rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Pytanie, które mnie zajmuje od dawna, nie tylko przy odbiorze literatury, ale sztuki w ogóle: Czy twórca, który już się wypowiedział przez swoje dzieło, powinien/chce wypowiadać się jeszcze w inny sposób na temat. Zdania są podzielone i oczywiście nie ma prostej odpowiedzi. Jest zapotrzebowanie publiczności na takie dodatkowe wypowiedzi, poza tym jest promocja/reklama, która w dzisiejszym świecie zalanym przez setki, tysiące "produkcji artystycznej" wyławia teoretycznie najwartościowsze rzeczy. Biografia należy trochę do tej kategorii. Nie wystarczy twórczość autora? Trzeba jeszcze grzebać mu w życiorysie... Ale może to ludzka ciekawość - interesujemy się życiem sławnych. No i ja przeczytałam tą książkę żeby zaspokoić swoją ciekawość i dowiedzieć się, jaki to on był, ten mój ukochany pisarz. Czy się dowiedziałam? I tak i nie. Hrabal się wymyka. Chodzi swoimi ścieżkami, nie lubi być zamknięty, lepiej się czuje w naturze i trochę sam. Lepiej mu się rozmawia z kotami niż z ludźmi, chociaż jednak czerpie inspirację z kontaktu z drugim człowiekiem i pewnie lepiej rozumie prawa natury niż społeczności. Ale to wszystko jest między wierszami, a jego życie wygląda na dość smutne. Ile miał stresów i jak sobie z tym radził? Życie na huśtawce - jak już jest wydawca, to uaktywnia się cenzura, a jak na reszcie zaczyna być doceniany, to opozycja pali jego książki, bo nie okazał się bohaterem. Zaraz jednak zostaje objęty zakazem publikacji i jego książki są wydawane w drugim obiegu. Naprawdę, trudno się w tym wszystkim połapać, a jeszcze ma wieczne towarzystwo w postaci smutnych tajniaków. Pisać zaczął dość późno, wydawać zaczął po czterdziestce, a najlepsze swoje rzeczy napisał po pięćdziesiątce. Wszystko pomieszane i nietypowe. Gdy osiąga sukces, to wydaje się, że go to wszystko nie obchodzi, ale jak to traci to mu żal. Czy potrzebowałam o tym czytać? I tak i nie. Tak, bo mnie to ciekawiło, jakbym tej ciekawości nie zaspokoiła to by mnie dalej co jakiś czas uwierała. Nie, bo ja kocham Hrabala z jego książek, ten jego sposób pisania i tajemnicę, jak to mu się udaje, że czytelnik wierzy, że te wszystkie historie są najprawdziwszą prawdą. Że tak pięknie jak na Libni nie jest nigdzie, ale też ta Liben to miejsce w którym jest się u siebie. Ono nie należy tylko do Hrabala, ale do każdego, kto to czyta. I wujek Pepin jest też moim wujkiem, a Hrabal narrator najwspanialszym człowiekiem na Ziemi. Chciałabym być jego Eliską, albo Egonem Bondą i bawić się na tych weselach w domu. Ale to wszystko bym chciała z powodu jego książek. Tamten Hrabal i jego literacka kreacja jest pociągający. Może po to się czyta biografie, żeby właśnie się o tym dowiedzieć? A może po to się czyta, żeby sobie uświadomić, że te światy nie istniały na prawdę, albo wręcz odwrotnie - istniały, bo Autor je zobaczył i opisał dla nas. Jak spojrzeć na zdjęcie z ulicy Na Grobli, to faktycznie, trzeba mieć wyobraźnię, żeby zobaczyć tą cudowną krainę pełną słońca i radości istnienia. No, ale od czego twórcza inwencja, zwłaszcza jak się jest Hrabalem?

Pytanie, które mnie zajmuje od dawna, nie tylko przy odbiorze literatury, ale sztuki w ogóle: Czy twórca, który już się wypowiedział przez swoje dzieło, powinien/chce wypowiadać się jeszcze w inny sposób na temat. Zdania są podzielone i oczywiście nie ma prostej odpowiedzi. Jest zapotrzebowanie publiczności na takie dodatkowe wypowiedzi, poza tym jest promocja/reklama,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Brzydki, zły i szczery"(?) - jeśli skusi was ten tytuł, to się srodze zawiedziecie.
W swoich gawędach Ostry jest dokładnym jego przeciwieństwem. Śliczny, dobry i miłujący cały świat chłopiec zabrał się za pisanie laurki na swój temat i nawet też swoich kolegów po koleżeńsku ślicznie wybielił (chociaż oni akurat pewnie woleli by być czarni...). Okazuje się że polski rap tworzą same słodkie baranki, które czasem coś tam wypiją i zajarają, ale to raczej na imieninach u cioci, bo tak to ciężko pracują od rana do nocy, rodzina jest dla nich najważniejsza, a tolerancja i szacunek do do wrogów i przyjaciół wyssali z mlekiem matki, spędzając dzieciństwo na łódzkich osiedlach, słynących z wcielania w życie takich haseł jak "peace and love". Jeśli słyszeliście kiedyś jakieś historie "mrożące krew w żyłach" o polskim rapie, albo o rapie w ogóle, to poczytajcie Ostrego. Nic z tych rzeczy. Wszyscy tam są jakby wyjęci z wywiadów w kobiecych czasopismach. Nie dowiecie się jak jest, tylko jak powinno być, albo jak Autor sobie to wyobraża, że może mógłby być taki czy siaki. Wysłuchałam tego wszystkiego w formie audiobooka czytanego przez Autora i gdyby trwał dłużej, to nie wiem, czy zniosłabym więcej tego lukru. Jakby powiedział Wojciech Gołębiewski: wzruszyłam się jak stary siennik. Doceniam intencje Ostrego, jednak, przykro mi, nie przekonał mnie do swojej prawdy. Jak ktoś lubi bajki niech czyta, ale na własną odpowiedzialność.

"Brzydki, zły i szczery"(?) - jeśli skusi was ten tytuł, to się srodze zawiedziecie.
W swoich gawędach Ostry jest dokładnym jego przeciwieństwem. Śliczny, dobry i miłujący cały świat chłopiec zabrał się za pisanie laurki na swój temat i nawet też swoich kolegów po koleżeńsku ślicznie wybielił (chociaż oni akurat pewnie woleli by być czarni...). Okazuje się że polski rap...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Narracja jest zbudowana wokół spotkania córki z matką w szpitalu, gdzie ta pierwsza jest leczona na jakąś chorobę. Leży tam i się martwi, czy w ogóle przeżyje i co wtedy będzie z jej małymi córeczkami i z mężem. Matka pojawia się niespodziewanie, zostaje na kilka dni i tytułowa Lucy nam o tym opowiada. To takie trochę wspomnienia, a trochę psychoanaliza. Na koniec autorka dorzuca jeszcze szybkie streszczenie dalszych losów Lucy, która najpierw mówi, że nie potrafi opowiedzieć o swoim małżeństwie, po czym to właśnie robi. Ta książka jest takim zapisem opowieści z życia wziętych, jakby zarejestrowanych rozmów na żywo, albo opowiadań historyjek o znajomych i nieznajomych i tego, co, przy okazji, człowiek sobie myśli i czuje. Jest też tam trochę porządku chronologicznego, żeby zaraz potem przejść do myśli, odczuć i rozmów. To, co pisarce świetnie wychodzi to właśnie ten misz-masz z rzeczywistości. To jest bardzo filmowe i dobrze buduje napięcie tej opowieści. Jednocześnie jej bohaterka jest odmalowana bardzo realistycznie z tą swoją niekonsekwencją, uczuciowością i brakiem krytycyzmu czasami, a czasami wręcz przeciwnie. Jak w życiu. Dlatego ta książka jest trochę kontrowersyjna, jak dla mnie, bo nie jestem przekonana, czy tak bardzo mnie ten realizm interesuje. Dobrze się może sprawdzić jako lustro, kiedy zobaczymy w tekście siebie, ewentualnie znajome nam osoby. Jednak to jest kwestia upodobań. Jak ktoś lubi czytać o życiu tak 1:1 to mu się spodoba. Jeśli jednak szuka się w literaturze czegoś więcej, to może być trochę nudnawo. To takie moje osobiste refleksje.

