Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

„Kąkol” to relacja z wakacji u dziadków na wsi, a zarazem opowieść o członkach rodziny. Opowiedziana z perspektywy dziecka – albo może raczej próbująca odtworzyć tę perspektywę po latach, bo w narracji pojawiają się elementy słownika dorosłej osoby. Najbardziej oczarowała mnie w niej właśnie narracja, styl pisania. Baśniowość, ale bez zbędnych ozdobników; ironia, ale i szczery humor. Każde zdanie jest tu potrzebne i dogłębnie przemyślane.

Kogo tu poznajemy? Despotycznego dziadka, który urasta do figury Boga, ale bywa też złym wilkiem lub Kościejem Nieśmiertelnym. Idealizowaną matkę, gęsiareczkę w zwiewnych sukienkach, za którą drepcze gromada wiejskich i miejsko-wiejskich dzieci. Mrukliwego ojca, niepotrafiącego się dopasować stryja i kilka ekscentrycznych ciotek (każda ekscentryczna na swój sposób). Wreszcie dwa Trutnie (zbyt małe, by posiadać cechy wyróżniające) i naszą narratorkę.

Poznajemy ich poprzez szereg obrazków wiejskich, które nie tworzą linearnego ciągu, ale świetnie oddają panującą w domu atmosferę – duszną, bynajmniej nie ze względu na skwar za oknem. Konieczność tłoczenia się w ciasnym domu, ciągłe uczucie nieznajomości reguł toczącej się gry, poczucie niedopasowania, bycia wyklętym poprzez samo spojrzenie. Wszystko dlatego, że w tym domu rośnie kąkol, chwast, który przypadkowo zebrany razem z ziarnem, zatruwa całą mąkę. Kto jest tytułowym kąkolem? Różne postacie mają na ten temat odmienne zdania.

„Kąkol” to relacja z wakacji u dziadków na wsi, a zarazem opowieść o członkach rodziny. Opowiedziana z perspektywy dziecka – albo może raczej próbująca odtworzyć tę perspektywę po latach, bo w narracji pojawiają się elementy słownika dorosłej osoby. Najbardziej oczarowała mnie w niej właśnie narracja, styl pisania. Baśniowość, ale bez zbędnych ozdobników; ironia, ale i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Póki żyła moja matka, byłam córką. Ale kiedy umarła, ja tę tożsamość straciłam: nie będę już nigdy niczyją córką. A w tym tylko bywałam naprawdę dobra: w córectwie. Kawał mnie odpadł. Jej śmierć zabiła we mnie córkę. Albo ja ją w sobie zabiłam.”

„Bezmatek” to historia relacji dwóch kobiet, relacji przepełnionej bezgraniczną miłością, ale i niezdrowej. Ta książka to jedynie migawki z życia, krótkie fragmenty uwiecznione na kartkach. Wydawałoby się, że trudno z tego sklecić spójną opowieść, a jednak szczególna dynamika łączącej kobiety więzi daje się uchwycić. Widać, że matka nie w pełni odnajdywała się w swojej roli, przez co czasem trudno było powiedzieć, która strona jest właściwie matką, a która córką. A później role naturalnie się odwróciły, gdy to bohaterka pielęgnowała matkę w chorobie. Autorka nie szczędzi nam również poruszającego, drobiazgowego studium żałoby, które sprawia, że książka zostawiła mnie w stanie głębokiego smutku.

„Matka – substancja silnie uzależniająca.”

To, jak wszechogarniająca była więź tych dwóch kobiet, można zobaczyć choćby po tym, jak łatwo wyrzucono z tej historii innych bohaterów. Na początku dowiadujemy się, że narratorka ma siostrę, a więc matka miała też drugą córkę, której nie poświęca się w tej książce ŻADNEJ uwagi. Zdążyłam zapomnieć, że w ogóle istniała. Podobnie jest z babcią, ojczymem czy później mężem narratorki. W doświadczeniu choroby, śmierci i żałoby (ale nawet we wcześniejszym okresie dorastania) matka i córka to jedyne mieszkanki samotnej planety.

„Póki żyła moja matka, byłam córką. Ale kiedy umarła, ja tę tożsamość straciłam: nie będę już nigdy niczyją córką. A w tym tylko bywałam naprawdę dobra: w córectwie. Kawał mnie odpadł. Jej śmierć zabiła we mnie córkę. Albo ja ją w sobie zabiłam.”

„Bezmatek” to historia relacji dwóch kobiet, relacji przepełnionej bezgraniczną miłością, ale i niezdrowej. Ta książka to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"A jeśli jesteśmy złoczyńcami" to opowieść o grupie studentów aktorstwa w Dellecher Classical Conservatory, gdzie wystawia się wyłącznie sztuki Szekspira. Każdy z przyjaciół gra na scenie podobne role jak w życiu.

Śmierć jednego z nich zmieni wszystko.

Książka M.L. Rio jest przesiąknięta Szekspirem, tak jak były nim przesiąknięte umysły jej bohaterów. Ostatnio czytałam, że według Platona recytacje i wystawiane dramaty mogą być "niebezpieczne", ponieważ przez głośne czytanie przejmujemy emocje postaci, której kwestie czytamy. I tutaj dokładnie tak się dzieje. Ale z głębszym uzasadnieniem, ponieważ mamy do czynienia ze studentami aktorstwa, chcącymi jak najlepiej się zaprezentować i wczuć w rolę. Mówimy też o Szekspirze, którego postacie czują wszystko bardzo intensywnie, często przy tym miotając się między przeciwstawnymi biegunami emocjonalnymi.

Relacje, które zawiązują się między głównymi bohaterami również są intensywne i ciekawie było je obserwować - podobnie jak ich nieraz niepokojące reakcje psychologiczne na pewne wydarzenia. Ogromnie podoba mi się też, jak ta książka odnosi się do szekspirowskiego motywu, zgodnie z którym dla przywrócenia porządku świata winny musi zostać ukarany.

