Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Efekt Pandy” autorstwa Marty Kisiel to kolejna część komedii kryminalnej „Dywan z Wkładką”. Po wielce emocjonujących morderczych intrygach Teresa Trawna miała powrócić do spokojnego, może nie bezstresowego, ale z pewnością beztrupowego życia. Ale czy na pewno? Okazuje się, że trup może się człowiekowi przytrafić nawet na relaksacyjnym wypadzie to SPA!

Po książki Marty Kisiel zawsze sięgam z przyjemnością, gdyż autorka ma poczucie humoru które idealnie trafia w mój gust i nigdy nie zawodzi. Tak też było przypadku „Efektu Pandy”. Już po skończeniu „Dywany z Wkładką” nie mogłam się doczekać kolejnej odsłony przygód Tereski, która jest moją bratnią duszą, przebojowej Miry i reszty przezabawnej familii.

Tym razem autorka serwuje nam jeszcze wisienkę na torcie, jaką jest mama Tereski, Briżit, wprost z Francji! Jest ona kwintesencją paryskiego szyku, ale jakby tego było mało, do swojej polsko-francuskiej plątaniny językowej dorzuca jeszcze wtrącenia rosyjskie, przez co często wprawia wszystkich dookoła w osłupienie.

Sama historia jest oczywiście pełna przezabawnych zbiegów okoliczności. Tereska próbuje przymykać oczy i zatykać uszy, żeby uniknąć odkrycia kolejnego trupa, podczas gdy Mira apeluje do jej sumienia twierdząc, że ignorowanie potencjalnej zbrodni jest jak przyzwolenie zbrodzeniowi na robienie co mu się żywnie podoba. A biorąc pod uwagę, że ów podejrzany typ jest ostatnim draniem i w ciągu pierwszych pięciu sekund zdołał nadepnąć Teresce na odcisk, decyzja nie jest znowu aż tak trudna.

Tym sposobem specjalny zespół śledczy w składzie Tereska, Mira, Zoja i stara dobra Pindzia po raz kolejny wkraczają do akcji by rozwikłać wielce podejrzaną zbrodnię, tym razem w pięknym górskim miasteczku. Och, no i jeszcze muszą się upewnić, że Brizit nie zauważy żadnych podejrzanych aktywności pomiędzy swoimi zabiegami upiększającymi.

„Efekt Pandy” wciągnęłam równie szybko jak poprzednią książkę i ubawiłam się przy tym przednio. Jeśli lubicie humorystyczne historie z trupami w tle i autentycznymi bohaterami, to musicie sięgnąć po kryminalne komedie Marty Kisiel!

„Efekt Pandy” autorstwa Marty Kisiel to kolejna część komedii kryminalnej „Dywan z Wkładką”. Po wielce emocjonujących morderczych intrygach Teresa Trawna miała powrócić do spokojnego, może nie bezstresowego, ale z pewnością beztrupowego życia. Ale czy na pewno? Okazuje się, że trup może się człowiekowi przytrafić nawet na relaksacyjnym wypadzie to SPA!

Po książki Marty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Wampirze Cesarstwo” Jay’a Kristoffa to pierwszy tom najnowszej serii autora o tym samym tytule. Autor serwuje nam mroczną opowieść mającą na celu odesłać w zapomnienie romantyczny obraz wampirów, jaki zaserwowała nam ostatnimi czasy popkultura i powrócić do klasycznej wizji żądnych krwi potworów z legend i opowieści z dawnych czasów. Jak dla mnie wykonał on kawał dobrej roboty.
Już na pierwszych stronach książki poznajemy Gabriela de León, ostatniego z członków bractwa srebroświętych, który jest więźniem swoich zaprzysiężonych wrogów – wampirów. Zostaje on zmuszony do podzielenia się swoją historią z cesarskim historykiem. I tu przechodzimy do specyficznej, nieliniowej narracji (akcja powieści przenosi się pomiędzy wydarzeniami z wczesnej młodości bohatera, a tymi sprzed kilku miesięcy). Na początku bardzo mnie ten zabieg frustrował, gdyż kiedy tylko zaczynało się dziać coś ciekawego, historia przeskakiwała do innego czasu i akcja znów zwalniała. Jednak, w miarę jak opowieść postępuje przeskoki te stawały się bardziej naturalne i z pespektywy budowania napięcia i motywacji bohatera do dzielenia się najbardziej traumatycznymi wspomnieniami, taki rodzaj narracji nabiera sensu.
Książka jest kierowana do dorosłych czytelników, gdyż oprócz wielu dość graficznych opisów przemocy, główny bohater klnie jak szewc. Czasem nawet więcej niż potrzeba. Osobiście zaryzykowałabym teorię, że autor zrobił to tylko i wyłącznie po to, by upewnić się, że jego książki nie trafią ponownie na półki młodzieżowe (jak to było z serią Nibynoc). Mimo że nie jestem specjalnie fanką przekleństw w książkach, to tutaj zupełnie mi to nie przeszkadzało. Biorąc pod uwagę charakter głównego bohatera brzmiały one jak najbardziej na miejscu.
Świat wykreowany przez autora jest fantastyczny – post apokaliptyczna wizja niekończącej się nocy z wampirami, które panoszą się po całym świecie i ludźmi walczącymi desperacko o przetrwanie. Autor zapożyczył główne koncepty z chrześcijaństwa, ale dodał również własny twist, dopasowując je do stworzonego przez siebie świata. No i w końcu mamy wampiry takie, jak być powinny – potwory żerujące na niewinnych ludziach, które służą jedynie własnym, mrocznym żądzom. Bardzo podobał mi się również koncept zakony srebrnowiętych, z jego członkami będącymi potomkami wampirzych klanów, co dawało im specjalne talenty umożliwiające walkę przeciwko nadludzko silnym potworom. Jest to swego rodzaju połączenie naszego rodzimego Wiedźmina i Szarych Strażników z gry Dragon Age.
Oprócz głównego bohatera mamy również wiele ciekawych postaci pobocznych. Kiedy Gabriel jest zmuszony dołączyć do bandy obdartusów wiedzionej przez jego dawną przyjaciółkę, siostrę zakonną, jej towarzysze zdają się najbardziej niedopasowaną i irytującą kompanią na świecie. Jednak każdy z nich jest czymś więcej niż się początkowo wydaje, i poznawanie ich wszystkich jest nie lada przyjemnością.
Książka jest pełna epickich walk, szalonych pościgów i ucieczek oraz łzawych momentów, gdzie autor bezlitośnie łamie czytelnikom serca. Pomimo tego, że jest to opasłe tomiszcze (prawie 900 stron) to nie ma specjalnie momentów nudnych czy dłużących się. To prawda, początkowo może zająć chwilę wczytanie się w opowieść i zapoznanie się z wieloma szczegółami charakterystycznymi dla tego bogatego świata, ale jak już mamy to za sobą to historia naprawdę porywa.
Jeśli lubicie mroczne opowieści z krwiożerczymi wampirami, zakonami rycerskimi, epickimi bitwami i niesamowicie bogatym światem to musicie sięgnąć po „Wampirze Cesarstwo”. Ja cieszyłam się każdą przeczytaną stroną i jest to jedna z moich ulubionych książek tego roku.

