-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
Wracałem do tej książki wiele razy, począwszy od czasów, gdy była drukowana w odcinkach w Fantastyce.
Rzecz naprawdę ciekawa, choć dziś trąci myszką.
Ma równo 100 lat (wydana w 1912) i raczej trudno dopatrywać się w niej Sci-Fi o Marsie, ale nadal rzecz jest bardzo dobra jeśli chodzi o fabułę. Najlepiej ją potraktować jako specyficzne fantasy. I z takiego punktu widzenia bije oryginalnością na głowę niejedną współczesną produkcję.
Polskiemu czytelnikowi warto zwrócić uwagę, że "Księżniczka Marsa" to pierwsza z cyklu powieści, dziejących się na Barsoomie, jak wg autora nazywają Mars jego mieszkańcy. Pozostałe, o ile mi wiadomo, nie zostały przetłumaczone, ale za to można je zupełnie legalnie ściągnąć z projektu Gutenberg czy wikisources. Właścicielom czytników - polecam.
Na początku zeszłego wieku ludzie zaobserwowali na Marsie kanały. Dziś wiemy, że było to tylko złudzenie optyczne, spowodowane niedoskonałością ówczesnej optyki, ale wówczas dla ludzkości były równie realne, jak dla nas zdjęcia wykonane przez sondy lądujące na tej planecie.
Burroughs konstruując świat wziął pod uwagę kwestię: po co na marsie gigantyczne kanały ciągnące się przez całą planetę?
Pokazany przez autora Mars to wizja postapokaliptyczna - glob zamienia się w gigantyczną pustynię, którą wymierający czerwoni Marsjanie (podobni ludziom) nawadniają przy pomocy sieci kanałów. Resztki opuszczonych miast zamieszkuje rasa zielonych Marsjan, czwororękich, żądnych krwi potworów trochę podobnych późniejszym tolkienowskim orkom, a trochę plemionom północnoamerykańskich Indian.
Co interesujące u Burroughsa, to że pokazał obyczaje tych ludów, a także otaczającej ich dziwacznej fauny, w sposób barwny a zarazem zaskakująco spójny i konsekwentny. Mają one rzeczywiste odbicie w fabule, a nie są tylko udziwniającą dekoracją.
Niedawno mieliśmy w kinach film "John Carter" będący luźną ekranizacją tej powieści. Cóż, autorzy opowiedzieli zgoła inną historię, mieszając dowolnie wątki z kilku tomów serii następujących po "Księżniczce Marsa". W efekcie wyszło widowisko krzykliwe, ale pozbawione wielu aspektów oryginału: w filmie nie odważono się pokazać Marsjan chodzących jak jeden maż nago, kapitalne odmienne obyczaje gdzieś wsiąkły, znikła także kapitalna zagwozdka biologiczna (buzi, dupci, a potem ona mu ZNIOSŁA JAJKO!).
Czyli ponownie: książka > ekranizacja.
Wracałem do tej książki wiele razy, począwszy od czasów, gdy była drukowana w odcinkach w Fantastyce.
Rzecz naprawdę ciekawa, choć dziś trąci myszką.
Ma równo 100 lat (wydana w 1912) i raczej trudno dopatrywać się w niej Sci-Fi o Marsie, ale nadal rzecz jest bardzo dobra jeśli chodzi o fabułę. Najlepiej ją potraktować jako specyficzne fantasy. I z takiego punktu widzenia...
Nie ma tu strzelanin, gwiezdnych konfliktów ani (na szczęście) intryg kosmicznych służb specjalnych. A jednak "Miasto i gwiazdy" to matka dobrej space-opery. I trudno się od niej oderwać. Tym co napędza powieść, nie są bowiem konflikty, ale odkrywanie frapującej tajemnicy.
Przyszłość tak odległa, że galaktyczne cywilizacje zdążyły już przeminąć. Zdegenerowane resztki ludzkości tkwią w wiecznym mieście, zamknięte jak w sarkofagu.