Ponieważ, jak zwykle, mam wątpliwości, czy słuchanie książki w formie audiobooka jest tym samym co czytanie, to skończę uwagą na ten temat.
Wysłuchałam tekstu w interpretacji Danuty Stenki i mam podejrzenie, że gdyby nie ona to jednak nie doczytałabym tej książki do końca. Aktorka nadaje tej opowieści trochę charakteru i pozytywnych emocji. Dzięki jej czytaniu bohaterka nabiera ciała i staje się jakby "żywsza", moim zdaniem. Sympatyczny ton wyzwala jakąś empatię i niweluje trochę niekonsekwencje i lekką egzaltację, którą czasem przejawia Lucy i chociaż jest to bardziej "podskórne" niż oczywiste, to jednak wyczuwalne. Dlatego myślę, że jej książki, chociaż są świetnie napisane, to jednak bardziej się sprawdzają w adaptacji, pewnie najlepiej filmowej, co można zobaczyć na przykładzie "Olive Kitteridge".

Narracja jest zbudowana wokół spotkania córki z matką w szpitalu, gdzie ta pierwsza jest leczona na jakąś chorobę. Leży tam i się martwi, czy w ogóle przeżyje i co wtedy będzie z jej małymi córeczkami i z mężem. Matka pojawia się niespodziewanie, zostaje na kilka dni i tytułowa Lucy nam o tym opowiada. To takie trochę wspomnienia, a trochę psychoanaliza. Na koniec autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tą książkę bardzo dobrze mi się czytało, chociaż jest to dość przygnębiająca lektura.
Historie, które przedstawia Autorka są takie zwykłe, proste, ale mało optymistyczne w swojej wymowie. Bohaterowie są wzięci z ulicy, opowieści się przeplatają a wszystkich łączy życie więzienne na które zostali skazani. Społeczność ukazana w książce nie jest taka znów codzienna, bo jest to trochę obraz patologii, ale jednocześnie Autorka pokazuje tych ludzi z dużą empatią, co pozwala czytelnikowi na zobaczenie człowieka w przestępcy. Nie jest to oczywiście jakieś wielkie odkrycie, bo już od dawna wiadomo, że każdy czyn jest czymś zmotywowany i czasem nawet nieprawdopodobne się wydaje, że dana osoba mogła popełnić jakąś zbrodnię. Spektakularni przestępcy (jak np. Ted Bundy) mieli nawet swoich fanów, bo też ich osobowość i osobliwość (w pewnym sensie) jest jakoś fascynująca dla ludzi. Tutaj jednak są przedstawione szare, zwykłe postaci, które nie mają tak błyskotliwego charakteru, a nawet jeśli, to są gwiazdami raczej w tym świecie i w tym środowisku. Jednocześnie nie ma tu epatowania jakąś makabrą, bo też rzeczywistość więzienna jest przeważnie nudna i szara, choć zdarzają się też sensacje, jak to w życiu.
Najbardziej przygnębiające w tej książce jest to, że te historie są takie realistyczne. Życie zdeterminowane przez wychowanie w kiepskiej dzielnicy, co potem skutkuje brakiem pomysłu na poprawę swojego bytu, bo człowiek uczy się w dzieciństwie jakiś zachowań, które potem powiela w dorosłości. Bez zastanowienia, bardzo często, bez wsparcia i w towarzystwie takich samych ludzi, którzy nie pozwolą, nawet nieświadomie, na to, żeby wyskoczyć ponad ten standard. Zupełnie inna perspektywa, a czasem też schemat myślenia poza który nie ma wyjścia doprowadzają ich do więzienia, które często staje się po prostu domem do którego się wraca. Niewiele potrzeba, żeby się tam znaleźć, a potem ciężko się wydostać, bo nikt i nic tych ludzi nie wspiera, brak możliwości i pieniędzy spychają na margines, gdzie znajduje się podobne sobie towarzystwo, a potem to już na ogół nie ma wyjścia.
Pesymistyczny ton całości jest jednak przełamany miejscami czarnym humorem i generalnie bardzo ciekawa i wciągająca była to lektura. Warto przeczytać, chociaż bez happy endu.

Tą książkę bardzo dobrze mi się czytało, chociaż jest to dość przygnębiająca lektura.
Historie, które przedstawia Autorka są takie zwykłe, proste, ale mało optymistyczne w swojej wymowie. Bohaterowie są wzięci z ulicy, opowieści się przeplatają a wszystkich łączy życie więzienne na które zostali skazani. Społeczność ukazana w książce nie jest taka znów codzienna, bo jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zacznę od wstępu.
Nie przeczytałam tej książki, tylko wysłuchałam audiobooka w wykonaniu Piotra Roguckiego. Piszę o tym, bo to wydaje mi się bardzo ważne. Mam wątpliwości, czy słuchanie jest tym samym co czytanie, zwłaszcza, gdy tak silnie jest naznaczone interpretacją lektora. Od razu powiem, że nie przeczytałabym tej książki, gdyby nie Rogucki. Początek jest tak hardcorowy, że rzuciłabym ją w kąt po dwóch pierwszych rozdziałach, bo są tak potworne i jednocześnie męczące, że nie dałabym rady. Z tym audiobookiem też zresztą tak było. Wysłuchałam mniej więcej godzinę i przestałam, bo to była jakaś katorga, ale ponieważ akurat nie szło mi też z innymi książkami, to postanowiłam dać mu drugą szansę i jakoś poszło, a potem to już było tylko lepiej, albo nawet gorzej - można śmiało rzec w przypadku Żulczyka. Na marginesie dodam, że już próbowałam czytać jego "Ślepnąc od świateł" i nie dałam rady, co więcej, nie zmęczyłam nawet serialu, który cieszy się sporą popularnością. Wrócę do Roguckiego. Bez niego ta książka jest czymś zupełnie innym, przynajmniej dla mnie. Nie, nie jestem jego fanką, nie słucham na co dzień zespołu w którym śpiewa i znam go tylko z TV, z jakiegoś programu, w którym był (a może i jest nadal) jurorem, a który też widziałam sporadycznie i przypadkowo. W tym audiobooku stworzył jednak nową jakość. Jeśli będzie jakiś plebiscyt na najlepszą interpretację tekstu, to dla mnie zdobył Grand Prix. Jednoosobowe słuchowisko stworzone głosem. Nie ma tam muzyki, dodanych dźwięków, ani fajerwerków, a jednak ma się wrażenie, że to jest czytane przez cały zespół lektorów, kobiety, mężczyzn, dzieci. Do tego główny bohater jest tak wykreowany, że dodana wartość jest tu oczywista. Ten, kto zetknął się z subkulturą skinów nie będzie miał wątpliwości. Miałam wrażenie, że słyszę moich niektórych kolegów z bardzo prawej strony, jakbym cofnęła się w czasie. To było niesamowite i takie prawdziwe. Nadało więcej sensu i chociaż narzucił tym samym swoją wizję postaci, to właśnie dzięki temu ta postać stała się aż do bólu realistyczna. Dla mnie już zawsze będzie miała głos Roguckiego (jak Silny z "Wojny polsko - ruskiej" ma twarz Szyca). Mistrzostwo świata.
Co do samego tekstu napisanego przez Jakuba Żulczyka. Uważam, że to bardzo ważna książka, która zbiera wszystko w jakiejś apokaliptycznej wizji mogącej sprawiać niekiedy abstrakcyjne wrażenie, ale to tylko taki zabieg artystyczny. Tak na prawdę jest ona bardzo realistyczna w diagnozie naszego "dziwnego" (żeby nikogo nie obrażać) społeczeństwa. Oczywiście jego zamiłowanie do makabry, dosadnego języka i pornograficznych opisów może być mocno zniechęcające i ja to rozumiem, jak już wspomniałam wyżej. Jednak warto się tym razem przemóc i spróbować to przeczytać, bo w gruncie rzeczy to niesamowita i niepokojąco prawdziwa diagnoza choroby, która już od wielu lat toczy nasz społeczny organizm. Polecam bardzo, a tym, których bolą oczy od Żulczykowej narracji może pomóc swoim czytaniem Rogucki, dla którego wielki szacunek.

