-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-01-01
2023-11-12
Jak to byłoby żyć w starożytnym Egipcie, mniej więcej w czasach Tutenchamona? Co byłoby na obiad i jakie byłyby możliwości zdobycia pracy? Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć Charlotte Booth w książce „Jak przeżyć w starożytnym Egipcie”. To niedługa, popularnonaukowa pozycja, która rzuciła mi się w oczy właśnie przez wzgląd na temat. Ten starożytny kraj interesuje mnie, odkąd pamiętam, choć absolutnie nie jestem historykiem czy bardziej zaangażowanym hobbystą.
I właściwie ta książka okazała się mniej więcej tym, czego się spodziewałam. Autorka miała na nią całkiem ciekawy pomysł. Czytelnik ma wcielić się w mężczyznę podróżującego do Egiptu, a ona opisuje, co mógłby w nim robić. Nie jest to przy tym żadne szczegółowe opracowanie. Ot, lekka książka po łebkach, która w przystępny sposób przedstawia podstawy, choć na pewno część informacji w niej zawartych warto zweryfikować przed podaniem dalej.
To na pewno fajny tytuł dla osób, które chcą poznać podstawy historii Egiptu przedstawione w ciekawszy sposób niż typowa, historyczna narracja. Może być to też fajny wstęp do bardziej detalicznego riserczu na ten temat, lub np. inspiracja do tworzenia fantastycznych światów.
Jeśli ktoś szuka właśnie tego typu lektury to jak najbardziej, warto po to sięgnąć. Ale egiptomaniacy raczej nie wyniosą z niej zbyt dużo nowej wiedzy.
Jak to byłoby żyć w starożytnym Egipcie, mniej więcej w czasach Tutenchamona? Co byłoby na obiad i jakie byłyby możliwości zdobycia pracy? Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć Charlotte Booth w książce „Jak przeżyć w starożytnym Egipcie”. To niedługa, popularnonaukowa pozycja, która rzuciła mi się w oczy właśnie przez wzgląd na temat. Ten starożytny kraj interesuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-28
Naprawdę nie sądziłam, że ta książka aż tak mi się spodoba. Zwłaszcza po trzech poprzednich ptasich tytułach, które miałam okazję czytać. „Krzyk morskich ptaków” to naprawdę interesująca lektura.
Aby jednak wyjaśnić mój punkt widzenia, może trochę o pozostałych dwóch ptasich książkach, które znam i które mają podobną konstrukcję (jedna pozostała jest o czymś nieco innym). Zaczęłam przygodę z ptasiarskimi książkami od „Rzeczy o ptakach”, przypominającej zbiór ciekawostek o popularnych gatunkach bądź rodzajach/rodzinach zwierząt. Nie wniosła zbyt wiele do mojego życia, była dość nudnawa i miałam poczucie, że większość z tych rzeczy i tak wiedziałam. Druga, „Ptakologia”, ponownie opowiadała o gatunkach/rodzinach/rodzajach ptaków, ale bardziej pod kątem wspomnień autorki. Praca nie wybitna, ale bardziej personalna, w związku z czym ciekawsza.
Z kolei „Krzyk morskich ptaków” wyróżnia się na ich tle swoim profesjonalizmem. To książka człowieka, który wyraźnie kocha te współczesne dinozaury, ale jednocześnie ma na ich temat potężną wiedzę. Nie sypie wyłącznie faktami naukowymi, ale potwierdza je badaniami, przytaczając faktycznie interesujące badania na temat konkretnych zwierząt.
Na dodatek jego książka to nie jest wybór jakiś tam losowych ptaków, a wyłącznie ptaków morskich. Dzięki temu ten tytuł jest bardziej spójny, tworzy jednolitą opowieść. Autor nie boi się wspominać o innych zwierzętach, które omówi później i całość przynajmniej wygląda na lepiej zorganizowaną.
Ponadto Adam Nicolson ma dużą wiedzę na temat literatury i naprawdę ładny styl. Dzięki temu ładnie przeplata naukowe fakty różnorodnymi cytatami, a kiedy zachwyca się nad ptakami i porównuje je do innych gatunków to cóż, to naprawdę wspaniale się czyta i momentami aż trudno się nie wzruszyć.
Warto tu jednak dodać, że książka nie bez powodu ma taki tytuł, jaki ma. Jeśli żyjemy z dala od morza czy oceanu, ich krzyku może nie da się usłyszeć na żywo, ale jednak warto czasem sobie przypomnieć, że on wcale taki cichy nie jest. Wiele z przedstawionych gatunków jest zagrożona bądź może być zagrożona, z najróżniejszych powodów. Dlatego nie jest to scricte radosna, sielankowa powieść i osoby szczególnie wrażliwe na takie elementy powinny wziąć to pod uwagę, sięgając po ten tytuł.
Niemniej, moim zdaniem to książka, którą warto wziąć pod uwagę, jeśli szuka się popularnonaukowego tytułu o ptakach.
Naprawdę nie sądziłam, że ta książka aż tak mi się spodoba. Zwłaszcza po trzech poprzednich ptasich tytułach, które miałam okazję czytać. „Krzyk morskich ptaków” to naprawdę interesująca lektura.
Aby jednak wyjaśnić mój punkt widzenia, może trochę o pozostałych dwóch ptasich książkach, które znam i które mają podobną konstrukcję (jedna pozostała jest o czymś nieco innym)....
2023-01-16
Szukając informacji i książek na temat papug, zaczynam odkrywać, że o ile łatwo jest znaleźć literaturę o ptakach, tak znalezienie czegoś scricte o papugach nie jest już takie proste. Nawet jeśli chodzi o rozdział w książce. „Ptakologia” Sy Montgomery to książka dziennikarki, która w siedmiu rozdziałach opowiada o siedmiu typach ptaków i jeden z nich właśnie jest poświęcony papugom.
Tylko co z tego, skoro nie ma tam niczego, czego bym już nie wiedziała? Autorka skupia się w nim na najpopularniejszych tematach, takich jak gadanie, czy niezwykła inteligencja tych ptaków, podając przykłady, które każdy zainteresowany bardziej papugami po prostu wie. Nie jest to więc coś, co jakoś szczególnie wnosi do mojego życia. Nie widzę w tym też szczególnego waloru edukacyjnego, bo Montgomery buduje obraz papug jako fajne pupile, gdy w rzeczywistości to naprawdę trudne zwierzęta do trzymania w domu.
