia, są maltretowane, nie liczą się. Ale czy naprawdę zdajemy sobie z tego sprawę? Czasem możemy o czymś wiedzieć, ale nie dociera to do nas na poważnie. Po przeczytaniu tej książki mamy bardzo dokładny obraz jawnej dyskryminacji, cierpień kobiet oraz błędnej interpretacji religii. Przecież religia nie namawia do krzywdzenia innych, nie propaguje aktów przemocy, nie zezwala na gwałty na kobietach lub w ogóle jakiekolwiek gwałty. W żadnej świętej księdze nie ma zapisu, że kobiety są gorsze, że nie zasługują na szacunek. Skąd więc wzięły się tak różne i szkodliwe interpretacje?

"Jeśli kobieta dla pieniędzy wychodzi za mąż za goryla, musi liczyć się z tym, że kiedy pieniądze się skończą, zostanie jej tylko goryl."

Pomyślmy przez chwilę. My, Europejki, możemy brać udział w wyborach, prowadzić samochód i zarabiać niemal tyle, ile zarabiają mężczyźni. Teraz czas, by sobie uświadomić, że kobietom mieszkającym w Arabii Saudyjskiej nawet się nie śnią takie przywileje. Dla nich największe szczęście jest wtedy, gdy rodzice wydadzą je za mąż za faceta, który nie jest starszy o 30 lat i nie traktuje ich jako obiektów seksualnych, co zdarza się rzadko. Narratorką całej powieści jest Sułtana - księżniczka, która miała mnóstwo szczęścia w życiu. Urodziła się w bajecznie bogatej rodzinie, wyszła za męża, który ją szanuje i kocha oraz urodziła dzieciaki, które również mają okazję do normalnego życia. Mogłoby się zdawać, że jej życie jest idealne, jednak nie ma nic bardziej mylnego. Sułtana, w przeciwieństwie do innych kobiet, nigdy nie potrafiła pogodzić się z losem dziewcząt w swoim kraju. Zawsze starała się jakoś pomagać, gdy tylko miała taką sposobność. Nie zawsze było to jednak możliwe. Żeby daleko nie szukać - jej znienawidzony brat jest okrutnym tyranem. Ma kilka żon, a swoją córkę siłą wydał za swojego przyjaciela, który jest znany Sułtanie głównie z tego, iż zgwałcił ośmioletnią dziewczynkę. Oczywiście nie poniósł za to żadnych konsekwencji.

Jednym z największych absurdów ich "prawa" jest to, iż kobieta jest uznawana za istotę nieczystą, to znaczy: mężczyzna, który nie jest jej rodziną lub mężem, po dotknięciu jej ma zamknięte bramy do raju. Poważnie. Wierzy się tam, że w niebie nie znajdzie się nikt, kto miał kontakt z "istotą nieczystą". Jak więc leczy się tam kobiety? Właśnie, dobre pytanie. Nie leczy się.

"Arabowie albo czołgają się u twych stóp, albo skaczą ci do gardła."

Jeżeli szukacie książki pełnej akcji, rozlewu krwi, flaków i mnóstwa świetnie wykreowanych bohaterów, to nie jest twór dla was. W kręgu księżniczki jest powieścią, która skupia się przede wszystkim na trudnym życiu kobiet, które bezustannie zmagają się z licznymi gwałtami i cierpieniami, są w hierarchii niżej niż zwierzęta. Sułtana jest niesamowitą kobietą, walczy o bezpieczeństwo innych i sprzeciwia się systemowi. Czasem jednak czułam irytację, ponieważ mimo tego, że ma ponad 40 lat, nieraz zachowuje się jak dziecko. Jest impulsywna i nie myśli nad tym, co robi. Wszystkie te cechy składają się jednak na świetny charakter - była jedną z niewielu osób, które nie zamierzały godzić się na to, co gotuje im los i była gotowa iść pod prąd mimo wszystkich przeszkód.

Serdecznie polecam wam tę książkę. Jest niesamowita, napisana przystępnym językiem, uświadamiająca nam okrucieństwo otaczającego nas świata. Pokazuje, co człowiek potrafi wyrządzić drugiemu człowiekowi bez mrugnięcia okiem. Doceniajcie to, co macie. Rozglądajcie się. Dostrzegajcie. Myślcie trochę więcej niż inni. Może to wystarczy, aby ten świat stał się choć troszkę lepszym miejscem.

"Prawdziwa opowieść Sułtany - saudyjskiej księżniczki, która odważyła się wyłamać drzwi złotej klatki. Sułtana urodziła się jako bajecznie bogata księżniczka w świecie, w którym kobiety nie mają prawa głosu. Choć sama została wydana za mąż za dobrego mężczyznę, to wciąż była świadkiem okrucieństw, jakie spotykały inne kobiety. Z każdym dniem rósł w niej gniew i sprzeciw...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Młode wiedźmy Safiya i Iseult mają zwyczaj często wpadać w tarapaty. I przez to teraz muszą opuścić swój dom. Safi jest bardzo rzadką wiedźmą prawdy, która jest zdolna zdemaskować każde kłamstwo. Wielu zabiłoby dla jej umiejętności. Dlatego Safi musi pozostać w ukryciu. Inaczej zostanie wykorzystana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało."

