-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
Czułość rzeczy martwych
[...] Przedmioty, to co pozostało po ludziach, też mogą opowiedzieć historie. Szczególnie jeśli są to opowieści tak tragiczne, że trudno wyrazić je słowami. [...]
Całą recenzję można przeczytać (bezpłatnie) na stronie "Przewodnika Katolickiego": https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2021/Przewodnik-Katolicki-40-2021/Kultura/Czulosc-rzeczy-martwych
Czułość rzeczy martwych
[...] Przedmioty, to co pozostało po ludziach, też mogą opowiedzieć historie. Szczególnie jeśli są to opowieści tak tragiczne, że trudno wyrazić je słowami. [...]
Całą recenzję można przeczytać (bezpłatnie) na stronie "Przewodnika Katolickiego":...
Idę z nimi
Polsko-hebrajski zbiór wierszy "Śladami" Krzysztofa Micha (2021) jest poetycką opowieścią o społeczności żydowskiej, zamieszkałej przed wojną na Podlasiu. Jak sam autor wyjawia we wstępie, wiersze te zrodziły się pod wpływem lektury książki Przez ruiny i zgliszcza Mordechaja Canina i wizyty poety w Tykocinie w 2019 r. [...]
Całość recenzji można przeczytać (bezpłatnie) na stronie "Przewodnika Katolickiego": https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi
Idę z nimi
Polsko-hebrajski zbiór wierszy "Śladami" Krzysztofa Micha (2021) jest poetycką opowieścią o społeczności żydowskiej, zamieszkałej przed wojną na Podlasiu. Jak sam autor wyjawia we wstępie, wiersze te zrodziły się pod wpływem lektury książki Przez ruiny i zgliszcza Mordechaja Canina i wizyty poety w Tykocinie w 2019 r. [...]
Całość recenzji można przeczytać...
2021-02-12
Kto zobaczy twoją twarz, żołnierzu?...
Borys Humeniuk swoimi "Wierszami z wojny" (K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg 2016, ss.120) zawiesił wysoko poprzeczkę. Najpierw przed sobą samym, później przed nami, jego czytelnikami. Podczas lektury tych tekstów towarzyszyło mi poczucie, że kiedyś już słyszałam ten gniewny ton kogoś, kto nie zgadza się na kłamstwa, również w samej poezji (sic!). Kto odziera rzeczywistość z tanich pocieszeń i rzuca nam jej białe kości. Odziera poezję z błyskotliwych metafor, pięknych epitetów i lirycznych scen pokazując za to jej nagi szkielet sensu. Po II wojnie światowej podobną postawę wobec świata i słowa przyjął Tadeusz Różewicz. Nie sądziłam, że kiedyś jeszcze doświadczę podobnych uczuć przy lekturze czyichś wierszy, jakich doświadczyłam przy pierwszych przeczytanych wierszach Różewicza, a jednak. W tekstach Humeniuka nie słychać żadnych fałszywych nut, na które tak bardzo wyczulił mnie właśnie Różewicz. Autor nazywa rzeczy po imieniu, na czele z wojną. Ale to, co najbardziej mnie zaskoczyło, to jego niezwykłe odczytanie poezji. [...]
Całość recenzji dostępna (już bezpłatnie) na stronie "Przewodnika Katolickiego": https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-10-2022/Jestesmy-z-Wami/Kto-zobaczy-twoja-twarz-zolnierzu
Kto zobaczy twoją twarz, żołnierzu?...
Borys Humeniuk swoimi "Wierszami z wojny" (K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg 2016, ss.120) zawiesił wysoko poprzeczkę. Najpierw przed sobą samym, później przed nami, jego czytelnikami. Podczas lektury tych tekstów towarzyszyło mi poczucie, że kiedyś już słyszałam ten gniewny ton kogoś, kto nie zgadza się na kłamstwa, również...
Wojna nie tylko ludzi
Olaf Clemensen przedstawia w swojej książce wydarzenia, które rozegrały się na Ukrainie w 2014 r. Ale nie jest to opowieść reportera, tylko poety-malarza. Naszkicowane przez niego obrazy o wiele bardziej przybliżają nam charakter wojny w Donbasie i wojny w ogóle.
Całość recenzji dostępna (już bezpłatnie) na stronie "Przewodnika Katolickiego): https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2021/Przewodnik-Katolicki-12-2021/Kultura/Wojna-nie-tylko-ludzi
Wojna nie tylko ludzi
Olaf Clemensen przedstawia w swojej książce wydarzenia, które rozegrały się na Ukrainie w 2014 r. Ale nie jest to opowieść reportera, tylko poety-malarza. Naszkicowane przez niego obrazy o wiele bardziej przybliżają nam charakter wojny w Donbasie i wojny w ogóle.
Całość recenzji dostępna (już bezpłatnie) na stronie "Przewodnika Katolickiego):...
2019-07-25
Takich książek się nie recenzuje, bo nie sposób spojrzeć na nie chłodnym okiem krytyka – to była moja pierwsza myśl po lekturze tomu poezji "M+M" Dominiki Lewickiej-Klucznik.
Jakiś czas temu byłam na spotkaniu promującym tom M+M z udziałem autorki. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam kilka tekstów, które zawiera. Usłyszałam też, że powstały podczas dwutygodniowego turnusu rehabilitacyjnego, w którym autorka uczestniczyła wraz z niepełnosprawnym synem. Na takie książki nie sposób spojrzeć chłodnym okiem krytyka, rozdzielając formę od treści, ważąc zalety i wady jednego i drugiego. A może raczej – ja nie potrafię oddzielić emocji od trzeźwego oglądu wartości literackiej. Dlatego po prostu opowiem o moim spotkaniu z tą książką, bo potrzebę opowiedzenia mam silną.
Całość recenzji dostępna tutaj: https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki17-2022/kultura-i-czas-wolny/Silna-poetka-z-Elblaga
Takich książek się nie recenzuje, bo nie sposób spojrzeć na nie chłodnym okiem krytyka – to była moja pierwsza myśl po lekturze tomu poezji "M+M" Dominiki Lewickiej-Klucznik.
Jakiś czas temu byłam na spotkaniu promującym tom M+M z udziałem autorki. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam kilka tekstów, które zawiera. Usłyszałam też, że powstały podczas dwutygodniowego turnusu...
"Mamidło" jest wymagające, ale nie z powodu hermetyczności języka, tylko ciężaru treści. "Mamidło" jest czytelną opowieścią dla każdego, kto widzi dalej niż czubek własnego nosa i nie świętuje codziennie „końca świata”. Jest lekturą wymagającą emocjonalnie, co nie znaczy, że dołującą. Paradoksalnie, mimo że mówi o tak trudnych sprawach jak gwałt, choroba dziecka, bezpłodność czy adopcja, jest opowieścią konstruktywną. Przynajmniej w moim przypadku taką się okazała. Daje lekcję dojrzałej miłości.
Cała recenzja ukazała się w kwartalniku literacko-artystycznym "Afront" nr 3/2020.
"Mamidło" jest wymagające, ale nie z powodu hermetyczności języka, tylko ciężaru treści. "Mamidło" jest czytelną opowieścią dla każdego, kto widzi dalej niż czubek własnego nosa i nie świętuje codziennie „końca świata”. Jest lekturą wymagającą emocjonalnie, co nie znaczy, że dołującą. Paradoksalnie, mimo że mówi o tak trudnych sprawach jak gwałt, choroba dziecka,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ćwiczenia z kobiecej optyki
(...) moją uwagę przykuły trzy elementy tej książki. Pierwszą z nich był wybór takich a nie innych poetek i ich tomów. Co ważne (dla mnie), nie wszystkie nazwiska pochodzą z list nominowanych do głównych nagród literackich. Piszę to nie ze złośliwości i nie żebym coś miała do konkursów, ale dlatego, że zawężanie pola tylko do tych kręgów i kręgów znajomych krytyków-jurorów, nie satysfakcjonuje mnie. Więcej - czasami wręcz odstręcza. Na szczęście Karol Maliszewski dostrzega nie tylko „centra”, ale i „marginalia” życia literackiego. (...)
Czy zatem niestrudzony krytyk-poeta znajduje w swoich wysiłkach punkty styczne z omawianymi wierszami? Czy udaje mu się zrozumieć, odczuć – choćby częściowo – kobiecą wrażliwość? Myślę, że tak. I kto wie, czy nawet w stopniu większym niż sam siebie o to posądzał przed rozpoczęciem pracy nad tą książką. Bo kiedy zadaje (sobie, poetce, nam) pytanie: „A czego się szuka?” (w wierszach z t. "Droga do domu" Danuty Góralskiej-Nowak), odpowiada krótko i rzeczowo: „Przede wszystkim sensu”. Jako czytelnik płci żeńskiej miałam to samo odczucie. W tych wszystkich poetykach – bez względu na zastosowany język – ze „staroświeckimi” frazami czy wulgaryzmami – toczy się walka o sens: o jego indywidualne poczucie/przeświadczenie jak i nadanie lub uratowanie go. (...)
Cała recenzja ukazała się w "Twórczości" nr 12/2020.
Ćwiczenia z kobiecej optyki
(...) moją uwagę przykuły trzy elementy tej książki. Pierwszą z nich był wybór takich a nie innych poetek i ich tomów. Co ważne (dla mnie), nie wszystkie nazwiska pochodzą z list nominowanych do głównych nagród literackich. Piszę to nie ze złośliwości i nie żebym coś miała do konkursów, ale dlatego, że zawężanie pola tylko do tych kręgów i...
Z perspektywy gospodyni
Czekałam na nią długo. Nie czekałam sama. Czekało wielu znających Gabrysię z portali literackich i takich jak ja, którzy poznali jej teksty już po jej śmierci. I przyszła kilka dni temu. Dzięki człowiekowi, który walczy(ł) o niezapomnienie tej twórczości, o ponowne otwarcie do niej drzwi. I są. Teksty i drzwi z „plakietką”: Gabriela Lilianna Cabaj jeszcze nieba nie zamykaj. Teraz czekają na Twoją dłoń, którą je popchniesz. Za nimi wciąż żyje kobieta, która nadała „zwyczajności” nowy obraz.