Poza tym ta książka jest po prostu dość przyjemną, solidnie napisaną lekturą. Montgomery zwykle pisze o swoich doświadczeniach, zręcznie wybierając anegdotki. Widać, że ma wprawę w pisaniu. Rozdziały dotyczą ważnych dla niej zwierząt, sama jest też bardzo zainteresowana tematem.
Wśród rozdziałów znajdzie się jeden dotyczący kur (głównie jej własnego stada, które nazywa Damami), sokołów (ćwiczyła sokolnictwo), kolibrów (i historii z wychowywania młodych, w czym brała udział), kazuarów, gołębi, czy wron. Tu warto jednak nadmienić, że to mimo wszystko są dość sztampowe wybory i nawet ja, osoba, która czyta jedynie pojedyncze książki tego typu, czuła wtórność. Dlatego że wybór tematów jest niezwykle podobny do książki „Rzecz o ptakach” i jeśli ktoś czytał jedną, nie powinien chyba sięgnąć po drugą, jeśli chce unikać tych samych tematów.
Zresztą, te dwa tytuły mają bardzo podobną strukturę, z takim zastrzeżeniem, że Montgomery jest wprawniejszą pisarką, dlatego, jeśli ktoś się waha pomiędzy tymi dwoma, to polecałabym jednak „Ptakologię”.
Koniec końców to była całkiem miła lektura. Może niewiele wnosząca mi do życia (spodziewałam się jednak więcej), ale miła. Więc jeśli ktoś po prostu chce zanurzyć się na chwilę w świecie miłośniczki ptaków to jak najbardziej, polecam. Szczególnie że jest naprawdę ładnie wydana. Oprawa jest wprawdzie miękka, ale wewnątrz nie brakuje ilustracji i wydanie dobrze prezentuje się na półce.
Szukając informacji i książek na temat papug, zaczynam odkrywać, że o ile łatwo jest znaleźć literaturę o ptakach, tak znalezienie czegoś scricte o papugach nie jest już takie proste. Nawet jeśli chodzi o rozdział w książce. „Ptakologia” Sy Montgomery to książka dziennikarki, która w siedmiu rozdziałach opowiada o siedmiu typach ptaków i jeden z nich właśnie jest poświęcony...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-11
Naprawdę dobry wybór esejów różnorodnych znawców fantastyki, który przedstawia science-fiction z każdej możliwej strony, próbując znaleźć definicję gatunku. Ponadto, złoto dla osób, które poszukują książki do pracy licencjackiej/magisterskiej i muszą gatunek jakoś opisać.
Naprawdę dobry wybór esejów różnorodnych znawców fantastyki, który przedstawia science-fiction z każdej możliwej strony, próbując znaleźć definicję gatunku. Ponadto, złoto dla osób, które poszukują książki do pracy licencjackiej/magisterskiej i muszą gatunek jakoś opisać.
Pokaż mimo to2021-07-13
2022-10-24
Michio Kaku tworzy doskonałe książki dla fanów fantastyki naukowej, którzy jednocześnie nie mają zbyt dużej wiedzy na tematy związane z fizyką, astronomią i innymi ścisłymi dziedzinami. Jego „Przyszłość ludzkości” nie jest wyjątkiem.
To moje drugie spotkanie z twórczością tego autora i drugie raczej udane. Autor w książce bierze na tapet albo najbliższe plany związane z kolonizacją kosmosu, albo teorie pochodzące z różnorodnych dzieł popkultury, które rozkłada na części pierwsze. Całość książki jest dobrze posegregowana: od tego, co jest nam czasowo najbliższe, do tego, co może czekać nas później. Dzięki temu prowadzi czytelnika przez naszą potencjalną przyszłość w logiczny sposób, który nie pozwala się w lekturze zgubić.
Kaku ma dar do pisania o rzeczach trudnych w prosty sposób. Dzięki temu nawet ja, mając naprawdę niewielką wiedzę w poruszanych przez niego dziedzinach, byłam w stanie podążać za przedstawianymi pomysłami. Jednak to też sprawia, że nie jestem w stanie merytorycznie ocenić samych treści jako takich. Wydaje mi się jednak, że taki styl opowiadania może prowadzić do wielu uproszczeń, dlatego raczej nie traktuje tej pozycji jako zbiór scricte naukowych faktów. To dla mnie raczej ciekawostki przedstawiające, jakby coś potencjalnie mogło działać, a jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała rozwinąć któryś z poruszanych przez niego tematów, sięgnę po coś bardziej skupionego na aspektach naukowych.
Niemniej, mimo tej (potencjalnej) wady to moim zdaniem w dalszym ciągu naprawdę solidna, przyjemna w przyswojeniu lektura. Sprawdzi się dobrze szczególnie w przypadku tych czytelników, którzy nie mają (jak ja) zbyt dużej wiedzy tematycznej, ale jednocześnie zastanawiają się, czy wizje przedstawione w ich ulubionych światach fantastycznych faktycznie mogą się ziścić. Tego typu książki są też dla mnie doskonałe jako źródło inspiracji, czy po prostu kotwica dla tych, którzy chcieliby napisać coś fantastycznonaukowego, a nie wiedzą, o jaki koncept i w jaki sposób warto się zaczepić.
Sama pewnie prędko do Kaku nie wrócę. Przeczytałam ten tytuł głównie dlatego, że trochę z przypadku trafił na moją półkę i raczej szybko taka okazja się nie powtórzy. Ale jeśli kiedyś znów przypadkiem wpadnie mi w ręce, z przyjemnością sprawdzę inne przedstawione przez niego teorie.
Michio Kaku tworzy doskonałe książki dla fanów fantastyki naukowej, którzy jednocześnie nie mają zbyt dużej wiedzy na tematy związane z fizyką, astronomią i innymi ścisłymi dziedzinami. Jego „Przyszłość ludzkości” nie jest wyjątkiem.
To moje drugie spotkanie z twórczością tego autora i drugie raczej udane. Autor w książce bierze na tapet albo najbliższe plany związane z...
2022-09-17
Niezbyt często sięgam po literaturę faktu, a ostatnio, gdy to się już dzieje to… mam pecha. Kolejna książka okazała się kompletnie nie tym, czego chciałam. W gruncie rzeczy nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie zależało mi na czymś takim. „Pi razy oko” Mattas Parkera, podobno znanego Youtubera (którego osobiście nigdy nie oglądałam), jest książką kompletnie nie dla mnie.
