-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-01-10
Arcydzieło, to trafne określenie tej krótkiej, ale jakże wartościowej powieści, której autorem jest Eric-Emmanuel Schmitt. Książka trafiła w moje ręce zupełnie przypadkowo, właściwie dzięki bratu, który czytać ją musi jako lekturę. Zapytałem co czyta, więc pokazał mi okładkę - od razu skojarzyłem autora z książką „Przypadek Adolfa H. Powinienem może, teraz krótko napisać o czym jest ta książka, jednak wolę skupić się nad problem który porusza.
Głównym i przez całą książkę obecnym tematem jest nieunikniona śmierć małego chłopca i choroba na którą cierpi, białaczka. Skoro powieść jest o śmierci, to wydawałoby się, że nie ma prawa być wesoła, a raczej przygnębiająca i smutna. Istotnie są poruszające momenty, ale są również takie, które wywołują uśmiech na twarzy czytelnika, czyli zazwyczaj proste postrzeganie niektórych spraw przez dziecko. Autor pokazuje nam, jak bardzo dorośli traktują temat śmierci jak temat tabu, że w tym przypadku to małe dzieci są bardziej dojrzałe od nas. Dziecko, które wie, że operacja mu nie pomogła i wie, że umrze, ma dystans do siebie. Potrafi mimo to bawić się, żartować, cieszyć się każdym dniem, który mu został, ale jednocześnie stawia sprawę jasno i godzi się ze śmiercią. Z dorosłymi jest tu zupełnie inaczej. Kiedy Oskar podejmuje temat śmierci, zapada grobowa cisza, bo nikt nie potrafi o tym mówić, zwłaszcza jego rodzice, u których traci przez to jakiekolwiek wsparcie.
Jedyną osobą, która stawia czoła wyzwaniu jest pani Róża, którą uważał za przyjaciółkę. Była ona z resztą wolontariuszką i w tej sytuacji był to swego rodzaju jej obowiązek. Opowiadając o tym jak była rzekomą zapaśniczką, sugerowała mu jak ma sobie radzić z całą sytuacją, tym samym w żaden sposób go nie ograniczając. Czy człowiek w jego położeniu nie powinien się zakochiwać? Wręcz przeciwnie! Pani Róża dała mu do zrozumienia, że wciągu tego krótkiego czasu życia, który mu pozostał może przeżyć życie lepiej, niż niejeden człowiek mający do dyspozycji „całe życie”. I tak Oskar w ciągu dwunastu dni przeżył sto dwadzieścia lat. Czy przegrał z chorobą? W żadnym wypadku nie! Zmarł dożywając bardzo późnej starości, jako spełniony człowiek.
Książka należy do bardzo niewielkiej liczby książek, które mnie wzruszyły i zmusiły do tak głębokiej refleksji. Stanowi ona doskonały przykład lektury, chociaż dla dziecka w 6 klasie szkoły podstawowej może być trochę nudna – wszystko zależy od nauczyciela. Niemniej jednak z pewnością należy do tych, którą powinno się przeczytać jako dziecko i jako dorosły. Śmierć to bardzo trudny temat, a im jesteśmy starsi tym trudniejszy – paradoksalnie jednak na samą starość ze śmiercią w końcu się godzimy. Czytając warto zwrócić uwagę na to, że autor daje nam przepis na życie – powinniśmy korzystać z niego w pełni, ale jednocześnie cieszyć się, że je mamy. Dorzucę jeszcze, że książkę czyta się niezwykle lekko bo i styl w jakim jest napisana, jest nieszczególny, co w tym przypadku jest całkowicie uzasadnione - narratorem jest dziecko. Nie jest to pozycja, którą należy cenić za formę, ale za wartości i problemy, które porusza. Obowiązkowa pozycja, to mało powiedziane.