Safi i Inseult pragną jedynie wolności. Niebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem. Zbliżają się niespokojne czasy, wojna wisi w powietrzu i nawet sojusznicy nie grają fair. Przyjaciółki będą walczyć z władcami i ich najemnikami. Niektórzy posuną się do ostateczności, by dopaść prawdodziejkę.


Posłużyłam się opisem z okładki, ponieważ uznałam, że każde zdanie dodane przeze mnie może być spoilerem, a nie chciałabym wam tego zrobić :) Po książce właściwie spodziewałam się tego, co dostałam, czyli pełnej akcji i nieprzewidywalnych wydarzeń historii o dwóch czarownicach. Szczerze powiedziawszy nie myślałam, że będzie ona całkowicie o przyjaźni. Postrzegam to oczywiście jako ogromny plus. Dwie główne bohaterki - Safi i Inseult są niczym ogień i woda. Ta pierwsza jest roztargniona i działa pod wpływem impulsu, natomiast druga zawsze poprzedza działanie myśleniem i utworzeniem planu. Mogłoby się wydawać, że kompletnie się nie zgrały, jednak jest to mylne stwierdzenie - dziewczyny idealnie się dopełniają i tworzą naprawdę zgrany duet. Właściwie w literaturze rzadko zdarza się twór traktujący właśnie o przyjaźni i ukazujący całe jej piękno, siłę poświęcenia i miłości, którą darzą się dwie bratnie dusze. Bardzo przyjemnie czytało mi się o ich losach, choć książka faktycznie nie jest idealna, ale o tym za chwilę.

"Jest w tobie potrzeba zmieniania świata. I nienawiść, która tę potrzebę napędza. Wściekłość, która wiedzie cię ku zniszczeniu tego świata."

Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła waszej uwagi na tę piękną okładkę. Zapewniam was, że na żywo wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciu - jest połyskująca, napis odstający (?), a kolory bardzo żywe i cudowne. Jestem okropną sroką okładkową, ale nic nie sprawia mi większej radości, niż tak pięknie prezentujący się twór na mojej półce :D Dodatkowo na niemal pierwszej stronie znajduje się coś, co kocham nad życie w książkach fantastycznych - mianowicie mapkę ukazującą przedstawiony świat. Możemy śledzić palcem wszystkie wyprawy postaci, których jest na szczęście bardzo dużo.

W książce mamy narrację trzecioosobową, co zazwyczaj mnie denerwuje, ale w tym przypadku autorka dobrze to sobie przemyślała. Mamy tu wielu bohaterów, którzy mogą uchodzić za pierwszoplanowych, więc dobrze jest poznać ich punkt widzenia i zobaczyć przebieg akcji z ich strony. Jednym z minusów jest jednak natłok informacji na samym początku książki, gdy jeszcze nie do końca oswoiliśmy się z tym światem. Jest powiedziane, że Inseult i Safi to więziodziejki, że jest coś takiego jak sercowięź, ale nigdzie nie jest wytłumaczone co to właściwie jest. Liczyłam na jakiś słowniczek na końcu książki, ale się przeliczyłam.

Zapewne wielu z was jest ciekawych wątku miłosnego. Otóż mamy tu taki, ale fabuła w żadnym wypadku nie jest od niego zależna. Jest on bardzo delikatny, polega mniej więcej na budowaniu napięcia, aby przejść do kulminacji, a na końcu pozostaje tylko uczucie niedosytu nakazujące czekać na kolejną część - nic infantylnego i natarczywego; ot, delikatne uczucie między bohaterami. Właśnie, bohaterowie! Oczywiście najważniejszą postacią jest tu Safi, która jest prawdodziejką, co znaczy mniej więcej tyle, że wie kiedy ktoś kłamie i jakie są jego intencje. Pokochałam ją już od pierwszej strony. Poważnie, to takie słoneczko tej książki. Z początku lekkomyślna, wraz z biegiem wydarzeń zmienia się w kobietę gotową poświęcić wszystko dla swojej więziosiostry i dla spraw, które są dla niej ważne. Inseult natomiast wydawała mi się trochę zbyt poważna - dopiero później się rozluźniła i ukazała swoje prawdziwe oblicze. Jedną z najciekawszych postaci jest dla mnie książę Leopold, który mega mi zaimponował. Myślałam o nim w samych negatywach, dopiero pod koniec książki zdobył moją sympatię. To samo tyczy się krwiodzieja, który z zaangażowaniem ściga Safi. Przestawia się mniej więcej jak czarny charakter z honorem i zamiłowaniem do wypełniania długów i darowania życia. Chciałabym się dowiedzieć o nim zdecydowanie więcej w kolejnej części. Pozostaje nam jeszcze oczywiście Merik, czyli chłopak, młody książę, który z początku nie zaskarbił sobie mojej sympatii - gbur i tyle. Dopiero później go doceniłam, zauważyłam jego bagaż doświadczeń i zrozumiałam, co już poświęcił dla swojego ludu. Jest to bowiem utwór silnie zabarwiony polityką; mamy kończący się Rozejm, a wojna zbliża się wielkimi krokami. A kto nie rozpacza z tego powodu? Oczywiście władza, która będzie siedzieć sobie bezpiecznie na tyłku i patrzeć, jak giną ich ludzie.

