rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Jest to niejako kontynuacja losów bohaterów powieści „Mam na imię Lucy”. W zbiorze opowiadań zawarte są historie mieszkańców miejscowości Angash, z której pochodzi rodzina Lucy Barton. Postać pisarki pojawia się bezpośrednio lub wyłącznie na zasadzie wspomnień w życiu poszczególnych bohaterów. Mam wrażenie, że opowiadania zawarte w tej książce są znacznie lepsze od historii z poprzedniej części. Autorka jest w nich bardziej bezpośrednia, są pewne subtelne niedopowiedzenia, ale czytelnik nie opiera się już głównie na domysłach, jak miało to miejsce w „Mam na imię Lucy”. Każda z prezentowanych historii ukazuje zawiłości ludzkiego życia, traktuje o zakamarkach ludzkiej natury i skomplikowanych relacjach międzyludzkich. Historia Lucy i jej rodzeństwa zostaje pogłębiona, poznajemy punkt widzenia jej opóźnionego brata i siostry. Cieszę się, że Strout zdecydowała się potwierdzić to, co zasygnalizowała w poprzedniej części. Powrót Lucy do rodzinnego domu jej nie pomaga, otwiera stare rany, z czym bohaterka nie chce i nie umie sobie poradzić. Strout zamieściła w swych opowiadaniach szeroki wachlarz postaci: ludzi okaleczonych przez wojnę, mających toksyczne relacje z rodzicami, ludzi w nieudanych związkach; wszyscy oni są kopalnią sekretów, których nie sposób zobaczyć z zewnątrz. Autorka odkrywa paskudne strony ludzkiej natury, ale daje swoim bohaterom nadzieję na lepszy los.

Jest to niejako kontynuacja losów bohaterów powieści „Mam na imię Lucy”. W zbiorze opowiadań zawarte są historie mieszkańców miejscowości Angash, z której pochodzi rodzina Lucy Barton. Postać pisarki pojawia się bezpośrednio lub wyłącznie na zasadzie wspomnień w życiu poszczególnych bohaterów. Mam wrażenie, że opowiadania zawarte w tej książce są znacznie lepsze od historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po tym jak zakochałam się w „Olive Kitteridge” postanowiłam sięgnąć po kolejną powieść autorki. „Mam na imię Lucy” plasuje się jednak o dwie półki niżej niż najsłynniejsze dzieło Strout. Niewielka powieść składa się ze wspomnień głównej bohaterki, którą odwiedza w szpitalu dawno niewidziana matka. Z rozmów i wspomnień stopniowo wyłania się dołujący obraz młodzieńczych lat Lucy, której koniec końców udało się wyrwać z patologicznej rodziny. Podczas niełatwych rozmów z matką główna bohaterka wraca do czasów dzieciństwa w okropnej biedzie; w rodzinie, w której nie zaznała miłości i ciepła. Nie wiem czy polubiłam Lucy, z pewnością jej współczułam i podziwiałam za jej wyrozumiałość i zdolność przebaczania. Jej matka to już jednak inna historia. Bohaterka, która wypowiada raptem kilkanaście kwestii w całej książce, potrafiła solidnie podnieść mi ciśnienie. Najbardziej poruszającą była scena, w której Lucy czeka na proste „kocham cię” ze strony matki, ale te słowa nigdy nie padają. W towarzystwie matki staje się na powrót małą dziewczynką, powracają jej skrywane lęki, a czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, jakie piekło zgotowali jej rodzice. Mam nieodparte wrażenie, że autorka nie była do końca szczera z czytelnikiem i podobnie jak jedna z bohaterek powieści (pisarka, na której warsztaty uczęszcza Lucy) nie wyjawiła nam wszystkiego. W tej powieści jest stanowczo zbyt wiele niedopowiedzeń, Strout zahacza o tak ciężkie tematy jak przemoc czy molestowanie i wypadałoby dać czytelnikowi coś więcej, aniżeli kilkuzdaniowe aluzje. Myślę, że autorka na niewielkiej ilości stron postanowiła rozprawić się ze zbyt dużą liczbą problemów, co niestety przełożyło się na wiele białych plam w historii, które wielu czytelników mogą zirytować. Ta książka skłania do refleksji, od jej przeczytania minęło sporo czasu, a ja wciąż czasem o niej myślę.

Po tym jak zakochałam się w „Olive Kitteridge” postanowiłam sięgnąć po kolejną powieść autorki. „Mam na imię Lucy” plasuje się jednak o dwie półki niżej niż najsłynniejsze dzieło Strout. Niewielka powieść składa się ze wspomnień głównej bohaterki, którą odwiedza w szpitalu dawno niewidziana matka. Z rozmów i wspomnień stopniowo wyłania się dołujący obraz młodzieńczych lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdyby nie jedenastoletnia bratanica, pewnie nigdy nie sięgnęłabym po powieść Marii Krasowskiej. Młoda czytelniczka zakochała się w tej książce, czego nie można powiedzieć o mnie. Niestety, pióro autorki oraz wykreowana historia mnie nie zachwyciły. Pomysł na fabułę początkowo wydawał się ciekawy, niestety, wraz z kolejnymi stronami książki, było coraz słabiej. Niektóre rozwiązania fabularne były srodze przekombinowane, że już nie wspomnę o zakończeniu(tak, mam na myśli historię dziewczyny-ducha). Główne starcie z oddziałami wroga również mnie rozczarowało. Opis bitwy był wyjątkowo nieudany, w pewnym momencie wkradł się straszny chaos, przez który ciężko było się połapać w toczącej się akcji. Postanowiłam więc wyłączyć ostatnie szare komórki i bezwiednie śledzić tekst powieści :) Główni bohaterowie, czyli Danny i Aneta to postaci szablonowe, których multum w powieściach młodzieżowych. Nie można im jednak odmówić uroku, nie boją się używać mózgu i mówią z większym sensem, niż niejeden dojrzały bohater. Zastanawia mnie jak wygląda uzębienie Danny’ego, bo chłopak zjadał dużą tabliczkę czekolady dziennie, więc jeśli cukrzyca go nie dopadnie, to co najmniej szkliwo podda się w walce z taką ilością słodyczy. Powieść czyta się szybko, nie można narzekać na brak akcji i jestem pewna, że dla młodszego czytelnika będzie to lektura idealna. Ja jestem już jednak zbyt zrzędliwa i na wiele szczegółów ciężko mi było przymknąć oko.