Czuję się trochę bezradna stojąc przed wyzwaniem, jakim jest bez wątpienia próba zrecenzowania książki, która stanowi swoiste kompendium twórczości Gabrysi. Moje poczucie bezradności wypływa z dwóch powodów. Jednym jest obszerność tego dzieła, liczącego 406 stron i słusznie nazwanego przez Stanisława Nyczaja (w posłowiu) „księgą życia Gabrieli Lilianny Cabaj – zawierającą różne gatunki literackie: wiersze liryczne, a z prozy krótkie opowiadania, zapiski z lektur, felietony, refleksje”. W jaki sposób opowiedzieć o tej księdze w miarę zwartym tekście nie umniejszając jej bogactwa?
Drugim powodem mojej „recenzenckiej bezradności” jest bardzo osobisty, autobiograficzny charakter tych tekstów. Jak znaleźć do nich dystans, popatrzeć na nie chłodnym okiem krytyka? Może gdybym nie była - podobnie jak autorka książki - kobietą w średnim wieku, matką, gospodynią zaczynającą dzień od zmywania naczyń i kończącą go tym samym rytuałem, gdybym nie zachwycały mnie (wciąż) czyste notatniki, czekające na nowe dni, którymi je zapiszę, może wtedy wzbicie się na dystans nie byłoby trudne (raczej na pewno by nie było). Ale ponieważ recenzji nie pisze (jeszcze) cyborg, jakaś maszyna, ale pisze konkretny (jeszcze czujący) człowiek i ponieważ widzę sens recenzji tylko wtedy, gdy są szczere, więc trudno, będzie mniej profesjonalnie, za to osobiście. Napisane z perspektywy gospodyni domowej i matki, próbującej pisać też wiersze i znającej prowincję.
„jeżeli łamać się to nieotwarcie” - to wers jednego z pierwszych wierszy tego zbioru, wers wiersza pochodzącego z debiutanckiego tomu Gabrieli Cabaj "Przenikanie" (2012). Jego echo, rozwinięcie, potwierdzenie usłyszymy w jednym z ostatnich zapisków w "Dzienniku" poetki: „Nie chcę dodawać smutku temu światu.” ("Pozytyw dla sztuki", 16 marca 2016)
Zaczynam od niego, choć nie mam pewności, czy to dobry początek. Ale zważywszy „kontekst sytuacyjny” powstania tego drugiego zdania, czyli chorobę autorki, wydaje się, że trzeba to artystyczne wyznanie potraktować śmiertelnie poważnie. Ze względu na autobiografizm tej twórczości, wydaje się, że kluczową sprawą w jej odczytaniu, jest zrozumienie perspektywy, z której Cabaj do nas mówi. A do tego zrozumienia potrzebne jest zarówno poznanie jej kaszubskich korzeni, miejsca, które wybrała na swój drugi dom (chociaż znając jej teksty wolałabym użyć innego sformułowania - które wybrał dla niej los), jak również wsłuchanie się w to, co poetka mówi do nas między wersami, czego nie dopowiada. To ostatnie jest może najtrudniejsze, ale dla mnie stanowi największą wartość jej tekstów (być może też literacką). Na te niedopowiedzenia zwróciłam uwagę już w moim pierwszym szkicu o wierszach Gabrysi z jej debiutanckiego tomu, zawężając je do wspomnianych przez nią „drzazg wydłubywanych spod skóry”. One ukrywają się w wielu innych metaforach, a nawet w całych obrazach kreślonych przez poetkę. Określenie „ukrywają się” jest podwójnie zasadne. Bo nie chodzi tylko o trudność tkwiącą w budowie metafor, ale o zwodzenie nas przez samą ich autorkę. Dostajemy bowiem z jednej strony bardzo czytelne, piękne opisy miejsca, gdzie żyje, peany na cześć przyrody i wnuczki zwanej elfikiem, poruszające wyznania, że się wybrało właściwego człowieka na wspólną drogę życia (nawet jeśli to życie okazało się bardzo ciężkie, wymagając od nas przyspieszonego kursu z prowadzenia gospodarstwa rolnego, m.in. zabijania i patroszenia drobiu). Z drugiej zaś strony czytamy, że w tej Arkadii dopiero od niedawna coś ważnego się znalazło.
„u mnie dostatek, ponieważ przedkładam go nad samo narzucające się obowiązki (ja nic nie muszę!). A i dzień taki piękny; w niebieściutkim kolorze ani złamanej chmurki.
Na ławce pod wiśnią pierwszy trzmiel brzuchaty kwiatków u mnie szuka. Pieją koguty, górą turkawki, na dachu pliszka, której męża onegdaj z wiatrówki zatłukli.
Ścielą się dymy po ogrodach, na polu traktor, i to jest cud., że można tak wiosennie czekać Bóg wie na co (…) W stawie gęsi pluskają się z rozkoszą godną łabędzi, gdy właśnie Księga Szósta zaczyna się tak: - Oto wszystko, czego pragnąłem: niewielki kawał ziemi, ogród, źródło koło domu, a opodal mały lasek. To z Horacego.
I przydałoby się jeszcze coś nadto, coś ponad, lecz wtedy odzywa się ten uciążliwy, ten obcy, który mówi: - Wszystko co najważniejsze, jest w środku. I tylko ćmi.”
("Poważna satyra na jeden dzień wiosny")
Tym czymś „ponad”, tym odnalezionym dopełnieniem życia jest sztuka, literatura, pisanie, a także jakaś inna nieznana dotąd miłość. I to wszystko, co się znalazło, wypełniło – jednak – braki, które istniały w głównej bohaterce. Bo bez wątpienia mamy do czynienia z jedną wspólną wszystkim tekstom z tego zbioru bohaterką (wyjątkiem stanowi cykl powiastek z rozdziału Wieści). Inna sprawa, że mówi do nas głosem w różnej tonacji i nasileniu, a biorąc pod uwagę używane dialekty poniekąd różnymi językami. W wierszach jest to głos bardziej liryczny, chwilami zawieszany w próżni, nie tak stanowczy i pewny siebie jak ten, którym mówi do nas w większości tekstów prozatorskich. Redaktorzy książki nazwali tę jej część zawierającą prozę - „variami prozatorskimi”. Czasami słychać w tej prozie echo któregoś z wierszy, szczególnie w Dziennikach, jednak w moim odczuciu to są dwie różne narracje. W przypadku większości opowiadań-miniatur mam wrażenie jakby autorka siliła się na zdrowy dystans do rzeczywistości, zazwyczaj cholernie trudnej rzeczywistości. Więc przeplata w nich ironię z wesołkowatością. A jednak mnie te teksty nie rozbawiły. Szczególnie, że „drzazgi” mimowolnie (?) i tu wychodzą na zewnątrz.
„Pani psycholog pozwoliła sobie na sięganie w głąb naszego Ja. Testów było kilka. Sprawiały trudności, ponieważ te maski, za którymi jesteśmy na co dzień, zdążyły wtopić się w twarze, więc zdecydowałam się zajrzeć aż do brzucha.
W jednej króciutkiej chwili wyłożyłam na stół dwanaście metrów drżących, śliskich jelit, które zaczęły przelewać się przez ręce.
Na koniec pada pytanie:
- Z jakim uczuciem pani stąd wyjdzie?
Wyjdę stąd utwierdzona w tym, o czym mniej więcej wiedziałam.
Równo z tymi słowami moja biedna głowa zajęła się ogniem.
Opuściłam ją. Zawsze opuszczam głowę wtedy, gdy jestem zaskoczona albo zażenowana. Jednak słuchałam innych.
Maryla, jak zwykle, upierała się przy swoim. Ktoś drugi chyba nie zrozumiał pytania, a może to ja nie zrozumiałam odpowiedzi – nie wiem…
- A co pani czuje po testach?
- Bezradność – cicho powiedziała osoba siedząca za moimi plecami.
I ja ją poczułam, a tak jakoś rozpaczliwie, jakby nadeszła z innego wymiaru. Szarpnęła, ujmując w imadło moje trzewia, czy coś tam, co zaraz by mogło pęknąć i rozlać się; rozejść jak kręgi na wodzie, w którą wrzuca się kamień. Jak echo tego słowa, które dotąd było ukryte. Słony i wilgotny kurz drażniący oczy.
Nieco później zmienił się w wino, które ładnie piliśmy, śpiewając Latawce, dmuchawce, wiatr… oraz inne, wesołe melodie.”
("Karaoke")
Gdybym jednak miała zdobyć się na „dystans recenzenta”, oceniłabym, że największą wartością literacką tej książki jest rozpiętość, różnorodność narracji, ale prowadzonych z tej samej perspektywy ciężko pracującej na wsi kobiety, gospodyni domowej, matki, babci, kochającej ludzi, zwierzęta, drzewa, poezję. Śmiem twierdzić, że tak przedstawiana – opowiadana - rzeczywistość jest najbardziej wiarygodną z możliwych. Dlatego pomysł, żeby w jednej książce zderzyć tak różnie brzmiąco teksty jednej autorki ma uzasadnienie nie tylko ekonomiczne, ale przede wszystkim literackie. W tym miejscu warto złożyć słowa uznania za podjętą inicjatywę wydania niepublikowanych drukiem tekstów Gabrysi i za wykonaną pracę redakcyjną przez przyjaciół poetki: Leszka Lisieckiego, Joannę Rzodkiewicz-Nowocień i Rafała Nowocienia.
Wrócę jednak do tej drugiej – bardziej lirycznej narracji, która dominuje w wierszach i do której jest mi znacznie bliżej. Fraz, które chciałbym tu zacytować jest mnóstwo, no ale nawet ja – kochająca cytaty i dygresje – wiem, że nie można ich nadużywać w recenzji.