“Wampirze Cesarstwo” Jay’a Kristoffa to pierwszy tom najnowszej serii autora o tym samym tytule. Autor serwuje nam mroczną opowieść mającą na celu odesłać w zapomnienie romantyczny obraz wampirów, jaki zaserwowała nam ostatnimi czasy popkultura i powrócić do klasycznej wizji żądnych krwi potworów z legend i opowieści z dawnych czasów. Jak dla mnie wykonał on kawał dobrej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“A Vow so Bold and Deadly” to trzecia a zarazem ostatnia książka z serii „The Cursebreakers”. Ponieważ dobrze czytało mi się poprzednie tomy byłam bardzo ciekawa jak ten cykl się zakończy. Słowo ostrzeżenia, ta recenzja będzie zawierać spoilery do pierwszych dwóch części, więc jeśli jeszcze ich nie czytaliście, to polecam zrobić to zanim zapoznacie się z moją recenzją.
„A Heart so Fierce and Broken” zostawiło nas w bardzo niepokojącej sytuacji. Syl Shallow z nowo wybraną królową Lią Marą i Greyem u jej boku postawiło Emberfall ultimatum – sześćdziesiąt dni na kapitulacje. Jeśli Rhen odrzuci te warunki, armia Syl Shallow ruszy na Emberfall przynosząc ze sobą kolejną wyniszczającą wojnę. Tym razem rozdziały w książce są podzielone po równo pomiędzy obie strony konfliktu i każda z nich ma swoje problemy, z którymi muszą się zmierzyć nim upłynie wyznaczony czas.
Muszę przyznać, że rozdziały z perspektywy Syl Shallow podobały mi się dużo bardziej niż te z Emberfall. Z ciekawością śledziłam postępy Lii Mary, która próbowała odnaleźć sposób by jej rządami kierowała dobrość i wyrozumiałość a nie strach i przemoc, które były normą dla jej królestwa przez całe stulecia. Grey również nie miał łatwego zadania, próbując przekonać niegdyś wrogą armię, że jest godnym zaufania sprzymierzeńcem, a jednocześnie nauczyć się w pełni panować nad nowo odkrytymi zdolnościami magicznymi. Niektóre sytuacje były jednak mocno przerysowane. Na pierwszy rzut oka widać było, że to pułapki, a mimo to bohaterowie, jak dzieci, maszerowali w sam środek kłopotów bez mrugnięcia okiem.
Z przykrością muszę stwierdzić, że czytanie o Rhenie i Harper nie sprawiło mi żadnej przyjemności. Ponad pół książki wypełniają ich niekończące się kłótnie, które wynikają z tego, że w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Każde z nich ma głęboko zakorzenione żale, ale trzymają je skryte i wypuszczają tylko w przypływach złości. Potem na chwilę się godzą, aby w odpowiedzi na kolejne zdarzenie znów wrócić do „nie będę z tobą rozmawiać, ale nie powiem ci dlaczego, sam się domyśl’. Jak dzieci. Było to na tyle irytujące, że naprawdę miałam problemy, żeby przez te fragmenty przebrnąć. Nuda straszna.
Dopiero za połową książki dzieje się coś, co w końcu wywraca wszystko do góry nogami i bohaterowie (w końcu!) wpadają na najbardziej oczywiste rozwiązanie wszystkich swoich problemów, o którym powinni byli pomyśleć w pierwszej kolejności. Od tego momentu akcja idzie znacznie szybciej, zmierzając ku ostatecznej konfrontacji, która, niestety, również jest raczej nijaka. Miałam wrażenie, że niektóre wątki były rozwiązane zbyt pośpiesznie, podczas gdy inne zostały zupełnie porzucone i niewykorzystane.
Podsumowując, dla mnie książka jest mocno przeciętna. Brakowało to efektu wow i świeżości pierwszego tomu oraz rosnącego napięcia z drugiej części. Niektóre wątki były bardzo dobrze przedstawione, ale inne zupełnie nie wypaliły. Zakończenie nie wywołało u mnie żadnych emocji, więc nie mogę powiedzieć, żebym była usatysfakcjonowana takim zamknięciem cyklu.

“A Vow so Bold and Deadly” to trzecia a zarazem ostatnia książka z serii „The Cursebreakers”. Ponieważ dobrze czytało mi się poprzednie tomy byłam bardzo ciekawa jak ten cykl się zakończy. Słowo ostrzeżenia, ta recenzja będzie zawierać spoilery do pierwszych dwóch części, więc jeśli jeszcze ich nie czytaliście, to polecam zrobić to zanim zapoznacie się z moją recenzją.
„A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Gry Nemezis” to piąta część cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey. I cóż to za niesamowita odsłona - chyba moja ulubiona do tej pory!
Po pierwsze, wszystkie rozdziały są z perspektywy załogi Rosysnanta, których uwielbiam, gdyż są oni najlepszym elementem całej sagi. Gdy po perypetiach na Nowej Ziemi w końcu docierają na stację Tycho, biedny Rosynat jest wrakiem. Ponieważ naprawa statku będzie się ciągnąć miesiącami, bohaterowie postanawiają w międzyczasie uporządkować prywatne sprawy. Akurat tak zabawnie się składa, że wszyscy wpadają na ten pomysł równocześnie, w efekcie pozostawiając biednego Holdena samego. Jednak wkrótce ma miejsce jeden z najgorszych w historii ataków terrorystycznych, który pozostawia załogę w różnych częściach Mlecznej Drogi bez możliwości kontaktu, co przysparza Holdenowi jeszcze więcej zmartwień i siwych włosów.
Zwykle przy tej serii miałam problem, kiedy rozdziały były z perspektywy postaci epizodycznych, gdyż nie zawsze były one tak interesujące i wciągające, czasami powodując, że cała książka była zwyczajnie nudna. Jednak nie tutaj. „Gry Nemezis” są absolutną esencją tego, co najlepsze w cyklu „Ekspansja”.
Naomi musi się zmierzyć z własną przeszłością (i w końcu dowiemy się więcej o czasie, który spędziła w radykalnym odłamie OPA), jednak możliwe, że przeliczyła swoje siły i znajdzie się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Alex wyrusza na Marsa by naprawić stosunki ze swoją byłą żoną (co może pójść nie tak?), ale spotyka się również z Bobby Draper i razem postanawiają rozwikłać tajemnicę znikających okrętów. Amos wraca na Ziemię by pożegnać starą przyjaciółkę, jednak, niestety, zabawia tam o dzień zbyt długo i musi stawić czoła nadciągającej nieuchronnie apokalipsie. A Holden? Cóż, dużo pije i użala się nad sobą, przytłoczony nagłą samotnością. To znaczy, dopóki Monica Stuart pokazuje mu bardzo intrygujące video.
„Gry Nemezis” to niesamowita przygoda i szalona jazda bez trzymanki. Rozkoszowałam się każdym przeczytanym rozdziałem, i chociaż poprzednie tomy były takie sobie, to ta część zdecydowanie wynagradza czas włożony w czytanie tej serii.

“Gry Nemezis” to piąta część cyklu „Ekspansja” autorstwa Jamesa S. A. Corey. I cóż to za niesamowita odsłona - chyba moja ulubiona do tej pory!
Po pierwsze, wszystkie rozdziały są z perspektywy załogi Rosysnanta, których uwielbiam, gdyż są oni najlepszym elementem całej sagi. Gdy po perypetiach na Nowej Ziemi w końcu docierają na stację Tycho, biedny Rosynat jest wrakiem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Gorączka Ciboli” to czwarta część serii „Ekspansja”. Gdy tylko otwarły się wrota do nowych układów gwiezdnych, pierwsi odważni śmiałkowie wyruszyli w nieznane by skolonizować obiecujące, nowo odkryte planety. Jedną z nich jest Ilus. Pasiarze jako pierwsi docierają na jej powierzchnię i od razu zaczynają budowę swojej kolonii. Pomimo, że warunki są podobne jak na Ziemi, to życie tam nie jest łatwe. Jednak dzięki bogatym złożom cennej rudy osadnicy są w stanie zarobić dość, by zapewnić sobie wszelkie niezbędne surowce, których na planecie brakuje. Problem pojawia się jednak wraz z przybyciem statku ziemskiej korporacji, która nabyła legalnie wyłączność do eksploatacji planety oraz wszystkiego, co się na niej znajduje. Konflikt wisi w powietrzu, grożąc złamaniem kruchego pokoju pomiędzy dwoma frakcjami. Czy znajdzie się ktoś, kto podejmie się bezpiecznego spacyfikowania obu stron? Oczywiście, że tak – James Holden.
Świetnie się bawiłam czytając tę książkę. Opisy Ilus i jego dziwacznego ekosystemu były bardzo zajmujące i na tyle szczegółowe, że można było poczuć na własnej skórze jak ciężko koloniści walczą o przetrwanie w nieprzyjaznych warunkach. Dodatkowo, konflikt pomiędzy dwoma frakcjami zaczyna się już od pierwszych stron i eskaluje z każdym kolejnym rozdziałem.
Oczywiście, jakby tego było mało, bardzo szybko okazuje się, że nowa, obiecująca planeta wcale nie jest taka przyjazna. Kiedy wszystko, co do tej pory osiągnęli koloniści rozpada się w ciągu kilku godzin, antagoniści zmuszeni są do współpracy, jeśli chcą przetrwać. Chociaż nawet w najbardziej ekstremalnej sytuacji obie frakcje znajdują sposoby na podsycanie konfliktu, podczas gdy Holden próbuje uratować ich wszystkich.
Mamy tu również zagadkę twórców protomolekuły do rozwiązania. Holden ma ręce pełne roboty próbując jednocześnie nie dopuścić, by ludzie pozabijali się nawzajem i znaleźć sposób na wykorzystanie albo dezaktywację technologii obcych.
Ta część podobała mi się lepiej niż „Wrota Abaddona”. Rozdziały z punktu widzenia różnych bohaterów były ciekawsze i sama opowieść bardziej intrygująca i dynamiczna. Ponadto, mam wrażenie, że było tu więcej załogi Rosynanta, co zawsze jest dużym plusem, gdyż to właśnie ci bohaterowie sprawiają, że serię czyta się tak dobrze.

