-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2021-10-01
2019-12-14
Tekst na obwolucie mojego pożyczonego wydania uprzejmie donosi, że Julian Barnes jest jednym z najważniejszych współczesnych pisarzy brytyjskich - dzięki jakości recenzowanej tu książki jestem w stanie w to uwierzyć. Przeprzyjemna lektura.
"Arthur & George" to niespieszna, pogodna, inteligentnie napisana powieść obyczajowa z atrakcyjnym, autentycznie wciągającym wątkiem kryminalnym oraz subtelną dozą uroczo flegmatycznego angielskiego humoru. Co lepsze, oparta jest na faktach, a tytułowi Arthur i George to autentyczne postaci historyczne (dużą przyjemność przyniosło mi odkrywanie pomysłu na tę powieść od zera, więc w tym momencie zakończę zdradzanie treści). Poznając ideę stojącą za fabułą, nieuchronnie pomyślałam o Danie Simmonsie i jego "Droodzie", w którym tenże autor również usiłował ożywić postaci historyczne; niemniej jego brakom warsztatowym nie pomogło nawet wypchanie "Drooda" gotyckimi niesamowitościami - po lekturze idealnie realizującego ten sam pomysł (minus elementy grozy) "Arthura & George'a" aż mam ochotę wysłać Simmonsowi egzemplarz.
Całość to prawdziwe delicje, do delektowania się - na pohybel pośpiechowi świata wokół - w fotelu klubowym, przed kominkiem, z imbrykiem herbatki, a może kubkiem ponczu, pod łapką. Skojarzenia nieprzypadkowe: akcja powieści osadzona jest w Anglii przełomu wieków (XIX/XX). Moim skromnym zdaniem to literatura pozbawiona wad, i jako taka nie zasługuje na inną ocenę, niż najwyższa, nawet jeśli nie jest specjalnie odkrywcza czy przełomowa.
Tekst na obwolucie mojego pożyczonego wydania uprzejmie donosi, że Julian Barnes jest jednym z najważniejszych współczesnych pisarzy brytyjskich - dzięki jakości recenzowanej tu książki jestem w stanie w to uwierzyć. Przeprzyjemna lektura.
"Arthur & George" to niespieszna, pogodna, inteligentnie napisana powieść obyczajowa z atrakcyjnym, autentycznie wciągającym wątkiem...
2019-07-31
Ło! Ta powieść jest jak obraz, albo jeszcze lepiej - jak film w 4D! Piękny opis niepięknej rzeczywistości na przestrzeni dekad! Porównania i zabiegi literackie to czyste złoto! Wrażenia estetyczne pierwszej wody! Niejednoznaczny, wielowymiarowy główny bohater, momentami irytujący jak cholera, ale tacy właśnie są prawdziwi ludzie! Ilość wykrzykników w tej recenzji nieprzypadkowa! Jej lakoniczność też, jestem po prostu po wielkim wrażeniem! Ta literatura rosyjska jest niezmierna!
!!!
Ło! Ta powieść jest jak obraz, albo jeszcze lepiej - jak film w 4D! Piękny opis niepięknej rzeczywistości na przestrzeni dekad! Porównania i zabiegi literackie to czyste złoto! Wrażenia estetyczne pierwszej wody! Niejednoznaczny, wielowymiarowy główny bohater, momentami irytujący jak cholera, ale tacy właśnie są prawdziwi ludzie! Ilość wykrzykników w tej recenzji...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-18
Złapana w locie i w ciemno, powieść mnie nie rozczarowała, acz po pierwszych akapitach myślałam, że moja końcowa ocena będzie nieco wyższa.
"Stulatek..." to taki typowy stek uroczych bzdur na poprawę humoru. Autor już w dedykacji zaznacza, że poświęca powieść rodzonemu swemu dziadowi, który zawsze opowiadał niestworzone historie - dokładnie w klimacie takich grubymi nićmi szytych, ale bezdyskusyjnie rozrywkowych opowiastek snutych przy szklaneczce czegoś "na wzmocnienie" albo "na krążenie" albo "na trawienie" (jeśli wiecie, co mam na myśli...), szczodrze nalanego z wiekowej karafki wydobytej z czeluści kredensu, utrzymana jest ta książka.