"A jeśli jesteśmy złoczyńcami" zawiera masę cytatów z utworów Szekspira, ale też wyraźnie nawiązuje do wydarzeń z nich, dlatego cieszę się, że przeczytałam wcześniej istotne dla fabuły sztuki - "Juliusza Cezara" i "Króla Leara". Warto było to zrobić! 🖤

"ᴊᴇsᴛᴇᴍ ᴘᴇᴡɴʏ, żᴇ ᴄᴏʟʙᴏʀɴᴇ ɴɪᴇ ᴢʀᴏᴢᴜᴍɪᴇ ᴊᴇᴅɴᴇɢᴏ: ᴘᴏᴛʀᴢᴇʙᴜᴊę ᴊęᴢʏᴋᴀ ᴅᴏ żʏᴄɪᴀ ᴊᴀᴋ ᴊᴇᴅᴢᴇɴɪᴀ - ᴅᴢɪęᴋɪ ʟᴇᴋsᴇᴍᴏᴍ, ᴍᴏʀғᴇᴍᴏᴍ ɪ ᴋęsᴏᴍ ᴢɴᴀᴄᴢᴇń ᴡɪᴇᴍ, żᴇ ɴᴀ ᴡsᴢʏsᴛᴋᴏ ᴊᴇsᴛ sᴌᴏᴡᴏ."

"A jeśli jesteśmy złoczyńcami" to opowieść o grupie studentów aktorstwa w Dellecher Classical Conservatory, gdzie wystawia się wyłącznie sztuki Szekspira. Każdy z przyjaciół gra na scenie podobne role jak w życiu.

Śmierć jednego z nich zmieni wszystko.

Książka M.L. Rio jest przesiąknięta Szekspirem, tak jak były nim przesiąknięte umysły jej bohaterów. Ostatnio czytałam,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" to dziwny twór. Zawieszony między tytułową baśnią a XIX-wieczną krwawą historią, między mitologią a biblijnym apokryfem, między gawędą (nieprzypadkowo każdy rozdział zaczyna się od słów "Powiadają, że...") a fantastyką z krwi i kości. Cała ta mieszanka - i nie tylko ona - zafascynowała mnie swoją oryginalnością.

Sięgając po tę książkę, spodziewałam się raczej subtelnego realizmu magicznego, a jednak jest to naprawdę intensywna fantastyka - jako fantastykę określa ją zresztą sam Radek Rak. Podczas gdy początek i koniec trzymają się jedną stopą ziemi i realności (te fragmenty podobały mi się nieco bardziej), środek to prawdziwy odlot. Czasami gubiłam się w tej otchłani dziwności, przypominającej trochę "Mistrza i Małgorzatę", ale jednak bardziej podkręconej. Do bardziej subtelnych elementów należy wątek z tytułowym sercem, który przekłada się na bardzo emocjonalne sceny.

Najbardziej uderzyło mnie, jak punkt zwrotny w samym środku książki zmienił narrację oraz dynamikę postaci na linii Jakób Szela - dziedzic Wiktoryn Bogusz. Na koniec tej historii silnie narzuciły mi się dwa stwierdzenia.

Pierwsze: chociaż cała książka mówi o tym, jak bardzo w XIX-wiecznej Galicji ludzie NIE SĄ sobie równi, to okazuje się, że pod względem swoich namiętności, żądzy zemsty i okrucieństwa są jak najbardziej równi.

Drugie: chociaż powieść zaznacza, że słowa i imiona nic nie znaczą, to jednocześnie znaczą bardzo wiele - a szczególnie dla percepcji czytelnika. Bo to właśnie słowa, nazwy, imiona sprawiają, że w naszej głowie podczas czytania powstają konkretne obrazy. I to przez nie na koniec możemy pozostać równie zagubieni jak sam bohater.

"Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" to dziwny twór. Zawieszony między tytułową baśnią a XIX-wieczną krwawą historią, między mitologią a biblijnym apokryfem, między gawędą (nieprzypadkowo każdy rozdział zaczyna się od słów "Powiadają, że...") a fantastyką z krwi i kości. Cała ta mieszanka - i nie tylko ona - zafascynowała mnie swoją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mieliście kiedyś przy czytaniu poczucie osobliwej nici porozumienia z autorem? Czuliście, że wiecie dokładnie, co chciał przekazać, chociaż wcale nie powiedział tego banalnie ani nawet wprost? Czy było tak, że w Waszej głowie pojawiło się pytanie, a odpowiedź na nie była w książce już kilka chwil później? Czytając „Włoskie szpilki”, miałam tak wiele razy.

We „Włoskich szpilkach” poznajemy dziewczynkę, w której życiu brakuje zarówno rodzinnej miłości, jak i poczucia przynależności. Jest zagubiona między polską a włoską częścią rodziny, szarym PRL-em a żywym, kwitnącym krajem po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Zna dwa komplety słów, dwa modele zachowań, dwa światy, które nie pasują do siebie, a do własnej tożsamości wciąż brakuje jej klucza. Klucza, który wielokrotnie w tej powieści gubi…

Magdalena Tulli osiąga w swojej historii mistrzostwo niedopowiedzeń. W wielu fragmentach mamy do czynienia z językiem ezopowym, jednak uważne czytanie i zbieranie tropów pozwala uchwycić najważniejsze fakty. A warto nie śpieszyć się w tej lekturze, w której wiele zdań, choć wydają się proste, zaskakuje doborem sformułowań. Niby jest spokojnie, a potem jedno celne zdanie wbija w fotel.

Opowieść przebiega nielinearnie, a oprócz śledzenia codzienności głównej bohaterki, poznajemy też fragmenty historii rodzinnej, zarówno od strony ojca, jak i matki. Szczególnie poruszającym momentem jest ten, w którym chorująca na demencję matka bohaterki wspomina swoje życie. Przebiegamy jej wspomnienia wstecz, w miarę gdy te najświeższe zacierają się w jej pamięci. Sposób w jaki zostało to opisane – to chyba najbardziej poruszająca koncepcja pamięci, na jaką natrafiłam.

W kontekście niedopowiedzeń – jeśli nie chcecie więcej wiedzieć o fabule, to tutaj możliwy SPOILER – chociaż ważnym tematem książki jest kwestia dziedziczenia traumy po Holokauście, to jednocześnie słowo „Żyd” w książce nie pada ani razu.

Mieliście kiedyś przy czytaniu poczucie osobliwej nici porozumienia z autorem? Czuliście, że wiecie dokładnie, co chciał przekazać, chociaż wcale nie powiedział tego banalnie ani nawet wprost? Czy było tak, że w Waszej głowie pojawiło się pytanie, a odpowiedź na nie była w książce już kilka chwil później? Czytając „Włoskie szpilki”, miałam tak wiele razy.

