-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik5
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać11
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać33
Biblioteczka
2019-01
2018-11
2018-10
916 stron powieści. Jaka musi być zawarta w nich historia, by przed wszystkie przebrnąć? Jak bardzo akcja ma być dynamiczna, by osiągnąć kompromis polegający na ciągłym utrzymywaniu zainteresowania czytelnika? Ile dialogów musi być, jak wiele bądź niewiele opisów, by chęć trzymania tej ciężkiej (tu w znaczeniu fizycznym) książki nie przeminęła? Jak wielki świat ma ona przedstawiać? Zadaję te pytania przy okazji czytania "Półbrata", gdyż to chyba moja rekordowo długa pozycja, z tych, z którymi dane mi było obcować. Skończyłem czytać na ostatniej kartce, więc odpowiedź na te pytania zna zatem Lars Saabye Christensen.
Narrator, a zarazem główny bohater, Barnum, sam podaje nam miejsce akcji, niejedokrotnie określając je 'małym miasteczkiem', które jest jednocześnie tytułem jego pierwszego scenariusza. Nie jest to jedyne miejsce w powieści, jednak ma ono największe znaczenie, najbardziej oddaje nastrój książki, odzwierciedlając również jej bohaterów. Narratorem całej akcji jest Barnum, który opowiada historię swojej rodziny, począwszy od dziejów jego pradziadka, prababcię, poprzez matkę, ojca, na bracie i nieswoim synu kończąc. Równie ważnymi jak rodzica bohaterami są przyjaciele.
Głównymi wątkami w powieści są miłość, braterstwo i przyjaźń. Autor opisuje relację Barnuma z każdym z członków jego kręgu. Najmocniejszą, tą rodzinną, ma ze swoim półbratem, Fredem. Relacja ta wystawiana jest na próby przetrwania, gdyż Fred jest cięzkim w współżyciu, zamkniętym, który "jest zły od środka", do tego większość czasu nieobecnym. Inną miłością Barnum daży najlepszego przyjaciela, Petera. Jest to typowa, męska przyjaźń, jej początek i zaciskające się więzy są pokazane od najmłodszych lat. Wszyscy bohaterowie są wyczerpująco pokazani, każdemu przysługuje pewna historia. Książka nie jest wesoła: tak naprawdę ani jednemu z bohaterów nic nie wyszło w życiu, każdy boryka się z traumami, piętnami z dzieciństwa, czy późniejszymi nieszczęściami. Każdy bohater tutaj ma swoją smutną historię, która determinuje jego późniejsze zachowania i życie. Dosłownie każdy. W 'małym miasteczku' nie ma osoby, która wiodła by życie bez pewnego urazu uczuciowego. Tak, jest to znamienna cecha tej powieści. Losy bohaterów są smutne. Mimo prób wiedzenia normalnego życia, jest ono ograniczone właśnie odciśniętymi piętnami. Dlatego też każdy moment lepszy w życiu bohaterów potrafi wzruszyć.
Jeśli chodzi o umiejętności pisarkie autora, uważam, że mistrzowsko potrafi on pokazać uczucia. Miłość, zagubienie, smutek, obojęność. Da się wręcz już z samej okładki wyczuć ładunek emocjonalny, który napewno w pełnym spektrum pokaże się na twarzy czytającego. W strukturę tego egzystencjalego dramatu obyczajowego potrafi przenieść subtelne elementy czarnej komedii. Wszystko jest obleczone swoistym nieformalnym stylem pisania. Właśnie te powyższe cechy stanowią o tym, że te 916 stron powieści, niezbyt dynamicznej (w końcu to historia życia w jednym miasteczku) przelatuje znośnie, choć jednak dało by się ją 'wycisnąć' i zlać esencję, odejmując przynajmniej kilkadziesiąt stron.
916 stron powieści. Jaka musi być zawarta w nich historia, by przed wszystkie przebrnąć? Jak bardzo akcja ma być dynamiczna, by osiągnąć kompromis polegający na ciągłym utrzymywaniu zainteresowania czytelnika? Ile dialogów musi być, jak wiele bądź niewiele opisów, by chęć trzymania tej ciężkiej (tu w znaczeniu fizycznym) książki nie przeminęła? Jak wielki świat ma ona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07
Jest to pierwsza przeczytana przeze mnie książka po relatywnie długiej przerwie. Chciałem mocnym akcentem wrócić do tematyki HSF, a ta pozycja, po szybkim sprawdzeniu w księgarni wydawała się być tą, która sprosta zadaniu. Czy tak się stało, spróbuję wyjaśnić w krótkiej opinii. Na jej wstępie przypomnę, że książkę z działu HSF nie oceniam tylko w kategorii H i S i F. Oczywiście, w pewnych kwestiach będzie ona miała niższe wymagania. Choć lubię i cenię, nie wymagam, by warstwa bohaterów była rozwinięta jak w „Kontrapunkcie” Huxleya, a styl i piękno języka jak w „Czarodziejskiej górze” Manna. Oczywistym jest, że nie ma pisarza, który będąc geniuszem w gatunku SF, byłby również czołowym lirykiem świata. Mózgi tych osób pracują i rozwijają się w przeciwnych kierunkach i rzeczą naturalną jest, że nie da się osiągnąć maksymalnego stopnia w tych (skrajnych) dziedzinach. Uniwersalność, czy raczej wszechstronność może dawać rezultaty na dobrym, bardzo dobrym, ale nie na najwyższym poziomie. Zatem warstwa fikcji naukowej i logiki w tej książce interesuje mnie najbardziej, kolejne mniej.