Wspomniałam już, że największą siłą tych wierszy – a ściślej części z nich – są niedopowiedzenia. Jednym z takich „niejasnych wierszy” jest wiersz "Drzewa jak ludzie dostępują raju".
można cierpliwie czekać na otwarcie tajemnej
furtki do ogrodu
można cierpliwie wypatrywać słuchając pogłosu
można stać przy kamieniu z kamieniem być jedno
można siebie rozszczepiać wzdłuż lub w poprzek
drogi
dla zabicia czegoś na wzór ostatecznego czasu
można nie być chwilowo można prawie już nie żyć
by z chwilą otwarcia skoczyć na równe nogi
tylko ręce trzeba mocno przycisnąć do piersi
żeby nie spłoszył się ten drewniany ptak
uwięziony
w żywicy serca
To trochę pobrzmiewa echem wiersza Wisławy Szymborskiej "Rozmowa z kamieniem", prawda? I na tym kończy się moje skojarzenie (na całe szczęście, oczywiście). Bo już konstrukcja wiersza jest zupełnie inna od tego Szymborskiej, a treść mniej oczywista. A gdy jeszcze na to nałoży się to wszystko, co się przeczytało w „variach prozatorskich”, to człowiek staje skonfundowany i pyta się: co jest? Gdzie podziała się sielska zagroda i gdzie szczęśliwa czytelniczka Horacego? A przecież już wcześniej zdradziłam, że główna bohaterka tej poetycko-prozatorskiej opowieści jest jedna. Czasami jednak Arkadia się sypie, wtedy zajmuje się jej odbudowywaniem jak w wierszu "Rujnowanie".
Nocą gdy ciemno
widzę światło co przebija ścianę
unosi ścianę rzuca ścianą
o ścianę i z betonu
z cegieł rozsypanych
wyrzuconych na zewnątrz
zbieram fragmenty odłamki tynku
płaty zeschłej farby zlepiam
składam by od nowa budować
Potem patrzę na światło
nowej ściany żeby zasnąć
Skąd to światło białe
skąd to światło
To jeden z tych wierszy w duchu Różewiczowskim, które najbardziej lubię z całego zbioru. Warto w tym miejscu przypomnieć wypowiedź Tadeusza Różewicza z 2006 roku, czyli już jako bardzo dojrzałego Twórcy, na temat poezji:
„Wiersz jest zjawiskiem częstym, poezja jest zjawiskiem rzadkim… poezja, która w przeciwieństwie do wiersza, nie ma początku i końca. (…) Poezja <<w ruchu>> ku niewiadomemu ma jeszcze sens. Utwory pełne filozofii, <<smaku>>, <<mądrości>>, <<głębi>> to często porcelana…”
Nie wiem, czy Gabrysia znała tę akurat wypowiedź Mistrza, ale o tym, że Go czytała – namiętnie - wiemy z jej tekstów. I myślę, że była pojętną uczennicą. Mam nadzieję, że już nie raz siedzieli razem na „niebieskiej ławce”. On – „niewierzący”, ona – ośmielająca się za życia pisać o Bogu niepoważne powiastki. Może szepczą razem modlitwę (parafrazę zdania z dziennika Gabrysi): „Błogosławiony czas, w którym nauczyliśmy się czytać”.
Błogosławiony…
Czytajcie Gabrysię!
(recenzja ukazała się w kwartalniku literackim "ReWiry" nr 3/2020")
Z perspektywy gospodyni
Czekałam na nią długo. Nie czekałam sama. Czekało wielu znających Gabrysię z portali literackich i takich jak ja, którzy poznali jej teksty już po jej śmierci. I przyszła kilka dni temu. Dzięki człowiekowi, który walczy(ł) o niezapomnienie tej twórczości, o ponowne otwarcie do niej drzwi. I są. Teksty i drzwi z „plakietką”: Gabriela Lilianna Cabaj...
"Kawiarnia przy St James’s Wrena w porze lunchu" jako tom poezji nie wyróżnia spośród wielu innych – dobrych – książek poetyckich. Ale akurat ja nigdy nie przekładałam oryginalności – formy czy treści – nad to, co w poezji cenię najbardziej, czyli nad wiarygodność autora, jego autentyzm. Annie Błasiak-poetce uwierzyłam od jej pierwszego usłyszanego wiersza. Myślę, że to bardzo dużo.
Cała recenzja tu: https://pisarze.pl/2021/02/23/agnieszka-kostuch-glos-emigrantki/
"Kawiarnia przy St James’s Wrena w porze lunchu" jako tom poezji nie wyróżnia spośród wielu innych – dobrych – książek poetyckich. Ale akurat ja nigdy nie przekładałam oryginalności – formy czy treści – nad to, co w poezji cenię najbardziej, czyli nad wiarygodność autora, jego autentyzm. Annie Błasiak-poetce uwierzyłam od jej pierwszego usłyszanego wiersza. Myślę, że to...
więcej mniej Pokaż mimo to
Link do recenzji: http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=399&artykul=8020&kat=17
Zapraszam :)
Link do recenzji: http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=399&artykul=8020&kat=17
Zapraszam :)
Nieodrobione zadanie
Książce poetyckiej można zrobić krzywdę na wiele sposobów, szczególnie gdy teksty, które zawiera, nie należą do łatwych w interpretacji. Dotąd jednak myślałam, że takie błędy mogą leżeć tylko po stronie czytelników i krytyków. Okazuje się, że krzywdę wartościowym tekstom może zgotować już na starcie samo wydawnictwo, które je wydaje. Po lekturze tomu poezji Krzysztofa Gryki "kontrapunkt" (Wydawnictwo FORMA. Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin, Bezrzecze 2017) odnoszę wrażenie, że wydawnictwo popełniło właśnie takie dwa pierworodne grzechy. Pierwszym jest okładka, która poza tym, że wpisuje się w serię wydawniczą „TABLICE”, moim zdaniem nijak ma się do zawartości książki. Wręcz śmiem twierdzić, że wypacza jej odbiór. A ponieważ wiersze same w sobie są trudne w odbiorze, okładka jeszcze bardziej potęguje zdezorientowanie czytelnika. No chyba, że wydawnictwu (bo nie posądzam o to poety, mimo że jest podany jako współautor projektu okładki) zależało na wywiedzeniu nas w pole. Tylko po co? Jesienno-bura (a może przedwiosenna?) perspektywa okładki nie jest perspektywą, z której autor do nas mówi w tej książce. Nawet ta szosa rozmija się z obrazami ulic, które autor kreśli w swoich wierszach. Generalnie po ich lekturze okładka wydaje się być jeszcze bardziej odstręczającą niż przed. Ale żeby na tym był koniec, to pół biedy. Niestety jest jeszcze drugie pół – czekające na nas na końcu książki – posłowie autorstwa Piotra Michałowskiego. Jego fragment został również zamieszczony na tylnej okładce. Nie będę się wyżywać na tym tekście, niech każdy, kto chce, sam go przeczyta i wyda własny osąd. Powiem tylko, że dla mnie to przykry słowotok, z banałami, które wybacza się uczniom szkoły podstawowej. Ale żeby nie być gołosłowną zacytuję dwa fragmenty:
„Rzeczywistość po prostu jest i poeta nie ma na nią wpływu, a więc musi ją przyjąć z całym wątpliwym <<dobrodziejstwem inwentarza>>, czyli: porami dnia i roku, kapryśną zmiennością sytuacji, nieprzewidywalnym następstwem stanów i zdarzeń.”
“Kontakty międzyludzkie, nawet w sferze intymnej, nie są wolne od świadomości uwarunkowań czasoprzestrzennych:”
(i tu muszę przeprosić uczniów, bo oni na pewno nie zmasakrowaliby tak wiersza, który autor posłowia cytuje pod tym swoim komentarzem do niego -)
[...]
Wolę patrzeć na ciebie
niż myśleć, że się jest
kwestią miejsca i czasu
[...]
("NIEKONIE")
Niestety, za najlepszy komentarz do tego całego nieszczęsnego posłowia pasują słowa Tadeusza Różewicza: „za dużo gadaniny na temat utworu zamienia się w końcu w śmietnik estetyczno-krytyczny. Bywają krytycy, którzy popisują się swoją erudycją, mądrością, wiedzą, ale te ich <<uczone>> wywody zasypują sens utworu – zaczyna on umierać, tracić oddech, po prostu ginie.” (z wywiadu Beaty Sowińskiej "O twórczości, krytyce i nieporozumieniach", z: "Wbrew sobie. Rozmowy z Tadeuszem Różewiczem", Biuro Literackie, Wrocław 2011). Jedyne co mam na usprawiedliwienie Pana Michałowskiego (nie wydawnictwa, które na jego tekst przystało), to fakt, że musiał zmierzyć się z bardzo trudną, wieloznaczną poezją Krzysztofa Gryki i jako krytyk poległ w tej konfrontacji. Nie zmienia to jednak faktu, że książce została wyrządzona w ten sposób druga krzywda.