Arcydzieło, to trafne określenie tej krótkiej, ale jakże wartościowej powieści, której autorem jest Eric-Emmanuel Schmitt. Książka trafiła w moje ręce zupełnie przypadkowo, właściwie dzięki bratu, który czytać ją musi jako lekturę. Zapytałem co czyta, więc pokazał mi okładkę - od razu skojarzyłem autora z książką „Przypadek Adolfa H. Powinienem może, teraz krótko napisać o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książki należą do grupy tych przedmiotów, które odbieramy zmysłem wzroku. W przypadku Pachnidła percepcja zostaje mocno zaburzona. Nie tylko pracuje nasz narząd wzroku, ale niemal przez całą powieść intensywnie odczuwamy zapachy, setki zapachów... Tak właśnie - książka niezwykle pobudza wyobraźnie, wręcz wyostrza nasze powonienie. Dzieje się tak, ponieważ człowiek podczas przerw w czytaniu zwraca znacznie większą uwagę na zapachy, które go otaczają. Czy kamień nie ma zapachu? Wielu powie, że nie, ale na pewno nie ktoś, kto miał do czynienia z powieścią.
Książkę w zasadzie czyta się lekko, niesamowicie wciąga już od samego początku. Akcja dzieje się w XVIII wieku we Francji, a konkretnie w Paryżu. Autor przedstawia dość dokładnie życie w tamtych czasach, podział na bogatych i biednych, zarys kultury i zwyczajów życia codziennego. Ciekawi świata znajdą dokładny przebieg procedury wytwarzania perfum i to kilkoma sposobami.
Uwagę zwraca między innymi sprawa śmierci w utworze, która momentami jest tak oczywista i zwyczajna, że nie wywiera żadnego wrażenia - to na zapachach się skupiamy. Być może autor specjalnie wprowadził taki zabieg, aby dać odczucie, że śmierć towarzyszy nam na co dzień, że jest czymś naturalnym, nieuniknionym.
Myśląc o książce i historii w niej przedstawionej, czyli historii seryjnego mordercy, doznałem pewnego oświecenia... Jakiś czas temu pisałem o pracę seryjnych mordercach i jednym z wniosków było to, że człowiek normalny nie jest w stanie pojąć ich postępowania. W Pachnidle było podobnie. Poza głównym bohaterem nikt nie wiedział dlaczego morderstwa miały miejsce - brak jakichkolwiek śladów obcowania płciowego, przywłaszczenia mienia, czy innych dających się racjonalnie wyjaśnić przyczyn - tylko nagie ciało ofiary. Czytelnik oczywiście poznaje prawdę na bieżąco, co sprawia, że ciężko się oderwać od czytania.
O książce można napisać na pewno dużo, ale jak zwykle uważam, że to, co kto wyniesie z lektury, zależy tylko od niego samego. Nie ma więc co się rozpisywać. Powieść należy jednych najlepszych, jakie czytałem, a czy warto ją przeczytać, to nawet nie trzeba pisać.
Książki należą do grupy tych przedmiotów, które odbieramy zmysłem wzroku. W przypadku Pachnidła percepcja zostaje mocno zaburzona. Nie tylko pracuje nasz narząd wzroku, ale niemal przez całą powieść intensywnie odczuwamy zapachy, setki zapachów... Tak właśnie - książka niezwykle pobudza wyobraźnie, wręcz wyostrza nasze powonienie. Dzieje się tak, ponieważ człowiek podczas...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moja promotorka <3
Konkretnie, przejrzyście i na temat.
Metodologia zrobiona po mistrzowsku!
Moja promotorka <3
Konkretnie, przejrzyście i na temat.
Metodologia zrobiona po mistrzowsku!
Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba! - stałem się więc częścią społeczności, którą tworzą istoty trąboidalne.