Co napotka jedyny człowiek, który nie jest ograniczony powszechną psychiczną barierą i może wyrwać się poza miasto? Co spowodowało, że ludzie, którzy kiedyś współrządzili galaktyką, teraz tkwią na jednej planecie, w jednym jedynym mieście?
Pomysłów zawartych w książce jest tak wiele, że starczyłoby ich na pożywkę dla kilku współczesnych bestsellerowych serii i pewnie jeszcze coś by zostało. A jednak Clarke zmieścił wszystko w jednej książce, luzem, z gracją i bez natłoku. Umiał.
Powieść jest z czasów, kiedy liczył się ciekawy pomysł albo zagadnienie, kiedy pytania stawiano po to, by zaprezentować ciekawe odpowiedzi a nie po to, by dociągnąć serię do dwunastego tomu. Zaraza zbędnego mnożenia bohaterów i wątków, ukochana obecnie, tu nie występuje. Powieść napisana jest jasno, zwięźle i ciekawie, bez zbędności.
Czy jest naiwna, jak chcą w innych opiniach? Nie wydaje mi się. Jest za to - uwaga, trudne niemodne słowo - optymistyczna. To rzeczywiście relikt dawnych czasów, kiedy tzw. "negatywne zadęcie" nie było w fantastyce jazzy, trendi i cool.
Polecam, choćby po to, by czytelnik przypomniał sobie, na czym polegała prawdziwa fantastyka. I jak się dziś zdegenerowała.
Warto.
Nie ma tu strzelanin, gwiezdnych konfliktów ani (na szczęście) intryg kosmicznych służb specjalnych. A jednak "Miasto i gwiazdy" to matka dobrej space-opery. I trudno się od niej oderwać. Tym co napędza powieść, nie są bowiem konflikty, ale odkrywanie frapującej tajemnicy.
Przyszłość tak odległa, że galaktyczne cywilizacje zdążyły już przeminąć. Zdegenerowane resztki...
Bardzo dobrze się czyta - trzeba przyznać, że rzecz wciąga. Dopiero pod koniec jest kilka potknięć, akcja się rwie (wiem, że zabiegi były celowe, ale moim zdaniem nie wyszły narracji na zdrowie).
Fajnie pomyślany plot, wiarygodnie opisane realia i całkiem ciekawi bohaterowie. Wyszło udane skrzyżowanie kryminału z frontową opowieścią.
Bardzo dobrze się czyta - trzeba przyznać, że rzecz wciąga. Dopiero pod koniec jest kilka potknięć, akcja się rwie (wiem, że zabiegi były celowe, ale moim zdaniem nie wyszły narracji na zdrowie).
Fajnie pomyślany plot, wiarygodnie opisane realia i całkiem ciekawi bohaterowie. Wyszło udane skrzyżowanie kryminału z frontową opowieścią.
Kupiłem za młodu, oczywiście skuszony postacią Conana (zresztą wybór i tłumaczenie opowiadań Howarda całkiem niezłe) ale prawdziwą perełką jest tu zbiór historii Lorda Dunsany. Oniryczne, czasem sielskie, a czasem przerażające wizje Marzyciela (ponoć zainspirowały np Lovecrafta do stworzenia jego Krainy Snów) były dla mnie wówczas całkowitą nowością. I do dziś wspominam je bardzo dobrze.
Kupiłem za młodu, oczywiście skuszony postacią Conana (zresztą wybór i tłumaczenie opowiadań Howarda całkiem niezłe) ale prawdziwą perełką jest tu zbiór historii Lorda Dunsany. Oniryczne, czasem sielskie, a czasem przerażające wizje Marzyciela (ponoć zainspirowały np Lovecrafta do stworzenia jego Krainy Snów) były dla mnie wówczas całkowitą nowością. I do dziś wspominam je...
więcej Pokaż mimo to