Zostawmy jednak Pana Michałowskiego w spokoju, gorsza sprawa, że wydawnictwo popełniło następny grzech – zaniedbania, nie starając się o kolejną analizę, bardziej przystającą do zawartości książki. Bo taki wniosek można wysnuć wiedząc, że ukazała się tylko jedna recenzja autorstwa Anny Mochalskiej (http://salonliteracki.pl/new/recenzje/1050-zdradliwa-kontra-w-czuly-punkt-krzysztof-gryko-kontrapunkt). Zaczęłam czytać ją z wielką nadzieją, że skoro jedna, to może tak dobra, że innym potencjalnym chętnym odechciało się pisać na temat tego tomu. Niestety, też nie ukoiła mojej frustracji wywołanej posłowiem. Podobnie jak w przypadku okładki występujący w wierszach motyw ulicy został źle przedstawiony, tak autorka recenzji z innych jego częstych motywów – plaży, słońca, morza – wysnuła mylący dla czytelnika wniosek, że kontrapunkt jest „zdecydowanie tomem wakacyjnym”. I znowu usprawiedliwić ją może nieznajomość biografii autora i jego przywiązania do morza i oceanu. Sama musiałam odrobić tę lekcję przy lekturze jego pierwszej książki, z jaką się zetknęłam, a był nią tom "Tak" (WBPiCAK, Poznań 2018). Gryko nie traktuje tych żywiołów – morza, oceanu – jak większość z nas (niemieszkających nad Bałtykiem), jako miejsc na potencjalne wakacje. Ale w moim odczuciu odnajduje w nich swoje axis mundi i tę wspomnianą przez Panią Mochalską „esencję egzystencji”. A jeśli faktycznie tak jest (a nie tylko tak mi się wydaje), to puenta z recenzji, że „Kulmowa odpowiada na poszukiwanie esencji egzystencji przez Gryko” jest nietrafiona. Nie pierwszy raz podczas lektury wierszy Gryki, nie tylko z tych ostatnich tomów, ale i debiutanckich "Godzin szczytu" (Biuro Literackie, Wrocław 2002), odnoszę wrażenie, że poeta dzieli się w nich już tym, co odnalazł, i bezsprzecznie są to rzeczy stanowiące dla niego esencję życia.
Od wydania "kontrapunktu" minęły 3 lata. Z perspektywy czasu historycznego to bardzo mało, z punktu widzenia rynku wydawniczego - bardzo dużo. Rok po wydaniu Tak usłyszałam od redaktora Drzewuckiego z „Twórczości”, że na publikację mojej recenzji tego tomu jest już za późno. Gdyby ktoś nie zrozumiał – książka rok po wydaniu została uznana z a s t a r ą. Można zwątpić nawet będąc zaprawioną w różnych bojach literackich. Na szczęście istnieją portale społecznościowe, blogi, na których wolno rozprawiać o takich „starych” książkach. Korzystając z tego przywileju i licząc na to, że chociaż jedną osobę zainteresuje to, co napiszę, pozwoliłam sobie na ten „upust zepsutej krwi” i przejdę do części przyjemniejszej, choć wcale nie łatwiejszej do wykonania. Bo jak opowiedzieć o książce, którą przeczytało się kilka razy i wciąż pozostaje się z odczuciem jedynie ślizgania się po jej powierzchni? Pociesza mnie jednak myśl, że nie jestem odosobniona w tych trudnościach odczytania poezji Gryki, o czym z rozbrajającą szczerością napisał kiedyś znajomy poety na swoim blogu - https://kilimuwy.wordpress.com/2019/01/03/tak-krzysztof-gryko/ Co istotne, oczytany znajomy. Paradoksalnie, właśnie takich recenzentów sobie cenię i ich tekstom wierzę.
Wróćmy jednak do "kontrapunktu", jak się okazuje kłopotliwego - i dla wydawcy, i dla autora posłowia, i krytyków (których głosów zabrakło), i w końcu dla mnie samej.
Kiedy myślę o tej książce, myślę obrazami, które autor odmalował w wierszach. Na pierwszym z nich pokazuje nam „ulice, których porządku strzegli pierwszorzędni poeci, / wymarłe dynastie albo przymiotniki. Wonne / drzewa i piasek. Zaznaczmy od razu: / z różnym powodzeniem.” ("RECEPTA") Ale nie są to ulice oddalone od miast (jak na okładce), tylko będące w samym jego centrum. Ulice miast są ważnym elementem poezji Gryki od pierwszego tomu. Podobnie jak występująca w tym samym wierszu kawiarnia i deszcz. Tylko jeden element jest tu całkiem nowy – to matka. Dlatego choćby z tego powodu warto przytoczyć tę wyróżniającą się strofę (ostatnią w pierwszym wierszu tomu):
[...]
Chwilę więc zwlekałem z tak zwanym
przyjściem na świat. Przekonał mnie
śmiech matki i szczekanie psa.
Już od pierwszego wiersza poeta stawia na dźwięki. Dla niezorientowanych dopowiem, że Krzysztof Gryko jest również muzykiem, i to zarówno wykonawcą muzyki (gra na gitarze i bouzouki) jak i jej twórcą. Jego wrażliwość muzyczna i wszystko, co z nią się wiąże (np. poczucie rytmu) determinuje również jego teksty literackie. Dlatego w kontrapunkcie znajdziemy nie tylko wiele wyrazów dźwiękonaśladowczych i odniesień do muzyki, ale również wiersz wręcz programowy dla twórczości Gryki, którego tytułowym „patronem” uczynił swojego mistrza Komedę. Przytoczę go w całości.
Bądź samym dźwiękiem
i bądź wewnątrz dźwięku,
kiedy wszystko jest wojną
i nic nie może nią być,
od miłości rosną lasy
i gubią się słowa, współgraj
z czułością zawodzących
tonów. Leć, leć, lecz
nie unikniesz poezji,
nazywanej ciszą,
nawet w szarym stroju
poranka, od miłości
płoną lasy i gubią się
słowa.
("KOMEDA")
O przewadze muzyki nad słowami usłyszałam kiedyś od znajomego muzyka. Ale nie trzeba samemu ją wykonywać czy tworzyć, wystarczy słuchać, żeby przyznać temu stwierdzeniu rację. W "kontrapunkcie" daje się słyszeć dialog Gryki-poety z Gryką-muzykiem. Właściwie nie przekonują się wzajemnie, nie licytują wyższości jednej sztuki nad drugą. Ale odnoszę wrażenie, że Gryko-poeta bardziej niż kogoś próbuje przekonać siebie, że poezja też jest mu potrzebna do wyrażenia pewnych treści, odmalowania obrazów. Paradoksalnie powiem – wyrażenia bardziej czytelnie, bardziej wprost niż utworem muzycznym. Paradoksalnie, bo uważam jego język poetycki za bardzo zakręcony, mówiąc kolokwialnie. W recenzji "Tak" wspomniany znajomy poety posłużył się takim zobrazowaniem lektury jego wierszy: “Czytelnik robi dwa śmiałe kroki w tekst, trzeci musi już zrobić w bok, a czwarty zdecydowanie wstecz”. Miałam bardzo podobne odczucia podczas lektury "kontrapunktu", ale byłam już na to przygotowana po wcześniej poznanych tomach. Kolejny raz przyszła mi z pomocą rada Mieczysława Jastruna, który twierdził (cytuję z pamięci), że „to nie jest bez znaczenia, jakie słowa poeta używa najczęściej w wierszach”. Idąc tym tropem stwierdziłam, że słów, które powtarzają się wielokrotnie w kontrapunkcie jest całkiem sporo. Jest wspomniany już na początku „piasek”, ale obok niego równie często pojawiają się: „morze”, „słońce”, bliskoznaczne „światło”, dalej „noc”, „poezja”, „miłość”, „śmierć”. Jednak chyba najczęściej pada słowo „życie”. I faktycznie, "kontrapunkt" mogłabym nazwać hymnem na cześć życia. Tyle że to bardzo specyficzny hymn – cichy i nie wykonywany z wysokiego C. Bardziej przypominający piosenkę śpiewaną w odosobnieniu do ucha kobiety lub w stronę morza, a nawet w stronę języka.
Mam zamiar podejść
do ciebie bez słów,
wolny od tłumaczeń.
Za całością przemawia szczegół.
Za szczerą asymetrią parków
przemawiają wszystkie
dopieszczone braki.
Mam zamiar podejść
do ciebie nagi,
bez zbędnej literatury,
pozbawiony historii,
znaczeń i terminów.
Będę miał za to
popołudniowe światło
i poranne mgły.
("JĘZYK")
Tak, to prawda, "kontrapunkt" jest o przemijalności życia, o czasie podobnym do piasku przesypującego się w klepsydrze, ale nie są to refleksje nakreślone okrągłymi zdaniami, od których dostajemy już mdłości. Chyba z wszystkich dotychczasowych tomów Gryki, wiersze z "kontrapunktu" najbardziej przypominają mi medytacje. Ale w znaczeniu, jakie mają na Dalekim Wschodzie. "Kontrapunkt" mówi do mnie obrazami, mówi rzeczownikami, nad którymi mam się zatrzymać, które mam kontemplować. Chciałoby się powiedzieć, że tutaj niewiele się dzieje. Co prawda, podmiot dobrze zdaje sobie sprawę, że wojna dzieje się non stop, a „Codzienność jest krzykiem / tymczasowych tłumów, / idących w twoją stronę / wzdłuż prostych idei.” ("EGO") Ale podmiot nie chce należeć do „ludzi czynu”, dla których „długie arcy marsze / wzdłuż szyldów poprawiających / frekwencje przytakiwań i / mrugnięć.” ("SĘK") Sama uczestniczyłam w „arcy długich marszach” przeciw łamaniu Konstytucji i nadal uważam, że czasem trzeba wychodzić na ulice w obronie swoich i innych praw. Ale perspektywa – nie wojownika, a admiratora życia, którą poeta przyjmuje w "kontrapunkcie" ma oczywiście swoje uzasadnienie i brzmi kusząco.
[…] Życie to uległość wiszącym
obłokom, które przechowują miłość,
deszcz i smutek.
[…] Życie to
uległość przyczajonym kotom,
którym znowu zagraża jesień,
rzadziej uchylane drzwi i senność
ciał, choć oczywiście ważne,
żeby tańczyła w nich krew.
("SPOT")
Taniec wraca w znaczący sposób również w wierszu "REGIO", który brzmi jak "przesłanie pana Gryko":
Weganizm, anarchia, saksofon
bouzouki, schody, woda, przeciąg.
Jeśli chcesz zobaczyć, jak kropelki
twojego moczu spadają przez rynnę,
znikając na torach, wsiądź do pociągu,
w którym nie ma przedziałów. I jedź.
