-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
Jeżeli to są powszechne przywary przedstawicieli epoki, to zaiste smutna to była epoka.
Trudno tu zapałać sympatią do Pieczorina, łajdaka i bajronicznego egoisty, który swej wiecznej nudzie i brakowi jakiegoś celu w życiu daje w upust w uwodzeniu i porzucaniu panien. Jest to duch niespokojny, miotany namiętnościami, których nie umie przekuć w nic pożytecznego, żądny wolności, trawiony tą wieczną gorączką serca i duszy. Trudno się przebić przez niechęć to tego bohatera, trudno się utożsamić z jego działaniami, zgodzić z przemyśleniami, akceptować wymówki. "Niemal każdy usprawiedliwia taką namiętność, jaką dostrzega w sobie", jak to ujął Seneka Starszy - nasz awanturnik wiecznie łaknie nowych bodźców, a że po drodze depcze po innych, to cóż, nie bardzo go wzrusza. A przecież ma też w sobie cechy godne lepszej sprawy, charyzmę osobistą, inteligencję, zręczność odwagę. Co jednak po tym, skoro dominuje u niego samolubstwo i dogadzanie własnym żądzom kosztem innych, które z czasem go niszczy jak i każdy bezsensowny hedonizm. Ale on lekarstwa nie szuka.
Trzeba wspomnieć, że technicznie patrząc, trąci to jest nieco staroświeckie. Powieść posiada trochę archaiczny dziś format, gdy najpierw się o bohaterze słyszy, potem chwilę go widzi, a następnie czyta jego pamiętniki, w miejscu jakiejś jednolitej narracji. Całość wydała mi się dobra, ale nic ponadto. Dla fanów klasyków.
Jeżeli to są powszechne przywary przedstawicieli epoki, to zaiste smutna to była epoka.
Trudno tu zapałać sympatią do Pieczorina, łajdaka i bajronicznego egoisty, który swej wiecznej nudzie i brakowi jakiegoś celu w życiu daje w upust w uwodzeniu i porzucaniu panien. Jest to duch niespokojny, miotany namiętnościami, których nie umie przekuć w nic pożytecznego, żądny...
Militarystyczna sci-fi, kontynuująca tradycję "Żołnierzy kosmosu" Heinleina i "Wiecznej wojny" Haldemana. Obserwujemy tu bohatera, Rusłana Fatiejewa, od zielonego rekruta, przez treningi, chrzest bojowy aż po główne walki na froncie w wojnie, która w sam raz wybuchła na czas by mu uprzykrzyć żywot. Tradycyjnie przeciwnikami są jacyś bezosobowi kosmici, choć na plus odnotować należy, że przyjdzie też postrzelać przeciwko tamtejszym odpowiednikom międzynarodówki. W zasadzie zaś same imperium, w którego wstąpił bohater jest niby Czwartą Rzeszą i każe się nam wierzyć, że to zło wcielone i kontynuacje idei Hitlera; tyle, że z czasem wychodzi, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Momentami da się to imperium lubić, choć jak się głębiej przyjrzeć mamy tu tak naprawdę walkę między dwoma równie złymi frakcjami: komunistycznymi partyzantami przeciw militarnej dyktaturze. W każdym razie miło, że jest większa złożoność niż tylko zjednoczona ludzkość przeciwko wspólnemu kosmicznemu wrogowi.
Podobało się też, że bohater wstępuje do armii, ponieważ ma w tym jakiś własny cel, jakąś tajną misję do wykonania, co czyni go nie tylko żołnierzem, ale również szpiegiem i podwójnym agentem; gorzej, że tak naprawdę ani wiele o tych planach nie słyszymy, ani wiele z tego szpiegowania nie wynika, a póki co bohater grzecznie szarżuje na wroga w pełnym bojowym rynsztunku (bo jak każe gatunek, jaka by przyszłość nie była, zawsze banda piechurów będzie skuteczniejsza niż jakaś armia zautomatyzowana, drony czy inne lotnictwo, a strategia się nie zmieniła od czasu Stalingradu... może nie komentujmy). Mniej się podobało, że [SPOILER] się z czasem okazuje, że bohater wcale nie jest człowiekiem tylko jakimś pół biomorfem czy inszym paskudnikiem... to już trochę się odnosiło wrażenie, że za dużo grzybów w barszczu, a powieść by tylko zyskała jakby wcale nie dawać bohaterowi nadnaturalnego pochodzenia[KONIEC SPOILERA].
Militarystyczna sci-fi, kontynuująca tradycję "Żołnierzy kosmosu" Heinleina i "Wiecznej wojny" Haldemana. Obserwujemy tu bohatera, Rusłana Fatiejewa, od zielonego rekruta, przez treningi, chrzest bojowy aż po główne walki na froncie w wojnie, która w sam raz wybuchła na czas by mu uprzykrzyć żywot. Tradycyjnie przeciwnikami są jacyś bezosobowi kosmici, choć na plus...