We „Włoskich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jedenaście powiązanych ze sobą opowiadań, splecionych w taki sposób, że ziarnko z fabuły jednego staje się zalążkiem fabuły następnego. Historie eksponują głównie ciemną stronę człowieka, ukrywaną przed światem i społeczeństwem. Przez wszystkie z tych opowieści przenika widmo śmierci, która ma tutaj różne oblicza. Bywa naturalna, niespodziewana - bywa też wyjątkowo tragiczna.

Jest w tych historiach dużo niepokoju, a eskalacja napięcia w wielu przypadkach prowadzi do zaskakującego lub wręcz szokującego zakończenia. Niekiedy rzeczywistość jest przedstawiana w turpistyczny sposób, który wywołuje dreszcz, ale i dziwną fascynację. Niektóre wydarzenia są z kolei od rzeczywistości całkowicie oderwane, a mimo to podąża się za nimi z niesłabnącym zaangażowaniem.

"Grobowa cisza, żałobny zgiełk" to kłębek splątanych ze sobą nici, które jednak są nie tylko splątane, ale i w niektórych miejscach przecięte. Z tego powodu odczuwam pewien niedosyt. Opowiadania wyraźnie łączyły się w pewnych miejscach, ale niektóre z nich urwały się nagle i nieodwołalnie. W kilku przypadkach liczyłam na pewne dopowiedzenie, subtelną kontynuację jednego opowiadania w tle następnego. Niedopowiedzenia to jednak nie najgorsza rzecz, jaką można zarzucić książce, dlatego moje drugie spotkanie z literaturą japońską uważam za jak najbardziej udane.

Jedenaście powiązanych ze sobą opowiadań, splecionych w taki sposób, że ziarnko z fabuły jednego staje się zalążkiem fabuły następnego. Historie eksponują głównie ciemną stronę człowieka, ukrywaną przed światem i społeczeństwem. Przez wszystkie z tych opowieści przenika widmo śmierci, która ma tutaj różne oblicza. Bywa naturalna, niespodziewana - bywa też wyjątkowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Pierwsza połowa książki stanowiła spójną, mocną i brutalną opowieść, osadzoną w najbardziej ponurym miasteczku, w okrytej złą sławą okolicy. Ta część naprawdę mi się podobała.

W drugiej połowie fabuła skręca w dziwną stronę, mamy wiele wątków, z których niektóre są porzucane albo pozbawione znaczenia dla tej historii. Zwrot akcji moim zdaniem nie ma sensu - na ten sam motyw natrafiłam w innych książkach i w każdej był ograny lepiej.

Po przeczytaniu podziękowań wiemy, że książka jest pewnym manifestem autorki, ale w oderwaniu od tego - fabularnie niestety się nie broni...

Pierwsza połowa książki stanowiła spójną, mocną i brutalną opowieść, osadzoną w najbardziej ponurym miasteczku, w okrytej złą sławą okolicy. Ta część naprawdę mi się podobała.

W drugiej połowie fabuła skręca w dziwną stronę, mamy wiele wątków, z których niektóre są porzucane albo pozbawione znaczenia dla tej historii. Zwrot akcji moim zdaniem nie ma sensu - na ten sam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Ja chcę żyć dlatego, że kocham. Po co ty chcesz żyć?”

Nowele zawarte w zbiorze „Podgarbiony” to niełatwe historie – zarówno pod względem literackim, jak i emocjonalnym. Przy tym niemal każdy akapit, a czasem ledwie pojedyncze zdanie, przekazuje nową myśl. I widać, że tych myśli, tych przemyśleń do przelania na papier, autor miał w sobie naprawdę dużo.

Tytułowa nowela skupia się na aktorstwie. Na trudnościach z oddzieleniem sceny od życia; na skazanym na niepowodzenie indywidualizmie. Na starannym pielęgnowaniu w sobie krzywd… Narracja była zbyt chaotyczna jak na moje upodobania, silnie fragmentaryczna i (chyba?) również niechronologiczna. Kilka kluczowych momentów zapada jednak w pamięć, a szczególnie puenta, pozwalająca silnie wybrzmieć głównej myśli historii.

W „Lekcji angielskiego” podobało mi się to, że miała nieco konkretniej określone ramy rzeczywistości. Dużo jest w tych nowelach abstrakcji, absurdu i nieuchwytności, a tutaj mieliśmy przynajmniej zawężoną przestrzeń do dwóch bohaterów i czterech ścian mieszkania. Ta historia to dialog dwojga ludzi osadzony w nieznanej przyszłości, gdzie tuż za ścianą trwa „jakaś wojna”.

„Heksagram 18” zabiera nas w wędrówkę od onirycznej, duchowej krainy, przez przyziemność aż do dziwnego, jesiennego bezczasu. I przyznam, że ta wędrówka trochę mnie zmęczyła. Tutaj najbardziej widać, że bohater nie radzi sobie z miłością… Czuję jednak, że ostateczny sens noweli wymyka się moim zdolnościom pojmowania.

„Bardzo są mi bliskie ze swoją chropowatą korą, łzami, głowami pełnymi myśli. Kocham was, drzewa, za to wszystko, co nieludzkie.”

„Ja chcę żyć dlatego, że kocham. Po co ty chcesz żyć?”

Nowele zawarte w zbiorze „Podgarbiony” to niełatwe historie – zarówno pod względem literackim, jak i emocjonalnym. Przy tym niemal każdy akapit, a czasem ledwie pojedyncze zdanie, przekazuje nową myśl. I widać, że tych myśli, tych przemyśleń do przelania na papier, autor miał w sobie naprawdę dużo.

Tytułowa nowela...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Dziwne losy Jane Eyre”, czy też sama „Jane Eyre” (bo w oryginalnym tytule nie ma żadnych „dziwnych losów”) zdecydowanie zdołała trafić do mojego serca.

