MARSCORPIO_TRUD

Profil użytkownika: MARSCORPIO_TRUD

Nie podano miasta Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 1 rok temu
62
Przeczytanych
książek
275
Książek
w biblioteczce
30
Opinii
193
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Na stronie FB, którą prowadzę, pozwoliłem sobie przed miesiącem na prowokację, stawiając pytanie: A co, jeśli uwielbiany przeze mnie i tak często komentowany „Stalker” („Сталкер”, 1979) Andrieja Tarkowskiego stanowi... plagiat??? Wypada się z niej wreszcie wytłumaczyć. Zwłaszcza, że utrzymywałem, iż nawet jeśli to bezpodstawne stwierdzenie, to jednak nie niedorzeczne. Dlaczego, o tym niżej.

Najsampierw wyjaśnię istotną kwestię. Zarzut w żadnym stopniu nie dotyczy Arkadija i Borysa Strugackich. Owszem, „Stalker” powstał na motywach ich fantastycznonaukowej powieści pt. „Piknik na skraju drogi” („Пикник на обочине”, 1972), obaj uczestniczyli też w opracowywaniu scenariusza. Zachowana wersja tegoż nie wykazuje jednak większego związku z ich utworem. Ponadto porównanie jej z filmem uzmysławia, że ostatecznie reżyser nawet względem niej dopuścił się rozlicznych przestawień, usunięć, dopowiedzeń, itp. Dlatego filmoznawczyni, Alicja Helman, kategorycznie stwierdziła, że dzieło Tarkowskiego „nie czerpie z powieści Strugackich niczego, co modelowałoby świat przedstawiony na jej wzór”. Podobnie utrzymuje specjalizujący się w twórczości rosyjskiego reżysera Seweryn Kuśmierczyk.

„Stalker” nie stanowi ekranizacji, tylko adaptację „Pikniku...”. Sytuacja wyjściowa odpowiada co najwyżej czwartemu rozdziałowi (jest on zatytułowany „RED SHOEHART, lat 31”). Pisał o nim Stanisław Lem: „Ostatnia wyprawa do Strefy ulega wytrąceniu z gatunkowych własności science fiction. Realistyczny układ zajść obraca się w baśniowy […]”. Upoważniło to Tarkowskiego do wyzbycia się się gatunkowego rekwizytorium – wyprawie do Zony przydał „sens metaforyczny czy […] mityczny” (Helman). Staje się ona okazją do „duchowej podróży w głąb własnej psychiki, przynoszącej poszerzenie osobowości”, jak ująłby to antropolog Jerzy Sławomir Wasilewski. Również status ontologiczny Zony nie jest w tym przypadku tak jednoznaczny, jak w „Pikniku na skraju drogi”. Badacze, krytycy i odbiorcy kwestionują jej realność, bądź chociażby nadprzyrodzony tudzież „cudowny” charakter. Podkreślają przy tym, że zakwalifikowanie „Stalkera” do SF odbyło się bezpodstawnie, automatycznie czy stereotypowo, stąd film bywa określany również jako dramat obyczajowy lub psychologiczny. I sporadycznie złośliwie komentowany: „Trzech meneli włóczy się po łące”.

Osobiście wątpliwości nie mam – podobnie jak słoweński filozof, Slavoj Žižek, uważam, że „Stalker” to „arcydzieło science fiction”. Podzielam stanowisko Andrzeja Drawicza, według którego „sens utworu Strugackich został tu [w filmie – uzup. M. K.] zmodyfikowany i pogłębiony, a wizualność rozpadu, murszenia, poetyka śmietniska z kolei doskonale się z klimatem powieści zgadzała”. Dowodziłem tego wytrwale i chyba skutecznie. Natomiast nie przypuszczałem, że kiedykolwiek odkryję utwór literacki, od którego film Tarkowskiego będzie się wydawał bardziej zależny, aniżeli od „Pikniku...”. Lakoniczne omówienie przez redaktorów „Przeglądu Politycznego” tzw. książki tygodnia wystarczyło, bym natychmiast zareagował. A konkretnie – nabył i przeczytał powieść z 1965 roku chorwackiego pisarza, Antuna Šoljana (1932–1993; co ciekawe, rówieśnika Tarkowskiego), dopiero u nas opublikowaną: „Krótka wycieczka” („Kratki izlet”), przeł. Maciej Czerwiński, Wydawnictwo Akademickie SEDNO, Warszawa 2021.