Zacznę od wstępu.
Nie przeczytałam tej książki, tylko wysłuchałam audiobooka w wykonaniu Piotra Roguckiego. Piszę o tym, bo to wydaje mi się bardzo ważne. Mam wątpliwości, czy słuchanie jest tym samym co czytanie, zwłaszcza, gdy tak silnie jest naznaczone interpretacją lektora. Od razu powiem, że nie przeczytałabym tej książki, gdyby nie Rogucki. Początek jest tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Juliusz Strachota jest ciekawym i miłym człowiekiem.
Bardzo interesująco opowiadał o swoich poszukiwaniach, odkrywaniu tajemnic rodzinnych oraz podróżach po byłym ZSRR w wywiadzie, którego wysłuchałam w "Radio Książki". Ponieważ ja też lubię grzebać w swoim drzewie genealogicznym to od razu "rzuciłam się" na tą książkę z wielkim apetytem. Niestety, nie został on zaspokojony i danie nie było tak smaczne jak wyglądało. Trochę mi żal z tego powodu, bo ja lubię polską literaturę i Autor takim miłym człowiekiem jest...ale nic nie poradzę, zawiodłam się dość mocno. Nawet na początku forma mi się wydawała ciekawa, te rozmyślania z retrospekcją, opisy stanów umysłu w medytacji, jednak co za dużo to nie zdrowo. Bohater bez przerwy "oddycha" żeby wrócić do równowagi, a dzieje się tak przez całą książkę, bo generalnie Jego wszystko wytrąca z tej równowagi, a ja nie zawsze wiedziałam dlaczego. Albo inaczej - mniej więcej wiedziałam, tylko nie do końca zrozumiałam czemu ciągle się na tym koncentruje. Jeśli to się nawet sprawdza w opowieści o trudnej relacji z Ojcem (chociaż ten wątek jest trochę niedorobiony, jak dla mnie, bo nie wiem, skąd się wzięły te trudności, a w związku z tym miałam wrażenie, że są wyimaginowane po prostu) to nie do zniesienia dla mnie jest to pisanie o byłym Zw.Radz. w tym klimacie. Strachota dokonuje tu rzeczy niemożliwej - zachwyca się tym, co mu się nie podoba. A ja - czytelnik czytam i się zastanawiam, po co było jechać do Groznego, na przykład, skoro tam nic ciekawego nie ma, albo też Autor - podróżnik swoje refleksje ogranicza do hotelu, który ma miękkie dywany tak bardzo, że człowiek się czuje, jakby szedł po mchu (lub jakoś tak podobnie). Reszta jest milczeniem, bo też w każdym mieście postsowieckim jest tak samo. Smutek mnie ogarnął jak to czytałam, bo tak można o wszystkim. Każde miasto, nie tylko w byłym ZSRR jest takie samo - ulice, budynki, ludzie, hotele, trochę zieleni itd. Faktycznie - nie ma co podróżować i oglądać czegokolwiek, bo na prawdę nie znajdzie człowiek nigdzie na świecie miasta, w którym by chociaż budynków nie było, albo ulic. A może Pan Juliusz poczułby się lepiej, gdyby pojechał w jakiś inny zakątek świata, który by mu się, dla odmiany, spodobał? Może nad morze, albo w góry, może warto spróbować? Bo z tej książki macha do nas jakiś masochista - ogląda miasta, które mu się nie podobają i jedzie poznawać ludzi, chociaż ponad wszystko lubi być sam ze sobą najbardziej. No więc jest to opis cierpienia, które człowiek sam sobie funduje, bez żadnego przymusu i tylko na własną prośbę. Na pocieszenie dodam, że koniec książki jest ładny i miły, jak Autor w wywiadzie.

Juliusz Strachota jest ciekawym i miłym człowiekiem.
Bardzo interesująco opowiadał o swoich poszukiwaniach, odkrywaniu tajemnic rodzinnych oraz podróżach po byłym ZSRR w wywiadzie, którego wysłuchałam w "Radio Książki". Ponieważ ja też lubię grzebać w swoim drzewie genealogicznym to od razu "rzuciłam się" na tą książkę z wielkim apetytem. Niestety, nie został on...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Warszawa to moje miasto. Darzę ją miłością nie zawsze odwzajemnioną i czasem dla mnie samej niezrozumiałą, ale, jak to z miłością bywa, nie jest to racjonalne uczucie. Kocha się czasem pomimo to, że inni ludzie stukają się w głowę i próbują ci uświadomić jak bardzo przedmiot uczuć na tą miłość nie zasługuje. Trudno. Wiedziałam, że to jest bardziej pozycja naukowa, jednak tytuł zachęca do poszukiwania w niej tego samego spojrzenia z "czułością" i zrozumieniem i chociaż Autor raczej starał się ukryć swoje uczucia, to jednak czasem wychylają się one nieśmiało "między wierszami".
Ciężko jest pewnie pisać o tym mieście obiektywnie, zwłaszcza, że bez przerwy doświadczało ono kataklizmów rozmiarów apokaliptycznych. I raczej nigdy nie było specjalnie "zaprojektowane", przemyślane czy "zadbane". Nie ma też jakiejś bardzo długiej historii, jak inne duże miasta europejskie, zwłaszcza że, zanim doszło do katastrofy Powstania Warszawskiego, to po wojnach polsko - szwedzkich właściwie przestało istnieć i w XVIII w. było budowane "na nowo". Patrząc z tej perspektywy bardzo mi się podoba ta książka, bo właśnie pokazuje, że może wartość i to co ciekawe w Warszawie wynika z tych katastrof i z tego odradzania się "jak Feniks z popiołów".
Piątek bardzo szczegółowo opisał i zanalizował te kluczowe (dla istnienia Warszawy po II w.św.) lata. Bez zaangażowania wszystkich tych ludzi nic by z tego nie było. Książka bardzo wyczerpująco omawia wszystkie trudności, różnice zdań co do odbudowy (niejednokrotnie zasadnicze), problemy, marzenia i, na koniec, niestety, rozczarowania. Z ostatnich rozdziałów sączy się smutek. Niespełnienia, niedocenienia i zapomnienia o ludziach, którzy potrafili się porozumieć ze sobą w bardzo ciężkich czasach i zrobić coś pomimo ogromnych trudności. Można by zarzucać Autorowi, że nie ukrył swoich sympatii dla modernizmu, jednak wg mnie, trudno byłoby się do tego zdystansować badając ten okres w historii Warszawy, a Piątek i tak jest dość wyważony i ostrożny w swoich opiniach.
Niewątpliwie jest to książka dla miłośników tego miasta, ale też dla wszystkich zainteresowanych historią i architekturą. Lektura może wydawać się czasem nudna z powodu mnóstwa szczegółów podawanych przez Autora, ale warto przeczytać do końca, bo układa się wszystko w jedną całość.