Tytułowy stulatek, niejaki Allan, ma dosyć życia w domu spokojnej starości i postanawia spontanicznie z niego nawiać w dniu swoich setnych urodzin. Oprócz śledzenia poczynań i perypetii głównego bohatera na gigancie (rok 2005) czytelnik może dowiedzieć się, że Allan swoją skromną osobą czynnie współtworzył historię dwudziestego wieku, a nawet drastycznie zmieniał jej bieg. Autorowi nie można odmówić ambicji: choć CV Alana jest na pewno kompletnie nieprawdopodobne, to jednak nie są to po prostu głupoty, ale głupoty osadzone w bogatym entourage'u polityczno-historycznym. Książka jest więc rozrywkowa, ale nie durna.
Jeśli chodzi o komizm, to jest sympatycznie, ale bywało w moim drugim życiu (tym książkowym) śmieszniej; nie wiem, czy nie ma w tym pewnego zawinienia ze strony tłumaczki, która może starała się tłumaczyć tekst trochę zbyt dosłownie i z zachowaniem oryginalnej składni za wszelką cenę. Nie mam pojęcia, zgaduję.
Jeśli lubicie "Forresta Gumpa, "Świat według Garpa" (albo, dajmy na to, niekłamanie momentami komiczny "Hotel New Hampshire", jeśli już mowa o Irvingu) czy "Mężczyznę imieniem Ove", to "Stulatek..." na pewno też się wam spodoba. To ten sznyt i ta wibracja. Nie szczyt szczytów w swojej kategorii, ale miła rzecz. Lepiej ją przeczytać niż skrolować fejsa, to na pewno.
Złapana w locie i w ciemno, powieść mnie nie rozczarowała, acz po pierwszych akapitach myślałam, że moja końcowa ocena będzie nieco wyższa.
"Stulatek..." to taki typowy stek uroczych bzdur na poprawę humoru. Autor już w dedykacji zaznacza, że poświęca powieść rodzonemu swemu dziadowi, który zawsze opowiadał niestworzone historie - dokładnie w klimacie takich grubymi nićmi...
2019-04-21
Wof wof! Piękna proza. Hipnotyzująca, jeśli poddać się jej falującemu prądowi, senna, dziwna, a przy tym przecież opisująca najzwyczajniejszą rzeczywistość z możliwych.
Nie wiem, czy w ogóle można powiedzieć, że ta książka ma fabułę - co prawda jest to, można nakreślić, opowieść człowieka, który jako dziecko został rozdzielony z wywiezioną do getta matką, i jako dorosły szuka swojej zagubionej tożsamości - ograny motyw. Mam jednak wrażenie, że wspomniane wydarzenia quasifabularne nie stanowią tu pierwszego, ani nawet drugiego czy trzeciego planu. Ta powieść to raczej narracja wewnętrznego mikrouniwersum, w którym świat rzeczywisty jako taki jest najmniej ważny - bodźce zewnętrzne są tu tylko iskrą i pretekstem do zaistnienia jakichś o wiele bardziej złożonych i przestrzennych wydarzeń, przeżyć wewnętrznych czy nawet czegoś więcej. Nic nie jest takim, na co po prostu wygląda, najpospolitsza rzecz ma ukryty wymiar, tak więc pełna rzeczywistość nie ma trzech wymiarów, tylko nieskończenie wiele. Introwertyzm o czystości 24 karatów powoduje chwilami, można odnieść wrażenie, swoiste mikroimplozje, zapadania się w sobie - te spostrzeżenia o znamionach obsesji, powtarzające się wyliczenia w narracji mają w sobie coś wręcz autystycznego. Straszne i niezwykłe! Przejmujące!
Odnajduję tu echa mojego ulubionego Knausgarda, a może to raczej w Knausgardzie są echa Sebalda, patrz chronologia, no i sam Sebald również zmierza wielkimi krokami w stronę moich ulubionych. Miło mi, co za dzień! Co za książka!
Wof wof! Piękna proza. Hipnotyzująca, jeśli poddać się jej falującemu prądowi, senna, dziwna, a przy tym przecież opisująca najzwyczajniejszą rzeczywistość z możliwych.