Gdyby nie jedenastoletnia bratanica, pewnie nigdy nie sięgnęłabym po powieść Marii Krasowskiej. Młoda czytelniczka zakochała się w tej książce, czego nie można powiedzieć o mnie. Niestety, pióro autorki oraz wykreowana historia mnie nie zachwyciły. Pomysł na fabułę początkowo wydawał się ciekawy, niestety, wraz z kolejnymi stronami książki, było coraz słabiej. Niektóre...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Kobieta w mroku” przypomina scenariusz typowego kryminału klasy B, który ze studia filmowego trafiłby prosto na antenę telewizji Puls. Thriller ten nie zaskakuje niczym, absolutnie niczym! Główna bohaterka zachowuje się jak dziecko we mgle, nie jestem w stanie zrozumieć jak ta osoba była w stanie wychować dwoje dzieci i ich po drodze nie zgubić. Poznajemy wnikliwie historię Sarah, ale ciężko jej współczuć, gdyż bagno w którym się obecnie znajduje, wdepnęła z własnej woli i co najgorsze, jest całkowicie zadowolona ze swej bierności. Zagadka dotycząca domu i tajemniczej przeszłości Patricka jest tak banalna i przewidywalna, że w połowie można przerwać lekturę, ponieważ już zna się zakończenie tej historii. Wszyscy bohaterowie zachowują się irracjonalnie, nie mam pojęcia jak potrafili egzystować pod jednym dachem przez kilkanaście lat. Nastoletnie dzieci Sarah nie ustępują matce jeśli chodzi o ogromne problemy emocjonalne; w jednej chwili kochają ją i się o nią martwią, by za chwilę serdecznie jej nienawidzić i trzymać stronę ojca. Te zmiany są tak gwałtowne, że w niczym nie przypominają typowych nastoletnich huśtawek nastrojów. W powieści nie ma ani jednego pozytywnego bohatera, wszyscy są w jacyś sposób skrzywieni. Rozbawiła mnie scena, w której życzliwy uśmiech ze strony obcego mężczyzny sprawił, że Sarah natychmiast pomyślała o romansie(chwilę wcześniej wspominając jak bardzo kocha męża i ile mu zawdzięcza). To mogła być bardzo dobra historia o toksycznym związku i psychicznej kontroli, ale autorka stworzyła schematycznych bohaterów i historię, która jest kalką tego, co już wielokrotnie napisano. Ta książka nie wnosi niczego nowego do tego gatunku. Mam też wrażenie, że wiele szczegółów z życia Patricka było wysoce nierealnych, jak gdyby autorka stwierdziła, że w kryminale niedorzeczności nikogo nie obejdą. Gratuluję wydawcy umieszczenia w tytule spojlera ważnego dla fabuły, gdyż kobiecych postaci jest w książce jak na lekarstwo i większość czytelników szybko odkryje kim jest tytułowa kobieta w mroku. Zakończenie jest tak banalne, aż zęby bolą. Jeśli ktoś jest rozczarowany lekturą w połowie książki, zalecam ją sobie odpuścić, ponieważ koniec tej historii nie wynagrodzi czytelnikowi zmarnowanego czasu.

„Kobieta w mroku” przypomina scenariusz typowego kryminału klasy B, który ze studia filmowego trafiłby prosto na antenę telewizji Puls. Thriller ten nie zaskakuje niczym, absolutnie niczym! Główna bohaterka zachowuje się jak dziecko we mgle, nie jestem w stanie zrozumieć jak ta osoba była w stanie wychować dwoje dzieci i ich po drodze nie zgubić. Poznajemy wnikliwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nieco lepsza część niż „Przykry początek”. Hrabia Olaf jest ponownie bezkonkurencyjny, jego metamorfoza w asystenta Stefano była zarówno zabawna jak i przerażająca, jeśli weźmiemy pod uwagę los sierot Baudelaire. Drugi tom Serii niefortunnych zdarzeń niepokoi bardziej niż poprzednia część, sieroty stają się bezpośrednio świadkiem morderstwa, a pan Poe jest tak samo głupi i rozbrajająco ślepy jak w poprzedniej odsłonie cyklu. Słoneczko już nie tylko gryzie, ale również demaskuje zło. Hrabia Olaf swą charyzmą i mrocznym urokiem deklasuje dziecięcych bohaterów. Minusem było wyprzedzanie faktów przez autora, myślę że informowanie o rychłej śmierci bohatera zmniejszyło trochę szok związany z późniejszym morderstwem. Ogromnym plusem jest umiejętność zachowania równowagi między tym co straszne, a tym co potrafi szczerze rozbawić. Na pewno jest to wyjątkowo inteligentna powieść dla dzieci i młodzieży, którą pochłania się wyjątkowo szybko. Mam nadzieję, że intrygi w kolejnych częściach serii będą jeszcze ciekawsze i pomysłowe.

Nieco lepsza część niż „Przykry początek”. Hrabia Olaf jest ponownie bezkonkurencyjny, jego metamorfoza w asystenta Stefano była zarówno zabawna jak i przerażająca, jeśli weźmiemy pod uwagę los sierot Baudelaire. Drugi tom Serii niefortunnych zdarzeń niepokoi bardziej niż poprzednia część, sieroty stają się bezpośrednio świadkiem morderstwa, a pan Poe jest tak samo głupi i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dość ciekawy początek serii dla dzieci i młodzieży. Lemony Snicket w doskonale wyważony sposób operuje humorem i ironią, tworząc powieść dla dzieci, która nie jest aż tak niewinna, gdy spojrzy się na prezentowaną historię z perspektywy osoby dorosłej. Sieroty Baudelaire nie mają łatwo już od pierwszych stron powieści, a z czasem ich sytuacja tylko się pogarsza. Otaczają ich niezbyt lotni dorośli, którzy nie dostrzegają psychopaty w osobie hrabiego Olafa. Nowy opiekun sierot jest czasem tak przerysowany, aż zęby bolą, ale mnie to zupełnie nie przeszkadzało. Bardzo polubiłam teatralność niektórych sytuacji i postaci. Hrabia Olaf jest najsilniejszym punktem powieści, inteligentne rodzeństwo nie pozostaje jednak daleko w tyle, pomysł z gryzącym wszystko bobasem był strzałem w dziesiątkę. To co przeraża najbardziej, to głupota i ślepota dorosłych na dziejącą się dzieciom krzywdę. Autor mógł zrezygnować ze snucia aluzji co do współżycia z czternastolatką. Myślę, że literatura dziecięca i młodzieżowa powinna zostać nieskażona wszędobylskim nawiązaniem do seksu.
Nie jest to pozycja, która przypadnie do gustu każdemu dorosłemu czytelnikowi, ale z pewnością skradnie serce młodszego odbiorcy.