"Może po prostu traci rozum, a wszelkie nadzieje i plany na przyszłość przeciekają jej przez palce? Może w końcu ugina się pod nićmi świata, które, cios za ciosem, mielą jej serce na proch?"

Podsumowując: Polecam tę książkę, choć miała swoje minusy. Jest ciekawa, akcja pędzi jak szalona, a my musimy jakoś za nią nadążyć. Jest tu mnóstwo interesujących postaci, na które warto zwrócić uwagę. Mam szczerą nadzieję, że druga część będzie trzymać ten sam poziom, a nawet podskoczy wyżej w rankingu :)

"Młode wiedźmy Safiya i Iseult mają zwyczaj często wpadać w tarapaty. I przez to teraz muszą opuścić swój dom. Safi jest bardzo rzadką wiedźmą prawdy, która jest zdolna zdemaskować każde kłamstwo. Wielu zabiłoby dla jej umiejętności. Dlatego Safi musi pozostać w ukryciu. Inaczej zostanie wykorzystana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbierałam się cały dzień do napisania tej recenzji. Jakie są rezultaty? Łeb huczy mi od nadmiaru myśli, a nadal nie wiem co napisać... Zacznijmy więc od opisu.

Po tym, jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. Przed nią długie i szczęśliwe życie. Sęk w tym, że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. Zresztą zupełnie nie nadaje się do tej roli. W snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się od nich uwolnić. Pragnący zapewnić jej bezpieczeńtwo Tamlin próbuje zamknąć Feyrę w złotej klatce. W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu upomina się największy wróg Tamlina - Rhysand, Książę Dworu Nocy.

CO.TU.SIĘ.WYDARZYŁO

Pierwsza część tej książki mnie zachwyciła. Sądziłam, że lepiej już być nie może i oczywiście oddałam się lekturze w słodkiej nieświadomości, z uśmiechem na ustach. To, co zastałam, niemal wprowadziło mnie do grobu. O ile w Dworze cierni i róż pałałam ogromną miłością do Tamlina i Luciena, to tutaj? Od początku do końca miałam ochotę obrzucić gnojem ich obydwóch. Nawet nie przesadzam, poważnie. Nie zgadzałam się na żadną z tych zmian, która w nich zaszła. Tamlin, wcześniej kochający i przykładny mężczyzna, nagle zamknął Feyrę w złotej klatce i zachowywał się, jakby sama nie mogła o sobie decydować. Ignorował jej prośby, jej b ł a g a n i a o odrobinę wolności, i traktował jej potrzeby jak powietrze, dbając tylko o swój komfort psychiczny. Jego kobieta gasła w oczach, a co on zrobił? Nic. Lucien też mnie rozdrażnił. Chodząca dupa wołowa, trzęsąca się galareta. No i jest jeszcze Iantha, przesłodzona diablica w ludzkiej skórze. (A raczej w skórze fae, ale nie pasowało mi tak tego napisać). Sarah J. Maas przeszła samą siebie w tworzeniu irytujących postaci, choć mimo ich beznadziejnych zachowań, nadal byli wykreowani dobrze i właśnie za to składam pokłon autorce. Może i nie lubię niektórych bohaterów, ale mimo to jestem zmuszona przyznać, że są świetnie stworzeni.

Koniec moich narzekań na postaci. Teraz czas na trochę "ochów i achów"... To jest ten moment, w którym domyślacie się, do czego zmierzam :) Oczywiście mówię tu o Rhysandzie, mojej największej książkowej miłości i obiekcie moich westchnień. Cud, miód, malina. Oczywiście mnie nie zawiódł i nadal był sarkastyczny oraz zakochany w swoim lustrzanym odbiciu, ale za tą maską kryło się coś jeszcze lepszego - jego prawdziwy charakter, słodki uśmiech i troska, z jaką traktował swój lud, choć ten nie był tego do końca świadomy. Wiele osób zastanawia się, skąd fenomen Rhysa, ale na to pytanie da się bardzo prosto odpowiedzieć - której z nas nie podobają się zamknięci w sobie, niegrzeczni chłopcy, którzy pod całym tym wizerunkiem bad boy'a ukrywają bohaterskie, troskliwe usposobienie? Ale nie tylko Rhys jest tutaj genialną postacią. Warto też wspomnieć o Mor, tryskającej energią dziewczynie, która skradła moje serce; Amrenie, która swoją tajemniczością zaintrygowała mnie już na samym początku; Kasjanie, który był właściwie męskim odpowiednikiem mnie; Azrielu, małomównym chłopaku o wielkim charakterze; i oczywiście nie mogę zapomnieć o naszej cudownej Feyrze, która mimo swojego załamania nerwowego na początku książki, ukazała swoje pazurki i wróciła do siebie, by wciąż i wciąż nas zaskakiwać. Właśnie takiej silnej, niezależnej i pięknej kobiety literatura potrzebowała. Zresztą pani Maas umieściła w tej książce mnóstwo tego rodzaju postaci (chociażby Amrena, Mor) i pokazała, że w niczym nie są one gorsze od mężczyzn.

