-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-01-01
2013-01-01
2012-01-01
Pani Regina Brett nie mikała łatwego życia. W dzieciństwie była molestowana seksualnie przez ojca, później, w wieku 21 lat, zaszła w ciążę, pakowała się w same nieodpowiednie związki, a gdy w końcu znalazła „tego jedynego”, wykryto u niej raka piersi.
Ta sama kobieta kilka lat później w wyniku dużego zainteresowania jej felietonami wydaje książkę „Bóg nigdy nie mruga” i zawiera w niej „50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu”. Pisze w niej o tym, że rak, to najlepsze, co ją w życiu spotkało. Że nie warto marnować czasu na martwienie się. Że w każdej chwili można przeżyć swoje dzieciństwo. Że każdy z nas ma prawo być zły na Boga i może mu to zakomunikować na przykład poprzez modlitwę „Niech to szlag”.
Trzymając w ręce tę książkę, nie wiedziałam, jaki trzymam skarb. Niepozorna, niebieska, bardzo minimalistyczna okładka, która jest ciekawa o tyle, że przyciąga wzrok. Nie sugeruje niczego konkretnego, a mimo wszystko, patrząc na nią, kojarzy się człowiekowi z czymś przyjemnym.
Czytając, z ust nie schodził mi uśmiech (co było o tyle niepokojące, że zazwyczaj czytałam w autobusie). Wskazówki autorki są bardzo proste, może troszkę trudniej wprowadzić je w życie (no, bo jak tu się radować, kiedy np. trzeba sobie usunąć obie piersi?!), ale Pani Brett pokazuje czytelnikom, że to nie jest nie możliwe do zrealizowania. Że wszystko się da, trzeba mieć tylko odpowiednie podejście do sprawy.
Felietony umieszczone w książce, skierowane są właściwie do każdego odbiorcy. Nie ważne, czy jest się starym, młodym, wierzącym w Boga, czy ateistą. To nie ma znaczenia, gdyż zawierają prawdy uniwersalne i każdy może z nich wyciągnąć tyle, ile sam zechce.
Na pewno często będę wracać do tej lektury, ale również na bloga www.bognigdyniemruga.pl. Przy okazji każdej gorszej chwili, ale też, gdy będę potrzebowała po prostu troszkę więcej pozytywnej energii. Bo Pani Regina ma jej w sobie tyle, że na pewno chętnie się nią podzieli.
Pani Regina Brett nie mikała łatwego życia. W dzieciństwie była molestowana seksualnie przez ojca, później, w wieku 21 lat, zaszła w ciążę, pakowała się w same nieodpowiednie związki, a gdy w końcu znalazła „tego jedynego”, wykryto u niej raka piersi.
Ta sama kobieta kilka lat później w wyniku dużego zainteresowania jej felietonami wydaje książkę „Bóg nigdy nie mruga” i...
2013-01-01
Joanna Bator z wykształcenia jest kulturoznawcą i filozofką, czyli osobą poniekąd mi bliską z tej racji, że sama studiuję kulturoznawstwo. Jej powieść pt. „Ciemno, prawie noc” została nagrodzona Nagrodą Nike za rok 2013. Gdyby nie to, pewnie żyłabym w nieświadomości, na szczęście wpadliśmy, na zajęciach z literatury, na genialny plan zrecenzowania jej.
Główna bohaterka, Alicja Tabor, po 15 latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać do gazety, w której pracuje reportaż o trójce zaginionych tam dzieci. Kobieta czuje, że nadszedł właściwy czas, by zostawić za sobą smutną przeszłość, zmierzyć się z jej duchami i wyjść z tej potyczki zwycięsko. W Wałbrzychu czeka na nią dom, którym opiekuje się jej sąsiad Albert, dawny przyjaciel jej ojca. A w domu? Masa wspomnień, głosów, milion zagadek do odkrycia. Jedna przykra opowieść, jak lawina, ciągnie za sobą następną. Nie wiadomo już czy więcej beznadziei niosą historie dzieci, czy fakty z dzieciństwa samej Alicji. A może to wszystko w jakiś chory sposób się ze sobą łączy?
Nazywa się Alicja i mówią na nią Pancernik. Jest zamknięta w sobie, nie potrafi kochać bez opamiętania, bo boi się, że mogłaby się przywiązać do kogoś, kto pewnie prędzej czy później ją opuści. Kiedyś była Wielbłądką, dziewczynką o wielbłądzim kolorze włosów, którą wychowała starsza siostra Ewa, a może nie Ewa, tylko przyszła znana aktorka Daisy Tabor. Piękna Ewa schizofreniczka, w którą jednej nocy weszły kotojady.
„Ciemno, prawie noc” to powieść, którą ciężko jest opisać zwykłymi słowami, która jest wręcz magiczna w swojej prostocie. Łatwiej jest mówić o niej w kwestiach moralnych poruszanych na jej łamach. Tak, ta książka przepełniona jest złem i nienawiścią do świata i ludzi. Przeplata się w niej sen z rzeczywistością, prostota człowieka i jego zezwierzęcenie. Wspomnienia, masa wspomnień tak trudnych do przyjęcia. Porwania dzieci, molestowanie seksualne, choroby psychiczne, pornografia, pedofilia, kotojady… Aż strach wymieniać dalej. I wśród tego wszystkiego, absolutnie fantastyczna postać transwestytki oraz zwykli ludzie o prostych i dobrych sercach, kociary, jakie znajdziemy w każdym mieście i rudy Hans z NRD.