Dlaczego? Powodem jest jej struktura, znana mi już z innych książek, np. z „Rzeczy o ptakach”. To zbiór ciekawostek podzielonych tematycznie na trzynaście rozdziałów. Każdy fragment to case study. Autor przedstawia nam sytuację, która jest śmieszną lub tragiczną pomyłką, a następnie poddaje ją matematycznej analizie. Wyjaśnia, skąd wziął się błąd i w jaki sposób można próbować go uniknąć. I o ile pisze dość lekko, a same sytuacje bywają cudnie absurdalne, to taka forma mnie niezwykle męczy.
Gdy dostaje wiele rozdziałów, z krótkimi ciekawostkami to po prostu nie umiem się do nich przywiązać. Często książki czytam ciągiem, a w takiej sytuacji tego typu pozycje robią się po prostu nudne i trudne do przyswojenia. Jeśli przeczytam na raz o 10 sytuacjach, to zapamiętam może jeden. A jak dodamy do tego moje ogólne problemy z liczbami i matematyką to okaże się, że zapamiętam wyłącznie anegdotę: nie jestem w stanie faktycznie nauczyć się czegoś matematycznego z tego typu pozycji.
Jednocześnie mój brak wiedzy w temacie pozwala mi jedynie ocenić formę książki jako takiej, a nie faktyczność faktów i założeń. Wierzę, że autor w tym względzie nie popełnił wielu błędów, ale nie mogę mieć takiej pewności.
Wydaje mi się jednak, że to jest książka, która może pasować jednej grupie osób przede wszystkim: amatorom matematyki. Nie znawcom tematu, bo ci niemal na pewno po prostu te zasady matematyczne znają. Ale na przykład uczeń szkoły średniej, który przygotowuje się do matury i intrygują go tego typu ciekawostki, już być może będzie z tej książki naprawdę czerpał. Choćby po to, by zabłysnąć na lekcjach.
Muszę dodać jeszcze tylko kwestię tego, że nie podoba mi się do końca podejście Parkera do tragedii. Jasne, założenie tej książki jest takie, że ta ma być lekka i przyjemna. Po to, by po prostu zainteresować matematyką i to jest jak najbardziej OK. Ale autor nie zmienia tonu nawet jeśli pisze o tragediach, np. wynikających z tworzenia nieprzemyślanej architektury. I przyznaję, trochę mnie to momentami raziło.
Niezbyt często sięgam po literaturę faktu, a ostatnio, gdy to się już dzieje to… mam pecha. Kolejna książka okazała się kompletnie nie tym, czego chciałam. W gruncie rzeczy nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie zależało mi na czymś takim. „Pi razy oko” Mattas Parkera, podobno znanego Youtubera (którego osobiście nigdy nie oglądałam), jest książką kompletnie nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy książka z „,magicznymi” przepisami może być warta uwagi? Może, ale w bardzo konkretnych sytuacjach, a przynajmniej tak wydaje mi się po (powiedzmy, że) „lekturze” tytułu autorstwa Michalea Furie, czyli „Księgi eliksirów”
Aktualnie widzę w sieci trend na bycie współczesną wiedźmą. Trochę się temu nie dziwię, bo sama estetyka i mi się podoba, choć właśnie traktuje to bardziej jako fajną estetykę, niż kwestię światopoglądów, czy wiary. Nigdy nie wgłębiałam się w tę część internetu, po prostu czasem na nią wpadam, więc trudno mi stwierdzić, jak to jest z postrzeganiem takiego stylu życia przez twórczynie. Niemniej, skoro jakiś ruch istnieje, oczywistym jest, że będą pojawiać się książki w takiej tematyce i ta jest tego doskonałym przykładem.
Jest wydana naprawdę ładnie: twarda oprawa z wiedźmową grafiką, z kolorową wklejką z ilustracją wewnątrz robi wrażenie. Może nie posiada wielu grafik ani lepszego papieru, ale jako dodatek do prezentu jest jak znalazł. I właśnie wydaje mi się, że jako taką najlepiej ją traktować. Nie jako coś poważnego, co pozwoli Wam rozwinąć się w kuchni czy poprawić swoje zdrowie: po prostu jako ciekawostkę, bonus, drobną inspirację. Już wyjaśniam czemu.
Książka zaczyna się od wstępu, który wyjaśnia, czym są magiczne napoje. Ale już tam nie wszystko jest tak, jak powinno. Z jednej strony mamy niby zastrzeżenie, aby wszystko konsultować z lekarzem, jeśli na coś chorujemy, ale nie jest to odpowiednio wyeksponowane. Ponadto napoje uznane są za ogólnie bezpieczne, a jak dobrze wiemy, nie wszystko jest dla wszystkich i to słowo lepiej używać ostrożnie. Ponadto autor pisze o tym, że alternatywne sposoby uzdrawiania powinny być najwyżej dodatkiem do leczenia, a nie je zastąpić, ale nie wspomina słowem o tym, że np. niektóre substancje mogą wchodzić w reakcje z lekami, więc WSZYSTKO należy najpierw konsultować z lekarzem. Dlatego naprawdę nie zachęcam do traktowania tej pozycji w 100% poważnie: w prosty sposób można po prostu zrobić sobie krzywdę.
Ponadto nie powiem, niektóre przepisy naprawdę sprawiały, że miałam ochotę uderzyć się w czoło. Przykład? Mamy przepis na kawę, który nie różni się od standardowego przygotowywania kawy bez ekspresu. Z tym że w opisie dostajemy informacje o naładowywaniu napoju pozytywnymi emocjami.
Widzę zastosowanie tej książki. Jak już wspominałam: jako bonus. Może sprawdzić się też jako inspiracja do stworzenia klimatycznych napojów na sesje RPG, przyjęcia Halloween czy Andrzejki. Dopóki będzie traktowana trochę jak zabawka, na którą należy uważać, więc podchodzi się do niej z dystansem, nie widzę problemu w korzystaniu z niej. Ale na pewno nie zaleciłabym jej osobie, która poszukuje faktycznej pomocy, np. z powodów zdrowotnych. Jeśli macie z czymkolwiek problem: idźcie do lekarza. Szukanie magicznych eliksirów nie jest najlepszą drogą.