“Gorączka Ciboli” to czwarta część serii „Ekspansja”. Gdy tylko otwarły się wrota do nowych układów gwiezdnych, pierwsi odważni śmiałkowie wyruszyli w nieznane by skolonizować obiecujące, nowo odkryte planety. Jedną z nich jest Ilus. Pasiarze jako pierwsi docierają na jej powierzchnię i od razu zaczynają budowę swojej kolonii. Pomimo, że warunki są podobne jak na Ziemi, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“The Blacktongue Thief” autorstwa Christophera Buehlmana to debiut autora, jeśli chodzi o fantastykę (dotychczasowe książki to głównie horrory). Sama okładka urzekła mnie od pierwszego wejrzenia, więc niezmiernie się ucieszyłam, kiedy wydawnictwo Gollancz zaproponowało mi udział w Blog Tourze z tą książką.
Powieść jest bardzo specyficzna. Po kilku pierwszych rozdziałach byłam raczej zniesmaczona. Głównym bohaterem jest Kinch Na Shannack, który jest złodziejem Gildii, i to on opowiada nam całą historię. Powiedzieć, że jest on niewyrafinowany to niedopowiedzenie. Od samego początku jesteśmy bombardowani prostackimi żartami i metaforami prosto z rynsztoka. Ani mnie one nie śmieszyły ani nie były specjalnie interesujące. Jednak sam świat zapowiadał się fascynująco, więc zmusiłam się, żeby czytać dalej, czego nie żałuję.
Może trudno w to uwierzyć po przeczytaniu tych pierwszych kilku rozdziałów, ale z czasem zaczęłam przekonywać się do Kincha. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie się to stało, ale w pewnym momencie jego głupie żarty stały się wręcz urocze (no dobra, przynajmniej niektóre z nich!).
To, co zachwyca od samego początku, to bogactwo przedstawionego świata. Mamy tu bardzo szczegółową mapę, pełną różnych krajów, które nie są jedynie pustymi nazwami na mapie. Każdy z nich ma swój język bądź dialekt, oraz różne przywary charakterystyczne dla jego mieszkańców. Kinch, ze swoim rzadkim talentem do rozumienia języków często komentuje lingwistyczne ciekawostki oraz kolekcjonuje wulgaryzmy z całego świata, więc przygotujcie się na zaskakujące obelgi.
Sama historia to epicka wyprawa, która zmusza niecodziennych kompanów do współpracy, jeśli chcą przetrwać niebezpieczeństwa czyhające na nich po drodze i osiągnąć własne cele. Oczywiście, wraz z przemierzonymi kilometrami i przelanymi litrami krwi, pomiędzy towarzyszami formują się więzi, które niełatwo będzie zerwać.
Bardzo podobał mi się pomysł z magicznymi tatuażami, które dawały tatuowanym niezwykłe zdolności. Ponadto, warto również wymienić samą Gildię, ich hierarchię i metody działania. Kinch był jednym z mało wpływowych złodziei, nazywanych Prankami i tonął po uszy w długach za trening, który Gildia mu zapewniła. Sposoby na przypominanie dłużnikom o ich powinnościach, były bardzo oryginalne i dobrze przemyślane.
Pomimo humoru, który w większości przypadków nie przypadł mi do gustu, bardzo podobała mi się ta książka. Jestem wielką fanką oryginalnych i dobrze rozwiniętych światów i to, co znalazłam w „The Blacktongued Thief” w zupełności mnie usatysfakcjonowało i jest godne polecenia. Jeśli lubicie oryginalne opowieści i nie przeszkadza Wam rynsztokowy humor, to powinniście przeczytać tę powieść!

“The Blacktongue Thief” autorstwa Christophera Buehlmana to debiut autora, jeśli chodzi o fantastykę (dotychczasowe książki to głównie horrory). Sama okładka urzekła mnie od pierwszego wejrzenia, więc niezmiernie się ucieszyłam, kiedy wydawnictwo Gollancz zaproponowało mi udział w Blog Tourze z tą książką.
Powieść jest bardzo specyficzna. Po kilku pierwszych rozdziałach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Ostrze” autorstwa Joe Abercrombie to pierwszy tom trylogii „Pierwsze Prawo”. Śledzimy tu losy trzech bohaterów: barbarzyńcy Logena Dziewięciopalcego, szlachcica Kapitana Jezala dan Luthara oraz Inkwizytora Glokty.
Najsilniejszym aspektem książki z pewnością są właśnie sami bohaterowie. Żadnego z nich nie powinniśmy lubić – niesławny wojownik, który pozostawia za sobą drogę usłaną trupami, szlachcic, który jest egoistycznym dupkiem, oraz bezwzględny oprawca, który nienawidzi wszystkich bez wyjątków. Jednak to nie jest wszystko, czym są. Autor świetnie kreuje swoje postacie, nadając im wiele warstw i sprawiając, że nie tylko z podekscytowaniem śledzimy ich historie, ale nawet trzymamy kciuki za ich powodzenie.
Książka, pomimo epickiej fabuły oraz bardzo mrocznych i brutalnych szczegółów zawiera również bardzo dużą dozę humoru. Niejednokrotnie łapałam się na tym, że czytając niektóre wymiany zdań, czy refleksje (zwłaszcza te w wykonaniu Logena), śmiałam się w głos. Właśnie ten humor sprawia, że książka nie przytłacza swoim mrocznym klimatem i czyta się ją z przyjemnością.
Bardzo podobały mi się również opisy walk. Kiedy bohaterem jest osławiony wojownik łatwo jest wpaść w schemat człowieka nietykalnego, który pierwszy rzuca się w wir walki, wyżyna wrogów na lewo i prawo, nawet się specjalnie nie męcząc, no i oczywiście z każdego starcia wychodzi bez szwanku. Tutaj natomiast, jestem prawie pewna, że po każdej walce Logen kończył z nowymi ranami i bliznami. Ponadto był bardzo ostrożny w wyborze konfliktów, za każdym razem jak mantrę powtarzając „wciąż żyję”. Totalnie mnie ten zabieg kupił, bo przez to cała opowieść wydaje się dużo bardziej realistyczna.
Ponieważ jest to pierwszy tom trylogii sama fabuła nie powala na ziemię, jest to raczej preludium do bardziej ekscytujących wydarzeń (co jest typowe dla tego rodzaju książek). Jestem bardzo ciekawa jak ta historia się rozwinie i jakie nieszczęścia czekają bohaterów w kolejnych tomach. „Ostrze” to kawał solidnej fantastyki, więc na pewno spodoba się fanom tego gatunku.

“Ostrze” autorstwa Joe Abercrombie to pierwszy tom trylogii „Pierwsze Prawo”. Śledzimy tu losy trzech bohaterów: barbarzyńcy Logena Dziewięciopalcego, szlachcica Kapitana Jezala dan Luthara oraz Inkwizytora Glokty.
Najsilniejszym aspektem książki z pewnością są właśnie sami bohaterowie. Żadnego z nich nie powinniśmy lubić – niesławny wojownik, który pozostawia za sobą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Architekci Czyściciele Materii” to psychodeliczny thriller/kryminał z elementami fantastyki autorstwa Kamila Hajduka. Już z opisu widać, że nie jest to książka sztampowa i łatwa do zaszufladkowania gatunkowo. Jest to drugi tom cyklu „Architekci”, jednak autor zapewnia, że znajomość pierwszego tomu nie jest warunkiem koniecznym.
Sam pomysł na wykreowanie świata bardzo mi się podobał. Mamy tutaj Warszawę w klimacie nieco apokaliptycznym – komunikacja miejska (metro) jest wyłączone z ruchu, metropolią wstrząsają trzęsienia ziemi i inne niewyjaśnione zjawiska a ulice świecą pustkami wzmagając poczucie grozy i niepewności. Otóż stolica stała się podwórkiem dla potężnego Architekta, Tadeusza, który gardząc zwykłymi ludźmi, postanowił przejąć władzę nad światem. W środku całego tego zamieszania znajduje się Konrad, były uczeń Tadeusza. Nie ma on zbyt optymistycznych perspektyw na przyszłość, jednak mimo to za wszelką cenę próbuje przetrwać. Jakby tego było mało, do gry dołączają rosyjscy agenci specjalni, których celem jest anihilacja Architektów, którzy nie dają się kontrolować ich pracodawcy.
Nadprzyrodzone zdolności objawiają się tutaj w postaci umiejętności kontrolowania materii i czasu. Jak możecie sobie wyobrazić, daje to duże pole do popisu, zwłaszcza megalomańskim czarnym charakterom. Natomiast Czyściciele Materii (bardzo trafna nazwa) specjalizują się w pozbywaniu się takich osobników polegając na zaawansowanej technologicznie broni ładowanej antymaterią. Cały system na pewno będzie nie lada gratką dla fanów fizyki i nauk ścisłych.
Mi natomiast w całej tej historii czegoś jednak zabrakło. Jest tu bardzo dużo klimatycznych scen - psychodelicznych wizji mieszających się z rzeczywistością, brutalnych i pełnych przemocy, a czasem jeżących włosy na głowie (starcia z Dopplerami – mrocznym odzwierciedleniem duszy Architektów). Jednak dla mnie sami bohaterowie są czarno biali. To prawda, Konrad nie jest dobrym harcerzem, ale wyraźnie gra dla tych dobrych. Reszta natomiast jest po prostu antypatycznymi typami. Zarówno rosyjscy agenci Wasilij i Maksym, jak i wielcy źli Bereszczenko i Tadeusz nie mają ani jednej cechy, która sprawiałaby, żeby czytelnik choć odrobinkę im kibicował, bądź współczuł. Owszem, jest przedstawiona ich traumatyczna przeszłość i to, jak skończyli w obecnej sytuacji, ale było to za mało, by ich losy budziły w mnie jakiekolwiek emocje.
Może wynika to z tego, że nie czytałam pierwszego tomu, ale również Konrad nie wzbudza ani sympatii, ani żadnych innych uczuć. Całą historię przeczytałam raczej z ciekawości co autor jeszcze wymyśli i jak zakończy główny konflikt, ale bez jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego. Samo zakończenie również jest mocno otwarte, pozostawiające czytelnika z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Ponadto jedyna postać żeńska w książce, która wzbudziła moje zainteresowanie pozostała jedynie tajemniczą bohaterką drugoplanową, o której motywach tak naprawdę nie wiemy nic. A o niej chętnie przeczytałabym więcej.
„Architekci Czyściciele Materii” są książką bardzo specyficzną i nie każdemu czytelnikowi przypadną do gustu. Jeśli lubicie mroczne opowieści postapo to musicie przekonać się sami czy jest to opowieść dla Was.

