Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Polski tytuł tej książki sugeruje, iż jest to pozycja skupiona głównie na dinozaurach.
I nic bardziej mylnego, gdyż omawia ona prawdopodobne zachowania prehistorycznych zwierząt (tak, różnych zwierząt), wywnioskowane z zachowanych do naszych czasów dość "dynamicznych" skamieniałości.

Tytuł oryginału to: "Locked in Time: Animal Behavior Unearthed in 50 Extraordinary Fossils"
Jak więc widać na załączonym obrazku, nie ma w nim słowa o dinozaurach, jest zaś mowa o zamknięciu w czasie, zachowaniach zwierząt i niezwykłych skamieniałościach.
Skąd tak znaczna rozbieżność w tytulaturze dzieła w jego oryginalnej i polskojęzycznej wersji?
Prawdopodobnie w naszym kraju słowa "skamieniałość" czy "skamielina" nie są wystarczająco nośne marketingowo, a "dinozaur" już tak.
Odchodząc od rozbieżności pomiędzy tym, co na okładce, a tym, co poza nią i skupiając się na treści dzieła, powiedzieć muszę, że książka jest po prostu świetna.

Napisana lekkim przystępnym językiem, jest w niej to coś, co sprawia, że sama się czyta.
Autor zawarł w niej wiele ciekawych informacji o pracach wykopaliskowych w różnych częściach świata oraz wiedzy o prehistorycznych stworzeniach.

Inną ciekawą rzeczą są iście detektywistyczne prace studiujące sceny zastygłe w przedwiecznych skałach i próby interpretacji ich prawdziwego znaczenia, nawet pomimo tego, iż niejednokrotnie ktoś już wcześniej wypowiedział się na ten temat.

Serdecznie polecam.

Polski tytuł tej książki sugeruje, iż jest to pozycja skupiona głównie na dinozaurach.
I nic bardziej mylnego, gdyż omawia ona prawdopodobne zachowania prehistorycznych zwierząt (tak, różnych zwierząt), wywnioskowane z zachowanych do naszych czasów dość "dynamicznych" skamieniałości.

Tytuł oryginału to: "Locked in Time: Animal Behavior Unearthed in 50 Extraordinary...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To już definitywnie ostatnia książka w 2022 roku.

Życzę Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, harmonii w związkach, satysfakcji z życia i duuużo zdrowia :)

Kiedy czytałem "Błękitną kropkę" jakieś 1352 lata temu, byłem zafascynowany, wręcz zauroczony.

Carl Sagan bajarzem był niedościgłym, nieomal doskonałym, nikt tak jak on nie potrafił mówić o tym, co poza i o tym, co tu, w sposób równie zajmujący i prosty...

A teraz, teraz dorosłem, dorosłem i doczytałem i to jak Sagan mówi, jest nadal ciekawe, czasem nawet daję się porwać jego tokowi myślenia... ale, ale świat się zmienił, wiedzy jest dużo więcej, ówczesne przypuszczenia i intuicje stały się faktami, czasem zaś bzdurami...

Brakuje, brakuje mi takich ludzi jak Sagan, ludzi umiejących w sposób prosty mówić o rzeczach i sprawach niecodziennych i nieoczywistych.

Tylko, tylko nauka przez te bez mała lat trzydzieści szła do przodu, nie oglądając się na to, co autor raczył był zapisać w sztambuchu i czasem coś zgrzytnie głośno, czasem tylko delikatnie zapiska. Forma to jedno i ta jest nieomal równie fascynująca co dawniej, tylko ta treść po latach jak gdyby mniej treściwa...

Przeczytałem o astrofizyce i astronomii dzieł kilka i ciekawie było i wiedza bardziej aktualna, tylko Sagana w nich brak, jego erudycji, jego lekkości, braku zadęcia i samozachwytu.

Polecam Wam do poczytania a astronomom do nauki pisania o Kosmosie.

To już definitywnie ostatnia książka w 2022 roku.

Życzę Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, harmonii w związkach, satysfakcji z życia i duuużo zdrowia :)

Kiedy czytałem "Błękitną kropkę" jakieś 1352 lata temu, byłem zafascynowany, wręcz zauroczony.

Carl Sagan bajarzem był niedościgłym, nieomal doskonałym, nikt tak jak on nie potrafił mówić o tym, co poza i o tym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść rozkręca się dość niemrawo...

Przez co cała historia ciągnie się jak guma do żucia, czasem aż rodzi się chęć, by cisnąć to wszystko w kąt i dać sobie spokój.
Ślamazarne tempo tej książki jest jak mozolna wędrówka po górach, noga za nogą, przerywana jedynie jeszcze bardziej stromymi słownymi podejściami.

Sama koncepcja dualnego świata jest dość ciekawa, ale wykonanie już niestety nie bardzo.

Kres wyraźnie męczy się pisaniem, brak tu lekkości pióra, płynności opowieści, czasem aż czuć wysiłek twórczy, co mnie niestety od literatury rozrywkowej nieco odstręcza. Po raz kolejny podobnie jak tom pierwszy, książka sprawia wrażenie jak gdyby zgrubnie pospawanej z pomniejszych fragmentów. Z pewnością nie jest to literatura wybitna a jedynie dość średnie rzemiosło.

I znów, nie ma tu nikogo na tyle sympatycznego, czy choćby wystarczająco dobrze opisanego, by wzbudzić sympatię.

Dosyć rzadko się zdarza że nie interesuje mnie jak skończy się jakaś opowieść, autorowi jednak się to udało.
Szerń i Aler niestety nie potrafiły wciągnąć mnie na tyle, bym pragnął więcej, żegnam się więc z twórczością Feliksa W. Kresa, przynajmniej na razie.

Powieść rozkręca się dość niemrawo...

Przez co cała historia ciągnie się jak guma do żucia, czasem aż rodzi się chęć, by cisnąć to wszystko w kąt i dać sobie spokój.
Ślamazarne tempo tej książki jest jak mozolna wędrówka po górach, noga za nogą, przerywana jedynie jeszcze bardziej stromymi słownymi podejściami.

Sama koncepcja dualnego świata jest dość ciekawa, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Stron niby więcej, a jednak...

