rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Kilkanaście godzin, po lekturze, nie wiem o czym tak właściwie jest ta książka. Moja konfuzja wzmaga się jeszcze bardziej, bo sam autor, chyba też nie ma o tym pojęcia. Odnoszę jedynie wrażenie, że to jakaś osobliwa hybryda: publicystyczny hołd oddany Czechom, Słowakom i ich historii, połączony z tęsknotą za młodzieńczymi latami autora, niebezpiecznie ocierającą się o egotyzm i jakieś kuriozalne studium zła. Nadal przecieram oczy, nie tyle z przemęczenia od czytania, bo książkę czyta się szybko, ile ze zdumienia, że pozycja ta dostała prestiżową nagrodę Goncourtów. No dobrze, może i za debiut, ale jak pomyślę, że kiedyś kapituła tego konkursu przyznała laury także, przywoływanym przez Bineta, doskonałym „Łaskawym”, to mam ochotę wysadzić się granatem jak czeski cichociemny.

Nie tak dawno, oglądałem bardzo sprawnie zrealizowaną produkcję filmową. Jest nią „Antropoid”, film fabularny, który swoją premierę miał w zeszłym roku. Szukałem czegoś, świeżego w literaturze faktu, na temat zamachu na Heydricha. Czegoś co uzupełni moją wiedzę, a czego z przyczyn oczywistych zabrakło w produkcji kinowej. W moje ręce wpadło HHhH i … bardzo się zawiodłem.

Już sama konstrukcja książki jest dla mnie nieporozumieniem. W dużym skrócie - wygląda ona jakoś pokracznie. Autor sugeruje np. na początku, iż nie będzie to praca historyczna, bo nie ma takich ambicji i chęci, po czym rozwodzi się przez ponad sto stron nad tłem dziejowym, sięgając aż do czasów średniowiecza. Mamy tutaj też i inne ciekawostki. Np. jakąś próbę analizy sytuacji Gabcika, Kubisa, ruchu oporu, terroru w Pradze, a w międzyczasie czytamy, że autor rozstał się ze swoją dziewczyną i jest mu źle… To straszne i współczuję mu ogromnie, ale czy Heydrich, Chamberlain, inni negatywni bohaterowie, są w istocie winni jego niepowodzeniom miłosnym?

Nie chce mi się pastwić dalej nad tym co napisał Binet. Może i jestem dyletantem, który nie dostrzega tego, że tak jak istnieje powieść i antypowieść, są też inne, stojące do siebie w kontrze, nowe gatunki literackie. Jeśli tak, to dzieło francuskiego pisarza należy postrzegać chyba w kategoriach anty-reportażu, gdzie "anty" jest, niestety, przy samym reportażu słowem-olbrzymem.

Kilkanaście godzin, po lekturze, nie wiem o czym tak właściwie jest ta książka. Moja konfuzja wzmaga się jeszcze bardziej, bo sam autor, chyba też nie ma o tym pojęcia. Odnoszę jedynie wrażenie, że to jakaś osobliwa hybryda: publicystyczny hołd oddany Czechom, Słowakom i ich historii, połączony z tęsknotą za młodzieńczymi latami autora, niebezpiecznie ocierającą się o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie miałem, jak dotąd, okazji spijać literatury o tak wspaniale skonstruowanej ironicznej narracji. Pierwszy tom Kronik, to absolutnie arcydzieło w swoim gatunku. Choć Słonimski zajmował się przede wszystkim tematami poważnymi, jego sarkastyczne pióro tnie i dźga ostrzej niż niejedna ułańska szabla, którą notabene, jako zdeklarowany pacyfista, się brzydził.
Ale nie tylko rechot, przy obnażaniu naszych narodowych potworków, towarzyszył mi podczas czytania jego felietonów. Z kolejnymi stronami, wyłaniają się spomiędzy akapitów złowrogie widma, podnoszące łeb również teraz, przed którymi Słonimski bił w dwudziestoleciu na alarm: ksenofobia, a zwłaszcza antysemityzm, militaryzacja i w konsekwencji parcie do konfliktów zbrojnych, obłuda elit czy wreszcie tłamszenie demokracji. Jakże to niepokojąco współczesne.
Nie wiem co mnie czeka w tomach drugim i trzecim, ale po lekturze pierwszej części wiem jedno: cholernie żałuję, że nigdy nie dostąpię zaszczytu bycia wyśmianym przez Słonimskiego.

