Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Kiedy na rynku pojawia się nowa pozycja o Leo Messim, zawsze podchodzę do niej dość sceptycznie. Inną sprawą jest to, że zazwyczaj ciągnie mnie do niej jak żelazo do magnezu. W każdym razie do biografii Balagué podeszłam z myślą, że może to być kolejna książka, która nie wniesie nic konkretnego do mojego życia. Ot, kolejna biografia, w której autor powieli informacje, które jako kibic FC Barcelony znam niemal na pamięć, a które jednocześnie pojawiały się w pozycjach jego poprzedników. Zwłaszcza że książek na temat Argentyńczyka jest na pęczki… Tymczasem przekonałam się na własnej skórze, że Guillem Balagué zakasał rękawy i dał czytelnikowi coś, czego nikt do tej pory mu nie zaoferował.

Już na samym wstępie trzeba sobie powiedzieć, że biografia napisana przez eksperta telewizji Sky jest bez wątpienia najobszerniejszą i najlepszą książką o Leo Messim, jaka pojawiła się dotychczas na rynku. Autor podszedł do całości nieszablonowo, przez co lekturę czyta się bardzo szybko. Wydawałoby się, że przy tak obszernej pozycji nie będzie to łatwa sprawa, ale uwierzcie mi, że kiedy zaczynasz przewracać kartki tej swoistej skarbnicy wiedzy zapełnionej faktami i anegdotami, o których do tej pory nie miałeś najmniejszego pojęcia, jesteś w stanie zarwać noc, aby dowiedzieć się wszystkiego o najlepszym piłkarzu świata.

Do tej pory większość fanów futbolu twierdzi, że Lionel Messi otrzymał szczególny dar od Boga, jest Jego promykiem na piłkarskich boiskach, a wszystko przychodzi mu z niespodziewaną łatwością. Jakoś niewielu zastanawiało się, dlaczego tak jest. Po prostu przyjęli to do wiadomości – tak przecież musi być. Tymczasem autor po raz pierwszy dotarł do samych fundamentów dzisiejszego stanu rzeczy, do samych początków – setek godzin spędzonych z futbolówką przy nodze, treningach siłowych, prawidłowej diecie i wielu innych czynnikach, które miały wpływ na to, że ten niewielki piłkarz zachwyca cały świat niemal za każdym razem, kiedy dotknie piłki. Po tej lekturze nikt już nie powie, że Ronaldo doszedł do wszystkiego ciężką pracą, a Messi, no cóż, on po prostu się z tym urodził. Jak się przekonałam, jest to niezwykle krzywdząca i niesprawiedliwa opinia.

„Przypisywanie młodemu zawodnikowi „naturalnego talentu” może być równoznaczne z lekceważeniem walki i poświęceń, na które musi się zdobyć, aby rozwijać swoje uzdolnienia. Jeśli uwierzy, że taki się urodził, może dojść do wniosku, że nie musi się starać”.

Ostatnio świat obiegła informacja o tym, że Lionel Messi kończy reprezentacyjną karierę. Większość społeczności piłkarskiej ma nadzieję, że nie jest to ostateczna decyzja piłkarza, ale piszę o tym, ponieważ podobna sytuacja w życiu Argentyńczyka miała już miejsce, o czym możemy się dowiedzieć właśnie z biografii. Faktem jest też to, że Leo nigdy nie miał łatwo z argentyńskimi fanami, zawsze był tym obcym, który w Barcelonie strzela gole na pęczki, ale w reprezentacji nie jest w stanie tego dokonać. Nie raz zdarzyło się nawet wygwizdywanie pięciokrotnego zdobywcy Złotej Piłki… Sytuację Messiego w kadrze narodowej i mentalności kibiców szczegółowo zbadał właśnie Guillem Balagué.

„Kawałek Messiego umiera wraz z każdą porażką.”

Niezwykle podobało mi się to, że ta niezwykle skrupulatna biografia nie jest laurką wystawioną piłkarzowi, księgą, z którą bezkrytyczni fani będą się modlili przy ołtarzyku poświęconym Lionelowi Messiemu. Jedną z największych zalet tej książki jest to, że autor pokazał nam tę najbardziej ludzką twarz piłkarza, który został wystawiony przez media na świecznik. Człowieka, który po przeprowadzce do Barcelony nie mógł obejść się bez telefonicznych rozmów z mamą, nie potrafił odnaleźć się w nowym środowisku, zawsze trzymał się z boku. Z czasem zaadaptował się w nowym klubie, nadal jest pokornym i spokojnym piłkarzem, ale potrafi dać do zrozumienia, że coś mu się nie podoba, słowem – zdarza mu się „stroić fochy” i nie panować nad emocjami. Takiego właśnie Messiego poznajemy na kartach tej książki. Kolejną zaletą są również rozmowy z osobami z najbliższego otoczenia piłkarza. To dodaje wiarygodności i sprawia, że lekturę czyta się z jeszcze większą ciekawością. Pep Guardiola, Alejandro Sabella, Javier Mascherano? Proszę bardzo. Autor dotarł do tych, do których wcześniej nikt nie trafił. Nic dziwnego, że książka jest inna od wszystkich wydanych do tej pory.

Biografia Argentyńczyka to prawdziwe arcydzieło. Z tej niezwykle obszernej książki praktycznie dowiemy się wszystkiego, przy czym to wszystko jest przedstawione w naturalny i interesujący sposób. Nie sposób oderwać się od lektury. Guillem Balagué zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko. Nie sądzę, aby w najbliższym czasie ktokolwiek przebił tego dziennikarza. Należy zaznaczyć, że nie chodzi mi tutaj tylko o pozycje dotyczące Lionela Messiego, mam na myśli wszelkiego rodzaju książki sportowe, które pojawią się w najbliższym czasie na rynku. Czapki z głów Panie Balagué, z pewnością sięgnę po inne książki z Pana dorobku, co zapewne będzie dla mnie czystą przyjemnością i kolejną niezapomnianą piłkarską lekcją.

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2016/07/messi-biografia-guillem-balague.html

Kiedy na rynku pojawia się nowa pozycja o Leo Messim, zawsze podchodzę do niej dość sceptycznie. Inną sprawą jest to, że zazwyczaj ciągnie mnie do niej jak żelazo do magnezu. W każdym razie do biografii Balagué podeszłam z myślą, że może to być kolejna książka, która nie wniesie nic konkretnego do mojego życia. Ot, kolejna biografia, w której autor powieli informacje, które...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bieg po życie Lopez Lomong, Mark Tabb
Ocena 8,0
Bieg po życie Lopez Lomong, Mark ...

Na półkach: ,

Historia, którą poznacie czytając wyznanie Lopeza Lomonga, odmieni wasze życie, sprawi, że na pewne rzeczy spojrzycie z zupełnie innej perspektywy. Ta opowieść wzrusza, niekiedy doprowadza do łez, jest gwarancją niebywałych emocji i motywacji. Mogę śmiało powiedzieć, że jeśli ktoś stwierdzi, że nie wywarła na nim żadnego wrażenia, jest człowiekiem o kamiennym sercu, pozbawionym uczuć i moralności. Być może zabrzmi to ostro, ale nie potrafię sobie inaczej tego wyobrazić.
Lopepe poznajemy w wieku sześciu lat. To właśnie wtedy został porwany przez rebeliantów z Sudanu. Założenie było proste – wyszkolić małych chłopców na wojowników. Niestety to nie było możliwe, a chłopcy żyli w pomieszczeniu, gdzie codziennie kilku, a nawet kilkunastu z nich umierało… Żyli w piekle, jakiego nie możemy sobie wyobrazić. Nie ma najmniejszego sensu abym przytaczała w tym momencie co drastyczniejsze sceny opisane w książce, warto samemu zapoznać się z tą historią. Mały Lopepe nie przetrwałby bez pomocy starszych kolegów, których nazywa „trzema Aniołami”, to oni wzięli go pod swoje skrzydła, pomagając przetrwać najgorsze. Razem z nimi uciekł z obozu, biegnąc boso przez trzy dni przez pustynię. Chłopcy jednak nie trafili do domu, dotarli do obozu dla uchodźców w Kenii. Kakuma stała się domem Lopeza na najbliższe kilka lat.
To, co przeżył chłopiec, wprawia czytelnika w osłupienie, ale jeszcze większe zdziwienie ogarnia nas, poznając punkt widzenia tego młodego człowieka. Wydawać by się mogło, że tak straszne doświadczenia odmienią go na zawsze, a po radosnym kilkuletnim chłopcu chodzącym z rodzicami w niedzielę do kościoła w maleńkiej wiosce, zostaną tylko bolesne wspomnienia. Nic bardziej mylnego, Lopez nigdy się nie załamał, wszystko, co go spotkało, miało dla niego budujący wpływ. Ot, kolejne wyzwanie, któremu trzeba podołać. Dla tego człowieka nie ma rzeczy niemożliwych.
Nic zatem dziwnego, że dopiął swego i pobiegł na Igrzyskach Olimpijskich, ba! – był nawet chorążym Stanów Zjednoczonych podczas ceremonii otwarcia. Zanim jednak do tego doszło przeszedł ciężki okres w Kakumie. Przyjął jednak chrzest – nowe imię to Józef, pogłębiając swoją wiarę i więź z Bogiem. Los się do niego uśmiechnął i trafił do rodziny Rogersów, dzięki… esejowi, który został przetłumaczony z suahili na angielski przez przyjaciół Lopepe. Kiedy trafił do USA, przez kilka miesięcy poznawał życie na nowo, niczym małe dziecko, które uczy się chodzić. Nie wiedział, jak korzystać z prysznica, jak zgasić światło…
Jednak bieganie, które towarzyszyło mu od małego, otwarło przed nim kolejne drzwi, drzwi w wielkim świecie. Nie przypadkowo został nazwany Lopepe, tzn. „Szybki”. W Kakumie wszyscy grali w piłkę nożną, aby móc wejść na boisko, musiał pokonać 30 kilometrów dookoła obozu. W Stanach Zjednoczonych trafił do klubu, ale początki nie należały do łatwych. Wyobraźcie sobie, że w swoim pierwszym Lomong ścigał się z… wózkiem golfowym, myśląc, że musi go wyprzedzić.
Szybko okazało się, że Lopez ma niesamowity talent, który trzeba rozwijać. Tak też się stało. Lomong przeszedł przez wszystkie szczeble swojej kariery, aż dotarł do Igrzysk Olimpijskich, ba! – był nawet chorążym Stanów Zjednoczonych podczas ceremonii otwarcia w Pekinie. Lopez Lomong to żywy dowód na to, że marzenia, nawet te, które wydają się nierealne, mogą się spełnić. Trzeba tylko głęboko wierzyć i poświęcić się, aby dotrzeć do celu. Nie ma rzeczy, której człowiek nie może osiągnąć. Lopez nie skupił się tylko na sobie, wspiera dzieci takie, jak on. Pomaga im poprzez fundację, której jest założycielem. Całkowity dochód z jego autobiografii poświęcił właśnie na to.
Świetną pracę wykonał także Mark Tebb, który oddał w dwustu procentach wspomnienia Lomonga. Przekręcając kartki książki, mamy wrażenie, że razem z Lopepe pokonujemy wszystkie trudności, pokonując drogę „z piekła Sudanu na olimpijskie areny”. Coś absolutnie niesamowitego. Brawa także dla wydawnictwa, które przyzwyczaiło nas do niebywałej i rzadko spotykanej perfekcji. Nic dziwnego, ze zgłębianie tej lektury to czysta przyjemność. Pozostaje tylko kupić książkę, siąść w fotelu i poznać tego niezłomnego faceta, jakim bez wątpienia jest Lopez Lomong.
Przeczytałam wiele biografii w swoim życiu, ale „Bieg po życie” to tytuł wyjątkowy. Książka, która za każdym razem, kiedy mam ochotę użalać się nad losem, przypomina mi postać Lopepe i dodaje energii, motywuje do działania, bo niby jakim prawem ja mogę narzekać, kiedy nie zrobił tego Lopez, będący w położeniu tysiąc razy gorszym od mojego?
Dodam jeszcze, że książka nie jest przeznaczona tylko dla fanów sportu, bo najzwyczajniej w świecie nie jest to lektura opowiadająca o sukcesach i chwale, to historia życia człowieka niezłomnego, dążącego do spełnienia pomimo największych przeciwności losu, dramatycznych przeżyć i okrucieństwa, które spotkał na swojej drodze. Jeśli Lopez Lomong dokonał takich rzeczy, dlaczego my nie możemy tego zrobić? Z czystym sumieniem mogę polecić ją każdemu!

Historia, którą poznacie czytając wyznanie Lopeza Lomonga, odmieni wasze życie, sprawi, że na pewne rzeczy spojrzycie z zupełnie innej perspektywy. Ta opowieść wzrusza, niekiedy doprowadza do łez, jest gwarancją niebywałych emocji i motywacji. Mogę śmiało powiedzieć, że jeśli ktoś stwierdzi, że nie wywarła na nim żadnego wrażenia, jest człowiekiem o kamiennym sercu,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Running. Autobiografia mistrza snookera Simon Hattenstone, Ronnie O'Sullivan
Ocena 7,3
Running. Autob... Simon Hattenstone, ...