Zdaniem tłumacza, jednocześnie autora posłowia, prof. Czerwińskiego, to pozycja „znakomita”, „kultowa”, „pokoleniowa” (s. 121; wszystkie cytaty za ww. wydaniem). Mnie zainteresowała przede wszystkim przez wzgląd na – najpewniej przypadkową, gdyż o ile się orientuję, nigdy nie została przełożona na język rosyjski – dalekosiężną zbieżność z arcydziełem Tarkowskiego. Spróbuję to przedstawić w miarę precyzyjnie, nie rozpisując się przesadnie. Oczywiście nie sposób wnikliwie przeprowadzić takiego porównania na stronie FB. Ale na tym, póki co, poprzestanę. Po kolei wskażę najistotniejsze podobieństwa (i częściowo różnice), na zasadzie Tarkowski vs. Šoljan, czyli film vs. książka. Uprzedzam, że w poście zdradzam istotne szczegóły fabuły. Z tego powodu, jak również dlatego, że opracowanie liczy ponad osiem stron, zdecydowałem się zapodać je w formie załącznika. Tak zatem po plakacie, po skanie okładki, zaczyna się jazda bez trzymanki. Tak mi przynajmniej się wydaje. Zapraszam do lektury.

Link do opracowania:
https://www.facebook.com/2307162566221022/posts/3007586989511906/

Na stronie FB, którą prowadzę, pozwoliłem sobie przed miesiącem na prowokację, stawiając pytanie: A co, jeśli uwielbiany przeze mnie i tak często komentowany „Stalker” („Сталкер”, 1979) Andrieja Tarkowskiego stanowi... plagiat??? Wypada się z niej wreszcie wytłumaczyć. Zwłaszcza, że utrzymywałem, iż nawet jeśli to bezpodstawne stwierdzenie, to jednak nie niedorzeczne....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„U niego, co utwór, to zagadka Sfinksa” (Felicjan Faleński o twórczości Poego).

***

W połowie piątego odcinka pierwszego sezonu „Fargo” Lorne Malvo zamyka w spiżarni Dona Chumpha. Ten skonsternowany zadaje istotne pytanie:

— A jeśli będę musiał do toalety?

Tym podobne dylematy nie prześladowały amerykańskiego prozaika i poety, Edgara Allana Poego (1809–1849), kiedy w 1838 wydawał „Relację Arthura Gordona Pyma z Nantucket” („Narrative of Arthur Gordon Pym of Nantucket”; przeł. Tomasz Kłoszewski, Wydawnictwo Officyna, Łódź 2019). Niedoceniona przez ówczesną krytykę, z dekady na dekadę stawała się dziełem-legendą, o obowiązku przeczytania którego ustawicznie przypomina nam teraz belgijski surrealista René Magritte na obrazie „Reprodukcja zakazana” („La reproduction interdite”, 1937; książkę znajdziemy w prawym dolnym rogu, na kominku).

Według Jorge Louisa Borgesa to „najlepsza rzecz, jaką Poe napisał”. Z kolei W.H. Auden uważa, że w ogóle należy do najlepszych pozycji „przygodowych, jakie kiedykolwiek napisano”. Niezaprzeczalny wpływ wywiera na „Moby Dicka” Hermana Melville'a, na kontynuację zdecydowali się Juliusz Verne oraz H.P. Lovecraft, natomiast na nawiązania i aluzje wielu pisarzy, m.in. Paul Auster, Arthur Koestler, Georges Perec, Paul Theroux, Umberto Eco, Yann Martel, itd. Utwór doczekał się też rozlicznych interpretacji. Mnie natomiast rozczarował, przynajmniej dopóki odbierałem go w kategoriach powieści przygodowej. A tak było niemal do samego końca. Niemal. Wtedy nastąpił przysłowiowy zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.