Autor, Cixin Liu, ma wyobraźnię godną pisarza SF i dał temu pokaz w „Problemie trzech ciał”, przeplatając ze sobą trzy światy: ziemski – ten normalny, ludzki; świat w grze komputerowej – świat Trisolaris dostępny dla ludzi; świat Trisolaris – na rodzimej planecie układu trzech słońc. Połączenie ich wiąże się z cywilizacjami, poziomem ich rozwoju technicznego, a co ciekawsze, moralnego. Świat ludzki ma poziom technologiczny zbliżony do aktualnego. Świat Trisolarian jest rozwinięty dużo bardziej, ma za sobą trudne boje – układ trzech słońc nie gwarantuje stabilności warunków na planecie, więc dzieje Trisolarian były bardzo uzależnione od okresów: stabilności i chaosu. To właśnie w tym świecie autor daje nam kilka przykładów, w którym kierunku naukowym może się rozwijać cywilizacja. Jednym z nich, chyba najbardziej zaawansowanym jest opanowanie protonu, manipulacja jego kształtem i zawartością, do tego stopnia, że zawierać może w sobie cały układ scalony komputera. Co ciekawe, Cixin Liu kilka stron wcześniej podaje nam przykład, jak mógłby wyglądać komputer złożony z ludzi jako bramek logicznych, uważam to za godne uwagi. Kolejną rzeczą, która zapadła w pamięć jest gra komputerowa, która miała za zadanie przybliżyć ludziom świat Trisolarian. Jej interaktywność była na nazdwyczajnym (jeszcze) poziomie. Nie chodzi tu o samo odczuwanie chłodu czy zmęczenia, lecz o fabułę, w której można nieskończenie, na różne sposoby interweniować i korzystać z niezliczonej ilości informacji – było to przedstawienie cywilizacji Trisolarian. Gra pokazywała, w jaki sposób kolejna nastała cywilizacja mierzyła się z siłami układu trzech słońc, jak próbowano przewidzieć zachowania grawitacyjne i w końcu, jak ginęła. Autor książki zadbał o to, by każda kolejna cywilizacja Trisolarian była odpowiednio bardziej zaawansowana technicznie a sposób przewidzenia ruchu trzech słońc odpowiednio dokładniejszy. Odnosząc warstwę SF do cywilizacji ludzi opisanej w książce, na myśl przychodzą mi dwie rzeczy. Pierwsza, to że Słońce może być wzmacniaczem fal radiowych. Druga, niestety przybiera nieco komiczny obraz: wielki statek płynący kanałem zostaje poszatkowany przez nano-cienkie włókno, niczym rozgotowane warzywo. Dodam, że było to rozwiązanie problemu zaproponowane przez zebranie elity intelektualnej Ziemi. Niestety o tym będę pamiętał, wspominając „Problem trzech ciał”.
Akcja ziemskiej cywilizacji rozgrywa się czasach początku ery Maoizmu w Chinach, gdzie dokonywano czystek na reakcyjnych profesorach, opozycjonistach. Skoro komunizm, to oczywiście represje, donosicielstwo, kłamstwa, tajne miejsca i wysokiej rangi policjant. Jest to tło akcji dla grupy naukowej, próbującej nawiązać kontakt z Trisolarianami. Celem tego kontaktu powinien być przylot na Ziemię. Owa grupa naukowa jest jedną stroną moralnego konfliktu na ziemi – głosi ona, że ludzie na ziemi są zdegradowani emocjonalnie, nie mogą już sobie sami pomóc, potrzebna jest interwencja z góry, ktoś, kto będzie potrafił naprawić cywilizację. Drugą stroną konfliktu są ludzie wierzący w naukę, którzy chcą zapewnić ciągły rozwój ludzkości. Fabuła książki jest przedstawiona bardzo zgrabnie, niewiele jest nic nie wnoszących fragmentów.
„Problem trzech ciał” jest poprawną powieścią. Ma w sobie kilka interesujących pomysłów, ale też ich przeciwieństwa. Nie znajdziemy wykwintnego stylu, biegłości językowej. Bohaterowie nie wykazują emocji, które znacząco oddziaływały by na nas, powodując zamyślenie czy zagubienie. Jest to na pewno książka warta przeczytania, moim zdaniem jednak nie spełnia oczekiwań wzbudzonych przez niezwykle entuzjastyczne opinie arbitrów gatunku na okładce. Nawet sam Barack Omaba (jako ekspert HSF???) poleca. Powieść dostała też nagrodę Hugo w 2015r. Czy słusznie, czy jest to jeszcze wyznacznik najwyższego poziomu, nie umiem ocenić. Warto jednak przeczytać, mieć pogląd choć minimalny na chińskie spojrzenie w ten gatunek.
Jest to pierwsza przeczytana przeze mnie książka po relatywnie długiej przerwie. Chciałem mocnym akcentem wrócić do tematyki HSF, a ta pozycja, po szybkim sprawdzeniu w księgarni wydawała się być tą, która sprosta zadaniu. Czy tak się stało, spróbuję wyjaśnić w krótkiej opinii. Na jej wstępie przypomnę, że książkę z działu HSF nie oceniam tylko w kategorii H i S i F....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-02
2018-02
Książkę tę można śmiało określić jako dniówkę, chwilówkę - czytanie jej nie zabiera dużo czasu, rozpatrywanie i analizowanie też nie, nie zabierze też dużo czasu zapomnienie o niej.