więcej mniej Pokaż mimo to
W zasadzie główne co pamiętam z tej powieści, to to jak mnie denerwowało niepomiernie ciągłe przerywanie akcji przez "wiadomości z frontu", gdzie podawano dla obu stron spreparowane propagandowe informacje na temat przebiegu wojny między federacją zbuntowanych planet, a imperium. Z czasem żywcem zacząłem pomijać te fragmenty, bo ani nie były one potrzebne aby rozumieć co się dzieje i śledzić losy bohatera (bo i zdecydowanie wolałem śledzić losy Rusłana niż samej wojny), a ich propagandowo-manifestacyjna maniera po prostu działała na nerwy. Jest to coś w rodzaju literackiego awangardowego eksperymentu, który jak dla mnie nie wyszedł kompletnie. Może lepiej by było jakby autor te odezwy do ludu ograniczył, bo jak dla mnie strasznie przedobrzył, a wczytywanie się w łgarstwa to jednej to drugiej strony, gdy i tak jesteśmy z akcją i bohaterem na zupełnie innej planecie niezwykle mnie drażniło.
Urzekło mnie natomiast sportretowanie swoistego "kryzysu migracyjnego" i to na lata przed tym naszym, europejskim, bo oto na ojczystą planetę bohatera nawrzucano jakiegoś elementu z koloni górniczej, a mieszkańcy, początkowo entuzjastyczni, dość szybko się poczuli zniechęceni gdy im owi panowie zaczęli śmiecić na ulicach i molestować kelnerki. Urocze. Coś takiego na Zachodzie pewnie by teraz nawet nie wydali...
Poza tymi dwoma elementami, jednym irytującym, drugim pociesznym (bo i się sprawdził, co widzimy z ulic Malmö czy Berlina...) stosunkowo niewiele zostaje w pamięci. Toczy się regularna awantura, bohater przechodzi przez kampanię partyzancką, poluje z mizernym skutkiem na swoich arcy-wrogów, a w tle rozmyśla nad biomorficzną naturą, której to rozwiązanie raczej szału nie robi. Powstaje w rezultacie raczej przeciętne czytadło.
W zasadzie główne co pamiętam z tej powieści, to to jak mnie denerwowało niepomiernie ciągłe przerywanie akcji przez "wiadomości z frontu", gdzie podawano dla obu stron spreparowane propagandowe informacje na temat przebiegu wojny między federacją zbuntowanych planet, a imperium. Z czasem żywcem zacząłem pomijać te fragmenty, bo ani nie były one potrzebne aby rozumieć co...
więcej mniej Pokaż mimo to
Na wstępie uwaga: ażeby zmaksymalizować jakość lektury potrzebna jest pewna znajomość historii Związku Sowieckiego z okresu pierestrojki i czystek Stalinowskich, ponieważ autor jakoś nieszczególnie się stara, by nakreślać odpowiednie tło dla ludzi nie znających tych czasów. Warto zatem przed lekturą zadać sobie następujące pytanie: czy wiesz, drogi czytelniku, kim był Sergo Ordżonikidze? Jeżeli nigdy nie słyszałeś o takim człowieku, to lepiej będzie jeżeli przed rozpoczęciem szybko przeczytasz sobie jakiś skrótowy opis historii tych czasów - niechby to nawet i był fragment z Wikipedii...! - znacząco poprawi to przyswajanie książki.
Ale do rzeczy. Mamy tutaj możliwość śledzenia losów moskiewskiej młodzieży, we wspomnianych dramatycznych czasach. Raz za czas zaglądamy i również za kulisy władzy i panujących tam stosunków. Co ciekawe, ilekroć na scenę akcji wkracza sam Stalin zdaje się on kraść całe show, fragmenty opisujące myślenie i zachowanie bezwzględnego wodza to zdecydowanie najciekawsze fragmenty, a najmocniejszym punktem w całej powieści jest cała sytuacja z jego dentystą, jak również jego późniejszy los, idealnie podkreślający poziom bezwzględnej paranoi Stalina. W porównaniu z tym losy młodych komsomolców i ich zmagania z represyjnym systemem wypadają nieco blado, co gorsza zaś wszystko zostaje nagle urwane, ponieważ autor zdecydował się kontynuować losy postaci w osobnych kontynuacjach, których to już jakoś nie mam szczególnej ochoty czytać, średnio zachwycony dotychczasowym otwarciem. I nawet trudno mi do końca sprecyzować co mi tu nie pasuje - styl...? postacie...? Widać momentami przebłyski (jak chociażby słynne "leniwe pierogi"), jednak większość czasu lektura raczej nużyła niż bawiła.
Na wstępie uwaga: ażeby zmaksymalizować jakość lektury potrzebna jest pewna znajomość historii Związku Sowieckiego z okresu pierestrojki i czystek Stalinowskich, ponieważ autor jakoś nieszczególnie się stara, by nakreślać odpowiednie tło dla ludzi nie znających tych czasów. Warto zatem przed lekturą zadać sobie następujące pytanie: czy wiesz, drogi czytelniku, kim był Sergo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Może nie będę pisał, że powieść dotyczy konfliktu pokoleń, bo to już chyba każdy zauważył i wie, postaram się zatem napisać coś innego.