„Ciemno, prawie noc” to ponad 500 stron, od których ciężko jest się oderwać, które biją czytelnika w twarz prawdą, okrucieństwem, smutkiem i walką. Walką o życie małych, niczemu niewinnych istot, o wygraną z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, walką o dobro. O jego kruche resztki, w tym dziwnym świecie.
Jedyne, co w tej powieści podobało mi się mniej, to trzy rozdziały, o jakże wymownych tytułach „Bluzg”. Są to teksty w formie rozmów na czacie ogólnym danego miasta. Autorka zachowała tam oryginalną (aż do przesady) pisownię, wszystkie przekleństwa, niestworzone historie i zwykłe nieuctwo. Ciężko mi się to czytało, choć z drugiej strony, ta ludzka nienawiść, która aż kipiała z każdego zdania, była wręcz fascynująca i hipnotyzująca.
Cóż więcej mogę powiedzieć? Pani Bator odwaliła kawał dobrej roboty i myślę, że Nagroda Nike należy jej się bez zastrzeżeń. Choć książka jest mocno przerażająca tematyką, jaką porusza, to nie ma wątpliwości, że napisana została świetnie. Cieszę się, że są w Polsce takie pisarki. Brawo!
Joanna Bator z wykształcenia jest kulturoznawcą i filozofką, czyli osobą poniekąd mi bliską z tej racji, że sama studiuję kulturoznawstwo. Jej powieść pt. „Ciemno, prawie noc” została nagrodzona Nagrodą Nike za rok 2013. Gdyby nie to, pewnie żyłabym w nieświadomości, na szczęście wpadliśmy, na zajęciach z literatury, na genialny plan zrecenzowania jej.
Główna bohaterka,...
2013-01-01
Z pewnością czytaliście do tej pory mnóstwo książek o holocauście. Pewnie wychodzą wam już bokiem. Ja chyba jestem jakimś dziwnym wyjątkiem, bo mnie ta tematyka nigdy nie nudzi, nigdy nie mam jej dosyć, choć jest przytłaczająca i smutna. "Dziennik Helgi" jest z tej samej półki, co np. "Opowiadania" Tadeusza Borowskiego, ale różni się jednym istotnym szczegółem - jest napisany przez dziecko. I właśnie dlatego myślę, że warto po niego sięgnąć.
Zaczęło się od rozporządzeń: Żydom nie wolno chodzić do kina, Żydom nie wolno bawić się na placach zabaw, Żydzi muszą jeździć ostatnim wagonem tramwaju, Żydzi muszą nosić gwiazdy na ramieniu żeby można ich było łatwo zlokalizować. Wreszcie - Żydów trzeba wywieźć. Nie są nam tutaj potrzebni. Tym oto sposobem, mała Helga wraz z rodzicami pojechała transportem do obozu w Terezinie. Właściwie nie było tam aż tak źle - nie mogła się jedynie widywać z tatą, no i było mało miejsca, ale i jedzenie dało się jakoś przeszmuglować, i miało się własne ubranie. Później tato Helgi pojechał gdzieś kolejnym transportem. Okazało się, że rodzina może jechać za nim, więc wraz z mamą pojechały. Trafiły do Oświęcimia. Tam, kilkugodzinne apele na mrozie, brak jedzenia i ciepłego kąta. Kolejny transport - Freiberg i praca w fabryce samolotów. Ostatni przystanek Mauthausen - 16 dni w pociągu, kilkudniowe głodówki, myśli samobójcze i "niech to wszystko się wreszcie skończy". Podobno nadzieja umiera ostatnia, udało się, są wolne.
Po przeczytaniu takiej książki, człowiek dochodzi do wniosku, że co by nie było, miał szczęśliwe dzieciństwo. Nie musiał udawać, że jest dobrze, gdy nie było. Nie mdlał na mrozie z głodu i wycieńczenia. Nie uśmiechał się, gdy było mu smutno. Żydowskie dzieci w czasie holocaustu bardzo szybko musiały dorosnąć. Przecież nie mogły pokazać Niemcom, że ci są lepsi od nich. Musiały walczyć, chociaż zabrano im wszystko.
"Dziennik Helgi", to niczym nie upiększone i nie zmienione świadectwo dziewczynki, która przeżyła koszmar. Przez każdą stronę książki przebija szczerość i prawdomówność. Czytelnik ma świadomość, że to pisało dziecko i jest pod ogromnym wrażeniem. Dodatkowym atutem jest strona wizualna - w środku znajdują się wklejki ze zdjęciami rodziny Helgi oraz jej rysunki z czasów obozu. Słowniczek pomaga w zrozumieniu niemieckich słów, zaś wywiad z autorką idealnie dopełnia całość obrazu.
Przy tej książce nie ma mowy o marnowaniu czasu. Każda minuta z nią spędzona troszkę bardziej otwiera oczy. I nie ważne, że to samo czytało się już setki razy. Zawsze działa tak samo. Polecam.