Dość ciekawy początek serii dla dzieci i młodzieży. Lemony Snicket w doskonale wyważony sposób operuje humorem i ironią, tworząc powieść dla dzieci, która nie jest aż tak niewinna, gdy spojrzy się na prezentowaną historię z perspektywy osoby dorosłej. Sieroty Baudelaire nie mają łatwo już od pierwszych stron powieści, a z czasem ich sytuacja tylko się pogarsza. Otaczają ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie miałam wygórowanych oczekiwań wobec tej książki, jednak zawarty w niej zbiór opowiadań bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Akcja każdej z opowieści toczy się w siedemnastowiecznej Francji, a główną rolę w każdej z nich odgrywa ekscentryczny doktor Domenic Jordan. Dzięki bliskim relacjom z kościelnymi hierarchami, zajmuje się on wyjaśnianiem kryminalnych zagadek, mających związek z magią i ponadnaturalnymi zjawiskami. Polubiłam głównego bohatera, nie da się jednak ukryć, że jego postać mocno nawiązuje do Sherlocka Holmesa (jest on diabelnie inteligentny, nie potrafi jednak zrozumieć najprostszych ludzkich emocji). To człowiek szukający prawdy przy pomocy wiary oraz nauki. O życiu Jordana wiemy niewiele, dopiero ostatnie zdania książki uchylają rąbka tajemnicy. Opowiadaniem, które najbardziej przypadło mi do gustu jest to, którego akcja toczyła się w odosobnionym górskim miasteczku. Wyjaśnienie historii opuszczonego kościoła i tajemniczych postaci wywołało u mnie ciarki. Autorka ma bardzo lekkie pióro i potrafi zaintrygować czytelnika, w porównaniu do wielu słynnych grafomanów w tym kraju, pani Kańtoch ma z pewnością pisarski talent. Jak to w przypadku zbioru opowiadań bywa, niektóre z historii są bardziej, a niektóre mniej udane. Dla zwolenników mocnych wrażeń mogą być one niewystarczające straszne. Spodobają się natomiast czytelnikom szukającym subtelnej dawki grozy i lektury wzbudzającej niepokój.
Całość oceniam na solidne 7/10 i z pewnością zabiorę się za kolejną część przygód bladolicego medyka.

Nie miałam wygórowanych oczekiwań wobec tej książki, jednak zawarty w niej zbiór opowiadań bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Akcja każdej z opowieści toczy się w siedemnastowiecznej Francji, a główną rolę w każdej z nich odgrywa ekscentryczny doktor Domenic Jordan. Dzięki bliskim relacjom z kościelnymi hierarchami, zajmuje się on wyjaśnianiem kryminalnych zagadek, mających...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

To moje pierwsze spotkanie z twórczością Lucy Maud Montgomery i z pewnością nie ostatnie. Gdyby istniała taka możliwość, oceniłabym tę powieść na osiem i pół gwiazdki. To przykład klasyki, która się w ogóle nie zestarzała, przesłanie które niesie historia głównej bohaterki jest aktualne także dzisiaj.
Styl autorki bardzo przypadł mi do gustu, mimo niewielkiej ilości stron Montgomery zawarła na kartach swej powieści szeroki wachlarz postaci i każda z nich jest w jakiś sposób intrygująca. Główna bohaterka, stara panna imieniem Valancy, zmienia swoje życie pod wpływem śmiertelnej diagnozy. Tej dziewczyny nie da się nie lubić, jej przemiana wywołuje spory popłoch wśród członków rodziny i powoduje szereg zabawnych sytuacji. Jestem zaskoczona jak udanie powieść Montgomery potrafi bawić współczesnego czytelnika. Jestem pewna, że wiele samotnych kobiet może utożsamiać się z lękami Valancy i tym, jak odbiera je najbliższe otoczenie. Powieść jest miejscami smutna i przygnębiająca, ale przede wszystkim potrafi rozbawić i napełnić nadzieją. Ta książka sprawia, że robi się ciepło na sercu i tym zapewniła sobie moje sympatię. Wątek romantyczny jest uroczy, ale nie przesłodzony. Fabuła jest miejscami odrobinę naiwna i przewidywalna, ale wydaje mi się, że taki już urok twórczości pani Montgomery.

To moje pierwsze spotkanie z twórczością Lucy Maud Montgomery i z pewnością nie ostatnie. Gdyby istniała taka możliwość, oceniłabym tę powieść na osiem i pół gwiazdki. To przykład klasyki, która się w ogóle nie zestarzała, przesłanie które niesie historia głównej bohaterki jest aktualne także dzisiaj.
Styl autorki bardzo przypadł mi do gustu, mimo niewielkiej ilości stron...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książkę Fannie Flagg przeczytałam błyskawicznie i równie szybko o niej zapomnę. Nastawiona byłam bardzo pozytywnie, sądziłam, iż ciepła opowieść o ponad stu trzydziestoletniej historii małego miasteczka w Stanach Zjednoczonych nie może mnie rozczarować, zwłaszcza, że napisała ją autorka „Smażonych zielonych pomidorów”. A jednak! Początek był obiecujący i do około trzydziestej strony powieści byłam zauroczona. Podobały mi się początki znajomości Lordora i Katariny, ich nieśmiałe listy oraz pierwsze chwile po przyjeździe dziewczyny do osady zamieszkanej w większości przez Szwedów. Niestety, moje uwielbienie prysło w chwili, gdy autorka postanowiła przyspieszyć akcję wydarzeń o kilka lat, jak się okazało, był to początek truchtu a czasem nawet sprintu przez prezentowaną historię. Tak olbrzymiej ilości bohaterów mógłby pozazdrościć autorce nawet Stephen King. Zrozumiałym jest, że przy ponad stuletniej historii miasteczka przewinie się duża liczba bohaterów, niestety ciągi często trudnych lub powtarzających się imion zniechęcały i utrudniały połapanie się w fabule. Rozdziały powieści są stanowczo za krótkie, czytelnik dosłownie przeskakuje od jednego bohatera do drugiego, przez co ciężko jest zagłębić się w fabułę i nawiązać więź z którąkolwiek z postaci (wyjątek stanowią ci, których poznajemy na samym początku, gdyż wtedy autorka była łaskawa nie biec z akcją wydarzeń na łeb na szyję).