Fabuła, mimo pozornego skomplikowania jest dość prosta, choć naciągana. Historia kryminalna nie trzyma w napięciu, bohaterowie nie budzą ani dobrych, ani złych emocji. Powieść jest jednak dynamiczna, co można by przypisać jako główną obok przeciętności cechę.
Warto sięgnąć, gdy ma się wolną chwilę lub dwie. Książka ta uzupełnia gamę kolorów Harlana Cobena o poprawną szarość.
Książkę tę można śmiało określić jako dniówkę, chwilówkę - czytanie jej nie zabiera dużo czasu, rozpatrywanie i analizowanie też nie, nie zabierze też dużo czasu zapomnienie o niej.
Fabuła, mimo pozornego skomplikowania jest dość prosta, choć naciągana. Historia kryminalna nie trzyma w napięciu, bohaterowie nie budzą ani dobrych, ani złych emocji. Powieść jest jednak...
2018-01
Do zwrócenia uwagi na książkę przyczyniła się czarna, minimalistyczna okładka. Do kupienia jej, opis z tyłu. Kosmos, kataklizm, plan działania, technika, przetrwanie, obca planeta – te słowa działają na mnie jak magnes, więc bez zastanowienia nabyłem tą pozycję. Autor, do ówczesnego czasu dla mnie pozostawał nieznany, choć teraz już wiem, że to klasyk gatunku, a najlepsze jego dzieła wciąż są przeze mnie nieprzeczytane.
Kilka słów o budowie powieści: książka została podzielona na trzy części. Pierwsza i druga następują chronologiczne zaraz po sobie, natomiast trzecią od drugiej dzieli pięć tysięcy lat. Miejscem akcji jest Ziemia, jej orbita geostacjonarna, asteroidy oraz najbliższe kosmiczne otoczenie.
Z podziałem na części ściśle związana jest fabuła książki. W części pierwszej z nieznanych i w gruncie rzeczy nieważnych przyczyn rozpada się księżyc. W wyniku uderzenia powstaje siedem wyróżnialnych części, nazwanych Siedmioma Siostrami. W krótkim czasie naukowcy przygotowują prognozy, niestety zgubne dla planety i rodzaju ludzkiego. Reakcją ma być plan gwarantujący przetrwanie rodzaju ludzkiego. Nie na planecie, lecz w przestrzeni kosmicznej. Planeta zostanie strawiona przez Kamienny Deszcz, czyli zjawisko spadania na powierzchnię Ziemi startych, zmielonych przez siebie odłamków ksieżyca. W tej części przechodzimy przez analizy, plany, możliwości przetrwania. Wyobraźnia autora ma ogromne możliwości. Splendor tym większy, że wszystkie działania, zaplanowane czynności, są w dużym stopniu poparte naukowo. Już teraz trzeba podkreślić, że Neal Stephenson odbył mnóstwo konsultacji naukowych z wielu dziedzin (fizyka, astronautyka, czy nawet….górnictwo asteroidalne), by powieść mogła dumnie nosić przedrostek „Hard SF”. Oczywiście znakomita większość to hipotezy, gdyż na Ziemi nie mieliśmy jeszcze przypadku apokalipsy.
Część druga zaczyna się w momencie unicestwienia powierzchni planety, a co za tym idzie jej mieszkańców. Czerpanie paliwa z lodowych brył kosmicznych, latanie hybrydami statku kosmicznego i asteroidy, roje robotów, a także….polityka, bunt, rozłam tego ostatka gatunku ludzkiego. O tych rzeczach dowiemy się w środkowej części. Zakończona jest ona nowymi nadziejami na odbudowę ludzkości przez siedem protechnicznych kobiet alfa osiedlonych na jedynym dużym ocalałym odłamku księżyca.
W trzeciej części przenosimy się pięć tysięcy lat później. Ludzkość jest uratowana, zaczyna na nowo osiedlać odrestaurowaną ziemię. Zamieszkuje gigastruktury oplatające planetę, osiągnęła wysoki poziom technologiczny. Właśnie za sprawą tych rzeczy część trzecia jest fascynująca, wiele tu nowych rozwiązań, sporo do wyobrażenia. Pokazana jest ewolucja ras ludzkich, segregacja genetyczna i oczywiście spór stron rządzących. Ostatnia akcja powieści ma miejsce na Ziemi. Jest to niestety najbardziej rozczarowujący fragment książki. Sposób kontaktu z cudownie ocalałymi rdzennymi mieszkańcami jest pokazany nieprofesjonalnie, nie tak to powinno wyglądać w moim odczuciu, choć jej zamysł jest ciekawy, to nie potrzebnie zamieszana jest tu polityka. Esencja sceny jest jednak klarowna. Kto po tylu latach ma prawo do Ziemi? Ci, co uciekli, czy Ci, co zostali?
Nie zmienia to faktu, że książka jest dla mnie nowatorska. Zawiera wiele możliwych dróg rozwoju, choć oczywiście jest to punkt wyjściowy do rozmowy, pięć tysięcy lat mogło by przynieść całkiem inne zmiany, znacznie więcej i innego kalibru. Sporo ciekawych rozwiązań mechanicznych, wiele nowych technologii w dziedzinie transportu wszechobecnie wspomagane robotami. Książka budzi spekulacje, pobudza do myślenia o przyszłości, o możliwych sposobach ucieczki, ewakuacji, zachęca do zainteresowania technologią. Za te właśnie elementy cenię tą powieść i polecam fanom gatunku.