Nie miałem, jak dotąd, okazji spijać literatury o tak wspaniale skonstruowanej ironicznej narracji. Pierwszy tom Kronik, to absolutnie arcydzieło w swoim gatunku. Choć Słonimski zajmował się przede wszystkim tematami poważnymi, jego sarkastyczne pióro tnie i dźga ostrzej niż niejedna ułańska szabla, którą notabene, jako zdeklarowany pacyfista, się brzydził.
Ale nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mało jest dawnej Łodzi w literaturze pięknej. Cieszy więc, że powoli zapełnia się ta luka, zwłaszcza na półce z książkami przetłumaczonymi z jidisz. W tym języku porozumiewała się ponad 1/3 przedwojennego miasta fabryk, więc nie dziwi, że Łódź wydała na świat sporą grupę literatów, piszących w tej mowie. Dobrze, że zaczynają być wreszcie odkurzani. Sam Rabon uznawany jest dzisiaj jako najwybitniejszy z nich.
Książka, to niedokończona powieść. Nie wiadomo czy powstał rękopis drugiego tomu oraz czy autor planował go w ogóle wydać i to jest największy zawód dla kogoś, kogo fabuła wciągnie.
Rabon dość sugestywne opisuje łódzkie Bałuty (a właściwie niewielki ich fragment) i życie tamtejszego, żydowskiego proletariatu. Biedni robotnicy, drobni handlarze, różnorakie cwaniaczki, prostytutki, złodzieje. W takim środowisku dorasta młody chłopak Josel, który z dnia na dzień jest zmuszony do stania się mężczyzną. Ciężkie to zderzenie z rzeczywistością.
Mocną stroną, jak dla mnie, są naturalistyczne opisy (trochę przypominały mi Germinal Zoli). Scena walki bezpańskich psów z pijaną chuliganerią, na długo zapada w pamięć.
Dobra to książka, ale niedosyt jednak pozostaje. Kiedy oswajasz się już z bohaterem i widzisz, że ma już za sobą rytualne przejście w dorosłość, opowieść nagle się urywa. Szkoda...

Mało jest dawnej Łodzi w literaturze pięknej. Cieszy więc, że powoli zapełnia się ta luka, zwłaszcza na półce z książkami przetłumaczonymi z jidisz. W tym języku porozumiewała się ponad 1/3 przedwojennego miasta fabryk, więc nie dziwi, że Łódź wydała na świat sporą grupę literatów, piszących w tej mowie. Dobrze, że zaczynają być wreszcie odkurzani. Sam Rabon uznawany jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Garść podstawowych, ale i bardzo przydatnych rad dla tych co zawsze chcieli zacząć, a nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Niby same "oczywiste oczywistości", ale jakże cenne i klarownie przedstawione. Zabrałem tę książkę w jedną ze swoich podróży i dzięki niej wiem już, że zamknięte drzwi faktycznie działają. Może na zasadzie autosugestii, ale działają. Plus garść faktów z życia mistrza.

Garść podstawowych, ale i bardzo przydatnych rad dla tych co zawsze chcieli zacząć, a nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Niby same "oczywiste oczywistości", ale jakże cenne i klarownie przedstawione. Zabrałem tę książkę w jedną ze swoich podróży i dzięki niej wiem już, że zamknięte drzwi faktycznie działają. Może na zasadzie autosugestii, ale działają. Plus garść faktów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To moje pierwsze spotkanie z prozą Weżinowa i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Książka to zbiór opowiadań, które autor popełnił w latach 60tych, a więc w dobie głębokiej żiwkowszczyzny. Tematy niby mało oryginalne, to wszystko gdzieś już w literaturze było, a mimo tego świat, a zwłaszcza portrety bohaterów, autor kreśli niezwykle ciekawie. Warto przekonać się jak wyglądała Bułgaria w czasach głębokiego komunizmu, zwłaszcza w kontekście codziennych ludzkich postaw, a w szczególności ówczesnych bułgarskich elit.

To moje pierwsze spotkanie z prozą Weżinowa i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Książka to zbiór opowiadań, które autor popełnił w latach 60tych, a więc w dobie głębokiej żiwkowszczyzny. Tematy niby mało oryginalne, to wszystko gdzieś już w literaturze było, a mimo tego świat, a zwłaszcza portrety bohaterów, autor kreśli niezwykle ciekawie. Warto przekonać się jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mało jest współczesnych książek w języku polskim, traktujących o wydarzeniu będącym preludium II Wojny Światowej. Historiografia peerelowska zrobiła wielką krzywdę tematyce wojny domowej w Hiszpanii. Nachalna apoteoza stalinowców, wrzuconych razem do jednego worka z siłami demokratycznymi, które walczyły z Legionem Condor, ochotnikami z Mussoliniego czy frankistami, spowodowała, że temat ten, po 1989 roku, był traktowany niczym zgniłe jajo i musiał się w Polsce zdecydowanie "odleżeć". Pojedyncze, wartościowe pozycje, które ukazały się przez ten czas na polskim rynku, takie jak chociażby opracowanie J.E. Galana (Niewygodna historia wojny domowej), czy wcześniejsze wspomnienia J.Hibnera (Życie niepokorne), to jednak nadal jedynie kropla w morzu. Brak ciągle wartościowego, świeżego, opracowania, biorącego na warsztat udział w tym konflikcie polskich ochotników. Dlatego też książka Steina, warta jest aby się z nią zapoznać. Nie jest to dzieło porywające literacko, ale stanowi doskonałe studium umysłu zniewolonego, wyzwalającego się z komunistycznego ukąszenia kosztem potężnego, psychicznego kaca. Pokazuje też, wbrew temu co piszą współcześni, prawicowi publicyści, że Brygady Międzynarodowe, to nie tylko agenci Kominternu i degeneraci z polskiej bezpieki, ale również prości idealiści z całego świata, dostrzegający zagrożenie jakim był faszyzm.