Jedynymi wyróżniającymi się postaciami są osadnicy poznani na początku powieści oraz Elmer, której autorka poświęciła wyjątkowo sporo uwagi, dzięki czemu nie była ona nijaka i papierowa, jak dziewięćdziesiąt procent osób, przewijających się na kartach tej książki. Autorka postawiła na zbyt kronikarski sposób prezentowania historii, jestem zwolenniczką poznawania bohaterów niemal na wskroś, natomiast w książce brak jest jakiegokolwiek rysu psychologicznego postaci. Rozumiem, że pani Flagg chciała stworzyć powieść obyczajową, która będzie ciepła i optymistyczna, jednak przedobrzyła z polukrowaniem historii. Jestem pod wrażeniem faktu, że wszystkie okropne zawieruchy w historii USA omijały w magiczny sposób miasteczko w Wisconsin. Problemy na tle rasowym, wielki kryzys gospodarczy na początku lat trzydziestych XX wieku, czy choćby walka kobiet o uzyskanie praw wyborczych (autorka do niej nawiązała, ale w tak naiwny sposób to przedstawiła, że można by pomyśleć, iż była to dla ówczesnych kobiet bułka z masłem)nie istnieją w tej powieści. Kraina miodem i mlekiem (tego akurat było pod dostatkiem)płynąca. Sądziłam, że małomiasteczkowa atmosfera i ogrom bohaterów zapewni sporo sekretów, zawiłych relacji rodzinnych itp., ale niestety autorka wybrała drogę lukrowania rzeczywistości, aż czytelnika zaczyna po pewnym czasie mdlić. Historia głuchoniemej Hanne Marie została kompletnie zmarnowana, tak naprawdę poznajemy jej życie do momentu wyjścia za mąż, później staje się ona tylko wzmianką w kolejnych rozmowach pozostałych mieszkańców. Interesująca postać została ograniczona do roli żony siedzącej w sypialni całymi dniami! W wielu przypadkach czekałam na podjęcie przez bohaterów inicjatywy, zawalczenie o miłość lub sprawiedliwość, niestety, wszyscy przyjmują swój los z pocałowaniem ręki, niewielu się buntuje. Mdła sielanka, w której wszyscy sprawiają wrażenie szczęśliwych, a stają się wylewni dopiero po trafieniu na okoliczny cmentarz.
Sposób przedstawienia przez autorkę życia pozagrobowego był ciekawy, pogawędki na cmentarzu po pewnym czasie stały się jednak nużące, nikt mnie nie przekona, że taka forma zaświatów jest cudowna. Nic mnie jednak tak nie osłabiło jak ostatnie strony powieści, w których autorka przedstawia w oryginalny sposób dalsze losy zmarłych, którzy opuścili cmentarz. Nic tylko chwycić się za głowę (pozostanę zwolenniczką chrześcijańskiej wersji nieba).

Jedyna rzecz, która szczerze mnie rozbawiła, i dla której warto było dalej czytać tę książkę, to ogłoszenie zamieszczone w gazecie przez właściciela cmentarza:
"Nie wiesz, co kupić Tacie na Dzień Ojca?
Mamie z okazji Jej święta?
Zastanawiasz się, co kupić swojej drugiej połowie na najbliższą rocznicę?
Brylanty są na całe życie, ale kwatera na cmentarzu na wieczność"

Książkę Fannie Flagg przeczytałam błyskawicznie i równie szybko o niej zapomnę. Nastawiona byłam bardzo pozytywnie, sądziłam, iż ciepła opowieść o ponad stu trzydziestoletniej historii małego miasteczka w Stanach Zjednoczonych nie może mnie rozczarować, zwłaszcza, że napisała ją autorka „Smażonych zielonych pomidorów”. A jednak! Początek był obiecujący i do około...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Reportaż pani Sylwii Siedleckiej mocno mnie rozczarował, choć część niezadowolenia z lektury wynika z moich własnych, wygórowanych oczekiwań. Studiując filologię chorwacką poznałam Bułgarię na zajęciach z historii Bałkanów oraz folkloru Słowian Południowych, było to jednak poznawanie trochę po macoszemu, gdyż to Serbia i Chorwacja były na moim kierunku priorytetem. Moja wiedza jest zatem wyłącznie ciut więcej, niż podstawowa, dlatego sądziłam, że ten reportaż przedstawi mi nieznaną stronę tego kraju. Srodze się pomyliłam. Nie znalazłam w prezentowanych historiach zbyt wielu odkrywczych rzeczy. Autorka reportażu nie ukazuje w nim utrwalonego obrazu słonecznej Bułgarii, znanej polskim turystom, skupia się na przedstawieniu ciężkich lat komunizmu i dyktatury Todora Žiwkowa. Postać dyktatora pojawia się symbolicznie w każdej z prezentowanych historii. Niezwykle poruszający był rozdział dotyczący przymusowej bułgaryzacji Turków, którzy zamieszkują te tereny od czasu osmańskiego podboju Bałkanów. Autorka ukazała w nim dramat tysięcy tureckich rodzin, którym z dnia na dzień odebrano tożsamość lub zmuszono do opuszczenia kraju. Niestety, zaraz po poruszających historiach ciemiężonych ludzi, otrzymujemy nudny wykład na temat bułgarskiej muzyki ludowej. Poziom zamieszczonych historii jest strasznie nierówny, nieliczne potrafią zainteresować czytelnika, pozostałe zaś mogą skłonić do drzemki nad książką. Brakowało mi w przytaczanych historiach obrazu życia przeciętnego Bułgara, przemyśleń zwykłych ludzi jest zdecydowanie za mało. Autorka sprawia wrażenie osoby, która kocha Bułgarię i naprawdę ją zna, jednak według mnie przybliża ją czytelnikowi w mało interesujący sposób. Mam nawet wrażenie, że wielu laików może zniechęcić do głębszego poznawania skomplikowanej historii krajów bałkańskich.

Reportaż pani Sylwii Siedleckiej mocno mnie rozczarował, choć część niezadowolenia z lektury wynika z moich własnych, wygórowanych oczekiwań. Studiując filologię chorwacką poznałam Bułgarię na zajęciach z historii Bałkanów oraz folkloru Słowian Południowych, było to jednak poznawanie trochę po macoszemu, gdyż to Serbia i Chorwacja były na moim kierunku priorytetem. Moja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Klasyk literatury weird fiction, który niestety trochę mnie zawiódł. Spośród jedenastu opowiadań zamieszczonych w książce, tylko trzy spełniły moje oczekiwania. Niestety poziom zawartych w zbiorze historii jest nierówny, świetne i klimatyczne opowiadania są w mniejszości, znakomita większość jest nadmiernie rozwlekła i pozbawiona grozy. Ewers w swych opowiadaniach ukazuje zafascynowanie przemocą, cierpieniem oraz brzydotą. Obecny jest również wątek kazirodztwa i pedofilii. Jest to idealna lektura dla fanów wszelkiego rodzaju scen gore, dla mnie jednak za mało jest w tej książce niesamowitości i horroru. Najlepsze opowiadania to „Sukkub”, „Mamaloi” oraz rewelacyjny „Pająk”. Opowiadanie „Mamaloi” traktujące o podstarzałym kolonialiście, który wdaje się w romans z kapłanką voodoo, było przerażające ze względu na wyjątkowo mocne sceny krwawych rytuałów. Natomiast ostatnie z zawartych w książce opowiadań pt. „Pająk” jest bezapelacyjnie najlepsze w całym zbiorze. Opowiadanie to charakteryzuje niesamowity klimat; popadający stopniowo w obłęd główny bohater, tajemnica pokoju hotelowego i niesamowity finał tworzą mistrzowską historię. Pozostaje jedynie żałować, że nie wszystkie z prezentowanych opowieści trzymają poziom „Pająka”. Autor przedstawia w swych opowiadaniach mroczność ludzkiej natury, bohaterowie Ewersa wykazują zdolność do niebywałego okrucieństwa, grozy w czytelniku nie wywołuje nadprzyrodzone zło, ale to, do czego zdolny jest drugi człowiek. Podczas lektury uwagę czytelnika może przykuć kilka rasistowskich i antysemickich wtrętów autora, np. to w jaki sposób opisuje on obrzydzenie otoczenia na widok żydowskiego studenta, który kojarzy się wyłącznie z brudem i ohydnym wyglądem. Nie dziwi to jednak, biorąc pod uwagę sympatie nazistowskie, którym hołdował Ewers. Pod względem językowym i literackim to uczta czytelnicza, w której niestety za mało jest grozy i horroru.