Do zwrócenia uwagi na książkę przyczyniła się czarna, minimalistyczna okładka. Do kupienia jej, opis z tyłu. Kosmos, kataklizm, plan działania, technika, przetrwanie, obca planeta – te słowa działają na mnie jak magnes, więc bez zastanowienia nabyłem tą pozycję. Autor, do ówczesnego czasu dla mnie pozostawał nieznany, choć teraz już wiem, że to klasyk gatunku, a najlepsze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09
2017-08
Liczne polecenia autora, Pana Haruki Murakamiego, wszechobecne pochwały jego twórczości i wyobraźni spowodowały, że zakupiłem książkę pod tytułem zachęcającym tytułem „Kronika Ptaka Nakręcacza”. Nie spodziewałem się kompletnie, w jaki sposób może się objawiać oryginalny styl tego autora – co jest rzeczą normalną, gdy mamy do czynienia z prawdziwą oryginalnością.
Jak więc odnieść się do Pana Murakamiego oraz jego „Kroniki” ?
Bez bicia i kłamania przyznam, że pierwszą myślą było, że jeden raz to dla mnie za mało, by zrozumieć oraz przyswoić dawkę enigmy płynącej z powieści. Co więcej, to że i po kilku razach mogłoby się nie udać. Co jest tego powodem? Ciągłe balansowanie na granicy snu i jawy (bądź płynne połączenie tych dwóch stanów umysłu), zaplątana oniryczność oraz wielowątkowość, którą trzeba ze sobą powiązać. Całość okraszona jest takim poczuciem humoru (?), ze do końca niewiemy, czy i kiedy się można śmiać. Podobnie można mieć wątpliwości nawet po ostatniej stronie, czy ksiażka jest wesoła, czy smutna, ciężko jednoznacznie stwierdzić.
Czy bohaterowie wpływają na klimat książki? W tym przypadku to oni go tworzą, są bezsprzecznie stymulantem dla przedziwnych sytuacji. Wspólnym mianownikiem większości z nich jest przemiana, która następuje po pewnym kluczowym przeżyciu. Właśnie ta metamorfoza, po której życie nabiera nowego znaczenia, ale też z przeciwnej strony – całkowicie go traci, jest jednym z ważniejszych motywów w powieści. Wielu z bohaterów po traumatycznych często sytuacjach staje się innymi ludźmi. Wszyscy natomiast są bardzo charakterystyczni. Nawet główny, którego specyfika polega tylko na znamieniu i nadprzyrodzonych zdolnościach, gdyż innymi jego cechami są bierność i nijakość.
Akcja w książce nie jest szczególnie dynamiczna, jednak nadrabia wieloma odniesieniami, pobocznymi historiami, lub zmienną chronologią. Sama w sobie polega na czekaniu i „biernym szukaniu” żony, przede wszystkim za pomocą snów, rozmów i ekscentrycznych ludzi.
W fabułę wmieszane są także wątki historyczne, wojenne. W tych momentach książka zawiera opisy bardzo brutalne, niemniej dotyczą one zwyrodniałych zachowań ludzi. Dosadnie uzmysławiają brutalność wojny.
Na podziw zasługuje styl pisania Murakamiego. Sprawia wrażenie ogromnej lekkości z polotem, świadczy po prostu o inteligencji autora. Jest całkowicie różny od sztampowego pisarza. Prawie wszyscy bohaterowie w książce wypowiadają zdania o bogatej konstrukcji, nawet, gdy rozważają o sprawach błahych, zachowują klasę wypowiedzi. Sprawiają też wrażenie, że waga wypowiadanych słów jest zawsze odpowiednia, spora. Niewątpliwie Harumi Murakami ma talent do pisania, już same słowa wyzbyte treści czarują czytelnika.
„Kronikę Ptaka Nakręcacza” śmiało polecam umiejącym docenić kunszt pisarza czytelnikom, którzy szukają świeżości stylu, surrealistycznych i niezgłębionych dotychczas doznań.
Liczne polecenia autora, Pana Haruki Murakamiego, wszechobecne pochwały jego twórczości i wyobraźni spowodowały, że zakupiłem książkę pod tytułem zachęcającym tytułem „Kronika Ptaka Nakręcacza”. Nie spodziewałem się kompletnie, w jaki sposób może się objawiać oryginalny styl tego autora – co jest rzeczą normalną, gdy mamy do czynienia z prawdziwą oryginalnością.
Jak więc...
2017-07
[[[[ Była to moja siódma przeczytana książka z uniwersum "Metro". Na sześciu miało się zakończyć, jednak do "Człowieka obiecanego" skusiła mnie ciekawość topograficzna - akcja w Krakowie i Nowej Hucie, czyli bliskich mi terenach. ]]]]
Jako były fan serii kilka punktów w sumarycznej ocenie automatycznie zostaje przydzielone za fakt uniwersum. Umarły świat, budzący się do życia na nowo, na sobie znane sposoby oraz poprzez sobie znaną faunę i florę. Opuszczone miejsca, skażenia radioaktywne i biologiczne. To są aspekty, z założenia dla których czytam książki z gatunku post apokaliptycznego. Jak te elementy wyglądają w tej książce?