“Architekci Czyściciele Materii” to psychodeliczny thriller/kryminał z elementami fantastyki autorstwa Kamila Hajduka. Już z opisu widać, że nie jest to książka sztampowa i łatwa do zaszufladkowania gatunkowo. Jest to drugi tom cyklu „Architekci”, jednak autor zapewnia, że znajomość pierwszego tomu nie jest warunkiem koniecznym.
Sam pomysł na wykreowanie świata bardzo mi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

“Mirrorland” autorstwa Carole Johnstone to mroczny i pełen zwrotów akcji thriller. Cat mieszka w Los Angeles odkąd ponad dekadę temu pokłóciła się ze swoją bliźniaczką, El. Dotychczas nie podejmowała żadnych prób kontaktu ani naprawienia ich zniszczonej relacji. Jednak, kiedy pewnego dnia El wypływa w morze na swojej łodzi i wszelki ślad po niej ginie, Cat jest zmuszona by powrócić do Edynburga i stawić czoło swojej przeszłości.
Jak zaczęłam czytać „Mirrorland”, to nie sądziłam, że mi się spodoba. Przez prawie jedną trzecią książki nic się specjalnie nie dzieje. Co prawda autorka pięknie i ze szczegółami opisuje niesamowity pełen tajemnic i wspomnień dom, sprawiając, że bohaterka co kilka stron powraca do wspomnień z dzieciństwa. Sam pomysł na Mirrorland jest niesamowity. To miejsce jest wręcz ucztą dla wyobraźni, zawiera w sobie pirackie statki, dziki zachód i kawiarnie dla klaunów. Każdy dziecko, które by tam trafiło, mogłoby tam spędzić godziny na niekończących się zabawach. Jednak wciąż, sama historia niewiele porusza się do przodu.
Jednak, kiedy już akcja się rozwinie książka staje się naprawdę wciągająca. Z każdym kolejnym rozdziałem coraz więcej sekretów wychodzi na jaw i Cat nie potrafi rozróżnić, które z jej wspomnień są prawdziwe, a które są sfabrykowanymi kłamstwami, które sama wymyśliła.
Głównym trzonem całej opowieści jest skomplikowana relacja pomiędzy identycznymi bliźniaczkami, która zaczęła się sypać w momencie, gdy bohaterki obdarzyły uczuciem tę samą osobę. Cat nieustannie walczy sama ze sobą i nie może się zdecydować, czy nienawidzi i pogardza siostrą, czy jednak wciąż ją kocha. Na początku książki jest przekonana, że El nie może być martwa, że to całe zaginięcie to tylko jej kolejna skomplikowana intryga, mająca na celu manipulowanie wszystkimi dookoła. Jednak, kiedy kolejne dowody wychodzą na jaw, przekonania Cat zostają wystawione na próbę i bohaterka odkrywa, że już niczego nie może być pewna.
„Mirrorland” to wciągająca i pełna niespodzianek opowieść. Samo zakończenie niespecjalnie mi się podobało, ale autorka wyjaśniła każdy najdrobniejszy szczegół nie pozostawiając miejsca na żadne wątpliwości, więc nie ma się tu do czego przyczepić. Jest to z pewnością książka warta przeczytania i bardzo dobry debiut.

“Mirrorland” autorstwa Carole Johnstone to mroczny i pełen zwrotów akcji thriller. Cat mieszka w Los Angeles odkąd ponad dekadę temu pokłóciła się ze swoją bliźniaczką, El. Dotychczas nie podejmowała żadnych prób kontaktu ani naprawienia ich zniszczonej relacji. Jednak, kiedy pewnego dnia El wypływa w morze na swojej łodzi i wszelki ślad po niej ginie, Cat jest zmuszona by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Większość zwyczajnych Bibliotekarzy jedynie zabije cię lub uwięzi. Kustosze z Aleksandrii jednak odbiorą ci duszę."

“Kości Skryby” to drugi tom serii „Alcatraz kontra Bibliotekarze” autorstwa Brandona Sandersona. I chociaż cykl kierowany jest głównie do młodzieży, to ja osobiście go uwielbiam. Jest lekki, zabawny i zawsze sięgam po niego, kiedy potrzebuję czegoś na poprawę humoru.
W tej części Alcatraz udaje się śladami Dziadka Smedrego (który znów się spóźnił) do tajemniczej Biblioteki Aleksandryjskiej. To jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na ziemi, a sprawujący w niej władzę Bibliotekarze to nie zwyczajne wredne typy z pistoletami, jakich poznaliśmy w poprzedniej książce. O nie, Kuratorzy są dużo bardziej podstępni i niebezpieczni. Czy wspominałam już, że są nieumarłymi i mogę wyssać Waszą duszę w każdej chwili? Nie? No to już wiecie! Na domiar złego, śladem Alcatraza podąża niezmordowanie łowca, którego zadaniem jest odzyskanie jego niedawno nabytych szkieł. I on również nie jest miłą osobą. Tak po prawdzie, to chyba nawet nie jest osobą…
Świetnie się bawiłam czytając tę książkę, czyli jak zwykle w przypadku powieści tego autora. Co mnie jednak zaskoczyło, to odkrycie, że i tutaj pojawia się twardy system magiczny, regulujący Talenty. Kiedy zaczynałam czytać tę serię, byłam przekonana, że Talenty są wymysłem zupełnie abstrakcyjnym i przypadkowym. Po przeczytaniu większości książek autora, powinnam była wiedzieć, że u niego nie ma nic przypadkowego. Okazuje się, że każdy śmieszny i nietuzinkowy talent został wybrany nie bez powodu i wszystkie razem tworzą jedną spójną całość, którą przedstawić można prostym wykresem (a jakże!). W tej części dowiadujemy się również nieco więcej o tym, jak drobne przygody Alcatraza wpisują się w szerszą perspektywę i jak mogą wpływać na resztę świata.
Jak przy pierwszej książce miałam uczucie, że jest to jedynie zabawna i zajmująca historia, tak po tym tomie rozbudziła się we mnie ciekawość i pozostało pytanie: i co będzie dalej? Cieszę się, że kolejna część już czeka na mojej półce i będę mogła sięgnąć po nią kiedy tylko najdzie mnie ochota. No i dodam jeszcze, że ponownie zachwyciłam się z jakim majstersztykiem Sanderson pisze sceny kulminacyjne. Każdy szczegół w książce znajduje się tam nie bez powodu i zakończenie pozostawia poczucie zupełnej satysfakcji.
Serię Alcatraza uwielbiam i polecam czytelnikom w każdym wieku!

"Większość zwyczajnych Bibliotekarzy jedynie zabije cię lub uwięzi. Kustosze z Aleksandrii jednak odbiorą ci duszę."