Klasyk literatury weird fiction, który niestety trochę mnie zawiódł. Spośród jedenastu opowiadań zamieszczonych w książce, tylko trzy spełniły moje oczekiwania. Niestety poziom zawartych w zbiorze historii jest nierówny, świetne i klimatyczne opowiadania są w mniejszości, znakomita większość jest nadmiernie rozwlekła i pozbawiona grozy. Ewers w swych opowiadaniach ukazuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jest to moje drugie spotkanie z twórczością Mastertona, niestety, tym razem znacznie mniej udane. To dla mnie powieść z rodzaju guilty pleasure, do której lektury podeszłam z przymrużeniem oka, jednak nawet bezgraniczna miłość do horroru, nie uczyniła mnie ślepą na liczne wady i niedociągnięcia tej książki. Główna bohaterka strasznie denerwuje, jest to dojrzała kobieta, która zachowuje się wyjątkowo lekkomyślnie. Z każdą kolejną stroną zastanawiałam się jak to możliwe, że Lily wciąż żyje, gdy ma takie problemy z racjonalnym myśleniem. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy uprowadzone dzieci nie są bezpieczniejsze w towarzystwie porywacza. Jak się później okazało, moje obawy nie były bezpodstawne. Bohaterka jest wyjątkowo bezmyślną matką, ryzykującą życiem całej swojej rodziny, to postać strasznie egoistyczna. Lily jest zdziwiona tym, że podjęte przez nią działania mają swoje konsekwencje (któż by się tego spodziewał?). Szczególnie bawiło mnie akcentowanie w każdym rozdziale (i to kilkakrotnie), że „jest śnieżyca”, „pada śnieg”, „śnieg zaraz spadnie”, „opady śniegu zwiększyły częstotliwość”, etc. Pan Masterton niczym profesjonalny prezenter pogody raczy czytelnika niebywałą informacją, że na północy Stanów Zjednoczonych w okolicy grudnia i stycznia pada śnieg (któż by się tego spodziewał? - po raz drugi). Najciekawsze w tej historii jest oczywiście tytułowe Wendigo oraz indiańska para, której obecność rzeczywiście przysparza gęsiej skórki. To bez wątpienia najciekawsi bohaterowie, o co nietrudno w towarzystwie tak przeciętnej amerykańskiej mamusi jak Lily. Główna bohaterka musiała posiadać niesamowity urok, którego najwyraźniej nie dostrzegłam, gdyż rozkochała w sobie prawie każdego mężczyznę, napotkanego na swej drodze. Pozostaje tylko pozazdrościć adoratorów. Zakończenie jest srodze przekombinowane, mam na myśli szaleńczą jazdę samochodem, to jak bohaterowie próbują pokonać krwiożerczego ducha lasu jest bardziej zabawne niż straszne, ale wciąż wciągające (wydaje się to pozbawione sensu, ale proszę mi wierzyć, tak to jest z horrorem klasy B). Okropnie rażą sylwetki agentów FBI, nie wiem czy był to celowy zabieg autora, ale chyba szeryf z demencją i problemem alkoholowym miałby w sobie większy zapał do pracy niż zaprezentowana dwójka panów z wiecznie „podkrążonymi oczami”. Niespodziewany zwrot akcji na ostatniej stronie również nie zachwyca, przypomniał mi twist serwowany w filmach akcji z lat dziewięćdziesiątych. Czuję lekkie rozczarowanie, bo opis książki obiecywał krwisty horror z indiańskimi wierzeniami w tle, a w miejscu klimatycznego horroru otrzymałam thriller z krwawym stworem i wątkiem ponadnaturalnym. Pomysł na fabułę był znakomity, ale niestety potencjał został zmarnowany. Jeśli czytelnik przymknie oko na liczne bzdurne rozwiązania, czeka go nie najgorsza rozrywka.

Jest to moje drugie spotkanie z twórczością Mastertona, niestety, tym razem znacznie mniej udane. To dla mnie powieść z rodzaju guilty pleasure, do której lektury podeszłam z przymrużeniem oka, jednak nawet bezgraniczna miłość do horroru, nie uczyniła mnie ślepą na liczne wady i niedociągnięcia tej książki. Główna bohaterka strasznie denerwuje, jest to dojrzała kobieta,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Mam spory problem z oceną tej książki. Lektura debiutanckiej powieści Delii Owens wywoływała we mnie zachwyt, by chwilę później irytować nieprawdopodobieństwem określonych zdarzeń. Jest to wyjątkowo smutna opowieść, której akcja rozgrywa się na urokliwych mokradłach Karoliny Północnej. Główną bohaterkę poznajemy w chwili, gdy jest ona świadkiem odejścia swej matki z domu. To właśnie ten moment zmienia życie sześcioletniej dziewczynki raz na zawsze. Od tej pory musi ona dbać o samą siebie i patrzeć jak kolejne, ważne osoby w jej życiu, opuszczają ją nie oglądając się za siebie. Kya jest wyrzutkiem, którą okoliczna społeczność traktuje z odrazą lub zobojętnieniem. Pierwsza część powieści mnie pochłonęła, była bardzo dobra; niestety druga część, ta traktująca o życiu dorosłej Kyi, podobała mi się znacznie mniej. Ta powieść stoi przede wszystkim fantastycznymi opisami przyrody, mokradła wraz z żyjącymi na nich zwierzętami zdają się tak realne, iż ma się wrażenie przebywania na nich razem z bohaterką. Autorka pisze o potrzebie bliskości, o porażającym smutku opuszczonego przez rodzinę dziecka, którym nie interesuje się nikt, nie licząc czarnoskórego właściciela sklepu i przyjaciela z dzieciństwa. Historia Kyi to przykład tego jak okropne jest spędzanie życia w samotności, braku obecności drugiego człowieka nie jest w stanie zrekompensować nawet bliskość zachwycającej przyrody. Bohaterka potrzebuje drugiego człowieka tak bardzo, że lgnie do niego pomimo niejednokrotnych rozczarowań i krzywd. Powieść kilkukrotnie mnie wzruszyła, ale stało się tak głównie dlatego, że w wielu kwestiach utożsamiałam się z główną bohaterką.