Wegano, anarchio, regio, sakso, buzu,
scho, wodo, prze…
Jeśli chcesz zobaczyć jak kropelki
twojego potu porywa miłość i strach,
wystaw głowę na wiatr. I idź.
I tańcz.
Tyle już napisałam, a wciąż mam wrażenie zaledwie muśnięcia powierzchni tych wierszy. Ale pamiętając o wspomnianej na początku przestrodze Różewicza przed zagadaniem utworów na śmierć w recenzjach, przerwę na tym, zostawiając Was samych z ostatnim obrazem z tego tomu, który ze mną na pewno pozostanie na długo (może na zawsze?).
A mewa znów usiadła na morzu,
jakby się chciała przed nim spowiadać.
W dodatku świeci słońce i piasek
jak zwykle jest leniwy. Horyzont
to brak złudzeń. Ręce chciałyby
krzyczeć.
A mewa znowu usiadła na fali
jak oderwany płatek róży,
który dałby się pociąć
na kawałki, byleby tylko
dalej płynąć, czując
że nie ma żadnego końca.
("AMEN")
A. S. K.
(https://www.facebook.com/notes/o-literaturze-otwarcie/nieodrobione-zadanie/530655647744202/)
Nieodrobione zadanie
Książce poetyckiej można zrobić krzywdę na wiele sposobów, szczególnie gdy teksty, które zawiera, nie należą do łatwych w interpretacji. Dotąd jednak myślałam, że takie błędy mogą leżeć tylko po stronie czytelników i krytyków. Okazuje się, że krzywdę wartościowym tekstom może zgotować już na starcie samo wydawnictwo, które je wydaje. Po lekturze tomu...
„ŚPIEWAM PIEŚNI O SZTUCE PRZETRWANIA”
Twórczość literacką Gabrieli Cabaj poznaję od niedawna za sprawą człowieka, który walczy po jej śmierci o to, by ta twórczość nie zginęła. Pisać zaczęła stosunkowo późno, mając pięćdziesiąt kilka lat, i to właśnie dojrzałość jej tekstów jest pierwszym, co daje się odczuć po ich lekturze. Od 2009 r. poetka zaczęła publikować teksty na portalach literackich, na których od początku była zauważana i doceniana przez ich użytkowników. W 2012 r. pod wpływem namowy jednego z nich – Leszka Lisieckiego – zdecydowała się wydać swoje teksty w formie książkowej, ale dopiero w 2016 r. książce nadano numer ISBN. Tom pt. "Przenikanie" zawiera 50 tekstów poetyckich. Wszystkie są wersyfikowane, jednak niektórym z nich bliżej do prozy poetyckiej niż wierszy. Każdy tekst został zilustrowany foto-grafiką autorstwa Leszka Lisieckiego. A biorąc pod uwagę, że część tekstów jest owocem inspiracji jego fotografiami, ekfrazami, trudno oprzeć się wrażeniu, że książka tak naprawdę posiada dwóch autorów. Niestety za życia Gabrieli Cabaj nie doczekała się - moim zdaniem należnej jej – uwagi i docenienia. Stąd moja próba jej przybliżenia.
Fotografia na przedniej okładce przedstawia dwa drzewa bez liści, wyrastające obok siebie, będące swoim prawie lustrzanym odbiciem i przywołujące na myśl podobieństwo, jakie spotyka się u bliźniaków. Na tylnej okładce zostały zamieszczone niestandardowe notki biograficzne autorki tekstów i autora foto-grafik, które spełniają rolę komentarza do przedniej okładki tomu:
"Gabriela Lilianna Cabaj
Urodziłam się w styczniu 1956
Na wiosnę dwutysięcznego dziewiątego, ułożona nieco wygodniej, zaczęłam pisać o wszystkim, co mi się śni. Czasami budzi mnie pianie koguta, kiedy indziej tajemnicze kroki ciszy, której nie umiem nazwać. Wtedy usilnie staram się pozbierać do jasnego koszyka z wikliny, ale chwilę po - znowu jest pusty.
Leszek Lisiecki
Urodziłem się w styczniu 1956
Na wiosnę tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego starszy brat podarował mi pierwszy aparat fotograficzny. Od tej pory minęło już kilka innych aparatów i wiele tysięcy zdjęć, które zatrzymały czas widziany moimi oczami.
Mój koszyk z wikliny powoli zapełnia się zbiorami, ale jest w nim jeszcze bardzo dużo miejsca…"
Drzewa są jednym z najczęściej pojawiających się motywów tego tomu. Podmiot liryczny [dalej: pl], będący bez wątpienia alter ego autorki, nie tylko opisuje ich piękno, ale wręcz znajduje z nimi duchową więź. Jednym z piękniejszych wierszy o niej opowiadającym jest wiersz pt. "Ptaki" (s. 32) -
Gdy milczę, wtedy rozmawiam z drzewami -
sosno, brzozo, daglezjo i ty kasztanowcu,
i klonie - nic nas nie chroni od nocy, więc
zdejmuję sandały i boso - razem chodzimy
po deszczu. Nasza wolność, to ptaki noszone
w koronie.
Już ciemnieje powietrze, połykając kolory.
Kształty zbierają się w jedno, więc mówię:
sosno, brzozo, daglezjo i ty kasztanowcu,
i klonie -
deszcz... ten to ma miękkie serce, kiedy
współczuje stopom i naszym drewnianym
ramionom.
Użycie personifikacji wobec nie tylko drzew, ale i innych elementów otaczającej rzeczywistości, wynika z nieprzeciętnej wrażliwości i uważności oglądu świata. Sam pl zdaje sobie sprawę z wyjątkowości swojego postrzegania -
drzewom radują się smukłe dusze
latarnie cicho nucą kołysząc biodrami
tylko nie wszyscy to widzą
ponieważ niektórzy mają
prześwietlone oczy
("Jest takie miejsce", s. 94)
Wydaje się, że pl do niedawna również miał „prześwietlone oczy”, był zabiegany i zajęty tysiącem spraw niecierpiących zwłoki. Ale nastąpiło w nim jakieś wewnętrzne przełamanie (rozczarowanie dotychczasowym życiem?), którego owocem stało się pisanie i wejście w świat literatury –
mierzi mnie każdy dzień który niczego nie wnosi
i nie idzie tu o rzeczy sensacyjne wiadomości czy inne
pierdoły nie mające dla mnie znaczenia
mierzi mnie każdy następny poniedziałek i wtorek
i środa też i czwartek a tak w ogóle tydzień
po tygodniu rok za rokiem mierzi mnie to co ospałe
dawniej wieczorem układałam na jutro misterne plany
z moją podzielną uwagą można było robić trzy rzeczy naraz
albo cztery to wyglądało mniej więcej jak krojenie czasu
a każdy kawałek przypiekało się na innym ogniu
wtedy nie do pomyślenia było żeby być dla siebie
żyło się robiło się spało się szybko wstawało do dnia
teraz wciąga mnie powoli piekielna machina do umierania
kupuję kolejne długopisy bruliony tusze do drukarki
gorączkowo czytam co mi tylko w ręce wpadnie
żeby odlecieć na chwilę w nieznane wcześniej rejony
to trzyma mnie jakoś nie mierzi tylko coś woła
ale niedobrze kiedy nocą okrutnym chichotem za uszami
("Podzielność", s. 58)
Metamorfoza, jaką przechodzi pl, jest największym zaskoczeniem dla niego samego -
od pewnego czasu już od rana przestaję poznawać
siebie i to się pogłębia w miarę upływu dnia wieczorem
jestem tak zmieniona że nawet widząc się przelotnie
zdziwienie mnie ogarnia skąd ja ją znam no skądś ją znam
("Dobry wieczór!", s. 12)
Choroby się nie wybiera. Miłości – tej prawdziwej – chyba też nie. Kiedy czytam teksty Gabrysi, odnoszę wrażenie, że również miłość do poezji może spaść na nas jak grom z jasnego nieba… i przemieniać nas - jak dawno już zauważył Norwid – w anioły.
W wierszu pt. "Licença poética" (s. 46) autorka tak określiła swoją poezję -
Gdy śpiewam pieśni o sztuce przetrwania,
ona spod skóry - wydłubuje drzazgi.
Te „drzazgi” w tomie są bardzo zakamuflowane. Autorka nie epatuje doznanymi krzywdami, nie skarży się wprost na samotność, chociaż najwyraźniej ją odczuwa.
jakże dawno nie było mnie w żadnym miejscu
dłubię w książkach może coś z tego wyjdzie
gdzie to odłożę przed snem kto spojrzy
("Noc muzeów", s. 62)
W wierszu pt. "Jak łatwo być" (s. 22) podejmuje przejmujący dialog z samą sobą, a raczej z kobietą, którą była kiedyś.
Co czułaś - nieraz odzierana z godności.
Chyba musiałaś być ponad - w środku
swoich światów, wpatrzona w okno
w ciszę firanki, za którą wiatr błękitny
zmieniał pory roku
grając cieniami
i światłem.
Te opisy walki o siebie, o nadzieję, radość życia, czyjąś przyjaźń są dla mnie najbardziej przejmującą stroną tego tomu. I mimowolnie spychają na dalszy plan myślenie o warsztacie autorki. Z całą pewnością Gabrysia Cabaj była samorodnym talentem, ale niepozbawionym świadomości ważności warsztatu. Widać, że szukała różnych form wyrazu. Dlatego część tekstów posiada wyraźny podział na strofy, interpunkcję, a część jest ich pozbawiona , bliższa prozie poetyckiej.
Można by jeszcze dużo dobrego powiedzieć o tym tomie, zacytować wiele tekstów. Mam nadzieję, że zrobi to kiedyś profesjonalny krytyk literatury. Bo ja jako zwykła czytelniczka poezji chciałabym, żeby twórczość Gabrieli Cabaj została odkryta na nowo.