A jednak nadal cała historia jawi się jako dość skromnie rozrysowana, zawiera wiele wątków (może zbyt wiele?) opisanych dość pobieżnie i jakby naprędce.

Poczytałem sobie trochę opinii o „Królu bezmiarów” i zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno przeczytałem tę samą opowieść?

Część czytelników pisze o wyrazistych, pełnokrwistych postaciach...
To ja już chyba nie wiem, co owe terminy mogą oznaczać. Dla mnie to nadal podobnie jak w tomie pierwszym jedynie jakieś wstępne studia na temat postaci literackich.
Nie znam ich przemyśleń , pragnień, nastawienia i poziomu zrozumienia otaczającej ich rzeczywistości, innymi słowy karton i masa szpachlowa...

Froda Bagginsa można lubić lub nie, ale jednak wiemy, kim on jest, jak postrzega świat, jest jakiś taki namacalny realny, podobnie Wiedźmin. Jo Nesbo opisał nam żulowatego policjanta, gościa do bólu nieprzyjemnego, a jednak mu kibicujemy, gdyż jest wiarygodny, namacalny, znamy go.

Postaci z „Księgi całości” bezszelestnie szlifują powietrze, nie odciskając się na wewnętrznej powierzchni powiek są niepostrzegalne, niezapamiętywalne. Nie mam ochoty ich lubić, nie mam chęci ich nienawidzić, są dla mnie przezroczyste, wręcz obojętne

Duży plus za poszerzenie obrazu uniwersum, w którym rzecz cała dzieje się, ale autor nieopatrznie włączył maszynkę do teleportacji w czasie i przestrzeni, przez co pewne zdarzenia zdają się być dość chaotycznymi i niejasnymi.

Ogólnie rzecz biorąc na plus, nieco lepiej niż w tomie pierwszym, ale nie zauroczyła mnie ta historia.

Stron niby więcej, a jednak...

A jednak nadal cała historia jawi się jako dość skromnie rozrysowana, zawiera wiele wątków (może zbyt wiele?) opisanych dość pobieżnie i jakby naprędce.

Poczytałem sobie trochę opinii o „Królu bezmiarów” i zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno przeczytałem tę samą opowieść?

Część czytelników pisze o wyrazistych, pełnokrwistych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytając „Północną Granicę”, mam wrażenie, jak gdybym czytał o Mao.

Mao tu głębi geograficznej, zarysy krain liźnięte ledwie przez autora a szkoda.
Mało tu głębi politycznej, przyczyny konfliktu dość mgliste, tłuką się dla idei, ale jakiej?
Mało tu również głębi psychologicznej, postaci namalowane dość rozcieńczonymi farbami wodnymi, rozlane, niewyraźne.

Wszystkiego tu niestety mało, no może poza batalistyką opisaną dość barwnie i obrazowo.
Sama powieść sprawia wrażenie nieco napompowanego opowiadania, do którego Pan Kres powrzucał więcej scen walki, by trochę poszerzyć objętość.

Mnie jednak dość trudno jest zanurzyć się w uniwersum naszkicowanym tak oszczędnie.
Uwielbiam Tolkienowskie pejzaże malowane słowem i tego mi tu niestety brakuje. Zważywszy jednak na to, że to dopiero pierwszy tom, dam autorowi szansę i zanurkuję w drugi.

Czytając „Północną Granicę”, mam wrażenie, jak gdybym czytał o Mao.

Mao tu głębi geograficznej, zarysy krain liźnięte ledwie przez autora a szkoda.
Mało tu głębi politycznej, przyczyny konfliktu dość mgliste, tłuką się dla idei, ale jakiej?
Mało tu również głębi psychologicznej, postaci namalowane dość rozcieńczonymi farbami wodnymi, rozlane, niewyraźne.

Wszystkiego tu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ćmy zmieniające ubarwienie pod wpływem zanieczyszczenia środowiska sadzami w XIX wiecznej Anglii, po czym powracające do pierwotnego wybarwienia z chwilą jego poprawy w drugiej połowie XX wieku.
Komary przenoszące się do całkowicie sztucznych, nienaturalnych dla nich habitatów, ba zmieniające nawet głównego żywiciela pod wpływem presji środowiskowej.
Pajęczaki pokonujące swój naturalny światłowstręt, by wykorzystać nadarzającą się okazję łowiecką związaną z pojawieniem się sztucznego oświetlenia przyciągającego owady.

Brzmi ciekawie?
A to jeszcze nie wszystko!

Autor opisuje mnóstwo przykładów zwierząt mniejszych i większych z powodzeniem wkraczających w nowe habitaty stworzone przez człowieka.

Papugi i inne egzotyczne ptaki z powodzeniem adaptujące się do życia w Europejskich miastach, ba nawet w Polsce spotyka się już gniazdujące aleksandretty obrożne.
Opisuje też słynne już Londyńskie lisy, gdyby wybrał się do Krakowa, mógłby je spotkać dosłownie kilkaset metrów od Rynku Głównego rozkopujące nocą kretowiska na Błoniach i buszujące w śmietnikach na miejskich osiedlach.

W Krakowie można również bez trudu spotkać: jeże, kuny, łasice czy też wiewiórki ścigające się po chropowatych tynkach bloków i zwisających drutach między słupami.

Książka generalnie dobra i merytoryczna, ale mnie osobiście nie specjalnie podoba się zabijanie zwierząt tylko po to, żeby pobrać ich DNA lub zobaczyć co mają w środku.

Z powyższymi zastrzeżeniami polecam.

Ćmy zmieniające ubarwienie pod wpływem zanieczyszczenia środowiska sadzami w XIX wiecznej Anglii, po czym powracające do pierwotnego wybarwienia z chwilą jego poprawy w drugiej połowie XX wieku.
Komary przenoszące się do całkowicie sztucznych, nienaturalnych dla nich habitatów, ba zmieniające nawet głównego żywiciela pod wpływem presji środowiskowej.
Pajęczaki pokonujące...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo lubię czytać i poszerzać swoje horyzonty, aż szkoda, że czasem trafiam na miny takie jak ta.