Przede wszystkim podoba mi się bardzo w tej prozie, że autor nie jest stronniczy, a obie strony rzeczonego konfliktu są pokazane z obu stron, zarówno szlachetnej jak i negatywnej, a na wierch wywleczono tak cnoty, jak i przywary. Każdemu dostaje się po uszach równo, a rozstrzał charakterów jest solidny, od poczciwych chłopów, z pobłażaniem patrzących na dziwaczne kaprysy i wybryki "jaśniepaństwa", dla których złojenie baby to rzecz powszednia ("a nas baby pobiły" stwierdza z dobroduszną autoironią Bazarow), przez Pawła Pietrowicza, przedstawiciela ginącego gatunku klasycznej arystokracji wierzącej w pojedynki i wyszukane maniery, któremu arogancka pewność siebie odruchowo działa na nerwy, nieporadnych i poczciwych rodziców Bazarowa, czy wreszcie samego młodego nihilistę, który odrzucając wszystko, nie jest tak naprawdę nic temu przeciwstawić, gardzi miłością po czym sam się zakochuje i ostatecznie przegrywa w głupi sposób, marnując swój potencjał i inteligencję. Trzeba niewątpliwie przyznać autorowi mistrzostwo charakteryzacji i tworzenia wielobarwnych i złożonych portretów psychologicznych swoich bohaterów. Ta bezstronność jak się zdaje przysporzyła zresztą autorowi mnóstwo krytyki, obie bowiem strony uważały "swój" portret za skrzywiony, zaś obraz "oponentów" za jak najbardziej słuszny i poprawny. Jakże kłuć musiało nowoczesne, rewolucyjne towarzystwo wierzące w moc obalania porządków zdania "Dawniej młodzi musieli się uczyć; jeśli nie chcieli uchodzić za ignorantów, musieli pracować. A teraz dość powiedzieć: wszystko na świecie głupstwo! - i sprawa załatwiona. Młodzież przyjęła to z radością. Doprawdy, przedtem byli zwykłymi durniami, a teraz otrzymali nagle miano nihilistów.". Co tylko potwierdza stare prawidło, że najgłośniej ludzie się oburzają, gdy faktycznie dojrzą w krzywych zwierciadłach i surowych portretach siebie samych, ze wszystkimi swoimi słabościami i grzeszkami, których nie są w stanie przyznać przed samymi sobą.
Jednocześnie nie jest to jednak tylko krytyka, a spoza kart wyziera sympatia autora dla swoich bohaterów, który zdaje się przez palce patrzeć na wybryki i przywary obu pokoleń. Chłopi są może głupi, ale pragmatyczni. Paweł przy całej śmieszności swojego przywiązania do manier jest jednak w niej szczery i autentyczny, sądziłem, że sam się podkochuje w Fieniczce i dlatego mu tak ciążą wybryki Bazarowa, jednak nie jest to do końca jasne, skoro ostatecznie popycha brata do małżeństwa - a jednak nie miał tak złych intencji, o jakie go posądzałem! Bazarow zaś owszem, bywa grubiański w swej zapalczywości i ulega gładkiej wdówce, jednakże trudno się nie zgodzić z jego wieloma opiniami i ocenami. Jest jednak ciągle bezsilny, to dopiero czoło fali, która stopniowo przemyje struktury społeczne, przetoczy się przez kraj i pozostawi po sobie nowe pobojowiska. Widać to w osobie jego ucznia i przyjaciela, Arkadiusza, który będąc na rozstaju ostatecznie trafi jednak do "starych" - ożeni się, spłodzi dzieci, będzie kontynuował dzieło ojca i niewiele pewnie pozostanie po jego ambitnym apelu "burzymy, ponieważ jesteś siłą". I Bazarow jest tu wyrozumiały, nie postrzega to jako zdradę ideałów ani nic podobnego. Po części również dlatego, że spotkanie z Odincową pozostawiło ranę w jego duszy. Jeszcze nie jest to zaślepiona, bezwzględna ideologia, dopiero rodząca się energia przemian i postępu.
Może nie będę pisał, że powieść dotyczy konfliktu pokoleń, bo to już chyba każdy zauważył i wie, postaram się zatem napisać coś innego.
Przede wszystkim podoba mi się bardzo w tej prozie, że autor nie jest stronniczy, a obie strony rzeczonego konfliktu są pokazane z obu stron, zarówno szlachetnej jak i negatywnej, a na wierch wywleczono tak cnoty, jak i przywary. Każdemu...
Czasami człowiek sięga po różne dzieła wręcz z masochistycznej ochoty, niemalże wiedząc, że to, co przeczyta będzie go męczyć i denerwować; mam takich swoich upatrzonych autorów, co do których mam uprzedzenia i podejrzewam, że ich twórczość mi nie podpasuje. Jednak uważam, że warto jest eksperymentować i mimo wszystko próbować, dawać kolejne szanse i pozwalać, żeby to właściwa proza, twórczość, zdania, litery i akapity powiedziały swoje, a nie uprzedzenia i dawne doświadczenia. Niechże każde dzieło broni się samo, w oderwaniu od całej reszty Wszechświata!