Jane ogromnie zaimponowała mi swoją wewnętrzną siłą – prawdziwie wewnętrzną, bo niezależną od zewnętrznych okoliczności. Choć nie można przecież powiedzieć, że takie wydarzenia na nią nie wpływają, bo wpływają i dotykają ją jak każdego. A jednak Jane Eyre jest przy tym w stanie wykazać się odwagą, niezależnością i to już od dzieciństwa, czym ogromnie zaskoczyła mnie na pierwszych stronach powieści. Zasady, które wewnętrznie uzna za swoje, stają się dla niej kompasem, za którego wskazówkami niestrudzenie podąża. Jednocześnie jej przemyślenia, jej pragnienie niezależności nieraz wykraczają (niestety) poza realia XIX wieku. To bardzo złożona bohaterka, do której zapałałam ogromną sympatią i z serca jej kibicowałam.

Fabuła „Dziwnych losów Jane Eyre” była dla mnie całkowitą niewiadomą, dlatego kilkukrotnie zaskoczył mnie bieg wypadków. Pan Rochester ma trudny charakter i potrafi zachować się paskudnie, ale tak się składa, że wolę go od Pana Darcy’ego. A poza tym? To zdecydowanie książka, do której kiedyś wrócę i wtedy zadbam o to, by na stałe zagościła na mojej półce. Z pozaznaczanymi ulubionymi cytatami.

„Dziwne losy Jane Eyre”, czy też sama „Jane Eyre” (bo w oryginalnym tytule nie ma żadnych „dziwnych losów”) zdecydowanie zdołała trafić do mojego serca.

Jane ogromnie zaimponowała mi swoją wewnętrzną siłą – prawdziwie wewnętrzną, bo niezależną od zewnętrznych okoliczności. Choć nie można przecież powiedzieć, że takie wydarzenia na nią nie wpływają, bo wpływają i dotykają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

”Obłęd na krańcu świata” przybliża (dość mało znaną powszechnie) wyprawę statku Belgica (1897-99). Jej załoga dokonała pierwszego zimowania w rejonie Antarktydy, gdzie otaczało ich przenikliwe zimno i wielotygodniowy mrok nocy polarnej.

Julian Sancton poświęcił na napisanie „Obłędu…” pięć lat i udało mu się ożywić tę historię, przedstawiając ją w rzetelny i obrazowy sposób. Zdecydowanie nie jest to zbiór suchych faktów - książkę czyta się jak trzymającą w napięciu powieść. Dużego kolorytu dodają opisy emocji i przemyślenia uczestników wyprawy, odtworzone na podstawie prowadzonych przez nich zapisków (które same też są często przytaczane). To aż nie do pomyślenia, jak bardzo naturalne warunki mogą wpływać na ludzi. Oczywiście swój udział w tym ma również izolacja i poczucie uwięzienia.

Szczególnie zainteresował mnie fakt, że wyprawa Belgiki dla niektórych jej członków była zaledwie wstępem, przygotowaniem gruntu pod następne polarne wyprawy, które sami poprowadzili. Dalsze polarne podboje zostały nam przedstawione w ostatnim rozdziale książki. Kwestia pierwszeństwa w przypadku odkryć geograficznych nie zawsze jest w pełni rozstrzygnięta. Zresztą to nie jedyna sytuacja, kiedy pewne fakty są niejednoznaczne. Autor przytacza wtedy różne ustalenia i sprzeczne relacje, dając nam możliwie jak najszerszy obraz sytuacji. Na każdym kroku widać nakład pracy, jakiego wymagała od niego ta książka.

Chociaż „Obłęd…” mną nie wstrząsnął (pomimo pewnych dramatycznych wydarzeń), to na pewno zafascynował. Myślę, że jest dobrym wyborem na początek z literaturą faktu związaną z wyprawami polarnymi - angażujący, przystępny w czytaniu, a poza tym daje ogólne tło dla innych słynnych wypraw w te rejony.

”Obłęd na krańcu świata” przybliża (dość mało znaną powszechnie) wyprawę statku Belgica (1897-99). Jej załoga dokonała pierwszego zimowania w rejonie Antarktydy, gdzie otaczało ich przenikliwe zimno i wielotygodniowy mrok nocy polarnej.

Julian Sancton poświęcił na napisanie „Obłędu…” pięć lat i udało mu się ożywić tę historię, przedstawiając ją w rzetelny i obrazowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Młoda dziewczyna, o nieznanym nam imieniu, wychodzi za mąż za bogatego wdowca – Maxima de Winter, właściciela słynnej posiadłości. Nie wie jednak, że we własnym domu będzie się czuła intruzem. W Manderley bowiem wręcz namacalnie czuje się obecność poprzedniej pani de Winter, Rebeki…

Daphne du Maurier zawiera w „Rebece” wiele myśli o ulotności. Główna bohaterka często zastanawia się nad tym, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki i że drobny, codzienny moment, w identycznym kształcie nie powtórzy się już nigdy. Zapewne więc tym bardziej trudne jest dla niej wejście w rolę władczej pani domu, rolę Rebeki. A wydaje się, że w takiej roli chcą ją widzieć nie tylko mieszkańcy Manderley, ale i cała okolica.

Główną bohaterkę obserwuje się ze smutkiem. Jest osobą młodą i bez dużego doświadczenia życiowego, czego nie potrafi zatuszować. Otoczenie od razu to wychwytuje, a wręcz wykorzystuje. Niezwykle przykry jest fakt, jak bardzo jej pewność siebie zależy od sposobu, w jaki traktuje ją Maxim. Nawet przejawy jego czułości bywają w narracji porównywane do machinalnego pogłaskania psa po głowie (!). Bohaterka również bardzo przejmuje się opinią innych, wciąż wizualizując sobie w umyśle, jak komentują jej zachowania za jej plecami.

Wydaje się, że w Manderley czas się zatrzymał, a Maxim i służba zastygli w swoich przyzwyczajeniach nabranych za życia Rebeki. Fabuła sunie więc powoli, wręcz monotonnie, a jednak przesącza się przez nią wąska smuga niepokoju. Z czasem pojawiają się nawet elementy thrillera, a związany z tym zwrot akcji naprawdę mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że historia będzie równie niespieszna do końca, a chociaż nie była, to jednak zakończenie pozostawiło pewien niedosyt.

„Rebeka” to historia bezowocnych wysiłków wejścia w cudzą rolę. Ale to również opowieść o rozpaczliwej miłości, ulotnych chwilach i o tym, że bez względu na wszystko: życie toczy się dalej.

