Opowieści z Bollerup

Okładka książki Opowieści z Bollerup Siegfried Lenz
Okładka książki Opowieści z Bollerup
Siegfried Lenz Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie literatura piękna
100 str. 1 godz. 40 min.
Kategoria:
literatura piękna
Tytuł oryginału:
Geist der Mirabelle
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Poznańskie
Data wydania:
1978-01-01
Data 1. wyd. pol.:
1978-01-01
Liczba stron:
100
Czas czytania
1 godz. 40 min.
Język:
polski
Tłumacz:
Marianna Jasnosz
Średnia ocen

7,0 7,0 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,0 / 10
1 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
62
30

Na półkach:

Zamiast do Cicely na Alasce, tym razem wybierzmy się do duńskiego Bollerup. Nadarza się nie byle jaka okazja – wieczór autorski Almy Bruhn-Fedder, ludowej poetki, która „oświadczyła gotowość odczytania swych zebranych, choć jeszcze niepublikowanych dzieł”. Wzbudziło to ogromny entuzjazm wśród mieszkańców wioski. Byli nie tylko zainteresowani ambitną literaturą, ale też spragnieni kontaktu z jej twórczynią. Przypuszczali, iż wieloletnia egzystencja w przepastnej samotni pozwoliła jej przeniknąć największe z tajemnic wszechświata.

Impreza odbyła się jesienią, pod koniec tygodnia (a że wydarzyło się to w latach 60-tych ubiegłego wieku, w niczym nie zawadza: to nad wyraz aktualna historia, przypowieść nieomal). Bollerupianie „już dwie godziny przed rozpoczęciem ruszyli tłumnie w kierunku młyńskiej karczmy, do wielkiej sali w tejże”. „Zebrali się uroczyście, pełni oczekiwania, w nabożnym skupieniu”. Wszystkie spojrzenia skoncentrowały się na podium: stół nakryty obrusem w biało-modrą kratę, rzeźbione krzesło, dalej kanapa i wazon z astrami. „W tle wisiał żółty plakat z czarną lirą w obu górnych rogach”. Zwiastowały to, na co każdy czekał: objawienie wieszczycielki.

A oto i ona. Władcza postać, spowita czarną szydełkową chustą, wprowadzona przez opiekunkę, bladą i niepozorną Linchen Madsen. „W jednej ręce dzierżyła rękopis, w drugiej laskę zakończoną gałką z kości słoniowej”. Wzbudzała absolutny respekt. Celebrowała przygotowania do własnego występu. Wreszcie uniosła w górę natchnione spojrzenie i już miała rozpocząć recytację, kiedy ktoś przerwał jej pospolitym kichnięciem (my wiemy, kto to i gdzie się przeziębił, ale że już wyzdrowiał, a nawet i umarł, ponadto dawno go pogrzebano, więc nie będziemy ekshumować owego tematu). Spojrzała w jego stronę tak karcącym wzrokiem, iż odczuwał wyrzuty sumienia dosadniejsze aniżeli pospołu Adam i Ewa w momencie wygnania z raju. To i innych uspokoiło, grobowa cisza zaległa w karczmie (z osobistych powodów pomijam reprymendę, jakiej udzieliła pijanym rybakom z Kluckholm).

Przemówiła dostojnie o naturze wszechrzeczy, niczym sam Lukrecjusz. Najsampierw zawładnęła porami roku. „Roztoczyła zatem zimę nad wsią, obłożyła wioskę białym całunem, rzuciła kilka zbłąkanych wron w powietrze, kazała szeleścić zamarzniętemu sitowiu, polanom trzeszczeć w piecu – że to niby rycerz ognisty cwałuje przez izby – potem zainscenizowała zimową zawieję z nieodzowną zamiecią śnieżną, naprawdę wołała »hu, huu!« i kazała wichurze pędzić wokół zagród. Brzegi morza, jak się wyraziła, zmartwiały w »bieli lodu«, a stare wierzby wydały się nagle takie szare. Gdy zaś wspomniała o »rannej sarence«, która okaleczonymi kopytkami grzebie w śniegu szukając trawy, i gdy do tego jeszcze kazała głucho bić dzwonom kościelnym, wtedy jakaś stara kobiecina westchnęła i splotła ręce na podołku, jakby jej się zrobiło zimno”. A potem wiosna przyszła i lato i jesień, wszystkie równie epicko jak zima, lirycznie przy tym, jeno cieplej.

Najwyraźniej nie dość jednak, by publiczność rozgrzać – artystka nie doczekała się żadnej owacji. „Czyżby słuchacze byli zbyt wstrząśnięci? Albo może z przejęcia czuli się jak porażeni?” Oni ta zaś poopuszczali wzrok nisko, niemalże pod podłogę, dłubali w zębach bądź drapali się gdzie popadnie, niektórzy natomiast bawili się kluczami, które byli zabrali ze sobą, bo to nie Cicely na Alasce, że przypomnę, i odrzwia trza domykać na siedem spustów! Toteż ludowa poetka wygłosiła próbki swoich trzech krótszych poematów: „Sen kowala” (o tym, że kowal zamienił się w kowadło),„Wielki oścień na węgorze” (o którym niestety nic nie wiem) oraz „Wejrzenie chorego zwierzęcia” (o opętanym weterynarzu). Wśród zebranych dało się odczuć poruszenie, a jakże – wszak mieliśmy epikę, mieliśmy lirykę, to i – jak przystojnie w szkołach się wykłada – trzeba dramatu!