Nie wiem, czy w ogóle można powiedzieć, że ta książka ma fabułę - co prawda jest to, można nakreślić, opowieść człowieka, który jako dziecko został rozdzielony z wywiezioną do getta matką, i jako dorosły...
2019-06-01
W życiu bym nie powiedziała, że za tę powieść przyznano Nobla. Na mój laicki rozumek to takie ambitniejsze romansidło. Można by rzec, że spłycam tę rzekomo przebogatą warstwę obyczajową, ale jeśli wszystkie zwroty akcji i problemy każdego jednego bohatera powieści sprowadzają się do seksu, tu dla porządku okrytego obłudnie cienko tkaną warstwą tak zwanej duchowości (no bo średniowiecze, a może raczej klisza średniowiecza?), to trudno mówić o czymś więcej niż o romansie.
Więcej jest niewiele, ale jest, mianowicie: opisy skandynawskiej przyrody - rzeczywiście ładne i plastyczne; opisy obyczajowości, tzn. strojów, wnętrz, tańców, uczt - skrupulatne, dosłowne i szkolne. Od dosłowności autorka ucieka w religijne przeżycia głównej bohaterki, które jednak uderzają w patetyczne tony łamane przez banał, więc tym bardziej nie są, że tak to eufemistycznie ujmę, atrakcją uniwersalną. Bohaterowie są skonstruowani na bazie kilku zaledwie zmiennych i smakują kartonem, a ich wzajemne interakcje są przewidywalne i raczej ubogie, chociaż przesadnie dramatycznych zdarzeń w pierwszym tomie "Krystyny" nie brakuje.
W tym wszystkim ta z przejęciem i uczuciem napisana książka ma urok kiczowatego obrazka, i jako taka jest dobra na nastrój typu "co mnie tak dzisiaj wzięło na sentymenty", więc nie bez ciekawości przeczytam kiedyś kolejne tomy, również żeby się przekonać, czy autorka jakoś rozwija swój warsztat. Ten Nobel naprawdę mnie intryguje.
W życiu bym nie powiedziała, że za tę powieść przyznano Nobla. Na mój laicki rozumek to takie ambitniejsze romansidło. Można by rzec, że spłycam tę rzekomo przebogatą warstwę obyczajową, ale jeśli wszystkie zwroty akcji i problemy każdego jednego bohatera powieści sprowadzają się do seksu, tu dla porządku okrytego obłudnie cienko tkaną warstwą tak zwanej duchowości (no bo...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-15
2019-07-09
Z pewnym ociąganiem przyznaję, że nobel dla Bölla mógł być całkiem niezłym pomysłem - po pierwszych rozdziałach nie było to dla mnie oczywiste, ale całość powieści z grą klubową w tytule jest tak nieoczywista, głęboka i złożona, wręcz kunsztowna, że mogę tylko patrzeć na nią ze swojego przybrukowego poziomu żuczka gnojarka i podziwiać jej wspaniałość. Tom nie dostarcza oczywistych zachwytów estetycznych ni błyszczących z daleka fabularnych atrakcji, ale ma wiele do zaoferowania w warstwie bazy. Chronologia faluje, zanurzona w przeszłości i ocierająca się bardzo niezobowiązująco o ograniczoną do jednego dnia teraźniejszość; narracja migocze i wiruje myląco zmieniając ciągle formy, od spokoju rutyny pracownicy biura po gorączkową gonitwę myśli osoby chorej psychiczne. Kluczowi bohaterowie prześwietlani są z kilku perspektyw. Zdarzenia nie są czasopunktem, ale wielowymiarową bryłą uczuciowspomnień, czy coś. Dość mnie to, pardon kolokwializm, przeciorało poznawczo, ale ostatecznie stwierdzam, że książkę nie tylko warto przeczytać uważnie, ale nawet powinno się przeczytać ją więcej niż raz, żeby lepiej ją zrozumieć i być może bardziej docenić. Co by nie sądzić subiektywnie, jest to wyższa szkoła literackiej jazdy.