Mało jest współczesnych książek w języku polskim, traktujących o wydarzeniu będącym preludium II Wojny Światowej. Historiografia peerelowska zrobiła wielką krzywdę tematyce wojny domowej w Hiszpanii. Nachalna apoteoza stalinowców, wrzuconych razem do jednego worka z siłami demokratycznymi, które walczyły z Legionem Condor, ochotnikami z Mussoliniego czy frankistami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To chyba pierwsza (obok Fabryki muchołapek - Andrzeja Barta), tak intymna i pełna metafizycznych dygresji książka o łódzkim getcie. Galeria postaci jaką przedstawia Rosenberg i co najważniejsze soczysty opis każdej z nich sprawia, że ludzie Ci, miejsca w których żyli, na kartach tej książki dosłownie ożywają. Kreślony pejzaż traumy i utraconej młodości, naniesiony na topografię "miasta o bezwodnej rzece", jest poruszający i osobliwy. Pełno tu talmudycznej mądrości, którą autor, mimo swoich agnostycznych przekonań przywołuje, dla wytłumaczenia, niewytłumaczalnego wręcz, krwawego absurdu, jakim był Holocaust - upadek zachodniej cywilizacji i wszelkich wartości, jakie społeczeństwo europejskie przez wieki wykształciło i z których było dumne.
Pomimo że są to pięknie napisane wspomnienia, nie jest to łatwa do strawienia literatura. Dobrym przygotowaniem, będzie chyba dla czytelnika, poznanie wcześniej realiów getta, z surowych w swym opisie Dzienników - Dawida Sierakowiaka, bądź Biednych ludzi z miasta Łodzi - Steva Sem - Sandberga.
Świeżo po przeczytaniu tej ostatniej pozycji, poszedłem w Łodzi na samotny spacer po Bałutach. Przemierzając ulice: Limanowskiego, Lutomierską, Gnieźnieńską, Plac Kościelny, miałem przed oczami obrazy z książki niczym retrografie, stworzone ze starych i nowych zdjęć, nałożonych na siebie. Być może wybiorę się tam kolejny raz, żeby przekonać się, czy w bramach, klatkach schodowych i zaułkach nie słychać gdzieś głosów: Gerszona Rosenberga, Michała Rosza, Białego Chaskiela, czy innych bohaterów książki Rosenberga.

To chyba pierwsza (obok Fabryki muchołapek - Andrzeja Barta), tak intymna i pełna metafizycznych dygresji książka o łódzkim getcie. Galeria postaci jaką przedstawia Rosenberg i co najważniejsze soczysty opis każdej z nich sprawia, że ludzie Ci, miejsca w których żyli, na kartach tej książki dosłownie ożywają. Kreślony pejzaż traumy i utraconej młodości, naniesiony na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Choć literacko sama książka nie porywa i pełno w niej propagandowej nowomowy doby PRLu, to jest to niezwykle cenne świadectwo osoby, która przeszła przez piekło więzienia/obozu na łódzkim Radogoszczu. Wstrząsające historie więźniów, opis niesamowitego bestialstwa ich oprawców, sprawiają, że czytając tę krótką książeczkę, cierpnie skóra. Potrzeba więcej historii o tym miejscu, zwłaszcza w nowym opracowaniu.

Choć literacko sama książka nie porywa i pełno w niej propagandowej nowomowy doby PRLu, to jest to niezwykle cenne świadectwo osoby, która przeszła przez piekło więzienia/obozu na łódzkim Radogoszczu. Wstrząsające historie więźniów, opis niesamowitego bestialstwa ich oprawców, sprawiają, że czytając tę krótką książeczkę, cierpnie skóra. Potrzeba więcej historii o tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Musze przyznać, że to jedna z lepszych rzemieślniczo książek o alternatywnej historii Polski, których w ostatnim czasie mamy spory wysyp na rynku wydawniczym. Na uwagę zasługuje dobre przygotowanie merytoryczne autora w dziedzinie historii wojskowości i nieźle skonstruowana fabuła. Obie książki (Burza i Pętla) czyta się przyjemnie. Godne podkreślenia jest, że V. Wolff nie uległ zupełnie ułańskiej fantazji pozbawionej realizmu. Obawiałem się początkowo jakiś opisów "Karasi "i PZL-11 masakrujących dziesiątkami nowoczesne samoloty wroga, ale na szczęście autor oszczędził czytelnikom takich fantazmatów, po których każdy miłośnik wojskowości popukałby się w czoło. Kilka wątków jest trochę podkręconych, zapewne w ramach ukłonu wobec oręża polskiego, ale nie rażą one aż tak bardzo.