1. szkoda
2. szkoda
3. szkoda... ehhh

Szkoda nr 1 - Autorka zamiast w sposób zajmujący i barwny opisać prekolumbijskie złote cywilizacje, przedstawić je czytelnikowi, opisać ich wzajemne powiązania (lub też ich brak). Zasypuje nas tonami informacji geograficzno-geologiczno-klimatyczno-architektonicznych, których drobiazgowość w tak skromnym woluminie (388 str.) kradnie po prostu miejsce głównemu tematowi.

Szkoda nr 2 - Sposób poprowadzenia narracji, beznamiętny, suchy aż do bólu powiek, inaczej mówiac klasyczna wyliczanka dat, miejsc i postaci żywcem wyjęta z podręcznika do historii z lat słusznie minionego ustroju.

Szkoda nr 3 - Nieodparte wrażenie podczas wzrokowego kontaktu z lekturą, że ktoś usiłuje wpakować 10 kg towaru do torby przeznaczonej na 5 kg.
Innymi słowy, jakkolwiek byśmy tego nie upychali, poza obrys reklamówki wciąż wystają jakieś części ciała Tolteków, Olmeków czy innych Moche a Inkowie i Aztekowie niezgrabnie wymachują nadmiarowymi kończynami.

Z opisu publikacji:
„Złote cywilizacje Ameryki” to ekscytująca podróż w czasie oraz sposobność poznania kulturowego i materialnego bogactwa prekolumbijskiej Ameryki.
Naprawdę?
Po lekturze odnoszę wrażenie, że czytanie tej książki było równie ekscytujące co jedzenie papieru, na którym została wydrukowana.

Z przykrością stwierdzam, iż autorce udało się rozłożenie na łopatki tak interesującego tematu.

5 gwiazdek jedynie dlatego że lubię takie klimaty.

Bardzo lubię czytać i poszerzać swoje horyzonty, aż szkoda, że czasem trafiam na miny takie jak ta.

1. szkoda
2. szkoda
3. szkoda... ehhh

Szkoda nr 1 - Autorka zamiast w sposób zajmujący i barwny opisać prekolumbijskie złote cywilizacje, przedstawić je czytelnikowi, opisać ich wzajemne powiązania (lub też ich brak). Zasypuje nas tonami informacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo fajna książka!

Czyta się ją błyskawicznie, sposób narracji bardzo przystępny i lekki... Ale, tak jak bez trudu można odwiedzić Kioto, Edo czy Tokio, tak odwiedzenie Jokohama czy o zgrozo zbombardowanie Hiroshima, jest w zasadzie niemożliwe (przynajmniej w języku polskim).

Transkrypcja nazw własnych czy imion i nazwisk na stronach tej jakże interesującej pozycji wygląda dość egzotycznie, by nie powiedzieć kuriozalnie...

Autor postawił przed sobą dość ambitne zadanie wyjaśnienia europejskim czytelnikom różnic kulturowych oraz genezy głębokich animozji pomiędzy Japonią, Koreą i Chinami. Zadanie tym trudniejsze, że przecież wielu z nas obraz tych azjatyckich krajów i społeczeństw postrzega w sposób, można by rzec monochromatyczny.

Czy Michael Booth odniósł w tej materii sukces?

Moim zdaniem w dużej mierze tak, książka nie jest opasłym tomiszczem, a mimo tego dość jasno klaruje kulturowe niuanse i historyczne zaszłości pomiędzy tytułowymi krajami.

Polecam książkę wszystkim nieznającym tematów dalekowschodnich zbyt dogłębnie, ja z pewnością sporo się dowiedziałem.

Bardzo fajna książka!

Czyta się ją błyskawicznie, sposób narracji bardzo przystępny i lekki... Ale, tak jak bez trudu można odwiedzić Kioto, Edo czy Tokio, tak odwiedzenie Jokohama czy o zgrozo zbombardowanie Hiroshima, jest w zasadzie niemożliwe (przynajmniej w języku polskim).

Transkrypcja nazw własnych czy imion i nazwisk na stronach tej jakże interesującej pozycji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Harry kolejny raz, tym razem po pięcioletniej przerwie...
Odpocząłem od emocjonalnej huśtawki, złych snów i obsesji najlepszego detektywa w Oslo.

Książka nieco inna, mniej mroczna, mniej krwawa, a jednocześnie nieoczywista i chyba jeszcze bardziej pogmatwana niż poprzednie.

Harry znów z uporem ćmy gna w stronę płomienia świecy, w stronę samozagłady, nałogi wracają, wracają paranoje.
Jest strata, jest zdrada, jest ból, jest cierpienie.
Są pytania:
czy przyjaźń ma jakiekolwiek znaczenie?
czy cokolwiek ma jeszcze jakąś wartość?
brak nadziei...

Po lekturze „Noża” zastanawiam się, jak niezwykłym czarodziejem słowa jest Nesbø, że potrafi sprawić, iż tak niesympatyczny facet jak Hole, może wzbudzać tak ciepłe uczucia...

Jak już kiedyś wspominałem przy innej okazji, nie jestem koneserem gatunku, jednakże tę książkę, podobnie jak i pozostałe z cyklu o Harrym Hole, serdecznie polecam.

Harry kolejny raz, tym razem po pięcioletniej przerwie...
Odpocząłem od emocjonalnej huśtawki, złych snów i obsesji najlepszego detektywa w Oslo.

Książka nieco inna, mniej mroczna, mniej krwawa, a jednocześnie nieoczywista i chyba jeszcze bardziej pogmatwana niż poprzednie.

Harry znów z uporem ćmy gna w stronę płomienia świecy, w stronę samozagłady, nałogi wracają,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pojęcia najzieleńszego nie mam, jak zareagował bym na tę książkę, gdybym wcześniej nie obejrzał filmu..

Ta składająca się z zaledwie 304 stron pozycja jest dość wnikliwą, aczkolwiek subiektywną analizą zmian zachodzących w środowisku naturalnym naszej planety. Subiektywną, gdyż opartą na spostrzeżeniach poczynionych podczas zaledwie jednego ludzkiego życia, życia Sir Davida Attenborough.