Na półkach: , ,

Pięć tytułów mistrza świata, wielokrotny rekordzista, przez wielu uznawany za najlepszego w swoich fachu… najlepszego w historii. Mowa oczywiście o Ronnim O’Sullivanie – Mozarcie snookera. Człowieku, o którym słyszał każdy, który ma jakiekolwiek pojęcie o sporcie, będąc nawet ignorantem dyscypliny, z którą bezpośrednio związany jest sam Ronnie. Wydawałoby się, że życie takiej osoby, będącej żywą legendą, jest usłane różami. Nic bardziej mylnego. Autobiografia ta nie jest krzykiem o pomoc. Krzykiem były wszystkie, jeszcze jakiś czas temu niezrozumiałe dla postronnych, czyny Ronniego. Dzisiaj możemy się o wszystkim dowiedzieć, przekręcając kartkę po kartce i pomiędzy liniami tekstu zatapiając się w życiu tego wybitnego sportowca. Życiu pełnym używek, goryczy, bólu, walki o dzieci, w którym od śmierci uratowała go jedna rzecz… bieganie.

„Gdyby nie bieganie, moja kariera już dawno by upadła. Bieganie to moje religia, system wartości i przekonań, coś, co mnie uspokaja. To niezwykle bolesna i wymagająca dziedzina sportu, ale również jedyna, która pozwala mi osiągnąć najwyższy stan duchowy.”

Snooker do dyscyplina będąca uosobieniem klasy i elegancji? Jak zatem wytłumaczyć wszystkie wybryki O’Sullivana? Od zdejmowania butów, nakładania ręcznika na głowę, liczenia kropek, nie mogąc patrzeć na przeciwnika, poddawania meczów walkowerem, nierzadko wulgarne słownictwo czy kłótnie z sędziami. I jak wytłumaczyć to, że pomimo tych ekstrawaganckich wyskoków, którymi może zaskoczyć w każdej chwili, kibice go uwielbiają? Tak, Roonie to fenomen. Fenomen na wielką skalę.

Swoją karierę zaczął już w wieku 12 lat, a niesamowite wsparcie zawsze miał w ojcu, który przymykał oko na jego wyniki w szkole, podobnie do nauczycieli, którzy widzieli, że po jednym turnieju przynosił czek o wartości większej od ich pensji. Po czterech latach przeszedł na zawodowstwo. Mówiąc o ojcu, należy zatrzymać się na dłuższą chwilę. Dzieciństwo nie należało do arkadyjskich, można powiedzieć, że Roonie wychował się w dość specyficznym środowisku. Ci, którzy powiedzą, że było to środowisko patologiczne, będą mieli rację. Wyobraźcie sobie teraz dramat chłopaka, którego ojciec ląduje w więzieniu na 18 lat z zarzutem morderstwa. Jak się później okazuje, zarzutem słusznym. Pomimo tego nadal grał, wiedząc, że jego zwycięstwa przy zielonym stole są jedyną nadzieją dla jego ojca. Kiedy wydawało się, że nie może być gorzej, do więzienia trafiła również jego matka. Chcąc nie chcąc Ronnie zawsze był samotny, pomimo otaczającej go hordy agentów, dziennikarzy i najzwyczajniej tych, którzy z jego obecności czerpali korzyści, o czym boleśnie przekonał się podczas walki o dzieci, które są dla niego wszystkim.

„Snooker to gra dla samotników. Całą pracę wykonuje się samodzielnie. Rzadko prosisz kogoś o pomoc, bo zostaje to przyjęte jako oznaka słabości. Nigdy nie dzielisz się z rywalem swoimi przemyśleniami – choć z kolei mnie zdarzało się być zbyt wylewnym – bo boisz się, że ten zyska nad tobą przewagę psychologiczną.”

O’sa porusza w swojej autobiografii wszystkie wątki, które kibica intrygują najbardziej. Kulisy największych zwycięstw i problemów z rozwodem, walką o dzieci, uzależnieniami i nie tylko. Możecie mi wierzyć na słowo, że trudno znaleźć większy i ciekawszy przekrój całej kariery, która nadal trwa i z pewnością będzie można dopisać kilka interesujących rozdziałów do całości, z którą powinien zapoznać się każdy, kto ma najmniejsze pojęcie kim jest Ronnie O’Sullivan, a takie pojęcie mają również ignoranci snookera.

Będąc na skraju wytrzymałości, wyczerpany walką o dzieci, sprawą rozwodową (która, nawiasem mówiąc, zrujnowała go również finansowo), postanowił odpocząć od snookera. W tym czasie pracował na farmie, gdzie w pewien sposób odzyskał stabilność emocjonalną i stęsknił się za grą. Kilka anegdot o kozach i kurach nie pozwoli na ominięcie tego fragmentu bez uśmiechu.

„Moja ucieczka od snookera pozwoliła mi zrozumieć także inną rzecz – byłem cholernym szczęściarzem, mogąc dostawać pieniądze za to, co kocham. Nie lubię traktować snookera jak pracy zarobkowej, ale koniec końców to właśnie on dostarczał mi chleba.”

Nie można przy tym zapomnieć o bieganiu, które cały czas mu towarzyszyło. Szybko się od niego uzależnił, podobnie jak od narkotyków, alkoholu czy antydepresantów. Z jedną różnicą – bieganie było po prostu najzdrowszym z nich wszystkich. W dodatku jako jedyne nie pozwoliło mu się rozpaść emocjonalnie. Rozmowy o bieganiu, osiągniętych czasach z innymi ludźmi, równie mocno zafascynowanymi tym sportem (nie joggingiem – to zasadnicza różnica, którą Roonie wyjaśnia w swojej książce) pozwalały mu na chwilowy spokój. Nie będę tutaj się rozpisywać, warto po prostu samemu zapoznać się z punktem widzenia O’Sullivana.

„Bieganie przejmowało nade mną kontrolę. Zacząłem się uzależniać, ale był to najlepszy nałóg, jaki mógł mnie dopaść. To nieustanny i nasilający się z każdym dniem haj. Takiego nie jest ci w stanie zapewnić żadna używka.”

Książka jest przesiąknięta osobowością O’sy, który nie próbuje przypodobać się czytelnikowi. Pisze to, co akurat leży mu na wątrobie. Warto dodać, że w lekturze nie odnajdziecie żadnego uporządkowania chronologicznego. W żadnym wypadku nie przeszkadza to w zrozumieniu tekstu, wręcz powoduje to, że autentyczność przeżyć jest naprawdę wiarygodna. Bo czy człowiek, który jest rozdarty emocjonalnie i w dalszym ciągu jest mu ciężko, kolokwialnie mówiąc, poskładać swoje życie do kupy, nagle w sposób uporządkowany i logiczny napisze książkę? To by zakrawało o hipokryzję. Tymczasem autobiografia jest naprawdę dobra, mocna, szczera do bólu i bezkompromisowa.

Ruuning to książka o facecie, który przez całe swoje życie biegnie. Można odnieść wrażenie, że ucieka przed nałogami, problemami rodzinnymi, stresem, wszystkim, co go organiczna, bo tylko biegając czuje, że lata. Frunie ponad wszystkim, co na dobrą sprawę go uratowało. Nie biega, bo taka nastała moda. Biega, bo wie, że tylko w ten sposób ma szansę na uporządkowanie bałaganu w swoim życiu i osiągnięcie równowagi psychicznej.

„Moje życie to ciągły bieg. Ucieczka. Przed adwokatami, fałszywymi przyjaciółmi, agentami. Przed działaczami World Snooker, a nawet przed rodziną. Uciekam od wszystkich i od wszystkiego.”

Pięć tytułów mistrza świata, wielokrotny rekordzista, przez wielu uznawany za najlepszego w swoich fachu… najlepszego w historii. Mowa oczywiście o Ronnim O’Sullivanie – Mozarcie snookera. Człowieku, o którym słyszał każdy, który ma jakiekolwiek pojęcie o sporcie, będąc nawet ignorantem dyscypliny, z którą bezpośrednio związany jest sam Ronnie. Wydawałoby się, że życie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Nienasycony zwycięzca Alessandro Alciato, Carlo Ancelotti
Ocena 7,4
Nienasycony zw... Alessandro Alciato,...

Na półkach: , ,

W całym swoim życiu możemy przeczytać wiele książek, ale przeważnie brakuje nam czasu, nam przeczytanie wszystkich dobrych pozycji, więc powinniśmy zdecydować się na najlepsze, wybitne. „Carlo Ancelotti. Nienasycony zwycięzca” zalicza się do grona tych ostatnich. Każdy, kto w jakiś sposób związany jest z futbolem ma wręcz obowiązek zapoznania się z tą lekturą. Po Andrei Pirlo, Alessandro Alciato pomógł wybitnemu włoskiemu szkoleniowcowi w spisaniu swoich wspomnień. Efekt jest fenomenalny i uwierzcie, że nie wyolbrzymiam moich pozytywnych odczuć po przeczytaniu tej autobiografii.

Ilekroć wracam do tej książki, mam przed oczami linijki tekstu, z których absolutnie każda zasługuje na poświęcenie jej uwagi. I co w takiej sytuacji mam zrobić? Wybrać te najlepsze, ale taki wybór jest piekielnie trudny, wręcz niemożliwy. Musicie zatem sami wybrać się do księgarni czy zakupić tę lekturę przez Internet i zagłębić się w myślach Carlo Ancelottiego. Chyba nie muszę mówić, że warto.

Zacznę może od niesamowitego podejścia Carletto do własnej osoby. Dystans włoskiego szkoleniowca do samego siebie jest absolutnie oryginalny, nie znam i zapewne nie poznam drugiej takiej osoby, bo czy znacie kogoś, kto sam nazywa się „grubą świnią, która nie umie trenować”? Właśnie. Każdy ma swoją osobowość, której nie sposób podrobić, ale były szkoleniowiec i piłkarz Milanu jest naprawdę jedyny w swoim rodzaju, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Dzięki tej autobiografii mamy możliwość poznania jego samego, a to jest bezcenne.

Podobało mi się, ba!, byłam wręcz zachwycona ilością anegdot zawartych w tej książce. O pewnych historiach zapewne nigdy nie słyszeliście. Dopiero po latach ujrzały światło dzienne i powodują, że bardziej doświadczeni kibice mogą znaleźć odpowiedzi na pytania, które nurtowały ich przez kilka lat. Na duży plus mogę zaliczyć to, że Carlo odrzuca pisanie banałów, skupia się na tym, co dla fana piłki nożnej będzie nowe, czego nie dowie się z innej książki. Trzeba przyznać, że wyszło mu to perfekcyjnie.

Czytając tę książkę, poznałam kulisy piłkarskiego świata, a w szczególności trenerskiej ławki i mogę powiedzieć, że na futbol patrzę trochę inaczej. To kolejna pozycja, która daje Ci pewien pryzmat, przez który możesz zerknąć wtedy, kiedy nadejdzie taka potrzeba.

Kolejną dużą zaletą są słowa poświęcone najlepszym piłkarzom świata, z którymi Carletto miał styczność w czasie swojej kariery. Paolo Maldini, Pippo Inzaghi, Kaká, Zinédine Zidene, Andrea Pirlo, Alessandro del Piero, Antonio Conte, John Terry, Zlatan Imbrahimović, Cristiano Ronaldo i wielu, wielu innych. Z większością z nich przedstawia nam ciekawostki i niesamowite, wręcz niewiarygodne historie. Jeżeli jednak chciałabym przytoczyć je wszystkie tutaj, minęłabym się z celem, po prostu musicie poznać je sami. Dlaczego Terry to urodzony kapitan, a Zinédine Zidane to najwybitniejszy piłkarz? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie bez najmniejszych problemów. Carlo nie ucieka też od tematu innych trenerów czy właścicieli klubów. Łatwość, z jaką przytacza nam kolejne historie, jest niesamowita, sprawia, że jak już zaczniesz czytać, po prostu musisz skończyć, a wtedy chcesz jeszcze więcej i zabierasz się za nią jeszcze raz.

Co mogę powiedzieć o stronie technicznej? Ludzie Sine Qua None jak zawsze podołali zadaniu. To jedno z tych wydawnictw, które nie schodzi poniżej danego poziomu, dbając o najmniejsze szczegóły, które zapewniają czytelnikowi komfort. Od świetnej okładki, przez odpowiedni rozmiar czcionki, po odpowiednią długość marginesów. Jakby tego było mało, wydawnictwo wydrukowało dodatek do książki, którego autorem jest Michał Okoński, a dotyczy on ostatniego okresu w karierze Carletto, czyli ławki trenerskiej Realu Madryt. Czego można chcieć więcej? W grę wchodzi tylko jedno – jeszcze więcej książek na tak wysokim poziomie.

Próbuję znaleźć jakieś wady tej lektury, bo na razie wygląda to na przepiękną laurkę skierowaną w stronę autorów i wydawnictwa. Uwierzcie, że naprawdę bardzo ciężko znaleźć mi coś, co mogłoby sprawić, że książka w jakimś stopniu staje się niekompletna. Jedyną wadą, jaka w tym momencie przychodzi mi na myśl, jest jej długość – takie perełki powinny mieć przynajmniej dwukrotnie większą objętość.