Czy książka z „,magicznymi” przepisami może być warta uwagi? Może, ale w bardzo konkretnych sytuacjach, a przynajmniej tak wydaje mi się po (powiedzmy, że) „lekturze” tytułu autorstwa Michalea Furie, czyli „Księgi eliksirów”
Aktualnie widzę w sieci trend na bycie współczesną wiedźmą. Trochę się temu nie dziwię, bo sama estetyka i mi się podoba, choć właśnie traktuje to...
2022-08-17
2022-01-24
2021-12-26
2021-08-30
Jakie cechy łączą ludzi i ptaki? Czy mamy podobne zachowania? I jaką naukę możemy wyciągnąć z obcowania z tymi stworzeniami? Noah Strycker, przyrodnik i podróżnik obserwuje świat zwierząt, aby następnie zestawić go z ludzkim.
Właściwie nie wiem, czego spodziewałam się po tej książce. „Rzecz o ptakach” trafiła do mnie z wyprzedaży, głównie dlatego, że sama mam papugi, a książek na ich temat po prostu brakuje. Liczyłam przede wszystkim na jakieś ciekawe analizy, które powiedzą mi o tych zwierzętach coś więcej. Aspekt książki, który miał porównywać je do naszych ludzkich zachowań interesował mnie już znacznie mniej.
I niestety, dostałam pozycję kompletnie mnie nie interesującą. „Rzecz o ptakach” składa się z krótkich rozdziałów. Każdy z nich obejmuje specyficzne zachowanie jednego ptasiego gatunku. Strycker omawia je, często porównując do innych podobnych zachowań zwierząt w przyrodzie (np. ssaków), a następnie przytacza sytuacje, w których ludzie są zbliżeni do ptaków bądź też wyciąga „głębokie” wnioski.
Na przykład, Strycker zauważa, że śpieszące się kolibry żyją krótko. Wniosek? Ludzie powinni żyć wolniej, bo robimy wszystko zbyt szybko. Z kolei gdy pisze o ptakach mających niezwykłą umiejętność zapamiętywania, przytacza ludzkich geniuszów. Innym razem na podstawie srok tłumaczy, czemu człowiek rozróżnia siebie w lustrze itd., itp. Nie są to żadne daleko idące odkrycia, które mogą faktycznie zmienić coś w życiu dorosłego, dojrzałego człowieka.
„Rzecz o ptakach” przypomina mi więc raczej zbiór ciekawostek. Coś, co czyta się nawet przyjemnie, ale dla mnie jest wtórne, bo… większość z tych rzeczy wiedziałam, domyślałam się lub w razie potrzeby mogłabym informacje na ten temat znaleźć w ciągu kilku sekund w sieci. Nie była to więc książka, która spełniłaby jakiekolwiek moje oczekiwania względem tego typu lektury.
Rozumiem jednak, że jak najbardziej znajdzie swojego czytelnika. Osoby, które niewiele czytają, ale interesują się zwierzętami bądź podstawami psychologii i chciałyby sięgnąć po coś naprawdę lekkiego być może polubią się z tym tytułem. To też może być po prostu dobra książka na „po pracy” bądź też na przejazd autobusem. Rozdziały są krótkie, dlatego można po prostu traktować ją jako odskocznie. Nic nie stoi na przeszkodzie również, aby to był przerywnik dla czytanej aktualnie powieści. Ot, jak masz ochotę, czytasz ciekawostkę o jednym ptaku i czujesz, że urozmaicasz trochę swoje czytelnicze życie, skupiające się wokół kryminałów/romansów/horroru/czegokolwiek innego.
Poza tym jednak nie widzę w tej książce znacznej wartości. Zwłaszcza, że znajdujące się w niej informację naprawdę nie są czymś naprawdę unikatowym. Strycker mówi raczej o dość powszechnie znanych kwestiach, a nie czymś, co dopiero zostało zbadane przez ornitologów. Rozumiem pomysł na tę książkę, ale sama raczej do niej nie wrócę. Stety-niestety na mojej półce stoi jeszcze jedna książka tego pisarza. Na pewno będę więc miała okazję, aby sprawdzić, czy wypada lepiej od „Rzeczy o ptakach”.
Jakie cechy łączą ludzi i ptaki? Czy mamy podobne zachowania? I jaką naukę możemy wyciągnąć z obcowania z tymi stworzeniami? Noah Strycker, przyrodnik i podróżnik obserwuje świat zwierząt, aby następnie zestawić go z ludzkim.
Właściwie nie wiem, czego spodziewałam się po tej książce. „Rzecz o ptakach” trafiła do mnie z wyprzedaży, głównie dlatego, że sama mam papugi, a...
2021-05-26
Szczerze mówiąc, nie jestem przekonana, czy powinnam o tej książce w ogóle pisać i w ogóle podejmować się próby jej „recenzji”, ale wydaje mi się, że tak czy siak, warto po prostu dać znać o tym, że istnieje i ewentualnie – poddać się pewnej polemice. Dlatego że to w gruncie rzeczy praca (popularno?)naukowa i nie oszukujmy się, tak naprawdę moja „recenzja” będzie w tym przypadku jeszcze mniej profesjonalna, niż jest zwykle. W końcu specjalizacja w literaturze fantastycznej nie od razu oznacza, że znać się będę na książkach omawiających gatunek. No ale kto, jeśli nie ja?
Chodzi tutaj – jak pewnie dobrze widzicie – o „Kobiecą prozę science fiction w Polsce. Teorie trzech kręgów” Marii Głowackiej. To książka wydana przez Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego i jeśli chcecie ją znaleźć, znajdziecie ją właśnie na stronie wydawcy. Ja sama kupiłam ją przez wzgląd na moją pracę magisterską i od razu przyznam – tak, była w tym względzie przydatna. Dlatego jeśli piszecie cokolwiek związanego z kobiecą prozą, czy polską fantastyką (głównie z lat 80. XX w.) ta pozycja może się Wam po prostu przydać.
Ale co to właściwie jest za książka? Głowacka bada problem niewielkiej liczby pisarek SF w Polsce. Jak zauważa, o ile współczesne fantasy jest dość popularne wśród autorek, o tyle drugi z głównych podgatunków fantastyki już nie. Szczególnie jeśli mowa o latach 80. I fakt, z tym trudno się nie zgodzić. Nawet ja, jako osoba która trochę w tym temacie grzebie, znam z tamtego okresu co najwyżej pojedyncze autorki fantasy. Głowacka jednak podaje kilka autorek SF z tamtego okresu. I tu pojawia się mój problem z oceną tej pracy. Autorka skupia się właśnie na latach 80., podając ówczesne problemy i skandale, a ja osobiście… kompletnie nie znam osób, o których ona pisze, przynajmniej jeśli o pisarki właśnie chodzi. Dlatego w tej chwili nie mam narzędzi, by móc obiektywnie ocenić przeprowadzane przez Głowacka analizy.