Pielewina nie znałem, nigdy wcześniej nie słyszałem o człowieku, miałem na jego temat zero uprzedzeń i zero wyobrażeń. Buszując po bibliotece chwyciłem książkę na chybił-trafił i zajrzałem do środka - a tu zaskoczenie, bo zamiast normalnej prozy, normalnych akapitów i normalnej książki mamy tu zapis internetowego chatu, wydany w książkowej formie. Jako fan klasyki generalnie nie lubię tego typu awangardowych pomysłów i prób wychodzenia poza szereg, bawienia się formą, narracją i konstrukcją w miejsce solidnego rzemieślnictwa; toteż pierwsze wrażenie było mocno negatywne - to mi się raczej nie spodoba! Jednak dałem szansę i oto potwierdziła się słuszność tej filozofii, bawiłem się bowiem - mimo generycznej niechęci do awangardowych form - przednie przy tym dziele. Ku własnemu memu zaskoczeniu.
Z książką najbardziej kojarzy mi się kanadyjski film "Cube" z 1997 roku, w którym grupka bohaterów budzi się w tajemniczym sześciennym pomieszczeniu połączonym z innymi, podobnymi, szeregiem włazów, wszystkie zaś naszpikowane pułapkami. Zagubieni i zdezorientowani, starają się wydostać z tego swoistego labiryntu, jednocześnie próbując zrozumieć gdzie właściwie są, sama zaś podróż stopniowo eksponuje i obnaża ich charaktery i tajemnice. Przedni film, zachęcam do obejrzenia - kontynuacji nie widziałem, ale są ponoć gorsze. W "Hełmie grozy" tak samo - grupka... ludzi...? jest uwięziona w bliżej niezidentyfikowanym miejscu: każdy ma swój pokój z komputerem, którym komunikuje się z pozostałymi właśnie w internetowego wątku, do którego wszyscy mają dostęp. Poza pokojami zaś rezydują również rozmaite swoiste labirynty, inny dla każdego. I ponownie jak w "Cube", tajemnica i hipotezy na temat sensu i celu tego wyzwania chwytają czytelnika za serce od pierwszej strony, które potem lecą szybko w miarę odkrywania kolejnych prawideł i zagłębiania się w dyskusje.
Wspomniałem o "ludziach". Genialność zastosowania formuły chatu w tym konkretnym przypadku leży w tym, że całość jest obdarta z typowych literackich opisów, które pozwoliłyby umiejscowić rzecz w jakimś kontekście. Nie mamy tu narratora, czy raczej każdy z uczestników jest osobnym narratorem, co więcej, jak w pewnym momencie stwierdza jeden z nich, dla niego jego rozmówcy wcale nawet nie muszą istnieć - w końcu jedynym dowodem ich istnienia są słowa, które widzi na ekranie monitora - kto może wiedzieć, kto naprawdę jest po drugiej stronie, jeśli w ogóle ktoś...? A może Bóg lub bóstwo, sztuczna inteligencja, a może wszystko to jest jakimś złudzeniem? Zastosowana forma literacka wpasowuje się tu znakomicie w atmosferę niepewności i tajemnicy, nie odsłaniając nic poza pełnymi niepokoju rozmowami bytów egzystujących w bliżej niezidentyfikowanej rzeczywistości - daje to do myślenia.
Polecam!
Czasami człowiek sięga po różne dzieła wręcz z masochistycznej ochoty, niemalże wiedząc, że to, co przeczyta będzie go męczyć i denerwować; mam takich swoich upatrzonych autorów, co do których mam uprzedzenia i podejrzewam, że ich twórczość mi nie podpasuje. Jednak uważam, że warto jest eksperymentować i mimo wszystko próbować, dawać kolejne szanse i pozwalać, żeby to...
więcej mniej Pokaż mimo toCzas nie obszedł się z tym opowiadaniem łaskawie. Nie jest to rzecz zła, jest już po prostu przestarzała - coś co w dawnych czasach czytało się przyjemnie teraz już nie robi śladu wrażenia na tle daleko potężniejszych stosów i hałd bardziej współczesnej literatury wraz z jej całą siłą, treścią, ogromem i zaangażowaniem. Tu zaś mamy do czynienia z dość banalną historią: ot, młodzieniec zapałał uczuciem, ot nadeszły kłopoty, on ją ratuję, później ona się odwdzięcza. Obecnie nie ma zatem większego sensu lektura "Córki", poza chęcią poznania klasyków. Obecnie wydane przez współczesnego pisarza przeszłoby bez echa, co najwyżej mogłoby wzbudzić pewne zainteresowanie naiwnym męstwem młodego bohatera. No ale cóż, czasy romantyzmu. Klasyk jak to klasyk, trochę źle się czuję oceniając go współczesną skalą, ale uczciwość każe napisać: o ile ktoś się nie interesuje historią literatury, spokojnie może to sobie darować.
Czas nie obszedł się z tym opowiadaniem łaskawie. Nie jest to rzecz zła, jest już po prostu przestarzała - coś co w dawnych czasach czytało się przyjemnie teraz już nie robi śladu wrażenia na tle daleko potężniejszych stosów i hałd bardziej współczesnej literatury wraz z jej całą siłą, treścią, ogromem i zaangażowaniem. Tu zaś mamy do czynienia z dość banalną historią: ot,...