Wydaje mi się, że nie muszę już nikogo zachęcać do zapoznania się z tą pozycją. Lektura obowiązkowa dla kibiców Chelsea, Realu Madryt, Paris Saint-Germain i włoskiej piłki, w końcu to tutaj Carlo spędził najwięcej czasu (AC Milan, AS Roma, Parma, Juventus czy AC Reggiana). Uważam, że każdy fan futbolu powinien zapoznać się z tą pozycją literacką, poszerzając swoją wiedzę o ulubionej dyscyplinie sportu.

Tak, Carletto ma naprawdę ogromne serce. Na sam koniec dodam, że cały zysk z książki zostanie przeznaczony na leczenie jego chorego przyjaciela – Stefano Borgonovo, który cierpi na stwardnienie zanikowe boczne „niewywołane dopingiem”. Dlaczego „niewywołane dopingiem”? Tego musicie dowiedzieć się już sami.

W całym swoim życiu możemy przeczytać wiele książek, ale przeważnie brakuje nam czasu, nam przeczytanie wszystkich dobrych pozycji, więc powinniśmy zdecydować się na najlepsze, wybitne. „Carlo Ancelotti. Nienasycony zwycięzca” zalicza się do grona tych ostatnich. Każdy, kto w jakiś sposób związany jest z futbolem ma wręcz obowiązek zapoznania się z tą lekturą. Po Andrei...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Koniec sezonu dla Barcelony jest bardzo dobrym momentem, aby opublikować tę recenzję biografii Luisa Suáreza, który w znaczący sposób przyczynił się do zdobycia potrójnej korony. Ilu z Was przewidywało, że El Pistolero nie odnajdzie się w Dumie Katalonii, nie będzie strzelał bramek, nie mówiąc już o tych dających zwycięstwo, nie będzie pasował do Leo Messiego i Neymara? Jak widać, swoją postawą zamknął usta wszystkim krytykom. Do czego zmierzam? Jak myślicie, co spowodowało właśnie taką postawę napastnika? Tego powinniście dowiedzieć się, czytając biografię Urugwajczyka.

Polubiłam ten specyficzny styl Caioli, który na początku swoich książek przedstawia nam historię futbolu w kraju piłkarza. Tym razem poznałam historię urugwajskiej piłki nożnej. Autor przedstawił czytelnikowi specyficzną mentalność tego narodu, to, jak bardzo ważny jest dla nich ten napompowany, skórzany balon. Część pewnie powie, że jest to bardzo nudne i nie ma absolutnie nic wspólnego z biografią Suáreza. Ujmę to tak, jeśli ktoś faktycznie tak uważa, oznacza to, że jest po prostu ignorantem, który tak naprawę jest bardzo ograniczonym „kibicem”.

Stałym, co wcale nie znaczy nudnym, rozwiązaniem były też rozmowy pisarza z ważnymi osobami w życiu Luisa i nie tylko, w końcu możemy poznać zdanie kibiców i prezydenta Urugwaju na temat tego napastnika. Jeszcze bardziej interesujące jest to, że wszystko scala się naprawdę w intrygującą całość. Włoski dziennikarz zabiera nas w podróż do najmłodszych lat El Pistolero, pierwszych kroków w piłce nożnej, przeprowadzce, juniorskich zespołach, urugwajskiej lidze i miłości do Sofie (obecnej żony) od najmłodszych lat. Potem o transferze do Europy i trudnych początkach. Poznajemy całą karierę i życie prywatne Suáreza aż do Mundialu w Brazylii. Trzeba przyznać, że ta pozycja to podstawowe kompendium wiedzy kibica, nasączone sporą dawką ciekawostek.

Suárez jest niesamowicie barwną postacią. Kariera tego piłkarza była naznaczona wieloma kontrowersjami, incydentami, które przejdą do historii. To wręcz niewiarygodne, że po takich przejściach zawsze miał siłę wrócić do gry na najwyższym poziomie i nadal zachwycać miliony kibiców na całym świecie. Jak determinacją musiał się wykazać? Jak wielkie serce do futbolu ma ten człowiek? Wystarczy spojrzeć na jego grę, zaangażowanie i szczerą radość po strzelonym golu (niekoniecznie przez niego), a wtedy odpowiedź zobaczymy przez pryzmat jego czynów. Taki jest właśnie Luisito.

Muszę napisać też o karze, jaka została nałożona na urugwajskiego napastnika za ugryzienie podczas Mistrzostw Świata w Brazylii. To właśnie dzięki niej ma teraz urlop, choć z pewnością wolałby razem z kolegami wziąć udział w Copa America, a tak turniej musi oglądać przed telewizorem. Bardzo mądrze na ten temat wypowiedział się John Williams, człowiek, którego powinien znać każdy kibic Liverpoolu. Warto przytoczyć w tym momencie tę dość długą, ale jakże trafną wypowiedź:

„(…) FIFA zrobiła z Mundialu zwykły show, globalne widowisko niemające wiele wspólnego ani ze sportem, ani z zaciętą rywalizacją. Miliony ludzi na całym świecie oglądały ten show w telewizji, a bogacze, których było stać na lot do Brazylii, na stadionach. Suárez nie pasuje do tego „nowoczesnego” futbolu, który ma być dla widzów tylko rozrywką. Jest fałszywą nutą w melodii FIFA, bo czuje się silnie związany z własną ojczyzną i zawsze, choćby najwyższym kosztem, chce wygrać. Sprowokował Chielliniego, żeby wymusić rzut karny. Nie on pierwszy i zapewne nie ostatni. Ale dla FIFA, która znalazła się w centrum uwagi z powodu korupcji i machinacji finansowych, był idealnym kozłem ofiarnym, wymarzonym chłopcem do bicia. Nagłośnienie kolejnego wybryku tego urugwajskiego „potwora” sprawiło, że media porzuciły tematy znacznie ważniejsze, takie jak rozdział funduszy czy bilans ekonomiczny FIFA. Mało kto zna się na finansach, a futbol uwielbiają wszyscy.”

Po przeczytaniu pierwszej biografii autorstwa Caioli („Messi. Historia chłopca, który stał się legendą”), byłam trochę zawiedziona, ale postanowiłam dać mu drugą szansę, którą wykorzystał, pochłaniając mnie lekturą o Neymarze. Stało się jasne, że książka o Suárezie, prędzej czy później znajdzie się w moich rękach. Po jej skończeniu mogę z czystym sumieniem napisać, iż Luca Caioli jest niepowtarzalny i warto zapoznać się z każdym jego dziełem, będącym biografią piłkarza. To taki „must read” dla fanów książek sportowych, a w szczególności piłkarskich. Komu jeszcze polecam tę lekturę? Wydaje mi się, że nie powinnam specjalnie namawiać fanów futbolu, do przeczytania biografii Luisa, ale z pewnością z książką powinni się spotkać kibice samego zawodnika, Ajaxu Amsterdam, Liverpoolu, Barcelony, reprezentacji Urugwaju…, a tak naprawdę każdy szanujący się fan piłki nożnej.

Więcej:
1) http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2015/06/luis-suarez-pistolet-luca-caioli.html
2) http://fanatycyfutbolu.com.pl/luis-suarez-pistolet-luca-caioli-recenzja/

Koniec sezonu dla Barcelony jest bardzo dobrym momentem, aby opublikować tę recenzję biografii Luisa Suáreza, który w znaczący sposób przyczynił się do zdobycia potrójnej korony. Ilu z Was przewidywało, że El Pistolero nie odnajdzie się w Dumie Katalonii, nie będzie strzelał bramek, nie mówiąc już o tych dających zwycięstwo, nie będzie pasował do Leo Messiego i Neymara? Jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dość długo zwlekałam z recenzją biografii Jürgena Kloppa, a kiedy zdecydowałam się wreszcie ją dokończyć, niemiecki szkoleniowiec ogłosił swoje odejście z Borussi Dortmund wraz z końcem sezonu. Właśnie dlatego ostatecznie postanowiłam, że tekst pojawi się po ostatnim meczu BVB, czyli wczorajszym finale Pucharu Niemiec, który Borussia ostatecznie przegrała z Wolfsburgiem. Miało to być wymarzone pożegnanie trenera z BVB, skończyło się smutkiem, ale jedno jest pewne, w Dortmundzie zapamiętają go na długo, bo w historii tego klubu zapisał się złotymi zgłoskami.

Zastanawiam się, czy istnieje na świecie chociaż jedna osoba, która, znając się choć trochę na piłce nożnej, nie wiedziałaby, kim jest Jürgen Klopp. Wydaje mi się, że istnienie takiej osoby, jest dość wątpliwe. Na czym zatem polega fenomen tego trenera? Odpowiedź na to pytanie powinniście znaleźć pomiędzy wierszami biografii autorstwa Elmara Nevelinga.

Ten cytat idealnie oddaje to, kim jest były gracz FSV Mainz. To właśnie cały Kloppo, stuprocentowo szczery i oddany swojej drużynie, szalony i nieprzewidywalny, bo jak inaczej nazwać ten dumny uśmieszek pod nosem, kiedy sędzia wyrzucił go po raz pierwszy na trybuny? Takiego Jürgena znamy jako trenera, ale jaki był wcześniej? Autor zabiera nas w podróż do jego najmłodszych lat. Poznajemy pierwszy klub Norberta (drugie imię szkoleniowca), relację z ojcem, którego wskazówki podczas powrotnej jazdy samochodem z treningu były jednymi z najcenniejszych w jego życiu. To właśnie jego krytyka spowodowała, że już w młodzieńczym wieku widział na boisku więcej niż jego rówieśnicy. Jak sam mówił, jego umysł na poziomie Bundesligi, ale nogi nie nadążały za umysłem i jego umiejętności nadawały się zaledwie na Landesligę, ostatecznie z tego połączenia wyszła druga liga i rekordowych 325 w barwach FSV Mainz 05. Po zakończeniu juniorskiej kariery długo nie mógł znaleźć swojej drużyny, dopiero kiedy trafił do zespołu z Moguncji, odnalazł własne miejsce na ziemi i zakotwiczył się tam na kilka ładnych lat. Najpierw jako piłkarz, potem jako trener. Już wtedy było głośno o tym piłkarzu, który zamiast przejść na emeryturę wyciągnął swój zespół z kłopotów i utrzymał w 2. Bundeslidze. Kibice z całego świata uwielbiali i nadal uwielbiają tego charyzmatycznego szkoleniowca. Stało się jasne, że wkrótce przejdzie do lepszego zespołu.

I właśnie wtedy Kloppo objął stery tonącego statku Borussi Dortmund, wyprowadzając go na głębokie wody. To, co zrobił w BVB, przeszło chyba najśmielsze oczekiwania wszystkich kibiców tego zespołu. Szkoleniowiec przywrócił Borussię na szczyt i to dosłownie. Kibice drużyny z zagłębia Rhury pokochali go do tego stopnia, że powstał jego fanklub! Nie będę tutaj przytaczała największych osiągnięć szkoleniowca, bo z pewnością będzie mogli odszukać je sami, tym bardziej że już od wczoraj w Internecie pojawiło się mnóstwo podsumowań trenerskiej kariery Kloppa.

Lektura ta jest pełna anegdot i ciekawostek z życia Kloppa. Od najmłodszych lat po ostatnie wydarzenia na europejskich boiskach. Kłótnia z sędzią linowym, którego spytał, ile błędów może popełnić arbiter w jednym meczu, bo jeśli 15, to ma do wykorzystania jeszcze tylko jedno czy kulisy krytycznego wywiadu z Arndtem Zeiglerem, który z pewnością przejdzie do historii. Tego wszystkiego można się dowiedzieć, czytając tę pozycję. Dodatkowo książka jest wzbogacona o dwie wstawki ze zdjęciami, które, jak na wydanie z 2012 roku, są bardzo trafne. Ciekawym zabiegiem są fragmenty tekstu w ramce, odnoszące się do tego, co autor przekazuje nam w treści, ale muszę przyznać, że momentami staje się to uciążliwe, szczególnie kiedy odrywa nas od poprzedniego wątku. Za to przedstawienie systemu wartości Jürgena Kloppa i Borussi Dortmund w postaci mapy, jest absolutnie świetnym pomysłem autora, który udowodnił, że biografia piłkarza i trenera wcale nie musi być oklepana i może odnosić się do wielu dziedzin życia. Pomaga to czytelnikowi, który nie zna tytułowego bohatera, na przybliżenie postaci.

Niestety nie obyło się bez kilku wpadek. Zacznę od irytującego zachowania Elmara Nevelinga, który, opisując swoje rozmowy z osobami z otoczenia Kloppa, zaznacza swoją obecność, która jest dominująca. To on pił z kimś kawę, to on podczas innego spotkania pił piwo, to on spóźnił się na pociąg, bo z kimś się zagadał, to on był najważniejszy i wierzcie mi, że w pewnym momencie autor przekracza pewną linię, doprowadzając czytelnika do (delikatnie mówiąc) irytacji. Kolejną rzeczą, o której muszę powiedzieć, są błędy rzeczowe, których przeciętny kibic nie wyłapie.

Do samego wydania nie mam zastrzeżeń. Okładka prosta, świetnie oddająca osobowość Kloppa, który uśmiecha się do czytelnika i przyciąga jego uwagę. Czcionka i margines też świetnie się prezentuje. Do samego tłumaczenia mogę się przyczepić, ale w naprawdę niewielkim stopniu.