Ciąg dalszy na ŻAROWISKU:
https://www.facebook.com/zarowisko/posts/2971052159832056

„U niego, co utwór, to zagadka Sfinksa” (Felicjan Faleński o twórczości Poego).

***

W połowie piątego odcinka pierwszego sezonu „Fargo” Lorne Malvo zamyka w spiżarni Dona Chumpha. Ten skonsternowany zadaje istotne pytanie:

— A jeśli będę musiał do toalety?

Tym podobne dylematy nie prześladowały amerykańskiego prozaika i poety, Edgara Allana Poego (1809–1849), kiedy w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zamiast do Cicely na Alasce, tym razem wybierzmy się do duńskiego Bollerup. Nadarza się nie byle jaka okazja – wieczór autorski Almy Bruhn-Fedder, ludowej poetki, która „oświadczyła gotowość odczytania swych zebranych, choć jeszcze niepublikowanych dzieł”. Wzbudziło to ogromny entuzjazm wśród mieszkańców wioski. Byli nie tylko zainteresowani ambitną literaturą, ale też spragnieni kontaktu z jej twórczynią. Przypuszczali, iż wieloletnia egzystencja w przepastnej samotni pozwoliła jej przeniknąć największe z tajemnic wszechświata.

Impreza odbyła się jesienią, pod koniec tygodnia (a że wydarzyło się to w latach 60-tych ubiegłego wieku, w niczym nie zawadza: to nad wyraz aktualna historia, przypowieść nieomal). Bollerupianie „już dwie godziny przed rozpoczęciem ruszyli tłumnie w kierunku młyńskiej karczmy, do wielkiej sali w tejże”. „Zebrali się uroczyście, pełni oczekiwania, w nabożnym skupieniu”. Wszystkie spojrzenia skoncentrowały się na podium: stół nakryty obrusem w biało-modrą kratę, rzeźbione krzesło, dalej kanapa i wazon z astrami. „W tle wisiał żółty plakat z czarną lirą w obu górnych rogach”. Zwiastowały to, na co każdy czekał: objawienie wieszczycielki.

A oto i ona. Władcza postać, spowita czarną szydełkową chustą, wprowadzona przez opiekunkę, bladą i niepozorną Linchen Madsen. „W jednej ręce dzierżyła rękopis, w drugiej laskę zakończoną gałką z kości słoniowej”. Wzbudzała absolutny respekt. Celebrowała przygotowania do własnego występu. Wreszcie uniosła w górę natchnione spojrzenie i już miała rozpocząć recytację, kiedy ktoś przerwał jej pospolitym kichnięciem (my wiemy, kto to i gdzie się przeziębił, ale że już wyzdrowiał, a nawet i umarł, ponadto dawno go pogrzebano, więc nie będziemy ekshumować owego tematu). Spojrzała w jego stronę tak karcącym wzrokiem, iż odczuwał wyrzuty sumienia dosadniejsze aniżeli pospołu Adam i Ewa w momencie wygnania z raju. To i innych uspokoiło, grobowa cisza zaległa w karczmie (z osobistych powodów pomijam reprymendę, jakiej udzieliła pijanym rybakom z Kluckholm).

Przemówiła dostojnie o naturze wszechrzeczy, niczym sam Lukrecjusz. Najsampierw zawładnęła porami roku. „Roztoczyła zatem zimę nad wsią, obłożyła wioskę białym całunem, rzuciła kilka zbłąkanych wron w powietrze, kazała szeleścić zamarzniętemu sitowiu, polanom trzeszczeć w piecu – że to niby rycerz ognisty cwałuje przez izby – potem zainscenizowała zimową zawieję z nieodzowną zamiecią śnieżną, naprawdę wołała »hu, huu!« i kazała wichurze pędzić wokół zagród. Brzegi morza, jak się wyraziła, zmartwiały w »bieli lodu«, a stare wierzby wydały się nagle takie szare. Gdy zaś wspomniała o »rannej sarence«, która okaleczonymi kopytkami grzebie w śniegu szukając trawy, i gdy do tego jeszcze kazała głucho bić dzwonom kościelnym, wtedy jakaś stara kobiecina westchnęła i splotła ręce na podołku, jakby jej się zrobiło zimno”. A potem wiosna przyszła i lato i jesień, wszystkie równie epicko jak zima, lirycznie przy tym, jeno cieplej.