Z pewnością czytaliście do tej pory mnóstwo książek o holocauście. Pewnie wychodzą wam już bokiem. Ja chyba jestem jakimś dziwnym wyjątkiem, bo mnie ta tematyka nigdy nie nudzi, nigdy nie mam jej dosyć, choć jest przytłaczająca i smutna. "Dziennik Helgi" jest z tej samej półki, co np. "Opowiadania" Tadeusza Borowskiego, ale różni się jednym istotnym szczegółem - jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-22
To już druga książka Reginy Brett, którą miałam przyjemność przeczytać. Pierwsza: "Bóg nigdy nie mruga" jest światowym bestsellerem i mam nadzieję, ba, jestem o tym przekonana, "Jesteś cudem" pójdzie w jej ślady.
50 lekcji o tym, jak uczynić niemożliwe możliwym. Pięćdziesiąt felietonów pełnych cudownych osób, słów wsparcia, motywacji i wiary. Czytając tę książkę ma się wrażenie, że choćby nie wiadomo jak źle było, to tylko jakieś doświadczenie, które prowadzi do lepszej chwili, lepszego życia.
Regina Brett niewątpliwie jest czarodziejką słowa. Od jej felietonów wręcz nie można się oderwać. Każdy opowiada o kimś wyjątkowym, o ludziach, dzięki którym życie jest łatwiejsze, lepsze, radośniejsze. O chłopcu, którego rodziców nie było już stać na opłacanie mu czesnego w szkole, a który był przekonany, że pomimo wszystko zostanie neurochirurgiem. O mężczyźnie, który postanowił przebudować cały dom dziewczynce, która w każdej chwili mogła umrzeć. O właścicielce Szaletu Valerie, której motto brzmi "Lej jak z cebra" i która po prostu kocha swoją pracę.
Buzia sama się uśmiecha, gdy czyta się o takich ludziach. Pełnych radości z życia, wdzięcznych za każdy dzień, niosących pomoc innym, nie oczekując nic w zamian. "Jesteś cudem", to książka na dobry i zły humor. To wskazówka jak żyć, by ułatwić życie innym oraz jak pomóc komuś żyć, po prostu będąc przy nim, wspierając swoją obecnością.
Regina Brett jest doskonałym przykładem na wszystko to, o czym pisze w swojej książce. Pokonała raka, przeszła podwójną mastektomię, wypadły jej włosy, nie miała siły by wejść po schodach. Pomimo tego, nigdy nie przestała żyć i pracować, nigdy nie pozwoliła samej sobie się poddać. Obie jej książki są dowodem na to, że człowiek może wszystko, jeśli tylko tego na prawdę chce.
"Jesteś cudem" to już drugi tom niesamowitej energii, który zagości na mojej półce i do którego często będę wracać. Bogu dzięki za Reginę Brett.
To już druga książka Reginy Brett, którą miałam przyjemność przeczytać. Pierwsza: "Bóg nigdy nie mruga" jest światowym bestsellerem i mam nadzieję, ba, jestem o tym przekonana, "Jesteś cudem" pójdzie w jej ślady.
50 lekcji o tym, jak uczynić niemożliwe możliwym. Pięćdziesiąt felietonów pełnych cudownych osób, słów wsparcia, motywacji i wiary. Czytając tę książkę ma się...
2011-01-01
2014
2012-01-01
Warren FitzGerald jest zawodowym wokalistą udzielającym się czynnie w wolontariacie. Jest również podróżnikiem, lotnikiem i smakoszem lodów czekoladowych. Akcja „Krzykacza… z Rwandy” rozgrywa się w Kibuko w Rwandzie, gdzie autor, w ramach wolontariatu, budował centrum zdrowia.
Mała Clementine Habimana w wisienkowej sukience, mieszkająca z rodzicami i bratem Pio w Rwandzie i Ashley Bolt, nauczyciel śpiewu uzależniony od noża do sera, którym wycina sobie na ręce historię bólu. Spotykają się przypadkiem, gdy dziewczynka puka do drzwi jego mieszkania wynajmowanego za 40 funciaków. Co tam robi? Otóż, musiała uciekać ze swojego kraju, bo jej mama była Tutsi, a nie Hutu.
Od tego dnia życie obojga się zmienia. Clementine ma kogoś, kto zapewni jej prawdziwe bezpieczeństwo, a Ashley przestaje uważać nóż za swojego jedynego przyjaciela.
Tak na początek chciałabym wspomnieć o samej Małej Kurce. Współpracuję z tym Wydawnictwem już dłuższy czas i ilekroć dostaję maila z propozycją książki do recenzji, zgadzam się chociażby w ciemno. Nigdy nie zawiodłam się na tych książkach, zawsze są przejmujące i po prostu piekielnie dobre. Bardzo się cieszę, że i "Krzykacz..." potwierdza moją opinię na ten temat.
„Krzykacz z Rwandy”, to bardzo smutna historia, która wycisnęła ze mnie morze łez. To opowieść o bestialstwie, cierpieniu i stracie. O bólu, strachu i niemożności poradzenia sobie z przeszłością. Ale jest też o nadziei, o dziecięcej wierze w człowieka i cuda.