Z pewnym ociąganiem przyznaję, że nobel dla Bölla mógł być całkiem niezłym pomysłem - po pierwszych rozdziałach nie było to dla mnie oczywiste, ale całość powieści z grą klubową w tytule jest tak nieoczywista, głęboka i złożona, wręcz kunsztowna, że mogę tylko patrzeć na nią ze swojego przybrukowego poziomu żuczka gnojarka i podziwiać jej wspaniałość. Tom nie dostarcza...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-24
Kolejna świetna książka Magdaleny Grzebałkowskiej, w niczym nie ustępująca "1945", choć skalę makro zastąpiła mikroanaliza - zamiast opowiadać o całym narodzie, autorka pochyla się nad jedną polską rodziną.
Rodzina ta jest jednocześnie bardzo dziwna i bardzo zwyczajna. Jest dziwna jako rodzina stroniącego od świata zewnętrznego mistrza malującego ponure obrazy, jego żony-ducha i syna-wampira; czy takie postaci rodem z opowieści niesamowitych mogą jednak mieszkać w zwykłym bloku, robić zapasy konserw i mydła, i mieć często-gęsto trudności w dopięciu domowego budżetu?
Bohaterowie dają się poznać jako ludzie pełni kontrastów, trudni do rozgryzienia. Zdzisław to z jednej strony piekielnie kreatywny, wybitny umysł, bez wątpienia dziwak, neurotyk z szeregiem natręctw, który, jak sam pisze, "NIE-NA-WI-DZI" być zapraszanym, nawet do przyjaciół, i którego fizycznie brzydzi dotyk, nie wyłączając dotyku osób najbliższych; z drugiej strony upodobania ma zupełnie zwyczajne, lubi rozrywkowe filmy, fast foody i mleko skondensowane, a z kontaktów z ludźmi, których lubi, czerpie niekłamaną przyjemność. Tomasz jest ekscentrykiem o wyraźnych cechach człowieka toksycznego, który jednak daje się poznać jako osoba zdolna do empatii. Zofia to pracowity cień, ale nawet ona ma swój świat - uwielbia prowadzić samochód, chociaż jej mąż nigdy nie zdobył się na to, żeby zrobić prawo jazdy.
Książka jest wyczerpująca, szczegółowa, ale w żadnym momencie nie nużąca; problemy bohaterów przeżywa się jak własne, a od ostatnich plus minus 150 stron wprost nie sposób się oderwać. To jedna z tych książek, co do których żałuje się, że się skończyły.
Magdalena Grzebałkowska jest rewelacyjna w swojej dziedzinie literatury faktu, i co jak co, ale powinna się dalej nią zajmować.
Kolejna świetna książka Magdaleny Grzebałkowskiej, w niczym nie ustępująca "1945", choć skalę makro zastąpiła mikroanaliza - zamiast opowiadać o całym narodzie, autorka pochyla się nad jedną polską rodziną.
Rodzina ta jest jednocześnie bardzo dziwna i bardzo zwyczajna. Jest dziwna jako rodzina stroniącego od świata zewnętrznego mistrza malującego ponure obrazy, jego...
Styl autora nie do końca rezonuje z moimi upodobaniami, ale ta atmosfera wirujących, migoczących szczegółów pnącego się ku chmurom wielkiego miasta, oraz kręcących się za swoimi sprawami jego mieszkańców - małych mrówek, trochę smutnych, trochę gorączkowych, trochę nudnych, naprawdę mnie urzekła. Ważny portret Nowego Jorku z początku dwudziestego wieku, ożenek blichtru z błotem, sukcesu z upadkiem i tak dalej. Powieść ekscytuje w nieoczywisty sposób, bo fabularnie bywa ciężkostrawna.
Styl autora nie do końca rezonuje z moimi upodobaniami, ale ta atmosfera wirujących, migoczących szczegółów pnącego się ku chmurom wielkiego miasta, oraz kręcących się za swoimi sprawami jego mieszkańców - małych mrówek, trochę smutnych, trochę gorączkowych, trochę nudnych, naprawdę mnie urzekła. Ważny portret Nowego Jorku z początku dwudziestego wieku, ożenek blichtru z...
więcej Pokaż mimo to