Niestety, prezentowanej przez Owens opowieści brakowało czasem odrobiny realizmu. Bohaterka spędza życie bez chodzenia do szkoły, nie posiada dokumentów i nie jest ujęta w żadnym spisie ludności. Cała społeczność wie, że najprawdopodobniej mała dziewczynka mieszka sama, ale nikt nawet się nie fatyguje, by sprawdzić, czy dziecko nie przymiera z głodu. Złośliwi mogą powiedzieć, że to historia żeńskiego odpowiednika Tarzana z Karoliny Północnej lat sześćdziesiątych. Nie wątpię, że w Stanach nie takie rzeczy mogą mieć miejsce, ale późniejsze propozycje, jakie otrzymuje bohaterka są tak bajkowe, że można by pomyśleć, iż bije na głowę niejednego naukowca. Rozumiem, że autorka musi czasem wynagrodzić ciężkie życie bohaterce, ale niech czyni to z umiarem. Pominę wymownie postać ukochanego brata, który niczym szczur ucieka z tonącego statku i pojawia się po kilkunastu(!) latach, zupełnie jakby nie pamiętał adresu, spod którego tak szybko uciekł. Jak miło, że postanowił w końcu wpaść na herbatę! Niektórych rozwiązań fabularnych można się było spodziewać w miarę upływu akcji. Historia młodzieńczej miłości jest cudowna, jednak głupota jaką wykazał Tate i jak ją usprawiedliwił, nie została przeze mnie zrozumiana. Jeśli znał on naszą bohaterkę, jego działanie pozostaje w pełni niezrozumiałe, ale podejrzewam że autorka chciała dodać historii dramatyzmu i zapoczątkować jakoś dalszy rozwój wypadków. Szkoda, że postanowiła użyć przy tym oklepanego schematu, niczym z przeciętnego romansu.

Uważam, że przedłużone zakończenie, traktujące o dalszych losach bohaterów, było niepotrzebne. To, co odkrywa Tate na końcu powieści było zbędne, gdyż czytelnik zdawał sobie sprawę co wydarzyło się feralnego dnia na wieży obserwacyjnej. Autorka powinna postawić na subtelność, aniżeli w łopatologiczny sposób upewniać odbiorcę w jego domysłach. Jest to flagowy przykład powiedzenia, że mniej znaczy więcej. Czytelnik pozostaje ze słodko-gorzkim zakończeniem i smutnym wnioskiem, że nigdy nikogo nie poznamy do końca, dziewczynka z bagien, tak jak każdy, miała swoje sekrety. To bardzo dobra powieść, która podbije wiele czytelniczych serc, ale brakuje jej sporo do tego, by nazwać ją powieścią wybitną.

Mam spory problem z oceną tej książki. Lektura debiutanckiej powieści Delii Owens wywoływała we mnie zachwyt, by chwilę później irytować nieprawdopodobieństwem określonych zdarzeń. Jest to wyjątkowo smutna opowieść, której akcja rozgrywa się na urokliwych mokradłach Karoliny Północnej. Główną bohaterkę poznajemy w chwili, gdy jest ona świadkiem odejścia swej matki z domu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Książka idealna dla młodzieży, dla starszego czytelnika historia ta może być jednak nieco uładzona i miejscami lekko odrealniona. Główna bohaterka powieści to uzdolniona plastycznie piętnastolatka, córka profesora Uniwersytetu, dziewczyna zdająca sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w jakim znalazł się jej kraj. Lina wraz z rodziną zostaje siłą wyrwana z dostatniego życia na Litwie, by znaleźć się na terenach mroźnej Syberii, gdzie walczy o przetrwanie i zachowanie resztek ludzkiej godności. Szczególnie mocne są pierwsze rozdziały powieści, na które składa się nocne aresztowanie oraz podróż w okropnych warunkach, a także głód i śmierć wyglądające z każdego kąta bydlęcego wagonu. Retrospekcje występujące między kolejnymi rozdziałami były ciekawym dodatkiem, rzucającym światło na przyczyny zesłania rodziny Liny oraz jej życie przed wojną. Polubiłam główną bohaterkę, chociaż zdarzały się momenty, w których zachowywała się ona nadzwyczaj lekkomyślnie, będąc już dłuższy czas na zesłaniu i zdając sobie sprawę z grożącego jej niebezpieczeństwa. O niektórych, trudnych aspektach zsyłki autorka jedynie wspomina, np. gwałtach i wykorzystywaniu kobiet, skupia się przede wszystkim na problemie głodu i wycieńczenia, a także walce o niezłamanie ducha. Razi przede wszystkim wyidealizowana postać matki Liny, a także niejasna postawa enkawudzisty Kreckiego (autorka sądziła chyba, że wspomnienie o jego ciężkim dzieciństwie, sprawi, iż czytelnik spojrzy na niego łaskawszym okiem; mnie to nie przekonało). Niektóre z wybranych przez autorkę rozwiązań doskonale odnalazłyby się w scenariuszu amerykańskiego filmu, ale zastosowane w powieści, rażą banalnością i melodramatyzmem. Ogromnym minusem są krótkie rozdziały, takie poszatkowanie fabuły nie służy tej książce. Niektórych może rozczarować nieco urwane zakończenie, moim zdaniem to zawarte w epilogu jest wystarczającym zamknięciem losów rodziny Vilkas. Książka ta w przystępny i ciekawy sposób przybliży młodemu czytelnikowi temat zesłania, w miejscu Liny równie dobrze mogłaby się znaleźć polska nastolatka, która miała nieszczęście mieszkać na wschodnich terenach Rzeczpospolitej.

Książka idealna dla młodzieży, dla starszego czytelnika historia ta może być jednak nieco uładzona i miejscami lekko odrealniona. Główna bohaterka powieści to uzdolniona plastycznie piętnastolatka, córka profesora Uniwersytetu, dziewczyna zdająca sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w jakim znalazł się jej kraj. Lina wraz z rodziną zostaje siłą wyrwana z dostatniego życia na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Serial widziałam dobrych kilka lat temu i wiedząc, że książka to po prostu niezmieniony scenariusz nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań. Pierwsze dwadzieścia stron książki to prezentacja procesu powstawania serialu oraz tego jak powstawał scenariusz. Początkowo czytało się dość opornie, ale po przywyknięciu do takiej formy opowieści, pochłonęłam tę historię błyskawicznie. Król horroru jest tutaj w najwyższej formie. Wydarzenia mają miejsce na wyspie, znanej już fanom Kinga z powieści o Dolores Claiborne. Mała wyspiarska społeczność zostaje całkowicie odcięta od reszty świata, a wraz z nadciągającą śnieżycą pojawia się w miasteczku zło w czystej postaci. Kim jest tajemniczy przybysz? King daje czytelnikowi liczne wskazówki, odwołując się przede wszystkim do Biblii, ale sam Linoge pozostaje intrygującą zagadką do ostatnich stron historii. Jak to u Kinga, prezentowana społeczność posiada ogromną ilość mrocznych sekretów, które stopniowo odkrywane są przed czytelnikiem. Każdy z prezentowanych bohaterów jest wyrazisty i tak autentyczny, jak tylko King potrafi kreślić. Trup ściele się gęsto, czytelnikowi towarzyszy nieustanne poczucie niepokoju, potęgowane przez nastrojową scenerię i uczucie osaczenia. Opis sztormu jest doskonały, śnieg i mróz wyziera z każdej strony, a to wszystko jedynie potęguje odizolowanie społeczności, która staje się zdana tylko na siebie w konfrontacji z wcielonym złem. Nawiązanie do zniknięcia kolonii Roanoke dodało historii smaczku. Postać antagonisty jest największym plusem tej książki. Linoge jest fantastyczny jako zło wcielone, intryguje a nawet zachwyca swym okrucieństwem, ale również końcową sprawiedliwością. Fabuła jest nieprzewidywalna, aż do finałowych rozstrzygnięć z udziałem dzieci, wtedy czytelnik zaczyna przeczuwać komu przypadnie tragiczny los. Jak się okazuje nawet wybór mniejszego zła pociąga za sobą ogromne i tragiczne konsekwencje dla mieszkańców. King nie oszczędza swych bohaterów, można powiedzieć że dzieli złem każdemu po równo.