Warszawa to moje miasto. Darzę ją miłością nie zawsze odwzajemnioną i czasem dla mnie samej niezrozumiałą, ale, jak to z miłością bywa, nie jest to racjonalne uczucie. Kocha się czasem pomimo to, że inni ludzie stukają się w głowę i próbują ci uświadomić jak bardzo przedmiot uczuć na tą miłość nie zasługuje. Trudno. Wiedziałam, że to jest bardziej pozycja naukowa, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oglądając dokument o Michale Waszyńskim, reżyserze polskim, który przed wojną zrobił mnóstwo polskich filmów znanych i lubianych, zainteresowała mnie postać pisarza, który napisał "Dybuka". An-ski był Żydem piszącym w Jidisz i inspiracją dla Waszyńskiego do nakręcenia filmu pod tym samym tytułem. Zresztą nie tylko dla niego, bo później również powstawały filmy wg tego dramatu i, zdaje się, do dziś jest on wystawiany.
Autor Dybuka zmarł w 1920 roku, czyli mamy literaturę sprzed Holokaustu, co, moim zdaniem, jest ciekawe, bo nie naznaczone dramatem wojennym i dzięki temu jest tu trochę tego świata, który po II wojnie światowej przestał istnieć, ale ukazanego z tamtej perspektywy.
Zaletą tego dramatu jest prosty język i zwięzłość fabuły, bez zbędnych komplikacji, chociaż bez podstawowej chociażby wiedzy o żydowskich rytuałach religijnych można się czuć zagubionym. To mi trochę przeszkadzało, ale nie aż tak bardzo jak stężenie zabobonów i magii dla ubogich. Ja nawet lubię ten folklor żydowski, specyficzne poczucie humoru i mistycyzm, na moje oko, trochę wiejski. Jednak tutaj, wg mnie, melodramat zdominował nawet niezrozumiały rytuał. Piętrowe wypędzanie "dybuka" przypominało mi trochę dziecięce zabawy, gdzie wymyśla się kolejne historie, coraz bardziej nieprawdopodobne i prowadzące do absurdu, jednak takiego z lekka infantylnego. Dosadnie mówiąc na zasadzie "jak nie kijem go, to pałą"... niestety. I jakoś nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że dziełu jednak bliżej do "Trędowatej" niż do "Skrzypka na Dachu".

Oglądając dokument o Michale Waszyńskim, reżyserze polskim, który przed wojną zrobił mnóstwo polskich filmów znanych i lubianych, zainteresowała mnie postać pisarza, który napisał "Dybuka". An-ski był Żydem piszącym w Jidisz i inspiracją dla Waszyńskiego do nakręcenia filmu pod tym samym tytułem. Zresztą nie tylko dla niego, bo później również powstawały filmy wg tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka jest bardzo piękna i bardzo smutna zarazem.
O tym, jak ludzie nie szanują innych ludzi z powodów kompletnie zmyślonych. W imię wyimaginowanego Boga niszczą życie swoim braciom. W imię wymyślonych historii wypędzają swoich sąsiadów z miejsc, gdzie żyli całe setki lat. Można się podpierać różnymi ideologiami, argumentami, ale jak się spojrzy na konkretnego człowieka to wszystko przestaje mieć znaczenie. I jeszcze dla swojej wygody niszczą, betonują, wybebeszają skały, budują autostrady, mury, twierdze i warowne osiedla.

Przez tą książkę przewijają się wszystkie możliwe uczucia: miłość do ziemi, podziw i szacunek dla natury, złość i bezsilność wobec okupanta, żal, a nawet rozpacz wobec utraty złudzeń i nadziei. Przepiękne opisy przyrody przeplatają się ze smutkiem wobec tego, co z niej zostało. Miałam czasem wrażenie, że można by to wszystko odnieść do niszczycielskiej działalności człowieka na całym świecie. Jednak nadzieja na przyszłość, przewrotnie, tkwi w tej refleksji i w wierszu, który Autor w pewnym momencie cytuje:

"Myślenie w kategoriach dalszej perspektywy pozwoliło mi zdystansować się od teraźniejszości i zdać sobie sprawę, że dzisiejsza Palestyna i Izrael nie muszą przetrwać na wieki wieków. Jestem tutaj, na ziemi, przez krótki czas, który minie, a życie będzie toczyć się dalej bez moich poglądów, uprzedzeń i lęków.
W wierszu "Carmel Point" amerykański poeta Robinson Jeffers pyta, czy przyroda dba o to, że "przyszedł niszczyciel", i odpowiada tak:

Nie dba, ma pełno czasu. Wie, że ludzki przypływ
Wzbiera i przyjdzie czas, że cofnie się i jego dzieła
Znikną. A obraz pierwotnego piękna
Żyje tu w każdym ziarenku granitu,
Bezpieczny jak ocean bijący o nasz brzeg. Co do nas,
Musimy odwrócić umysł od nas samych
I trochę odczłowieczyć naszą myśl, i ufać,
Tak jak ufa skała i ocean, z których jesteśmy zrobieni."
(R.Jeffers "Carmel Point", przekład: Czesław Miłosz)

Ta książka jest bardzo piękna i bardzo smutna zarazem.
O tym, jak ludzie nie szanują innych ludzi z powodów kompletnie zmyślonych. W imię wyimaginowanego Boga niszczą życie swoim braciom. W imię wymyślonych historii wypędzają swoich sąsiadów z miejsc, gdzie żyli całe setki lat. Można się podpierać różnymi ideologiami, argumentami, ale jak się spojrzy na konkretnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ta książka czekała na mnie długo. Na wstępie muszę też zaznaczyć, że moja opinia będzie raczej zbiorem osobistych odczuć niż neutralnych uwag.
Najpierw obejrzałam film i to nie jeden raz. Właściwie mogę powiedzieć, że ten film oglądam regularnie co jakiś czas. Pierwszy raz widziałam go w jakimś cyklu filmowym, który potajemnie przed rodzicami, po cichu wyhaczyłam w TV, pod koniec podstawówki. Zostawiali mnie czasem wieczorem z moją młodszą siostrą. Ona spała, oni szli na jakąś imprezę, a ja tymczasem oglądałam filmy. To chyba było w piątki, albo w soboty wieczorem. Tak obejrzałam m.in. "Zawód Reporter", "Satiricon" i "Pod osłoną nieba". Wszystkie te filmy zostały ze mną na zawsze. Nie wiem, co tam sobie pomyślicie o moich rodzicach, ale ja im jestem wdzięczna za tą niezamierzoną możliwość.
"Pod osłoną nieba" za pierwszym razem wydało mi się romantycznym filmem o miłości. Po jakimś czasie, przy następnym oglądaniu moje wspomnienia wydały mi się trochę dziwne. Nie dostrzegłam tam wiele miłości, za to pełno melancholii związanej z przemijaniem.

"Śmierć zawsze ku nam zmierza, ale ponieważ nie wiemy, kiedy nastąpi, nie mamy wrażenia skończoności życia. Nienawidzimy tej straszliwej precyzji, z jaką nadejdzie śmierć, ale ponieważ nie mamy świadomości, kiedy nastąpi, traktujemy życie jako niewyczerpane źródło. A przecież wszystko się zdarza tylko określoną i to bardzo niewielką liczbę razy. Jak często przypomnisz sobie jeszcze pewne popołudnie z dzieciństwa, popołudnie, które jest tak głęboką cząstką twego istnienia, że twoje życie staje się bez niego niewyobrażalne? Może cztery czy pięć razy. Może nawet mniej. Ile razy zobaczysz jeszcze wschód księżyca w pełni? Może dwadzieścia. A jednak życie wydaje się niewyczerpane."

Ten piękny cytat, który jest na końcu filmu i który wypowiada w nim Bowles, w książce wypowiada Port do swojej żony. W książce ich relacja jest analizowana przez ich uczucia lub ich brak, albo może przez brak zdecydowania głównych bohaterów. Wędrują oni po Afryce jak po jakimś buddyjskim Bardo. Właściwie to niewiele ich ciekawi, wszystko jest dość naturalistycznie odarte z romantyzmu i takie trochę puste. Jakby szukali czegoś, co tą pustkę ma wypełnić. Czy coś znaleźli? Moim zdaniem tak, chociaż to mało malownicze bo znaleźli nicość i koniec. Ale na koniec musimy się rozstać. Żebyśmy nie wiem jak się starali w swoją ostateczną wędrówkę wybierzemy się sami. W krainę do której nikogo i niczego nie da się zabrać ze sobą oprócz siebie samego. Ja tak właśnie odbieram tą książkę. Pustynia jest miejscem w którym pustka i przestrzeń pozwalają na wgląd w siebie, albo może jest samym wglądem w siebie. Co my tam znajdziemy, (czy w ogóle coś znajdziemy) to już nasza sprawa. Może ta książka jest w ogóle mało "medialna" jak na dzisiejsze standardy, dla mnie ważna. Osobista i trudno mi ją ocenić obiektywnie.