Na zakończenie powiem, że książka ta, pomimo nielicznych wad, powinna być obowiązkową lekturą dla każdego fana Borussi Dortmund, FSV Mainz 05 i niemieckiego futbolu, nie wspominam już o tych, którzy są zafascynowani postacią tego fenomenalnego trenera, w ich wypadku pominięcie tej lektury będzie po prostu niewybaczalnym grzechem. Krótko mówiąc, warto się z nią zapoznać.

Więcej:
1)http://fanatycyfutbolu.com.pl/jurgen-klopp-czarodziej-z-dortmundu-elmar-neveling-recenzja/
2)http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2015/05/jurgen-klopp-czarodziej-z-dortmund.html

Dość długo zwlekałam z recenzją biografii Jürgena Kloppa, a kiedy zdecydowałam się wreszcie ją dokończyć, niemiecki szkoleniowiec ogłosił swoje odejście z Borussi Dortmund wraz z końcem sezonu. Właśnie dlatego ostatecznie postanowiłam, że tekst pojawi się po ostatnim meczu BVB, czyli wczorajszym finale Pucharu Niemiec, który Borussia ostatecznie przegrała z Wolfsburgiem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po świetnym debiucie Kristiny Olhsson – „Niechciane” - przyszła pora na drugie już spotkanie z Federiką, Alexem i Pederem. Ponownie nie było mi dan się zawieść, z czego bardzo się cieszę. Historia przedstawiona przez autorkę pochłonęła mnie bez reszty i to nie tylko ze względu na świetną zagadkę kryminalną, ale również wspaniale przedstawionych bohaterów, którzy są czytelnikowi, wraz z kolejnymi stronami, coraz bliżsi, ale o tym w dalszej części.

Nasza główna bohaterka zmaga się z trudami ciąży, koszmarnymi snami i kolejnym śledztwem, a raczej śledztwami, bo policjanci komisariatu w Sztokholmie mają ręce pełne roboty. Pierwsza sprawa dotyczy Jakoba i Marji Ahlbin, których znajomi znaleźli martwych w swojej sypialni. List wskazuje na to, że pastor zabił swoją żonę, a potem sam popełnił samobójstwo, kiedy dowiedział się, że ich młodsza córka zmarła w skutek przedawkowania narkotyków. Pomimo stwierdzonej klinicznej depresji, nikt nie wierzy, że Jakob mógłby się do tego posunąć. Za bardzo cenił życie, przecież sam pomagał uchodźcom i działał w kilku organizacjach, w dodatku za darmo. Nic nie trzyma się całości. W dodatku zostaje znaleziony śmiertelnie potrącony mężczyzna, którego nikt nie może zidentyfikować, a przy sobie ma tylko notatki w języku arabskim. Wyniki sekcji zwłok są doprawdy zaskakujące. Funkcjonariusze mają twardy orzech do zgryzienia.

Odniosłam wrażenie, że książka „nie jest przegadana”, tzn. autorka napisała absolutnie tylko to, co chciała, aby dotarło do odbiorcy. Nic ponadto, wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Zagadka i problemy naszych bohaterów pochłaniają nas bez reszty. Wszystko idealnie się komponuje, przez co książkę się pochłania, nie czyta, a dosłownie pochłania. W dodatku cała ilość łamigłówek (łatwiejszych i trudniejszych), z którymi musi się zmierzyć czytelnik, sprawia, że naprawdę ciężko się połapać w tym, kto jest głównym sprawcą i o co w tym wszystkim chodzi. Za to należą się Kristinie Olhsson wielkie brawa, poradziła sobie z tym znakomicie.

Warto też wspomnieć, że autorka porusza bardzo ważny społeczny problem. Mowa oczywiście o uchodźcach i przerzutach nielegalnych imigrantów. Ten świat jest niezwykle brutalny i bezwzględny, a gra toczy się o naprawdę duże pieniądze. Walka tych ludzi o lepszą przyszłość jest często z góry skazana na porażkę, a mimo to nadal decydują się na nielegalne ucieczki ze swojej ojczyzny, gdzie nie mogą żyć godnie, nie mają pracy, domu, kraj ogarnięty jest wojną. Problem, który poruszyła Olhsson, dotyczy całego świata i jest bolączką wielu krajów, niemających pomysłu na to, w jaki sposób go rozwiązać.

Od strony technicznej nie mam większych zastrzeżeń. Okładka w klimacie, utrzymana w podobnej tonacji, co pierwsza część. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie tłumaczenie tytułu, które w oryginale brzmi „Stokrotki” i zdecydowanie bardziej pasowałoby do jednego z głównych motywów tej historii. „Odwet” nie brzmi źle, ale to nie to samo, co wspomniane stokrotki.
Polecam tę książkę wszystkim fanom skandynawskich kryminałów i nie tylko. Z pewnością przypadnie im do gustu. Uważam, że to naprawdę dobra lektura, zwłaszcza że to dopiero druga książka tej młodej autorki, która zrobiła prawdziwą furorę w ostatnich latach.

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2015/05/odwet-kristina-ohlsson.html

Po świetnym debiucie Kristiny Olhsson – „Niechciane” - przyszła pora na drugie już spotkanie z Federiką, Alexem i Pederem. Ponownie nie było mi dan się zawieść, z czego bardzo się cieszę. Historia przedstawiona przez autorkę pochłonęła mnie bez reszty i to nie tylko ze względu na świetną zagadkę kryminalną, ale również wspaniale przedstawionych bohaterów, którzy są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę przeczytałam głównie dzięki blogosferze. Przejrzałam naprawdę dużo opinii o „Chemii śmierci” i po prostu musiałam sięgnąć po tę pozycję. Nie zawiodłam się, Simon Beckett zalicza się od teraz do grona moich ulubionych autorów. Już poluję na drugą część przygód doktora Davida Huntera, które pochłonęły mnie od pierwszego zadania, które było absolutnie genialnym wprowadzeniem czytelnika w nastrój. Mało tego, chyba jeszcze nigdy nie miałam takiej ochoty na przeczytanie całe książki po zapoznaniu się z zaledwie pierwszą stroną, która dała mi wyobrażenie o całości, absolutnie niesamowitej całości.

Bracia, zafascynowani pochodem larw, postanawiają za nimi podążyć, w końcu wchodzą do lasu, gdzie odkrywają coś tak potwornego, że na psychice jednego z nich wywrze to takie wrażenie, iż długo nie będzie mógł się pozbierać. Chłopcy znaleźli rozkładające się ciało kobiety. Ponieważ to wszystko dzieje się w małym miasteczku, mama Neila i Sama dzwoni do lekarza, Davida Huntera, który przeprowadził się do Manham po to, aby raz na zawsze oderwać się od przeszłości, kiedy pracował jeszcze jako antropolog sądowy. Niby nic specjalnego, ale był naprawdę jednym z najlepszych w kraju, o czym mieszkańcy miasteczka nie mają zielonego pojęcia, przecież pracuje tutaj jako zwykły lekarz, pomocnik Harry’ego… O śmierci wie wszystko, a jednak nie pomaga policji. Czy Mackenzie zdoła przekonać go do współpracy? Nie zostało zbyt wiele czasu, wszyscy mieszkańcy Manhan znajdują się w ogromnym zagrożeniu, mordercą jest jeden z nich…

Wartka, szybko rozwijająca się akcja, sprawia, że lekturę pochłaniasz w jeden wieczór. Simon Beckett dopracował szczegóły z największym namaszczeniem, przez co wszystko jest na swoim miejscu, wszystko się uzupełnia, tworząc niesamowicie przebiegłą zagadkę, którą naprawdę ciężko rozpracować, śmiem twierdzić, że dokonanie tego jest niemal niemożliwe. Kiedy wydaje Ci się, że masz już to, czego potrzebujesz, aby ją rozwikłać, poznajesz kolejne fakty, co rujnuje cały Twój misterny plan na głównego sprawcę, a zakończenie zwala z nóg. Naprawdę świetnie skonstruowana fabuła. Biję ukłony w kierunku autora, który wykonał niesamowitą robotę!

Bohaterowie, których wykreował Beckett, są dopracowane w najmniejszych szczegółach. Od razu z częścią z nich się utożsamiasz, kibicując im ze wszystkich sił. Jedną z takich osób jest główny bohater – David Hunter. Sympatyczny antropolog sądowy z zagmatwaną przeszłością, powoduje, że jesteś jeszcze bardziej ciekawy/a tego, jak potoczą się jego dalsze losy, które, wierzcie mi na słowo, są naprawdę niesamowite.

Simon Beckett przedstawił śledztwo od strony pracy antropologa sądowego. Spotkałam się z tym pierwszy raz i powiem, że bardzo przypadło mi to do gustu. Trzeba też oddać autorowi to, że ma niesamowitą wiedzę na ten temat, którą przedstawił w naprawdę przystępny i arcyciekawy dla czytelnika sposób. Ciało ludzkie skrywa bardzo dużo tajemnic, które wcale nie są takie proste do rozwiązania.

Genialna zagadka, niespotykane spojrzenie na zbrodnię, nietypowy główny bohater, wartka akcja, niesamowite tło wydarzeń i świetne zakończenie. Czego chcieć więcej? Niczego, tej książce nie brakuje absolutnie nic. Zagadka porwie cię całkowicie i nie wypuści ze swoich szponów, dopóki nie skończysz czytać. Emocje gwarantowane!

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2015/05/chemia-smierci-simon-beckett.html

Książkę przeczytałam głównie dzięki blogosferze. Przejrzałam naprawdę dużo opinii o „Chemii śmierci” i po prostu musiałam sięgnąć po tę pozycję. Nie zawiodłam się, Simon Beckett zalicza się od teraz do grona moich ulubionych autorów. Już poluję na drugą część przygód doktora Davida Huntera, które pochłonęły mnie od pierwszego zadania, które było absolutnie genialnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Już przed sięgnięciem po tę książkę, wiedziałam, że będzie to mocna lektura, nie spodziewałam się jednak, że do tego stopnia. Piszę tę recenzję z opóźnieniem, wydawałoby się, że z banalnego powodu, ale wierzcie mi, naprawdę nie mogłam zebrać się do napisania chociażby kilku słów. Wywarła ona na mnie tak silne wrażenie, tak mocno zakorzeniła się w mojej głowie, że zapamiętam ją na bardzo długo. I choć mam chęć do niej wrócić już teraz i przeczytać jeszcze raz, wiem, że myślę w tym momencie irracjonalnie, bo "Życie wypuszczone z rąk" to jedna z tych książek, które, czytając po raz kolejny, ponownie doprowadzą Cię do takiego stanu, w jakim wolałbyś siebie nie widzieć.

Historia Roberta Enke jest jedną z najbardziej poruszających i druzgocących, jakie było mi dane przeczytać. Oczywiście Ci, którzy interesują się sportem i futbolem, z pewnością kojarzą tego piłkarza, inni mogli o nim usłyszeć 10 listopada 2009 roku, kiedy choroba wygrała, a Robbi odszedł z tego świata, zostawiając żonę, dziecko, przyjaciół, którzy myśleli, że wszystko idzie w dobrym kierunku, że Robert pokona "czarnego psa" po raz drugi. Dopiero potem zdali sobie sprawę, jak bardzo się mylili...

Autor przedstawił nam drogę Roberta przez całą karierę, od występów w Carl Zeiss Jena, poprzez młodzieżową reprezentację Niemiec, Borussię Mönchengladbach, Benficę, Barcelonę, krótki epizod w Fenerbahçe, Tenerife i wreszcie w Hannover 96 oraz reprezentacji narodowej wraz z życiem prywatnym. Przeglądając to piłkarskie CV, wydaje się, że Robbi musiał mieć naprawdę niesamowitą karierę, pełną przygód, usłaną pasmem sukcesów i międzynarodowych wyróżnień. Tak może pomyśleć osoba, która nie znała problemów tego bramkarza, była po prostu kibicem, podziwiającym jego kunszt między słupkami swojego ukochanego zespołu. Kiedy jednak poznajemy jego życie poza boiskiem, włos jeży nam się na głowie. Jak to możliwe, że nikt nic nie zauważył?

Czytając tę książkę, w pewnych momentach chce się krzyczeć (z bezsilności), choć podświadomie wiesz, że twoje nawoływania do nikogo nie dotrą, że Robert musi skończyć tragicznie, choć kilka osób mogło zachować się inaczej, on sam mógł zdecydować się na przejście do Manchesteru United, a wtedy losy tego młodego piłkarza zmieniłyby się całkowicie, być może ratując mu życie. Właśnie wtedy obraz przed oczami nagle zaczyna Ci się rozmywać, nie możesz rozróżnić liter, z prostego powodu, to łzy, które podczas tej lektury pojawią się nawet u największego twardziela.