Młoda dziewczyna, o nieznanym nam imieniu, wychodzi za mąż za bogatego wdowca – Maxima de Winter, właściciela słynnej posiadłości. Nie wie jednak, że we własnym domu będzie się czuła intruzem. W Manderley bowiem wręcz namacalnie czuje się obecność poprzedniej pani de Winter, Rebeki…

Daphne du Maurier zawiera w „Rebece” wiele myśli o ulotności. Główna bohaterka często...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wszystko zaczęło się od pracy dyplomowej.

W tym miejscu przestrzegam przyszłych i obecnych seminarzystów (włącznie ze mną), żeby wystrzegali się podobnie głupich pomysłów. Victor i Eli byli przyjaciółmi, dopóki na drodze tej przyjaźni nie stanęła chora ambicja i zacięta rywalizacja. A to wszystko dlatego, że postanowili sprawdzić w praktyce swoją teorię o osobach Ponadprzeciętnych. Na sobie nawzajem.

W "Vicious" dostajemy dokładnie to, co obiecuje nam tytuł i opis. Nie mamy tutaj dobrych ludzi, których okoliczności zmusiły do złych czynów, lecz bohaterów nikczemnych i bezwględnych (no dobra, Victor co prawda jest trochę father figure dla jednej postaci, ale wciąż w jego motywacjach jest bardzo dużo egoizmu). Uzyskane przez nich w wyniku eksperymentu supermoce są niejako przeciwstawne, co czyni ich rywalizację jeszcze bardziej emocjonującą i wyrównaną.

Warto podkreślić, że stając się PonadPrzeciętnym otrzymuje się wiele, ale i wiele się traci. Ile tak naprawdę zostaje z człowieka, jeśli zabierze mu się pewne uczucia czy bodźce? Brak bólu czy strachu może przecież wystawiać na niebezpieczeństwo, z kolei brak empatii i współczucia jest zwyczajnie przerażający.

"Vicious" jest opowieścią bardzo dynamiczną. Nieco poszatkowaną chronologicznie, ale to tylko sprawia, że tym bardziej chce się czytać dalej, aż do uzyskania pełnego obrazu. Nie trafiła do mnie aż tak jak "Mroczniejszy odcień magii", głównie ze względu na zredukowane emocje - zarówno u bohaterów, jak i u mnie (to znaczy, tych postaci nie można do końca "polubić"). Niemniej jest to angażująca historia przyjaciół, którzy stali się wrogami; historia o inteligentnych i ambitnych ludziach, którzy nie potrafili zadowolić się normalnym życiem.

Wszystko zaczęło się od pracy dyplomowej.

W tym miejscu przestrzegam przyszłych i obecnych seminarzystów (włącznie ze mną), żeby wystrzegali się podobnie głupich pomysłów. Victor i Eli byli przyjaciółmi, dopóki na drodze tej przyjaźni nie stanęła chora ambicja i zacięta rywalizacja. A to wszystko dlatego, że postanowili sprawdzić w praktyce swoją teorię o osobach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zdecydowanie przekonałam się do „Wojny makowej”. Już pierwszy tom po rereadzie podobał mi się dużo bardziej, ale to w drugim Rebecca Kuang pokazuje, co potrafi, wyzwalając głębszy potencjał tej historii.

Rin podążyła za żądzą zemsty już w poprzednim tomie, ale na tym się nie skończyło. Bowiem ogień chce wciąż pożerać, pochłaniać, niszczyć wszystko na swojej drodze. Gdy otaczają ją wrogowie, a na sumieniu ciąży straszna wina, wyraźnie określona kategoria wroga może przynieść przynajmniej pewien spokój. Prawda?

„Republika Smoka” zarysowuje i rozwija wiele nowych wątków. Obserwujemy umysłowe zmagania z nienasyconym bóstwem i próby wyparcia własnego poczucia winy. Bezlitosny mechanizm wojenny z pierwszego tomu toczy się dalej – z tym że teraz motywacje postaci są bardziej ukryte, a strony konfliktu mniej oczywiste. Od politycznej strony pojawia się problem cesarstwa versus republiki oraz pytanie o gotowość ludzi na nową formę rządów. O wiele mocniej uwidacznia się wątek nierówności społecznych, a wraz z nim – wiele niewygodnych pytań. Dowiadujemy się też więcej o historii Trójcy Doskonałych – w wydaniu odmiennym niż owiany aurą mitu spektakl teatru cieni w „Wojnie makowej”.

Rin jest postacią o bardzo trudnym charakterze, ale w tej konkretnej historii – nie wyobrażam sobie, żeby główna bohaterka miała być wykreowana inaczej. Łatwo wybucha i wrzeszczy na wszystkich naokoło, dobierając słowa tak, by najbardziej bolało. Świadoma swojego pochodzenia i drogi, którą przebyła, lawiruje między wstydem i poczuciem wyższości. Pragnie mocy i potęgi, a jednocześnie potrzebuje kogoś, kto nią pokieruje. W jednej chwili wydaje się całkowicie pozbawiona empatii, w innej widać, że jest już tak przeraźliwie zmęczona i straumatyzowana, że ledwie ma siłę iść dalej.

A do tego są jeszcze inni bohaterowie – zniszczeni, złamani i pozszywani na nowo z trudnych wspomnień i sprzecznych emocji. Często bardziej dający się polubić… Chociaż jest w tej powieści trochę dłużyzn i o kilka (krążących wokół tego samego) kłótni za dużo, to zdecydowanie warto dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu, co ta historia ma do zaoferowania.

Zdecydowanie przekonałam się do „Wojny makowej”. Już pierwszy tom po rereadzie podobał mi się dużo bardziej, ale to w drugim Rebecca Kuang pokazuje, co potrafi, wyzwalając głębszy potencjał tej historii.

Rin podążyła za żądzą zemsty już w poprzednim tomie, ale na tym się nie skończyło. Bowiem ogień chce wciąż pożerać, pochłaniać, niszczyć wszystko na swojej drodze. Gdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Ruiny naszego świata, który po nieznanym kataklizmie stał się obcym miejscem. Dwie sylwetki na drodze – ojciec i syn. Wola przetrwania, którą coraz trudniej jest zachować. Miłość, poświęcenie i odwaga. Ale czy wystarczy jej, żeby zrobić to, co dla dziecka najlepsze? Skąd można w ogóle wiedzieć, co będzie najlepsze? I czy ta droga dokądś prowadzi?