Jednak, aby książka była bardzo dobra, brakuje mi w niej porządnie opisanego backgroundu. Nie mamy tu zbyt wiele rysów codzienności ówczesnej Polski, a szkoda. Rozumiem, że nie to było intencją pisarza, ale momentami wydarzenia na froncie wydawały mi się oderwane od codziennej rzeczywistości. Wojna to przecież nie tylko zmagania malowanych chłopców w czołgach i samolotach. Szkoda również, że wraz z działaniami militarnymi, brak jest szerszego potraktowania innego, nie mniej interesującego frontu zmagań międzynarodowych - dyplomatycznego. Poważniejsze potraktowane meandrów polityki międzynarodowej, dodałyby dramaturgii fabule. Ogólnie książka jest godna polecenia, zwłaszcza dla miłośników historycznego gdybania.

Musze przyznać, że to jedna z lepszych rzemieślniczo książek o alternatywnej historii Polski, których w ostatnim czasie mamy spory wysyp na rynku wydawniczym. Na uwagę zasługuje dobre przygotowanie merytoryczne autora w dziedzinie historii wojskowości i nieźle skonstruowana fabuła. Obie książki (Burza i Pętla) czyta się przyjemnie. Godne podkreślenia jest, że V. Wolff nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do tej pory wątek francuskich weteranów Wielkiej Wojny, znany mi był w literaturze jedynie, szczątkowo z książek Blaise Cendrarsa (Odcięta ręka) i oczywiście L.F. Celine'a. Obraz jaki się z nich wyłaniał, był ponury i przygnębiający, toteż powątpiewałem, mimo "łotrzykowskiej" etykiety jaką opatrzył wydawca dzieło Lemaitre'a, w prawdziwie porywającą akcję. Wyrośnięty na polskiej literaturze rozliczeń, w tak trudnej i traumatycznej tematyce, spodziewałem się raczej bolesnego rozrachunku z przeszłością , swoistego oskarżenia Francji przez Francuza, a nie porządnie skonstruowanej sensacyjnej fabuły i to jest wielka zaleta tej książki. Intryga pochłania od pierwszych stron, być może dzięki doświadczeniu autora w budowaniu kryminałów, z czego jest przecież najbardziej znany.
Wielka Wojna i jej okolice wróciły, dzięki stuleciu jej wybuchu, jako pole eksploracji współczesnych intelektualistów. Znów pytamy o kondycje moralną człowieka i granice jego wytrzymałości na cierpienie. Dotykamy istoty sensu wojny i jej skutków czytając i słuchając o Verdun, Sommie czy Gallipoli, w czasach, które znów wydają się niepokojąco militarne. W stulecie Wojny odkurzamy więc książki Remarque'a, Haska, Rembeka, Hemingwaya. Pojawiają się nowe opracowania historyczne Chwalby czy Borodzieja/Górnego. Ten trend jest widoczny i dobrze, bo wypełnia pewną powstałą dawno lukę. W kontekście świetnej książki Lemaitre'a czekam na podobne literackie cacko z polskim backgroundem. Tutaj teren jest nadal dziewiczy i daje pisarzom pole do popisu.

Do tej pory wątek francuskich weteranów Wielkiej Wojny, znany mi był w literaturze jedynie, szczątkowo z książek Blaise Cendrarsa (Odcięta ręka) i oczywiście L.F. Celine'a. Obraz jaki się z nich wyłaniał, był ponury i przygnębiający, toteż powątpiewałem, mimo "łotrzykowskiej" etykiety jaką opatrzył wydawca dzieło Lemaitre'a, w prawdziwie porywającą akcję. Wyrośnięty na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To moja druga książka Łukasza Orbitowskiego jaką miałem okazję przeczytać. O ile Szczęśliwą Ziemię czytałem sobie, dla całkowitej rozrywki (i nie zawiodłem się), o tyle za Widma zabierałem się już z pewnym niepokojem. Zdążyłem już polubić autora za styl i budowanie fabuły w opowieści grozy, ale porywanie się na historię Polski, zwłaszcza Powstania Warszawskiego, to już wyższa szkoła jazdy, zwłaszcza, że wielu pisarzy połamało sobie już na tym zęby, tworząc miałkie lub zwyczajnie nudne, patetyczne gnioty. Niepokoiłem się więc o imć Orbitowskiego.

Z ulgą stwierdzam jednak, że wyszedł z próby tej obronną ręką. Mimo, że jest to literacka historia alternatywna, to cieszę się, że nie popłynął, tak jak wielu współczesnych, w to co Krzysztof Varga nazwał kiedyś w swoim felietonie o pisaniu w ramach "co by było gdyby" - polskim "polerowaniem łosia". Nie ma więc w książce fantastycznych wizji powstańców odpierających, wespół z Niemcami, oddziały Armii Czerwonej (Wolski). Nie ma też czołgów Twardy dających łupnia niemieckim Tygrysom (Ciszewski). Jest za to szara poststalinowska Polska, ale z niezburzoną Warszawą i niewyrżniętym kwiatem młodego pokolenia, które mimo, że los dał mu drugą szansę, nie bardzo radzi sobie w nowej rzeczywistości. Traktuje to jako wkład autora w trwającą dyskusję o sens powstania. Kontestuje wyraźnie pogląd, że Polska bez Powstania byłaby inna, lepsza. Nie mamy, zgodnie z wizją którą kreśli na kolejnych stronach, żadnej pewności, że Baczyński, byłby nowym Miłoszem, a inni AKowcy - elitą moralna czy siłą przewodnią narodu. Nikt nie może zagwarantować, że wielu z nich nie stałoby się wykolejeńcami, pijakami, czy zwykłymi sprzedawczykami. Autor wytrwale udowadnia, że historia i tak rządzi się własnymi prawami, które pozwalają jej zatoczyć swoje koło.