Warto podkreślić niesamowity talent Ronalda Renga, który napisał genialną książkę. Znał się, a nawet przyjaźnił z Robertem, a mimo to potrafił być obiektywny. Śmiem twierdzić, że Reng wydał tę pozycję tak, że lepiej nie zrobiłby tego sam Robert Enke. Lekkość pióra autora jest naprawdę zadziwiająca. Nie bez powodu biografia została nagrodzona prestiżowym tytułem William Hill Sports Book of the Year. Niemiecki dziennikarz przedstawił nam całą gamę uczuć, umiejętnie pomiędzy nimi balansując, przez co nie sposób nie płakać czy nie śmiać się w niektórych momentach, w innych ciarki pojawiają się na całym ciele. Chwilami mamy wrażenie, że to sam bramkarz przedstawia nam swoją historię, co jest absolutnie genialnym utwierdzeniem w przekonaniu, że a książka jest naprawdę tak dobra. I choć nigdy nie dowiemy się, co działo się w głowie Robbiego, to mamy namiastkę tego, co czuł. Opisy poszczególnych meczów przedstawione są w taki sposób, że odczuwamy całą presję spoczywającą bramkarzu. Ciekawym zabiegiem jest z pewnością połączenie wypowiedzi poszczególnych osób. Bardzo się cieszę, że nie mamy tutaj do czynienia z wywiadami, a raczej poszczególnymi zdaniami, przez co całość jest niezwykle płynna i przejmująca. Mogłoby się wydawać, że ta książka będzie żerowaniem na cudzej tragedii lub laurką pełną pięknych, aczkolwiek zarazem pustych słów. Nic bardziej mylnego, lektura ta nie ma z tym nic wspólnego i właśnie dlatego jest tak dobra. To prawdziwy hołd dla Roberta Enke.

Wypadałoby napisać też kilka słów na temat strony technicznej. Wydawnictwo SQN prezentuje pewien poziom, poniżej którego nie schodzi. Jestem przekonana, że polskie wydanie biografii Roberta jest najlepsze. Okładka zaprojektowana przez Pawła Szczepanika jest absolutnie fenomenalna: obraz zza siatki bramkarskiej, gdzie ze spuszczoną głową na zielone murawie siedzi Enke, trybuny czarno-białe, reszta w bieli, absolutnie genialne oddanie tego, co znajdziemy w środku. Pisząc o stronie technicznej, nie mogę zapomnieć o dbałości o najmniejsze szczegóły: papier, czcionka, odpowiednie marginesy. Czytając taką książkę, tak wspaniale wydaną, naprawdę chce się zapoznawać z kolejnymi tytułami tego wydawnictwa.

Pomyślmy, jak wiele osób zbywa lub wyśmiewa temat depresji, nie wiedząc, jak potężną moc ma ta choroba. Niedawno przekonała się o tym chociażby Justyna Kowalczyk, która swoją drogą czytała tę książkę, zanim została przetłumaczona na język polski, co niewątpliwie bardzo jej pomogło. W tej lekturze został zachowany dystans pomiędzy biografią a samą depresją, choć zdecydowanie ma na celu pokazanie, jak groźna jest w dzisiejszych czasach. Może dotyczyć każdego z nas, sportowca, przed którym świat stoi otworem a największe sukcesy dopiero przed nim, prezydenta, urzędnika czy zwykłego szarego człowieka. Ronald Reng chce pomóc innym, którzy cierpią, nie mogąc poradzić sobie z depresją.

"Życie wypuszczone z rąk" to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam do tej pory. Jest niczym kropla drążąca skałę, nie da ci spokoju i nie ma tu znaczenia, czy przeczytałeś ją tydzień, miesiąc czy kilka miesięcy temu. To jedna z tych pozycji, obok której nie można przejść obojętnie i nawet ci, którzy nie interesują się piłką nożną i nie mają o niej zielonego pojęcia, muszą ją przeczytać. To lektura z tzw. "must read". Wywarła na mnie ogromne wrażenie, samotność Roberta w walce z depresją jest przerażająca, choć jeszcze bardziej przeraża mnie sama bezwzględna choroba. Mylą się też ci, którzy twierdzą, że Enke popełnił zwyczajne samobójstwo, kompletnie go lekceważąc, są w tym momencie tak samo ślepi, jak Barcelona, która nie zauważyła dramatu swojego piłkarza, rozgrywającego się na ich oczach...

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2015/04/robert-enke-zycie-wypuszczone-z-rak.html

Już przed sięgnięciem po tę książkę, wiedziałam, że będzie to mocna lektura, nie spodziewałam się jednak, że do tego stopnia. Piszę tę recenzję z opóźnieniem, wydawałoby się, że z banalnego powodu, ale wierzcie mi, naprawdę nie mogłam zebrać się do napisania chociażby kilku słów. Wywarła ona na mnie tak silne wrażenie, tak mocno zakorzeniła się w mojej głowie, że zapamiętam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejne spotkanie z tą autorką mogę zaliczyć raczej do nieudanych. Książka była zakupem osobistym, ale mimo wszystko dosyć długo nie mogłam się za nią zabrać. W końcu przyszły wakacje, więc pasowałoby przeczytać. Bałam się, że znowu zrezygnuje, ponieważ cały poprzedni stosik przeczytałam, a tutaj ostatnia pozycja… Już miałam ją odłożyć na inny czas, jednak się przemogłam. Czy był to dobry wybór?

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/bez-skrupuow-tess-gerritsen.html

Tym razem mamy do czynienia z dwiema wznowionymi powieściami przez wydawnictwo Harlequin Mira. Czy dobrze? Uważam, że tak. Autorka ma wyrobioną tzw. markę i wielu ludzi nie miało do czynienia z jej wcześniejszymi dziełami, więc czemu nie? „Z zimą krwią” i „Czarna loteria”, mimo podobnej budowy, podobnych wątków, podobnych bohaterów, wzbudziły we mnie różne odczucia. O co dokładnie mi chodzi? Otóż macie czasami wrażenie, że czytacie czysto tandetną książkę, a mimo wszystko nie możecie się od niej oderwać? Ja właśnie miałam takie odczucie przy tej lekturze. To po pierwsze. Po drugie – bardziej przyciągnęła mnie druga pozycja. Z prostego powodu. To tutaj autorka nawiązuje do swoich słynnych thrillerów medycznych, w końcu jedną z głównych bohaterek jest lekarka. To takie ogólne przemyślenia dotyczące książki.
Wydaje mi się, że obie powieści mogę podsumować w prosty sposób: nie powaliły na kolana. To już druga książka tej pisarki, w której czegoś mi brakowało. Niestety daję jej jeszcze tylko jedną szansę. Może „Dawca” przemoże tę złą passę? Oby. Ogólnie bohaterowie i ich działania byli bardzo przewidywalni, jedyne co mnie zaskoczyło to końcówka drugiej powieści. Typ głównej bohaterki to kobieta, która pragnie białego jeźdźca na koniu, ma on jej pomóc w problemach. I tutaj spotykamy się z czystym romansidłem. Nie porwało mnie ono zupełnie. Wszystkie emocje, przynajmniej jak dla mnie, były bardzo schematyczne, ale co jest najciekawsze, dalej czytałam książkę. Dlaczego? Chyba jednak do samego końca czekałam na jakiś przełom, dzięki któremu mogłabym powiedzieć, że lektura jest godna polecenia. No cóż, nic takiego nie znalazłam…
Generalnie są to powieści kryminalne i rzeczywiście tak jest, ale według mnie to „tanie” romansidło popsuło efekt. Może gdyby autorka w jakiś sposób zredukowała je, byłoby całkiem przyzwoicie? Tego się raczej nie dowiemy. Same wątki kryminale też były raczej przewidywalne. Patrząc z perspektywy czasu, nie zaskoczyło mnie nic. Czułam się tak, jakbym cały czas wyprzedzała Tess Gerritsen o jeden krok. Po prostu wiedziałam co się stanie, ale jest to tylko moje odczucie. Nie ma nagłych zwrotów akcji, chyba że pod uwagę bierzemy rozwiązanie „Czarnej loterii”. Na plus zaliczę zastosowanie metaforycznych złotych myśli. Faktycznie maksym było całkiem sporo, a ja bardzo je sobie cenię. Mój notatnik wzbogacił się o kilka aforyzmów.
„Z zimną krwią” opowiada historię Niny (porzuconej panny młodej) i Sama (komisarza, specjalistę od zamachów bombowych). Spotykają się, gdy następuje wybuch w kościele, w którym miała brać ślub. Młoda kobieta nie chce dopuścić do siebie myśli, że ktoś czyha na jej życie. Dopiero kiedy zostaje zamordowany Robert, a ona o mały włos nie ginie w wypadku samochodowym, zdaje sobie sprawę z grożącego jej niebezpieczeństwa. I w tym momencie wkracza jeździec na białym koniu. To Sam próbuje rozwiązać tajemniczą zagadkę, a jednocześnie zaopiekować się tą odważną, niedoszłą żoną.
Z kolei historia „Czarnej loterii” zdecydowanie bardziej do mnie przemawia, o czym już wspominałam. Mamy tutaj do czynienia z oskarżeniem o błąd w sztuce lekarskiej. Kate Chesne nie sprawdziła EKG? Ta doświadczona anestezjolog mogła popełnić taki przedszkolny błąd? Wszystko wskazuje na to, że tak. David Ransom – adwokat, którego wynajęła rodzina Ellen, jest przekonany o jej winie. W końcu się na tym zna. To on posyła przedwcześnie lekarzy na emerytury albo posyła do innego zawodu. Jednak suma sumarą również i on zdaje sobie sprawę, że coś tu nie gra, kiedy giną kolejne osoby, które pozornie nie są ze sobą wcale powiązane…
Od strony technicznej nie mogę powiedzieć złego słowa. Absolutny brak literówek i błędów językowych. Pięknie przetłumaczony tekst. Czcionka i rozmiar liter również w porządku. Okładka z motywem bezwładnej dłoni - jest również obrączka – przyznam, że zainteresowało mnie to. Zdaję sobie sprawę, że być może czepiam się szczegółów. Dalej plama krwi i włosy. Całość na białym tle i płonące litery układające się w tytuł książki. Imponujące, prawda?
Reasumując, osobiście raczej nie sięgnę po tę książkę drugi raz. Zdaję sobie sprawę, że wątek miłosny i kryminał to piękne połączenie, ale z umiarem i błagam – byle nie była to tandetna historia! Oczywiście innym może się spodobać, jednak mnie to nie przekonało. To tyle w temacie.

Kolejne spotkanie z tą autorką mogę zaliczyć raczej do nieudanych. Książka była zakupem osobistym, ale mimo wszystko dosyć długo nie mogłam się za nią zabrać. W końcu przyszły wakacje, więc pasowałoby przeczytać. Bałam się, że znowu zrezygnuje, ponieważ cały poprzedni stosik przeczytałam, a tutaj ostatnia pozycja… Już miałam ją odłożyć na inny czas, jednak się przemogłam....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spotkanie z Danem Brownem rozpoczęłam od światowego bestselleru, tj. „Kodu Leonarda da Vinci”. Trudno było mi się zabrać za recenzję tego dzieła. Dlaczego? Po pierwsze jest to bardzo sławna i znana książka, bałam się, że moje „wypociny” nie sprostają wymaganiom i będą po prostu poniżej średniej. Po drugie byłam pod wielkim wrażeniem przeczytanej lektury, a najlepsze pozycje recenzuje się najtrudniej. Na koniec dodam, że oglądałam wcześniej film, co bardzo utrudniło mi zadanie. Jednak przemogłam się, gdyż już czytacie część tej recenzji.


Zacznę od małego wprowadzenia. Autor to współczesny pisarz amerykański, który ma niekwestionowaną pozycją numer jeden w gatunku thrillera. Jego rzadko spotykany styl, a więc erudycja, tworzenie teorii spiskowych, talent do konstruowania skomplikowanych zagadek oraz intryg, są kluczem do sukcesu. Jego najsłynniejsza powieść to właśnie „Kod Leonarda da Vinci”. Dzięki niej zyskał sobie miliony fanów na całym świecie, co chyba nikogo nie dziwi.

Czym tak właściwie jest Kod Leonarda da Vinci? Dan Brown stworzył niesamowicie wiarygodną fabułę, która wydaje się, że odzwierciedla prawdziwa historię. O czym to świadczy? O tym, że pisarz bezbłędnie wczuł się w rolę i zabiera nas do zupełnie innego świata, który jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy otworzyć karty księgi, a my, czytając, zatracimy się w naszej wyobraźni.

Jeżeli miałabym podać słowa klucze tej książki, to powiedziałabym: klucz, kod, tajemnica, Graal, wyścig z czasem. Głównym bohaterem jest Robert Langdon – historyk, wykładowca na Harvardzie. Jak go poznajemy? Otóż przebywając w Paryżu, zostaje wezwany przez francuską policję na miejsce zabójstwa kustosza Luwru. Ma on odczytać tajemnicze znaki, które pozostawił Jacques Sauniere. Czy jego wiedza pomoże w ujęciu mordercy? A może jednak Bezu Fache ukrywa jakiś fakt przed Robertem? Z pomocą przychodzi mu Sophie – wnuczka zamordowanego. Jest przekonana, że dziadek zostawił ukrytą wiadomość dla niej i profesora. Z jakiegoś powodu mu zaufał, a Sophie razem z nim musi rozwiązać tę łamigłówkę. Oboje jeszcze nie wiedzą, że przeżyją być może największą przygodę swojego życia.