więcej mniej Pokaż mimo toHistoria cwaniakowatych obdartusów z rosyjskich sierocińców w czasach końców wojny. Szybka, zwinna jak jaszczurka narracja z szeregów krótkich, energicznych akapitów szybko każe zapałać niekłamaną sympatią do tych małych złodziejaszków. Bo tak, kradną oni na potęgę wszystko co im tylko w ręce wpadnie, ale przy tym wykazują taką przedsiębiorczość, że nie sposób nie mieć podziwu. Poza tym rabunki te wynikają zwyczajnie z biedy i konieczności. Dla tych "szakali" jak to określa (acz dobrotliwie...!) autor jest to kwestia przetrwania i najbardziej naturalna rzecz pod słońcem - innego wiktu nie dostają, chleb jest dla nich niemalże legendą, a w swych rozbojach stają się wręcz częścią swoistego miejskiego ekosystemu. Wszystko to opisane z energią, sympatią i humorem, a w paru miejscach aż parsknąłem śmiechem gdy autor dowcipnie opisuje, jak to gdzie by nie spojrzeć burdel wszędzie taki sam, jak mateczka Rosja długa i szeroka. Tym bardziej uderza potem dalsza część, gdy dochodzi do zderzenia owej młodzieńczej iskry życia z brutalną rzeczywistością w jakiej przyszło im żyć. Bardzo dobra powieść.
Historia cwaniakowatych obdartusów z rosyjskich sierocińców w czasach końców wojny. Szybka, zwinna jak jaszczurka narracja z szeregów krótkich, energicznych akapitów szybko każe zapałać niekłamaną sympatią do tych małych złodziejaszków. Bo tak, kradną oni na potęgę wszystko co im tylko w ręce wpadnie, ale przy tym wykazują taką przedsiębiorczość, że nie sposób nie mieć...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem na okładce, że powieść opowiada o krwawych walkach pod Stalingradem z punktu widzenia Rosjan. Skala i ogrom tej bitwy przytłacza, a pobieżna nawet lektura na tematyce tych straszliwych wydarzeń budzi zarówno grozę jak i fascynację. Dramatyczne walki uliczne aż do ostatniego naboju i ostatniego żołnierza - Rattenkrieg, wojna szczurów - ryk stukasów, katiusze plujące rakietami w płonące pożogą niebo. Słynne jednostki, takie jak snajper Wasilij Zajcew i jego pojedynki z niemieckimi strzelcami. Heroiczna obrona Domu Pawłowa. Cierpienia i głód ludności cywilnej. Późniejsze wyparcie Wehrmachtu, zamknięcie w kotle i późniejsze wyniszczenie.
Niestety, już w trakcie samej lektury, okazuje się że w powieści generalnie tego wszystkiego nie ma. W istocie, nie mamy tu samej bitwy o miasto, lecz jedynie jeden późniejszy epizod, w którym to oddziały von Mansteina podejmują ostatnią desperacką próbę uwolnienia okrążonych oddziałów generała Paulusa. Samego Stalingradu i jego ruin nigdy nie zobaczymy, jest on jedynie wspomniany jako tło, rezydujące gdzieś tam, dalej, na obrzeżach, podczas gdy śledzimy losy żołnierzy kilometry dalej. W rezultacie przez cały czas lektury nie opuszczało mnie poczucie zawodu, że mając do dyspozycji tak ogromny teatr działań i tak wiele treści, jakie by można zawrzeć i przekazać, autor skupił się na pokazaniu jedynie urywka, fragmentu całości. Wisi w powietrzu taki zapach zmarnowanego potencjału i straconych możliwości - tyle by można tu opisać, tyle pokazać. Toż nawet suchy, lakoniczny opis z Wikipedii potrafi mocno wpłynąć na emocje, a cóż dopiero fabularyzowana historia, gdzie poznajemy bohaterów, by potem patrzeć jak giną.
Pomijając zawężoną skalę działań jakie pokazano, sama powieść nie jest zła. W istocie jak już dojdzie do bitwy, pociski zaczną się sypać, ludzie ginąć, wszędzie pełno dymu, huku, a czołgi podjeżdżają pod pozycję niczym jakieś mityczne potwory, pojawia się klimat jakiego można by oczekiwać po takiej powieści. Niestety, sporo czasu spędzamy również z góry, obserwując walkę z punktu widzenia dowodzącego generała, a wówczas nastrój ten znika, bo nie mamy już do czynienia z pojedynczymi ludźmi, których nazwiska, twarze i charaktery zdążyliśmy poznać, lecz całymi bezimiennymi oddziałami. Śmierć człowieka to tragedia, pisanie zaś, że oddział poniósł duże straty na lewej flance już takiego wrażenia nie robi. I tu też czuć jakiś zmarnowany potencjał, wydaje się jakby całość akcji poświęcić szeregowym żołnierzom i dramacie wojny z ich punktu widzenia, całość byłaby lepsza.