“Kości Skryby” to drugi tom serii „Alcatraz kontra Bibliotekarze” autorstwa Brandona Sandersona. I chociaż cykl kierowany jest głównie do młodzieży, to ja osobiście go uwielbiam. Jest lekki, zabawny i zawsze sięgam po niego, kiedy potrzebuję czegoś na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Migawka” Brandona Sandersona to krótki thriller detektywistyczny z elementami sci-fi. Anthony Davis jest policjantem, który zostaje przydzielony do odnalezienia dowodów zbrodni w symulacji zwanej Migawką.
To kolejny niesamowity pomysł autora. W niedalekiej przyszłości ludzie znaleźli sposób na perfekcyjne odtworzenie danego dnia dla całego miasta. Policja wykorzystuje owe symulacje do pomocy w śledztwach – odnalezienie kryminalistów, narzędzi zbrodni i tym podobnych. Bohater i jego partner zostają przydzieleni do rutynowego śledztwa, które nie wymaga od nich zbyt wielkiego wysiłku i nie jest niczym ekscytującym. Jednak Davis zaintrygowany przesłankami poważniejszej zbrodni przekonuje swego partnera, że powinni wykazać się inicjatywą i przeprowadzić śledztwo na własną rękę.
Bardzo podobał mi się świat stworzony przez autora na potrzeby tej historii. Migawka jest fascynująca przede wszystkim dlatego, że nie jest to tylko biernie odtwarzane nagranie. Ludzie żyjący wewnątrz symulacji nie mają pojęcia, że są jedynie kopiami, i zachowują się jakby był to dzień jak każdy inny, z tą tylko różnicą, że wraz z jego końcem wszyscy bezpowrotnie przestaną istnieć. I tu pojawia się ciekawy paradoks. Czy można tych ludzi traktować jak żywe istoty? Czy są jedynie bezwartościowymi kopiami? Jeśli ujawni się przed nimi, że są jedynie częścią Migawki, potrafią reagować na milion różnych sposobów, zupełnie jak prawdziwi ludzie. A skoro policjanci są jedynymi autentycznymi personami w całym mieście, czy mogą robić co im się żywnie podoba, nie uważając na konsekwencje? W końcu to wszystko nie jest przecież prawdziwe.
Opowieść jest króciutka, ale bardzo wciągająca, więc przeczytałam ją w jeden wieczór. Z przyjemnością śledzi się losy dociekliwego policjanta, który pomimo swoich oczywistych wad i niedociągnięć stara się zrobić to co należy. Jest tu również kilka zwrotów akcji, które sprawiają, że lektura jest jeszcze bardziej intrygująca.
Jedyne, czego mi tu zabrakło, to dokładne wyjaśnienie tego, czym tak naprawdę ta Migawka jest. Sama idea bardzo mi się podoba, więc chciałabym poznać ze szczegółami jak to wszystko działa. Jednak w posłowiu autor wyjaśnia, że ze względu na to, że jest to krótka opowieść, celowo skupił się na bohaterach i ich historii, a nie na wyjaśnianiu wykreowanego świata.
Mimo tego bardzo podobała mi się „Migawka” i mogę ją z czystym sumieniem polecić każdemu.

“Migawka” Brandona Sandersona to krótki thriller detektywistyczny z elementami sci-fi. Anthony Davis jest policjantem, który zostaje przydzielony do odnalezienia dowodów zbrodni w symulacji zwanej Migawką.
To kolejny niesamowity pomysł autora. W niedalekiej przyszłości ludzie znaleźli sposób na perfekcyjne odtworzenie danego dnia dla całego miasta. Policja wykorzystuje owe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Wrota Abaddona” to trzecia część serii „Ekspansja”. Po tym, jak obcy artefakt skonstruował tajemniczą strukturę w pobliżu Urana, wszystkie frakcje – Ziemia, Mars i Pas Asteroid wysyłają swoje delegacje by trzymać rękę na pulsie. Jednak nikt z nich nie wie co tak naprawdę mają zrobić z tajemniczą bramą. Oczywiście Holden i jego załoga również zmierzają ku centrum całego, międzygalaktycznego zamieszania. Jednak kapitan Rosynanta nie ma pojęcia, że ktoś w tajemnicy planuje zemstę, której celem jest kompletne zniszczenie zarówno jego, jak i wszystkich, na których mu zależy.
Jak dla mnie ta część była słabsza od poprzednich dwóch książek. Mamy tu obsadę składającą się w większości z nowych bohaterów: Melby, Bulla i Anny. To właśnie z ich perspektywy poznajemy całą historię. Zdaję sobie sprawę, że byli oni kluczowi do opowiedzenia o tym co działo się w pobliżu Urana, jednak nie byli oni tak przekonujący jak Avasarala, czy Bobby z poprzedniego tomu. Nawet pomimo tego, że sama historia była ciekawa i trzymała w napięciu, to łapałam się na tym, że ciągle sprawdzałam, kiedy będzie kolejny rozdział z perspektywy Holdena, gdyż tylko tam występowała załoga Rosynanta, która, jak zwykle, jest główną atrakcją tej serii.
„Wrota Abaddona” pokazuje nam jak ludzie zachowują się w obliczu kryzysu. Wszystkie trzy wrogo nastawione do siebie frakcje muszą zdecydować, czy są w stanie pójść na ustępstwa i współpracować by przetrwać, czy też ich duma i rządza władzy doprowadzi ich to nieuniknionej zagłady. Oczywiście, mówimy tu o ludziach (w większości), więc możecie sobie wyobrazić, że nie będzie to dla nich łatwe zadanie. Bardzo podobały mi się szczegółowe opisy tego co działo się na statkach wraz z postępem historii. Autorzy mają niezwykły talent to podsuwania czytelnikom złożonych i szczegółowych obrazów, które są ucztą dla wyobraźni.
Mimo, że ta część mnie nie zachwyciła to zamierzam kontynuować moją przygodę z „Ekspansją”. Ale mam nadzieję, że w kolejnych książkach będzie więcej moich ulubionych bohaterów.

“Wrota Abaddona” to trzecia część serii „Ekspansja”. Po tym, jak obcy artefakt skonstruował tajemniczą strukturę w pobliżu Urana, wszystkie frakcje – Ziemia, Mars i Pas Asteroid wysyłają swoje delegacje by trzymać rękę na pulsie. Jednak nikt z nich nie wie co tak naprawdę mają zrobić z tajemniczą bramą. Oczywiście Holden i jego załoga również zmierzają ku centrum całego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Jesteś stworzony ze snów i ten świat nie jest dla ciebie.”

„Wezwij Sokoła” to pierwszy tom nowego cyklu „Śniący” autorstwa Maggie Stiefvater. Autorka znana jest przede wszystkim z serii o Kruczych Chłopcach i nowa książka jest poniekąd jej kontynuacją. Tym razem będziemy śledzić losy Ronana Lyncha i jego braci. Żeby sięgnąć po cykl „Śniący” nie jest konieczna znajomość poprzednich książek autorki, gdyż przeszłość Ronana jest tu wspomniana mimochodem, jednak dla fanów Kruczych Chłopców kolejne przygody jednego z bohaterów będą na pewno nie lada gratką.
„Wezwij Sokoła” skupia się głównie na śniących i ich mocach. Sam pomysł bardzo mi się podobał, Ronan jako całkiem nieźle wyszkolony śniący potrafi zmaterializować w rzeczywistym świecie cokolwiek sobie tylko wyobrazi. Jednak nawet on nie pojmuje w pełni swoich mocy i implikacji jakie przynoszą one reszcie świata. Oczywiście, musi być również przeciwwaga dla nadnaturalnych zdolności. Tutaj mamy więc tajemniczych moderatorów, którzy zajmują się „kontrolowaniem” niebezpiecznych śniących. Nie są oni jednak zbyt wyrozumiali ani nie zadają sobie zbyt wiele trudu by potwierdzić czy dany śniący może faktycznie stanowić zagrożenie. Ronan będzie musiał nie tylko znaleźć sposób by funkcjonować normalnie w świecie zwykłych ludzi, ale również ukrywać swój niezwykły talent.
Historię poznajemy z kilku perspektyw: braci Lynch, Hennessy, kolejnej śniącej, jednak dużo mniej biegłej w tej sztuce niż Lynch, oraz Carmen Farooq-Lane, moderatorki tropiącej problematycznych śniących. Początkowo każde z nich ma własną, wydawać by się mogło nie związaną z innymi agendę, jednak ich losy szybko splatają się w jedną historię.
Podobał mi się również motyw z wyśnionymi – osobami, które śniący powołują do życia. Czy są to jedynie kopie śniącego, czy może wraz ze swoim pierwszym oddechem stają się inną osobą? Czy jest możliwe, by sen żył dalej, kiedy jego śniący umrze? Czy jest skazany na niebyt od samego początku?
Z przykrością muszę stwierdzić, że egzemplarz recenzencki, który dostałam od wydawnictwa był bardzo słaby pod kątem redakcji, co odebrało mi znaczną część przyjemności z czytania. Niektóre fragmenty wyglądały jak żywcem wyjęte z tłumacza google, podczas gdy inne zdania były tak nieudolnie sformułowane stylistycznie, że aż się zastanawiałam co ja właściwie czytam. Mogę mieć jedynie nadzieję, że te mankamenty zostały poprawione przed ostatecznym wydaniem książki. Tego niestety nie jestem w stanie potwierdzić.
„Wezwij Sokoła” to przede wszystkim ciekawy świat i magia. Na pewno spodoba się wszystkim fanom Kruczego Cyklu i chyba żeby najbardziej wczuć się w tę opowieść warto sięgnąć po poprzedzającą go serię.