Najwyraźniej nie dość jednak, by publiczność rozgrzać – artystka nie doczekała się żadnej owacji. „Czyżby słuchacze byli zbyt wstrząśnięci? Albo może z przejęcia czuli się jak porażeni?” Oni ta zaś poopuszczali wzrok nisko, niemalże pod podłogę, dłubali w zębach bądź drapali się gdzie popadnie, niektórzy natomiast bawili się kluczami, które byli zabrali ze sobą, bo to nie Cicely na Alasce, że przypomnę, i odrzwia trza domykać na siedem spustów! Toteż ludowa poetka wygłosiła próbki swoich trzech krótszych poematów: „Sen kowala” (o tym, że kowal zamienił się w kowadło), „Wielki oścień na węgorze” (o którym niestety nic nie wiem) oraz „Wejrzenie chorego zwierzęcia” (o opętanym weterynarzu). Wśród zebranych dało się odczuć poruszenie, a jakże – wszak mieliśmy epikę, mieliśmy lirykę, to i – jak przystojnie w szkołach się wykłada – trzeba dramatu!

Otóż jeden z kluckholmskich rybaków, który w międzyczasie wytrzeźwiał doszczętnie, zaprotestował. „Słyszał coś tam – powiedział – o siedmiu zębach u ościenia na węgorze; nie zgadza się to dlatego, ponieważ ościenie na węgorze miały zawsze jak dotąd tylko cztery zęby. Wnosi więc niniejszym o sprostowanie”. Alma Bruhn-Fedder odpowiedziała stanowczo, jak na wybitną artystkę przystało, perfekcyjnie wykorzystując pluralis maiestatis, bo do wszystkich przemawiała tak po prawdzie, i tam, i tu:
— Wam pewnie nic innego w głowie jak fakty, co? Jeden ząb więcej i już nie pojmujecie poezji?

Ale wtedy zaprotestował kolejny ze słuchaczy. „Dziś tu wieczorem dowiedziałem się, że o pewnym czasie w całym Bollerup można słyszeć »radosne pobrzękiwanie sierpów«. Nigdy jeszcze nie udało mi się słyszeć tego pobrzękiwania i prawdopodobnie nikomu innemu też, bo w Bollerup nie ma już sierpów. Niniejszym wnoszę o poprawkę”. Poirytowało to wybitną artystkę tak niepomiernie, że wrzeszcząc, pluć poczęła zamaszyście:
— Skąd się biorą tak ograniczeni ludzie, że sierpy biorą dosłownie! One są przecież odwiecznym narzędziem śmierci, i tak dalej, sierpami żniwuje się, do pioruna ciężkiego!

Teraz dopiero rozpętała się debata, jakiej podczas żadnej konferencji naukowej humanistów nie uświadczysz! Jeden przez drugiego się przegadywał, toczyli spienione rzeki komentarzy, aż w końcu obruszył się miejscowy kowal. W jednym z wierszy była jakoby o nim mowa, a on się nie zgadza, bo nigdy a to nigdy nie śniło mu się kowadło ani że się w kowadło zamienia, tak być nie może i już! Śni, owszem, o wątłuszach, dorszach, szczupakach, nawet zającach morskich, ale żeby kowadło?! Co to to nie i on sobie wyprasza takie sny! Trudno opisać, jakim oburzeniem, wściekłością i pogardą zareagowała na to najwybitniejsza z artystek:
— Twoje wywody wykazały mi, że mam w pełni rację, bo tak może mówić tylko ten, kto dzień w dzień dostaje swoją porcję kowalskim młotem w głupi łeb, całkiem jak w kowadło. Możesz się pocieszyć, że w Bollerup takich jak ty jest wielu.