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem na okładce, że powieść opowiada o krwawych walkach pod Stalingradem z punktu widzenia Rosjan. Skala i ogrom tej bitwy przytłacza, a pobieżna nawet lektura na tematyce tych straszliwych wydarzeń budzi zarówno grozę jak i fascynację. Dramatyczne walki uliczne aż do ostatniego naboju i ostatniego żołnierza - Rattenkrieg, wojna szczurów -...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Epopeja” - jednym ze znaczeń, według internetowego słownika języka polskiego jest „obszerna powieść lub cykl powieści obrazujący przełomowe momenty w dziejach narodu”. Trudno o lepszą definicję wobec „Cichego Donu” - jest to epopeja nad epopejami, potężne, monumentalne dzieło gniotące czytelnika swoim rozmachem, zakresem, ogromem. Łącznie jest tego bez mała ponad 1800 stron, czasem gęstych i lepkich od akcji i emocji, czasem ospałych, dokumentujących szczegółowo dzieje setek poszczególnych potyczek ze skrupulatną dokładnością pasującą bardziej do rozprawy naukowej i fragmentu podręcznika, niż do powieści. Całe chmary bohaterów się przewijają; niektórzy się przewijają od samego początku, jeszcze więcej pojawia się w drodze i znika wraz z kolejnymi stronami. Dużo jest tego, aż do przytłoczenia.
Prawie 3 miesiące zeszło mi na czytanie „Cichego Donu”, w przerwach między ogromem innych zajęć, a stron zdaje się nigdy nie ubywać. Było to potężne wyzwanie czytelnicze; nie wątpię, że chmary ludzi pomijali sceny batalistyczne, opisy sytuacji na froncie czy nawet całe paragrafy, a i tak czuli przesyt treścią; po prostu w pewnym momencie przyswajalność literatury takiego formatu spada do zera. Trzeba zrobić przerwę, nieco by ochłonąć, nieco by zebrać siły do dalszego brnięcia między zdania i litery. Czasem szereg bitew i potyczek, szarże na koniach się zlewają w jedno morze wojny. Czasem wręcz trzeba przystanąć w niemym zachwycie nad jakimś przepięknym fragmentem, z mistrzowskimi opisami przyrody. No i te dialogi – istny miód dla oczu, tak bardzo kwieciste i soczyste, pełne chłopskiego ducha, energii i swady, urągania i przekleństwa, pieśni i przemowy. Babskie brechty, pijackie docinki, wspomnienia starców. Chylę czoła przed tłumaczami i ogromem ich pracy.
Fabularnie śledzimy tu burzliwe losy młodego kozaka, Grigorija Melechowa, jego rodziny, sąsiadów, innych członków dońskiego społeczeństwa jak i całego mrowia innych postaci, od zgrzybiałych staruszków, zakapiorów i prostaczków przed rzesze ideowców po generałów i oficerów. Osią i trzonem jest jego burzliwy romans z sąsiadką. Sytuacja zmienia się nieustannie, na wojnie walczy to po jednej stronie, to po drugiej, romansuje z bolszewizmem, ale nie będąc pewnym waha się i koniec końców uczestniczy w powstaniu przeciw nim, by skończyć jako uciekinier. Dzieci się rodzą i mrą, zatarg z sąsiadem rośnie, nastawa żona na swoje życie, słowem, ciągle nowy dramat i ciągle z różnych stron nowe ciosy spadają na całą rodzinę jak i całe społeczeństwo. Zaczyna się od sielskiego niemal życia na spokojnym stepie, by podlec stopniowej erozji na wskutek wszystkich dramatycznych zdarzeń lat 1912-20, wojny z Niemcami, przewrotu bolszewickiego, walk białych i czerwonych, powstaniu niepodległościowemu – przez kilka lat zaledwie sytuacja ciągle się zmienia, co rusz z innej strony wiatr wieje. Natłok pustoszących wydarzeń jest przy tym podany na tyle przejrzyście, że cały praktycznie czas da się wszystkie te wydarzenia śledzić i współczuć bohaterom ich podłego losu.
Zdumienie wzbudza warstwa propagandowa – a raczej jej brak i można się zdumieć, że udało się coś takiego wydać w latach 1928-1940 i jeszcze uznać za „klasykę literatury radzieckiej”. Nie ma tu w zasadzie propagandy, ideowców, szlachetnych jak i nikczemników, jest pełno po obu stronach, a ogólny wniosek jaki z całej lektury płynie jest, że jaka władza by nie była – biała, czerwona, carska, bolszewicka, niemiecka, rodzima czy obca – i tak ucierpi na niej najbardziej zwykły szary kozak w swoim chutorze i w gruncie rzeczy wszystko mu jedno, z której strony i z którego obozu przyjdą żołnierze mu zarekwirować konie i zboże. Przelewają krew, a zapłata zawsze licha, buntują się to ich gniotą, ulegają to im ciemiężą, a jak stabilizuje się w końcu bolszewicka władza, to koniec końców panuje nędza i brak wszystkiego.
Nie brakuje i innych przesłań. Na wojnie ludzie stają się wilkami, a zaślepieni ideami, nienawiścią czy chęcią zemsty ludzie ulegają zezwierzęceniu, tracą opory moralne i zaczynają wrogów tępić bez cienia miłosierdzia. Serca im twardnieją, a ręce stają się ubroczone po łokcie w krwi. Szkody idą też w psychikę, w parze ze strachem istnieje znużenie, tęsknota za domem, poczucie beznadziei.
A przez wszystko przebija się rosyjskość, w zdaniach, w klimacie zacisznych chutorów, łowienia ryb na Donie, hodowli koni i bydła. Kozacy są odmalowani wszelkimi barwami: czasami dziarscy, czasami porywczy, czasem bohaterscy, a czasem małostkowi. Raz się biją dzielnie, raz dezerterują. Ziemi swojej bronią, gardeł nie szczędząc, ale dalej wychodzić nie chcą, a nade wszystko chcą wrócić do swoich kureni i gospodarstw.