Autor trzyma nas w napięciu od pierwszego rozdziału, aż do ostatniego. Podświadomie sama próbowałam rozwiązać tę masę zagadek, które Brown wplótł w swoją książkę. Było to dla mnie nie lada wyzwanie, ale przecież takie właśnie lubię. Z łatwością nadążałam nad tokiem myślenia pisarza, jednakże zdaję sobie sprawę, że taka mnogość szyfrów i aura tajemnicy nie każdemu pasuje i wielu może się zawieść, mnie to jednak nie zraziło. Bardzo cieszy mnie również fakt, że zapoznałam się z nowymi teoriami i historią chrześcijaństwa. To wszystko sprawiło, iż bardzo dobrze i szybko czytało się tę lekturę. W końcu niewielu potrafi przedstawić i zapoznać czytelników z faktami naukowymi w taki sposób, żeby ich zaciekawić, aczkolwiek właśnie taki zabieg udał się naszemu pisarzowi. A trzeba przyznać, że Zakon Syjonu, kult Marii Magdaleny, święty Graal i wiele innych może zaciekawić prawie każdego.

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/kod-leonarda-da-vinci-dan-brown.html

Spotkanie z Danem Brownem rozpoczęłam od światowego bestselleru, tj. „Kodu Leonarda da Vinci”. Trudno było mi się zabrać za recenzję tego dzieła. Dlaczego? Po pierwsze jest to bardzo sławna i znana książka, bałam się, że moje „wypociny” nie sprostają wymaganiom i będą po prostu poniżej średniej. Po drugie byłam pod wielkim wrażeniem przeczytanej lektury, a najlepsze pozycje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moje kolejne spotkanie z tą autorką z całą pewnością nie będzie ostatnie. Poprzednie dzieło, jakie przeczytałam to „Złodziej tożsamości”. Po tamtej lekturze, jak najszybciej chciałam się głębiej zapoznać z twórczością tej pisarki. W bibliotece dostępne było stare wydanie z 2002 r. książki „Tylko chłód”. Już opis mnie zaciekawił, a co dopiero mówić fabuła, która wciągnęła mnie od pierwszych stron. Kto by pomyślał, że przeczytałam w z rzędu dwa wspaniałe kryminały? To chyba taka niespodzianka na wakacje.

Poznajemy historię Harlow Grail, którą porwał psychopata. Stało się to 23 lata temu, ale dziewczyna do dzisiaj nie może zapomnieć o tym, co się wtedy wydarzyło, przecież zginął Timmy, a ona nie ma palca u ręki. Na dodatek, mimo że udało jej się uciec, Kurt nie został złapany, a FBI nie może nic zrobić.

Teraz Anna North (Harlow pod zmienionym nazwiskiem) mieszka w Nowym Orleanie i to tutaj zaczyna „nowe życie”. Wszystko wydaje się w porządku, dopóki ktoś nie rozesłał wszystkim znajomym kobiety jej książki i informacji o tym, jak tak naprawdę się nazywa. Oprócz tego zaczynają się dziać dosyć niepojące rzeczy. Minnie (wielbicielka) przesyła intrygujące listy, znika „młodsza siostra” Anny, tajemniczy morderca gwałci, a następnie morduje rudowłose kobiety… Wszystko zdaje się ukartowane przeciwko młodej pisarce, tylko kto za tym stoi? Sprawę stara się rozwiązać Qentin Malone. Tylko czy zdąży?
Zawsze, kiedy odkładałam te książkę na bok, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś mnie ściga, jakiś psychopata czai się gdzieś w moim domu. To było niesamowite uczucie, a oznaczało ono tylko jedno – że powieść była wyjątkowo dobra. I to prawda. To, w jaki sposób Erica Spindler wykreowała całą fabułę i postaci, które towarzyszyły nam podczas czytania, nie pozostawia cienia złudzeń, że będzie bardzo ciekawie i intrygująco. Od samego początku snułam teorie spiskowe, ale suma sumarą okazało się, iż nie potrafię rozwikłać zagadki i to już drugi raz z rzędu… Jak widać, trafiłam na świetny thriller, po który naprawdę warto sięgnąć. Od pierwszej do ostatniej strony wartka akcja nie pozwalała nam oderwać się od książki. Emocje były widoczne aż nadto. Wszystko przejrzyste i klarowne, oczywiście oprócz samej zagadki, której rozwiązanie zaskoczy każdego, bez żadnego wyjątku. Jeszcze po zakończeniu lektury długo rozmyślałam nad całą tą książką, nad mnogością wątków, fascynującymi dialogami, barwnymi postaciami. Nie dawało mi to spokoju, a w szczególności samo zakończenie, o czym powinniście sami się przekonać…


Co mi się nie spodobało? Nie było tego dużo. Po pierwsze brak złotych myśli, które sobie tak cenię. Znalazłam chyba tylko jedną maksymę. Od strony technicznej okładka ze starszego wydania (wy widzicie nowszą wersję) pozostawia wiele do życzenia. Jest to jakiś samochód jadący ulicą w strugach deszczu, praktycznie niewidoczny. Nie przekonała mnie ona do przeczytania książki. Zwróciłam również uwagę na sporą ilość literówek, ale na tym kończę, gdyż nie ma już czego krytykować. ;)

Pozostaje mi serdecznie zachęcić do przeczytania tej lektury, bo naprawdę warto.

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/tylko-chod-erica-spindler.htm

Moje kolejne spotkanie z tą autorką z całą pewnością nie będzie ostatnie. Poprzednie dzieło, jakie przeczytałam to „Złodziej tożsamości”. Po tamtej lekturze, jak najszybciej chciałam się głębiej zapoznać z twórczością tej pisarki. W bibliotece dostępne było stare wydanie z 2002 r. książki „Tylko chłód”. Już opis mnie zaciekawił, a co dopiero mówić fabuła, która wciągnęła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zacznę od tego, że nie mogłam rozpocząć serii od pierwszej części, gdyż zwyczajnie jej nie posiadam, czego bardzo żałuję. W bibliotece jest, jak na razie, tylko ta historia znalazła swoje miejsce. Mam nadzieję, że będzie mi dane zapoznać się w najbliższym czasie z dziełami tego autora, bo jest naprawdę świetny!
Dawno nie czytałam tak dobrej książki. Od samego początku do samego końca nie wiedziałam, kto stoi za tym wszystkim. Rzadko mi się to zdarza, ale nie mogłam rozgryźć zagadki, dlatego tak bardzo szanuje tego pisarza. Już od pierwszych stron wiedziałam, że może być ciekawie. Możecie spytać: „Dlaczego?”. Otóż zwróciłam uwagę na to, jak komponuje ze sobą wszystkie wątki i w jaki sposób tworzy tę niesamowitą zagadkę, która naprawdę jest po prostu mistrzostwem! W dodatku poczytałam sobie trochę o tym autorze i już wtedy spodziewałam się arcydzieła. Wiadomo, że jest teraz ‘moda’ na skandynawskie kryminały, ale ten jest szczególny. W ogóle się nie pomyliłam w mojej początkowej opinii, co mnie bardzo cieszy.
Cała akcja rozgrywa się w Oslo. Poznajemy komisarza Herrry’ego Hole oraz Toma Waaler’a. Obaj rywalizują między sobą, jednak to Harry jest postawiony na przegranej pozycji. To on ma skłonności do spożywania alkoholu, to on cały czas nie pogodził się ze śmiercią swojej partnerki z wydziału, to on obwinia o jej śmierć swojego wroga, to on nie może sobie poradzić z tym, co się dzieje w jego życiu. Mimo barwnej i błyskotliwej do tej pory kariery, wszystko może runąć w gruzach… Wszyscy szykują się na odejście komisarza z czynnej służby. Jednak przed zwolnieniem ma do wykonania jeszcze jedno zadanie razem z Waaler’em…

W okolicy grasuje Kurier Śmierci. Zabija i okalecza kobiety w charakterystyczny sposób. Jest to swego rodzaju rytuał, dlatego też policja jest prawie pewna, że mają do czynienia z seryjnym zabójcom. Teraz pozostaje odkryć jego metodę i złapać go, zanim upatrzy sobie kolejne ofiary…

Fabuła jest niesamowita. Akcja toczy się w taki sposób, że nie jesteśmy w stanie określić co, gdzie, jak i kiedy się wydarzy. Cały czas główkujemy nad tym, kto jest zabójcą, kto za tym wszystkim stoi, kto to wszystko ukartował i wreszcie czy ten Tom Waaler jest faktycznie wrogiem, czy może jednak przyjacielem? To wszystko sprawia, iż nie jesteśmy w stanie oderwać się od lektury. Osobiście nie mogłam się doczekać całego rozwiązania i czytałam książkę jak opętana. A wraz z „upływem stron” coraz bardziej zagłębiałam się w to arcydzieło!
Bohaterowie, których przedstawia nam Jo Nesbø, są fascynującym zestawieniem. Cały czas nie mogłam odkryć, w co i jak gra Waaler, wszystkie te zagadki tworzyły napiętą atmosferę tajemnicy, grozy i niebezpieczeństwa. Jednym słowem cudowny kryminał! Nie mam absolutnie nic do zarzucenia, no może parę słów o okładce ze starego wydania, ale to nieistotne w ocenie całości. Z czystym sumieniem polecam ją każdemu, oczywiście z wyjątkiem młodszych czytelników oraz osób ze słabymi nerwami, nieodpornych na krew i całą resztę.

Zacznę od tego, że nie mogłam rozpocząć serii od pierwszej części, gdyż zwyczajnie jej nie posiadam, czego bardzo żałuję. W bibliotece jest, jak na razie, tylko ta historia znalazła swoje miejsce. Mam nadzieję, że będzie mi dane zapoznać się w najbliższym czasie z dziełami tego autora, bo jest naprawdę świetny!
Dawno nie czytałam tak dobrej książki. Od samego początku do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zacznę od tego, że nie mogłam rozpocząć serii od pierwszej części, gdyż zwyczajnie jej nie posiadam, czego bardzo żałuję. W bibliotece jest, jak na razie, tylko ta historia znalazła swoje miejsce. Mam nadzieję, że będzie mi dane zapoznać się w najbliższym czasie z dziełami tego autora, bo jest naprawdę świetny!
Dawno nie czytałam tak dobrej książki. Od samego początku do samego końca nie wiedziałam, kto stoi za tym wszystkim. Rzadko mi się to zdarza, ale nie mogłam rozgryźć zagadki, dlatego tak bardzo szanuje tego pisarza. Już od pierwszych stron wiedziałam, że może być ciekawie. Możecie spytać: „Dlaczego?”. Otóż zwróciłam uwagę na to, jak komponuje ze sobą wszystkie wątki i w jaki sposób tworzy tę niesamowitą zagadkę, która naprawdę jest po prostu mistrzostwem! W dodatku poczytałam sobie trochę o tym autorze i już wtedy spodziewałam się arcydzieła. Wiadomo, że jest teraz ‘moda’ na skandynawskie kryminały, ale ten jest szczególny. W ogóle się nie pomyliłam w mojej początkowej opinii, co mnie bardzo cieszy.
Cała akcja rozgrywa się w Oslo. Poznajemy komisarza Herrry’ego Hole oraz Toma Waaler’a. Obaj rywalizują między sobą, jednak to Harry jest postawiony na przegranej pozycji. To on ma skłonności do spożywania alkoholu, to on cały czas nie pogodził się ze śmiercią swojej partnerki z wydziału, to on obwinia o jej śmierć swojego wroga, to on nie może sobie poradzić z tym, co się dzieje w jego życiu. Mimo barwnej i błyskotliwej do tej pory kariery, wszystko może runąć w gruzach… Wszyscy szykują się na odejście komisarza z czynnej służby. Jednak przed zwolnieniem ma do wykonania jeszcze jedno zadanie razem z Waaler’em…

W okolicy grasuje Kurier Śmierci. Zabija i okalecza kobiety w charakterystyczny sposób. Jest to swego rodzaju rytuał, dlatego też policja jest prawie pewna, że mają do czynienia z seryjnym zabójcom. Teraz pozostaje odkryć jego metodę i złapać go, zanim upatrzy sobie kolejne ofiary…

Fabuła jest niesamowita. Akcja toczy się w taki sposób, że nie jesteśmy w stanie określić co, gdzie, jak i kiedy się wydarzy. Cały czas główkujemy nad tym, kto jest zabójcą, kto za tym wszystkim stoi, kto to wszystko ukartował i wreszcie czy ten Tom Waaler jest faktycznie wrogiem, czy może jednak przyjacielem? To wszystko sprawia, iż nie jesteśmy w stanie oderwać się od lektury. Osobiście nie mogłam się doczekać całego rozwiązania i czytałam książkę jak opętana. A wraz z „upływem stron” coraz bardziej zagłębiałam się w to arcydzieło!