Słuchałam tej książki w audiobooku, ale często otwierałam wersję tekstową, wracając do najbardziej przejmujących cytatów. „Droga” jest niestandardowo napisana – przy dialogach brak myślników, co zaciera granicę między myślą niewypowiedzianą, a tą wyszeptaną czy wyrażoną głośno. Brakuje jakichkolwiek wskazań na ton wypowiedzi, a i opisów emocji jest niewiele. Dlatego czytając, lektor w dużej mierze dokonywał własnej interpretacji. A słuchanie bolało.

Fragmentami występują tu wszystkie trzy narracje: pierwszo- i trzecioosobowa, jak i drugoosobowa (tak rzadko spotykana, że aż dziwnie brzmi). Wspomnienia bohatera dopominają się o siebie w środku akcji, a wprowadzenie retrospekcji nie jest zaznaczone nawet linijką odstępu. Tu również lektor robił pauzy, których w tekście nie ma. Zakładam, że chaos i pozorna beznamiętność dialogów (w których często odpowiedź ojca jest właściwie powtórzeniem pytania syna) jest celowa, ale jednak może być przeszkodą w pełnym zaangażowaniu się w historię.

Ja tymczasem zaangażowałam się całą sobą. Myślami wciąż byłam z bohaterami „Drogi”, nawet gdy robiłam coś zupełnie innego. Autentycznie cały czas myślałam o tej książce. Z napięciem czekałam na każde kolejne wypowiedziane słowo. Z przerażeniem obserwowałam okrucieństwo tego świata i to, co potrafi zrobić z dobrymi przecież ludźmi. Niektóre fragmenty to było dla mnie za wiele. Wreszcie, popłakałam się, a to naprawdę rzadko mi się zdarza.

Nie potrafię wartościować zakończenia jako dobrego lub złego albo zastanawiać się, czy autor domknął wszystkie wątki. Odbierałam tę historię na zupełnie innym poziomie, tak, jakby była prawdziwa. Nie potrafię ocenić decyzji bohaterów ani ich emocji. Po prostu ze ściśniętym gardłem czekałam na koniec tej wędrówki. Mając wrażenie, że nadziei już nie ma, umarła razem z odchodzącym światem.

Nie mam pojęcia w jakim stopniu oceniam audiobook, a w jakim samą książkę, ale jest to 10/10, bo po prostu nie potrafię inaczej. Dla takich historii czytam.


(Audiobook czytał Krzysztof Gosztyła.)

Ruiny naszego świata, który po nieznanym kataklizmie stał się obcym miejscem. Dwie sylwetki na drodze – ojciec i syn. Wola przetrwania, którą coraz trudniej jest zachować. Miłość, poświęcenie i odwaga. Ale czy wystarczy jej, żeby zrobić to, co dla dziecka najlepsze? Skąd można w ogóle wiedzieć, co będzie najlepsze? I czy ta droga dokądś prowadzi?

Słuchałam tej książki w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Everything casts a shadow. Even the world we live in."

Przyjazd do rezydencji Gallant miał być dla Olivii ucieczką od samotności i szarego życia. Szybko jednak okazuje się, że wuj, od którego dostała list, już od dawna nie żyje; kuzyn chce, żeby Olivia jak najszybciej wyjechała, a za ogrodowym murem czai się coś nieokreślonego. Coś, co zaczyna szeptać do mieszkańców domu, kiedy tylko zasną...

"The shadows are not real. The dreams can never hurt you. And you will be safe as long as you stay away from Gallant."

Klimat powieści pochłania bez reszty. Nie pamiętam, kiedy ostatnio książkowa historia była oddana tak plastycznie, że widziałam ją w całości przed oczami. Może to po części wynikać z czegoś innego - mam wrażenie, że im wolniej się czyta, tym łatwiej można wejść głębiej w historię i ją sobie wyobrazić, a po angielsku czytam jeszcze wolniej niż zwykle.

Klimat gra pierwsze skrzypce, bo bohaterów można wręcz policzyć na palcach jednej ręki. Atmosferę zagęszcza jeszcze wątek... ciszy. Olivia nie potrafi wydobyć z siebie głosu, co ma wpływ na kotłujące się w niej uczucia oraz na sposób porozumiewania się z pozostałymi postaciami.

Jeden aspekt zakończenia był odrobinę pospieszony, ale bardziej zależało mi na tym, aby książka nie skręciła w przesłodzonym kierunku. To zepsułoby cały klimat. Nie pasowałoby do rodziny Priorów i sposobu, w jaki ich "misja" jest przedstawiona w powieści.

Warto przeczytać, by wraz z Olivią pobłądzić ze świecą po korytarzach posiadłości i pozwolić, by Gallant odsłonił swoje skrywane tajemnice.

"Everything casts a shadow. Even the world we live in."

Przyjazd do rezydencji Gallant miał być dla Olivii ucieczką od samotności i szarego życia. Szybko jednak okazuje się, że wuj, od którego dostała list, już od dawna nie żyje; kuzyn chce, żeby Olivia jak najszybciej wyjechała, a za ogrodowym murem czai się coś nieokreślonego. Coś, co zaczyna szeptać do mieszkańców domu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ostateczne starcie między mrokiem a światłem. Ostatni desperacki wysiłek, by ocalić bliźniacze Londyny. Ale czy w walce z nienaturalnym wrogiem, który burzy równowagę magii, moc antarich wystarczy?

„Wyczarowanie światła” powraca do znanych wątków, ale też przenosi historię w swej złożoności na wyższy poziom. Aha, i przy okazji już na dobre kradnie moje serce.

Kell to moja bratnia dusza. Razem z nim chmurzę się na myśl, że bywa jedynym racjonalnym człowiekiem wśród bandy lekkoduchów. Jego dynamika z innymi postaciami to po systemie magicznym mój ulubiony element serii. Relacja z Lilą, Rhyem, Hollandem czy Alucardem – każda z nich jest inna i każda wypada równie świetnie, co daje pretekst do kilku genialnych dialogów.

Pojawiające się retrospekcje dotyczące Hollanda pozwalają nam głębiej spojrzeć na tę od początku interesującą i niejednoznaczną postać. Kell naprawdę mógł być na jego miejscu – i jest szczęściarzem, że nie był. Kiedy spojrzymy na bieg fabuły to widzimy, że Holland robi ludziom to samo, co zrobiono jemu. Po tych wszystkich latach zniewolenia po prostu nie umie inaczej...