“Jesteś stworzony ze snów i ten świat nie jest dla ciebie.”

„Wezwij Sokoła” to pierwszy tom nowego cyklu „Śniący” autorstwa Maggie Stiefvater. Autorka znana jest przede wszystkim z serii o Kruczych Chłopcach i nowa książka jest poniekąd jej kontynuacją. Tym razem będziemy śledzić losy Ronana Lyncha i jego braci. Żeby sięgnąć po cykl „Śniący” nie jest konieczna znajomość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Nikt nikogo na dobrą sprawę nie zna. Nawet siebie samego. Znamy tylko własne wyobrażenia o sobie i o innych ludziach. Zwykle mylne. Rzadko kiedy bliskie prawdy.”

„Zodiaki. Genokracja” autorstwa Magdaleny Kucenty to powieść w klimacie biopunku. Świat został na zawsze odmieniony po wybuchu zarazy zwanej Pandorą, ludzie cierpią na niekontrolowane mutacje, środowisko zostało zanieczyszczone na tyle, że powstały miasta kryjące się pod ochronnymi kopułami. Społeczeństwo, które wyewoluowało z gruzów znanej nam cywilizacji jest zupełnie nowym gatunkiem.
Świat stworzony przez autorkę jest naprawdę bogaty i różnorodny. Czytając książkę od razu można zauważyć, że to, co widzimy śledząc losy bohaterów to tylko wierzchołek góry lodowej, a reszta wciąż czeka na odkrycie. Tytułowe Zodiaki zostały powołane do życia w laboratorium, ku szczytnemu celowi nieustannego udoskonalania rasy ludzkiej. Jednak jak to przy eksperymentach bywa, jedne są bardziej udane niż inne. Każdy z nich posiada jednak specjalne zdolności, o których zwykli ludzie, nawet z odpowiednimi udoskonaleniami technologicznymi, mogą jedynie pomarzyć. I nie są to sztampowe super-siła, super-prędkość. Pomysły są dużo bardziej oryginalne niż to, co zwykle serwuje nam popkultura. Szczegóły pozostawia Wam do odkrycia, bo to jeden z mocniejszych elementów książki.
Przy całym świetnie wykreowanym świecie miałam jednak problem, żeby się w książkę wciągnąć. Cała historia jest dla mnie chaotyczna. Mamy tu bardzo wielu bohaterów i rozdziały przeskakują pomiędzy perspektywami różnych osób. Sporo czasu zajęło mi rozróżnianie poszczególnych Zodiaków, o których była mowa gdzieś poza głównym wątkiem. Jak zaczęłam lubić jakąś postać, to akcja znów przeskakiwała do kogoś innego. Mam wrażenie, że autorka ma ogrom świetnych pomysłów i próbowała jak ich najwięcej zmieścić w jednej książce. A nie jest to długa opowieść. Każdy z bohaterów ma własne traumatyczne przeżycia, przemyślenia i marzenia, ale miałam wrażenie, że przez to, że było ich tak wielu, to nie było nam dane tak naprawdę poznać żadnego z nich. To spowodowało, że ciężko było mi się emocjonalnie zaangażować w tę historię.
Na pewno jest to książka ciekawa i warta przeczytania, jeśli jesteście fanami cyberpunkowych klimatów. Ja na pewno dalej będę dalej śledzić poczynania autorki i czekać na nowe wizje przyszłości.

„Nikt nikogo na dobrą sprawę nie zna. Nawet siebie samego. Znamy tylko własne wyobrażenia o sobie i o innych ludziach. Zwykle mylne. Rzadko kiedy bliskie prawdy.”

„Zodiaki. Genokracja” autorstwa Magdaleny Kucenty to powieść w klimacie biopunku. Świat został na zawsze odmieniony po wybuchu zarazy zwanej Pandorą, ludzie cierpią na niekontrolowane mutacje, środowisko zostało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Wojna Makowa” autorstwa R. F. Kuang to powieść fantasy oparta na wydarzeniach z historii Chin. Rin jest sierotą wojenną wychowaną przez rodzinę przemytników w biednej, rolniczej prowincji Koguta. Aby uciec od zaaranżowanego małżeństwa Rin postanawia spróbować swych sił na egzaminie Keju, który pozwala tym, którzy uzyskają odpowiednio wysoki rezultat, na dołączanie do wojskowych Akademii Imperium. Dzięki poświęcaniu i nadludzkiemu samozaparciu dziewczyna zyskuje szansę, która odmieni jej życie na zawsze.
„Wojna Makowa” to bardzo złożona historia. Zaczyna się dobrze znanym motywem biednej dziewczyny, która uczęszcza do elitarnej akademii, gdzie musi stawić czoła uprzedzeniom i raz po raz udowadniać swoją wartość. Nie ma tu specjalnie nic oryginalnego, oprócz świata, który jest inspirowany kulturą chińską. Studenci uczą się więc podszytej mistycyzmem walki wręcz, strategii i wszystkiego, co ma uczynić z nich skutecznych żołnierzy. Pojawiają się tu też pierwsze wzmianki o szamanach, jednak w większości traktowani są oni jako legendy. Mamy tu kilka ciekawych postaci, jak Jiang, Mistrz Wiedzy i Kitaj, przyjaciel Rin, którego bardzo polubiłam.
Jednak po niezbyt zaskakującej pierwszej części książki dziejącej się w Akademii, opowieść zmienia się diametralnie. Wraz z nieuchronnie nadciągającym konfliktem zbrojnym, Rin zdaje sobie sprawę, że żadne rygorystyczne szkolenia nie były w stanie przygotować jej na brutalną rzeczywistość wojny. Autorka opisuje oblężenia i okupacje w bardzo drastycznych szczegółach, pokazując jak bardzo nieludzcy potrafią być żołnierze. Mój miłujący pokój mózg kilka razy się buntował, kiedy miałam wrażenie, że być może autorka trochę zbyt koloryzuje, malując Federację jako nieludzkie bestie. Jednak jak sobie przypomniałam pewne konkretne fakty historyczne, to szybko stłumiłam te obiekcje. Jak już skończyłam „Wojnę Makową” to poczytałam sobie trochę o wojnie chińsko-japońskiej i znalazłam z jakich wydarzeń autorka czerpała inspirację. Okazuje się, że rzeczywistość była jeszcze bardziej przerażająca niż fikcja.
Rin nie należy do najsympatyczniejszych bohaterów. Co prawda jest zdeterminowana i ma bardzo silną wolę przetrawia oraz ambicje, ale jest również bardzo impulsywna i w gorącej wodzie kąpana, przez co często pakuje się w kłopoty. Pomimo nauk swojego Mistrza, wciąż szuka sposobu, by wykorzystać swoją więź z bogami jako broń, by uczynić się potężniejszą i wymierzyć zemstę swoim wrogom. Nie bardzo też podobała mi się kreacja Nezhy i tego jak jego postawa zmieniała się wraz z postępem historii. Niby wiadomo co spowodowało przemianę, ale wciąż było to dość mało wiarygodne i niespecjalnie uargumentowane.
Bardzo za to podobała mi się ekipa ze specjalnego regimentu Cike, pod wodzą Altana. To taka typowa grupa wyrzutków, z którymi nikt właściwie nie wie co zrobić, ale przez wzgląd na ich specjalne zdolności trzeba ich do czegoś wykorzystać. Z zainteresowaniem czytałam o ich dziwacznych zdolnościach i jak to każdy z nich zdawał się być na skraju szaleństwa.
Zakończenie zostawia nas na rozstajach. Rin będzie musiała prędzej czy później zmierzyć się z konsekwencjami swoich wyborów i podjąć decyzję co zrobić odnośnie nowo odkrytych spisków. Ja od razu po skończeniu „Wojny Makowej” zamówiłam kolejną część, bo jest to opowieść, którą z pewnością będę chciała dokończyć.