Nie ma co ukrywać, że w szkole nie chciałem nawet patrzeć na tę książkę – już nawet podejrzanie brzmiący tytuł mnie odrzucał. A teraz przeczytałem. W prawdzie dlatego, że dostałem takie wyzwanie, ale zupełnie tego nie żałuję i po pewnym czasie wiem, że przeczytam ją ponownie. Na początku, zarówno w trakcie czytania, jak i po, nie wiedziałem jakoś specjalnie, o co autorowi chodzi w powieści. Oczywiście miałem pewne teorie, których już nawet nie pamiętam, ale były one na tyle niestabilne, że w poprzedniej „recenzji” wolałem o nich nie wspominać. Odnosiłem też wrażenie, że Gąbrowicz bardzo czepiał się nowoczesności, tak jakby nie akceptował zmian, które nadchodzą – czy też nadeszły – wraz z nowym pokoleniem. Jeśli się nad tym zastanowić, to przecież ja sam (i nie tylko ja) w wielu przypadkach nowoczesności bardzo nie akceptuje tak samo, jak w przypadku nowoczesności Zuty, do której autor się przyczepił. Taka z resztą kolej rzeczy, że starsze pokolenia nie akceptują zmian nadchodzących wraz z młodymi. Być może powodem tego jest to, że ta ich nowoczesność, te nowoczesne zmiany na samym początku są bardzo krzykliwe, przerysowane, tak bardzo wyolbrzymione. Kiedy już zostaną zauważone, skrytykowane i niezaakceptowane, schodzą z tonu, przyjmując bardziej wyrafinowaną postać, którą zaczynają akceptować nawet starsi. No tak, ale nie miałem rozpisywać się na temat konfliktów pokoleń…
Kontynuując więc, autor również – słusznie z resztą – podkreślił doskonale rolę szkoły. Chodzi o sytuację na języku polskim, kiedy to Gałkiewicz otrzymał „pałkę” (a może prawie otrzymał? – nie pamiętam) za odmienne zdanie odnośnie twórczości Słowackiego. Bo przecież skoro szkoła uczy, że Słowackiego poezja była wspaniała, to każdy uczeń musi tak uważać. Zatem wielką rolą szkoły, przedstawioną przez Gombrowicza, jest zwyczajne ogłupianie. Z czym zgadzam się w dużej mierze.
Szkoła szkołą, ale Łydki! Piękne, wspaniałe, zgrabne, takie gładkie i porywające wzrok łydki! Cóż, wychodzi na to, że pensjonarka miała nadzwyczajnie arcyzgrabne nóżki. Nie wiem dlaczego autor najwięcej uwagi poświęcił właśnie tej części nóg pensjonarki, a nie np. stopom, które przecież są tak bardzo ciekawsze niż łydki… W każdym razie, zrobił to dobrze.
Tuż po przeczytaniu książki nie zwróciłem na to większej uwagi, ale teraz wiem, że to był dość ważny i ciekawy wątek. Mianowicie, chodzi o gęby, do których autor wciąż wracał. Faktycznie tak jest, że człowiek ma nieskończoną ilość gąb. W każdej sytuacji, dla każdej osoby ma przygotowaną inną gębę i choćby chciał zawsze używać tej jednej, to nie jest w stanie tego zrobić. Myślę, że to przez to, że jesteśmy tak skonstruowani. Po prostu będziemy zupełnie inni w gronie przyjaciół niż w gronie rodziny. Inaczej będziemy się zachowywać w obecności jednej osoby, jak i każdej innej, niż w obecności kilku osób, nawet tak samo bliskich. Czasami te gęby są do siebie bardzo podobne, nieznacznie tylko się różniące, ale jednak.
Nie sposób wspomnieć o formie, bo kto czytał ten wie, w jaki sposób Gombrowicz napisał „Ferdydurke”. Genialnie manipulował słowem, aż do tego stopnia, że mogło to sprawiać wręcz frustrację podczas czytania. Z czasem jednak takie zabiegi się docenia. I wiem, że "Ferdydurke", to nie będzie moja ostatnia znajomość z panem W.G.
Czy polecam? Książka napisana jest w ciężki sposób, momentami nawet męczący i niezrozumiały. Myślę jednak, że warto przeczytać, chociażby po to by samemu pogimnastykować się nad tym co tam Gombrowicz miał na myśli. A może on tylko sobie zadrwił z czytelników?
Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba! - stałem się więc częścią społeczności, którą tworzą istoty trąboidalne.
Nie ma co ukrywać, że w szkole nie chciałem nawet patrzeć na tę książkę – już nawet podejrzanie brzmiący tytuł mnie odrzucał. A teraz przeczytałem. W prawdzie dlatego, że dostałem takie wyzwanie, ale zupełnie tego nie żałuję i po pewnym czasie wiem, że...