A życie to nie byle jakie, życie zadedykowane rejestrowaniu, katalogowaniu i dokumentowaniu świata, który nie może zaginąć, a jednak odchodzi, przemija, zanika coraz szybciej...

Autor dzieli się z nami swymi spostrzeżeniami odnośnie do zmian, jakie zdołał zaobserwować podczas swego dość już długiego pobytu na ziemi. Pisze o tym, jak drastycznie zmniejszyła się połać lasów równikowych, jak bezmyślnie niszczymy bioróżnorodność, jak beztrosko produkujemy góry śmieci, śmieci, które zaczynają nas powoli pochłaniać.

Ogromne ławice ryb, zamieniły się z biegiem lat w ogromne ławice plastiku swobodnie unoszącego się w toni oceanów, jeziora gnojowicy w Stanach Zjednoczonych wyczuwalne z odległości wielu dziesiątków kilometrów zaczynają przesiąkać do wód gruntowych. Rzeź na niewyobrażalną wręcz skalę, produkująca hektolitry krwi i płynów ustrojowych, których nie są już w stanie przerobić oczyszczalnie ścieków. Wysypiska śmieci widoczne z odległości kilkudziesięciu kilometrów a wyczuwalne z odległości jeszcze większej.
I ciepło, coraz większe ciepło, lodowce topnieją zalewając morza i oceany falą słodkiej wody, rafy koralowe z wolna odchodzą w przeszłość...
Barometry szaleją, pogoda z przyjaznego holoceńskiego umiarkowania, przechodzi w kapryśny antropoceński taniec.

Co zostawimy po sobie?
W jakim świecie przyjdzie żyć następnym pokoleniom?
Czy jesteśmy w stanie to jeszcze powstrzymać?

Zważywszy na to, iż książka jest dość bogato ilustrowana, te trzysta stron z okładem to objętość czysto teoretyczna, można ją spokojnie przeczytać za jednym posiedzeniem.

Wracając do pierwszego akapitu mojej opinii, naprawdę nie wiem, jak zareagował bym na tę książkę, gdybym wcześniej nie obejrzał filmu, w tym wypadku jednak stwierdzam, że ruchome obrazy były o wiele bardziej sugestywne niż wyłożenie wszystkiego czarno na białym...

Serdecznie polecam, ku rozwadze.

Pojęcia najzieleńszego nie mam, jak zareagował bym na tę książkę, gdybym wcześniej nie obejrzał filmu..

Ta składająca się z zaledwie 304 stron pozycja jest dość wnikliwą, aczkolwiek subiektywną analizą zmian zachodzących w środowisku naturalnym naszej planety. Subiektywną, gdyż opartą na spostrzeżeniach poczynionych podczas zaledwie jednego ludzkiego życia, życia Sir...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powiedziano nam, że życie to pasjonująca podróż, powiedziano też, że może ono być podróżą literacką...

Uwierzyliśmy, zanurkowaliśmy w życie, dotknęliśmy dna, a teraz brodzimy w płytkich lagunach liter.
Italo Calvino bawi się z nami w bezustanne restarty, podrzuca niespodziewane słowa, ucina zdania, których konkluzje zdajemy się już wyczuwać na końcach akapitów.
Pozwala nam mozolnie usypywać kopczyki z czarnych znaków i doszukiwać się w nich ukrytych znaczeń, by nagle zniweczyć nasze wysiłki jednym pociągnięciem pióra...
Pasjonująca literacka podróż?
A może tylko spacer po dworcu?
A może nawet i to nie, a co jeśli dopiero poszukujemy walizki?

Odkrywanie znaczeń powieści "Jeśli zimową nocą podróżny" przypomina nieco budowanie piaskowych zamków w strefie przyboju. Kiedy wydaje nam się, że już coś mamy, nagle wszystko się rozmywa...

Chylę czoła, postanowił, że napisze książkę bez końca.
Ba, książkę składającą się w zasadzie z samych początków, dokonał tego i to jak!

Poczytać warto!

Powiedziano nam, że życie to pasjonująca podróż, powiedziano też, że może ono być podróżą literacką...

Uwierzyliśmy, zanurkowaliśmy w życie, dotknęliśmy dna, a teraz brodzimy w płytkich lagunach liter.
Italo Calvino bawi się z nami w bezustanne restarty, podrzuca niespodziewane słowa, ucina zdania, których konkluzje zdajemy się już wyczuwać na końcach akapitów.
Pozwala nam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zmierzch przemocy Stevena Pinkera to dzieło monumentalne, poświęcone wielu różnym aspektom przemocy a w zasadzie jej stopniowemu zanikaniu.

Autor dość gruntownie rozprawia się z tematem wojen i wszelkiej maści konfliktów zbrojnych, przytaczając statystyki dowodzące, iż procentowo liczba ich ofiar w stosunku do ogółu ludności w danej epoce stale maleje.

Całkiem brawurowo rozprawia się również z popularnym w dzisiejszych czasach mitem, że dawniej było bezpieczniej niż teraz. I ogólnie rzecz biorąc, łykałem zdanie po zdaniu jak świeże maliny, dopóki naukowiec nie poruszył tematu wszelakiej maści praw...

Temat praw kobiet potraktowany został nieco po macoszemu, ograniczenie go do gwałtu i prawa własności do kobiecego ciała jest sporym uproszczeniem.
Być może z anglosaskiego punktu widzenia jest aż tak dobrze, że uprawnionym zda się twierdzenie autora, iż:

"Dzisiaj wszyscy jesteśmy feministami. W kulturze zachodniej przeciętne poglądy mężczyzn i kobiet coraz bardziej zbliżają się do siebie"

Jednakowoż działaczki ruchów kobiecych z innych kręgów kulturowych z pewnością byłyby odmiennego zdania. Wystarczy choćby spojrzeć na obecną sytuację w naszym kraju i polaryzację postaw wobec prawa do aborcji.

Spoglądając nieco szerzej, poza przemocą fizyczną, istnieje również psychiczne znęcanie się zarówno nad kobietami, jak i nad dziećmi. Bywa, iż nawet bardziej dotkliwe niż zadawanie czysto fizycznego bólu. Osoba bezustannie uzależniana, poniżana i niedoceniana traci szacunek do siebie, co niejednokrotnie kończy się w sposób drastyczny.
I mówiąc krótko pochylenia się nad tym aspektem przemocy w tym opracowaniu brakuje...