Tak na dobrą sprawę traktowałem wątek fantastyczny zupełnie drugorzędnie. Złapałem się na tym, że gdyby nie wyjaśnił do końca, kto, jak i po co zmienił bieg historii, wcale nie byłbym z tego powodu niedopieszczony. Widać wyraźnie, że nie o to się Orbitowskiemu rozchodziło.

I za ten nieszablonowy i kręty szlak do refleksji nad losami kraju mu dziękuję.

To moja druga książka Łukasza Orbitowskiego jaką miałem okazję przeczytać. O ile Szczęśliwą Ziemię czytałem sobie, dla całkowitej rozrywki (i nie zawiodłem się), o tyle za Widma zabierałem się już z pewnym niepokojem. Zdążyłem już polubić autora za styl i budowanie fabuły w opowieści grozy, ale porywanie się na historię Polski, zwłaszcza Powstania Warszawskiego, to już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szczepan Twardoch nadal trzyma formę. Wieczny Grunwald ukazał, według mnie, skalę jego talentu literackiego, Morfina stała się kamieniem milowym twórczości, a Drach ugruntował wysoką pozycję wśród najlepszych pisarzy polskich młodego pokolenia.

Drach nie jest książką tak bardzo przyjazną dla czytelnika, jaką jest relatywnie Morfina. Jednak przedarcie się przez ową specyficzną konstrukcję narracji i czasu, choć na początku wymaga to pewnej wytężonej koncentracji sprawiało mi, wraz z kolejnymi pochłoniętymi stronami, wielką przyjemność. Kod jaki zastosował autor, tylko pozornie jest karkołomny, bo klucz do jego odszyfrowania, powinniśmy bez problemu odszukać dosyć szybko.

Jest to historia śląskiej rodziny, choć nie jest to typowa saga, ułożona w porządku chronologicznym. I w tej niekonwencjonalności, tkwi chyba wielka wartość. Natłok postaci, żyjących na przestrzeni stu lub nawet kilkuset lat, niejednokrotnie umieszczonych na jednej stronie, choć może początkowo wydawać się chaotyczny ma swój logiczny sens. Wszystko doskonale się zazębia, a finał książki jest tego najlepszym przykładem.

Autor kolejny raz umiejętnie i sprawnie porusza się pośród faktów historycznych, żonglując nimi w sposób istotny dla fabuły, ale bez budowania poczucia, że jest to zabieg sztuczny, obliczony jedynie stworzenie pozy interdyscyplinarnego autora-eksperta. Może jedynie opisy broni strzeleckiej, dla znających zainteresowania Twardocha, są z jego strony puszczeniem oka przez fascynata do czytelnika.

Tyle o zaletach, ale jak dla mnie jest też jeden spory minus, choć może nie jest to stricte wina twórcy. W książce roi się bowiem od zwrotów niemieckich oraz tych w dialekcie śląskim. Nie ma natomiast ich tłumaczenia, czy to w formie przypisu, czy słowniczka umieszczonego gdzieś na końcu. To spory problem, który przeszkadza w czytaniu jednym tchem.

Szczepan Twardoch nadal trzyma formę. Wieczny Grunwald ukazał, według mnie, skalę jego talentu literackiego, Morfina stała się kamieniem milowym twórczości, a Drach ugruntował wysoką pozycję wśród najlepszych pisarzy polskich młodego pokolenia.

Drach nie jest książką tak bardzo przyjazną dla czytelnika, jaką jest relatywnie Morfina. Jednak przedarcie się przez ową...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jednym z największych przekleństw wojny, obok ofiar i zniszczeń, jest spustoszenie jakie dokonuje ona w tych, którzy jej doświadczyli i przeżyli. Szczególnie brutalnie piętno odciska na delikatnych osobowościach dzieci i dorastającej młodzieży. Może i powoduje, że szybciej dojrzewają (jak wielu z pokolenia naszych rodziców i dziadków twierdzi), ale całe rzesze z nich wychodzi z tej próby również psychicznymi kalekami. Bolesne jest to, że stracona młodość, wywołana jest nie tylko przez okupanta, ale co gorsza aprobowana zostaje przez rodaków. To upiorne i niewytłumaczalne, jak pomnik małego powstańca w Warszawie. Bo jak mawiała pewna kobieta w polskim filmie: "wojna nie dla dzieci jest", a Dąmbski wcielając się w rolę egzekutora, był mentalnie takim właśnie dzieciakiem, którego wpuszczono do brutalnego świata ociekającego śmiercią, w którym nigdy nie powinien wyręczać w jej zadawaniu dorosłych.