"Nikt nie był moim panem - ale ja mogę być panią wszystkiego, jeśli tylko zechcę. Jeśli się odważę."

Pomijając postaci, co mnie tak zachwyciło w Dworze mgieł i furii? Przede wszystkim emocje. Uwierzcie, że prawie zeszłam na zawał podczas czytania, bo akcja gnała w takim tempie. Nie miałam czasu na jedzenie, picie, siku. Nic. Po prostu siedziałam i czytałam... a gdy spałam, spotykałam Feyrę i Rhysa w snach, co jest dosyć psychiczne, jeśliby się nad tym zastanowić. Prawie wymiotowałam ze stresu, bo fabuła była tak zachwycająco ciekawa. W książce znajdujemy jeszcze więcej dziwnych stworów, które spędzą nam sen z powiek, widzimy oczyma wyobraźni piękno Dworu Nocy, Velaris i Dworu Lata, które zostały bardzo plastycznie i pięknie opisane. Czujemy miłość, strach i ból - czyli wszystko to, przez co przechodzi Feyra. Muszę też wspomnieć, że końcówka to mistrzostwo świata i okolic, po prostu rozwaliła mnie psychicznie i zastanawiam się, jak można zakończyć książkę w takim momencie... To złamanie tego niepisanego paktu między autorem a czytelnikiem.

"Kiedy spędzasz tak wiele czasu uwięziony w ciemności, Lucienie, odkrywasz, że ciemność zaczyna patrzeć na ciebie."

Podsumowując: W życiu nie zdołałabym dostatecznie dobrze opisać tego, co czuję po przeczytaniu tej książki. Próbowałam, ale poległam. Nie chcę wam tu napisać całej encyklopedii, dlatego kończę w tym momencie i mam nadzieję, że coś zrozumieliście z tego mojego jazgotu. Polecam tę książkę wam wszystkim, bo też zasługujecie na taką przygodę i uczuciowy rollercoaster :) Kac książkowy nie zawsze jest zły...

Buziaki!

Recenzja pochodzi z mojego bloga: http://bookwormss-world.blogspot.com/

Zbierałam się cały dzień do napisania tej recenzji. Jakie są rezultaty? Łeb huczy mi od nadmiaru myśli, a nadal nie wiem co napisać... Zacznijmy więc od opisu.

Po tym, jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. Przed nią długie i szczęśliwe życie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiem, co wam przychodzi do głowy, gdy patrzycie na okładkę tej książki. Ale uwierzcie mi na słowo - "Making faces" nie jest typowym romansem. Owszem, takowy wątek odgrywa dość ważną rolę w całej powieści, jednak najważniejsza jest płynąca z niej lekcja. Nie jest to bynajmniej coś nachalnego - nie ma się wrażenia, że autorka na siłę stara się czegoś nas nauczyć i wymusza na nas dane reakcje. Wszystko jest poprowadzone sprawnie i delikatnie. Główną rolę gra tu wątek walki o lepsze jutro, zmaganie się z przeszłością, utratą i poczuciem winy oraz coś, co mnie zachwyciło, bo poruszanie tego w książkach jako jeden z głównych tematów zdarza się stosunkowo rzadko - mianowicie niepełnosprawność.

"Gdy się komuś długo przyglądasz, przestajesz widzieć doskonały nos albo proste zęby. Przestajesz widzieć bliznę po trądziku i dołek na brodzie. Te cechy zaczynają się zamazywać, a ty nagle widzisz kolory i to, co kryje się w środku, a piękno nabiera zupełnie nowego znaczenia."

Ciężko mi pisać tę recenzję, przyznaję. Dopiero co skończyłam czytać tę książkę i jeszcze nie pozbierałam swojego serca z podłogi. Mam w głowie mnóstwo myśli, dlatego chcę je przelać tutaj. O twórczości Amy Harmon wiele się ostatnio słyszy - jej najpopularniejsze tytuły to "Prawo Mojżesza" oraz "Pieśń Dawida". Te książki jednak nie zainteresowały mnie tak jak "Making faces". Sięgając po ten twór, nie spodziewałam się, że spotkam się z wątkiem niepełnosprawności i byłam z początku lekko zdezorientowana. Podjęcie się dwóch tak trudnych tematów, jak właśnie utrata przyjaciół w wojnie oraz niepełnosprawność wymaga dużej wiedzy i wrażliwości, czego autorce nie brakuje. Żeby nie było niedomówień - obie te rzeczy nie spotkały jednej osoby. Bailey to wiecznie uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony kuzyn Fern, który przez całe swoje życie zmaga się z dystrofią mięśniową i jest praktycznie przykuty do wózka. Mimo tego nie brakuje mu chęci do życia, co ma odzwierciedlenie w latach, które już przeżył. Większość dzieciaków z tą przypadłością nie dożywała takiego wieku, jaki osiągnął Bailey - był on bowiem w wieku naszej głównej bohaterki i ani myślał schodzić z tego świata. Uważam go za jedną z lepszych postaci.