Rozdziały pisane są naprzemiennie przez Ashleya i Clementine. Te, które opowiada dziewczynka, zostały przedstawione jak bajka… bo w bajkach wszystko powinno się skończyć dobrze. Ashley natomiast, niczego nie ubarwia, jego życie jest proste, ale naznaczone cierpieniem, przez pasek od spodni jego ojca, którego ten lał w dzieciństwie.
Niesamowicie mocna książka, głównie o problemach społeczno-politycznych w Rwandzie. Dla czytelników, którzy chcą poznać prawdę i nie boją się płakać. Przepiękna na swój własny, przejmujący sposób.
Warren FitzGerald jest zawodowym wokalistą udzielającym się czynnie w wolontariacie. Jest również podróżnikiem, lotnikiem i smakoszem lodów czekoladowych. Akcja „Krzykacza… z Rwandy” rozgrywa się w Kibuko w Rwandzie, gdzie autor, w ramach wolontariatu, budował centrum zdrowia.
Mała Clementine Habimana w wisienkowej sukience, mieszkająca z rodzicami i bratem Pio w Rwandzie i...
2012-01-01
„Księga ogni” to debiut powieściowy Jane Borodale, który odniósł spory sukces – został przetłumaczony na wiele języków i nominowany do prestiżowej nagrody. Co skłoniło mnie do przeczytania? Wzbudzający zaciekawienie zwiastun, który miałam okazję wam pokazać i wydawnictwo, które jeszcze nigdy mnie nie zawiodło.
Agnes Trussel, to 17-latka mieszkająca z rodziną w stanie Sussex. To nastolatka, która musi uciec z domu, gdyż zaszła w ciążę, a nie chce sprowadzać wstydu na swoich rodziców. Wyrusza więc w podróż do Londynu, a tam udaje jej się przyjąć do pracy, na stanowisko asystentki, u pana Blacklocka, twórcy fajerwerków. Od tego czasu jej sercem rządzi ogień, a w brzuchu rośnie tajemnica, której już wkrótce nie będzie się dało ukryć pod peleryną.
Co mnie urzekło w tej książce? Minimalizm okładki, jak zwykle w przypadku Małej Kurki, przepiękna szata graficzna, która umila czytanie, najbardziej jednak sama opowieść. Historia dziewczynki, która musi stawić czoła problemom, jej codzienne życie w strachu, że pracodawca odkryje tajemnicę, że nie będzie miała się gdzie podziać. Zwyczajne dni, które za sprawą ognia, składników chemicznych i magicznej atmosfery przykuwają do lektury na długi czas. Nie mogłabym nie wspomnieć o ogniu, który jest tam niemal siłą sprawczą, rodzajem hipnozy. I zakończenie – prawdziwe zaskoczenie, niedowierzanie i rodzące się pytania – co? Dlaczego? Jak to możliwe?!
Minusów generalnie nie przewiduję, każdy element był dla mnie dopracowany. Bardzo odpowiadał mi sam czas i miejsce akcji – XVIII w Londyn pełen brudu, nędzy, głodu. Ludność żyje tam w oczekiwaniu na kolejny proces, który zapewni im rozrywkę, plotki szerzą się lotem błyskawicy.
Gorąco polecam. Sięgnijcie po oczyszczającą moc ognia, po niezapomnianą przygodę z Agnes Trussel.
„Księga ogni” to debiut powieściowy Jane Borodale, który odniósł spory sukces – został przetłumaczony na wiele języków i nominowany do prestiżowej nagrody. Co skłoniło mnie do przeczytania? Wzbudzający zaciekawienie zwiastun, który miałam okazję wam pokazać i wydawnictwo, które jeszcze nigdy mnie nie zawiodło.
Agnes Trussel, to 17-latka mieszkająca z rodziną w stanie...
2012-01-01
Pani Bard jest amerykańską dziennikarką i pisarką mieszkającą we Francji. „Lunch w Paryżu”, to jej debiutancka powieść, która jest już bestsellerem m.in. „New York Timesa”. Nic dziwnego, ja zakochałam się w niej bez pamięci już od pierwszego rozdziału.
Jest to historia Elizabeth i jej romansu z Francuzem, Gwendalem, i kuchnią. Zakochana od pierwszego wejrzenia, kobieta przenosi się na stałe do Paryża, wychodzi za mąż i próbuje dostosować się do panujących tam zasad. A inne jest właściwie wszystko – począwszy od porcji jedzenia, serwowanych w francuskich restauracjach, na światopoglądzie Francuzów skończywszy.
„Lunch w Paryżu”, to przede wszystkim smakowity kąsek dla łasuchów. Całość opakowana jest w przepyszne przepisy na różnego rodzaju dania i słodkości (które od razu chciałam przygotować), a także opisy dni spędzonych na gotowaniu, kupowaniu i jedzeniu. Czytałam, a mój żołądek stanowczo domagał się wszystkich pyszności, sygnalizując to głośnym burczeniem. Oczywiście, wszystkie przepisy skrzętnie sobie zanotowałam – po każdym rozdziale autorka wkleja ich kilka, co jest świetnym pomysłem.