Książka nie jest porywająca literacko, ale nie o to w niech chodzi. Wpisuje się w szereg publikacji odbrązawiających pomniki, które budowaliśmy w naszej pamięci historycznej przez dziesiątki lat. Może dlatego, wzbudza szok i niedowierzanie, bo stoi w opozycji do wyrytego w nas na lekcjach i w naszych domach, obrazu malowanego chłopca z biało-czerwoną opaską na ramieniu - szlachetnego i niewinnego. Tutaj szlachetność ustępuję jednak miejsca lękowi, kiedy walczy się o życie, a niewinność ginie, gdy trzeba strzelić bezbronnemu szpiclowi w głowę.

Ten zabieg przypomina otwieranie rany, która boli, ale trzeba ją wreszcie wyczyścić i porządnie zszyć. Bez tego nadal będzie powodować gorączkę i narodowe majaki. Trzeba odrobić do końca lekcję z historii, bo każda trauma takich zabiegów wymaga, a ta książka to cenna pomoc w tym obowiązku.

Jednym z największych przekleństw wojny, obok ofiar i zniszczeń, jest spustoszenie jakie dokonuje ona w tych, którzy jej doświadczyli i przeżyli. Szczególnie brutalnie piętno odciska na delikatnych osobowościach dzieci i dorastającej młodzieży. Może i powoduje, że szybciej dojrzewają (jak wielu z pokolenia naszych rodziców i dziadków twierdzi), ale całe rzesze z nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy w 1995 lub 1996 roku moja polonistka z liceum wysłała naszą klasę, w ramach pracy domowej, w niedzielę (co za perfidia!) do łódzkiego Ośrodka Propagandy Sztuki, w ogóle nie wiedziałem kto to jest Zdzisław Beksiński. Ponieważ byłem wychowany na komiksowej kresce Rosińskiego i zawsze podobały mi się okładki zespołów metalowych, poraziło mnie z wrażenia, kiedy zobaczyłem jego obrazy. Jak nawiedzony wydałem całe kieszonkowe na plakaty ze zdjęciami jego prac, które potem dumnie wisiały przez lata w pokoju nastoletniego chłopaka.
Z czasem twórczość Beksińskiego stała się dla mnie efekciarska i deczko kiczowata, ale do tej pory wspominam tamten czas, kiedy fascynowałem się jego turpistycznymi wizjami. Tyle o odbiorze jego twórczości.
Trochę z sentymentu i zwykłej ciekawości wpadła mi w ręce książka M.Grzebałkowskiej i muszę przyznać, że dla mnie, jak na razie, jest to reporterska książka roku. Świetnie napisana, pełna interesujących faktów, rozmów, z których wyłania się niesamowity obraz życia, nie tylko rodziny Beksińskich, ale elit artystycznych w PRLu (Zdzisław) oraz pokolenia, a właściwie ludzi z artystycznym zacięciem doby przed i po transformacji (Tomasz). To podróż przez historię, ale przede wszystkim życie niezwykle skomplikowanych wewnętrznie dwóch, jakże innych od siebie ludzi i ich tragicznych losach. Wspaniała ksiązka

Kiedy w 1995 lub 1996 roku moja polonistka z liceum wysłała naszą klasę, w ramach pracy domowej, w niedzielę (co za perfidia!) do łódzkiego Ośrodka Propagandy Sztuki, w ogóle nie wiedziałem kto to jest Zdzisław Beksiński. Ponieważ byłem wychowany na komiksowej kresce Rosińskiego i zawsze podobały mi się okładki zespołów metalowych, poraziło mnie z wrażenia, kiedy zobaczyłem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jest to książka wybitna, ale myślę, że mimo wszystko, warto ją przeczytać. Zabierałem się za nią w nadziei, że autor pokusi się o ciekawe refleksje, nie tylko na temat rzeczywistości powojennej w Polsce, ale również obrazu samej Łodzi. Niestety okazało się, że miasto, jest tylko słabym tłem, w zasadzie akcja równie dobrze mogłaby zostać osadzona w Krakowie, Poznaniu czy Radomiu. Szkoda, bo okazja ku temu byłą wyśmienita, chociażby ze względu na fakt obecności w świadomości zbiorowej, "czerwonej Łodzi" i żywiołu żydowskiego, tak silnych przed wojną, które stanowiły przecież o tożsamości miasta.
Stosunkowo krótka forma, jaka została wybrana przez R.M. Grońskiego, jest chyba największym hamulcem w tej książce. Za mało tu miejsca na głębszą analizę stalinizmu czy antysemityzmu w Polsce. Zbyt mało również na pełniejszą charakterystykę bohaterów, których przewija się w przecież w książce całkiem sporo. W efekcie postaci są jedynie pobieżnie zarysowane.
Czytając "Lokatorów" przez moment miałem wrażenie, że przebijam się przez jakąś wariację "Popiołu i diamentu" Andrzejewskiego. Tam jednak sylwetki bohaterów zostały lepiej rozłożone, może przez to, że była to swoista wiwisekcja tematu. Tutaj mamy do czynienia raczej z krótkim wypracowaniem literackim.