“Wojna Makowa” autorstwa R. F. Kuang to powieść fantasy oparta na wydarzeniach z historii Chin. Rin jest sierotą wojenną wychowaną przez rodzinę przemytników w biednej, rolniczej prowincji Koguta. Aby uciec od zaaranżowanego małżeństwa Rin postanawia spróbować swych sił na egzaminie Keju, który pozwala tym, którzy uzyskają odpowiednio wysoki rezultat, na dołączanie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Oblężenie i Nawałnica” to drugi tom z cyklu Grisza autorstwa Leigh Bardugo. Pierwszy tom czytałam ponad rok temu i jakoś nie udało mi się sięgnąć po kontynuację wcześniej. Ale biorąc pod uwagę nadchodzący serial Netflixa postanowiłam nadgonić i skończyć tę serię. Zwłaszcza, że uwielbiam duologię „Szóstka Wron”.
Bardzo podoba mi się świat, który autorka stworzyła. W jednym z wywiadów zapytana o gatunek pod jaki podchodzi seria, powiedziała, że powinien to być tsarpunk – połączenie fantastyki, 19-wiecznej Rosji i steampunku. Jest to bardzo trafny opis i jednocześnie coś, co sprawia, że książka się wyróżnia wśród innych powieści fantastycznych.
Niestety, nie jestem największą fanką Aliny i Mala. Zwłaszcza, że w tej części głównie śledzimy ich ciągłe kłótnie i bezowocne próby porozumienia. Jeszcze w przypadku Aliny mogę przymknąć na to oko. Ponieważ jest ona główną bohaterką i historię poznajemy z jej perspektywy, mamy wgląd w jej dylematy i to jak stara się znaleźć swoje miejsce w świecie ze swoją niedawno odkrytą mocą. Nawet jeśli czasami zachowuje się irracjonalnie i dziecinnie. Mal jest po prostu irytujący i nie ma żadnej głębi. Jego jedynym celem jest chyba sprawianie, że każdy inny bohater wygląda przy nim lepiej. Z całej książki najbardziej lubiłam sceny z Darklingiem i Nikołajem. Uwielbiam ich obu i każde ich pojawienie się wywoływało uśmiech na mojej twarzy.
Jeśli chodzi o samą historię, to tak naprawdę niewiele posuwa się tu do przodu. Alina powraca to Ravki i próbuje stworzyć front, który będzie w stanie przeciwstawić się Darklingowi i jego straszliwej nowej mocy. Zaczęło się dobrze, widowiskowymi pościgami, jednak większość książki trochę się wlecze i nie za wiele się tam dzieje. Alina zmaga się ze swoją budzącą się do życia mroczną stroną i bezskutecznie stara się dojść do porozumienia z Malem. To ostatnie zbyt często przypominało kiepską telenowelę.
Co mi się podobało, to ostatnia scena konfrontacji. Moim zdaniem była napisana perfekcyjnie i nawet mój puls nieco przyśpieszył podczas czytania. Po ostatni tom z pewnością również sięgnę, ale nie jestem nim jakoś super podekscytowana i nie mam nie wiadomo jakich oczekiwań. Po lekturze drugiego tomu „Szóstka Wron” wciąż pozostaje dla mnie wyżej w rankingu ulubionych książek.

“Oblężenie i Nawałnica” to drugi tom z cyklu Grisza autorstwa Leigh Bardugo. Pierwszy tom czytałam ponad rok temu i jakoś nie udało mi się sięgnąć po kontynuację wcześniej. Ale biorąc pod uwagę nadchodzący serial Netflixa postanowiłam nadgonić i skończyć tę serię. Zwłaszcza, że uwielbiam duologię „Szóstka Wron”.
Bardzo podoba mi się świat, który autorka stworzyła. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“The Night Parade of 100 Demons” autorstwa Marie Brennan to powieść fantasy osadzona w świecie z gry Legenda Pięciu Kręgów. Jest to uniwersum wzorowane na feudalnej Japonii, ale zawierające również elementy innych azjatyckich kultur oraz magię.
Samuraj Klanu Smoka, Agasha no Isao Ryotora, wyrusza na pomoc odizolowanej głęboko w górach wiosce. Podczas pełni jest ona nękana przez hordy przerażających stworzeń, które sieją jedynie chaos i zniszczenie. Szybko okazuje się, że sytuacja jest dużo poważniejsza niż Ryotora się spodziewał. Na miejscu czeka go również jeszcze jedna niespodzianka – samuraj z Klanu Feniksa, Asako Sekken, który również przybył na pomoc wiosce. Mężczyźni zostają zmuszeni do współpracy w celu rozwiązania zagadki starając się zachować swoje sekrety w tajemnicy.
Powieść jest prawdziwą ucztą dla fanów kultury japońskiej. Historia skupia się głównie na sprawach duchowych – rytuałach, duchach strażniczych i demonach. Wszystko opisane jest bardzo szczegółowo, pozwalając czytelnikom na odkrywanie bogactwa mitologii japońskiej. Jak sugeruje tytuł książki, w dużym stopniu jest ona oparta o powieść ludową Hyakki Yakō. Niezwykłą przyjemność sprawiało mi zagłębianie się w te fascynujące opowieści, tak różne od naszych europejskich mitologii. Wszystko jasno wskazuje na to, że autorka jest prawdziwą pasjonatką obcych kultur (Marie Brennan z wykształcenia jest antropologiem).
Niestety, tak jak pokochałam otoczkę, tak bohaterowie mnie nie zachwycili. Obaj są szlachetnymi samurajami, którzy starają się jak mogą żyć wedle wskazań Bushido, jednak pochodzą z innych warstw społecznych i każdy z nich skrywa kompromitujące tajemnice. Co więcej obaj czują do siebie pociąg, aczkolwiek wzbraniają się przed tym przez wzgląd na obyczaje. Ich historie nie są źle napisane, ale jakoś nie wzbudzili we mnie żadnych silniejszych emocji. Dużo bardziej zainteresowana byłam legendami niż tym co się z nimi działo.
W przypadku powieści ze świata Legendy Pięciu Kręgów zawsze biorę pod uwagę czy aby sięgnąć po książkę niezbędna jest wiedza o samym uniwersum. I w tym przypadku, mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że można być kompletnym ignorantem w tej dziedzinie. Wszystko, co jest specyficzne dla Rokuganu (a nie ma tego wiele, jedynie wzajemne relacje między Klanami) jest wyjaśnione, a reszta historii oparta jest na folklorze japońskim.
Myślę, że “The Night Parade of 100 Demons” szczególnie przypadnie do gustu fanom mitologii i legend, oraz pasjonatom japońskiej kultury. Ja nie miałam w tej dziedzinie dużej wiedzy, ale ta książka sprawiła, że z chęcią sięgnę po więcej.

“The Night Parade of 100 Demons” autorstwa Marie Brennan to powieść fantasy osadzona w świecie z gry Legenda Pięciu Kręgów. Jest to uniwersum wzorowane na feudalnej Japonii, ale zawierające również elementy innych azjatyckich kultur oraz magię.
Samuraj Klanu Smoka, Agasha no Isao Ryotora, wyrusza na pomoc odizolowanej głęboko w górach wiosce. Podczas pełni jest ona nękana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Dywan z wkładką” to komedia kryminalna autorstwa Marty Kisiel. Ałtorka przyzwyczaiła nas do książek pełnych elementów fantastycznych, więc najnowsze dzieło w zupełnie innej kategorii nieco mnie zdziwiło. Ale, będąc zagorzałą fanką jej twórczości, bez wahania sięgnęłam również po tę świeżutką powieść. I oczywiście się nie zawiodłam. Książka jest przede wszystkim pełna poczucia humoru i absurdu, które po prostu uwielbiam. Wielokrotnie podczas czytania chrumkałam pod nosem niekontrolowanym śmiechem.
Rodzina Trawnych bardzo szybko zyskuje sympatię, gdyż łatwo się z nimi utożsamiać. Ja osobiście w Teresce znalazłam bratnią duszę, z jej uzależnieniem od kasztanków i kawy (któż może ją winić?), awersji do wysiłku fizycznego i bzika uderzającego do głowy w wyniku presji (pewnej osoby). Do tego mamy męża o uosobieniu labradora, nastoletnią córkę wyzwoloną ideologicznie i syna uzależnionego od Minecrafta. No i jeszcze nie zapominajmy o teściowej, która jest przemiłą starszą panią, która potrafi wygiąć się w ludzki precel, a domowników rozstawia po kątach niczym rotmistrz dragonów. Jakby to nie była wystarczająca mieszanka wybuchowa to niespodziewanie pojawia się jeszcze bardzo niewygodny trup.
„Dywan z wkładką” to idealna lektura na odstresowanie i relaks. Czyta się błyskawicznie a każdy rozdział pełen jest zabawnych, ale jakże prawdziwych absurdów życia codziennego. Zaznaczyłam sobie mnóstwo cytatów, które rozbawiły mnie do łez i wciąż zasypywałam męża kolejnymi fragmentami z komentarzem: popatrz, zupełnie jak my! Tak, ja również nie wiedziałam, że prześcieradło z gumką się składa.
Okazuje się, że Ałtorka równie świetnie radzi sobie z kryminałem jak i z fantastyką. Książka klimatem bardzo przypomina mi twórczość Joanny Chmielewskiej, którą uwielbiam. Przez powieść przemknęłam w dwa wieczory i zapewniła mi ona nie lada rozrywkę i odskocznie od szarego życia w izolacji, która od wielu miesięcy jest naszą smutną codziennością.
„Dywan z wkładką” polecam absolutnie każdemu!