"Kiedyś bałem się, że pójdę do piekła. Ale teraz w nim jestem i wcale nie wydaje się takie straszne."

Cała powieść rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych - mamy przeszłość i teraźniejszość. Aktualne wydarzenia przeplatają się ze wspomnieniami pisanymi kursywą, aby łatwiej było nam się w nich połapać oraz abyśmy zrozumieli niektóre dylematy czy wybory bohaterów. Fabuła jest przedstawiana w 3 osobie, co zazwyczaj powoduje u mnie dyskomfort, jednak tutaj dość szybko się do tego przyzwyczaiłam i przestałam zwracać na to uwagę. Autorka ma swobodny i przystępny styl pisania, dzięki czemu zanim się obejrzymy, już kończymy ostatni rozdział. Z jednej strony postrzegam to jako plus, natomiast z drugiej aż mi przykro, że tak szybko dotarłam do końca.

Bardzo przypadła mi do gustu postać Ambrose'a. Spodziewałam się typowego samca alfa, jakiego zazwyczaj spotykamy w tego rodzaju książkach, natomiast dostałam spokojnego, ciekawego świata i mądrego chłopaka, który na długo pozostanie w moim sercu. Sam wątek wojny był świetnie rozegrany, ponieważ akcja w książce rozpoczyna się w 2001 roku oraz opisuje zamach na World Trade Center, tym samym ukazując początek wojny. Mamy tu również pokazane okrucieństwo i niesprawiedliwość naszego świata - żołnierze giną za kraj, zostawiają rodzinę, dzieci, cierpią, aby nam mogło być dobrze.

"Making faces" porusza również temat samoakceptacji oraz akceptacji innych ze względu na wygląd. Brakowało mi tego w literaturze. Wątek miłosny też został zgrabnie poprowadzony, a ja czasem rumieniłam się przy czytaniu. Ambrose był absolutnie przekochany, a Fern urocza i prawdziwa - wiele dziewczyn mogłoby się z nią utożsamić. Polecam tę książkę dosłownie każdemu. Jest to kawał naprawdę dobrej literatury.

Wiem, co wam przychodzi do głowy, gdy patrzycie na okładkę tej książki. Ale uwierzcie mi na słowo - "Making faces" nie jest typowym romansem. Owszem, takowy wątek odgrywa dość ważną rolę w całej powieści, jednak najważniejsza jest płynąca z niej lekcja. Nie jest to bynajmniej coś nachalnego - nie ma się wrażenia, że autorka na siłę stara się czegoś nas nauczyć i wymusza na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo rzadko zdarza mi się drastycznie skrytykować jakąś książkę. Naprawdę. Nigdy nie trafiłam na twór, w którym nie dostrzegłabym żadnych pozytywów, o których warto napisać. Zawsze znajdzie się coś, co wyróżnia daną powieść - może to być narracja, wyjątkowo fajna główna bohaterka czy zaskakujący wątek, którego się nie spodziewam. W Sercu ze szkła dostrzegłam tych plusów bardzo, bardzo mało, ale o tym za chwilę.

Główną bohaterką książki jest Juli, którą jej ojciec - zapracowany pisarz - zabiera na wyspę, by dziewczyna "wzięła pod swoje skrzydła" Davida, syna pracodawcy jej taty. Chłopak choruje bowiem na ciężką depresję spowodowaną śmiercią swojej narzeczonej, która spadła z owianego złą sławą klifu. Wkrótce Juli dowiaduje się o klątwie Madeline Bower, która głosi, iż żadna zakochana kobieta na wyspie nigdy nie zazna szczęścia i koniec końców rzuci się w morską otchłań. Dziewczyna czuje złą energię bijącą od domu Davida i zaczyna słyszeć głosy - nie wie co jest prawdą, a co iluzją. Gdy zakocha się w Davidzie, znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie.

"Ja zawsze powtarzam: kto wie, po co bogowie i los stawiają nam na drodze przeszkody?"

Znacie to uczucie, gdy książka jest nudna jak flaki z olejem, ciągnie się w nieskończoność i jest cholernie schematyczna, ale ma całkiem ciekawą fabułę i potencjał, więc po prostu czytacie ją żeby poznać zakończenie? Dokładnie tak się czułam przy Sercu ze szkła: przez jakieś 100 stron łudziłam się, że akcja jakoś się rozkręci, Juli przestanie wtykać nochal w nie swoje sprawy, a David w końcu się ogarnie i przestanie się zachowywać jak gówniarz. Nic z wymienionych rzeczy się nie sprawdziło. Najbardziej z tego wszystkiego drażnił mnie jednak David, poważnie. Nie umiałam chłopa znieść. Wiecznie mu coś nie pasuje, klucha z niego okropna, w dodatku ta jego gadka typu "lubię cię, ale jesteś w niebezpieczeństwie więc nara". Jedyną barwną i ciekawą postacią, o której chciałabym dowiedzieć się więcej, był Henry. Nic tak naprawdę o nim nie wiemy (prócz tego, że przyjaźni się z Davidem i znał jego zmarłą narzeczoną, Charlie). Od samego początku wydaje się być lekko dziwny, co sprawdza się, gdy pokazuje Juli swoje obrazy. Z pozoru są one normalne, jednak gdy przymknie się jedno oko i przechyli głowę w bok... zmieniają się w coś niesamowicie mrocznego i tajemniczego.