Co zaś się tyczy praw zwierząt, to wywód Pinkera niebezpiecznie ociera się o domowe przedszkole...
Argumentacja, że człowiek posiada typowe dla drapieżcy przystosowania jest rzekłbym dość egzotyczna...

Gdzież są te nasze kły?
Gdzie pazury?
Gdzie superkwaśne środowisko żołądka pozwalające trawić surowe mięśnie i ścięgna?
I wreszcie, gdzie nasze krótkie jelita pozwalające szybko wydalać toksyczne substancje?

Homo sapiens jest istotą wszystkożerną, mogącą spożywać każdy rodzaj pokarmu, niektóre jego rodzaje wyłącznie po uprzedniej obróbce termicznej i z pewnością nie posiada przystosowań typowo "drapieżniczych".
Gdybyśmy byli w stanie tak jak wilk czy inny gepard polować za pomocą tego, co dała nam natura, nasi przodkowie nie potrzebowaliby włóczni i łuków, by przetrwać.

Sporym faux pas Pinkera jest cały podrozdział o prawach zwierząt, odwoływanie się do argumentów rodem z ezoter.pl by uzasadnić ideę wegetarianizmu, vide czystość-nieczystość dietetyczna, zamiast skupić się na argumentach racjonalistycznych, obniża wartość merytoryczną całości tej pracy.

Dla każdej istoty ludzkiej posiadającej sprawny organ wzroku i w miarę dobrze funkcjonujący mózg oczywistą oczywistością jest, iż zwierzę potrafi odczuwać cierpienie. Wystarczy kopnąć oponę samochodu i obserwować reakcję, po czym to samo uczynić psu (jest to czystej wody eksperyment myślowy, nie kopcie psów, pod żadnym pozorem!).

Wegetarianie, jaki i weganie, przynajmniej ci na zachodzie rezygnują z mięsa przede wszystkim ze względów etycznych, a nie estetycznych (czyste-nieczyste), tego jednak autor zdaje się nie zauważać skupiając się na karmie i bajdurzeniu o reinkarnacji.

I na koniec znowu Hitler i jego "wegetarianizm" tak, ten barbarzyńca bywał wegetarianinem, kiedy było mu to na rękę np. podczas kampanii wyborczej za radą Goebelsa, by pokazać narodowi swą ascezę i totalne poświęcenie dla Rzeszy.
Człowiekiem niezwykle popularnym w ówczesnych Niemczech był Ghandi, Volk doceniał jego ideowość, główny propagandysta Führera wykoncypował więc, że niezbyt popularny Adi podepnie się pod docenianą wszem i wobec ascezę i zadziałało.

Aż mi przykro dawać tylko siedem gwiazdek, za tak ogromną pracę, ale niestety rozdział o prawach kobiet jest mierny, a ten o prawach zwierząt jest po prostu dziwny...

Zmierzch przemocy Stevena Pinkera to dzieło monumentalne, poświęcone wielu różnym aspektom przemocy a w zasadzie jej stopniowemu zanikaniu.

Autor dość gruntownie rozprawia się z tematem wojen i wszelkiej maści konfliktów zbrojnych, przytaczając statystyki dowodzące, iż procentowo liczba ich ofiar w stosunku do ogółu ludności w danej epoce stale maleje.

Całkiem brawurowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak się jakoś poukładało w Ojczyźnie Lubej, że naród w niej zawarty zamiast krytycznego myślenia uczony jest obsługi przełącznika prawo-lewo.
A jako że to jedna z tych inteligentniejszych nacji jest, takoż i obsługę owego przełącznika opanowała wręcz perfekcyjnie.
Wystarczy spojrzeć na oceny "Ludowej historii Polski" żeby wiedzieć z nieomal stuprocentową pewnością komu, w którą stronę łacniej ów przełącznik jest popychać...

A książka ta zdecydowanie nieprzełącznikową jest, dotyczy mianowicie tematu wpuszczenia choćby odrobiny światła do ciemnego pokoju z tabliczką "Chamy" na drzwiach.
Jako naród wyparliśmy całkiem pokaźny kawałek własnej przeszłości, a wszystko to "ku pokrzepieniu serc" i by "sarmata wolnym był", bitwy może i bronią, ale z pewnością nie żywią.

Doskonałych dzieł historycznych nie ma, a jeśli ktoś w takowe wierzy, świadczyć to może o daleko posuniętej naiwności. Każdy choćby i największy dziejopis patrzy na świat poprzez pryzmat własnego doświadczenia, Leszczyński podparł się przynajmniej całkiem pokaźną bibliografią.
Uważam, iż dzieło to dość płynnie wpisuje się w zaznaczający swą obecność coraz wyraźniej, nurt "alternatyw" wobec jedynie słusznej wizji naszych dziejów, co można uznać za zjawisko pozytywne.

Można rzec, iż szlachta była ostoją polskości — to fakt, ale równie prawdziwym faktem jest to, iż do owej polskości nikogo innego nie chciała dopuścić!
Jej arogancja, buta i sobiepaństwo nie pozwoliły zintegrować całej ludności kraju wokół idei Polskości, pozostawiając łyków i chamów daleko poza jej orbitą, co w efekcie stało się jedną z przyczyn upadku I RP.

Nasi sąsiedzi nie są większymi draniami, niż sąsiedzi takiej powiedzmy Szwajcarii, z tą różnicą, że Szwajcarzy wypracowali sobie spójną wizję własnej państwowości a może przede wszystkim wspólnoty, wspólnoty której u nas niestety zabrakło. Kraj ten nigdy nie był mocarstwem, RP zazwyczaj nim była (przynajmniej w oczach nią zarządzających), kraj ten zawsze był mały, ale gospodarczo był i jest wielki, a u nas, cóż u nas przeważnie bywało wręcz odwrotnie.
Takie przykłady można by mnożyć, tylko po co?

Cóż, jest jak jest, niedoskonały naród ma niedoskonałą historię...