Dla czytelników, którzy narzekają na przegadane powieści Kinga, będzie to miła odskocznia. Forma scenariusza ograniczyła do minimum ilość mnogich opisów, które tak uwielbia amerykański pisarz. Dla mnie będzie to z pewnością jedno z ulubionych dzieł Kinga. Niezmiernie żałuję jednak, że pisarz nie zdecydował się wydać tej historii w formie powieści, uważam że zyskałaby ona jeszcze więcej, psychologia postaci byłaby pogłębiona, gdyż w scenariuszu są to najczęściej krótkie zdania, przeznaczone dla odtwórców ról. Pozostaje to jednak rozrywka najwyższych lotów dla każdego fana horroru.

Serial widziałam dobrych kilka lat temu i wiedząc, że książka to po prostu niezmieniony scenariusz nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań. Pierwsze dwadzieścia stron książki to prezentacja procesu powstawania serialu oraz tego jak powstawał scenariusz. Początkowo czytało się dość opornie, ale po przywyknięciu do takiej formy opowieści, pochłonęłam tę historię błyskawicznie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bardzo dobry reportaż, który jednak pozostawił we mnie pewien niedosyt. To kolejna pozycja, która pozbawia czytelnika złudzeń co do wyidealizowanego obecnie obrazu międzywojnia. Książka Janickiego przede wszystkim ukazuje jak niełatwe było życie kobiety w II Rzeczpospolitej. Poziom wiedzy oraz podejście psychiatrów oraz prawników do kwestii gwałtu był druzgocący. W okresie międzywojnia uważano, że nie ma mowy o gwałcie, gdy kobieta nie potrafiła się obronić przed napastnikiem. Udowadniano, że gdyby ofiara nie chciała doprowadzić do stosunku to broniłaby się zaciekle, a ponieważ uległa prześladowcy – gwałtu nie było. Niektóre z przytoczonych opinii, wygłaszanych przez autorytety tamtego okresu z dziedziny sądownictwa, sprawiają że włos się jeży na głowie. Autor ukazuje z jaką znieczulicą, szyderstwem ze strony gazet oraz prawa musiały radzić sobie liczne ofiary przemocy seksualnej. Bieda, wysoki poziom analfabetyzmu, różnice w prawie wynikające z byłych zaborów, przemoc także ze strony policji (autor przytacza historie, w których napastowana kobieta nie tylko nie otrzymuje pomocy od stróżów prawa, ale zostaje przez nich zgwałcona na komisariacie, i to w jednym z większych miast ówczesnej Polski). Przeraża to, jak bagatelizowano ten haniebny proceder. Można tylko domyślać się jak nierealne są oficjalne statystyki, gdyż wiele kobiet wybierało milczenie, wiedząc że większość gwałcicieli nie spędzała choćby dnia w areszcie. Janicki nie tylko porusza problem gwałtu w kraju nad Wisłą, ale przytacza również ówczesne poglądy na wszelkiego rodzaju fetysze, ekshibicjonizm, stalking, stosowanie środków przypominających dzisiejsze tabletki gwałtu, a także handel żywym towarem.

Żałuję, że reportaż w głównej mierze opiera się na relacjach sądowych, autor na podstawie odszukanych dokumentów przedstawia podejście prawników, lekarzy, a także prasy do wykorzystywania kobiet. Brakuje tutaj głosu samych poszkodowanych, są nieliczne wycinki z gazet, do których pisały listy załamane brakiem pomocy kobiety. Wpływ na brak wystarczających relacji może mieć fakt, iż gwałt był ogromnym tematem tabu (tak naprawdę wciąż nim pozostaje). Brakuje tej książce pogłębionej analizy i przyczyn poruszanych problemów.

Z reportażu Janickiego wyłania się przygnębiający obraz kraju, który udawał że gwałt nie istnieje, a jeśli do niego dochodzi, to tylko wśród opóźnionej w rozwoju biedoty; za pedofilię zaś odpowiadają wyłącznie Żydzi. Kobieta w II Rzeczpospolitej nie była jedynie ofiarą gwałciciela, ale przede wszystkim prawodawstwa oraz ówczesnego stanu wiedzy medycznej. Po lekturze tej książki nasuwa się smutny wniosek, że dziś, sto lat później, policja niejednokrotnie lekceważąco traktuje ofiary napaści, prawo często stoi po stronie prześladowcy, aniżeli faktycznej ofiary; prasa zaś szuka jedynie sensacji.

Bardzo dobry reportaż, który jednak pozostawił we mnie pewien niedosyt. To kolejna pozycja, która pozbawia czytelnika złudzeń co do wyidealizowanego obecnie obrazu międzywojnia. Książka Janickiego przede wszystkim ukazuje jak niełatwe było życie kobiety w II Rzeczpospolitej. Poziom wiedzy oraz podejście psychiatrów oraz prawników do kwestii gwałtu był druzgocący. W okresie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Bałam się tej kontynuacji, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Mam nawet wrażenie, że historia dalszych losów mieszkańców Crosby podobała mi się bardziej, niż pierwsza część. Olive jest wciąż sobą, choć widoczne są minimalne zmiany w jej usposobieniu. Główna bohaterka pozostaje złośliwa, szczera do bólu, a przy tym pomocna, gdy wymaga tego sytuacja. Tylko jedno z zawartych w książce opowiadań podobało mi się mniej, to dotyczące braci Burgess. Wpływ miały na to sylwetki ich małżonek. Nie jestem w stanie zdecydować, która z kobiet bardziej mniej irytowała. Żałuję, że syn Olive jest w tej części bardziej na uboczu, chociaż ich relacja ulega widocznej poprawie. Komentarze głównej bohaterki dotyczące jej synowej oraz dzieci, bawią jak zawsze. Podoba mi się styl Elizabeth Strout, to jak tworzy postaci, które są do bólu autentyczne. Mieszkańcy Crosby mają sporo sekretów, które odkrywa się z największą przyjemnością. Po raz kolejny widać jak duży wpływ na pozostałych mieszkańców ma Olive Kitteridge. Strout porusza tu przede wszystkim kwestię starości i śmierci, pogodzenia się z przeszłością i cieszenia z tego, co jeszcze przed bohaterami pozostało. Opowiadania potrafią rozbawić, wzruszyć, a przede wszystkim skłonić do refleksji. Ta część jest smutniejsza od poprzedniej, z tego względu że skupia się na przemijaniu ludzkiego losu, radzeniu sobie z chorobą oraz powolną utratą samodzielności. Z żalem dobrnęłam do końca książki, gdyż wredna profesor matematyki skradła moje serce i zajmuje zaszczytne miejsce wśród moich najukochańszych literackich bohaterek.