Miejsca akcji mają mało szczegółów, nie są ani wystarczająco ciemne, ani wystarczająco mroczne, a z drugiej strony, nie możemy ich klasyfikować jako klimatyczne pustkowia, owiane mgłą tajemnicy. Brakuje zostających w głowie opisów miejsc, tych post atomowych obrazów.
Czytając "Człowieka obiecanego" w pierwszej kolejności, zamiast w naturalnej kolejności "Dzielnicę obiecaną" akcja na początku może wydawać się niezrozumiała. Zaznaczone są frakcje, jednak ani poza jedną, tą z Tyńca, nie zostają one dość dobrze opisane, wyjaśnione. Na plus książce można uznać pomysł na fabułę, jej podział na części, opowiedzenie z dwóch frontów. Każda z nich ma swoją akcję, historię. Obie są względnie ciekawe, choć kilka rzeczy jest niewyjaśnione, bądź niezbyt elegancko porzucone. Trzeba przyznać, że tempo wydarzeń jest odpowiednie - równo do przodu, bez irytujących zwolnień lub przeskoków.
Plusem również są bohaterowie powieści: zbilansowani, niewybijający się z tłumu, bez ambicji na zbytnie bohaterstwo. Mimo, że różni, to nikt z nich nie zostanie na dłużej w pamięci, co w przypadku tej książki jest dobrą rzeczą.
Krótko podsumowując: z punktu czytania kogoś, kto lubi rzecz o post apokaliptycznym świecie, "Człowiek obiecany" to książka na odpowiednim poziomie, by fanowi Uniwersum przypadła do gustu i czytało się ją szybko, dobrze, może ona wciągnąć. Jednak nie wnosi nic nowego i poszczególne elementy są dość średnie.
Jako osoba pragnąca przeczytać książkę, której akcja dzieje się w Krakowie, czuję się nieco zawiedziony małą skalą topografii miasta - ulicami, regionami - można było dużo więcej ciekawych miejsc ująć w książce, bardzo klimatycznych już dziś, a co dopiero w czasie po wybuchu.
[[[[ Była to moja siódma przeczytana książka z uniwersum "Metro". Na sześciu miało się zakończyć, jednak do "Człowieka obiecanego" skusiła mnie ciekawość topograficzna - akcja w Krakowie i Nowej Hucie, czyli bliskich mi terenach. ]]]]
Jako były fan serii kilka punktów w sumarycznej ocenie automatycznie zostaje przydzielone za fakt uniwersum. Umarły świat, budzący się do...
2017-07
2017-04
Udało się. „Czarodziejska Góra” zdobyta. Jaka jest droga na jej szczyt i czy widoki z jej wierzchołka wynagradzają każdy podjęty wysiłek? Gdy ma się w sobie mnóstwo cierpliwości, spokoju oraz sokoli wzrok, można dostrzec niezapomniane widoki. Ale…gdy się nie ma…
Niewątpliwie trudną rzeczą jest pisanie opinii dotyczącej 800 stronnej książki, z małą czcionką, gdzie dialogi zajmują maksymalnie 10% objętości. Trudność tę podnosi do sześcianu treść tejże lektury. Tytułem wstępu trzeba zawrzeć ostrzeżenie, że nie jest to książka z gatunki lekkich, łatwych, których akcja porywa czytelnika, gdzie kartka za kartką mijają niezauważone. Musimy być przygotowani na prawie pionową ścianę, gdzie każdy krok to wydatek energetyczny, więc musimy tej mocy mieć naprawdę sporo. Zatem.. wchodzimy, wraz z głównym bohaterem, Hansem Castorpem, świeżym młokosem, na górę, gdzie znajduje się sanatorium „Berghof”. Przyjechał on nabrać kolorytu, przed podjęciem praktyk inżynieryjnych, przy okazji odwiedzając kuzyna Joachima Ziemssena - trzy tygodnie w górach.
Z każdym jednak dniem, pobyt będzie się przedłużał o kolejny.. Z każdym następnym dniem młody gość będzie wdrażał się w tutejsze zwyczaje, na początku wydające się osobliwymi. Z każdym dniem będzie w nim rosło starcie idei, reprezentowanych przez kilka najważniejszych postaci w lekturze.
Pierwszą z nich jest właśnie kuzyn Joachim – aspirujący do wojska, reprezentujący „hiszpańskie honory”, wierność służbie, państwu, słowem żołnierz idealny (choć mający fizyczną niewydolność). O duszę Hansa bije się dwóch mentorów, Lodovico Settebmrini oraz Leon Naptha. Są oni przedstawicielami skrajnych sobie poglądów, a czytelnik świadkami ich intelektualnych sporów. Włoch Settembrini optuje za humanizmem, nauką, postępem. Jest zwolennikiem człowieka myślącego, czyniącego. Mason, poeta, wierzy w rozum. Jego przeciwnikiem jest jezuita Naptha, reprezentujący średniowieczny pogląd religijny, wróg intelektu, przeciwnik indywidualności oraz zwolennik poznania świata poprzez wiarę w Boga. Miłość, dzikość duszy, to cechy uosabiane przez Kławdię Chauchat – Rosjankę o wysokich kościach policzkowych. Jej domeną jest niepokorność i wolność. W niech Hans Castorp jest zakochany i ona kształtuje jego rozumienie miłości. Przyziemną, ludzką witalność, siłę i pasję człowieka, oddanie się cielesności, władzę ciała symbolizuje Myhreen Peeperkorn. Ogromny Holender, który jednoczy ludzi swoją charyzmą.