Jestem tą trylogią całkowicie zauroczona, ale, gwoli ścisłości, muszę wspomnieć o kilku słabych punktach. Po pierwsze, Lila bywa irytującą postacią. Jej brawura i pewność siebie sięgają monstrualnych rozmiarów i czasem zupełnie zaćmiewają u niej jakiekolwiek przejawy rozsądku. Rozumiem, że Lila ma stanowić przeciwwagę dla Kella, ale i tak czasem chciałoby się nią porządnie potrząsnąć.

Trzeba też przyznać, że fabuła wręcz kipi od dramatycznych wydarzeń, które mają utrzymać tempo akcji i zaangażowanie czytelnika. Schwab dręczy swoich bohaterów na każdej stronie. Czasami przydałoby się trochę oddechu, wtedy jeszcze bardziej przeżywalibyśmy następną niebezpieczną sytuację, w jakiej znajdą się postacie.

Jestem świadoma tych braków, ale… to niczego nie zmienia, wiecie? Zakochałam się w tych magicznych, równoległych Londynach, zżyłam się z bohaterami, zapamiętałam wszystkie rozkazy krwi (XD) i z zapałem czytałam emocjonujące i dynamiczne pojedynki rodem z anime 😉.

Dołączam do fanów serii i razem z nimi nie mówię tej historii „żegnaj”, tylko „anoshe”.

Ostateczne starcie między mrokiem a światłem. Ostatni desperacki wysiłek, by ocalić bliźniacze Londyny. Ale czy w walce z nienaturalnym wrogiem, który burzy równowagę magii, moc antarich wystarczy?

„Wyczarowanie światła” powraca do znanych wątków, ale też przenosi historię w swej złożoności na wyższy poziom. Aha, i przy okazji już na dobre kradnie moje serce.

Kell to moja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Kosiarze" to moja ulubiona seria zeszłego roku i jedna z ulubionych w ogóle. Jak więc wypada niewydany w Polsce trzeci tom, na którego poznaniu tak bardzo mi zależało?

Od początku doceniałam w tej serii aspekt moralno-filozoficzny oraz szerszą perspektywę. Jednego i drugiego było w tym tomie jeszcze więcej, ale to drugie nie wyszło tej książce na dobre. Zdecydowanie za dużo jest tutaj tzw. "bigger picture", rzeczy, które dzieją się z boku, a z czasem staną się ważne. Odbywa się to kosztem głównych bohaterów, których historię do połowy książki można streścić w dwóch zdaniach. Łatwo się też pogubić w tylu perspektywach, tym bardziej, że towarzyszą im przeskoki czasowe.

"The Toll", podobnie jak pozostałe tomy, trzeba czytać z otwartym podejściem. Od początku instytucja kosiarzy wydaje się czymś niewłaściwym, jednak Shusterman nie pozwala nam uznać tego za pewnik. Niejednokrotnie próbuje odwrócić naszą moralność do góry nogami - słyszałam, że dlatego część osób zupełnie się od tej historii "odbija".

Często chciałam odrzucić z góry pomysły autora, ale są one tak niejednoznaczne, że można by o nich ciekawie i czysto hipotetycznie podyskutować (chętnie bym się w taką dyskusję zaangażowała!)

"The Toll" to już w dużej mierze science-fiction i być może temat: postęp vs moralność jest podobnie ujęty w innych książkach z tego gatunku, ja jednak zasadniczo go nie czytam, więc było to dla mnie zupełną abstrakcją (w pozytywnym sensie!).

Nie podobała mi się natomiast kreacja antagonistów, a szczególnie głównego z nich. Jest to raczej postać zła z natury i zła do szpiku kości, co czyni ją znienawidzoną, ale również nieciekawą.

Gdy myślę o zakończeniu - swoją drogą nieco otwartym, niejasnym i nie do końca szczęśliwym - przychodzą mi na myśl słowa "to nie musiało się tak skończyć". Bo rozwiązania globalnych problemów są tutaj trochę jak wybory moralne w Wiedźminie - którekolwiek rozwiązanie wybierzesz, i tak będziesz mieć wyrzuty sumienia.


Gwiazdka wyżej z sentymentu do serii.

"Kosiarze" to moja ulubiona seria zeszłego roku i jedna z ulubionych w ogóle. Jak więc wypada niewydany w Polsce trzeci tom, na którego poznaniu tak bardzo mi zależało?

Od początku doceniałam w tej serii aspekt moralno-filozoficzny oraz szerszą perspektywę. Jednego i drugiego było w tym tomie jeszcze więcej, ale to drugie nie wyszło tej książce na dobre. Zdecydowanie za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Dygot” to przejmująco smutna historia, którą poznawałam stopniowo, wyczekując momentu, w którym bohaterowie wyjdą na prostą.

Czasem jednak nie wychodzą na prostą. Wciąż kluczą na życiowych rozstajach i potykają się na zakrętach. Wzrok mają zaćmiony – z powodu alkoholu albo szaleństwa, bo przecież na tym świecie „każdy, kto ma trochę oleju w głowie, musi w końcu zwariować”. Chociaż ta historia tak naprawdę wcale się nie kończy. Ona zatacza koło i trwa nadal. Droga – bardzo daleka od prostej – wije się dalej…

Jakub Małecki snuje opowieść o kilku pokoleniach rodzin Geldów i Łabendowiczów. Opowieść, w której ślad zostawią blady chłopiec i poparzona dziewczyna. Odmieńcy prześlizgną się przez życie lokalnej społeczności, poruszając się cicho, na palcach. Mimo to nie umkną przed spojrzeniami, przesądami, ludzką zawiścią i przesądzonym im losem.

Są w tej historii takie akapity, które wywołują ciarki – nawet jeszcze bardziej, gdy wracam do nich teraz, po czasie. Styl pisarski jest jednocześnie prosty, ale i oniryczny. Umiejscawiam „Dygot” gdzieś w tej nieuchwytnej kategorii realizmu magicznego. Zdania często są krótkie, a te długie rozpisano w taki sposób, że przypominają urywany oddech. Książkę spaja klamra, podsumowująca historię i dobitnie przypominająca, jak szybko upływa życie.