Bohaterowie, których przedstawia nam Jo Nesbø, są fascynującym zestawieniem. Cały czas nie mogłam odkryć, w co i jak gra Waaler, wszystkie te zagadki tworzyły napiętą atmosferę tajemnicy, grozy i niebezpieczeństwa. Jednym słowem cudowny kryminał! Nie mam absolutnie nic do zarzucenia, no może parę słów o okładce ze starego wydania, ale to nieistotne w ocenie całości. Z czystym sumieniem polecam ją każdemu, oczywiście z wyjątkiem młodszych czytelników oraz osób ze słabymi nerwami, nieodpornych na krew i całą resztę.
http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/pentagram-jo-nesbo.html

Zacznę od tego, że nie mogłam rozpocząć serii od pierwszej części, gdyż zwyczajnie jej nie posiadam, czego bardzo żałuję. W bibliotece jest, jak na razie, tylko ta historia znalazła swoje miejsce. Mam nadzieję, że będzie mi dane zapoznać się w najbliższym czasie z dziełami tego autora, bo jest naprawdę świetny!
Dawno nie czytałam tak dobrej książki. Od samego początku do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Opowieści z Narnii” Lewisa to już swego rodzaju klasyka. Pamiętam, jak czytałam z zapartym tchem „Lwa, czarownice i starą szafę” w czwartej klasie szkoły podstawowej. Była to nasza lektura. Wtedy było to dla mnie arcydzieło, dlatego z taki zapałem zabrałam się za powtórne przeczytanie tej książki. Jakże się zawiodłam, gdy w ogólne nie spełniła moich oczekiwań. Nie wiem do końca, czym jest to spowodowane, być może już wyrosłam, albo faktycznie ta część jest najsłabsza z całej serii… Mam nadzieję, że to jednak ta druga opcja, bo to by przekreślało w zupełności autora.
Zacznę od tego, że cała fabuła była przewidywalna i bardzo prosta. Nic mnie zaskoczyło, mam nadzieję jednak, że kolejne części będą ciekawsze. Muszę jednak podkreślić, że kiedy byłam młodsza, wydawało mi się, że to była najlepsza lektura w czwartej klasie i faktycznie tak było, jednak teraz mam zupełnie inne zdanie na ten temat. Jestem po prostu rozczarowana. Wydaje mi się, że nie powrócę do tej lektury w najbliższym czasie, nie wiem, czy to w ogóle będzie miało miejsce.

O czym jest ta książka? Wydaje mi się, że większość wie, aczkolwiek naszkicuję zarys fabuły. Czwórka rodzeństwa (Piotr, Zuzanna, Edmund i Łucja) przenosi się na wieś z Londynu, gdzie trwa wojna. Mają spędzić tu wakacje. Ogromny dom profesora i cudowna okolica sprawia, że młodzi nie mogą się nudzić. Podczas jednej z zabaw Łucja wchodzi do tytułowej szafy i o dziwo przenosi się do jakiegoś dziwnego, obcego świata zwanego Narnią. Spotyka ona tam fauna Tumnusa i tak zaczyna się jej przygoda. Po powrocie opowiada starszemu rodzeństwu o tym, co ją spotkało, jednak nikt jej nie wierzy. Dziewczynka nie wie jak przekonać ich, że ma rację. Po niedługim czasie, do tej dziwnej krainy trafia również Edmund. Jak zakończy się ta konfrontacja? Czy Piotr i Zuzanna również znajda się w Narnii? Kim jest ta zła wiedźma? Dlaczego Edziu zaprzecza swojej wizycie w innym świecie? Odpowiedź na te pytania znajdziecie w tej książce. Jednak niewiele Was zaskoczy, podobnie jak mnie.
Jak już wspomniałam, cała fabuła bardzo prosta, zero dowcipu, ale za to klasyczna walka dobra ze złem. Dobre czary przeciwko złym. Nic nowego. Stwory podobne do innych w powieściach fantasy. Nie spotkałam czegoś, co by mnie zaskoczyło, dlatego jestem zawiedziona. Tak naprawdę nie mam nad czym się rozwodzić. Na plus mogę zaliczyć ilustracje, które zresztą nie były jakieś wysokiej jakości… Ale za to w środku mogliśmy zobaczyć fotosy z ekranizacji, akurat uważam za bardzo dobry pomysł. Wreszcie jakieś zaskoczenie!

Od strony technicznej nie mam nic do zarzucenia. Jedna literówka, czcionka odpowiednia i wielkość liter również. Okładka zachęca do kupna. Pięknie wyeksponowany tytuł, motyw lwa i nasza czwórka głównych bohaterów. Wszystko w stonowanych, zimowych kolorach. Byłoby pięknie, gdyby jeszcze sama książka była ciekawa.

W zasadzie nie wiem jak podsumować tę książkę. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób kocha całą serię „Opowieści…”, ale naprawdę pierwsza część mnie nie zachwyciła. Mam nadzieję, że zmieni się to wraz z kolejnymi częściami, bądź co bądź, cała seria to przecież klasyka…

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/opowiesci-z-narnii-cz1-lew-czarownica-i.html

„Opowieści z Narnii” Lewisa to już swego rodzaju klasyka. Pamiętam, jak czytałam z zapartym tchem „Lwa, czarownice i starą szafę” w czwartej klasie szkoły podstawowej. Była to nasza lektura. Wtedy było to dla mnie arcydzieło, dlatego z taki zapałem zabrałam się za powtórne przeczytanie tej książki. Jakże się zawiodłam, gdy w ogólne nie spełniła moich oczekiwań. Nie wiem do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

I co tu dużo mówić. Trzeci i ostatni tom „Drużyny”. Znów przychodzi mi pożegnać się z naprawdę fajnymi bohaterami, podobnie jak przywiązałam się do Willa i Halta, tak i teraz moimi „przyjaciółmi” stali się Hal, Stig i Thorn… Przeżyłam z nimi przez trzy części i wcale bym się nie pogniewała, gdyby okazało się, że pojawią się kolejne.

Ostatnim razem drużynie „Czapli” Zavac wymknął się dosłownie o włos. Młodzi wojownicy nie poddają się, nadal ścigają piratów i nie mają zamiaru wrócić do domu bez Andomalu – skandyjskiej relikwii. Razem z nimi podróżuje Lydia oraz członek „Rei”, który ma dostarczyć im informacji na temat załogi „Kruka”. W drodze do celu czeka ich jednak kilka niemiłych niespodzianek. Będą musieli złapać zbiega, wyleczyć Ingvara, zostaną również oskarżeni o morderstwo. Jak widać, spotykają ich same nieprzyjemności. Czy chłopcy zdołają podołać takiemu wyzwaniu? Na to pytanie odpowiedź znajdziecie tylko i wyłącznie pomiędzy kartkami tej książki.
Jeżeli czytaliście uważnie recenzję poprzedniej części, mogliście zauważyć moje rozważania na temat dawkowania humoru przez Johna Flanagana. I muszę wam powiedzieć, że odniosłam znowu takie wrażenie. W drugiej części było mniej dowcipu, a w trzeciej ponownie więcej. Czyżbym przejrzała zamiary autora?
Jeżeli chodzi o akcję, wydaje mi się, że jest porównywalnie do drugiej i pierwszej części, a nawet troszeczkę lepiej, szczególnie w chwilach „wysokiego napięcia”. Mogliśmy również podziwiać dojrzałość naszych wilków morskich, ich jedność oraz braterstwo. Bardzo wzruszył mnie moment, kiedy Thorn dołączył do „Czapli” poprzez założenie wełnianej czapki. Zdjął rogaty hełm (dumę Skandianinia) i wyrzucił go do wody, w zamian przyjął nakrycie głowy od Edvina. Był to jeden z tych momentów, gdzie łezka kręci się w oku…
Od strony technicznej parę słów. O dziwo dopatrzyłam się paru błędów językowych i literówek, ale, jak zwykle, nie mogę doczepić się do wielkości liter i czcionki. Pod tym względem bardzo cenię sobie wydawnictwo Jaguar. Okładka tym razem z kolorem zielonym w roli głównej. Na pierwszym planie widzimy kusznika (oczywiście większość domyśla się zapewne, że jest to Hal), dalej dziewczyna – Lydia, w dalszym tle reszta drużyny. Okładka zdecydowanie zachęca do otworzenia książki.

Nie mogę powiedzieć wiele więcej, niż to co wyraziłam w poprzednich recenzjach „Drużyny”. Autor ponownie spisał się na medal. Z niecierpliwością czekam na koleje jego książki. Tych, co nie przekonali się do tego pisarza, proszę o wypożyczenie pierwszego tomu „Drużyny” lub „Zwiadowców”. Wydaje mi się, że przynajmniej połowa z was przejrzy na oczy i zakocha się w twórczości Flanagana.
http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/druzyna-tom-3-poscig-john-flanagan.html

I co tu dużo mówić. Trzeci i ostatni tom „Drużyny”. Znów przychodzi mi pożegnać się z naprawdę fajnymi bohaterami, podobnie jak przywiązałam się do Willa i Halta, tak i teraz moimi „przyjaciółmi” stali się Hal, Stig i Thorn… Przeżyłam z nimi przez trzy części i wcale bym się nie pogniewała, gdyby okazało się, że pojawią się kolejne.

Ostatnim razem drużynie „Czapli” Zavac...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu pierwszego tomu trylogii Johna Flanagana, niemal od razu przystąpiłam do lektury drugiej części. Oczywiście każdy, kto zaczyna czytać kontynuację świetnej książki, ma obawy, czy autor podoła postawionej przez samego siebie poprzeczce, aczkolwiek na tym autorze chyba naprawdę nie można się zawieść. W moim odczuciu „Najeźdźcy” byli zdecydowanie lepsi od „Wyrzutków”. Sama byłam mile zaskoczona, co bardzo mnie cieszy.

Hal i drużyna „Czapli” spisała się na medal, udowodniając, że jej członkowie są prawdziwymi Skandianami. Jednak jeden, jedyny błąd przekreślił jej wyczyny. Kiedy stali na straży najcenniejszej skandyjskiej relikwii – Andomalu – piraci skradli bezcenny skarb. Po wyroku Eraka, chłopy z Thornem postanowili odzyskać bursztyn z rąk Zavaca. W pośpiechu opuszczają rodzinny kraj i wyruszają w pościg. Sztorm zmusza ich do zatrzymania na wyspie. Doświadczony wilk morski postanawia zrobić z chłopaków prawdziwych wojowników. Wznawiają treningi, co pomaga rozładować napiętą atmosferę. Wkrótce przecież będą musieli wspólnie przeciwstawić się piratom. Po drodze czeka ich jednak jeszcze parę niespodzianek…
W tej części zdecydowanie lepiej poznajemy młodych przyjaciół. Widzimy postępy w ich nauce. Ingvar czuje się zaakceptowany, bliźniaki przestają się kłócić na pokładzie, a Stig wreszcie stał się opanowanym, bardzo groźnym przeciwnikiem, zaś nasz dowódca – Hal – zbudował sobie prawdziwy autorytet i prowadzi swoją drużynę na dobre i na złe. Thorn – jak przystało na starego wilka morskiego – trzyma się na uboczu, ale mimo wszystko autor dosyć jasno kreuje jego postać, co bardzo mnie ucieszyło, bądź co bądź, polubiłam tego „obdartusa”.

John Flanagan porwał nas w wartką akcję. Cały czas coś się działo, niespodziewane zwroty akcji

spowodowały, że praktycznie nie mogłam przewidzieć kolejnego ruchu bohaterów. Nie spodziewałam się, aż tak dobrej lektury. Czytało ją się przyjemnie, lekko i szybko. Humoru również nie zabrakło, zdecydowanie bardziej stonowany niż w pierwszym tomie. Co ciekawe odniosłam podobne wrażenie przy „Zwiadowcach”. Zauważyłam, że autor pisze naprzemiennie, dozuje dawkę dowcipu i sarkazmu w poszczególnych częściach. Jest to stosunkowo dobre rozwiązanie do czasu, kiedy czytelnik nie przejrzy tego chytrego planu. Bowiem, podczas gdy mamy mniej humoru załóżmy w drugiej części, nie spodziewamy się, że w kolejnej będzie lepiej, a tutaj wręcz przeciwnie. Przekonałam się, że jest to faktycznie dobra sztuczka, o ile autor miał na celu taki zabieg, bo przecież równie dobrze mógł to być zwykły przypadek.
Niestety mam pewne zastrzeżenia do zawansowanego słownictwa z zakresu żeglugi i statków. Nie znam się na tym kompletnie i naprawdę nie mogłam, kolokwialnie mówiąc, załapać niektórych informacji, które były kluczowe, np. przy uciecze przed statkiem itd. Było to dla mnie niestety bardzo uciążliwe, nie mogę też wytłumaczyć autora, bo przy taktyce wojennej, którą omawiał stosunkowo często w przypadku przygód Willa i Halta, zrozumiałam każdy zamiar pisarza, czego nie mogę powiedzieć o statkach.

Od strony technicznej, wiem, że zawsze poruszam ten wątek, zauważyłam kilka małych literówek. Okładka zaś bardzo mi się podoba. Logo „drużyny” przekonało mnie już dużo wcześniej. Teraz na pierwszym planie mamy Thorna w bojowym rynsztunku oraz Stiga i Hala gotowych do walki po obu stronach wilka morskiego. Jesto to bardzo ciekawy motyw, a okładka wręcz zachęca do zapoznania się z przygodami bohaterów, które zafundował nam autor.