Tego było za wiele dla dotychczas tolerancyjnej i wyrozumiałej publiczności. Zewsząd podniosły się głosy sprzeciwu. Wielu domagało się zwrotu pieniędzy, które byli wydali na bilety wstępu. Lecz najwybitniejsza z wybitnych artystek odpłaciła im pięknym za nadobne:
— Dostaniecie zwrot. Poezja dla was jest czystym marnotrawstwem. Nie rzuca się pereł między wieprze!

I tak mocno swą laską uderzyła w stół, że odgłos ów tysiącem ech wstrząsnął wzgórza i doliny, zaś Morze Bałtyckie rozstąpiło się wzdłuż i wszerz jakby za sprawą Mojżesza! Opuściła młyńską karczmę, dumnie unosząc manuskrypt, zawierający największe z tajemnic wszechświata. Odtąd ponownie egzystuje w dobrowolnym milczeniu i odosobnieniu, przy czym „jej sława wcale nie maleje, lecz cicho ale stale wzrasta”.

***

„Bollerup, wieś, której próżno by szukać na mapie, to enklawa spokoju, ciągły przedmiot tęsknot we współczesnym świecie”. Tak wydawca – Wydawnictwo Poznańskie – rekomendował w 1978 zbiór Siegfrieda Lenza (1926–2016) pt. „Opowieści z Bollerup” (przeł. Marianna Jasnosz). To jeden z najważniejszych niemieckich pisarzy drugiej połowy XX wieku, stawiany obok sławnych noblistów, Heinricha Bölla i Güntera Grassa, autor powieści „Lekcja niemieckiego” i „Muzeum ziemi ojczystej”, które na pewno zasługują na omówienie.

Nadmienię przy okazji, iż doskonale współodczuwam to, o czym pisał w dwunastu opowiadaniach o Bollerup. Wychowałem się na pograniczu miasta i wsi, często odwiedzałem obie babcie mieszkające w okolicy Zaborni i Chabówki, w Rabce-Zdroju. Nadal wyczuwam tę odmienność. Nawet tamte koty różniły się od „miastowych” – bardziej przypominały strażników domostwa, jak w starożytnym Egipcie. A i różne opowieści niesamowite pozostały w obiegu. Niektórych nie powstydziłby się Marquez.

Pierwodruk: https://www.facebook.com/2307162566221022/posts/2875315306072409/

Zamiast do Cicely na Alasce, tym razem wybierzmy się do duńskiego Bollerup. Nadarza się nie byle jaka okazja – wieczór autorski Almy Bruhn-Fedder, ludowej poetki, która „oświadczyła gotowość odczytania swych zebranych, choć jeszcze niepublikowanych dzieł”. Wzbudziło to ogromny entuzjazm wśród mieszkańców wioski. Byli nie tylko zainteresowani ambitną literaturą, ale też...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika MARSCORPIO_TRUD

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [9]

Siegfried Lenz
Ocena książek:
6,6 / 10
15 książek
1 cykl
Pisze książki z:
5 fanów
Jerzy Andrzejewski
Ocena książek:
6,6 / 10
42 książki
2 cykle
50 fanów
Włodzimierz Paźniewski
Ocena książek:
7,1 / 10
18 książek
2 cykle
3 fanów

Ulubione

Włodzimierz Kowalewski Excentrycy Zobacz więcej
Ivo Andrić Most na Drinie Zobacz więcej
Włodzimierz Paźniewski Skoro świt Zobacz więcej
Ivo Andrić Dom na odludziu Zobacz więcej
Alessandro Manzoni Narzeczeni Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
62
książki
Średnio w roku
przeczytane
6
książek
Opinie były
pomocne
193
razy
W sumie
wystawione
62
oceny ze średnią 7,9

Spędzone
na czytaniu
337
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
6
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]