Nie jest to książka wybitna, ale myślę, że mimo wszystko, warto ją przeczytać. Zabierałem się za nią w nadziei, że autor pokusi się o ciekawe refleksje, nie tylko na temat rzeczywistości powojennej w Polsce, ale również obrazu samej Łodzi. Niestety okazało się, że miasto, jest tylko słabym tłem, w zasadzie akcja równie dobrze mogłaby zostać osadzona w Krakowie, Poznaniu czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciekawa książka. Postać Ślepego Maksa, to legenda mojego rodzinnego miasta i długo czekałem na w miarę rzetelną, syntetyczną próbę opracowania dotyczącego herszta łódzkiego, przedwojennego półświatka. Myślę, że jest to próba udana, choć nie bez niedociągnięć. Najważniejsze, że powiodło się wreszcie, stosunkowo wyraźnie, odrzucić baśniowy obraz o bałuckim Robin Hoodzie, romantycznym bandycie wymierzającym sprawiedliwość tam, gdzie przedwojenne państwo polskie sobie nie radziło toczone np. przez patologię, jaką jest korupcja. Legenda Maksa, budowana przez ustne przekazy, sensacyjne artykuły przedwojennych gazet, swobodne faktograficznie książki A.Mostowicza czy J.Indelaka, urosła jakiś czas temu ze statusu "urban legend" do rangi popkulturowego zjawiska, które wykorzystywane jest obecnie w promocji wielonarodowej tożsamości Łodzi. Gry miejskie, wycieczki śladami przywódcy bałuckiej chewry, są najlepszym przykładem, że zmitologizowana postać, potrafi pobudzić wielkie zainteresowanie miejscem w którym żyjemy. Autor próbuje rozprawić się z mitami, choć wydaje mi się, że czasem niezbyt przekonująco, wpadając w sidła, które chce omijać.

Choć nie jest to naukowe opracowanie (szyld wydawniczy PWN, na pierwszy rzut oka może mylić), to słabszą stroną książki jest mimo wszystko baza źródłowa, bez której trudno zmierzyć się solidnie z tym tematem, nawet jeśli jest to publicystyka z elementami beletrystyki. Wyraźnie trzeba jednak zaznaczyć, że autor kraje na ile wystarcza mu materiału. Nie zachowały się niestety dokumenty mogące rzucić światło na okres wojenny, czy powojenny życia Maksa Bornsztajna. Dlatego, często dochodzi w książce do zwykłych spekulacji. Widać, że autor ma ambicję na głębszą analizę, ale źródła, a właściwie ich brak, skutecznie to uniemożliwiają. Trochę razi mnie natomiast częste odwoływanie się do obrazów Łodzi wyjętych z fikcji literackich, chociażby K. Lewandowskiego (Perkalowy Dybuk). Wydaje mi się, że istnieją w literaturze, a na pewno w łódzkiej prasie, bardziej wartościowe opisy miasta włókniarzy. Rozumiem jednak, że chodziło o wymowne, plastyczne obrazy tamtej rzeczywistości.

Niezwykle ciekawym wątkiem, który wyłania się z historii Ślepego Maksa i jest godny zarekomendowania, to rywalizacja na linii Bornsztajn – Nosek – Weyer. Ta ciekawa, sensacyjna wręcz konstelacja dotyczy swoistej wojny prowadzonej pomiędzy królem Bałut, skorumpowanym, kryjącym go wysokim funkcjonariuszem policji (Nosek) a walczącym z nimi rzetelnym, choć kontrowersyjnym gliną (Weyer). Historia zmagań tej trójki, prosząca się o ekranizację lub osobne, nawet literackie opracowanie, wydaje mi się nawet bardziej intrygująca od samych dziejów Maksa w drodze na szczyt przestępczy, z którego ostatecznie runął. Czytając o zaciętości Weyera w ściganiu obu tych ludzi, nie bez powodu przychodzi na myśl legendarny Eliot Ness. Tyle, że jeśli Maksa porównywać na siłę do Ala Capone, to Weyera, poprzez jego dalsze, wojenne losy, nijak przyrównać do amerykańskiego urzędnika nie można. Prędzej majaczy mi tu przed oczami Eberhard Mock M.Krajewskiego, ale nie będę zdradzał czemu ;)

Maks nie był mafijnym capo di tutti na miarę fikcyjnego Vita Corleone, czy chociażby żyjącego niegdyś za Atlantykiem, wspomnianego Ala Capone. Królem łódzkiego "unterweltu" bez dwóch zdań jednak był. Pełnym sprzeczności. Z jednej strony bezwzględnym i zimnym bandytą, ale również pomysłową, lubującą się z gawędziarstwie i ekstrawagancji osobliwością. Książka stara się ową postać przybliżyć w interesujący sposób. Czyta się ją szybko i przyjemnie. W sumie to ciekawa pozycja dla fanów historii Łodzi, a zwłaszcza sensacyjnego życia ulicy dużych miast dwudziestolecia międzywojennego w Polsce.