Na koniec przytoczę wiersz pt. "Uśmiechaj się" (s. 88), który brzmi jak credo autorki, jedno z piękniejszych, jakie czytałam w życiu -
Uśmiechaj się do swoich myśli łagodnie
i mądrze zagarniaj to niesforne stado
idące krok po kropli coraz dalej i dalej
owczym pędem rozpasania.
Próbuj wyznaczać granice pastwiska
ty, który stoisz w centrum wszechświata
a zaledwie przeczuwasz horyzont za szczytami
za ciemniejącą linią drzew, za nieboskłonem.
Uśmiechaj się do myśli współczująco
jak do ludzi, którzy nagle tracą domy
czy oddają ziemi swoich bliskich, wyrwanych
z piersi bezgłośną rozpaczą.
Prowadź je jak dzieci, którym musisz pokazać
wschód i zachód słońca, złoty park jesienią
most nad rzeką, bezkres morza i biedronkę.
Ptaka ze złamanym skrzydłem i żyły kamienia.
Uśmiechaj się do swoich myśli jak do światła
które gdzieś tam jest -
pomimo nocy.
(recenzja ukazała się pierwotnie tu: https://poecipolscy.pl/polka/ksiazki-opisane/przenikanie/)
„ŚPIEWAM PIEŚNI O SZTUCE PRZETRWANIA”
Twórczość literacką Gabrieli Cabaj poznaję od niedawna za sprawą człowieka, który walczy po jej śmierci o to, by ta twórczość nie zginęła. Pisać zaczęła stosunkowo późno, mając pięćdziesiąt kilka lat, i to właśnie dojrzałość jej tekstów jest pierwszym, co daje się odczuć po ich lekturze. Od 2009 r. poetka zaczęła publikować teksty...
"Opowiedz o tym z czułością…"
"Rozglądasz się po świecie, a od tego rozglądania / chcesz w końcu zamknąć oczy." - to fragment wiersza "Czasem" z tomu poezji Krzysztofa Gryki "Tak". Bynajmniej autor nie zamyka oczu na otaczającą go rzeczywistość i nie buduje warowni dla siebie. Przeciwnie, mierzy się w tym tomie z jednym z największych problemów, jakie przeżywa w ostatnich latach nasza śródziemnomorska cywilizacja – z problemem uchodźców. I to był pierwszy dla mnie argument za tym, aby pochylić się bardziej nad wierszami z tego tomu. Jednak byłoby błędem doklejanie mu jednej łaty pt. „zaangażowanego społecznie” (choć takim m. in. jest). Bo równie mocno, jak wielkie problemy świata, wybrzmiewają w nim inne nuty, bardziej osobiste jak miłość czy samotność.
Ale zacznijmy od początku, czyli od okładki, która została zaprojektowana przez Piotra Zdanowicza w dwóch wersjach kolorystycznych – czerwonej i niebieskiej. Jak wyjaśnił sam Gryko podczas spotkania promującego ten tom, chciał dać jego potencjalnym nabywcom wybór. W moim odczuciu zabieg ten daje przede wszystkim podłoże do wielu skojarzeń z podnoszoną w tomie tematyką (miłością, wojną) i występującymi w nim motywami (deszcz, morze). Również zamieszczenie na dwóch pierwszych wewnętrznych kartkach książki wielkich kaligrafii słowa „TAK” nie może zostać przez czytelnika zignorowane. Zarówno ich „graficzna hiperbolizacja” jak i powtórzenie świadczą o wyjątkowym znaczeniu tego słowa dla autora i tomu. Przywodzą mi na myśl zarówno ewangeliczną scenę, gdy Chrystus zalecał swoim uczniom, by ich mowa była klarowna i zdecydowana (Niech wasza mowa będzie: "Tak, tak, nie, nie". (Mt 5, 37), jak i nasuwają skojarzenie z sakramentalnym "tak" wypowiadanym przez narzeczonych. Jakkolwiek byśmy interpretowali tytuł, bez wątpienia autor od początku zaprasza czytelnika do szukania swoich znaczeń i daje mu ogromne pole do popisu w tym zakresie. Jeżeli przyjąć definicję poezji – bliską wielu poetom – że poezja jest zaproszeniem do spotkania, rozmowy, to Gryko swoim tomem zaprasza nas na bardzo długie spotkanie albo raczej na wiele spotkań. Przeczytałam te wiersze kilkakrotnie (co zdarza mi się niezwykle rzadko) i za każdym razem doszukiwałam się nowych znaczeń, kolejnych skojarzeń.
Cenię poetów, którym zależy na czymś więcej niż tylko na wyeksponowaniu swojego ego, swoich spraw, krążących tylko wokół siebie. Gryko nawiązuje do takiej „niewsobnej” postawy twórczej w wierszu "Czasem":
"Wiersz/ myśli czasem o innych ludziach. (…)/ Wiersz myśli jeszcze / o innych istotach, choć czasem nie ma ich / nawet w tytułach piosenek."
Takimi nieobojętnymi na los innych tekstami jest bez wątpienia wiele wierszy z tomu "Tak". Wśród nich najmocniej wybrzmiewają te poświęcone uchodźcom.
"Chłopiec ma na imię / Samuele, Dede, Caicedo, / Fryderyk, Jesus, Gianduja, / Sugar, Papaja, Barak, Hehe, / a może Mżenie, do wyboru / do koloru, jakkolwiek. / To nieważne, to ważne. / Tylko go nie zabij. / W stroju ratownika. / Z nadajnikiem głodu. / W odwetowym słońcu. / Pytasz, z której go / wyciągnąłem wojny." ("Expo")
Gryko podczas wspomnianego spotkania autorskiego wyznał, że bezpośrednią inspiracją do napisania tych wierszy był film Mediterranea o afrykańskich uchodźcach zmierzających do europejskiej ziemi obiecanej. Wstrząsnął nim m.in. obraz chłopca strzelającego do kaktusów i do niego nawiązuje w wierszu "Zachód":
"Chcielibyśmy być żywi / na wyspie kaktusów / i małych łagodnych kobiet. /(…)// Chcielibyśmy być gośćmi, / którym poda się wrzątek / i jarzyny. Wieczorem / wreszcie ktoś powie, / że życie spędza / sen z powiek, / nie mogąc się doczekać, / aż zajdzie znowu / to cholerne słońce."
W tomie "Tak" wydaje się, że Gryko nie moralizuje, nie ocenia, nie stawia recept. Nawiązując do jednego z jego głównych motywów, czyli morza, powiedzieć by można, że płynie i pozwala innym płynąć swoim tempem tam, gdzie chcą. A jednak na dnie tych wierszy leży jednoznaczna ocena postępków człowieka, który doprowadza siebie, drugiego człowieka i cały świat na krawędź przepaści. Bardzo mocno wybrzmiewa ona również w wierszu "Coffee":
"Niech płoną noce / i niech rośnie trawa tam, / gdzie nie mogą rosnąć kwiaty, / nucą się o nich melodie. / Niech chmury będą dobre / dla tych, co je próbują, / niech ciała wejdą w leasing / jutra, niech wyjdą poza język / matek odnajdą swój kąt / i owal, poranne awionetki / niech zrzucają czasem,/ na nich, na nas serduszka/ bomby, bomby serduszka,/ serduszka bomby, bomby / serduszka, serduszka / bomby, bomby serduszka…"
Żyjemy w świecie emotikonów i bomb (bardziej lub mniej dosłownych), przed którymi uciekają ludzie, na których śmierć w Morzu Śródziemnym patrzymy z bezpiecznej odległości. Jaką postawę ma przyjąć poeta w takim świecie? Gryko, nie wprost, ale jednak daje odpowiedź w wierszu "Spis treści":
"Cokolwiek przyjdzie ci do głowy, / kaktus z uwięzioną wodą, / leniwe oko patrzące / na wszystko z bliska, / plama z ziemi na kurtce, / nieśmiałe kołysanie / pokładów przy brzegu / z darmową melancholią / ogrodów i skał, czerwona łza / zdetronizowanego słońca, / która płynie w dół / po policzku, zostawiając ślad, / by mogła być zauważona, / opowiedz o tym / z czułością."
I ta czułość jest równie ważnym, jak ostrość widzenia, elementem tego tomu. Pojawia się już w pierwszym wierszu "Animal Patriot":
"(…)Twoje / barwy wojenne przełożę / na inne języki, w których będziesz / echolokacją westchnień (…)/ Ten wiersz powinien być tylko / o miłości i nie wiem, czy jest / szansą dla wykrzywiających się / zwierząt, którym zależy jeszcze / na otwartych granicach. / Biedne sekundy w mieście / przełożę na twoje ciało, tak / by mogły na nim spokojnie / ginąć jak kropelki potu."
Inny wiersz zaczyna się od dosłownej deklaracji: "Właściwie wiersz mógłby składać się / tylko z twoich rąk." ("Rejs")
Dawno nie spotkałam się z tak subtelnymi wierszami miłosnymi. Jest w nich zachowana cała intymność więzi z drugą osobą i zachwyt nad wrażliwością ciała.
"Ktoś sprawił, że skóra na dłoni / jest nigdzie niezapisanym zdaniem / i nie wiem, gdzie jest koniec / miłości, która bierze się ze wszystkiego (…)/ / Ktoś sprawił, że skóra na dłoni / jest kodem kreskowym / miłości"
Mimo całego mojego aplauzu dla poruszonych przez autora tematów, to jednak największe słowa uznania należą mu się za język. Jeśli czasem mam problem z przyporządkowaniem gatunkowym tekstu, to w przypadku tekstów z "Tak" nie można mieć wątpliwości, że ma się do czynienia z poezją w czystej postaci. Ja przynajmniej ich nie miałam. Przyznaję, że potrzebowałam trochę czasu, by oswoić się z językiem autora. Jego oryginalność – w moim odczuciu – nie jest owocem sztucznego „eksperymentowania”, zabawy słowem, ale owocem głębokiego poznania siebie, swojej indywidualnej mowy. Bo jak słusznie zauważył Wiesław Myśliwski: "Mowa jest wolnym językiem, mowa odkrywa możliwości języka, zbliża nas o wiele bardziej do prawdy kryjącej się w człowieku niż pismo zachwaszczone regułami, standardami. (…) Chociaż komunikujemy się wspólnym językiem, każdy człowiek ma swój język." Wydaje się, że autorowi tomu "Tak" udało się zbudować w nim język adekwatny do jego indywidualnej mowy.