"W jego oczach dostrzegłam ten specjalny błysk, na który już na samym początku zwróciłam uwagę. Zupełnie jakby stał nad przepaścią, jedną nogą już za krawędzią, i cieszył się, że zaraz runie w dół."

Nie chcę jednak wyrażać się całkowicie negatywnie o tej książce. Nie zachwyciła mnie ani trochę, ale bywały momenty, które przyprawiały o dreszczyk emocji. Pokojówka Grace, która usługiwała gościom w Sorrow (tak nazywał się dom Davida - nieco przygnębiające, nieprawdaż?) zaczyna dręczyć Juli starymi legendami o Madeline Bower. Co w tym najciekawsze, dziewczyna zaczyna widywać postać w czerwonej sukni (w podobnej zginęła Madeline) oraz słyszeć głosy, odczuwać zawroty głowy i przejmujący smutek. W całym tym chaosie czuje się jeszcze odpowiedzialna za chłopaka z myślami samobójczymi, który traktuje ją jak powietrze, czasem gorzej. Cała legenda jest bardzo ciekawa, a gdy Juli zaczyna łączyć poszczególne fakty, robi się jeszcze ciekawiej. W pewnym momencie sama już nie wiedziałam, czy autorka robi mnie w konia, czy może faktycznie jakieś duchy przejmują kontrolę nad główną bohaterką. Samo zakończenie mnie zaskoczyło i nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.

"Uśmiechnął się przy tym tak, że potłuczone szkło wypełniające moją pierś w jednej chwili ułożyło się na powrót w serce."

Powiem tak: nie mogę polecić tej książki, bo nie była dla mnie wystarczająco dobra, by to zrobić. Jeśli ktoś lubi typowe młodzieżówki i nie ma nic przeciwko schematyczności oraz kiepsko wykreowanym bohaterom, może mu się spodoba :)

Recenzję możecie też znaleźć na moim blogu: bookwormss-world.blogspot.com/

Bardzo rzadko zdarza mi się drastycznie skrytykować jakąś książkę. Naprawdę. Nigdy nie trafiłam na twór, w którym nie dostrzegłabym żadnych pozytywów, o których warto napisać. Zawsze znajdzie się coś, co wyróżnia daną powieść - może to być narracja, wyjątkowo fajna główna bohaterka czy zaskakujący wątek, którego się nie spodziewam. W Sercu ze szkła dostrzegłam tych plusów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiem od czego zacząć... Mojego zachwytu nad tą książką nie da się opisać słowami, więc po prostu najpierw zapoznam was z opisem.

Co może powstać z połączenia baśni o Pięknej i Bestii oraz legend o czarodziejskich istotach?
Dziewiętnastoletnia Feyra jest łowczynią – musi polować, by wykarmić i utrzymać rodzinę. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w poszukiwaniu zwierzyny coraz dalej, w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythianu – krainy zamieszkanej przez czarodziejskie istoty. Kiedy podczas polowania Feyra zabija ogromnego wilka, nie wie, że tak naprawdę strzela do fae. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z Wysokiego Rodu Tamlin, w postaci złowrogiej bestii, żądając zadośćuczynienia za ten czyn. Feyra musi wybrać – albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythianu i spędzi tam resztę swoich dni.
Pozornie dzieli ich wszystko – wiek, pochodzenie, ale przede wszystkim nienawiść, która przez wieki narosła między ich rasami. Jednak tak naprawdę są do siebie podobni o wiele bardziej, niż im się wydaje. Czy Feyra będzie w stanie pokonać swój strach i uprzedzenia?

Jak zwykle jestem w tyle z nowościami, więc z tą książką nie byłam zapoznana aż do teraz (choć do nowych ona nie należy). Oczywiście obiło mi się o uszy, że jest to dobry kawał fantastyki i wiele osób się nim zachwyca, ale nie do końca mnie to obchodziło i nie interesowałam się tym, aż do momentu, gdy Dwór cierni i róż magicznym sposobem wpadł mi w łapki w bibliotece. Jak przez mgłę przypomniałam sobie, że gdzieś czytałam recenzję tej książki i w sumie była ona pochlebna. Zaczęłam więc czytać i kompletnie przepadłam. Początkowo nie przeczytałam nawet tyłu książki, więc tak na dobrą sprawę nie wiedziałam o czym ona jest. Czytam, czytam, czytam... i do głowy przychodzi mi myśl "kurczę, strasznie mi się to kojarzy z Piękną i Bestią". Zaczęłam szperać w internecie, no i proszę! Okazało się, że jest to retelling - opowiedziana na nowo baśń lub mit. Jednak nie myślcie sobie, że to zerżnięta historia o piękności, która chce uratować biednego ojca, i bestii, która zmienia się pod wpływem owej dziewczyny. W Dworze cierni i róż widzimy jedynie lekką inspirację, natomiast cała powieść jest dużo bardziej mroczna, oryginalna i przede wszystkim krwawa.