Ta książka czekała na mnie długo. Na wstępie muszę też zaznaczyć, że moja opinia będzie raczej zbiorem osobistych odczuć niż neutralnych uwag.
Najpierw obejrzałam film i to nie jeden raz. Właściwie mogę powiedzieć, że ten film oglądam regularnie co jakiś czas. Pierwszy raz widziałam go w jakimś cyklu filmowym, który potajemnie przed rodzicami, po cichu wyhaczyłam w TV, pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książki Kapuścińskiego zaczęłam czytać od "Imperium" i przeczytałam prawie wszystkie dawno temu. Były dla mnie wielkim odkryciem i inspiracją.

O tej biografii słyszałam już dawno i słyszałam/czytałam o kontrowersjach, które budzi i budziła. Domosławskiemu zarzucano grzebanie w życiorysie Kapuścińskiego ponad miarę. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, gdy powszechne jest opowiadanie w mediach o sobie bez żadnej autocenzury, to można się zdziwić tymi zarzutami. Jednak w czasach, w których powstawały jego książki o wielu sprawach nie mówiło się publicznie, a życie prywatne, jak sama nazwa wskazuje, było prywatne. Może to być trochę szokujące, jak nie miało się świadomości, że On jednak był człowiekiem a nie świętym, czy "pomnikiem spiżowym".
Dla mnie większym szokiem było czytanie o kontrowersjach dotyczących jego pisarstwa bezpośrednio. Pytanie, czy te książki powinny stać na półce z literaturą faktu, czy też może jednak tam, gdzie literatura piękna, może wydawać się banalne, ale jest bardzo istotne. Czy reporter opisujący dla czytelnika istniejący świat, do którego on nie ma dostępu może zmyślać? I nie chodzi tu o opis z własnej perspektywy, bo tego, jak wiadomo, nie da się uniknąć. Czy jest wiarygodny gdy tworzy fakty i postaci, albo mitologizuje swoje podróże (a przez to samego siebie)? Jak tego słuchałam, to miałam wrażenie, że, niestety, nasz bohater pomyślał sobie po prostu, że tego o czym pisze nikt nigdy nie sprawdzi, w związku z tym można trochę podkoloryzować pewne "wydarzenia" dla dobra książki. Myślę, że to jest wielki zawód dla miłośników Jego pisarstwa, do których ja też należę.

Książka jest wielowątkowa i nie sposób tutaj poruszyć wszystkich, które Autor rozwinął. Bardzo ciekawy i duży temat to poglądy polityczne Kapuścińskiego na tle epoki (zabrzmiało jak temat maturalny:)). Nakreślony naprawdę interesująco i może być przyczynkiem do dłuższej dyskusji. Ponieważ Domosławski jest bardzo rzetelny w swych dociekaniach to pokazuje, że istnieją na świecie inne opcje niż te nasze "czarno - białe" - dwie. Kwestia otwartości na innego człowieka i próby zrozumienia dlaczego myśli tak i dlaczego uważa, że pewne idee, pomimo kompromitacji w naszym rejonie, mogą mieć się dobrze gdzie indziej? Świat jest jednak wielki, nawet w epoce globalizacji i internetu i Polska nie jest jego centrum, choćbyśmy nie wiem jak bardzo tego chcieli.

Ciekawym wątkiem tej biografii jest postać Pani Alicji - żony Kapuścińskiego. Wynika z książki, że postanowiła się ona zaprzeć i nie powiedzieć nic. Ponieważ jednak nie dała tego jasno do zrozumienia to fragmenty , w których Domosławski próbował z nią rozmawiać są bardzo dziwne. Jest trochę jak pokojówka Królowej. Stoi murem za swoim mężem i dla odmiany, nie wiadomo w ogóle co ona myśli, wypowiada okrągłe zdania na temat, jak z jakiegoś dyplomatycznego protokołu.

Książka porusza bardzo wiele spraw, które nadal są trudne i kontrowersyjne. Czy można kogoś oceniać za Jego poglądy? Za moralność? Za stosunek do swojej rodziny? Autor się powstrzymał i chwała mu za to. Jego sposób opowiadania jest bardzo wyważony i ostrożny, pewnie wynika z sympatii i ogólnego światopoglądu. Dlatego jest to lektura bardzo interesująca i godna polecenia. Pokazuje też jak bardzo i szybko zmienia się Świat, a dla mnie, dodatkową wartością jest próba uchwycenia kolorów i różnic między ludźmi i ich potrzebami, poglądami.

Wysłuchałam tej książki w formie audiobooka. Czytał Jerzy Radziwiłowicz i, chociaż doceniam jego zaangażowanie, to przeszkadzała mi nazbyt widoczna interpretacja, jakby w jego głosie niekiedy pobrzmiewały nuty ironii lub czegoś podobnego. Dlatego polecałabym jednak przeczytanie samodzielne tej książki.

Książki Kapuścińskiego zaczęłam czytać od "Imperium" i przeczytałam prawie wszystkie dawno temu. Były dla mnie wielkim odkryciem i inspiracją.

O tej biografii słyszałam już dawno i słyszałam/czytałam o kontrowersjach, które budzi i budziła. Domosławskiemu zarzucano grzebanie w życiorysie Kapuścińskiego ponad miarę. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, gdy powszechne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Filip Springer porusza się w tematach skandynawskich od początku swojej twórczości. W tej książce wziął na warsztat Danię i "Prawo Jante", które jest w Danii znane, poza nią, zdaje się, mniej.
Przed przeczytaniem tej książki nie miałam pojęcia o Jante i o Dani moja wiedza też jest zupełnie przypadkowa, dlatego trochę ciężko się mi odnieść do tego co pisze w jakiś porównawczy sposób. Mam wrażenie, że ta książka miała być trochę prowokacją, bo kraj ten jest raczej postrzegany bardzo pozytywnie, jako przyjazny do życia, a jego mieszkańcy, wg różnych badań "poziomów szczęścia" jako jedni z bardziej zadowolonych z miejsca w którym żyją. Filip Springer spróbował się temu przyjrzeć i jakby trochę zajrzeć im pod podszewkę, ale, oni mu właściwie na to nie pozwolili. To jest dość interesujące. Opisuje w tekście swoje zmagania ze społecznością, która ma odsłonięte okna nawet po zmroku, jednak to tylko pozory - nic przez nie nie zobaczysz. Czy dlatego, że to jest ukryte, czy też może dlatego, że nic tam nie ma? Generalnie to ci ludzie po prostu nie chcą z nim rozmawiać i właściwie mówią mu to wprost. I on z tego zrobił książkę. Jest trochę inna niż wcześniejsze jego książki i chociaż czyta się ją szybko, to nie mogę powiedzieć, że łatwo. Bardzo ciekawe fragmenty przeplatają się ze stronami z wyciętymi słowami z "Prawa Jante" i ze zdjęciami. Nie wiem na ile to działa, dostajemy coś w rodzaju wystawy sztuki konceptualnej czy kawałków wyciętych z jakiegoś awangardowego albumu. Miałam mieszane uczucia i lekko się zawiodłam, ale może przez to, że nie tego oczekiwałam.
Książka nie jest zła, jednak widać, że Autor próbuje zmienić trochę formułę swojego pisania (zresztą sam o tym mówi w wywiadach). Czy to się udało? Ciężko powiedzieć. Moim zdaniem i tak i nie. Mi tylko było żal, że w miejscu, gdzie temat się ciekawie rozwijał to zaraz się urywał a ja (czytelnik) wpadałam w pustkę. A może właśnie o to chodziło?

Filip Springer porusza się w tematach skandynawskich od początku swojej twórczości. W tej książce wziął na warsztat Danię i "Prawo Jante", które jest w Danii znane, poza nią, zdaje się, mniej.
Przed przeczytaniem tej książki nie miałam pojęcia o Jante i o Dani moja wiedza też jest zupełnie przypadkowa, dlatego trochę ciężko się mi odnieść do tego co pisze w jakiś...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Duch w sieci. Moje przygody jako najbardziej poszukiwanego hakera wszech czasów Kevin Mitnick, William L. Simon, Steve Wozniak
Ocena 7,3
Duch w sieci. ... Kevin Mitnick, Will...