Początkowe znużenie tą historią, jakie czułam, zamieniło się w przygnębienie w momencie, w którym zaczęło mi zależeć na bohaterach. Niektórzy za szybko zeszli z kart tej opowieści. Biorąc jednak pod uwagę, że na innych nie zależało mi do samego końca i nie byłam w stanie ich polubić, zaskakująco emocjonalnie odebrałam tę książkę. Nie wiem, jak Wy ją odbierzecie, ale są tu takie fragmenty, przy których warto się zatrzymać, choć na chwilę…

„Dygot” to przejmująco smutna historia, którą poznawałam stopniowo, wyczekując momentu, w którym bohaterowie wyjdą na prostą.

Czasem jednak nie wychodzą na prostą. Wciąż kluczą na życiowych rozstajach i potykają się na zakrętach. Wzrok mają zaćmiony – z powodu alkoholu albo szaleństwa, bo przecież na tym świecie „każdy, kto ma trochę oleju w głowie, musi w końcu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Śledząc losy głównego bohatera, zawsze jesteśmy skazani na jego punkt widzenia. Na stronniczość. A co, jeśli ten bohater nie myśli jasno; jeśli widzi rzeczy, których nie ma, albo… jeśli wciąż nas okłamuje?

„Kłamczucha” to taka powieść, o której lepiej nie wiedzieć za wiele. Powiem tylko, że jest to historia osobliwej przyjaźni dwóch dziewczyn. Bardzo fragmentaryczna i – co najciekawsze – napisana od tyłu! Książka rozpoczyna się rozdziałem 18., kończy rozdziałem 1., a wydarzenia poznajemy w odwróconej chronologii, z kilkoma dygresjami i wspomnieniami pomiędzy.

Przypuszczam, że hasło „powieść o poszukiwaniu własnej tożsamości” słyszeliście już nie raz. „Kłamczuchę” również można tak określić, choć zapewniam Was, że E. Lockhart realizuje ten opis w ZUPEŁNIE inny sposób!

Unikalna forma sprawia, że podczas lektury trzeba zapamiętywać drobiazgi i od razu łączyć kropki. Żeby się nie pogubić, najlepiej jest tę książkę przeczytać w jak najkrótszym czasie. Ja przy tym chętnie cofałam się do wcześniejszych (późniejszych?) rozdziałów, żeby w pełni zrozumieć związki przyczynowo-skutkowe.

Mimo że moje największe wątpliwości co do wiarygodności tej historii rozwiały się po przeczytaniu całości, to jest to dość szalona opowieść, która nie każdemu się spodoba. W odbiorze, a czasem nawet w zrozumieniu, przeszkadzają naprawdę liczne literówki, „zjedzone słowa” i błędy stylistyczne. Niestety książka nie jest dobrze dopracowana pod tym względem. Nie czułam również tego niepokojącego klimatu, o którym mówią blurby na skrzydełkach.

Myślę jednak, że jest to oryginalna historia, z nietypową bohaterką i przede wszystkim ze względu na formę warto się nią zainteresować.

Śledząc losy głównego bohatera, zawsze jesteśmy skazani na jego punkt widzenia. Na stronniczość. A co, jeśli ten bohater nie myśli jasno; jeśli widzi rzeczy, których nie ma, albo… jeśli wciąż nas okłamuje?

„Kłamczucha” to taka powieść, o której lepiej nie wiedzieć za wiele. Powiem tylko, że jest to historia osobliwej przyjaźni dwóch dziewczyn. Bardzo fragmentaryczna i – co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przyznam, że potrzebuję ostatnio takich książek. Które pokazują, że piękno tkwi w prostocie. Każą nam zatrzymać się na chwilę. Podnoszą na duchu.

„Biblioteka o Północy” to opowieść o drodze, choć nie takiej fizycznej (przynajmniej nie całkiem). Nora Seed, przytłoczona swoim niespełnionym życiem i przykrymi wydarzeniami, jakie ostatnio ją dotknęły, postanawia rozstać się ze światem. Nieoczekiwanie trafia do Biblioteki o Północy, której półki przepełnione są alternatywnymi wersjami jej życia. Czy Nora mogła kiedyś zostać mistrzynią pływacką albo gwiazdą rocka? Teraz bohaterka otrzyma wyjątkową szansę, by cofnąć swoje wybory i pozostać w tym życiu, które naprawdę ją uszczęśliwi…

Powieść Matta Haiga zahacza o tematy filozoficzne – Nora w swoim pierwotnym życiu studiowała właśnie filozofię. Zawiera również proste, ale ważne refleksje, jak na przykład ta, że wśród licznych wyborów nie da się uniknąć rozczarowań. To prawda, w pewnym momencie przyjdą. Ale nie oznacza to, że musi tak być do końca świata. W prawdziwym życiu emocje po prostu się przeplatają.

Życie zdjęte z bibliotecznej półki, w którym podjęliśmy inne decyzje, nie jest tak naprawdę nasze, a jedynie „pożyczone”. Nie przeżyliśmy go w pełni, od samego początku, ze wszystkimi jego radościami i smutkami, sukcesami i rozczarowaniami.

Myślę, że wszyscy żałujemy pewnych decyzji i miewamy poczucie, że niektóre ścieżki są już dla nas nieodwracalnie zamknięte. „Biblioteka o Północy” każe nam jednak spojrzeć na to inaczej. Ścieżki, którymi nie podążyliśmy, te „zamknięte”, nie muszą być zmarnowanymi szansami, lecz pokazują, że przez całe życie piętrzą się przed nami możliwości. Że możemy zrobić niemal wszystko; że jesteśmy zdolni do tych wszystkich rzeczy. Bo w alternatywnym życiu… właśnie to robimy.

Przyznam, że potrzebuję ostatnio takich książek. Które pokazują, że piękno tkwi w prostocie. Każą nam zatrzymać się na chwilę. Podnoszą na duchu.

„Biblioteka o Północy” to opowieść o drodze, choć nie takiej fizycznej (przynajmniej nie całkiem). Nora Seed, przytłoczona swoim niespełnionym życiem i przykrymi wydarzeniami, jakie ostatnio ją dotknęły, postanawia rozstać się ze...

więcej Pokaż mimo to