Otóż jeden z kluckholmskich rybaków, który w międzyczasie wytrzeźwiał doszczętnie, zaprotestował. „Słyszał coś tam – powiedział – o siedmiu zębach u ościenia na węgorze; nie zgadza się to dlatego, ponieważ ościenie na węgorze miały zawsze jak dotąd tylko cztery zęby. Wnosi więc niniejszym o sprostowanie”. Alma Bruhn-Fedder odpowiedziała stanowczo, jak na wybitną artystkę przystało, perfekcyjnie wykorzystując pluralis maiestatis, bo do wszystkich przemawiała tak po prawdzie, i tam, i tu:
— Wam pewnie nic innego w głowie jak fakty, co? Jeden ząb więcej i już nie pojmujecie poezji?

Ale wtedy zaprotestował kolejny ze słuchaczy. „Dziś tu wieczorem dowiedziałem się, że o pewnym czasie w całym Bollerup można słyszeć »radosne pobrzękiwanie sierpów«. Nigdy jeszcze nie udało mi się słyszeć tego pobrzękiwania i prawdopodobnie nikomu innemu też, bo w Bollerup nie ma już sierpów. Niniejszym wnoszę o poprawkę”. Poirytowało to wybitną artystkę tak niepomiernie, że wrzeszcząc, pluć poczęła zamaszyście:
— Skąd się biorą tak ograniczeni ludzie, że sierpy biorą dosłownie! One są przecież odwiecznym narzędziem śmierci, i tak dalej, sierpami żniwuje się, do pioruna ciężkiego!

Teraz dopiero rozpętała się debata, jakiej podczas żadnej konferencji naukowej humanistów nie uświadczysz! Jeden przez drugiego się przegadywał, toczyli spienione rzeki komentarzy, aż w końcu obruszył się miejscowy kowal. W jednym z wierszy była jakoby o nim mowa, a on się nie zgadza, bo nigdy a to nigdy nie śniło mu się kowadło ani że się w kowadło zamienia, tak być nie może i już! Śni, owszem, o wątłuszach, dorszach, szczupakach, nawet zającach morskich, ale żeby kowadło?! Co to to nie i on sobie wyprasza takie sny! Trudno opisać, jakim oburzeniem, wściekłością i pogardą zareagowała na to najwybitniejsza z artystek:
— Twoje wywody wykazały mi, że mam w pełni rację, bo tak może mówić tylko ten, kto dzień w dzień dostaje swoją porcję kowalskim młotem w głupi łeb, całkiem jak w kowadło. Możesz się pocieszyć, że w Bollerup takich jak ty jest wielu.

Tego było za wiele dla dotychczas tolerancyjnej i wyrozumiałej publiczności. Zewsząd podniosły się głosy sprzeciwu. Wielu domagało się zwrotu pieniędzy, które byli wydali na bilety wstępu. Lecz najwybitniejsza z wybitnych artystek odpłaciła im pięknym za nadobne:
— Dostaniecie zwrot. Poezja dla was jest czystym marnotrawstwem. Nie rzuca się pereł między wieprze!

I tak mocno swą laską uderzyła w stół, że odgłos ów tysiącem ech wstrząsnął wzgórza i doliny, zaś Morze Bałtyckie rozstąpiło się wzdłuż i wszerz jakby za sprawą Mojżesza! Opuściła młyńską karczmę, dumnie unosząc manuskrypt, zawierający największe z tajemnic wszechświata. Odtąd ponownie egzystuje w dobrowolnym milczeniu i odosobnieniu, przy czym „jej sława wcale nie maleje, lecz cicho ale stale wzrasta”.

***

„Bollerup, wieś, której próżno by szukać na mapie, to enklawa spokoju, ciągły przedmiot tęsknot we współczesnym świecie”. Tak wydawca – Wydawnictwo Poznańskie – rekomendował w 1978 zbiór Siegfrieda Lenza (1926–2016) pt. „Opowieści z Bollerup” (przeł. Marianna Jasnosz). To jeden z najważniejszych niemieckich pisarzy drugiej połowy XX wieku, stawiany obok sławnych noblistów, Heinricha Bölla i Güntera Grassa, autor powieści „Lekcja niemieckiego” i „Muzeum ziemi ojczystej”, które na pewno zasługują na omówienie.

Nadmienię przy okazji, iż doskonale współodczuwam to, o czym pisał w dwunastu opowiadaniach o Bollerup. Wychowałem się na pograniczu miasta i wsi, często odwiedzałem obie babcie mieszkające w okolicy Zaborni i Chabówki, w Rabce-Zdroju. Nadal wyczuwam tę odmienność. Nawet tamte koty różniły się od „miastowych” – bardziej przypominały strażników domostwa, jak w starożytnym Egipcie. A i różne opowieści niesamowite pozostały w obiegu. Niektórych nie powstydziłby się Marquez.

Pierwodruk: https://www.facebook.com/2307162566221022/posts/2875315306072409/

Zamiast do Cicely na Alasce, tym razem wybierzmy się do duńskiego Bollerup. Nadarza się nie byle jaka okazja – wieczór autorski Almy Bruhn-Fedder, ludowej poetki, która „oświadczyła gotowość odczytania swych zebranych, choć jeszcze niepublikowanych dzieł”. Wzbudziło to ogromny entuzjazm wśród mieszkańców wioski. Byli nie tylko zainteresowani ambitną literaturą, ale też...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    3
  • Posiadam
    1
  • Przeczytane
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Opowieści z Bollerup


Podobne książki

Przeczytaj także