Reasumując, mimo wszystko lektura bardzo mnie wciągnęła, jeszcze dzisiaj zaczynam ostatni tom, który mam nadzieję, będzie tak samo dobry, jak poprzednie, a może nawet lepszy?

http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/druzyna-tom-2-najezdzcy-john-flanagan.html

Po przeczytaniu pierwszego tomu trylogii Johna Flanagana, niemal od razu przystąpiłam do lektury drugiej części. Oczywiście każdy, kto zaczyna czytać kontynuację świetnej książki, ma obawy, czy autor podoła postawionej przez samego siebie poprzeczce, aczkolwiek na tym autorze chyba naprawdę nie można się zawieść. W moim odczuciu „Najeźdźcy” byli zdecydowanie lepsi od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po wtórnym przeczytaniu „Zwiadowców” Johna Flanagana, postanowiłam, że jak najszybciej muszę zdobyć kolejną trylogię tego autora. Jest nią sławna „Drużyna”. Spodziewałam się hitu i jak zawsze nie zawiodłam się. Przebrnęłam przez tę lekturę jak błyskawica. Jest to naprawdę dobra książka. Australijczyk wykreował wyraziste postaci i wspaniałą fabułę. Nam zostaje tylko siąść, wziąć pierwszy tom do ręki i dać się ponieść wyobraźni, przenieść się do Skandii i naszych bohaterów.
Po rozstaniu z Willem i Haltem przez jakiś czas myślałam, że pisarz nie zdoła dorównać swojej pierwszej serii, a już na pewno nie przewyższy jej. Jakże się zdziwiłam, gdy poznałam głównych bohaterów „Drużyny”: Hala, Stiga, Thorna i oczywiście w roli drugoplanowej Eraka (oberjarla Skandii), który nawiązuje do Willa i jego wyczynów w wojnie z Temudżeinami. Od pierwszych stron zakochałam się i już wiedziałam, że moje obawy były całkowicie niesłuszne. Mój entuzjazm i ciekawość pozwoliły mi przeżywać przygody z drużyną „Czapli” i całą resztą.
W tej niezwykłej książce poznajemy losy młodego Hala i jego przyjaciół. Szczegóły poznajemy od śmierci ojca naszego młodego bohatera, jego przyjaciel – Thorn – obiecał zająć się jego rodziną, jednak w czasie powrotu do domu traci rękę i, nie mogąc się z tym pogodzić, zatraca się w alkoholu. Kto by się zresztą mu dziwił, w końcu był najpotężniejszym z wojowników Skandii, ale z czasem ludzie nie chcą o tym pamiętać i w widzą w nim zwykłego pijaczynę… Któregoś zimowego dnia Karina – matka Hala – postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Przeprowadziła z nim skuteczną konwersację i od tamtego czasu nie wziął ani kropli do ust. Stał się zarówno najlepszym przyjacielem, jak i ojcem młodego chłopaka.
Jak nakazuje obyczaj wilków morskich, każdy, kto ukończył 16 lat, przystępuje do szkolenia. Nastolatkowie są dzieleni na grupy i poddawani ciężkim, morderczym próbom. Zwycięży tylko najlepsza z drużyn. Pech chciał, że nikt nie szanuje Hala ze względu na jego pochodzenie, dlatego też jemu zostaje przydzielona grupa samych wyrzutków: porywczy Stig, niedowidzący, a w zasadzie ślepy, jak kret Ingvar, złodziejaszek Jesper, nieznośne bliźniaki Ulf i Wulf… Przed chłopakiem naprawdę trudne zadanie, szczególnie że nie żyje w przyjaźni z liderem Rekinów, który go wręcz nienawidzi…
Trzeba przyznać, że sam skrót wydaje się dosyć intrygujący, a co dopiero sama książka! Rzeczywiście tak jest. Autor, jak już wspominałam, napisał fantastyczną lekturę, która nie tylko odrywa nas od codzienności, ale również czegoś uczy. Nie mamy tu do czynienia z pustymi, tak naprawdę pozbawionymi głębszego sensu słowami. Wszystko jest jednością. Cudowne przygody, pełne napięcia wydarzenia, a także prawdzie wartości, takie jak przyjaźń, miłość, zaufanie i wiele innych, spajają się, co daje nam efekt tak wspaniałego dzieła. Czy mogę zarzucić coś tej książce? Owszem jest jedna taka rzecz, otóż niektóre wątki były naprawdę bardzo przewidywalne, choć nagłe zwroty akcji trzymały w napięciu do końca. Muszę pochwalić autora za jeszcze jedną rzecz. Nigdy nie zarzucałam mu braku humoru i muszę to potwierdzić. Naprawdę zrobiła na mnie duże wrażenie intryga uknuta przez Hala i wykorzystanie komicznych upodobań Stefana. Uśmiałam się do łez, gdy czytałam ten rozdział!
Od strony technicznej nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Okładka jest świetna. Motyw dwóch młodych wojowników, tarcze, topór, za nimi statek. Na pierwszym planie tytuł całej serii ze skrzyżowanymi toporami oraz statkiem ze szkicem czapli na żaglu. Całość dopełnia odpowiednia kolorystyka, co robi naprawdę dobre wrażenie. Literówek i błędów językowych nie znalazłam, a czcionka jest bardzo przyjemna dla oczu. Cóż, pozostaje mi życzyć przyjemnej lektury!
http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/druzyna-tom-1-wyrzutki-john-flanagan.html

Po wtórnym przeczytaniu „Zwiadowców” Johna Flanagana, postanowiłam, że jak najszybciej muszę zdobyć kolejną trylogię tego autora. Jest nią sławna „Drużyna”. Spodziewałam się hitu i jak zawsze nie zawiodłam się. Przebrnęłam przez tę lekturę jak błyskawica. Jest to naprawdę dobra książka. Australijczyk wykreował wyraziste postaci i wspaniałą fabułę. Nam zostaje tylko siąść,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z twórczością Jamesa Rollinsa spotykam się po raz pierwszy i powiem, że jestem mile zaskoczona. Pierwszy raz usłyszałam o tej książce, kiedy przeczytałam recenzje polecanych książek na stronie internetowej naszej szkoły. Od razu zwróciłam uwagę na tytuł i okładkę. Przyciągnęła moją uwagę. Odcienie czerwieni i złota, tajemnicze głazy, coś jakby Stonehenge, a główny motyw to okrąg z wpisanym w środku krzyżem. Czy to jest właśnie tytułowy klucz zagłady? Już wtedy wiedziałam, że przeczytam tę książkę. Moje wątpliwości rozwiał skrót tej lektury. Od tamtej pory czekałam na okazję, by wypożyczyć ją z lokalnej biblioteki. Autorem jest pisarz amerykański, który z zawodu jest… lekarzem weterynarii, a z zamiłowania nurkiem i grotołazem. Wrażenie robi fakt, iż ukończył University of Missouri. Jego powieści odniosły światowe sukcesy, co wcale mnie nie dziwi po przeczytaniu „Klucza zagłady”.
Zaczynając czytać, przenosimy się w inną rzeczywistość. Mamy tu niezwykłe połączenie nauki i historii, genetyki i biologii, celtyckie legendy i religię w przejmującym thrillerze przygodowym. To niesamowite zestawienie całkowicie pochłania naszą uwagę do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować, póki nie przeczytamy kolejnego rozdziału i jeszcze jednego, i jeszcze jednego… Tak było w moim przypadku. Autentycznie.

Anglia doby średniowiecza. Król Wilhelm I wydaje rozkaz, by spisano wszystkie ziemie należące do jego królestwa. Uzyskane dane zamieszczane są w „Księdze zliczania”, nazywanej jednak trafnie przez wielu ludzi „Księgą Dnia Sądu Ostatecznego”. W niektórych miejscach księgi, odnoszących się do terenów będących własnością króla, zostają na marginesach zaznaczone tajemnicze notatki „vastare”, co znaczy – spustoszone. Lata mijają, a wraz z nimi czytelnik przenosi się do czasów współczesnych, w których staje się świadkiem dziwnych wydarzeń. W uniwersyteckim laboratorium w Princeton zostaje zamordowany profesor genetyki. W Watykanie ginie ksiądz, a obóz Czerwonego Krzyża w Republice Mali, prowadzący uprawę genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy, zostaje zaatakowany. Z rąk oprawców ginie syn senatora. Co łączy te pozornie niemające ze sobą nic wspólnego wydarzenia? Odpowiedzi na te pytania poszukują w powieści Jamesa Rollinsa nieustraszeni członkowie grupy Sigma, pamiętając, że gra, w której uczestniczą, toczy się o najwyższą stawkę…
Autor wciąga nas w wir wydarzeń niesamowicie porywającą fabułą. Tutaj nikt nie wie, kto jest czyim przyjacielem, kto kogo może zdradzić i co na tym zyska… Tak naprawdę wszystkie działania naszych bohaterów są owiane tajemnicą. Cały czas coś się dzieje, jak to możliwe, że w ogóle ktoś rozwiąże tę zagadkę. Język powieści nie jest trudny do zrozumienia, mimo że Rollins posługuje się zaawansowaną wiedza z dziedziny nauki, genetyki i historii. Naprawdę zrobił na mnie ogromne wrażenie, że w tak swobodny i przystępny sposób wprowadza nas w tajniki zamierzchłych, jak i współczesnych czasów. Poza tym pisarz zastosował ciekawy sposób, aby pomóc czytelnikowi w zrozumieniu niektórych symboli. Dawno nie miałam do czynienia z rysunkami w czytanych książkach. Było to miłe zaskoczenia i bardzo przydatne. Uważam, że moja przygoda z Jamesem Rollinsem dopiero się zaczyna i z pewnością przewertuję bibliotekę w poszukiwaniu jego dzieł.
http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/klucz-zagady-james-rollins.html

Z twórczością Jamesa Rollinsa spotykam się po raz pierwszy i powiem, że jestem mile zaskoczona. Pierwszy raz usłyszałam o tej książce, kiedy przeczytałam recenzje polecanych książek na stronie internetowej naszej szkoły. Od razu zwróciłam uwagę na tytuł i okładkę. Przyciągnęła moją uwagę. Odcienie czerwieni i złota, tajemnicze głazy, coś jakby Stonehenge, a główny motyw to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka to moje pierwsze spotkanie z Ericą Spindler i z całą pewnością nie ostatnie. „Złodziej tożsamości” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Książkę co prawda wypożyczyła dla siebie moja mama, ale gdy przeczytałam skrót, wiedziałam, że i ja po prostu muszę się z nią zapoznać. Książki tej autorki są bestsellerami „New York Timesa”, „USA Today” i Amazom.com. Wyżej wymieniony tytuł został nominowany do Romantic Times Book Reviews Award. Myślę, że same informacje, które wygrzebałam, robią wrażenie, a co dopiero sama proza naszej pisarki…
Fabuła jest bardzo intrygująca. Mary Catherine (M.C.) Riggio i jej partnerka Kitt Lundgren są policjantkami z wydziału zabójstw. Obie to serdeczne przyjaciółkami, razem próbują rozwiązać kolejną sprawę, nie wiedzą, jak bardzo odbije się ona na ich życiu… Narzeczony M.C. ginie w tajemniczych okolicznościach zaraz po przyjęciu zaręczynowym, a ona postanawia znaleźć zabójcę. Razem z partnerką rezygnują z rzeczy, które są bardzo ważne w ich życiu, skupiając się na śledztwie, ale ono wcale nie idzie do przodu, cały czas stoi w miejscu, a liczba ofiar cały czas się powiększa… Muszą wkroczyć w świat bezwzględnej wirtualnej przestępczości, aby złapać mordercę. Jest to piekielnie trudne wyzwanie, ale obie o tym wiedzą i godzą się na śmiertelne zagrożenie.
Erica Spindler mistrzowsko wprowadza nas w swój własny świat kryminału, sensacji, thrillera. Potęguje atmosferę niepokoju, lęku, a jednocześnie tajemnicy, która nas zaciekawia i nie możemy się od niej oderwać. Jest to niesamowite uczucie, które naprawdę sprawia, że jesteśmy w zupełnie innym świecie. Czytając tę książkę, momentami sama się bałam, ale musiałam przewrócić kartkę i dalej czytać. Cały czas zadawałam sobie pytanie: „Jak to się wszystko skończy?”, a zakończenie, mimo że kombinowałam i próbowałam sama dojść do rozwiązania zagadki, zaskoczyło mnie. Muszę przyznać, że jest to prawdziwe arcydzieło. Dawno nie czytałam tak dobrej książki. Podobało mi się w niej absolutnie wszystko. Język, który był osobliwy i jeszcze bardziej przyciągał nas do całej zagadki i wspierał dwie agentki. Czcionka odpowiednia, aczkolwiek troszeczkę za mała, ale nie ma to tutaj większego znaczenia. Okładka również ilustruje główną myśl, krew i motyw klawiatury komputerowej wprowadza nas do świata przestępstw i zbrodni. Akcja rozwija się już od pierwszych stron i wcale nie zwalnia aż do ostatniej kartki. Bardzo ucieszyło mnie to, że dwiema głównymi bohaterkami są kobiety. Jest to świetne rozwiązanie, tym bardziej że zazwyczaj to faceci są agentami i policjantami rozwiązującymi sprawę morderstw, zbrodni itp. Nie pozostaje mi powiedzieć nic więcej, oprócz tego, żebyście szukali tej książki i zagłębiali się w lekturze.
http://qlturalniinaczej.blogspot.com/2013/07/zodziej-tozsamosci-erica-spindler.html

Ta książka to moje pierwsze spotkanie z Ericą Spindler i z całą pewnością nie ostatnie. „Złodziej tożsamości” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Książkę co prawda wypożyczyła dla siebie moja mama, ale gdy przeczytałam skrót, wiedziałam, że i ja po prostu muszę się z nią zapoznać. Książki tej autorki są bestsellerami „New York Timesa”, „USA Today” i Amazom.com. Wyżej...

więcej Pokaż mimo to