Biorąc pod uwagę ogrom i skalę tego dzieła, trudno nie zgiąć karku przed jego ogromem. Jakże tu sprowadzić całość do pojedynczej, numerycznej oceny? Jak bardzo biednie wygląda większa część literatury na tym tle. Uczciwość nakazuje przyznać, że całość jest nierówna, po niektórych dłużyznach trzeba było tygodnia by zechcieć wrócić do czytania, dwa tomy czeka człowiek, dajmy na to, czy bufon Listnicki zginie, po czym jego los zostaje podsumowany dwoma zdaniami, nieco niedorzecznie biorąc pod uwagę ile to czasu mu poświęcono poprzednio, a ile niejako „zmarnowano” na podsumowywanie losów mniej znaczących postaci… Do tego końcówka jest mocno urwana, jakby brakło jeszcze jednej części, która łaskawie by podsumowała losy niektórych postaci, jak i całej kozaczyzny jako takiej – wycierpiała niemało, nie dałoby się podsumować co się z nią działo, jaki efekt tego był, niechby nawet tym suchym kronikarskim stylem, którym dokładnie dokumentowano serię mało znaczących fabularnie serii potyczek i manewrów, że „sotnia ta i ta przemaszerowała pod okolicę stanicy tej a tej w sile tylu a tylu bagnetów”. Wreszcie tkwią w pamięci książki, które kilkakrotnie krótsze, zostawiały jednak w pamięci równie potężne wrażenie (jak chociażby „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Kazantzakisa). Tak, że przy całym moim niemalże nabożnym szacunku do ogromu tego monumentalnego dzieła – przerażony własną bezczelnością daję 8/10. Ale ile do tej pory przeczytanych tytułów wydaje się przy tym tak bardzo maluczkich – że niemal ich prawie przy tej ósemce nie widać...
„Epopeja” - jednym ze znaczeń, według internetowego słownika języka polskiego jest „obszerna powieść lub cykl powieści obrazujący przełomowe momenty w dziejach narodu”. Trudno o lepszą definicję wobec „Cichego Donu” - jest to epopeja nad epopejami, potężne, monumentalne dzieło gniotące czytelnika swoim rozmachem, zakresem, ogromem. Łącznie jest tego bez mała ponad 1800...
więcej mniej Pokaż mimo toNa tle tu sportretowanego życia rosyjskich uliczników losy takich Hucków Finnów czy Oliver Twistów jawią się jako sielankowe. Wszystko co najgorsze tu w obfitości: bieda, głód, kradzieże, kokaina, morderstwa, tyfus. O ile ta nędza dominuje, to nie jest tu jedynym składnikiem i nie brakuje też pewnego szelmowskiego uroku, widocznego chociażby w ciągłych "odpałach" Inżyniera Weszkina czy też rozmaitych strategiach, jaki ten czy inny obdartus podejmuje coby kupcowi wytargać sakiewkę, a babie bochen chleba. Potem robi się jeszcze ciężej, gdy schodzimy razem z bohaterem do więzienia. Niestety w trzeciej części kończy się powieść, a zaczyna propaganda: bohater, Amelka, trafia do komuny i razem z innymi współtowarzyszami ciężką, robotniczą pracą u podstaw buduje socjalistyczny raj ku chwale władzy radzieckiej. Problemy są bohaterską pokonywane, bohater z łajdaka wyrasta na dzielnego pracującego, istnego człowieka z żelaza. W sumie szkoda, bo mocno psuje to odbiór całości i nadto jest odrealnione. Najlepiej zatem o tej trzeciej części zapomnieć i zadowolić się początkiem i sugestywnym obrazem bezdomnych młodocianych.
Na tle tu sportretowanego życia rosyjskich uliczników losy takich Hucków Finnów czy Oliver Twistów jawią się jako sielankowe. Wszystko co najgorsze tu w obfitości: bieda, głód, kradzieże, kokaina, morderstwa, tyfus. O ile ta nędza dominuje, to nie jest tu jedynym składnikiem i nie brakuje też pewnego szelmowskiego uroku, widocznego chociażby w ciągłych "odpałach"...
więcej mniej Pokaż mimo toPoczątek wydawał się obiecujący. Na tle rewolucji bolszewickiej mamy tu zarysowany konflikt między głównodowodzącym armii rewolucyjnej, chwackim Mieszczeriakowie, a szefem sztabu Brusienkowem, fanatykiem idei socjalistycznej, komunistę aż do rdzenia, który wszelki opór i niezgodę postrzega jako zdradę i tylko by za to stawiał pod ścianą. Zatarg powstaje już od pierwszego spotkania obu towarzyszy. Moment, gdy ten drugi decyduje, że trzeba się pozbyć tego pierwszego i organizuje w tym celu zasadzkę stanowi tu punkt szczytowy i kulminacyjny; czytało się prawdziwie z zainteresowaniem. Później niestety wszystko to zniknęło i utonęło w nie kończących się dyskusjach członków sztabu i płomiennych przemowach. Drugą połowę czytało się już ze znużeniem i tylko szkoda że bardziej autor całości nie zbudował na ścieraniu się obu osobowości różnie postrzegających socjalizm i rewolucję. Reszta bohaterów była już mało interesująca. Sama historia urywa się niedopowiedzeniem, co samo w sobie nie jest niczym złym, tutaj jednak ze względu na męczące ostatnie 200 stron tylko jeszcze pogorszyło negatywne wrażenie. Trochę się autor broni opisując ararę - starców i dzieci pędzonych przed armią aby przeciwnik musiał strzelać do swoich - ale za mało i za późno. Samo oblężenie Słonego Parowu jak i same walki to zresztą tylko tło do masy dysput.