Reasumując, Krzysztof Gryko podarował nam prawdziwą poetycką perłę (chciałoby się rzec wprost z samego Morza Śródziemnego). Warto po nią sięgnąć. Może dzięki niej dostrzeżecie słońce w czyimś oku lub nie ominiecie kałuży w kształcie serca. Czego Wam życzę.
Agnieszka Sroczyńska Kostuch
(tekst ukazał się w kwartalniku "Afront" 2/2019)
"Opowiedz o tym z czułością…"
"Rozglądasz się po świecie, a od tego rozglądania / chcesz w końcu zamknąć oczy." - to fragment wiersza "Czasem" z tomu poezji Krzysztofa Gryki "Tak". Bynajmniej autor nie zamyka oczu na otaczającą go rzeczywistość i nie buduje warowni dla siebie. Przeciwnie, mierzy się w tym tomie z jednym z największych problemów, jakie przeżywa w ostatnich...
2019-12-06
Poeta poza tłumem
Nowa książka Szczepana Kopyta "na giełdach nadprodukcji pikują akcje przetrwania" (WBPiCAK, Poznań 2019) wita nas intrygującym tytułem na grafitowo-czarnej okładce. Czarny, jak wyjawił autor podczas spotkania promującego tom, jest jego ulubionym kolorem. Zatem można mniemać, że okładka autorstwa Piotra Zdanowicza wbiła się w gust poety i jest spójna z treścią książki. Po jej lekturze mogę potwierdzić, że jest. Tom formatem przypomina bardziej książki, które jeszcze niedawno kupowałam moim dzieciom, niż standardowy tomik poezji. Kiedy po napisaniu tej recenzji, odstawię go na półkę z innymi tomami, na pewno będzie się wyróżniał. Czy o owo „wyróżnienie się” chodziło głównie autorowi powołując go do życia? Mam nadzieję, że nie. Nie tylko dlatego, że zainwestowałam w nabycie tej książki ponad 30 zł, ale przede wszystkim dlatego, że chcę wierzyć, że uznanemu autorowi poezji wydającemu tom w szanowanym wydawnictwie chodzi o coś więcej niż o bycie oryginalnym. Ale nad tym chciałabym zastanowić się razem z Wami.
21 listopada br. Fundacja KulturAkcja zorganizowała w Poznaniu spotkanie promujące nową książkę Kopyta. Zostało ono nagrane, dzięki czemu, mogłam odsłuchać, co autor ma do powiedzenia na temat nowo powołanego dzieła i poezji w ogóle, co okazało się pomocne w spojrzeniu na jego książkę. Bo nie będę czarować, jest to poezja trudna do odkodowania. Dla mnie, osoby mającej alergię na język informatyczny, szczególnie trudna. Teksty są naszpikowane terminologią z zakresu technologii i informatyki, co sprawiało, że poczucie niejasności wzrastało z każdą przeczytaną stroną i zmusiło do skorzystania z pomocy Wikipedii. Forma tekstów też nie ułatwia zrozumienia treści. Autor zapytany podczas wspomnianego spotkania przez Agnieszkę Budnik o powody eksperymentowania z formą, odpowiedział, że służy ono zaburzaniu standardowej wersyfikacji, wytrąceniu z równowagi czytelnika, wywołaniu u niego efektu zaskoczenia. Dla kogoś, kto zna np. powody Tadeusza Różewicza dla szukania nowej formy wiersza, brzmi słabo. Ale jakkolwiek ta forma mnie nie przekonała do siebie i nie oddaje mojego języka, to jednak jestem w stanie uznać, że oddaje ona język wielu współczesnych ludzi, z naciskiem na młodsze pokolenia (a to już byłby poważniejszy powód wyboru formy). Co ciekawe, wydaje się, że Kopyt nie utożsamia się z tymi, którzy takim językiem operują. Jego podmiot liryczny bezwzględnie rozprawia się z hierarchią wartości świata budowanego na algorytmach, kapitalizmie, konsumpcjonizmie. Jedynym wytłumaczeniem, dlaczego wykorzystuje język „przeciwnika”, a mówiąc delikatniej - kogoś, kogo nie ceni, w kogo nie chce się zmienić mimo nacisków zewsząd, jest wyszydzenie go jego własną bronią. Największe wrażenie z całego tomu zrobił na mnie poemat zbudowany z dwuwersowych strof pt."masy". Formą przypomina litanię, kończącą każdą strofę wezwaniem (epiforą) – "głodu".
bezpodmiotowe masy utaplane w błocie głodu
godność upakowana w worek demokracji i drutów głodu
(…)
jeszcze nie widzisz że puchnę i nabieram wprawy głodu
gromadzę łzy jak linoleum centrum onkologii głodu
(…)
Istotna uwaga: wielkość czcionki w tekstach jest zróżnicowana, niestety nie mogę jej tu przedstawić zgodnie z oryginalnym zapisem.
Podmiot liryczny stawia się poza tym tłumem, chciałoby się powiedzieć dosadnie – wiecznie nienażartym. Kim jest? Antykapitalistą? – zdecydowanie tak, czemu wyraźnie daje wyraz w tekście-manifeście "pamięć":
kosmiczna zbrodnia
kapitalizmu i formacji burżuazyjnej
kosmiczne błędy i zaniechania
(…)
proletariacie żyj
jakby
jakby jutra nie było
Czy pl jest alter ego autora? W moim odczuciu - tak. Wyszydzając "kasandryczne analizy naszej branży nauk / i syntetyczne wiersze polihistorek sieci" zaskakuje liryczną deklaracją, która pada w ostatniej strofie wiersza "zespół pleśni i tańca":
wierzę w dary sklejone z prostych słów
i rytmu który wznieca więcej nadziei niż dyskurs
ale w miłość tylko w świecie który przeżył ciężar
znaczeń ciągnący miasta w zimną toń i w nasze ręce
które są zimne i w usta które drżą
Niestety, to wyjątek w tym tomie. Zazwyczaj towarzyszy tekstom jednostronny, pesymistyczny i mało liryczny ogląd świata, ukazujący również człowieka z jego ciemnej strony. I ta czerń z okładki faktycznie pasuje do takiego opisu świata – jako zepsutego, skomercjalizowanego. Ale czy oddaje świat takim, jakim faktycznie jest? Mam pewność, że światła, dobra jest w nim wciąż sporo i ludzi – niezepsutych przez władzę, pieniądze, sławę, mających inny system wartości niż ten, o którym opowiada pl – jest wielu. I to jest mój główny zarzut przeciwko tej książce – jest opowieścią kogoś, kto chce dobrze, ale wybrał nie najlepszą metodę wywołania u ludzi katharsis. Nie wierzę, żeby samą krytyką można było zbudować coś pozytywnego. Tokarczuk w swojej mowie noblowskiej dała nam niedawno wskazówkę, jaka metoda jest dużo bardziej właściwa – to narracja czułości.
Pamiętacie wiersz Tadeusza Różewicza Prawa i obowiązki? Nawiązywał on do obrazu Bruegla "Pejzaż z upadkiem Ikara". Był jednym z pierwszych wierszy Różewicza, który mnie zaintrygował. Być może jednym z pierwszych w ogóle, który wywołał we mnie poważne pytania o odpowiedzialność za życie swoje i innych. Jak dobrze znałam ten oskarżycielski ton. Pobrzmiewał w artykułowanych przeze mnie pytaniach: dlaczego nie ratujecie trzeciego świata? dlaczego są bezdomni na ulicach miast? Chciałam, żeby prawda była prosta i odpowiedzi jasne: tak-tak, nie-nie. Każda inna odpowiedź wydawała się wynikiem oportunizmu, wygodnictwa, zakłamania etc. Ale po latach zrozumiałam, że prawda może być naprawdę skomplikowana, a ponoszenie odpowiedzialności za swoje życie, wywiązywanie się ze swoich obowiązków jak ten oracz na polu z obrazu Bruegla, nie musi oznaczać ślepoty na życie i cierpienie innych. Niestety, taki oskarżycielski ton – że jesteśmy ślepi – słyszałam przez cały tom Szczepana Kopyta. Jeżeli stwierdzenie, które pada w puencie wiersza "płaszcz": "potępić musi ktoś" – ma wskazywać na poetę jako ferującego wyroki, to ja się z taką rolą poezji nie umiem zgodzić. Mówił kiedyś o tym Tadeusz Różewicz wyłuszczając swoje powody pisania:
"Dlaczego piszę? (…) podczas wojny i tuż po niej „racje conradowskie: <wymierzyć sprawiedliwość widzialnemu światu> – było motywem pisania (…) Jednak z latami doszedłem do wniosku, że wymierzanie sprawiedliwości w świecie, który się od czasów conradowskich bardzo skomplikował, a także od czasu mojej młodości, od lat okupacji – nie musi być głównym zadaniem pisarza, poety szczególnie. Wymierzanie sprawiedliwości to bycie sędzią. Czy poeta powinien sądzić? Ogarnęły mnie wątpliwości. (…) dziś raczej rację pisarza widziałbym w rozumieniu świata, w tolerancji…"
(z wywiadu dla „Kultury” nr 17/1997)
Czy nie do podejmowania zrozumienia świata namawiała nas ostatnio Tokarczuk w swojej mowie noblowskiej? Mówiąc jednocześnie: "Świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy". Bez wątpienia Szczepan Kopyt to widzi, ale jego narracja – w moim odczuciu – jest odstręczająca. Przejawia się w tak drażniących, rozkazująco-ironizujących zwrotach jak: "zrób to…", "zapisz sobie…", "adeptko adepcie / nie śpiewajcie sto lat…", "znaj miejsce w produkcji…, "dziękuj…" itd. Naprawdę próbowałam znaleźć w tym tomie most do spotkania z autorem. Nie znalazłam. Chociaż to ja pytałam Ewę Lipską o „zaangażowanych społecznie” poetów, z nutą goryczy, że ich nie widzę. Nie miałam wtedy pojęcia, że Szczepan Kopyt od dawna pisze w tak zaangażowanym społecznie tonie. Tyle że ta mowa wcale mnie nie zachwyca, raczej zasmuca. Zaletą tego tomu jest w moim odczuciu to, że prowokuje do pytań o rolę i charakter poezji. I znowu zacytuję Różewicza:
Czego żąda ode mnie
poezja
Czy wyrzeczenia
odosobnienia i melancholii
Abym szedł przez tłum
jak przez powietrze
("Odpowiedź")
I w dalszej części wiersza odpowiada sobie, jeżeli tak, należy ją odrzucić. Szczepan Kopyt stworzył podmiot liryczny, który zna tłum, mechanizmy manipulowania nim, ale czy jest z tym tłumem? Jako brat, syn, ziom, przyjaciel, poeta? Po kilkukrotnej lekturze jego tomu mam wrażenie, że robi wszystko, by z nim nie być. Oskarża go, wyszydza, ale nie nawiązuje dialogu. Odpowiedź, czy to dobrze, czy źle, pozostawiam Wam.