Poprzez cały okres pobytu Hansa na górze jesteśmy świadkami starcia tych reprezentowanych idei, chęci wywarcia na bohaterze wpływu, ukształtowania jego jeszcze wolnej od swoich poglądów głowy. Środkiem do tego są liczne opisy, monologi, konfrontacje. Książka pełna jest etyki, moralizatorstwa. Trzeba być cały czas skupionym, by wyłapać jak najwięcej treści. Jesteśmy bombardowani walką humanizmu z religijnym brakiem indywidualności. Nauki z biernością. Musimy sprostać dojrzewaniu Hansa Castorpa, który jako bohater jest zwykłym, nudnym wręcz młodzieńcem. Jako świadkowie tego powinniśmy uzbroić się w cierpliwość i wyrozumiałość.
Tłem do wewnętrznych rozterek bohatera, prowokowanych przez jego mentorów są mieszkańcy i pracownicy sanatorium. Każda postać ma pewną cechę charakterystyczną. Jest ich dość sporo, jednak świadomie, postaci te są okrojone z innych cech, jakby miały symbolizować tylko jedną, daną rzecz. Ich zachowanie jest raczej przewidywalne. Kolejną warstwą tła opowieści są rozważania o naturze człowieka, o czasie, o cierpieniu i śmierci. Autor poświeca też rozdział na analizę pochodzenia biologicznego człowieka. Swoje strony posiada także sztuka – jej odbiór, działanie na umysł człowieka.
Ogromnym plusem książki jest to, że autorem jest Tomasz Mann. Posiada on fenomenalny estetycznie język. Wyszukane składnie zdań, perfekcyjny dobór słów. Jest to językowa uczta. Umila to bardzo trudną drogę poprzez trudne strony i monologi. Gdyby nie język, prawdopodobnie męczyłbym się niemiłosiernie.
Krótko podsumowując, „Czarodziejska Góra” to książka o ogromnym ładunku treści, mogąca dać mnóstwo satysfakcji intelektualnej, jednak poprzez to bardzo wymagająca, gdyż balansuje na granicy przesytu i nie brakuje dużo, by porzucić ją z wyczerpania. Warto czytać, to na pewno, ale warto to zrobić mając sprzyjające warunki czytelnicze – pełne skupienie i ogromne chęci.
Udało się. „Czarodziejska Góra” zdobyta. Jaka jest droga na jej szczyt i czy widoki z jej wierzchołka wynagradzają każdy podjęty wysiłek? Gdy ma się w sobie mnóstwo cierpliwości, spokoju oraz sokoli wzrok, można dostrzec niezapomniane widoki. Ale…gdy się nie ma…
Niewątpliwie trudną rzeczą jest pisanie opinii dotyczącej 800 stronnej książki, z małą czcionką, gdzie dialogi...
2017-02
2017-03
Są książki, których czytanie odbywa się na jednym tchu, za jednym
podejściem. Dzieje się tak za sprawą talentu i umiejętności autora. W
tym przypadku nie trzeba ani przekonywać, ani udowadniać, że Lew Tołstoj to światowa czołówka, jeśli chodzi o analizę psychiki,
umiejętność rozpisania myśli na czynniki - pewnego rodzaju spowiedź
emocjonalna.
Krótko o tym, co w książce moim zdaniem jest niepotrzebne: kilkanaście
pierwszych stron przedstawiających rozmowę grupową, wymianę sztampowych
poglądów, której ledwie starcza na to, by być wstępem. Lepiej
odebrałbym opowiadanie, gdyby było ono okrojone tylko do monologu
Pozdnyszewa, gdyż to jego historia jest najbardziej znacząca.
Jako, że jest to historia związku, nieudanego i nieszczęśliwego,
obarczonego chorobliwą zazdrością i szaleństwem, ale wciąż związku,
śmiało mogą ją poznać osoby w każdej fazie relacji: czy dopiero
mających związek w planach, czy świeżo związanych przechodzących
fazę euforii i idealizacji, czy tych w fazie kryzysu, roszczeń i
dewaluacji, czy tych normalnych, sprawnie funkcjonujących, naznaczonych
trwałą i mocną miłością (a nie tą z „Sonaty”), czy w końcu tych
już skończonych. Niezależnie jednak od etapu, historię można
traktować jako przestrogę czy nauczkę, co się może stać, gdy w
relacji nie będzie odpowiedniej ilości rozmowy i wzajemności, oraz gdy
pojawi się zazdrość. W opowieści skala problemu jest oczywiście
największa z możliwych, hiperbolizowana (hiperbolizacji podlega sposób
poznania, ilość rozmów, ogólne zainteresowanie partnerem, proporcja
zainteresowania między psychiką a ciałem). Przez to konsekwencja jest
także największa z możliwych. Jednak właśnie dlatego utwór daje
bardzo dużo do myślenia i wręcz nas prosi o możliwe jak najszybsze
zreflektowanie się i wyciągnięcie odpowiednich wniosków, spojrzeniu w
siebie i w relację. Czy po fakcie, czy jeszcze w możliwym momencie,
należy podjąć znaczące rozważania.