Cała historia jest chwytliwa i ciekawa, gdyż unaocznia czytelnikowi, jak zmiana otoczenia wpływa na człowieka, jak trudno jest się przestawić na inną kulturę, jednocześnie pozostając sobą. Paryż, to miejsce, które bardzo chciałabym odwiedzić, a dzięki tej książce, troszkę je poznałam… od kuchni. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się w końcu zawitać tam nie tylko mentalnie, wraz z bohaterami powieści, ale i na własnych nogach. Czuję, że mi się spodoba.
Lekturę polecam ze względu na ciekawą, miejscami nieco reportażową fabułę, dzięki której przyjemnie się czyta, i oczywiście ze względu na pyszności opisywane przez Elizabeth, dla których byłabym w stanie poświęcić dietę.
Pani Bard jest amerykańską dziennikarką i pisarką mieszkającą we Francji. „Lunch w Paryżu”, to jej debiutancka powieść, która jest już bestsellerem m.in. „New York Timesa”. Nic dziwnego, ja zakochałam się w niej bez pamięci już od pierwszego rozdziału.
Jest to historia Elizabeth i jej romansu z Francuzem, Gwendalem, i kuchnią. Zakochana od pierwszego wejrzenia, kobieta...
2014-08-19
2011-01-01
Pani Jagoda, o wdzięcznym pseudonimie Królowa Elfów, jest studentką filologii polskiej. Ja trafiłam na nią, a raczej na jej książkę całkiem przypadkiem, lecz od razu zapragnęłam ją przeczytać. Jednym z powodów były pozytywne recenzje, których kilka przeczytałam. Drugim, było wydanie autorskie, z którym miałam okazję się zapoznać zanim dowiedziałam się, że książkę udało się wydać w Novae Res, z czego ogromnie się cieszę (dodawać nie muszę, że wystarałam się o egzemplarz recenzencki ).
„Milczące słowa” są opowieścią o Zuzannie – studentce, która lubi śpiew oraz o Henry’m Gocie – wampirze. Nie myślcie jednak, że to typowa przeróbka „Zmierzchu” – nic z tych rzeczy! Henry jest okrutny, zimny jak głaz, co prawda ratuje życie Zuzy, ale poza tym ma ją też w głębokim poważaniu, właściwie mógłby ją zabić, co niejednokrotnie dziewczynie udowadnia. „Dziewczyna Gota” zaś, uosabia dziwny i dziki upór, niesamowitą wolę walki i chęć udowodnienia czegoś sobie, albo jemu.
Prócz wampirów, w powieści spotkamy również wilkołaki, elfy oraz Łowców Wampirów, którzy są specjalnie szkolonymi do tego celu ludźmi. Nagromadzeniem fikcyjnych postaci jednak nie zawracałabym sobie szczególnie głowy. Są one potrzebne, odgrywają ważne role, ale równocześnie nie czynią z książki kiczowatej opowiastki.
Jestem SZALENIE zaskoczona, że tak świetna powieść, przez tak długi okres czasu czekała na wydanie. Dziwię, się, że wydawnictwa jej nie rozchwytywały, „Milczące słowa”, bowiem, to całkiem świeże spojrzenie na świat nieśmiertelnych. Czyta się bardzo szybko, akcja wciąga od samego początku, bo nie ma rozwlekłych wstępów, a czytelnik od razu zostaje rzucony na głęboką wodę. Co do zakończenia… jest absolutnie genialne. Nie ma oklepanego love story z happy Endem. Jest za to coś o wiele lepszego, tą tajemnicę zostawiam wam jednak do samodzielnego odkrycia.
Bardzo się cieszę, że udało mi się przeczytać, jeszcze bardziej, że książka doczekała się wydania przez wydawnictwo. Autorce życzę ogromnego sukcesu, na który zasługuje dzięki swojej determinacji i dążeniu do celu. Na jej przykładzie można wykazać, że jak się czegoś bardzo chce, to nie ma takiej góry, której się nie przeniesie.
Każdemu z was polecam „Milczące słowa”, obyście mieli okazję poznać niesamowitego Henry’ego Gota i nagiąć troszkę swoje dotychczasowe wyobrażenie wampira. Wierzę, że wam się spodoba.
Pani Jagoda, o wdzięcznym pseudonimie Królowa Elfów, jest studentką filologii polskiej. Ja trafiłam na nią, a raczej na jej książkę całkiem przypadkiem, lecz od razu zapragnęłam ją przeczytać. Jednym z powodów były pozytywne recenzje, których kilka przeczytałam. Drugim, było wydanie autorskie, z którym miałam okazję się zapoznać zanim dowiedziałam się, że książkę udało się...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-01-01
2013-01-01
Wiliam Paul Young jest pisarzem o bardzo ciekawych korzeniach. Urodził się jako Kanadyjczyk i wychował wśród plemienia z epoki kamiennej żyjącego na Nowej Gwinei, gdzie jego rodzice byli misjonarzami. Jego pierwsza powieść, „Chata”, okazała się międzynarodowym bestsellerem. Szacuje się, że „Rozdroża” pójdą w jej ślady i myślę, że, pomimo iż nie czytałam „Chaty”, mogę się do tej opinii przychylić.