Na półkach: ,

Kevina Mitnicka poznałam dopiero w tej książce. I zakochałam się w tej postaci, chociaż muszę zaznaczyć, że zakochałam się w bohaterze literackim, bo, czy on taki jest w rzeczywistości - tego nie wiem. Ciężko mi powiedzieć, czy to wszystko jest wiarygodne, gdyż temat jest dla mnie egzotyczny niczym Amazońska puszcza. O zagrożeniach w sieci wiem tyle, co przeczytam (przeważnie w sieci właśnie), a o telekomunikacji to właściwie nic. I to jest ciekawostka, że można napisać w temacie większości ludziom nieznanym tak, że trudno się od tego oderwać.
Ten człowiek ma tak fascynującą biografię, że nawet nie przeszkadza szczegółowe opowiadanie o rzeczach, które, wydaje mi się, większości czytających są obce. Niesamowity jest jego entuzjazm i pozytywne podejście do rzeczywistości. Zaangażowanie w swoją pasję jest tak wielkie, że przeradza się w nałóg (jak sam twierdzi). Ale to, że jest ponadprzeciętnie inteligentny pozwala mu dostrzec wiele rzeczy naraz i chyba dzięki temu nie poddaje się i idzie dalej tam, gdzie chce. Paradoksalnie, to podejście skojarzyło mi się z tym, co mówił Viktor Frankl w książce "Człowiek w poszukiwaniu sensu".
W każdej, nawet najbardziej opresyjnej sytuacji można znaleźć jakiś pozytyw. Tylko trzeba chcieć i poszukać. Tutaj po raz kolejny widać korzyści z logicznego myślenia, albo z myślenia w ogóle. Można usiąść i płakać, a można też się zorganizować i nie marnować życia na biadoleniu. O swoim pobycie w więzieniu mówi tak:

"...pokazano mi mój nowy dom — słabo oświetloną celę o wymiarach około ośmiu na dziesięć stóp, z jedną wąską pionową szczeliną zamiast okna. [...]Samotność działała otępiająco. Więźniowie przebywający tu przez dłuższy czas tracili kontakt z rzeczywistością. Część z nich nigdy już nie dochodziła do siebie. Resztę życia spędzali oni w mrocznej Nibylandii, niezdolni do funkcjonowania w społeczeństwie, niezdolni do normalnej pracy. Żeby lepiej sobie uzmysłowić te warunki, wyobraź sobie, że przez dwadzieścia trzy godziny dziennie siedzisz zamknięty w komórce oświetlonej jedną, czterdziestowatową żarówką.[...]Jak tam wytrzymałem? Wyczekiwałem wizyt mamy, taty, babci i żony. Zbawienne było także zajmowanie czymś umysłu. Ponieważ nie trafiłem do dziury za naruszenie reguł więzienia, nieco luźniej podchodzono do ścisłych reguł obowiązujących odosobnionych więźniów. Mogłem czytać książki i czasopisma, pisać listy, słuchać radia w swoim walkmanie (ulubione stacje: KNX 1070 News oraz te grające klasyczny rock). Pisanie nastręczało jednak nie lada trudności, gdyż dozwolony był tylko bardzo krótki ołówek — zbyt krótki, by można było korzystać z niego dłużej niż kilka minut."

Interesujące dla mnie było też pokazanie świata hakerów, który większości ludzi jest niedostępny, a może nawet nie mają pojęcia, że on istnieje. Wstęp do niego ma garstka zapaleńców, a poruszają się w przestrzeni, która coraz bardziej zawiaduje światem realnym. O zagrożeniach, które w nim istnieją Mitnick bardzo dużo mówi i widać też, jak niewiele zależy od kogoś, kto jest zwykłym uczestnikiem sieci, a jednak większość ludzi to właśnie przeciętni użytkownicy. Ponieważ coraz więcej obszarów naszego życia jest zależnych od cyfrowej technologii to z tego względu ta książka jest też bardzo pouczająca.

Kevina Mitnicka poznałam dopiero w tej książce. I zakochałam się w tej postaci, chociaż muszę zaznaczyć, że zakochałam się w bohaterze literackim, bo, czy on taki jest w rzeczywistości - tego nie wiem. Ciężko mi powiedzieć, czy to wszystko jest wiarygodne, gdyż temat jest dla mnie egzotyczny niczym Amazońska puszcza. O zagrożeniach w sieci wiem tyle, co przeczytam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka omawia zmiany jakie zaszły na przestrzeni czterdziestu lat w mentalności młodych ludzi. Badania dotyczą USA, ale, w większości przypadków, można je odnieść też do Polski. Zbieranie danych, zapisywanie ich i wyciąganie z nich wniosków na przestrzeni kilkudziesięciu lat jest wg mnie dość niesamowitym projektem i ciekawe, czy jeszcze gdzieś poza USA ktoś robi coś takiego.

Autorka napisała naukową pracę, którą zaskakująco dobrze się czyta.
Temat dotyczy współczesnej młodzieży i wnioski są dość niepokojące, jeśli chodzi o niektóre tendencje (np. zdrowie psychiczne, samotność, depresja, samobójstwa). Podoba mi się jednak Jej podejście, gdy sugeruje, żeby tego raczej nie oceniać, tylko przyjrzeć się i spróbować wyciągnąć konstruktywne wnioski. Wiele z tych badań pokazuje nieco ponury obraz, ale dużo jest tu pozytywnych rzeczy, które, choć trochę mogą wydawać się dziwne, w gruncie rzeczy można uznać za korzystne (np. podejście do seksu czy alkoholu). Warto się zapoznać i sobie przemyśleć to wszystko, zwłaszcza jak ma się dorastające dzieci.

Książka też pokazuje obraz świata, który zmierza w kierunku nieznanym. Po zastanowieniu pojawiła mi się jednak taka myśl: czy to jest na pewno takie nowe, czy też nie jest tak, że wszystkie zmiany w świecie zawsze najpierw wydają się dziwne, a potem człowiek się przyzwyczaja i dostosowuje? Ciężko powiedzieć, ale warto przeczytać.

Książka omawia zmiany jakie zaszły na przestrzeni czterdziestu lat w mentalności młodych ludzi. Badania dotyczą USA, ale, w większości przypadków, można je odnieść też do Polski. Zbieranie danych, zapisywanie ich i wyciąganie z nich wniosków na przestrzeni kilkudziesięciu lat jest wg mnie dość niesamowitym projektem i ciekawe, czy jeszcze gdzieś poza USA ktoś robi coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeczytałam tą książkę ze względu na moją osobistą miłość do Hiszpanii, w ramach poszerzania wiedzy o tym kraju.
Niestety nie mogę o niej powiedzieć zbyt wiele dobrego.
Jest Madryt - to jest jakiś plus - opisy miasta, które jest piękne, miłe i przyjazne człowiekowi, czyta się dobrze i dla stęsknionych to będzie przyjemność. Jest trochę historii, ale bajdurzenie o Franco jest wg mnie lekko niestrawne (gdyby było to takie jak w "Królowej Hiszpanii" to byłoby ok), a cała opowieść związana z rewolucją wydała mi się jakaś infantylna, trochę jak dla dzieci. Bohaterowie są przewidywalni, akcja do pewnego momentu ciekawa, ale potem jest pogmatwana na siłę i, koniec końców, wszystko staje się takie trochę bajkowe, a trochę jak z filmów dla młodzieży (w ogóle mi się ta książka jakoś z filmem kojarzyła).
I w sumie to nie wiem, co powiedzieć. Nie było najgorzej, ale też nie było najlepiej, więc niech każdy czyta na własną odpowiedzialność.