Autorka w pierwszej części często wspomina np. o mężczyznach trzymających ze sobą „sztamę” i nie wpuszczających kobiet do swojego grona, akceptujących przy tym tylko te panie, które wpasowały się w ich styl bycia. Z jednej strony być może faktycznie tak było. Męskie grono, często pijane w trakcie konwentów, nie zawsze musiało pragnąć kobiecego towarzystwa lub też było względem płci pięknej natarczywe/niemiłe. Nie ma co się oszukiwać, tak bywa.
Z drugiej strony, zdarzało mi się w takich męskich środowiskach bywać… i zawsze byłam w nich mile przyjmowana. Oczywiście, być może te 40 lat temu sytuacja wyglądała nieco inaczej, ale przecież chyba jako ludzie nie zmieniliśmy się aż tak? Poza tym chyba warto zauważyć, że nawet dziś nowa osoba wchodząca do grona zgranych ze sobą ludzi musi dopasować się do zasad grupy. Inaczej nie będzie w niej lubiana. To też wydaje mi się dość normalne? Z tego względu uwagi Głowackiej wydały mi się często dość jednostronne oraz – najzwyczajniej w świecie – niezbyt empatyczne. Bo choć rozumiem, że jakiś problem pewnie był to wydaje mi się, że może autorka nie wzięła pod uwagę wszystkich czynników związanych z tym, czemu kobiety SF piszą rzadziej (np. mogą pisać rzadziej, bo STATYSTYCZNIE rzadziej mają ścisły umysł, a ten gatunek fantastyki tego, na Merlina, wymaga. Ja mocnego SF nie planuje pisać, bo po prostu NIE UMIEM, nie znam się na technikaliach).
Rzecz jasna w książce nie mogło zabraknąć też postaci Macieja Parowskiego i konfliktów z nim związanych, a tak się składa, że o tej wielkiej osobistości dla polskiej fantastyki trochę wiem. Głowacka przywołuje konflikt z jedną z autorek, zauważając, że mimo mijającego czasu, redaktor wcale nie załagodził sporu z nią. Dlaczego? Dlatego że w swojej książce z 2017 roku podkreślał, że choć pomylił się co do Anny Brzezińskiej (z którą też miał olbrzymi konflikt) to druga pisarka nic ważnego po swoim tekście już nie napisała. Badaczka wydaje się być poirytowana faktem, że Parowski stwierdził fakt. A właśnie to zrobił: STWIERDZIŁ FAKT. Nie napisała nic, co by mu się podobało. Więc czemu ma ją lubić i chwalić po latach?
Miałam tę przyjemność, że redaktora mogłam spotkać i mogłam z nim porozmawiać. Nie chcę mówić, że zawsze był osobą sprawiedliwą, że nie popełniał błędów, że czasem nie zdarzyło mu się postąpić źle. Ale wydaje mi się, że gdyby nie lubił kobiet (co zdaje mu się Głowacka zarzucać) to mnie (osobę, dla której mógłby być dziadkiem) tym bardziej traktowałby z góry. A kompletnie nie traktował. Dlatego nie umiem się pozbyć wrażenia, że badaczka jest w tym przypadku bardzo stronnicza, a NIE POWINNA taka być, jako osoba pisząca pracę naukową.
Pod koniec pracy można znaleźć ankietę na pięciu niby-anonimowych współczesnych pisarkach SF, choć tu warto zauważyć, że faktycznie mamy tak mało pisarek tego gatunku, że osoba „siedząca” w fandomie raczej domyśli się, która z ankietowanych to jaka pisarka, przynajmniej częściowo. Sama Głowacka zauważa, że to zbyt mała pula osób, by móc wysnuć jakiekolwiek większe wnioski, nie wnosi to w sumie zbyt wiele, ale może dać pewną perspektywę. I właściwie tu chyba nie ma co dodawać.
Mogłabym oczywiście przytaczać więcej rzeczy, z którymi mam problem, jeśli chodzi o tę pracę, ale po prostu… nie chce. Nie czuje potrzeby. Podsumowując, wydaje mi się, że Głowacka wzięła się za analizę ciekawego problemu, bo właściwie czemu by o takich rzeczach nie mówić, ale jednocześnie odnoszę wrażenie, że przelała w te badanie za dużo samej siebie. Zbyt wiele swoich poglądów, zbyt wiele swoich myśli, bez oddzielania ich od części badawczej. Chociaż kto wie, może to ja się nie znam i się mylę? W końcu żaden ze mnie profesjonalny badacz, a jak wspominałam, lwiej części autorek nawet nie kojarzę. Ale tak czy siak, naprawdę jestem przekonana, że o takich pracach warto mówić.
Szczerze mówiąc, nie jestem przekonana, czy powinnam o tej książce w ogóle pisać i w ogóle podejmować się próby jej „recenzji”, ale wydaje mi się, że tak czy siak, warto po prostu dać znać o tym, że istnieje i ewentualnie – poddać się pewnej polemice. Dlatego że to w gruncie rzeczy praca (popularno?)naukowa i nie oszukujmy się, tak naprawdę moja „recenzja” będzie w tym...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-09
2021-05-25
Nie da się ukryć, że historia o Geralcie z Rivii stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego miała i wciąż ma olbrzymi wpływ na polską fantastykę. Jest też jednym z naszych niewielu towarów eksportowych na rynek anglosaski, jeśli chodzi o literaturę. Na jej podstawie powstały gry (nie tylko te na PC!), produkcje sceniczne, czy filmowe. Biały wilk stał się marką rozpoznawalną na całym świecie, toteż Adam Flamma postanowił zbadać tę historię, tworząc książkę „Wiedźmin. Historia fenomenu”.
Przyznaję, że przed zakupem tej książki wstrzymywała mnie cena. Nigdy nie widziałam jej na własne oczy i mimo wszystko ponad 40 zł w cenie księgarni internetowych nieco mnie odstraszało. Gdy jednak książka trafiła w moje ręce zorientowałam się, skąd się wzięła. Twarda oprawa, śliski papier i masa zdjęć i to wszystko na około 500 stronach. To książka, na której wydaniu Dolnośląskie raczej nie szczędziło.