Agnieszka Sroczyńska
Poeta poza tłumem
Nowa książka Szczepana Kopyta "na giełdach nadprodukcji pikują akcje przetrwania" (WBPiCAK, Poznań 2019) wita nas intrygującym tytułem na grafitowo-czarnej okładce. Czarny, jak wyjawił autor podczas spotkania promującego tom, jest jego ulubionym kolorem. Zatem można mniemać, że okładka autorstwa Piotra Zdanowicza wbiła się w gust poety i jest spójna z...
2019-08-02
„Więcej czasu na życie.”
Rzadko odczuwam zazdrość, ale po przeczytaniu, a właściwie już w trakcie lektury tomu „Naturalna kolej rzeczy” Justyny Koronkiewicz (Pro Libris, Zielona Góra 2019) właśnie to uczucie było najbardziej dominujące. Poetka zaprosiła nas do swojego nowego domu – zbudowanego w otoczeniu lasu, gór, w symbiozie z przyrodą. Kocham las, ale odwiedzam go rzadko. Autorka stworzyła zapis codzienności życia w samym jego środku, stąd moja zazdrość. Dawno nie miałam w rękach książki, która obudziłaby we mnie tyle zakopanych pragnień. Przypuszczam, że te pragnienia są atawistyczne, dotykają samego źródła człowieczeństwa i dlatego śmiem twierdzić, że jest to książka dla każdego dorosłego czytelnika.
Budowa tomu została zainspirowana filmem „Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna” Kima Ki-duka (pochodzącego z Korei Południowej). Koronkiewicz zaczęła jednak swoją opowieść od zimy i na zimie ją skończyła. Każdy rozdział opowiadający o kolejnej porze roku otwiera fotografia przedstawiająca dwa złączone drzewa w środku lasu, w zależności od pory roku – obsypane śniegiem, zielonym listowiem lub ogołocone z niego. Ich autorką jest Ewa Włodarczyk. Zdjęć w tomie jest zresztą więcej. Wszystkie cudownie współgrają z treścią wierszy. Jedno z nich przedstawia obejmującą się parę w białych strojach, również na tle drzew. Bo” Naturalna kolej rzeczy” jest opowieścią nie tylko o życiu w harmonii ze światem zwierząt i roślin, ale również z drugim człowiekiem, a nawet ze śmiercią i duchami bliskich.
Autorka już w pierwszym wierszu stawia siebie w roli kogoś podobnego do przewodnika po bliskim jej, a obcym dla wielu, świecie. Poznając te wiersze miałam narastające poczucie tej „obcości” - przepaści między życiem prowadzonym w mieście i życiem w takiej bliskości z przyrodą. Fascynujący jest język, jakim Koronkiewicz przekazuje nam swoją wiedzę o tym świecie, o sobie samej, wiedzę opartą o doświadczenie, obserwacje i przeczucia. Tylko poezja daje tak olbrzymią możliwość opowiadania o rzeczach zakrytych dla „szkiełka i oka”.
„Chodzę od drzewa do drzewa.
Widzę myśli ptaków. (…)
Unoszą tajemnice zapisane między słojami.”
(„Tkanka łączna”)
Poetka buduje więź z tym, co nie do końca zrozumiałe dla człowieka, wspomnianą już harmonię z przyrodą poprzez m.in. poszukiwanie analogii.
„Łączą nas linie papilarne, roczne przyrosty. Punkty styczne / na krawędzi liścia.” („Tkanka łączna”)
Jednym z ulubionych środków poetyckich, jakie autorka stosuje w wierszach, są porównania. One również służą podkreślaniu więzi między tym co, ludzkie, a tym, co zwierzęce czy roślinne.
„Latem twoje słowa są jak owoce rankiem / na krzewach porzeczek” („Zima wiosna lato jesień zima”)
„Oddzielam starą skórę od nowej. Schodzi bezboleśnie / choć wolno, jak u węża.” („Metamorfoza”)
„(…) Jak ciało kobiety, kiedy / otwiera się na mężczyznę. / Tak otwiera się woda. (…)
myśli stają się / ciężkie, duszne, lepkie. / Jak powietrze po ulewnym deszczu.” („Geosmina”)
Cały tom stanowi jeden wielki pean na cześć przyrody. Autorka opowiada o swoim miejscu na ziemi jak o wymarzonej Arkadii. Nie słychać w tej opowieści żadnych fałszywych nut, mimo że trudno mi uwierzyć, żeby takie życie nie przynosiło również różnych uciążliwości. Jej zachwyt brzmi jednak tak autentycznie, że nie sposób podważać jego wiarygodności.
„Moim szaleństwem jest las.
Obłąkana chodzę, liczę drzewa. Przytulam się
do kochanków – modrzewi. U stóp spróchniałej
sosny składam wieniec z szyszek. Tu wszystko jest proste.
Życie. Potem śmierć.
Ptaki śpiewają zawsze. Nigdy smutno. Nawet, gdy światło
odkrywa martwe ciała piskląt.
(…)
Nie przeraża nikogo truchło sarny. Taka kolej rzeczy.
Życie. Potem śmierć.
Deszcz zmywa ślady rozkładu, nasącza powietrze świeżością.
Nasionko sosny puchnie od wody, kiełkuje zielony pęd.
I tak jest dobrze. Naturalnie. Życie zatacza kręgi.
Rozchylam usta. Wypuszczam z siebie śmiech.”
(„Naturalna kolej rzeczy”)
Ten wiersz jest jednym z kilku w tym tomie, które przynoszą odpowiedź, dlaczego autorka wybrała taki sposób na życie, dlaczego opuściła miasto. Afirmacja życia, której doświadcza w nowym miejscu, której uczy się od samej przyrody, jest dla niej ozdrowieńcza, wyzwalająca radość. Nazywa ją „wysoką jakością życia”.
„Co noc świętujemy narodziny gwiazd, patrzymy w ciemność. (…)
Siadamy w bezpiecznej odległości
od miast, blokowisk, autostrad. Na starej ławce,
przy malwach i daliach. (…)
Wyprowadza nas w pole pies z kulawą nogą, uwodzą świerszcze.
Czasem przychodzi dzika kotka z lasu (…)
Serce bije mi mocniej na widok
dojrzewających jeżyn, grzybów wtulonych w ściółkę.
Dla takiego bogactwa warto porzucić pośpiech, karierę,
wygodne mieszkanie w bloku. Beton zastąpić drewnem.
Odkąd mieszkamy w górskiej głuszy,
czuję spokój. Mam odciski na dłoniach, potargane włosy.
Więcej czasu na życie.”
(„Wysoka jakość życia”)
W tomie znalazły się również piękne erotyki. Szczególnie wiersz „Palenie ognisk” ujął mnie swoją plastycznością - zderzeniem białego krajobrazu zimy z obrazem ogniska, przeciwstawieniem chłodu pory roku z gorącem uczuć, ciał.
„Za dnia wyganiamy zimę. Przypalamy rzęsy.
Ogień powraca w snach. Nasze ciała pachną dymem i żywicą.
Płomienie zbiegają się w jednym punkcie.
Nadgryzają podbrzusza.
Porzucamy ubrania, pościel w kwiaty. Wybiegamy
nago przed dom.
Ze śmiechu plączemy języki, palce, ścieżki.
Wygrzebujemy ziemniaki z żaru. Parzą.
Kiedy dotykasz moich piersi, zostawiasz ciemne ślady.
Popiół na udach.
(…)”
Tom „Naturalna kolej rzeczy” to bogata opowieść i nie sposób omówić jej na kilku stronach. Zresztą, nie wierzę, żeby można było napisać recenzję ciekawszą od samej książki. W jakimś stopniu te wiersze zamykają mi usta. Są tak bogate same w sobie, że dodawanie czegoś od siebie wydaje się zbędne. Niech Justyna Koronkiewicz pozostanie jedyną przewodniczką po jej świecie. Ja na pewno nie raz jeszcze do niego zajrzę.
Agnieszka Sroczyńska
„Więcej czasu na życie.”
Rzadko odczuwam zazdrość, ale po przeczytaniu, a właściwie już w trakcie lektury tomu „Naturalna kolej rzeczy” Justyny Koronkiewicz (Pro Libris, Zielona Góra 2019) właśnie to uczucie było najbardziej dominujące. Poetka zaprosiła nas do swojego nowego domu – zbudowanego w otoczeniu lasu, gór, w symbiozie z przyrodą. Kocham las, ale odwiedzam go...
Wspaniała.
Wspaniała.
Pokaż mimo to