Przeczytałam tą książkę ze względu na moją osobistą miłość do Hiszpanii, w ramach poszerzania wiedzy o tym kraju.
Niestety nie mogę o niej powiedzieć zbyt wiele dobrego.
Jest Madryt - to jest jakiś plus - opisy miasta, które jest piękne, miłe i przyjazne człowiekowi, czyta się dobrze i dla stęsknionych to będzie przyjemność. Jest trochę historii, ale bajdurzenie o Franco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pojedynczy człowiek ma imię, jakiś charakter i cały kosmos swojego, osobnego życia.
Ludzie zestawieni (zwłaszcza przez innych) w masie są przedstawicielami "czegoś" - jakiś idei, narodu, orientacji seksualnej albo rasy, czy czego tam jeszcze kto sobie życzy. W takiej masie nie widzi się twarzy, ani imion, można poszczególne osobniki ponumerować i posegregować. Ty do pracy, a ty do...
Opowieść Józefa Hena jest wspomnieniem z takiego osobistego kosmosu, po którym został ślad w Jego pamięci, a nie został w rzeczywistości. Miasto, w którym spędził dzieciństwo już nie istnieje i to w sensie dosłownym a nie metaforycznym. Ulice po których chodził zostały wymazane z mapy, nawet ich siatka została zmieniona. Po szkole do której chodził nie został żaden ślad, nawet fotografii nie ma zbyt wielu. W tym kontekście podejście Hena do rzeczywistości jest trochę unikatowe. Niesamowita pogoda ducha i ciekawość świata pozwoliła uniknąć mu opowiadania o swoim młodym życiu przez pryzmat Zagłady. Bardzo to jest pozytywne, że Jego wspomnienia nie koncentrują się na śmierci lecz na życiu. Opisuje swoich bliskich z krwi i kości, bez zbytniego sentymentalizmu, bez idealizowania ich, ale też bez jakiejś oceny. Było tak i tyle. Z tych wspomnień bije ciekawość życia i to podejście do drugiego człowieka, wydaje mi się, z tej ciekawości wynika. Nie jest istotne, kto w co wierzy, jak się określa i gdzie przynależy. Ludzie są interesujący i nieciekawi, o tych pierwszych warto coś powiedzieć.
Czytając miałam też wrażenie, że Autor zapamiętał swoje myśli i odczucia w takim kształcie jak się one narodziły, czyli jakby przekazał nam je jako dziecko lub młody chłopak. To jest po prostu kwestia szczerości. Potrafić spojrzeć na siebie z dystansu i nie ukrywać swoich błędów lub niewygodnych cech charakteru czy jakiś faktów, które niezbyt pasują do idealnego obrazka.
Przepiękna książka i wielki szacunek dla Autora.
Dziękuję, Panie Hen.

Pojedynczy człowiek ma imię, jakiś charakter i cały kosmos swojego, osobnego życia.
Ludzie zestawieni (zwłaszcza przez innych) w masie są przedstawicielami "czegoś" - jakiś idei, narodu, orientacji seksualnej albo rasy, czy czego tam jeszcze kto sobie życzy. W takiej masie nie widzi się twarzy, ani imion, można poszczególne osobniki ponumerować i posegregować. Ty do pracy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeprowadzenie wywiadu z Bukowskim musiało być ciężką sprawą.
Skoncentrowany na sobie, odrzucający konwenanse i bawiący się swoim wizerunkiem skandalisty był na pewno trudnym rozmówcą. Być może ten wywiad nie wnosi zbyt wiele nowego, bo faktycznie, Bukowski ma ciągle ten sam zestaw odpowiedzi, ale, to są odpowiedzi na te same pytania. Jak się ktoś kogoś pyta o datę urodzenia, to, wydaje mi się, raczej lepiej jest, gdy odpowiedź jest zawsze taka sama, a nie za każdym razem trochę inna? Więc, tak naprawdę pretensje można mieć do pytającej, a nie do pisarza. Mnie się jednak podobało, bo jest to zapis rozmowy, która chyba dobrze oddaje klimat, który on tworzył wokół siebie. Poza tym, jest tam parę fragmentów, które go dość dobrze określają. Skandale, które wywoływał i historie, które opowiadał o sobie, a które wydają się nieprawdopodobne i są niesprawdzalne, odpowiadały na zapotrzebowanie publiczności. Jeśli mówił, że nie lubi tych wywiadów i nie ma nic więcej do powiedzenia od tego, co już powiedział, to trudno było z niego wyciągnąć coś więcej, albo coś, czego nie ma. W dodatku był tak mocno świadomy siebie, że raczej on przejmował kontrolę i te rozmowy szły w kierunku, w którym on chciał. To raczej trudna sytuacja dla pytającego. Ale może warto posłuchać i pogodzić się z tym, że tak jest, jeśli ktoś mówi o sobie:

"Nie mam żadnych wzniosłych myśli, nie rozmyślam na tematy filozoficzne. Jestem bardzo prostym facetem i kiedy piszę wiersze, to zawsze o prostych rzeczach. I pewnie dlatego mnóstwo ludzi, którzy nie są w stanie czytać większości poetów, czytają akurat mnie. Bo rozumieją o co mi chodzi."

Druga część książki z analizą literacką Autorki wywiadu jest warta uwagi. Zawiera teksty, które zachęcają do czytania Bukowskiego bez uprzedzeń, bo, co też jest ciekawe, zdaje się być on do dziś Autorem kontrowersyjnym.

Przeprowadzenie wywiadu z Bukowskim musiało być ciężką sprawą.
Skoncentrowany na sobie, odrzucający konwenanse i bawiący się swoim wizerunkiem skandalisty był na pewno trudnym rozmówcą. Być może ten wywiad nie wnosi zbyt wiele nowego, bo faktycznie, Bukowski ma ciągle ten sam zestaw odpowiedzi, ale, to są odpowiedzi na te same pytania. Jak się ktoś kogoś pyta o datę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka opisuje skutki i przyczyny rozwoju przemysłowego rolnictwa.
To, skąd się to wzięło jest bardzo ciekawym i nieznanym mi w ogóle faktem. Trochę szokującym i, szczerze mówiąc, bardzo człowieka kusi, żeby uwierzyć w teorie spiskowe.
Założenie, które stało u podstaw tego biznesu miało szczytny cel: wykarmić jak najwięcej ludzi na świecie. Jednak skutki uboczne, okazuje się, trochę przerosły pozytywne efekty. Stąd pytanie, które się samo nasuwa: czy pomysł wprowadzenia rolnictwa przemysłowego, który je wywołał to świadomy, ale zignorowany efekt takiej działalności? Wiadomo, że na początku weszły do gry wielkie pieniądze w myśl zasady: "pieniądz robi pieniądz", ale też założenie, które jest realizowane - tania żywność dla większej ilości ludzi. Tylko, czy to jest naprawdę pożyteczne i służy dobrej sprawie? Czy, np. codzienne jedzenie wieprzowiny jest zdrowe? Pytanie retoryczne, za to wiadomo, że jest to możliwe. No ale, czy człowiek, który jest głodny zadaje sobie takie pytania? Raczej wątpię.
Innym aspektem tej sprawy jest prosta zależność, która wynika z logicznego myślenia. Tania żywność musi być tanio wyprodukowana przez... tanią siłę roboczą, która też musi coś jeść. I tak koło się zamyka. Czy jest tutaj jakieś dobre rozwiązanie? Tego Autor nie znalazł, chociaż szukał.

Jak szybko zmienia się otaczająca rzeczywistość przekonałam się podczas czytania, gdy akurat na żywo obserwowałam skutki działalności globalnego biznesu rolniczego. Zaczęły płonąć lasy Amazonii. Unia Europejska jest zaniepokojona, świat jest zaniepokojony tak, jak był zaniepokojony w 2007 roku podczas kryzysu bankowego. Tylko to jest takie zaniepokojenie dla szerokiej publiczności, bo ci zaniepokojeni właśnie doprowadzili do tego co się dzieje na świecie. Żaden z zarządzających terenem Puszczy Amazońskiej nie eksterminuje lasów z czystej złośliwości. Wszyscy robią to z powodu pieniędzy, które zarabiają dzięki nam, Europejczykom i innym rozwiniętym i rozwijającym się krajom.