I nie dziw, bo trudno o inną tak kompletną książkę, jeśli chodzi o historię prozy Sapkowskiego. Autor przechodzi krok po kroku do kolejnych wiedźmińskich dzieł. Zaczyna oczywiście od prozy Sapkowskiego i wyjaśniania, w jakich warunkach debiutowało. Następnie po kolei omawia każdą dotychczasową adaptację, po każdym segmencie publikując wywiad z osobą powiązaną z danym działaniem. To więc książka dość kompletna, na dodatek będąca źródłem naprawdę dużej ilości informacji na temat tworzenia i adaptowania dzieł w ogóle. Z tego powodu wydaje mi się, że może sprawdzić się jako lektura nie tylko dla samych fanów wiedźmina jako takich.
Oczywiście, jak z takimi książkami bywa, nie każdy fragment interesował mnie na równi. Mimo wszystko najbardziej kręci mnie proza, toteż opisy tworzenia innych dzieł nie koniecznie były dla mnie równie ciekawe, ale wydaje mi się to rzeczą bardzo osobistą i po prostu dość ludzką. Na ile jednak znam historię polskiej fantastyki i wiedźmina w ogóle, na tyle mogę powiedzieć, że Flamma swoją książkę przygotował naprawdę bardzo rzetelnie i jeśli ktokolwiek chce zainteresować się „okołowiedźmińską” teorią bardziej to jego książka to po prostu coś, co trzeba mieć w swojej biblioteczce.
Jeśli miałabym się jedynie do czegoś „przyczepić” byłoby to pewnie wrażenie, że ta historia jest dosyć… laurkowa. Faktem pozostaje, że Flamma nie podejmował się recenzji czy próby opiniowania, a po prostu przedstawienia historii, którą rozpoczęły książki Sapkowskiego, ale mam wrażenie, że na łamach tej powieści pojawiały się o autorze jedynie pozytywne opinie. Jest to zrozumiałe, zważając na to, że cała ta praca jest właściwie poświęcona fenomenowi, który z natury jest raczej czymś dobrym, ale jednocześnie mam świadomość, że z łódzkim pisarzem nie zawsze było kolorowo.
„Wiedźmin. Historia fenomenu” to przykład naprawdę porządnej lektury, stworzonej przez kompetentną osobę. Jest świetnym pomysłem na prezent, ale także będzie po prostu stanowić świetne uzupełnienie biblioteczki każdego, kto interesuje się polską popkulturą.
Nie da się ukryć, że historia o Geralcie z Rivii stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego miała i wciąż ma olbrzymi wpływ na polską fantastykę. Jest też jednym z naszych niewielu towarów eksportowych na rynek anglosaski, jeśli chodzi o literaturę. Na jej podstawie powstały gry (nie tylko te na PC!), produkcje sceniczne, czy filmowe. Biały wilk stał się marką rozpoznawalną na...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-04
Nim Maciej Parowski wydał „Małpy Pana Boga. Słowa”, które czytałam już jakiś czas temu, stworzył „Czas fantastyki”. Książka wydana po raz pierwszy w 1990 roku to w większości zbiór artykułów, które wcześniej autor publikował w miesięczniku „Fantastyka”. Zawiera recenzje książek czy na przykład przedrukowaną kolumnę „Parada wydawców”, w której prowadził wywiady z przedstawicielami wydawnictw właśnie.
W „Czasie fantastyki” znajdziemy również rozmowy z samymi autorami, artykułu na temat gatunku Parowskiego oraz transkrypcje z grupowych spotkań, na których ważne dla ówczesnej polskiej fantastyki osoby wypowiadały się na temat kierunku, w którym zmierza gatunek, jakie tematy porusza lub powinien poruszać itd. Oczywiście pismo odnosi się głównie do lat 80. Choć wspominane są lata wcześniejsze to właśnie wtedy swoją działalność w fandomie na dobre rozkręcił Parowski i to też wtedy ten gatunek w naszym kraju zaczął przyjmować formę, którą znamy do dzisiaj.
To książka z jednej strony niewątpliwie dla fantastyki ważna, z drugiej – dla mnie, przedstawicielki pokolenia, które lat 80. nie zna z osobistych doświadczeń – trochę trudna. Trudna z tych względów, że wielu książek i nazwisk, które wspomina Parowski nie znam. Z recenzowanych przez niego książek znam lub słyszałam o pojedynczych tytułach, a przynajmniej mi trudno czyta się takie analizy z zainteresowaniem, gdy ledwo wiem, o czym mowa. Zwłaszcza, że przecież nie chcę sobie „spoilować”, bo kto wie, czy po te książki kiedyś nie sięgnę. Już w „Małpach pana Boga” miałam podobny problem, ale one odnoszą się do czasów bardziej współczesnych, więc więcej osób było mi znanych.
Podobnie sprawa ma się z transkrypcją tych grupowych rozmów. Parowski i inni dyskutują zawzięcie na tematy, które w dużej mierze są dla mnie obce. Analizują status ówczesnej fantastyki, a ja w tej chwili nie mam wystarczającej wiedzy, by odpowiednio „zmierzyć” ich zdanie. Czytanie tego było rzecz jasna i interesujące, i pouczające, chociaż rozmawiający częściej sprawiali na mnie wrażenie bardzo surowych oraz dość mocno zgorzkniałych. Raczej krytykowali, niż chwalili, zamiast cieszyć się tym, jak kreatywna może być fantastyka. Wiedząc zaś, jak historia potoczyła się dalej mam ku takiemu podejściu uczucia raczej mieszane, ale jednocześnie naprawdę nie mogę tu wydawać sądów. Za mało wiem. Po prostu.
Najciekawsze, nomen omen, są dla mnie rozmowy z wydawcami. Te znam już z „Fantastyki”, przynajmniej w większości, więc właściwie tylko je sobie powtórzyłam, ale dzięki temu łatwiej mi zrozumieć jak działał wówczas rynek i wydawanie fantastyki, a przy okazji wiem, gdzie mogę szukać tych naprawdę „historycznych” polskich książek z tej dziedziny i na jakie tytuły zwracać uwagę.