Ciekawa książka. Postać Ślepego Maksa, to legenda mojego rodzinnego miasta i długo czekałem na w miarę rzetelną, syntetyczną próbę opracowania dotyczącego herszta łódzkiego, przedwojennego półświatka. Myślę, że jest to próba udana, choć nie bez niedociągnięć. Najważniejsze, że powiodło się wreszcie, stosunkowo wyraźnie, odrzucić baśniowy obraz o bałuckim Robin Hoodzie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jedna z najlepszych powieści z pogranicza przygody i horroru jakie czytałem. Każda strona wciągała mnie coraz bardziej, aż gdzieś w połowie książki zrobiłem przegląd stron internetowych, wertując informacje o feralnej wyprawie Terrora i Erebusa w poszukiwaniu "przejścia północnego". Mimo że wiedziałem jak ta historia się skończyła, to pożerając kolejne rozdziały, gdzieś w głębi duszy liczyłem naiwnie, że opowieść o załodze obu statków może jednak potoczy się zgoła inaczej... Już samo to przeświadczenie, pozwala mi wystawić Simmonsowi wysoką notę. Autor sprawnie operuje plastycznymi opisami, doskonale oddając klaustrofobiczność miejsca akcji oraz same zmagania załogi z tajemniczym potworem. Majstersztykiem jest dla mnie np. wielostronicowa scena walki jednego z marynarzy, pełniącego nocną wachtę na jednym ze statków, z atakującym lodowym intruzem. Czytałem ten wątek, dosłownie, obgryzając co chwilę nerwowo paznokcie.
Każdy rozdział stanowi barwny opis i analizę poszczególnych bohaterów. Gama postaci jest szeroka i staje się przekrojem różnorakich osobowości. Wielość aktorów tego spektaklu wcale nie przeszkadza. Każdy z nich, to zespół innych cech, z których te najsilniejsze dochodzą w odpowiednim momencie do głosu uwalniane przez pisarza, stanowiąc zapalnik zwrotów akcji. Mamy tu więc heroizm, upór i altruizm, ale i w ramach kontrapunktów: zdradę, podłość i zło w najczystszym wydaniu. Paradoksalnie największą bestią, która przeraża okazuje się, nie śnieżne "coś", ale sam człowiek, pełen wad, pasji i wszelakich ciemnych zakamarków swojej duszy. Potwór z lodu wydaje się jedynie ucieleśnieniem naszych pierwotnych fobii i największych wad.

Jedna z najlepszych powieści z pogranicza przygody i horroru jakie czytałem. Każda strona wciągała mnie coraz bardziej, aż gdzieś w połowie książki zrobiłem przegląd stron internetowych, wertując informacje o feralnej wyprawie Terrora i Erebusa w poszukiwaniu "przejścia północnego". Mimo że wiedziałem jak ta historia się skończyła, to pożerając kolejne rozdziały, gdzieś w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo ciekawa, kolejna pozycja w reportażach "Czarnego". Styl autora może nie jest nazbyt porywający, ale ilość ciekawostek na stronę całkowicie to rekompensuje. Analiza społeczeństwa Burgów na Cejlonie, do tej pory stanowiących tamtejszą elitę intelektualną, czy Montignonów wyrzuconych na margines społeczeństwa Gwadelupy, daje czytelnikowi możliwość retrospektywnego zrozumienia, jakie czynniki społeczne, kulturalne czy zwykłe przypadki historyczne (tak jak obecność Niemców na Jamajce) determinowały to czym owe białe plemiona są teraz. Autor stara się udowodnić, że ich obecność wśród morza potomków czarnoskórych niewolników i Azjatów, to smutny chichot dziejów, wiatr kolonializmu europejskiego, który jeszcze nie przeminął do końca. Potrzeba zachowania odrębności w wielu opisanych przypadkach, doprowadziła te społeczności do kompletnej alienacji, a nawet daleko posuniętych wynaturzeń, jeśli chodzi o relacje wewnątrz hermetycznych nieraz wspólnot.
Osobną kwestią, nad którą warto się dłużej zatrzymać, jest sprawa "polskich" Haitańczyków. Był moment, kiedy lektura ścisnęła mi gardło. Wszystko przez opis nędzy i powszechnego strachu w jakim żyją potomkowie polskich legionistów. Nie wiem co gorsze, czytać o i ich tragicznej sytuacji społeczno-ekonomicznej, czy o lekceważeniu przez kuzynów w Polsce ich istnienia. Niby ostatnio coś się w tej sprawie ruszyło, ale o żadnej spektakularnej inicjatywie ze strony Ojczyzny nad Wisłą, nie słyszałem.

Bardzo ciekawa, kolejna pozycja w reportażach "Czarnego". Styl autora może nie jest nazbyt porywający, ale ilość ciekawostek na stronę całkowicie to rekompensuje. Analiza społeczeństwa Burgów na Cejlonie, do tej pory stanowiących tamtejszą elitę intelektualną, czy Montignonów wyrzuconych na margines społeczeństwa Gwadelupy, daje czytelnikowi możliwość retrospektywnego...

więcej Pokaż mimo to