Panie na prawo-Panowie na lewo, Lewa-Prawa dobrze sprawdza się jedynie podczas musztry...
Książka pomimo całej swej wytykanej tu niedoskonałości, wartościowa i potrzebna.

Poczytać warto.

Tak się jakoś poukładało w Ojczyźnie Lubej, że naród w niej zawarty zamiast krytycznego myślenia uczony jest obsługi przełącznika prawo-lewo.
A jako że to jedna z tych inteligentniejszych nacji jest, takoż i obsługę owego przełącznika opanowała wręcz perfekcyjnie.
Wystarczy spojrzeć na oceny "Ludowej historii Polski" żeby wiedzieć z nieomal stuprocentową pewnością komu, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przygoda wspaniała to rzecz...

Konwencja opowieści o Zachodzie zatoczyła tu pełne koło, u zarania Westernowych narracji wszystko było proste jak u Sienkiewicza, nieugięty biały osadnik bez skazy zmagający się z hordami brudnych, krwiożerczych Indianeros.
Niecywilizowanych podludzi którzy z czasem zgodnie z duchem poprawności politycznej przerodzili się w szlachetnych dzikusów, by u McMurtry'ego łagodnie wylądować w postaci Sinego Kaczora i jego bandy oprychów.

Ale Indianie z "Na południe od Brazos" nie są już źli jedynie z powodu swej inności, Indianie ci zostali podzieleni, odizolowani w rezerwatach, wyrugowani z własnej ziemi i zniszczeni kulturowo przez białych.
Ich frustracja, alienacja i rozpacz eksplodowały przemocą na niespotykaną wcześniej skalę, w swym mniemaniu, aby godnie żyć, muszą kraść, mordować i zadawać gwałt.

W miarę zagłębiania się w lekturze, zaczynamy dostrzegać, że nie jest to romantyczna wizja Dzikiego Zachodu w stylu Johna Waynea. Dostrzegamy również iż nie jest to sztampowa historia typu: good guys vs. bad guys.
Brazos to opowieść niezwykle plastyczna, to krew, pot i łzy, to monotonny stukot kopyt i zgrzyt piachu w zepsutych zębach. Brazos to również los, zbiegi okoliczności, to wreszcie bardziej lub mniej świadome wybory.
Autor pokazuje nam, że w każdym człowieku tkwi zarówno wielkość, jak i nieskończona małość a wzniosłość od upodlenia oddziela zwykle jeden krok.

Larry McMurtry wreszcie pokazuje nam również że problemy ekologiczne to nie do końca wynalazek współczesności, niezwykle obrazowo opisując pozostałości po masowej rzezi bizonów. I człowieka żyjącego na kościach, w kościach, z kośćmi i z kości.

"Na południe od Brazos" z całą pewnością nie jest apoteozą dzikozachodnich opowieści, autor napisał swego rodzaju antywestern, zawierający pomimo tego wszystkie istotne atrybuty gatunku.

Ech... wspaniała opowieść, poczytać warto.

Przygoda wspaniała to rzecz...

Konwencja opowieści o Zachodzie zatoczyła tu pełne koło, u zarania Westernowych narracji wszystko było proste jak u Sienkiewicza, nieugięty biały osadnik bez skazy zmagający się z hordami brudnych, krwiożerczych Indianeros.
Niecywilizowanych podludzi którzy z czasem zgodnie z duchem poprawności politycznej przerodzili się w szlachetnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jestem fanem pisania o książkach źle, ale...

Przekopywanie się przez tony słów tylko po to, by dogrzebać się do gdzieś tam podobno ukrytego sensu utworu literackiego, to zwykła strata czasu.
Są tacy, którzy piszą tu, iż jest to książka trudna, cóż być może, lecz dla mnie jest to przede wszystkim książka niesamowicie nudna...

Uwielbiam książki trudne ze względu na ich treść, gdyż wysiłek intelektualny który poświęcam na ogarnięcie owej treści w jakiś sposób mnie rozwija.
Obcowanie zaś z książkami "trudnymi" ze względu na lawiny słów przez które trzeba się przedrzeć, jedynie po to, by w ogóle je przeczytać, uważam za marnowanie sił i środków.

Autor "Lodu" za pomocą niezliczonej ilości posiadanych przez siebie liter sprawił, że to, co można było wyrazić jednym zdaniem, otrzymaliśmy w formie zdań dziesięciu.

Taki przerost formy nad treścią, śmiało dałoby się podciągnąć, pod jedną z definicji grafomanii:

"Grafomania (z greckiego: „gráphein” – rysować, pisać i „mania” – szaleństwo), patologiczny przymus pisania utworów literackich
[1]. Określenie o wydźwięku pejoratywnym. W większości wypadków pojęcie to dotyczy natręctwa pisarskiego występującego u osób, o których sądzi się, że nie mają odpowiedniego talentu
[2]. Jednak grafomania nie musi wiązać się z brakiem predyspozycji pisarskich, może wynikać z rozmijania się z percepcją sztuki i literatury właściwej dla danej epoki. Grafomania jest bardziej zauważalna u autorów, którzy łączą przymus pisania z dążeniem do upowszechniania swoich utworów, mimo negatywnej oceny ich poziomu artystycznego."

Daję trzy gwiazdki jedynie dlatego, iż lubię historie alternatywne, a gdyby wodolejskie popisy autora skrócić o 70-80% całkiem możliwe, że wyszłaby z tego zgrabna opowieść.
OK, nie będę się rozpisywał, Meszuge wyraził to wszystko bardzo sprawnie i wprawnie.

Jeśli miałbym komuś to tomiszcze polecić, to tylko prowadzącym zakłady penitencjarne w ramach dodatkowej kary dla osadzonych.

Nie jestem fanem pisania o książkach źle, ale...

Przekopywanie się przez tony słów tylko po to, by dogrzebać się do gdzieś tam podobno ukrytego sensu utworu literackiego, to zwykła strata czasu.
Są tacy, którzy piszą tu, iż jest to książka trudna, cóż być może, lecz dla mnie jest to przede wszystkim książka niesamowicie nudna...