“Dywan z wkładką” to komedia kryminalna autorstwa Marty Kisiel. Ałtorka przyzwyczaiła nas do książek pełnych elementów fantastycznych, więc najnowsze dzieło w zupełnie innej kategorii nieco mnie zdziwiło. Ale, będąc zagorzałą fanką jej twórczości, bez wahania sięgnęłam również po tę świeżutką powieść. I oczywiście się nie zawiodłam. Książka jest przede wszystkim pełna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Reaper of Souls” jest drugą częścią cyklu „Królestwo Dusz" Reny Barron. Po katastrofalnej walce przeciwko Efiyi, Arrah zostaje ostatnią szamanką swojego ludu. Wiedziona poczuciem winy wraca do rodzimego miasta, jednak tam wszyscy traktują ją albo jak niebezpieczne dziwadło, albo głos bogów. Na domiar złego, nie może nawet dotknąć swojego ukochanego, gdyż ich magia zwalcza się wzajemnie, gdy tylko się zetkną. Gdy tylko pojawia się najmniejszy cień szansy, że część plemion mogła przetrwać najazd demonów, Arrah wyrusza w niebezpieczną podróż, by odnaleźć ocalałych.
Moim zdaniem druga część serii jest nieco mniej chaotyczna od poprzedniej, przez co czyta się ją lepiej. Przez całe życie największym marzeniem Arrah było władanie magią. Jednak, gdy w końcu się spełniło, okazało się, że przyniosło ono więcej bólu i cierpienia niż mogła sobie wyobrazić. Dzięki duszom plemiennych szamanów, jej magia stała bronią tak potężną, że niewłaściwe jej użycie może doprowadzić do zagłady całego znanego jej świata. Co więcej, mając dostęp do nieograniczonej mocy i wszystkich rytuałów, jakie kiedykolwiek były znane jej ludowi, Arrah jest narażona na wiele pokus. Tak łatwo byłoby przecież rozwiązać wszystkie problemy pstryknięciem palca. Jednak magia przyciąga również demony, które wciąż próbują sprowadzić na świat Króla Demonów.
Opowieść poznajemy w większości z dwóch punktów widzenia, Arrah i Rudjeka. Znajdziemy tu również rozdziały z perspektywy Nienazwanej Orishy, które powoli ujawnią nam historię pochodzenia Króla Demonów. Ponadto zdradzają nam one również więcej na temat natury samych bogów i ich motywacji. Właśnie te rozdziały podobały mi się najbardziej, bo zdradzały więcej szczegółów dotyczących samego świata. Zostały one zręcznie splecione w główną fabułę, wprowadzając jednocześnie jeszcze więcej napięcia.
Jako że w książce głównym motywem jest szamańska magia i rytuały voodoo czasami jest ona bardzo mroczna i brutalna, jednak mnie to wszystko zafascynowało. Myślę, że to właśnie ten ciężki klimat jest głównym wyróżnikiem „Królestwa Dusz” na tle innych książek YA. Niektóre sceny są naprawdę mocne, ale taki też jest świat wykreowany przez autorkę. Arrah nie jest przepiękną czarodziejką, ale szamanką, z kilkoma brakującymi zębami, włosami znaczonymi siwizną, gdyż przehandlowała lata swojego życia za magię i używa krwawych mikstur które większość ludzi przyprawiłyby o mdłości.
W powieści jest sporo zwrotów akcji, chociaż niektóre z nich były tak zaskakujące, że nie do końca jestem przekonana co do ich zasadności. Jednak zakończenie jest naprawdę epickie i pozostawia nas z naglącym pytaniem: i co będzie dalej?
Uważam, że seria „Królestwo Dusz” jest dość unikatowa wśród ostatnio wydawanych książek YA. Jeśli lubicie mroczne klimaty, gdzie demony pożerają dusze niewinnych, to powinniście dać tej książce szansę.

“Reaper of Souls” jest drugą częścią cyklu „Królestwo Dusz" Reny Barron. Po katastrofalnej walce przeciwko Efiyi, Arrah zostaje ostatnią szamanką swojego ludu. Wiedziona poczuciem winy wraca do rodzimego miasta, jednak tam wszyscy traktują ją albo jak niebezpieczne dziwadło, albo głos bogów. Na domiar złego, nie może nawet dotknąć swojego ukochanego, gdyż ich magia zwalcza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Piasek Raszida” autorstwa Brandona Sandersona to pierwsza część cyklu „Alcatraz kontra bibliotekarze”, która skierowana jest do młodszych czytelników. Właśnie z tego powodu trochę wahałam się przed sięgnięciem po tę książkę. Na szczęście autor po raz kolejny udowodnił, że nie ważne dla jakiego odbiorcy pisze, jego twórczość zawsze jest na najwyższym poziomie.
Alcatraz Smedry jest z pozoru zwyczajnym nastolatkiem, jeśli zignorujemy fakt, że psuje wszystko, czego się dotknie. Można też spokojnie powiedzieć, że jest pechowy – przez swoją niezwykłą niezgrabność jest odsyłany z jednej rodziny zastępczej do drugiej. Wszystko zmienia się w dniu jego trzynastych urodzin, gdy otrzymuje spadek po swoich rodzicach – woreczek piasku. To, co na pierwszy rzut oka wydawało się żartem w złym guście, wywraca całe jego życie do góry nogami i ujawnia istnienie świata, o którym nie miał pojęcia.
Jeśli chodzi o system magii, to jak w innych książkach Sandersona, mamy tu zdecydowanie niezwykły pomysł. Założę się, że każdy z Was choć raz w życiu wyobrażał sobie jakby to było mieć jakąś super moc. Nasz bohater jest wyjątkowy, gdyż wywodzi się z rodziny, której członkowie od pokoleń obdarowywani są bardzo potężnymi Talentami. Cóż to może być, zapytacie? Super siła? Niewidzialność? Teleportacja? No cóż, nie do końca. Talentem Alcatraza jest zdolność psucia absolutnie wszystkiego. Podobnie, jego dziadek posiada zdolność wiecznego spóźniania się, a kuzyn potrafi mówić tylko używając niezrozumiałego bełkotu. No bo przecież nie wszyscy mogą mieć czadowe moce rodem z komiksów, prawda?
Jednak to, co początkowo wydaje się absurdalne, okazuje się niezwykle użyteczne w miarę rozwoju historii. Sama idea i jej wykorzystanie jest genialne. Cała książka jest oparta na dość sarkastycznym humorze. Mi osobiście lepiej niż samą opowieść czytało się właśnie sardoniczne komentarze o książkach, pisarzach i życiu w ogóle. Było tak wiele tekstów które rozbawiły mnie do łez, że przytoczenie ich wszystkich zajęłoby mi chyba tydzień. Tego rodzaju humor i przedstawienie rzeczywistości w krzywym zwierciadle przypomina mi stylem książki Sir Terry’ego Pratchetta, które uwielbiam.
Sama opowieść jest dokładnie taka, jak powinna – ciągła akcja, mnóstwo dziwacznych i zabawnych scen oraz grupa oryginalnych bohaterów. Mimo tego, że książka skierowana jest do młodzieży, to uważam, że będzie się ona podobać czytelnikom w każdym wieku.

“Piasek Raszida” autorstwa Brandona Sandersona to pierwsza część cyklu „Alcatraz kontra bibliotekarze”, która skierowana jest do młodszych czytelników. Właśnie z tego powodu trochę wahałam się przed sięgnięciem po tę książkę. Na szczęście autor po raz kolejny udowodnił, że nie ważne dla jakiego odbiorcy pisze, jego twórczość zawsze jest na najwyższym poziomie.
Alcatraz...

więcej Pokaż mimo to