"- Ciesz się swoim ludzkim sercem, Feyro. Żałuj tych, którzy nie czują już nic."

Dwór cierni i róż jest niesamowitą książką, w której można się kompletnie zatracić i uciec od rzeczywistości na cały dzień. Znacie to uczucie, gdy chcecie skończyć powieść, żeby poznać zakończenie, ale jednocześnie modlicie się, żeby nie czytać jej aż tak szybko? To właśnie przechodziłam przy tworze Sarah J. Mass. Autorka idealnie wplotła mrok i brutalność w tę historię, ukazała nam niesamowity nowy świat, w którym nie ma miejsca na wahanie i strach, gdzie trzeba działać i bronić się. Na każdym rogu czyha na nas jakieś niebezpieczeństwo, niemalże wszystkie magiczne istoty chcą naszej śmierci i nim się spostrzeżemy, razem z Feyrą przeżywamy ataki ogromnego strachu, ale też rozumiemy każdą jej odważną decyzję. Dziewczyna kierowała się zawsze instynktem, działała rozważnie, ale równocześnie wiedziała, kiedy powinna zaryzykować i zignorować ostrzeżenia innych osób. Popierałam prawie każdą jej decyzję. Podobało mi się również to, że nie wpadła od razu w ramiona Tamlina, jak to jest w większości książek, tylko raczej powoli budowała relację, zdobywała do niego zaufanie.

"- Ach, suriel nie powiedział ci nic ważnego, prawda?
Jego uśmiech obudził we mnie uśpioną dotąd śmiałość.
- Powiedział też, że lubisz być szczotkowany, a jeśli będę wystarczająco sprytna, to wytresuję cię, karmiąc smakołykami.
Tamlin odchylił głowę do tyłu i wybuchnął głośnym śmiechem. Wbrew sobie również się lekko roześmałam.
- Niech skonam! - zawołał siedzący za mną Lucien. - Feyro, ty zażartowałaś."

Jeśli chodzi o Tamlina, to pokochałam go niemal od razu, choć często wkurzał mnie ten jego tzw "syndrom samca", kiedy myślał, że może rozkazywać Feyrze i zawsze wie, co jest dla niej najlepsze. (Pomijając fakt, że zazwyczaj wiedział XD). Jedną z najlepszych postaci jest też Lucien, przyjaciel Tamlina - sarkastyczny, cwany i zabawny. Uwielbiam go od samego początku, a pod koniec książki miałam ochotę ucałować mu stopy. Taką samą żarliwą miłością darzę Rhysanda, którego poznajemy gdzieś tak w połowie Dworu cierni i róż. Jest naprawdę genialny, ma cięty język i wiele osób zapewne nie znosi go za kilka jego działań, ja jednak uważam, że niesamowicie wspomógł Feyrę w wielu sytuacjach.

"Lepiej umrzeć z uniesioną głową, niż płaszcząc się niczym nędzny robak."

Polecam tę książkę naprawdę wszystkim. Mogę obiecać, że nie będziecie się nudzić. Fabuła jest naprawdę genialna, świetnie zarysowana. Mamy tam dużo brutalności, jednak nie budzi ona takiego niesmaku, by nie móc dalej czytać. Akcja zapiera dech, nieraz musiałam przerwać czytanie, bo uderzył mnie natłok emocji i nie potrafiłam się opanować. Teraz pozostało mi tylko czekać na uśmiech od losu i przypływ gotówki, żeby móc zaopatrzyć się w drugą część! :)

"- Ponieważ sama nie chciałabym umierać w samotności - powiedziałam, a głos mi się na chwilę załamał, gdy wróciłam wzrokiem do Tamlina i zmusiłam się, aby spojrzeć mu w oczy. - Ponieważ chciałabym, żeby ktoś trzymał moją dłoń do samego końca. I potem jeszcze przez parę chwil. Jest to coś, na co zasługuje każdy, człowiek czy fae."

Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiem od czego zacząć... Mojego zachwytu nad tą książką nie da się opisać słowami, więc po prostu najpierw zapoznam was z opisem.

Co może powstać z połączenia baśni o Pięknej i Bestii oraz legend o czarodziejskich istotach?
Dziewiętnastoletnia Feyra jest łowczynią – musi polować, by wykarmić i utrzymać rodzinę. Podczas srogiej zimy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam twórczość Jodi Picoult, nigdy tego nie ukrywałam. Autorka wymyśla przepiękne historie, ukazuje rodzinne wartości, ciężkie dylematy, wybory i przede wszystkim w każdej swojej książce przekazuje nam jakieś ważne informacje, czegoś nas uczy. "Krucha jak lód" nie jest wyjątkiem.
Willow, przemiła mała dziewczynka, cierpi tu na najgorszy rodzaj choroby osteogenesis imperfecta, wrodzonej łamliwości kości. W tej sytuacji wszystko jest dla niej zagrożeniem - nawet kichnięcie czy zmiana pozycji podczas snu może doprowadzić do jakiegoś złamania. (Kiedy Charlotte była w ciąży, na USG już zaobserwowano u Willow 4 złamania wewnątrzmaciczne). Mimo to dziewczynka zawsze była bardzo dzielna, mało co płakała, choć w wieku sześciu lat miała już zaliczonych kilkadziesiąt złamań, a jej kości były wygięte w bardzo dziwny sposób, co również jest znakiem rozpoznawczym tej choroby.