Anthony Spencer, to bardzo bogaty i bardzo egoistyczny człowiek. Jego znajomych można podzielić na tych, którzy chcą się do niego zbliżyć, by czerpać z tego jakieś korzyści i na tych, którzy go nienawidzą, bo zrujnował im życie i karierę. Tony od jakiegoś czasu miewa niepokojące migreny, co nie martwi go do czasu, gdy… zapada w śpiączkę i „budzi się” w innym świecie. Ma okazję bliżej poznać tam Jezusa, który uświadamia mu, jak daleko zatracił w sobie wszystko to, co dobre. Jak odsunął od siebie bliskich, jak zamknął się za murem kłamstwa i samolubności. Mimo wszystkich złych rzeczy, mężczyzna dostaje od Taty Boga drugą szansę – w dosyć nietypowy sposób wraca na ziemię, by znaleźć osobę, której uratuje życie.
„Rozdroża”, to książka niezwykła. Z jednej strony można by o niej powiedzieć, że jest bardzo przesiąknięta religią, te wszystkie chrześcijańskie symbole, osoby. Z drugiej zaś, ta oprawa nie jest najważniejsza. Chodzi o przesłanie – człowiek nigdy nie jest sam i nigdy też nie jest za późno na to, by naprawić wyrządzone przez siebie krzywdy.
Wykreowany przez autora świat „pomiędzy”, jest prostym odwzorowaniem duszy człowieka. To od niego zależy, czy będzie to rajski ogród, czy ruina. Nie trzeba mieć wybujałej wyobraźni, żeby w ekspresowym tempie przenieść się do krainy „Rozdroży”.
Bardzo spodobali mi się bohaterowie. Jezus był uosobieniem dobroci i bezpieczeństwa, Babka figlarką gotową pomóc w każdej sytuacji, a Tata Bóg, choć obecny tylko przez chwilkę, był zaprzeczeniem wszystkich wyobrażeń, a jednocześnie był… niewiarygodną jasnością. Z „ludzich” bohaterów najbardziej pokochałam Cabby’ego, chłopca chorego na Zespół Downa, który trudne do zrozumienia sprawy przekładał na swój prosty i cudowny sposób.
Powieść Younga, zajmie u mnie wysokie miejsce. Czasem tak smutna, że nie sposób się nie rozpłakać, czasem zabawna. Przede wszystkim przepełniona prostą nadzieją i ufnością. Co by się nie działo, nigdy nie zostajesz sam. Zawsze masz przy sobie kogoś, kto cię kocha i kto zrobi wszystko, żebyś czuł się bezpieczny. Gorąco polecam!
Wiliam Paul Young jest pisarzem o bardzo ciekawych korzeniach. Urodził się jako Kanadyjczyk i wychował wśród plemienia z epoki kamiennej żyjącego na Nowej Gwinei, gdzie jego rodzice byli misjonarzami. Jego pierwsza powieść, „Chata”, okazała się międzynarodowym bestsellerem. Szacuje się, że „Rozdroża” pójdą w jej ślady i myślę, że, pomimo iż nie czytałam „Chaty”, mogę się do...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-01-01
Janusz Leon Wiśniewski jest doktorem informatyki i doktorem habilitowanym chemii. Wszystkie książki jego autorstwa trafiły na listy bestsellerów, dodatkowo „S@motność w sieci” została również zekranizowana.
Zacznę może od tego, że jestem autentycznie dumna, iż mamy w Polsce pisarza, który tak przepięknie opowiada o współczesnej miłości. Bo jego książka, to właśnie opowieść o miłości, która rozwija się poprzez ICQ i chat. Od dawna, bowiem wiadomo, że przez Internet łatwiej jest się otworzyć przed drugą osobą. To historia o tym, że cały weekend można spędzić czekając na e-mail od ukochanej i słowa „Jakubku, tęskniłam za Tobą”. Że można pisać o tym, o czym nigdy nikomu by się nie powiedziało prosto w oczy.
Zatracałam się w tej książce całkowicie. Czytałam w autobusach i kompletnie nic do mnie nie docierało. Gdy musiałam przerwać lekturę, zdarzały się momenty, kiedy długo próbowałam przywrócić się do rzeczywistości, przestać działać, jakbym była w innym świecie.
Choć jest to książka o miłości, jest bardzo smutna. Cierpiałam wraz z Jakubem, płakałam, bo życie często jest tak niesprawiedliwe i zabiera nam to, co kochamy najbardziej.
„Jest taki moment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać”
Pierwszy raz zdarzyło mi się aż tak wczuć w lekturę i chociaż historia może wydawać się nierealistyczna i mocno przerysowana, to mnie osobiście zachwyciła. Równocześnie nabrałam też ochoty na zobaczenie filmu, jestem ciekawa, czy odda nastrój powieści, czy tak samo obudzi we mnie burzę emocji, skłoni do jakiejś refleksji.
Polecam, polecam, polecam! Jestem pewna, że jeszcze do niej wrócę, że nie zapomnę tych przesyconych smutkiem, ale jakże prawdziwych cytatów. Powtórzę raz jeszcze, jestem dumna, że tak dobry pisarz jak Janusz Leon Wiśniewski, stanął na mojej drodze. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się i na waszej.
„Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie…”
Janusz Leon Wiśniewski jest doktorem informatyki i doktorem habilitowanym chemii. Wszystkie książki jego autorstwa trafiły na listy bestsellerów, dodatkowo „S@motność w sieci” została również zekranizowana.
Zacznę może od tego, że jestem autentycznie dumna, iż mamy w Polsce pisarza, który tak przepięknie opowiada o współczesnej miłości. Bo jego książka, to właśnie opowieść...
2013-01-01
2012-01-01
Kathryn Stockett urodziła się i wychowała w Jackson, w stanie Missisipi. Jej powieść osadzona jest właśnie w tej okolicy, a impulsem do jej napisania była szczególna więź łącząca pisarkę z jej pomocą domową Demetrie.
Skeeter wraca do domu po studiach. Jest przygnębiona, bo wszystkie jej koleżanki dawno temu wyszły za mąż, a ona nadal nie znalazła tego jedynego. Do tego nie ma pracy, o której marzyła - pisarki, a jej matka ciągle utyskuje na omówiony już brak mężczyzny w życiu córki.
Aibileen, to czarna służąca pracująca u Elizabeth - przyjaciółki Skeeter. Jest mądra, godna zaufania i wzorowo potrafi wychowywać dzieci. Nic więc dziwnego, że robi jej się cokolwiek smutno, gdy jej pracodawczyni postanawia wybudować dla niej osobną toaletę w garażu, gdyż kolorowi podobno przenoszą choroby.
Jest jeszcze Minny, która z powodu swojej niewyparzonej buzi już 19 razy musiała zmieniać pracę. Minny jest świetną kucharką, ale czy ktoś zaryzykuje zatrudnienie jej u siebie tylko ze względu na ciasto karmelowe jej autorstwa, które ponoć nie ma sobie równych?
Co łączy te trzy kobiety? Pewnego dnia, przez wzgląd na swoją służącą, która nagle zniknęła, Skeeter postanawia napisać książkę na temat kolorowych służących. Ryzykując nawet życiem, Aibileen otwiera się przed białą kobietą i opowiada jej jak to jest być czyjąś służącą. Kolorową służącą.
"Służące", to wbrew pozorom powieść pełna ciepła i humoru, którego dostarcza czytelnikowi przede wszystkim niewyparzona buzia Minny. Z drugiej strony, pod tą warstewką sielanki kryje się smutek i obawa przed najgorszym. Aibileen pomaga Skeeter wiedząc, że gdy ludzie dowiedzą się kim są służące, które ośmieliły się zabrać głos, zniszczą ją za sam pomysł, tak jak to zrobili z wnukiem jednej z sąsiadek, którego oślepiono za to, że skorzystał z niewłaściwej toalety.
"Służące", to opowieść o tym jak trudno jest być czarną osobą, jak ciężko czasem znosić ludzi, którzy płacąc grosze wymagają cudów, którzy oczerniają na oczach koleżanek i wydaje im się, że czarni są na tyle głupi, by nawet tego nie zauważyć.
Moje serce zdobyły przede wszystkim Aibileen i Minni, przyjaciółki, które bardzo się od siebie różnią, ale tworzą świetny duet. Minni jest taką szaloną Murzynką, kobietą, która nie boi się powiedzieć co myśli, chociaż później musi żałować swoich pochopnie wypowiedzianych słów. Jest też świetną matką, która doskonale radzi sobie z kilkorgiem dzieci i nigdy nie opada z sił. Aibileen natomiast jest w tej parze tą zrównoważoną, trzymającą emocje na wodzy i nie pokazującą jak bardzo czasem bolą ją opinie jej białej pani. Koniecznie dodać tutaj trzeba oryginalne słownictwo pań, które zostało zachowane i jeszcze mocniej podkreślało ich... inność.
Przeczytałam tę powieść na prawdę ekspresowo, czasem śmiejąc się do rozpuku, innym razem dumając nad nieszczęściem ludzi. Nie jestem rasistką i nie rozumiem rasizmu, dla mnie po prostu liczy się człowiek. I na prawdę cieszyłabym się mogąc znać tak wspaniałe osoby, jakie wykreowała Kathryn Stockett. Śmiało, poznajcie je i wy.
Kathryn Stockett urodziła się i wychowała w Jackson, w stanie Missisipi. Jej powieść osadzona jest właśnie w tej okolicy, a impulsem do jej napisania była szczególna więź łącząca pisarkę z jej pomocą domową Demetrie.
Skeeter wraca do domu po studiach. Jest przygnębiona, bo wszystkie jej koleżanki dawno temu wyszły za mąż, a ona nadal nie znalazła tego jedynego. Do tego nie...
2012-01-01
Jennifer Clement studiowała literaturę angielską, literaturę francuską i antropologię. Jej dzieła przetłumaczono na jedenaście języków, a jej nazwisko znalazło się wśród pisarzy współczesnych w zbiorze dokumentującym prace „cieszące się największym uznaniem w świecie literatury”.
„Trucizną mnie uwodzisz”, to już druga książka, którą miałam okazję przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mała Kurka. Wprost nie mogłam się jej doczekać, taka byłam ciekawa cóż to będzie.