Na razie wygląda na to, że pędzimy na skraj przepaści z zawrotną szybkością i nie zamierzamy wcale hamować. Tych, którzy próbują wkładać kij w szprychy tego szalonego pojazdu jest jednak za mało, żeby to miało jakiś efekt. Od gadania do działania, jak się okazuje, droga jest bardzo daleka i nie wiadomo czy ktoś w ogóle nią idzie, a jeśli to czy gdziekolwiek dojdzie. Wszystko co robimy ma zawsze jakieś niezamierzone czy nieuświadomione skutki uboczne i człowiek to jest jednak wynaturzone zwierzę, które nie potrafi zadbać nawet o siebie samego.

Książka jest bardzo ciekawa i przekazuje ogrom informacji. Napisana jest jednak językiem publicystyki, co sprawiło, że czytając ją miałam wrażenie, że czytam bardzo długie analizy z gazet. To był taki minus na poziomie literackim. Jednak polecam wszystkim, którzy chcą wiedzieć dokąd zmierzamy. Nie jest to, niestety, nic przyjemnego, ale warto mieć świadomość.

Książka opisuje skutki i przyczyny rozwoju przemysłowego rolnictwa.
To, skąd się to wzięło jest bardzo ciekawym i nieznanym mi w ogóle faktem. Trochę szokującym i, szczerze mówiąc, bardzo człowieka kusi, żeby uwierzyć w teorie spiskowe.
Założenie, które stało u podstaw tego biznesu miało szczytny cel: wykarmić jak najwięcej ludzi na świecie. Jednak skutki uboczne, okazuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ponieważ nie jestem wielką fanką Marleny Dietrich, to od razu się przyznam, że zainteresowała mnie bardziej Autorka, której reportaże biograficzne mam "na oku" od jakiegoś czasu. Zaczęłam czytać "na próbę" i doczytałam do końca, co, wg mnie, świadczy o sile książki.

Książka obejmuje okres schyłku kariery Artystki i końcówkę jej życia (część druga), która była bardzo smutna. Ponieważ Angelika Kuźniak nie zamierzała pisać jej biografii, tylko reportaż, którego punkt wyjścia to przekazanie rzeczy po Marlenie do archiwum w Berlinie, to książka porusza wiele kwestii, które mogą się fanom Marleny nie spodobać, bądź znudzić.
Mi się podobało.

Pierwsza część reportażu skupia się głównie na pobytach Artystki w Polsce, w latach 60-tych. Bardzo ciekawie Autorka pokazuje kontrast pomiędzy polskimi realiami a zachodnimi. To świetnie tutaj wyszło i czytając można sobie wyobrazić, jak bardzo to były odstające od siebie światy. Nawet honorarium za występy trzeba było wydać w Polsce, bo nie dało się (oficjalnie) wymienić pieniędzy. Jest wątek ze Zbyszkiem Cybulskim i dużo szczegółów dotyczących przygotowań perfekcyjnej Artystki do występów, które Autorka wygrzebała z ogromnego archiwum rzeczy różnych, które po Dietrich zostały. Dotarła też do ludzi, którzy z nią w Polsce pracowali i to też pokazuje, jak bardzo zmienił się show biznes przez te kilkadziesiąt lat. Zwłaszcza w Polsce.

Druga część jest smutnym zapisem jej odcięcia się od świata, umierania i niepogodzenia z przemijaniem. Dla mnie to zapis mówiący, jaką cenę trzeba zapłacić za takie życie. Dietrich świadomie kreowała swój wizerunek i do końca pozostała konsekwentna. Żyła długo, nie umarła młodo (co dla Gwiazdy jest bardziej spektakularne), a rola Bogini nie pozwala się starzeć.

Przez całą książkę przewija się też ważny temat narodowy, gdzie Autorka koncentruje się na bardzo trudnych stosunkach Dietrich - Niemcy. Pokazuje zwykłych ludzi uwikłanych w relacje narodowe, które są trudne do jednoznacznego rozwikłania. Ten wątek daje do myślenia, bo, chociaż II wojna skończyła się kilkadziesiąt lat temu, to jej skutki emocjonalne i mentalne są odczuwane do dziś. Warto się, moim zdaniem, nad tym zastanowić. Dobrze też czasem popatrzeć na innych, bo to pozwala na złapanie dystansu do swoich "traum", zwłaszcza narodowych.

Podsumowując: książkę bardzo dobrze się czyta i dużo interesujących zagadnień w niej jest poruszonych, choć, paradoksalnie, chyba zagorzali fani Marleny Dietrich mogą być trochę zawiedzeni. Polecam do przemyśleń i pogłębiania wiedzy o świecie.

Ponieważ nie jestem wielką fanką Marleny Dietrich, to od razu się przyznam, że zainteresowała mnie bardziej Autorka, której reportaże biograficzne mam "na oku" od jakiegoś czasu. Zaczęłam czytać "na próbę" i doczytałam do końca, co, wg mnie, świadczy o sile książki.

Książka obejmuje okres schyłku kariery Artystki i końcówkę jej życia (część druga), która była bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Martin Pollack jest dziennikarzem i tłumaczem, który zajął się tematyka polską w młodości, trochę za sprawą swojego urodzenia (w rodzinie o nazistowskich poglądach) i związanego z tym buntu. Sądząc po Jego wypowiedziach ("Tropiciel złych historii") to jest to temat, który stanowi dla Niego niewyczerpane źródło inspiracji.

Cesarz Ameryki to książka opowiadająca o wielkiej migracji ludności galicyjskiej na przełomie wieku XIX i XX. Autor podszedł do tematu od strony reporterskiej i rzetelnie wykonał pracę, którą oparł na analizie źródeł z czasów, w których się to działo.
Społeczeństwo Galicji było społeczeństwem chłopskim, bardzo słabo wykształconym, w większości niepiśmiennym i biednym, dlatego było łatwo nim manipulować. W książce widzimy wycinek skomplikowanej, XIX wiecznej rzeczywistości. Wykorzystywanie naiwności ludzkiej, brak wiedzy i środków do jej zdobycia, bieda, leżą u podstaw nie tylko tamtej, ale też dzisiejszych migracji. Pod tym względem, niestety, nic się nie zmieniło. Ta książka bardzo dobrze to ukazuje i niektóre historie tu opowiedziane, robią wstrząsające wrażenie.
Bardzo ciekawie zrelacjonowany jest też proces, który udało się wytoczyć mafii zajmującej się organizacją wyjazdów do Ameryki. Dzięki sięgnięciu do ówczesnej prasy Autor kreśli realia i przytacza mnóstwo szczegółów z życia codziennego Galicji. To wielki plus tego reportażu, chociaż czasem te szczegóły przytłaczają całość narracji i rozmywają siłę przekazu.
Obala też trochę mit tej Galicji, która na terenach polskich była uznawana za najlżejszy zabór, a Cesarz Franciszek jawił się jako postać ze Szwejka. Być może skrajne zaniedbanie i nędza nie pozwoliły tym ludziom na żadne protesty i powstania, poza tym skomplikowane stosunki etniczne miały tutaj wielkie znaczenie.
Niestety wielki minus to brak bibliografii, przypisów i podpisów do zdjęć. Gdybym nie przeczytała wcześniej książki-wywiadu z Pollackiem, to nie wiem, czy bym mu uwierzyła. On wykonał taki ogrom pracy ze źródłami i ich nie ujawnił? To jest bardzo dziwne i może czynić tą książkę niewiarygodną, niestety. Zdjęcia też nie mają źródeł, opisów ani autorów. Nie spotkałam się jeszcze z takim podejściem. Nawet, jeśli nie wiadomo, kto zrobił zdjęcie, to może warto jednak to zaznaczyć?

Podsumowując, książka jest bardzo wartościowa, wnosząca dużo informacji na temat ogromnej migracji i realiów życia w Galicji, warto ją przeczytać, jednak brak informacji o źródłach nie pozwala mi jej ocenić wyżej.

Martin Pollack jest dziennikarzem i tłumaczem, który zajął się tematyka polską w młodości, trochę za sprawą swojego urodzenia (w rodzinie o nazistowskich poglądach) i związanego z tym buntu. Sądząc po Jego wypowiedziach ("Tropiciel złych historii") to jest to temat, który stanowi dla Niego niewyczerpane źródło inspiracji.

Cesarz Ameryki to książka opowiadająca o wielkiej...

więcej Pokaż mimo to