Bałam się tej kontynuacji, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Mam nawet wrażenie, że historia dalszych losów mieszkańców Crosby podobała mi się bardziej, niż pierwsza część. Olive jest wciąż sobą, choć widoczne są minimalne zmiany w jej usposobieniu. Główna bohaterka pozostaje złośliwa, szczera do bólu, a przy tym pomocna, gdy wymaga tego sytuacja. Tylko jedno z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Fantastyczna powieść dla młodzieży, która mile mnie zaskoczyła. Autora poznałam już wcześniej, czytając horror „Sanato”, nie miałam jednak pojęcia, że tak udanie tworzy on również powieści dla młodszych czytelników. Po tę książkę może sięgnąć każdy, niezależnie od wieku. Bardzo podoba mi się styl autora, sposób w jaki wykreował bohaterów i świat, który odkrywa Łukasz za tytułowymi, niebieskimi drzwiami. Będąc świeżo po lekturze „Koraliny” dostrzegam kilka podobieństw fabularnych i uważam, że książka Szczygielskiego jest znacznie lepsza. Przedstawiona historia zaciekawia od pierwszej strony, złapałam się nawet na tym, że żałuję iż tak szybko dobiegła końca. Wszystkie postaci wzbudzają sympatię, szczególnie czwórka nastolatków z grubasem Pchełką na czele. Autor umiejętnie przeplatał momenty przerażające i wywołujące gęsią skórkę z zabawnymi wtrętami, których autorem był wspomniany Pchełka. Scena, w której Łukasz odkrywa zmianę w zachowaniu ciotki była niczym z rasowego horroru. Ta książka ma w sobie wszystko to, co powinna mieć dobra powieść dla młodzieży – doskonale odwzorowane realia życia nastolatków, wyrazistych bohaterów, którzy zachowują się jak dzieci (a nie wypowiadają kwestie wszystkowiedzących dorosłych), niewymuszony dowcip oraz interesującą historię, która ma logiczne, ale wciąż niespodziewane zakończenie. To właśnie zakończenie rozłożyło mnie na łopatki, bo nie spodziewałam się tego, kim jest Krwawiec, ani czym tak naprawdę jest świat za niebieskimi drzwiami. Ostatnie zdania książki pozostawiają nas jednak z lekką niepewnością. Jedynym minusem był dla mnie wątek z glomami, młodszemu czytelnikowi może być ciężko zrozumieć zawiłości nauki, którą przedstawił autor. Szczygielski zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Warsztat, pomysł i wykonanie są na najwyższym poziomie. Wreszcie książka, którą z czystym sumieniem mogę podarować bratanicy.

Fantastyczna powieść dla młodzieży, która mile mnie zaskoczyła. Autora poznałam już wcześniej, czytając horror „Sanato”, nie miałam jednak pojęcia, że tak udanie tworzy on również powieści dla młodszych czytelników. Po tę książkę może sięgnąć każdy, niezależnie od wieku. Bardzo podoba mi się styl autora, sposób w jaki wykreował bohaterów i świat, który odkrywa Łukasz za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Mastertona, ale z pewnością nie będzie ono ostatnim. Może się wydawać, że historia traktująca o przeklętym, mahoniowym krześle nie ma szans się obronić. Masterton udowadnia jednak, że jest to możliwe, co więcej, jest to wyjątkowo wciągająca opowieść. Akcja powieści nie spowalnia ani na chwilę, nie ma tutaj mowy o jakichkolwiek dłużyznach i zbędnej treści. Podczas lektury towarzyszy czytelnikowi napięcie, które nie odpuszcza aż do finałowego rozwiązania zagadki. Nie spodziewałam się początkowo, że wątek biblijny będzie miał tak ważne znaczenie w miarę, gdy będziemy zbliżać się do kulminacyjnego momentu historii. Scena z przeprowadzaniem egzorcyzmu – przerażająca. Solidnie straszyły również momenty, w których główny bohater natykał się na krzesło w najmniej spodziewanym momencie. Mam jednak mieszane uczucia co do zakończenia powieści. Z jednej strony jest ono srodze przekombinowane (mam na myśli działania, których dokonują sprzymierzeńcy krzesła), a z drugiej sposób, na który wpada Delatolli wydaje się tak banalny, że trudno nie kiwać głową z dezaprobatą. Wątek Minotaura również wydawał mi się zbędny i nie wniósł niczego istotnego do fabuły. Jest to dobry horror klasy B, przykład solidnej rozrywki, która potrafi niejednokrotnie przestraszyć.

To moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Mastertona, ale z pewnością nie będzie ono ostatnim. Może się wydawać, że historia traktująca o przeklętym, mahoniowym krześle nie ma szans się obronić. Masterton udowadnia jednak, że jest to możliwe, co więcej, jest to wyjątkowo wciągająca opowieść. Akcja powieści nie spowalnia ani na chwilę, nie ma tutaj mowy o jakichkolwiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Klasyka powieści gotyckiej, która dla współczesnego czytelnika będzie już niestety trącić myszką. Dziś utwór prekursora literatury grozy prędzej rozbawi, niźli solidnie przerazi. Jest to tak naprawdę romans grozy, silnie nawiązujący do literatury średniowiecznej i etosu rycerstwa. Groza jest tutaj na dalszym planie. Cała historia jest nieskomplikowana, opowiada o księciu Manfredzie, który jest świadkiem upadku swego rodu, wskutek braku męskiego potomka, co jak się później okazuje powiązane jest silnie z pewną przepowiednią. Książka licząca nieco ponad sto stron urzekła mnie przede wszystkim językiem i postacią bezwzględnego Manfreda. Co prawda czytelnik dość szybko odkryje liczne powiązania i rozwiązanie zagadki zamczyska, ale nie odbiera to powieści nic z jej uroku. Zakończenie niczym żywcem wyjęte z twórczości Szekspira. Dla osób zainteresowanym klasyką grozy jest to coś z czym warto się zapoznać, choć dla wielu fanów współczesnego horroru, będzie to zbyt nużąca historia.

Klasyka powieści gotyckiej, która dla współczesnego czytelnika będzie już niestety trącić myszką. Dziś utwór prekursora literatury grozy prędzej rozbawi, niźli solidnie przerazi. Jest to tak naprawdę romans grozy, silnie nawiązujący do literatury średniowiecznej i etosu rycerstwa. Groza jest tutaj na dalszym planie. Cała historia jest nieskomplikowana, opowiada o księciu...

więcej Pokaż mimo to