Zacznę jednak od krótkiej prezentacji fabuły. Główna bohaterka, Emily Neale, mieszka z ojcem w Mexico City, zajmuje się kolekcjonowaniem opisów kobiet-morderczyń, zna życiorysy każdego ze świętych i pomaga w sierocińcu im. Świętej Róży z Limy. Jej życie zmienia się, gdy do domu sprowadza się praktycznie nieznajomy kuzyn, Santiago. Jakie sekrety skrywa ten dziwny członek rodziny?
Po pierwsze, muszę pochwalić szatę graficzną. Uwielbiam Małą Kurkę, za taką piękną oprawę ich książek. Podobnie było z „Siostrzycą”. Dzięki takiej okładce, książka wiele zyskuje w moich oczach.
Po drugie – fabuła. Początkowo nie wzbudzała we mnie zbyt silnych emocji. Nie widziałam związku między nią, a faktami dotyczącymi morderczyń, które to wplecione zostały pomiędzy rozdziałami. Później wszystko nabrało wyrazistości i czytałam z sercem bijącym jak dzwon. Nie liczyło się nic innego, ta powieść bije magnetyzmem.
Język jest specyficzny. Trzeba się do niego przyzwyczaić, ale jak już się to zrobi, to później człowiek łapie się na tym, że nawet myśli w podobny sposób.
Bohaterowie bardzo zróżnicowani. I dobrze! Największą sympatią zapałałam zdecydowanie do Matki Agaty, której nie da się nie lubić. I myślę, że nie tylko ja mam takie zdanie. Najmniej polubiłam Santiego. Myślę, że było to zamierzone. To taki typ, którego ciężko rozgryźć, czytelnik od samego początku ma wrażenie, że coś jest z nim nie tak jak powinno być.
Komu mogę polecić? Każdemu bez wyjątku. Dawno nie czytałam takiej książki. Nie potrafię opisać wrażenia, jakie na mnie zrobiła.
„Kobieto, bogini
Trucizną spojrzenia mnie uwodzisz
Kobieto, rozsiewasz wokół woń
Kwitnącej pomarańczy”
Jennifer Clement studiowała literaturę angielską, literaturę francuską i antropologię. Jej dzieła przetłumaczono na jedenaście języków, a jej nazwisko znalazło się wśród pisarzy współczesnych w zbiorze dokumentującym prace „cieszące się największym uznaniem w świecie literatury”.
„Trucizną mnie uwodzisz”, to już druga książka, którą miałam okazję przeczytać dzięki...
Ostatnimi czasy jednym z moich ulubionych motywów jest ten o aniołach. „Angelologia” znajdowała się na mojej liście od dosyć dawna, ucieszyłam się więc, dostrzegając ją na półce w bibliotece.
Główną bohaterką powieści jest Ewangelina, siostra mieszkająca w zakonie Świętej Róży. Wydaje jej się, że dzięki posłudze klasztornej jej życie będzie biegło utartym torem, według schematu dnia. Zmienia się to jednak, gdy do klasztoru przybywa list z prośbą o wgląd do archiwum biblioteki Świętej Róży – podobno znajdują się tam listy od Abby Rockefeller do ksieni Innocenty. Co może łączyć obie kobiety? Z prośbą o wyjaśnienie Ewangelina uda się do siostry Celestyny. Dowie się tam rzeczy, o których nigdy wolałaby nie usłyszeć. Co zakonnica może mieć wspólnego z angelologami? I jakie zadanie przypadnie w udziale jej, Ewangelinie?
Powieść jest wielowątkowa, nie sposób wspomnieć o nich wszystkich. Czytelnik zostaje wrzucony w wir głębokich retrospekcji, które pozwalają wgryźć się w temat. Bohaterów również jest stosunkowo dużo, a każdy z nich odgrywa w fabule istotną rolę.
Co ciekawe, same anioły w „Angelologii” ukazane są w sposób negatywny. Są to nefilimowie, dzieci ludzkich kobiet i aniołów, istoty, które za wszelką cenę chcą zdobyć przedmiot, który da im władzę nad rodzajem ludzkim – legendarną lirę. Rolą angelologów jest zdobycie instrumentu i zniszczenie go, zanim będzie za późno.
„Angelologia” to książka nie tylko dla fanów aniołów, choć ci z pewnością będą nią zachwyceni. Przede wszystkim jest to powieść bardzo dynamiczna, pełna zwrotów akcji i owiana tajemnicą. Można się z niej również wiele dowiedzieć na temat samego rodowodu aniołów, legend ich dotyczących, różnych ciekawostek.
Ja czytałam z wypiekami na twarzy, bo nie sposób się od niej oderwać. Fabuła jest połączona z faktami historycznymi w taki sposób, że wiedzę przyjmuje się z największą przyjemnością. Gorąco polecam, warto.
Ostatnimi czasy jednym z moich ulubionych motywów jest ten o aniołach. „Angelologia” znajdowała się na mojej liście od dosyć dawna, ucieszyłam się więc, dostrzegając ją na półce w bibliotece.
więcej Pokaż mimo toGłówną bohaterką powieści jest Ewangelina, siostra mieszkająca w zakonie Świętej Róży. Wydaje jej się, że dzięki posłudze klasztornej jej życie będzie biegło utartym torem, według...