Maciej Parowski sam zauważył, że „Czas fantastyki” mocno się już zestarzał. Nie ma co się oszukiwać, gatunek od lat 80. bardzo mocno ewoluował i w niektórych kwestiach zmienił się nie do poznania. Ale to dalej ważna książka, po którą każdy zainteresowaniem analizą polskiej fantastyki na rzecz własny, naukowy czy też po prostu publicystyczny powinien sięgnąć. Bo mało kto był tak bardzo na bieżąco z rodzimą twórczością tego gatunku w tamtym czasie, jak Parowski.
Nim Maciej Parowski wydał „Małpy Pana Boga. Słowa”, które czytałam już jakiś czas temu, stworzył „Czas fantastyki”. Książka wydana po raz pierwszy w 1990 roku to w większości zbiór artykułów, które wcześniej autor publikował w miesięczniku „Fantastyka”. Zawiera recenzje książek czy na przykład przedrukowaną kolumnę „Parada wydawców”, w której prowadził wywiady z...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-25
Ludzkie niedopatrzenie, okrucieństwo czy nieprawidłowa hodowla to jedynie niektóre z powodów licznych cierpień domowych pupili. Co najbardziej krzywdzi naszych podopiecznych i w jaki sposób doprowadza do ich zgonu? Achim Gruber, weterynarz patolog, dzieli się swoimi doświadczeniami.
Gdy sięgam po tego typu tytuł raczej spodziewam się prozy popularnonaukowej, która wyłoży mi pewną problematykę w sposób lekki i z dodatkiem odrobiny ciekawostek. Achim Gruber podszedł jednak do swojej książki w sposób nieco inny. Jego „Dramat zwierząt domowych” to najpierw literatura faktu, zbierająca jego historie, anegdotki i opinie. Dopiero później wiedzę, która może przydać się posiadaczowi zwierzęcia lub zwierząt. Co prawda robi to w sposób całkiem interesujący, jednak przyznaję, że nie jest to lektura pozbawiona wad.
„Dramat zwierząt domowych” rozpoczyna się od opisów spraw, nad którymi pracował autor. Przedstawia nam historie z ogrodów zoologicznych; opisuje sekcje zwłok rasowych zwierząt, czy postrzelonych w lesie psów. Skupia się na ciekawostkach, opisując czasem niedorzeczne lub wręcz okrutne przypadki. Nie zachowuje jednak przy tym obiektywizmu, naprawdę chętnie dzieląc się swoimi opiniami. Nie dziwię się: jest przecież weterynarzem, a nie dziennikarzem piszącym profesjonalny reportaż. Gdy jedna trzeba wyjaśnić kwestie medyczną robi to w sposób jasny i interesujący, a wydaje mi się, że w tego typu książkach to jest mimo wszystko najważniejsze.
Przyznaję, że generalnie to tej pierwszej części książki nie miałam większych zarzutów. Ot, dostałam od autora garść całkiem ciekawych historii kryminalnych, przy okazji dowiadując się kilku ciekawostek ze świata zwierząt, który przecież jak najbardziej mnie interesuje. A potem Gruber postanowił przejść do kwestii hodowli zwierząt rasowych...
Początek rozdziału o zwierzętach rasowych to właściwie wykład opinii autora na temat hodowców. Według niego tworzenie ras jest procederem zupełnie sztucznym i złym; jego kundel jest istotą przewyższającą genetycznie każdego rasowego psa czy kota, bo został stworzony w sposób naturalny. I choć w dalszej części zdanie Grubera mięknie to jako weterynarz będzie dla wielu osób autorytetem i może mocno zniechęcić innych do idei hodowania zwierząt w ogóle. A przecież chcemy mieć wokół siebie psy, koty czy inne żywe stworzenia: w końcu to daje nam radość. W jaki więc sposób mamy je pozyskiwać? „Naturalnie”? Może biorąc psy do parku dla zwierząt, spuszczając je ze smyczy i hulaj dusza – niech się dzieje co chce! To na pewno jest bardziej odpowiedzialne podejście, niż staranny dobór osobników, połączony z genetycznymi badaniami, co robi się w dobrych hodowlach psów czy kotów.
Na szczęście, jak wspominałam, po tym wstępnie autor mięknie i skupia się po prostu na konkretnych problemach, które w hodowlach faktycznie występują. Są one być może z tych bardziej, niż mniej znanych (psy z krótkimi pyskami, geny merle, kwestia chowu wsobnego itd.), ale biorąc pod uwagę, że taka lektura ma z założenia trafić do jak najszerszego grona czytelników: nie dziwi mnie to, ani też nie gorszy.
Koniec końców, jestem z lektury zadowolona, choć absolutnie nie zachwycona. To na pewno tytuł, który ma szansę poszerzyć wiedzę i świadomość czytelnika, zwłaszcza jeśli ten zwykle o zwierzętach nie czyta. Być może nawet dzięki tej lekturze niektóre zwierzęta zostaną szybciej zdiagnozowane, a w przypadku innych: poprawi się ich poziom życia, co jest zawsze jak najbardziej dużą zaletą tego typu książek. Czy jednak „Dramat zwierząt domowych” jest przełomem i czymś, co każdy miłośnik zwierząt powinien przeczytać? Ku temu mam wątpliwości: wiele wiedzy zawartej w książce swobodnie da znaleźć się w sieci w bardziej skondensowanej wersji. Mimo wszystko, zbyt wiele jest w tym tytule samego autora oraz jego wspomnień, aby uznawać „Dramat zwierząt domowych” za kompendium wiedzy albo przełomowe dzieło, przedstawiające ciekawe badania czy fakty.
Ludzkie niedopatrzenie, okrucieństwo czy nieprawidłowa hodowla to jedynie niektóre z powodów licznych cierpień domowych pupili. Co najbardziej krzywdzi naszych podopiecznych i w jaki sposób doprowadza do ich zgonu? Achim Gruber, weterynarz patolog, dzieli się swoimi doświadczeniami.
Gdy sięgam po tego typu tytuł raczej spodziewam się prozy popularnonaukowej, która wyłoży...
2020-12-11
Maciej Parowski (1946-2019) był postacią dla polskiego fandomu kluczową. Jako osoba odpowiedzialna za dział literatury polskiej „Fantastyki”, a potem redaktor naczelny „Nowej Fantastyki” przedstawił światu wielu niezwykłych twórców, których możemy czytać do dzisiaj. „Małpy Pana Boga” (2012) są kontynuacją nieznanego mi jeszcze „Czasu fantastyki” (1990) i zawierają przekrój prac Parowskiego od końcówki lat 80. aż do czasów bardziej współczesnych.