Uwielbiam książki trudne ze względu na ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad zakupem tej książki, wątpliwości moje budził głównie rok jej ukazania się na rynku wydawniczym 1992. Cóż, 29 lat we współczesnej nauce, nawet tej popularnej, to jednak szmat czasu ...

Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie i radość, kiedy w czerwcu zobaczyłem "Trzeciego szympansa" do ściągnięcia za free w jednej z księgarni internetowych. Nie wiem, czy to była promocja, czy zwyczajne przeoczenie, nie zastanawiałem się zbytnio nad przyczyną tego zjawiska, po prostu ściągnąłem książkę.

Ściągnąłem, zacząłem czytać i przepadłem, rzecz napisana jest po prostu fenomenalnie, autor przy pomocy gawędziarskiego wręcz stylu potrafi przekazać całe tony nieoczywistych informacji.

Z treści tej pracy możemy dowiedzieć się, że to niekoniecznie używanie narzędzi, ba nawet nie samo opanowanie ognia, jest tym, co wyróżnia nas spośród naszych najbliższych kuzynów, z którymi według autora dzielimy aż 98% kodu genetycznego.
Zgodnie z nowszymi badaniami, do których Diamond pisząc swą książkę, siłą rzeczy nie mógł mieć dostępu, okazało się, iż różnica ta wynosi zaledwie 1,24%, a więc w zasadzie rzeczywiście obok szympansów właściwych i bonobo jesteśmy trzecim szympansem.

Możemy w tym dziele przeczytać również o tym:
Czy wojna jest wynalazkiem człowieka?
Czy to my jako pierwsi wpadliśmy na pomysł ksenofobii? Dlaczego języki różnicują się i stopniowo oddalają od siebie oraz jak dalekosiężnymi są skutki czynienia ziemi sobie poddaną.
Jared Diamond dzieli się z nami również swymi spostrzeżeniami na temat tego, czy rzeczywiście jest tak, iż to dopiero cywilizacja techniczna może doprowadzić nas do katastrofy egologicznej i samozagłady...
A może jednak takie katastrofy zdarzały się już w przeszłości?

Pomimo upływu lat "Trzeci szympans" nadal jawi się jako praca nietuzinkowa i odkrywcza, niewątpliwie stanowiąca punkt odniesienia i inspiracji dla wielu znanych i cenionych autorów książek popularnonaukowych.

Serdecznie polecam.

Od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad zakupem tej książki, wątpliwości moje budził głównie rok jej ukazania się na rynku wydawniczym 1992. Cóż, 29 lat we współczesnej nauce, nawet tej popularnej, to jednak szmat czasu ...

Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie i radość, kiedy w czerwcu zobaczyłem "Trzeciego szympansa" do ściągnięcia za free w jednej z księgarni internetowych....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kilka lat temu Andy'emu Weirowi przydarzyła się całkiem dobra książka, później zda się, beztrosko skoczył na łeb w przepaść literackich nieporozumień, popełniając "Artemis".
Nie zginął jednak, na co dowodem jest "Projekt Hail Mary"...

Jednakże uderzając o dno, musiał się mocno poturbować i obawiam się, iż jego stan literacki nadal jest dość niestabilny.
Dzieło niniejsze zaczyna się dość mocno, intrygująco, wciągająco wręcz wsysajaco!
Później jednak fabuła rozlewa się jak plama ropy na oceanie, Andy próbuje to jakoś sensownie pozbierać, niestety ropa jak to ropa wszystko wokół zanieczyszcza...

W powieści tej im dalej w las tym więcej... głupot.
Super-zaawansowany pająk w podkoszulku wywodzący się z cywilizacji niemającej zielonego pojęcia o radioaktywności?
Sorry pal - I don't buy it
W porównaniu z tym nawet Klingoni i Kardazjanie zdają się wyglądać całkiem wiarygodnie!

"Projekt Hail Mary" jest kolejnym dowodem na to, iż wspomniana przeze mnie na początku, całkiem dobra książka, autorowi się jedynie przydarzyła.
Widać tu, iż pisarz niestrudzenie łazi po dnie swej przepaści, odwracając kamienie w poszukiwaniu słów, które pozwoliłyby mu napisać następną, dobrą powieść SF.

Cóż, niewątpliwie jest lepiej niż poprzednio, ale na razie jak widać na załączonym obrazku, to nie są właściwe kamienie...

Autor niniejszej opinii pragnie podkreślić, iż nie padło w niej ani razu wiadome słowo na "M"

Kilka lat temu Andy'emu Weirowi przydarzyła się całkiem dobra książka, później zda się, beztrosko skoczył na łeb w przepaść literackich nieporozumień, popełniając "Artemis".
Nie zginął jednak, na co dowodem jest "Projekt Hail Mary"...

Jednakże uderzając o dno, musiał się mocno poturbować i obawiam się, iż jego stan literacki nadal jest dość niestabilny.
Dzieło niniejsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieści Murakamiego wiją się niczym górskie serpentyny, znikając gdzieś w ciemnych tunelach słów, by po chwili wystrzelić z nich zupełnie niespodziewaną drogą...

I tego właśnie brakuje mi w tych opowiadaniach, powolnego wręcz leniwego snucia się w górę i w dół, to tu - to tam, a jednak... zawsze we właściwym kierunku.

Tak, opowiadanie w mojej opinii to forma, niosąca ze sobą pewien niedosyt, niedosyt słów, by wybudować z nich odpowiednią atmosferę, opowiadanie to również zbyt mało liter, zbyt mało by usypać z nich górę, na którą warto by się wspiąć.

Zbiór ten utwierdza mnie w mej niechęci do słowa skondensowanego, do swoistego surogatu wciągającej opowieści.
Po raz kolejny odkładam kompilację opowiadań z konstatacją, iż taka forma literacka to nie moja bajka...

Powieści Murakamiego wiją się niczym górskie serpentyny, znikając gdzieś w ciemnych tunelach słów, by po chwili wystrzelić z nich zupełnie niespodziewaną drogą...

I tego właśnie brakuje mi w tych opowiadaniach, powolnego wręcz leniwego snucia się w górę i w dół, to tu - to tam, a jednak... zawsze we właściwym kierunku.