"To, co można złamać – czy to będzie kość, serce czy też przysięga – można złożyć z powrotem, ale to nigdy już nie będzie jedna całość."

Po pierwsze: fabuła. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z książką, która opowiadałaby o tej właśnie chorobie, ale być może źle szukam. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo mi się podoba. Uwielbiam dowiadywać się czegoś nowego. Po przeczytaniu tej powieści czułam się niemal jak lekarz i biegałam za każdym, mówiąc o osteogenesis imperfecta i ludziach zmagających się z tą wadą. W książce są oczywiście ukazane rozprawy sądowe i różne takie prawnicze sprawy, w których kompletnie się nie orientuję, ale w dziełach Picoult to nie nowość. Jeśli chodzi o wątek romantyczny, to raczej go nie ma. Mamy tu ukazaną miłość małżeńską, ale raczej nic poza tym. Charlotte i Sean, rodzice Willow, mają poważne problemy i nie zgadzają się w wielu kwestiach dotyczących córki, więc idealnym zabiegiem wykonanym przez autorkę było pisanie rozdziałów z różnych perspektyw.
Bardzo podobało mi się to, że Jodi ugryzła temat aborcji z całkiem innej strony - matka, której dziecko jest już w miarę duże i rozumie co się dzieje, występuje do sądu i żąda odszkodowania od pielęgniarki, która nie powiedziała jej w odpowiednim czasie, że jej maluch jest ciężko chory. Utrzymuje, że usunęłaby ciążę, łamiąc tym serca całej rodziny. Chodzi jej tylko o pieniądze czy naprawdę byłaby w stanie zrobić coś takiego? Warto dodać, że całe życie troskliwie opiekowała się córką i bardzo ją kochała, a jednak do jej umysłu wkradła się jakaś wątpliwość...

"Ludzie zawsze powtarzają, że będą kochać swoje dziecko, bez względu na to, jakie się urodzi, ale zdarza się, że nie dotrzymują słowa. Czasami to naprawdę zależy od tego, jakie jest owo dziecko. Niebieskookie blond aniołki znikają z agencji adopcyjnych jak świeże bułeczki, a dzieci kolorowe albo upośledzone latami potrafią tkwić w domach zastępczych – i to jest niezaprzeczalny fakt, który musi mieć swoją przyczynę. Ludzie potrafią mówić jedno, a robić zupełnie co innego."

Mówiąc o bohaterach nie mogłabym zapomnieć o Amelii, która była jedną z moich ulubionych postaci. Nie wiem do końca, komu bardziej współczułam - Willow czy jej siostrze, która borykała się z bardzo wieloma problemami, na które nikt nie zwracał uwagi. Amelia bowiem gardziła sobą, nienawidziła siebie i przechodziła przez okres buntu, przeżywała pierwsze miłostki, a nikt nie raczył chociażby porozmawiać z nią, okazać jej trochę uczucia. Dziewczynka czuła się odrzucona, dodatkowo nie popierała działań swojej matki, ale oczywiście nie miała tu nic do gadania. Picoult pokazała tu realny problem dzieci, które mają chore rodzeństwo - nagle one całkowicie przestają się liczyć.

"– Nie chciałam zrobić jej krzywdy, tylko sobie.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Bo tylko to umiem robić dobrze."

Zakończenie było dla mnie ogromnym szokiem. Kto czytał jakieś powieści Jodi, na przykład "Bez mojej zgody", może mieć podejrzenia, ale ja ich nie miałam - to była pierwsza książka autorki, którą przeczytałam. Kobieta porusza naprawdę ważne i ciężkie tematy, o których nie mówi się na co dzień. Bohaterowie są wspaniale wykreowani, a akcja biegnie równomiernie. Jeszcze bardzo długo po przeczytaniu tej książki czułam ból w kościach, gdy przypomniałam sobie okropne opisy złamań, i łzy piekły mnie w oczy, gdy pomyślałam o osobach, które każdego dnia zmagają się z takimi przeciwnościami losu. Jeżeli lubicie dowiadywać się o niecodziennych wadach, czasem popłakać przy czytaniu i uwielbiacie dobrze napisane powieści, to jest książka dla was:)

Uwielbiam twórczość Jodi Picoult, nigdy tego nie ukrywałam. Autorka wymyśla przepiękne historie, ukazuje rodzinne wartości, ciężkie dylematy, wybory i przede wszystkim w każdej swojej książce przekazuje nam jakieś ważne informacje, czegoś nas uczy. "Krucha jak lód" nie jest wyjątkiem.
Willow, przemiła mała dziewczynka, cierpi tu na najgorszy rodzaj choroby osteogenesis...

więcej Pokaż mimo to