Początek wydawał się obiecujący. Na tle rewolucji bolszewickiej mamy tu zarysowany konflikt między głównodowodzącym armii rewolucyjnej, chwackim Mieszczeriakowie, a szefem sztabu Brusienkowem, fanatykiem idei socjalistycznej, komunistę aż do rdzenia, który wszelki opór i niezgodę postrzega jako zdradę i tylko by za to stawiał pod ścianą. Zatarg powstaje już od pierwszego...
więcej mniej Pokaż mimo toZbiór opowiadań z życia rosyjskich wieśniaków. Mamy tu mieszaninę podłego życia, w którym głód nieraz zagląda w oczy, synowie giną na wojnie, przepracowane gospodynie padają z wycieńczenia, a stary wierny koń zdycha oraz prostodusznej chłopskiej przedsiębiorczości, pozwalającej na różne sposoby radzić sobie z całymi trudami radzieckiej biedy: to tu coś zwędzą, a tam wezmą za łby po obowiązkowej wódeczce, by się potem pogodzić, no bo przecie, ludzka rzecz. Całość opisana z pewnym prostodusznym pobłażaniem. Miłe, naturalistyczne opisy i całkiem przyjemna lektura jak na coś opisanego jako "radziecka proza wiejska".
Zbiór opowiadań z życia rosyjskich wieśniaków. Mamy tu mieszaninę podłego życia, w którym głód nieraz zagląda w oczy, synowie giną na wojnie, przepracowane gospodynie padają z wycieńczenia, a stary wierny koń zdycha oraz prostodusznej chłopskiej przedsiębiorczości, pozwalającej na różne sposoby radzić sobie z całymi trudami radzieckiej biedy: to tu coś zwędzą, a tam wezmą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Słowem-skojarzeniem, które uporczywie tkwiło mi w głowie podczas czytania tego dzieła jest "gmatwanina". Dzikie kłębowisko postaci i poplątane sieci ich wszystkich relacji i związków. Na przemian wszyscy się spotykają, unoszą uczuciami, kłócą i godzą. Ciągły dziki zamęt i chaos. Ot, Nastazja Filipowna, miota się między księciem a Rogożynem, piłeczka odbija się tyle razy, że można żywcem stracić rachubę, istna kwintesencja złośliwego stereotypu, że kobieta sama nie wie czego, chce, hańby czy ocalenia, czy może by awantura wiecznie trwała, wpierw misternie coś konstruuje by potem wszystko spalić i zaprzepaścić w nagłym przypływie szaleństwa, a to tylko jedna z wiecznie kłębiącego się stada bohaterów. Może i realistyczne, ale jakże męczące i ciężkie w czytaniu. Śledzi się tą plątaninę relacji z trudem i wysiłkiem. Owszem jest tu sporo i barwnych obrazów (jak chociażby dramatyczna kulminacja pod koniec pierwszego rozdziału - tylko by sobie życzyć, by reszta trzymała taki poziom...) i barwnych charakterów, i dogłębnych obserwacji, ale tyle jest tego, że człowiek sam się w tym gubi, a myśli przewodniej jakoś nie ma, jakiegoś morału na koniec i ostatecznego wniosku z tych wszystkich kombinacji, komplikacji i zawieruchy również. Dobre i ciekawe momenty trochę giną w tym gąszczu i znikają z oczu, tracą wyrazistość przyduszone obok przydługawych scen i nie kończących się dysput zmierzających Bóg wie dokąd.
Koniec końców czuję się bardziej zniechęcony niż zachwycony "wielkim Dostojewskim". Mam taki zwyczaj, że jak książka mnie wciąga, to po prostu łykam ją niczym na głodzie, stronica za stronicą, gdy zaś męczy to patrzę na koniec ile zostało jeszcze kartek, bądź na spis treści, czy prędko dotrę do końca rozdziału, na którym mógłbym się spokojnie zatrzymać. W tym przypadku - zerkałem ciężko. Pod koniec już odliczałem stronice aż dojdzie się do końca, by to w końcu odłożyć i przejść do czegoś lepszego. A chyba nie takie wrażenie powinno pozostawać w kontakcie z tak wybitną ponoć literaturą?
Słowem-skojarzeniem, które uporczywie tkwiło mi w głowie podczas czytania tego dzieła jest "gmatwanina". Dzikie kłębowisko postaci i poplątane sieci ich wszystkich relacji i związków. Na przemian wszyscy się spotykają, unoszą uczuciami, kłócą i godzą. Ciągły dziki zamęt i chaos. Ot, Nastazja Filipowna, miota się między księciem a Rogożynem, piłeczka odbija się tyle razy, że...
więcej Pokaż mimo to