Książka podzielona jest na sześć bardzo przemyślanych rozdziałów. Pierwszy to swoisty wstęp. Definicja fantastyki; tekst o popkulturze, o generacjach polskich twórców. Wywiad ze Smuszkiewiczem oraz ze specjalistą od Stanisława Lema. To jest fragment książki, który pomoże laikowi zrozumieć, w jakim świecie i czyim umyśle właśnie się znalazł. Bo nie oszukujmy się – umysł fantasty działa nieco inaczej.
Drugi rozdział to dalsza analiza gatunku ora teksty dotyczące najbardziej popularnych polskich twórców. Jest też trochę o teologii i fantastyce, trochę też o samym pisaniu. Następnie Parowski przedstawia nam książki traktujące o gatunku, potem – same powieści i zbiory opowiadań. Dalej są recenzje tytułów popularnonaukowych, zgodnie z tezą Parowskiego, że fandom w latach 80. i później pełnił rolę latającego uniwersytetu. Ostatni rozdział to polemiki, czyli innymi słowy: odpowiedzi Parowskiego na zarzuty, jakie miał względem niego rodzimy fandom.
„Małpy Pana Boga” są więc dla mnie książką dosyć kompletną, która może stanowić coś w rodzaju podręcznika do fantastyki. Czytaczowi gatunku pozwoli poznać od środka fandom i ucieszyć się z anegdotek. Uzupełni wiedzę i pozwoli na konfrontację z kimś, kto o gatunku wiedział niezwykle wiele. Nowicjuszowi zaś otworzy drogę do poznawania dobrych książek i pomoże sobie wszystko nieco poukładać.
Przyznaję jednak, że Parowski potrafi przytłaczać. Rzuca tytułami i nazwiskami niczym kartami z rękawa i jeśli sama nie znałam danych twórców/książek czasem czułam się nieco zagubiona. Przynajmniej ja wolę jednak takie rzeczy czytać wtedy, gdy znam przynajmniej większość przywoływanych tytułów. Przy tym generalnie same treści są napisane z reguły bardzo ciepło, dobrodusznie, z widoczną pasją i miłością do literatury. Z „ojcowskim” nastawieniem do twórców. Parowski wielokrotnie podkreśla, że większość kłótni w fandomie, nawet jeśli z daleka wyglądały na niezwykle zażarte, to w gruncie rzeczy były raczej sprzeczkami w rodzinie, niż prawdziwą wojną. Perspektywy innych uczestniczących nie znam, ale śmiem wierzyć, że przynajmniej dla niego to była prawda.
„Małpy Pana Boga” nie są książką do przeczytania na raz. To lektura, do której warto wracać wielokrotnie, zwłaszcza wtedy, gdy zabraknie nam czytelniczych inspiracji. To też doskonała baza do wszelakich artykułów z gatunkiem związanych. Dobrze wiem, że jako lektura dość specjalistyczna, nie będzie książką dla wszystkich. Ale ja sama z radością będę trzymać ją w swojej kolekcji i regularnie doń zaglądać aby odświeżyć sobie słowa Parowskiego.
Maciej Parowski (1946-2019) był postacią dla polskiego fandomu kluczową. Jako osoba odpowiedzialna za dział literatury polskiej „Fantastyki”, a potem redaktor naczelny „Nowej Fantastyki” przedstawił światu wielu niezwykłych twórców, których możemy czytać do dzisiaj. „Małpy Pana Boga” (2012) są kontynuacją nieznanego mi jeszcze „Czasu fantastyki” (1990) i zawierają przekrój...
więcej mniej Pokaż mimo to
Fani fantastyki stosunkowo często ruszając na studia, chcą pisać o swoim ulubionym gatunku. Wtedy jednak pojawia się problem dotyczący źródeł, których aż tak dużo znowu nie ma, zwłaszcza jeśli chodzi o polską literaturę. I tak na pomoc przychodzą takie książki jak „Mitologie Andrzeja Sapkowskiego” Elżbiety Żukowskiej.
Tak po prawdzie ta niedługa książeczka to właśnie jest… praca magisterska z 2006 roku. Została wydana przez Gdański Klub Fantastyki w ramach cyklu Anatomia Fantastyki i to u nich tę książkę można dostać; osobiście kupowałam ją przez portal Allegro i z tego co widzę, jest tam wciąż dostępna.
To nie jest żadne wybitnie odkrywcze dzieło, czy wchodzące w tematykę szczególnie głęboko. Autorka omawia pokrótce mitologię słowiańską, celtycką i germańską, a także charakteryzuje ogólne mityczne założenia i pokazuje elementy, które Sapkowski wykorzystał w swoim cyklu o Wiedźminie. Mam więc poczucie, że to praca skierowana do dwóch typów osób.
Po pierwsze, do osób, które kompletnie nie są w temacie i nie wgłębiały się nigdy bardziej w mitologię. Dla których historia o Geralcie to synonim mitologii słowiańskiej, albo po prostu chcą wiecieć więcej, będąc np. świeżo po lekturze cyklu. Wówczas prosto, jasno i na temat zdobędą podstawowe informacje, które pozwolą przejść w poszukiwaniach dalej.
Po drugie, dla osób, które same podobną pracę piszą i potrzebują źródeł. Wówczas nie tylko po prostu można podać tę książkę w liście przypisów i wykorzystać Żukowską w swojej pracy, ale również zainspirować się jej przypisami i sprawdzić źródła, do których autorka dotarła. A dzięki temu, że nie jest to pozycja długa, to na pewno przebrnięcie przez nią nie zajmie zbyt dużo czasu, co przecież przy pisaniu tego typu prac jest niezmiernie istotne.
Sama nie czuje, bym dowiedziała się z tej książki czegoś szczególnie nowego, ale że tego typu źródła zbieram i czasem nawet do nich wracam, to cieszę się, że mam ten tytuł na półce.
Fani fantastyki stosunkowo często ruszając na studia, chcą pisać o swoim ulubionym gatunku. Wtedy jednak pojawia się problem dotyczący źródeł, których aż tak dużo znowu nie ma, zwłaszcza jeśli chodzi o polską literaturę. I tak na pomoc przychodzą takie książki jak „Mitologie Andrzeja Sapkowskiego” Elżbiety Żukowskiej.
więcej Pokaż mimo toTak po prawdzie ta niedługa książeczka to właśnie jest…...