Tak, opowiadanie w mojej opinii to forma, niosąca ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Każdy ma swoje własne zamiłowania: piłka nożna, kopulacja, picie piwa z puszki.
Mnie natomiast ogromną przyjemność sprawia dowiadywanie się różnych ponurych rzeczy z trudnych książek.”
- Stanisław Lem

I taką właśnie trudną książką jest "2666"
Jest to powieść, no właśnie, ale czy na pewno?
Wolumin ten składa się z kilku niepowiązanych ze sobą opowiadań, ale czy na pewno?
Opowiadania te to kilkusetstronicowe teksty, a więc same posiadają rozmiary iście powieściowe.
Każda z tych pozornie niepowiązanych opowieści w którymś momencie zahacza o Santa Teresa fikcyjne miasto w północnym meksyku, miasto klamrę rodem z Mad Maxa.
Jest to miejsce, w którym nieudolność władz, korupcja, nędza, chciwość i katastrofa ekologiczna stanowią tło dla rozgrywającego się tu festiwalu zbrodni, serii gwałtów i mordów na skalę wręcz masową, a życie toczy się dalej...

Księga ta jest zjawiskiem wręcz groteskowym, chwilami piękna jak dzieła wielkich klasyków, to znów chwiejnie balansująca na granicy kiczu.
Momentami pisana językiem górnolotnym, to znów pogrążająca się w reporterskiej paplaninie, by gwałtownie odbić w stronę rynsztoku...
Potrafi wciągnąć do tego stopnia, że chcemy szybko odwrócić kartkę, by dowiedzieć się, co jest na następnej stronie, to znów wikła się w szczegółach do tego stopnia, że poziom znużenia wzbudza w nas chęć ciśnięcia dziełem o ścianę.

Roberto Bolaño w swej historii stawia mnóstwo pytań, pytań o kondycję świata, o rolę literatury, o moralność, o historię jej wartość i ważkość i wreszcie o kondycję współczesnego człowieka...
Pytania te to niestety pytania otwarte i w "2666" nie znajdziemy na nie odpowiedzi...
Po lekturze rodzi się w mej skołatanej głowie jedno jeszcze pytanie - qué pasa?

Oczywiście polecam, choć z pewnością nie wszystkim...

"Każdy ma swoje własne zamiłowania: piłka nożna, kopulacja, picie piwa z puszki.
Mnie natomiast ogromną przyjemność sprawia dowiadywanie się różnych ponurych rzeczy z trudnych książek.”
- Stanisław Lem

I taką właśnie trudną książką jest "2666"
Jest to powieść, no właśnie, ale czy na pewno?
Wolumin ten składa się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"To żyje! Sztuczna inteligencja. Od logicznego fortepianu po zabójcze roboty", to książka składająca się z trzech części.

Część historyczna prezentująca nam jak ludzkość stopniowo dochodziła do idei sztucznej inteligencji, następnie współczesność, czyli o tym, jak tę AI próbujemy opracowywać i wdrażać.
I na zakończenie trochę wróżenia z fusów, szanse i zagrożenia, czyli możliwe scenariusze rozwoju sytuacji, innymi słowy — nadchodzi Terminator?

Co mogą mieć wspólnego z tematem AI postaci takie jak starożytny filozof Arystoteles, średniowieczny mistyk i poeta Ramon Llull, filozof i dyplomata z epoki baroku Gottfried Wilhelm Leibniz czy wreszcie René Descartes, ten od "Cogito ergo sum"?

Otóż ich niekonwencjonalne podejście do logiki i matematyki zaowocowało w dziewiętnastym stuleciu pojawieniem się idei myślącej maszyny.

A zaczęło się to mniej więcej tak...

Niejaki George Boole matematyk, samouk wpadł na pomysł, aby logikę ludzkiego myślenia, wyjaśnić za pomocą działań algebraicznych sprowadzając je do dwu wartości: prawda — fałsz, innymi słowy, włączone — wyłączone, czyli 0 i 1.
Czy czegoś Wam to nie przypomina? Tak dokładnie wymyślił kod zero-jedynkowy, bez którego niemożliwe byłoby działanie naszych ukochanych smartfonów.

W roku 1851 nasz błyskotliwy Pan Boole, spotyka na Wielkiej Wystawie w Londynie innego matematyka, filozofa, ale równocześnie inżyniera i błyskotliwego wynalazcę Charlesa Babbage'a, który mażąc o budowaniu mechanicznych komputerów, konstruuje maszynę różnicową, jakież to seampunkowe...
Niestety współpraca obu Panów nie dochodzi do skutku z powodu przedwczesnej śmierci Boole'a.
Ale, żeby tworzenie idei komputera nie wyglądało jak bal samców, warto wspomnieć o pewnej damie, Adzie Lovelace, była ona córką lorda Byrona, popularnego podówczas poety romantycznego.
Hrabina zafascynowała się pracami Babbage'a do tego stopnia, że postanowiła szczegółowo opisać je wraz ze schematami, a w opisie owym zawarła pierwszy algorytm, na podstawie którego działać by miało to urządzenie.
Bywa dzięki temu nazywana matką programistów, gdyż jej algorytm jest pierwszym zapisem kodu służącego do obsługi "myślącej maszyny".

Dalej, cóż dalej?

Dalej skaczemy już w wiek XX i poprzez tragiczną postać Alana Turinga z wolna wkraczamy w bliższe nam rewiry, pecety, laptopy, serwery, internet i smartfony...
Cóż z przyszłością AI?
Czas pokaże...

Naprawdę ciekawa i dobrze napisana książka, serdecznie polecam, nawet jeśli nie interesujecie się informatyką.

"To żyje! Sztuczna inteligencja. Od logicznego fortepianu po zabójcze roboty", to książka składająca się z trzech części.

Część historyczna prezentująca nam jak ludzkość stopniowo dochodziła do idei sztucznej inteligencji, następnie współczesność, czyli o tym, jak tę AI próbujemy opracowywać i wdrażać.
I na zakończenie trochę wróżenia z fusów, szanse i zagrożenia, czyli...

więcej Pokaż mimo to