Recenzja pisana trochę na siłę, bo na potrzeby uczelni, ale rozjaśnia nieco sytuację nawet tym, którzy nie czytali poprzednich części.
Genialna powieść fantasty Terry’ego Goodkind’a pt. Bractwo Czystej Krwi, stanowi trzecią część serii Miecz Prawdy. Do pierwszej części przekonał mnie mój dobry znajomy. Mimo, iż miałem pewne wątpliwości co do gatunku i wyszukanego tytułu, zdecydowałem się na lekturę, a co ważniejsze nie zawiodłem się na niej i bez wahania sięgnąłem po kolejne tomy. Autor stworzył niesamowitą, absorbującą historię pełną intrygujących wątków.
Zaczynając czytać książkę zastanawiałem się, czym i tym razem pisarz mnie zaskoczy. Wiedziałem już, że główny bohater Richard, będący niedoświadczonym magiem, wraz ze swoją ukochaną Khalan Amnel, wtrącił w zaświaty okrutnego Rahla Posępnego i scalił zasłonę trzymającą Opiekuna. Wydawało by się więc, że w życiu chłopaka nareszcie zapanuje spokój. Niestety okazało się, że los miał dla niego przygotowane zupełnie inne plany. Otóż, pojawił się nowy i równie potężny wróg Imperialny Ład, pragnący przejąć władzę nad całymi Midlandami. Na domiar złego, po stronie najeźdźcy staje tytułowe Bractwo Czystej Krwi, którego członkowie uważają wszystkich posiadających dar za sługusów Opiekuna, których trzeba wyeliminować w imię Stwórcy. Członkowie bractwa wbrew pozorom, są jednak mimowolnymi wykonawcami woli Sióstr Mroku, które z kolej oddają cześć Opiekunowi.
Pisarz nie ograniczył się do prostoty dialogów, choć parę razy zdarzyło się, że były one sztuczne. Ciekawe, barwne opisy doskonale oddają charakter świata, w którym rozgrywa się akcja, nie są jednak zbyt rozbudowane, co jest atutem. W książce jest sporo przemocy, krwawych i brutalnych walk, które jednak wydają się być nieodzowną częścią tej powieści. Goodkind w swoim dziele zawarł także wiele zabawnych wątków, które sprawią, że na twarzy każdego czytelnika pojawi się uśmiech. Osobiście, najbardziej podobały mi się utarczki słowne między Richardem a Mord-Sith, będące jego osobistą ochroną. Zdania zawierające niekiedy erotyczne zabarwienie, wypływające z ust tych morderczych kobiet, których wrodzoną cechą było okrucieństwo, dodawały książce specyficznej pikanterii i niepowtarzalnego uroku. Oczywiście jak każda książka i ta ma pewne wady. Irytowały mnie na przykład wstawki przypominające, oraz rozwój wydarzeń, który komplikował się przez większą część książki, ale w dosłownie kilku stronach pod koniec został wyjaśniony.
Bractwo Czystej Krwi jest jak dotąd najlepszą częścią serii i niewątpliwie już niedługo podejmę lekturę kolejnego tomu. Książka należy do gatunku fantasty, jednakże jest ona czymś więcej i zaspokoi każdego czytelnika. Rozbudowana i ekscytująca fabuła trzyma w ciągłym napięciu a niekiedy zmusza do refleksji i wywołuje burzę emocji, natomiast zabawne wątki w najmniej przewidywanym momencie powodują uśmiech na twarzy czytelnika. Powieść bez wątpienia spodoba się wszystkim, którzy mieli okazję czytać poprzednie części.
Recenzja pisana trochę na siłę, bo na potrzeby uczelni, ale rozjaśnia nieco sytuację nawet tym, którzy nie czytali poprzednich części.
więcej Pokaż mimo toGenialna powieść fantasty Terry’ego Goodkind’a pt. Bractwo Czystej Krwi, stanowi trzecią część serii Miecz Prawdy. Do pierwszej części przekonał mnie mój dobry znajomy. Mimo, iż miałem pewne wątpliwości co do gatunku i wyszukanego tytułu,...