Są książki, których czytanie odbywa się na jednym tchu, za jednym
podejściem. Dzieje się tak za sprawą talentu i umiejętności autora. W
tym przypadku nie trzeba ani przekonywać, ani udowadniać, że Lew Tołstoj to światowa czołówka, jeśli chodzi o analizę psychiki,
umiejętność rozpisania myśli na czynniki - pewnego rodzaju spowiedź
emocjonalna.
Krótko o tym, co w książce...
2016-12
Jest to moja pierwsza przeczytana książka Karin Slaughter, tak więc przy
początku dodatkowo dochodzi dreszczyk dotyczący poznawania stylu autora.
Im wcześniej jesteśmy pewni weryfikacji, tym lepiej. Nie do końca
wierzę w książki słabe, które swoim zakończeniem diametralnie
zmieniają osąd o sobie. Jak zatem sytuacja ma się w przypadku Karin
Slaughter i jej powieści „Ofiara” ?
Powieśc już po kilkunastu stronach wciąga i wymusza dalsze czytanie.
Fachowe zwroty, tajniki policyjnych technik, mnogość zadanych, a poźniej
rozwikłanych szczegółów świadczy o tym, że autorka jest
doświadczoną w dziedzinie kryminalistyki.
Fabuła została osadzona w świecie zła, brudu i kłamstwa. Odnosi się
to do każdej warstwy społecznej uwiecznionej w książce. Mamy ich kilka:
policjanci, dobrzy i źli, zawodowi sportowcy, prostytutki z ulicy,
zawodowi sportowcy. Zatem jest to przekrój od skrajnej biedy po
nieprzyzwoite bogactwo. Wszystkie te warstwy nasączone są złem z
przeszłości, brutalnością, gwałtem, krwią oraz kłamstwem. Fabuła
nie ma niepotrzebnych wątków, wszystkie są sobie potrzebne i działają
na siebie w taki sposób, że do końca książki nie jesteśmy pewni kilku
rzeczy, mimo, że w lini prostej akcja nie jest zbyt skomplikowana.
Poza częścią kryminalną, tj policyjną i dochodzeniową, autorka
próbuje nam pokazać, co może wyrosnąć z ludzi skażonych patologią od
dziecka. Próbuje również wpleść w bohaterów coś na kształt
miłości, mniej lub mocniej wyraźnie. Robi to nienachalnie a także nie
ocenia i nie moralizuje, co oszczędza nam pewnego ‘zażenowania’ zbyt
wielką czułością czy próbą wymuszenia współczucia.
Bohaterowie są skrojeni odpowiednio, wyraziście. Każdy ma swoje cechy
charakterystyczne, są one dość zróżnicowane, przez co nie gubimy się.
Wyczuwamy jednak małe piętno ‘amerykańskości’, np. policji. Tak
naprawdę tylko jedna bohaterka została opisana dokładnie i od każdej
(jednej i drugiej) strony, tworząc ciekawą kreację.
Jest to dobra książka kryminalna z więcej niż poprawną warstwą
obyczajową – Karin Slaughter umie pisać nie tylko kryminały, ale
także umie przedstawić ludzi, czego w swoim połączeniu dowodzi
powieść „Ofiara”.
Jest to moja pierwsza przeczytana książka Karin Slaughter, tak więc przy
początku dodatkowo dochodzi dreszczyk dotyczący poznawania stylu autora.
Im wcześniej jesteśmy pewni weryfikacji, tym lepiej. Nie do końca
wierzę w książki słabe, które swoim zakończeniem diametralnie
zmieniają osąd o sobie. Jak zatem sytuacja ma się w przypadku Karin
Slaughter i jej powieści „Ofiara”...
Książka ta pewnego razu po prostu wpadła mi w dłonie. Patrząc na autora oraz tytuł przypomniałem sobie o licznych wcześniejszych poleceniach tej książki, jako świetny kryminał oczywiście. Bez zastanowienia się otworzyłem ją i zacząłem od razu czytać, by zweryfikować opinie znajomych.
Jaka to jest książka?
Po pierwsze, co mi od razu przychodzi do głowy, to określenie „szybka”. Szybkie litery i szybka akcja. Nic się nie rozwleka w fabule, zdarzenia są płynnie połączone ze sobą. Bez najmniejszego wysiłku pochłania się książkę do samego końca.
Fabuła skonstruowana jest tak, że do samego końca jesteśmy trzymani w niepewności, z każdą następną stroną poznajemy nowe fakty, które zaskakują i zmieniają naszą drogę do rozwiązania sprawy. Jest to chyba jedna z najważniejszych cech kryminału, coś, co powinno charakteryzować każdą książkę gatunku. Sprawa przedstawiona w książce „Nie mów nikomu” ma średnią jakość, na samym początku nic nie jest jasne, zaczynamy od retrospekcji zdarzeń. Bardzo dobrze jest przedstawiona pewna pętla – wątpliwości bohatera z pierwszych stron książki są w moment wyjaśnione nam na ostatniej kartce. Dobrze to znaczy, że po przeczytaniu ostatniej strony myślami wracamy od razu do początku książki.
Niestety na fabule i języku plusy się kończą. Czego brakuje tej książce? Moim zdaniem bezwzględnie klimatu. Klimat tworzą miejsca oraz bohaterowie. Ani jedne, ani drudzy nie zostali przedstawieni w wystarczający sposób. Nie mamy tu miejsc, które zawładają wyobraźnię. Nie mamy też ludzi, za którymi poszlibyśmy w ogień. I miejsca i bohaterowie książki są dość płaskie, bez głębi. Tego właśnie brakuje książce, by móc uznać ją za więcej niż dobrą (ponieważ ocena samej fabuły to już dobry). Oczywiście, można dyskutować, co powinno być najważniejsze w kryminale, czy fabuła i zagadka, czy bohaterowie. Niemniej jednak ważne są emocje, której tej książce troszkę brakuje.
Książka ta pewnego razu po prostu wpadła mi w dłonie. Patrząc na autora oraz tytuł przypomniałem sobie o licznych wcześniejszych poleceniach tej książki, jako świetny kryminał oczywiście. Bez zastanowienia się otworzyłem ją i zacząłem od razu czytać, by zweryfikować opinie znajomych.
Jaka to jest książka?
Po pierwsze, co mi od razu przychodzi do głowy, to określenie...
Przyciągająca okładka, w następnej kolejności opis – zachęcające połączenie SF i kryminału, na końcu fakt, że autorem jest młoda polska pisarka, jeszcze mi nieznana. Przez te cechy decyzja o kupieniu książki była natychmiastowa, idealna książka na długi weekend.
Akcja powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości kalendarzowej, lecz, póki co, w względnie odległej przyszłości technologicznej. Tą odległość stwarza wysoko rozwinięta branża androidów, powszechna cyborgizacja oraz cyfryzacja przepływu informacji. Miejscem jest pływająca wyspa-miasto New Horizon, jedna z wielu na archipelagu.
Bardzo pożądanym środkiem farmakologicznym jest reinforsyna. Początkowo suplement, ostatecznie uzależniający narkotyk mający dwoisty wpływ na psychikę. To właśnie ten środek jest początkiem akcji i fabuły, to reinforsyna dzieli społeczeństwo i miasto na dwie strony. A ile stron ma w sobie społeczeństwo? Ludzie zwykły, nie poddali sztucznym ulepszeniom, ludzie-cyborgi, którzy mogą wspomagać dowolną część ciała i ..umysłu, androidy, wraz z najnowszą i najlepszą odmianą zwani replikantami. Na każdego reinforsyna działa inaczej, każdy potrzebuje jej do innego celu. Zdaje się, że właśnie androidom daje coś znamiennego – możliwość odczuwania emocji, coś co w przeszłości stanowiło granicę między człowiekiem, a replikantem. Ta właśnie możliwość jest punktem zapalnym między dwoma głównymi bohaterami powieści, porucznikiem Jareddem Quinnem, a pracującą z nim replikantką, Mayą. Konflikt między nimi splata bardzo dobry wątek kryminalny z problemami etyczno-moralnymi.
Przytoczony wątek kryminalny (z)realizowany jest tak, jak powinien: trzyma w napięciu, zdarzenia są niejasne, tajemniczość zbrodni jest odpowiednio spleciona z warstwą technologii ówczesnego świata. Widać, że autorka, Pani Martyna, bardzo swobodnie czuje się w tematach kryminologii i psychologii, potrafi w sposób rozbudowany a przy tym logiczny opisywać zdarzenia, przyczyny i skutki.
Na duży plus zasługuje również atmosfera panująca w książce. Gdy się wspomni tą powieść, wyobrażenia są ciemne, parne, miasta owiane technologiczną mgłą. Właśnie tak, jak ma się wyobrażać połączenie SF i kryminału, właśnie tak, jak się spodziewałem i oczekiwałem, że będzie, właśnie też dlatego zamówiłem drugą część cyklu.
Talent i wyobraźnia niewątpliwie są mocnymi cechami autorki. Niestety, nie da się dogodzić każdemu, jest kilka rzeczy, które są na minus. Pierwsza rzecz, to możliwości implantów SISE, używanych przez Quinna. Głównie chodzi o interpretację i prowadzenie rozmowy. Nie widzę, jakby miała wyglądać konwersacja dwóch lub więcej osób, używających tego wszczepu? Bitwa na argumenty, których człowiek bez wszczepu nigdy by nie wystosował? Kolejna rzecz to możliwości psioniczne zdobyte za pomocą reinforsyny. Mam tu mieszane odczucia. Pozytywne, gdyż jednak cała akcja jest na nich oparta i złożona jest bardzo dobrze, jak było powiedziane wcześniej. Negatywnie, ponieważ wolałbym, gdyby wszystko było prowadzone w oparciu o czystą technologię, a nie tajemnicze zdolności leku. Ostatnia rzecz, to zbyt sztampowe podejście do rozwiązania akcji. Misja przejścia przez Mur w nieznane, za murem ciemność, szaleńcza misja, formowanie drużyny, pan Alfred od gadżetów, złe decyzje, przesadzona akcja z wyżej wymienionymi psionikami. Gdzieś to już było, albo, gdzieś to bywa cały czas. Tu sugerowałbym stonowanie.
Całe szczęście, że sama końcówka przywraca książkę na właściwy bardzo dobry tor, którym, mam nadzieję, będzie podążać druga część powieści.
Przyciągająca okładka, w następnej kolejności opis – zachęcające połączenie SF i kryminału, na końcu fakt, że autorem jest młoda polska pisarka, jeszcze mi nieznana. Przez te cechy decyzja o kupieniu książki była natychmiastowa, idealna książka na długi weekend.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAkcja powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości kalendarzowej, lecz, póki co, w względnie odległej...